* * * * * * O tu-czytam
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.

Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.

Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.

Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com

poniedziałek, 14 czerwca 2010

David Benedictus: Powrót do Stumilowego Lasu

Nasza Księgarnia, Warszawa 2010.

Powrót Kubusia Puchatka

Kontynuacje znanych historii, od dziesięcioleci utrwalonych w świadomości odbiorców, obarczone są każdorazowo ogromnym ryzykiem. Nie da się tu bowiem uniknąć porównań do pierwowzoru, trudno się też czytelnikom pogodzić z nowymi fabułami – a że za pisanie dalszych ciągów rzadko biorą się mistrzowie pastiszu – drobne nawet odstępstwa od stylu pierwszych opowieści zaczynają razić i drażnić. Nic dziwnego, że we wprowadzeniu do książki „Powrót do Stumilowego Lasu” David Benedictus, głosem pesymisty Kłapouchego, zaznacza „takie rzeczy nikomu się nie udają”.

Kubuś Puchatek, Prosiaczek, Kangurzyca z Maleństwem, Tygrys, Królik i Sowa – oraz, oczywiście, Krzyś, pojawiali się już w disneyowskich dobranockach – teraz czytelnicy otrzymują jednak pierwszą oficjalną książkową kontynuację. Po osiemdziesięciu latach zaglądają znów do niezwykłej krainy, pięknego świata wyobraźni. I chociaż David Benedictus stara się pisać w stylu Milne’a i nie odchodzić zbytnio od rozwiązań dotąd stosowanych, różnice są bardzo wyraźne. W polskiej wersji rozbieżności stylistyczne potęguje także tłumaczenie: w wykonaniu Ireny Tuwim królował absurd i humor baśniowy. U Michała Rusinka pojawia się trochę częściej dowcip lingwistyczny, ostrzejszy i oddalany od łagodności pierwszych tomów. Rusinek w bajkach dla dzieci ma swój charakterystyczny, wyrazisty styl – i nie ma zamiaru podporządkowywać się rytmowi narracji poprzedników. Zmiany widać także w Puchatkowych mruczankach – widnieją tu głównie rymy męskie, piosenkowe, owszem, ale nierozbudzające wyobraźni.

Może niepotrzebnie przypomina Benedictus o osiemdziesięciu latach od pierwszych historii: zaraz potem bowiem na scenę wkraczają niezmienieni bohaterowie i Krzyś, dla którego nowością jest tylko szkoła. Wakacje w Stumilowym Lesie przenoszą czytelników do świata Milne’a, ale razem z nowymi opowieściami do tego świata wkradają się niebezpiecznie elementy realizmu, zupełnie jakby Benedictus w zakotwiczeniu fabuły w rzeczywistości szukał katalizatora tej fabuły. W charakterach postaci autor raczej nie miesza, może Puchatek jest za mało naiwny a Krzyś upodabnia się do Sowy – ale już na nową mieszkankę Stumilowego Lasu zabrakło pomysłu: wydra Lotta nie wydaje się tak atrakcyjna jak Tygrys czy Maleństwo, to bohaterka-kameleon, trochę bez wyrazu. Nie ma w niej jednej dominującej cechy, brakuje zatem dobrego uzasadnienia dla wprowadzenia takiej postaci.

Zmiany widać w próbach ogarnięcia świata – wiele jest w książce wyliczeń, dla Milne’a przecież obcych. „Zwykłe” tematy podporządkowują sobie fabułę – dawniej katalizatorem akcji była wyprawa na biegun czy wielka powódź – teraz to zabawa w szkołę i gra w krykieta. Owszem, stają się te zagadnienia punktem wyjścia do żartobliwych i często absurdalnych scenek – ale polotu na początku trochę brakuje. Szkoda, że posiłkuje się autor rekwizytami z prawdziwego świata – gramofon stanowić może dla czytelników zgrzyt (podobnie jak tytuł piosenki Przybory – „Guciu, wróć”, który Michał Rusinek zgrabnie, ale niepotrzebnie, wplótł do książki). Wydaje mi się, że Benedictus bardzo się stara usensownić opowieść, wprowadzić ład do historyjek – i czuje się tym trochę skrępowany. Tu już Kubuś Puchatek nie pofrunie z balonikiem do gniazda pszczół, za to Sowa zajmie się rozwiązywaniem krzyżówek. Autor tworzy też bardziej rozbudowane zdania, jakby miał nadzieję, że wynagrodzi tym mniej wymyślną akcję.

W książce nie brakuje za to humoru. Miłą obietnicę żartów stanowi początkowa sytuacja z Maleństwem, które wpadło do strumyka raz niechcący a dwa razy chcący (chociaż w „Chatce Puchatka” podobny motyw się znalazł). Dalej zdarzają się uśmiechy filozoficzne (godzina zatrzymania się zegarka, wtorki, które są dość często), absurd (rzeczy, których nie można składać), partie satyryczne (jak odróżnić krewnych od znajomych Królika) – najwięcej będzie jednak zabaw słowem. To oznacza, że śmiech przejawia się głównie w drobiazgach, całość natomiast przesycona jest nostalgią.
David Benedictus nie miał łatwego zadania – a wyliczanie różnic pomiędzy jego dziełem a oryginalnymi historiami nie ma na celu dyskredytowania „Powrotu do Stumilowego Lasu” – jest tylko próbą uchwycenia elementów nowych.


1 komentarz:

  1. No to jak to jest? Już wiemy czym się różnią oryginalne i obecna wersja, i chyba nikogo nie dziwi, że różnice są. Ale czy "Powrót do Stumilowego lasu" może się podobać? Czy się podoba? Czy ma prawo być oceniany jedynie przez pryzmat poprzednich części czy można traktować go oddzielnie?

    OdpowiedzUsuń