* * * * * * O tu-czytam
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.

Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.

Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.

Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com

czwartek, 2 lipca 2015

Eliza Kennedy: Biorę sobie ciebie

Prószyński i S-ka, Warszawa 2015.

Zobowiązania

W tej książce nic się nie zgadza. Szczęśliwa bohaterka, Lily, ma niedługo wyjść za mąż. Jej narzeczony to chodzący ideał, a ona sama ma świetną pracę (jest prawniczką) i sprawdzone przyjaciółki. Sytuacja jak z finału nierealnej bajki zostaje przekreślona już po pierwszych stronach, bo idealna do bólu bohaterka przedstawia swoje słabości. Uwielbia alkohol i seks z różnymi mężczyznami. W łóżkowych igraszkach chętnie wypróbowuje rozmaite propozycje, lubi uległość, ale sama chętnie podrywa kolejnych partnerów. Jednocześnie czeka na ślub 0 tyle że w tej kwestii nikt nie podziela jej entuzjazmu ani zachwytu.

Will, obiekt westchnień Lily, okazuje się zwyczajnie nudny. W tym małżeństwie to on ma być ofiarą i źródłem niewybrednych żartów. Chociaż jawi się jako ideał, nie pasuje do impulsywnej i mocno rozrywkowej Lily. Dostrzega to cała rodzina – matka przyszłej panny młodej i jej kolejne macochy nie ustają w wysiłkach, by tę oczywistą prawdę prawniczce przekazać. Według nich, doświadczonych przez życie, taki związek nie ma najmniejszych szans powodzenia. A do tego Lily nie umie być szczera ze swoim partnerem.

„Biorę sobie siebie” to historia łamiąca schematy. Dla autorki, Elizy Kennedy, najważniejsze jest jedno: kiedy mężczyzna zdobywa całe zastępy kobiet, staje się obiektem podziwu, a w najgorszym razie zyskuje etykietkę donżuana. Kiedy kobieta inicjuje seks z licznymi partnerami, uznawana zostaje za dziwkę i nie odzyska już reputacji. Kennedy próbuje więc zawalczyć o prawa kobiet w tej kwestii. Nie dość, że każe Lily sypiać z każdym, kto odpowie na jej flirt, to jeszcze nakłania ją do wygłaszania długich tyrad na temat równouprawnienia w seksie. „Biorę sobie ciebie” to powieść-manifest. Lily usiłuje przełamywać konserwatywne poglądy rodziny (a przecież jej familia składa się z kolejnych żon ojca, teraz zaprzyjaźnionych ze sobą) i odpowiedzieć sobie na pytanie, czy w tradycyjnym małżeństwie z odpowiednim kandydatem będzie tak naprawdę szczęśliwa. Kolejne argumenty chwieją jej pewnością siebie, a wymarzona sytuacja ma coraz więcej wad. Tyle że Lily nie zamierza rezygnować ze swoich życiowych przyjemności. Nie znosi ograniczeń, a poza tym ma do wypełnienia ważną misję: próbuje przekonać kobiety, by realizowały własne pragnienia i nie dały się zamknąć w stereotypowych rolach.

„Biorę sobie ciebie” to powieść, w której narracja musi rozwijać się szybko, jak na lekturę rozrywkową przystało. W związku z tym autorka stawia przede wszystkim na akcję oraz na dialogi. O większości spraw czytelniczki dowiedzą się z rozmów między bohaterami, w burzliwe dyskusje Kennedy wplata też rozważania na temat roli kobiety w seksie. „Biorę sobie ciebie” wykorzystuje zatem chwytliwy motyw łóżkowych zbliżeń – nie po to, by dostarczyć czytelniczkom rozrywki, a po to, żeby przemycić niezgodę na obyczajowość i nierówne traktowanie. Spora część tej powieści służy wylewaniu żalu i podkreślaniu niesprawiedliwości. A to wszystko dlatego może się udać, że autorka szykuje swoim odbiorczyniom niespodziewany finał. Konwencję baśni (i przy okazji – komedii romantycznej) przekształca tak, że czytelniczki zadziwi prostotą zastosowanego rozwiązania. To ciekawy twórczo chwyt, który sprawia, że „Biorę sobie ciebie” nie brzmi tendencyjnie, za to wskazuje niewyeksploatowany jeszcze w literaturze rozrywkowej motyw. To powieść, która nie wpisuje się w schematy fabularne. Momentami wydaje się niepotrzebnie zamieniać w zbiór oczywistych argumentów, ale przecież autorka takie rozwiązania wybiera, żeby móc walczyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz