* * * * * * O tu-czytam
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.

Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.

Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.

Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com

niedziela, 3 października 2010

Beata Wróblewska: Jabłko Apolejki

Stentor, Warszawa 2007.


Samotność pod kontrolą

W pierwszym Konkursie Literackim im. Astrid Lindgren nagrodzone i wyróżnione zostały przede wszystkim te książki, w których mowa jest o sprawach trudnych, dotykających także – a czasem głównie – dzieci. Ale autorki podjęły niełatwe motywy, by nauczyć młodych odbiorców akceptacji dla inności, oswoić ich z chorobami czy rozstaniami rodziców – oraz brakiem tolerancji ze strony rówieśników. W „Jabłku Apolejki” Beata Wróblewska umiejętnie łączy różne nieszczęścia, spadające na jedną rodzinę – i całość zamyka w pełnej ciepła i pogody ducha mimo wszystko historii.

Kasia jest w klasie maturalnej, kiedy wraz z mamą i młodszym rodzeństwem – sześcioletnią wrażliwą Olą oraz autystycznym bratem, Jaśkiem – musi się przeprowadzić na wieś. Firma jej taty zbankrutowała, a pod domem zaczęli się pojawiać groźnie wyglądający osobnicy, ojciec od jakiegoś czasu nie daje znaku życia, a jego rodzina musi zacząć wszystko od nowa. Ola nie umie sobie poradzić ze złośliwymi rówieśnikami, dlatego powiernikiem swoich spraw czyni psa, Boska. Jaśka trzeba bez przerwy pilnować, bo – zafascynowany wodą – pluje do wszystkich naczyń i dolewa wody do garnków – a zmiana otoczenia dla autystycznego dziecka to prawdziwe wyzwanie i ogromny stres. Kaśka musi jakoś odnaleźć się w szkole: ale chłopak, który zwraca na nią uwagę, nie jest wart sympatii. Na szczęście w klasie znajdzie się miły zgrywus Gondol i parę indywidualności, z którymi można się zaprzyjaźnić. Za to pewien miejscowy, łysy, wytatuowany i z kolczykiem w uchu, okazuje się znakomitym terapeutą, studentem pedagogiki specjalnej: opiekuje się Jaśkiem, ale snuje też pewne plany co do Kaśki…

Każdy w tej książce co pewien czas zostaje sam z niewesołymi myślami, problemami, które trudno rozwiązać, czy zwykłym strachem. Kłopoty w szkole mieszają się z obawami o ojca, trudności finansowe – z prawdziwym porwaniem. Chociaż bohaterowie często są samotni, zawsze znajdzie się ktoś, na kim mogą polegać. Beata Wróblewska próbuje tu uczyć cierpliwości, pokazuje, jak dużo spraw rozwiąże się z upływem czasu. Niezwykle ważnym zagadnieniem staje się także akceptacja dla inności: chociaż mniej lotni koledzy traktują chorobę Jaśka jako coś wstydliwego, tajemnicę, którą trzeba ukryć przed światem, Kaśka zdaje sobie sprawę z bezsensowności takiego podejścia. Wróblewska co jakiś czas powraca do kwestii autyzmu, tłumaczy zachowania dotkniętych nim dzieci i próbuje czytelników oswoić z tą chorobą – nie przekonuje jednak nachalnie, co często zdarza się w poruszających podobną tematykę historiach, że choroba Jaśka nie wyklucza go z normalnego życia. Jasiek w „Jabłku Apolejki” funkcjonuje na marginesie codzienności (sytuacja zmienia się trochę dopiero pod wpływem opieki mądrego terapeuty), a autorka, zamiast powtarzać slogany o tym, że autyzm nie jest niebezpieczny dla otoczenia, skupia się na prezentowaniu niegroźnych dziwactw chłopca, by przez taki obraz wzbudzić w czytelnikach sympatię do niego.

Sprawdzają się w tej powieści znakomicie także zbierane przez Beatę Wróblewską wypowiedzi uczniów, anegdoty z życia wzięte, dowcipne sytuacje – zapamiętane i przetworzone na literacką materię ożywiają historię i wprowadzają sporo uśmiechu do niełatwej przecież tematyki. Zwyczajność szkolnego świata porządkuje egzystencję Kaśki i pozwala z innej perspektywy spojrzeć na międzyludzkie relacje. Beata Wróblewska dzięki odwołaniom do beztroskich wygłupów uczniów – czy nawet do kiełkujących klasowych zauroczeń (piękna historia Zuzy i Gondola, naszkicowana subtelnie, a przy tym z pomysłem) włącza do książki jeszcze więcej serdeczności i dodaje otuchy.

W Stentorze słabym punktem jest przyzwyczajenie korektorki (Ingeborga Jaworska-Róg) do rozpoczynania od nowego akapitu dalszego ciągu wypowiedzi jednej postaci. Sprawia to wrażenie, jakby zmieniała się osoba mówiąca – co może wprowadzić trochę zamętu do lektury. Błąd ten powtarza się we wszystkich książkach przez nią sprawdzanych i z czasem można się do niego przyzwyczaić – jednak lepiej byłoby, gdyby korektorka postępowała zgodnie z zasadami ortografii i interpunkcji, by nie komplikować czytania młodym odbiorcom.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz