* * * * * * O tu-czytam
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.

Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.

Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.

Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com

wtorek, 9 lutego 2016

Natasza Socha, Magdalena Witkiewicz: Awaria małżeńska

Filia, Poznań 2015.

Kłopoty i rady

Coraz więcej par i małżeństw rozstaje się z zupełnie błahych powodów, a przecież wystarczyłoby trochę zaangażowania, żeby przywrócić dawne relacje i uczucia. O zapomnianych prawdach w nieco zawoalowany sposób mówią Natasza Socha i Magdalena Witkiewicz w „Awarii małżeńskiej”, komediowej powieści obyczajowej. „Awarię małżeńską” czyta się błyskawicznie i z przyjemnością, chociaż część przygód wydaje się bardzo przewidywalna, a kilka dialogów znalazło się już wcześniej w obiegowych dowcipach. To jednak nie przeszkadza, bo rama dla tej podwojonej historii wybrzmiewa dosyć oryginalnie.

Za przejechanym przez autobus kotem nikt już nie zdąży zapłakać. Znika tak nagle jak się pojawił – przedziwna siła sprawcza. W wyniku kresu kociego życia do szpitala na trzy tygodnie trafiają Justyna i Ewelina, matki i żony. Unieruchomione w jednej sali wiedzą, że ich małżonkowie nie poradzą sobie z wyzwaniem – ze zwykłym codziennym życiem, opieką nad sobą i dziećmi. Dziadkowie, dziwnym zbiegiem okoliczności, nie chcą lub nie mogą zajmować się wnukami, z różnych powodów. Mężczyźni powinni zatem wreszcie udowodnić swoją wartość. I to natychmiast.

Zaczyna się od banałów: co dać dzieciom do jedzenia, w co je rano ubrać i… do jakich placówek poodwozić. Pierwszy września dla dwóch mężów będzie naprawdę straszny. Dzieci doskonale wiedzą, że ojcowie nie zastąpią mam – wszystko trzeba im wyjaśniać, a i to nie przynosi upragnionych efektów. Słomiani wdowcy usiłują zatem zaprowadzić w domach nowe porządki i odrobinę usamodzielnić pociechy. Zanim to jednak nastąpi, poniosą serię klęsk – ku uciesze czytelników (a zwłaszcza czytelniczek). Żony w szpitalu dzielą się opowieściami z wyczynów bezradnych mężów. A ci stopniowo i nieoczekiwanie dla samych siebie odkrywają uroki przebywania z własnymi dziećmi, a do tego wreszcie zaczynają doceniać pracę ukochanych kobiet. Sami nigdy nie będą w stanie osiągnąć takiej podzielności uwagi, jaka paniom przychodzi bez trudu. Z czasem wypracowują sobie jednak metody działania, ale w ich związkach już nic nie będzie takie jak wcześniej. A jeszcze kiedy na horyzoncie pojawi się Dżesika…

Nie ma w „Awarii małżeńskiej” miejsca na poważne zmartwienia. Nikt poważnie nie ucierpi (z wyjątkiem kota). Wszystko prowadzi do dobrych zmian. Mężowie, którzy do tej pory nie zwracali uwagi na swoje rodziny, dostają nauczkę, żony przekonują się, że nie warto toczyć walki na emocje lub słowne argumenty – wystarczy chwilowa zamiana ról, żeby najbardziej oczywiste prawdy dotarły do adresatów. Co ciekawe, krytyce w tej powieści (krytyce na wesoło, bez przykrości!) podlega męski świat. To faceci sobie nie radzą, to faceci nie rozumieją, jak wiele pracy potrzeba, żeby utrzymać porządek w domu. Jednak i panie nie są bez winy: bohaterki przyzwyczajają domowników do rozmaitych wygód, rano prasują dzieciom ubrania (łącznie ze skarpetkami, żeby były ciepłe…), przygotowują różne śniadania (wedle życzenia) i sprzątają po domowych zwierzętach. Nic dziwnego, że wszystkie obowiązki w końcu spadają na nie i prowadzą do frustracji. Przez ucieczkę do żartów autorki przedstawiają typową przyczynę rodzinnych sporów i zupełnie niepotrzebnych stresów. Pozwalają odbiorczyniom, by sobie to uświadomiły, a przecież nie prawią nikomu morałów, nie dają recept na szczęśliwe życie. Bawią, a do tego sugerują dobre zmiany – i cóż z tego, że naiwne.

Cała ta powieść skonstruowana jest jak żart. Przesycona lekkim i ciepłym tonem, oparta na dialogach i „męskiej naiwności”. Z góry wiadomo, jak skończą się kolejne wyzwania dla słomianych wdowców (no, może poza Dżesiką) – a jednak czyta się tę powieść bardzo przyjemnie. „Awaria małżeńska” wydaje się bardzo prosta i jednorodna, ale jej siła polega na rozrywce, na niemal infantylizowanym prezentowaniu damsko-męskich niesnasek. Zwykłe życie uchwycone w takiej komedii wybrzmiewa jak sielanka, nawet mimo przejściowych trudności. Egzystencja opisana przez Sochę i Witkiewicz przestaje straszyć widmem rozwodów i potoków wylanych łez. Niewiele niespodzianek autorki szykują, ale to, co przygotowały, w pełni wystarczy do przyjemnej, nieskomplikowanej lektury. Być może ta książka zainspiruje część odbiorczyń do wprowadzania zmian w swoich domach, ale nawet jeśli nie, parę osób pośmieje się nad tym tomem i spędzi miło czas z ambitnymi bohaterami. Socha i Witkiewicz posłużyły się wygodnymi stereotypami, anegdotami i domowymi wyzwaniami, żeby pomóc trochę bohaterkom.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz