* * * * * * O tu-czytam
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.

Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.

Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.

Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com

sobota, 15 sierpnia 2015

Jan Peszek: Scenariusz dla nieistniejącego lecz możliwego aktora instrumentalnego

Wirtuoz

Dzisiaj masową publiczność najłatwiej przyciągnąć do teatru albo licencyjnymi farsami (miałkimi tekstowo i fabularnie), albo nazwiskami serialowych aktorów. Tego typu produkcje są tyle intratne dla producentów, co i efemeryczne, rzadko kiedy utrzymują się na deskach przez kilka sezonów. W tym kontekście Jan Peszek ze swoim Scenariuszem dla nieistniejącego lecz możliwego aktora instrumentalnego staje się ewenementem. Zresztą, co tu kryć, ewenementem byłby nawet przy idealnej kondycji teatru. Monodram z tekstem Bogusława Shaeffera to dla Jana Peszka okazja do scenicznych popisów, ale i poważnej refleksji nad sztuką. Nieprzypadkowo aktor traktuje Scenariusz… jako swój artystyczny manifest i zastrzega, że nie zmienia w nim ani słowa, bo pod wszystkim się podpisuje.

Kilkudziesięciominutowe rozważania na temat sztuki Peszek przerabia na niecodzienną sceniczną zabawę, którą spora część widzów bierze za improwizację i szereg sytuacji wymyślanych na bieżąco. Scena pełna jest rekwizytów: drewniana drabina, jabłko, deska, wiadra, wiolonczela, plastikowe rury, narzędzia… wszystko to sprawia wrażenie chaotycznej i niewykończonej przestrzeni, która bardziej przeszkodzi w przenikaniu do świata sztuki niż przyda się artyście. Elegancko ubrany Peszek wchodzi w tę bałaganiarską rzeczywistość z grubym plikiem kartek i zaczyna recytować. Nie może jednak skupić się na wygłaszaniu głębokich prawd o sztuce, skoro jego uwagę przyciągają kolejne przedmioty-instrumenty. Aktor zaczyna grać, niczym wirtuoz, na znalezionych w zasięgu ręki sprzętach. Czasem zachowanie tłumaczy się tekstem bezpośrednio („sztuka wyostrza apetyty”, wyjaśnia Peszek, pożerając jabłko), czasem przez aluzję („im bliżej sztuka przylega do życia, tym bardziej wulgarne tworzy produkty”, słyszy publiczność, obserwując… symboliczną defekację z bardzo wymownym chlupnięciem ciasta wyciskanego do słoika z wodą). Nagle okazuje się, że wszystko, co jest na scenie, gra, wydaje z siebie dźwięki. Drabina stuka, rury wyją, sól wysypywana z woreczka szumi (i kojarzy się z piaskiem w klepsydrze). Grają piłeczki pingpongowe i woda ściekająca ze szmaty, gra nawet żyłka rozciągnięta nad sceną. Gra piła i młotek, bo wszystko może być sztuką. I w tej kakofonii gra Peszek, najprawdziwszy wirtuoz, jednocześnie dyrygent i muzyk. Co ciekawe, jedyny prawdziwy instrument wcale nie służy mu do wydawania dźwięków, a do aktorskiej zabawy. Peszek potrafi z kuglarza i cyrkowca zamienić się w księdza, wzniosłość spłyci mu obecność raczej prymitywnego Karola. Aktor posługuje się symbolami i… zabawą. „Rzeczywistość też ma swoje poczucie humoru”, przekonuje. W pewnym momencie zresztą uwaga odbiorców przerzuci się z manifestu na sam sposób wykonywania monodramu. Peszek zaczyna bawić się melodią języka, gwarami i akcentami. Buduje napięcie również z tego, co poza słowem, pozwalając widzom odkrywać kolejne płaszczyzny znaczeniowe autotematycznej opowieści.

Jan Peszek funkcjonuje w tym spektaklu nie tyle jak aktor instrumentalny, co jak demiurg. To on nadaje sens chaosowi, wyznacza role poszczególnym przedmiotom i utrzymuje niewiarygodne tempo pozbawionego fabuły (choć nie anegdot) monologu. Czasem zachowuje się jak przeciwieństwo demiurga: podskakuje, rzuca mokrą szmatą, wygina uszy o żyłkę i próbuje zamiany w klauna, nie traci jednak przy niepowadze nic z siły artystycznego wyrazu. Nic dziwnego, że widzowie wciąż chcą go oglądać. Przyciąga ich do Scenariusza… nie tyle beztroskie błaznowanie, co stopniowo wydobywany na światło dzienne przekaz artystyczny. Ale nawet jeśli ktoś nie miałby ochoty na odczytywanie znaczeń, Jan Peszek dostarcza mu szeregu atrakcji. Scenariusz… to kompozycja dopracowana w najdrobniejszych szczegółach.

tekst pochodzi z gazety festiwalowej Chorzowskiego Teatru Ogrodowego "Sztajgerowy Cajtung"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz