* * * * * * O tu-czytam
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.

Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.

Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.

Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com

piątek, 10 kwietnia 2020

Anna Sakowicz: Niebieskie motyle

Edipresse Książki, Warszawa 2020.

Poszukiwania

Ta książka jest inna niż dotychczasowe propozycje Anny Sakowicz, bardziej mroczna, bardziej sensacyjna, ale wciąż ciekawa i wciągająca również fanki literatury kobiecej. „Niebieskie motyle” tam, gdzie kryminał potrzebuje detektywa, korzystają z usług jasnowidza, a tam, gdzie rozpocząć się mógłby harlequinowy romans – wprowadzają konwencję z powieści psychologicznej. I to jest w tej lekturze cenne i dość udane. Anna Sakowicz z wprawą prowadzi tutaj relację dotyczącą życia trzech sióstr, z których jedna pewnego dnia znika bez śladu, pozostawiając dwójkę dzieci, niespecjalnie przejętego męża i zestaw obrazów. Ale historia ma swój początek w dość odległej przeszłości, w chwili, gdy trzy małe dziewczynki, Małgosia, Ania i Matylda, składają przysięgę, że zawsze będą trzymać się razem. Już jako dorosłe wiedzą, że życie pisze własne scenariusze. Prawdziwość więzi siostrzanych zweryfikować muszą wtedy, gdy Gośka ginie. To sprawia, że do jej domu i pracowni sprowadzają się Anna i Matylda – ta pierwsza porzuca swoje życie nauczycielki, ta druga – wraca z zagranicy. Tajemnicza sprawa wyzwala dawne demony: kiedyś Matylda podkochiwała się w chłopaku, którego potem Gośka jej odbiła (i za którego wyszła za mąż): na razie nie potrafi się dogadać z obojętnym i zdystansowanym wobec całej sprawy szwagrem. Dzieci z kolei żądają wyjaśnienia, co stało się z mamą – kilkulatka potrzebuje uwagi i serdeczności, nastolatek – musi wykrzyczeć swój bunt. Sytuacja coraz bardziej się zagęszcza, gdy w pracowni Gośki Matylda odkrywa następny sekret: poznaje kochanka siostry. I tak Anna Sakowicz do śledztwa przez cały czas dodaje nowe składniki, myli tropy i wprowadza wiadomości, których odbiorczynie nie mogły mieć – bo nie miały ich nawet bohaterki. Przy takim rozwoju akcji nie wiadomo nawet, czy Gośka żyje, czy też poszukiwania dotyczą jej ciała. Im dalej w opowieści, tym mniej jest jasne, a autorka z upodobaniem kończy rozdziały dwuznacznościami, tak, by czytelniczki – na moment przed przejściem do wyjaśnienia – mogły zastanawiać się, czy ekspedycja poszukiwawcza ma jeszcze sens.

Anna Sakowicz stawia na krótkie rozdziały i intensywne emocje. Najpierw siostry zastanawiają się, co mogło się stać i przyglądają uważnie podejrzanemu-szwagrowi, w miarę upływu czasu rozrasta się krąg osób, które mogą udzielić drobnych informacji na temat Gośki. Do tego dochodzą jeszcze samodzielne obserwacje oraz odkrycia, które pozornie nie mają związku z sytuacją – jak kwestia niebieskich motyli i widzenia niebieskiej barwy w przyrodzie. To ciekawostki, na których Anna Sakowicz buduje część poszukiwań. Na pewno ta autorka nie chce znudzić czytelniczek rutyną – dlatego też pozwala sobie na odejście od schematów z poczytnych obyczajówek. Myli tropy, udaje, że jest zainteresowana innymi gatunkami, poszukuje i nie boi się rozwiązań granicznych. „Niebieskie motyle” nie są może czytadłem lekkim i łatwym w każdym aspekcie – ale pozwalają zastanowić się nad relacjami z bliskimi i nad ceną wolności. To historia, która dzięki swojej odmienności może się podobać – zwłaszcza że Anna Sakowicz ma już wprawę w kreowaniu intrygujących bohaterek.

Åke Holmberg: Ture Sventon i Izabella

Dwie Siostry, Warszawa 2020.

Cyrk

Historii detektywistycznych nigdy dosyć, a jeśli do tego mogą ukazywać się w serii Mistrzowie Światowej Ilustracji – tym lepiej, nie znudzą się dzieciom. Åke Holmberg może wstrzelić się w modę na opowieści ze śledztwami w tle, bo w tomiku „Ture Sventon i Izabella” bawi się w najlepsze tropieniem przestępców, którzy ośmielili się porwać z cyrku najznakomitszego konia. Zresztą już sam motyw cyrku przyciągnie najmłodszych do lektury – możliwość zajrzenia za kulisy tego przybytku wydaje się atrakcyjniejsza niż sama lektura, więc też dzieci nie będą miały oporów, żeby śledzić przygody słynnego detektywa w nowym dla niego otoczeniu. Ture Sventon nie boi się niczego i zawsze potrafi dobrać odpowiedni system działania, żeby znaleźć i wskazać winowajców. Nawet jeśli chwilowo po Izabelli nie został żaden ślad – a cyrk nie może dawać przedstawień, bo cały program się rozsypuje (żona dyrektora potrafi wykonywać swoje akrobacje tylko na Izabelli, zresztą publiczność liczy na tego właśnie konia). Ture Sventon musi zacząć działać – i to dość energicznie, żeby nie tracić czasu i nie trwonić nadziei, jaką pokładają w nim właściciele cyrku. „Ture Sventon i Izabella” to powieść detektywistyczna w starym stylu: jest tu wszystko, czego można się spodziewać po gatunku, to znaczy: zawiązanie akcji, przedstawienie osób zamieszanych w całą sytuację, wprowadzenie detektywa i następnie – działania mające na celu wskazanie winnych. Ale poza tym schematem istnieje także bardzo silnie zaznaczony humor, który objawia się nieoczekiwanie albo w odzywkach postaci, albo w komentarzach ironicznych, właściwych dorosłym czytelnikom – dzięki wielopłaszczyznowości śmiech z tej książeczki docierać może do czytelników z różnych grup wiekowych, a przy okazji pokazuje kunszt twórczy: nie chodzi tu wyłącznie o intrygę, choć ta jest mocno rozbudowana i dopracowywana – a o rozrywkę czytelników.

Wiadomo, że w podobnych sytuacjach dyrektorzy cyrku są bezradni, a dorośli detektywi nie daliby sobie rady bez pomocników: Ture Sventon też dość szybko przekonuje się, że samotnie nic nie wskóra, zwłaszcza gdy przesłanek jest niewiele. To oznacza, że trzeba zaangażować dzieci, na przykład – dzieci pracujące w cyrku. Te są wyjątkowo bystre i nie boją się wyzwań, z ich pomocą znacznie łatwiej będzie dotrzeć do Izabelli i dowiedzieć się, co właściwie się stało. „Ture Sventon i Izabella” to książka, która – w odróżnieniu choćby od tomów Widmarka – nie opiera się na czytelnym schemacie, tutaj rzeczywiście opowieść jest poprowadzona tak, by mylić tropy i wprowadzać coraz to nowe zaskoczenia. Odbiorcom może się spodobać traktowanie ich jak pełnoprawnych czytelników: nie ma tu dziecinnych uproszczeń, infantylizacji ani podpowiadania, kto stoi za tajemniczym zniknięciem konia z cyrku – trzeba będzie się nagłówkować i podążać za detektywem oraz jego pomocnikami, żeby poradzić sobie z rozwiązaniem zagadki. Opowieść zdobią rysunki bardzo zbliżone w kresce do satyrycznych, podsycające komizm książki.

czwartek, 9 kwietnia 2020

Ines de la Fressange, Sophie Gachet: Paryski szyk jeszcze raz. Podręcznik stylu

Rebis, Poznań 2020.

Z szafy

W książce „Paryski szyk jeszcze raz. Podręcznik stylu” można znaleźć sporo podpowiedzi dotyczących „bycia paryżanką” – w tych słowach zawiera się elegancja ponadczasowa i uwolniona od pogoni za efemerycznymi modami, przynajmniej w założeniach. Ines de la Fressange i Sophie Gachet postanawiają pouczyć czytelniczki, jak powinny się ubierać, gdzie szukać inspiracji, jak łączyć ze sobą poszczególne części garderoby, ale też – jak dekorować domy, gdzie szukać prezentów (i jakich), jak robić zakupy ubraniowe z głową… Nie wiadomo właściwie, czy Fressange bardziej podpowiada, na jaki styl się zdecydować, czy walczy z modowymi koszmarkami (nawet słynne skarpety do sandałów się tu pojawią jako przestroga). Wprowadza do książki całe rozdziały poświęcone odpowiedniemu doborowi elementów garderoby, uczy, jak zredukować liczbę posiadanych ubrań i sensownie je łączyć – tak, by były odpowiednie na różne okazje, a do tego – ponadczasowe. Podaje nawet listę rzeczy, które każda odbiorczyni powinna w swojej szafie mieć. Ma się nawet wrażenie, że bardzo dużo miejsca poświęca na analizowanie kolejnych rodzajów spodni czy bluzek – ale to kwestia zdjęć i komentarzy do nich. W pewnym momencie bowiem autorka przerywa ciąg dotyczący szperania w szafie i zabiera się za przeprowadzanie odbiorczyń przez ulubione sklepy (w tym internetowe, w książce zaznaczone zostało, czy wysyłają towar za granicę). Motyw przewodni to „bycie paryżanką” – autorka sięga po to, na co zdecydowałaby się paryżanka, przynajmniej we własnym mniemaniu – w rzeczywistości poleca przede wszystkim to, co odpowiada jej samej i czym sama się zachwyca. Nie brakuje w uwagach i komentarzach osobistych wyjaśnień.

Nie chodzi jednak o to, żeby traktować „Paryski szyk jeszcze raz” jako książkowy niezbędnik. Najlepiej traktować wskazówki Fressange jako inspiracje i punkt wyjścia do poszukiwań: zdarza się, że autorka rzeczywiście pomoże w przygotowaniach na odpowiednią okazję, znacznie częściej jednak dzieli się po prostu własnymi zachwytami – i wtedy przyda się odrobina dystansu. Na pewno nie jest to publikacja, która zachęca do radykalnych metamorfoz, raczej pozwala wtopić się w tłum, ubierać zgodnie z wiekiem i okolicznościami (więc – nie ośmieszać się w żadnej sytuacji). Została przygotowana tak, by czerpać przyjemność z przeglądania jej – to gadżet pełen zdjęć, komentarze sprowadzane do jednoakapitowych notatek nie zmęczą, za to pozwolą szybko zorientować się w temacie lub specyfice miejsca, do którego Fressange odsyła. Dla odbiorczyń śledzących uważnie modowe przemiany będzie to sposób na złapanie oddechu, możliwość znalezienia „normalności” (chociaż pod etykietą modnego „bycia paryżanką”). Bardzo ładnie wydana książka nadaje się na prezent dla modniś i dla tych pań, które bardzo uważają na to, co noszą i jak aranżować najbliższe otoczenie. To poradnik niebanalny dzięki jakości przygotowania – autorka nie rozprasza się na niekończących się analizach strojów, próbuje zachęcić odbiorczynie do umiaru i stonowania. Dobrego smaku nigdy dosyć – dlatego cieszy fakt, że ta książka pojawia się na rynku.

Jarosław Kaczmarek: Wielki wyścig. Legendy motosportu

Egmont, Warszawa 2020.

Wyścigi samochodowe

Obok tej książki nie przejdzie obojętnie żaden mały fan motoryzacji i motosportów: Jarosław Kaczmarek w kolejnej swojej publikacji postanawia zaspokoić ciekawość kibiców w kwestii wyścigów. Zajmuje się dwoma wielkimi tematami, Formułą 1 oraz wyścigami rajdowymi i w obu przypadkach odnosi się przede wszystkim do nazwisk doskonale znanych dzieciom. I Robert Kubica, i Adam Małysz (w nowej odsłonie sportowej) powrócą tutaj jako przedstawiciele Polski w historii motosportów, ale nie zabraknie też nazwisk gwiazd zza granicy czy – powrotów do przeszłości. Jarosław Kaczmarek po raz kolejny zamienia się w gawędziarza, który wie, czego od lektury oczekują dzieci – i obserwując swojego syna, próbuje przedstawiać sportowe anegdoty barwnie i z wyczuciem. Nie znaczy to, że będzie coś przed maluchami ukrywać – odniesie się także do wypadków i do komplikacji związanych z uprawianiem zawodu. Rozwieje wątpliwości dzieci co do konieczności przeprowadzania treningów, opowie, dlaczego kierowcy rajdowi czy ci zasiadający w bolidach obowiązkowo powinni jak najwięcej trenować na siłowni. Wyjaśni, czym charakteryzują się wyścigi oraz wybrane trasy, jakie zadania mają pracownicy teamów, co dzieje się w pit-stopach, kiedy wyścig może zostać przerwany (i jak to wtedy wygląda). Przyjrzy się groźnie wyglądającym wypadkom na torach i opowie o kontuzjach, które wykluczyły (lub niemal wykluczyły) sportowców. Ale zajmie się również prezentowaniem wyimków z dzieciństwa – odniesie się do początków fascynacji i do możliwości rozwijania pasji, opowie, jak to było z małym Robertem Kubicą i jak wyglądała jego kariera, kiedy jako nastolatek przeniósł się do innego kraju, żeby móc trenować z najlepszymi. Trochę miejsca poświęci kwestii pieniędzy – bo przecież nie każdy może sobie pozwolić na zabawę na torach gokartowych, a nawet ci, którzy później zostawali mistrzami na torach, borykali się czasami z wyzwaniami finansowymi – to ważna lekcja dla odbiorców, opowieść o tym, że nie wszystko przychodzi łatwo i czasami talent trzeba jeszcze wspomagać na inne sposoby.

Jarosław Kaczmarek dba również o opowieści niezwiązane bezpośrednio z biografiami sportowców. Przedstawia tajniki „wyścigu zbrojeń”, pojedynki między stajniami, przybliża maluchom budowę bolidu czy specyfikę torów, na których rozgrywane są najsłynniejsze wyścigi. Wprowadza sporo wiadomości, które na pewno przydadzą się małym kibicom – i które pobrzmiewają ciekawie, zachęcając do czytania całej książki. Tom „Wielki wyścig” wypełniony jest również zdjęciami – także efektownych katastrof – czy infografikami, schematami i rysunkami pozwalającymi zaznajomić się z budową pojazdów lub ich historią. Jarosław Kaczmarek czasami do narracji wplata motyw syna zadającego pytania – ale ta sztuczka nie jest mu potrzebna zbyt często, potrafi już snuć opowieść na tyle lekko, by nie uciekać się do prostych rozwiązań. Dzięki temu oczywiście książkę jeszcze lepiej się czyta – ten autor zdaje sobie sprawę z zapotrzebowań odbiorców i wie, jak uatrakcyjniać lekturę.


środa, 8 kwietnia 2020

Kaveh Rashidi, Jonas Kinge Bergland: W zachwycie o odbycie

Buchmann, Warszawa 2020.

Od drugiej strony

Ci, którzy cenią sobie ugrzecznione treści i przynajmniej imitujący naukowy styl, książką „W zachwycie o odbycie” zachwycać się raczej nie będą – za to ci, którzy nie boją się kloacznego poczucia humoru i uważają, że każdy sposób jest dobry, byle tylko dotrzeć do zainteresowanych kwestiami zdrowia, mogą ochoczo polecać tom napisany przez dwójkę lekarzy. Kaveh Rashidi i Jonas Kinge Bergland do tematu podchodzą z olbrzymią dozą niepowagi, ale kwestie, które poruszają, często do śmiesznych nie należą. Autorzy rozprawiają się z rozmaitymi mitami dotyczącymi odbytu, wyjaśniają, skąd w ogóle wziął się taki „otwór” w ludzkim ciele i co by było, gdyby to samo miejsce służyło do przyjmowania posiłków i wydalania resztek pokarmów. Uczą szacunku do odbytu, jednocześnie pokazując, jak funkcjonuje rubaszny humor ulicy. Jest tu mowa o tym, czym najlepiej się podcierać (w końcu książka o takim tytule i standupowych zapędach autorów nie może pominąć żadnego aspektu dotyczącego anusa), o tym, w którą stronę aplikować czopki, znajdzie się nawet rozdział o tym, co oznaczają… konkretne konsystencje kup niemowląt (w przypadku dorosłych takich klasyfikacji nie ma). Sporo miejsca przeznaczają autorzy na opowieści z dziedziny medycyny oraz seksu – w tym drugim przypadku są w stanie przeanalizować (oczywiście znajdując tu kolejne płaszczyzny do żartów) zachowania i obawy związane z seksem analnym, doradzają, co można wkładać sobie do odbytu i kiedy – a czego lepiej unikać. Więcej uwagi zajmują w książce rozważania na temat urazów odbytu, chorób i sposobów radzenia sobie z problemami czy uciążliwościami. Tutaj Rashidi oraz Bergland wybierają dość prosty sposób komunikowania się z odbiorcami: wrzucają zagadnienie, które budzi wątpliwości lub pytania – przedstawiają skrótowo zestaw objawów przy danej chorobie, by następnie zadać kilka prostych pytań. Między innymi: jak radzić sobie z przypadłością, czy zgłosić się do lekarza, co stanie się, jeśli zaniedba się leczenie, na czym owo leczenie polega… Nie zabraknie tu ironii, ale trzeba przyznać, że jeśli ktoś wstydzi się wizyty u lekarza i chciałby najpierw samodzielnie sprawdzić, co mu dolega, tom „W zachwycie o odbycie” będzie lepszym sposobem samodiagnozowania niż internet.

Przejrzyście, skrótowo i z wygłupami przebiega ta narracja, przetykana w dodatku satyrycznymi w zamyśle ilustracjami. Dla czytelników zmęczonych popularnonaukowym przezroczystym stylem ta książka będzie odskocznią. Kto woli wiedzę uporządkowaną, najlepiej w formie skryptu, szybko zmęczy się przedzieraniem się przez dowcipy autorów – zwłaszcza że humor niski nie jest zbyt lubiany przez czytelników pozycji popularnonaukowych. Jednak ma szansę trafić do odbiorcy masowego, a zdaje się że na tym autorom bardzo zależy. Ta książka właściwie reklamuje się sama: oryginalnym podejściem do tematu zwykle spychanego na margines i bagatelizowanego – niesłusznie.

Anita Głowińska: Akademia Kici Koci. Pojazdy

Media Rodzina, Poznań 2020.

Na kołach

Można przygotować banalny picture book z obrazkami i podpisami do nich, ale Anita Głowińska w cyklu Akademia Kici Koci postanawia postawić poprzeczkę dzieciom wyżej – i to znacznie wyżej. Nie traci z oczu formy, jej tomik „Pojazdy” to w dalszym ciągu książeczka z mnóstwem przyjemnych dla oka ilustracji i z kartonowymi stronami, ze słowniczkiem, który każdy maluch powinien poznawać. Łatwo będzie zachęcić kilkulatki do przeglądania z rodzicami tej pozycji – przecież dotyczy ona podstawowych zainteresowań dzieci. Kicia Kocia razem ze swoim małym bratem Nunusiem idzie na spacer i po drodze mija rozmaite pojazdy. Za każdym razem pojawia się drobny komentarz, zagadka, rozwiązanie – które zawiera konkretną nazwę – oraz onomatopeja, którą prawdopodobnie posłuży się najmłodszy członek rodziny, tak jak Nunuś. I tak po kolei dzieci poznają tu rower, motocykl, pojazdy uprzywilejowane, tramwaj, ciężarówkę, koparkę i wiele innych. Wiele – jak na tomik dla najmłodszych. Propozycja Anity Głowińskiej robi wrażenie.

Spodoba się dzieciom forma książeczki. Oto Kicia Kocia i Nunuś przedstawieni w jednym lub dwóch zdaniach. Ich zajęcia przerywa pojawienie się konkretnego pojazdu – i, co za tym idzie, zagadki. Na rozkładówce w części z „narracją” widać od razu, co jest przedmiotem pytania, nie trzeba nawet się zastanawiać, wystarczyłoby podać nazwę – która padnie na drugiej części rozkładówki. Tu odbiorcy mają do czynienia z pełnostronicowym obrazkiem, który przedstawia bohaterów już w jakimś kontekście, w otoczeniu przyrody albo miasta – razem z omawianym akurat pojazdem w odpowiednich dla niego okolicznościach. Dzięki temu dzieci szybko przekonają się, że rower dobrze sprawdza się na ścieżce w lesie, a pociąg można zobaczyć na peronie – na torach. Dodatkowo onomatopeje pod rozwiązaniem zagadki to sposób na dotarcie do tych dzieci, które jeszcze nie posługują się zwykłymi określeniami, a nazywają świat po swojemu – Anita Głowińska dzięki takiej zabawie bez trudu do nich dotrze i zachęci do powtarzania dźwięków, co samo w sobie będzie przyjemną rozrywką.

„Pojazdy” to książeczka, która bardzo cieszy. Jak wszystkie opowieści o Kici Koci, chociaż nie ma tu specjalnej fabuły, przykuwa uwagę jakością wykonania ilustracji – autorka stawia na pozorną naiwność i na ślady pędzla, które widać w deseniach. Kolory są soczyste i nasycone, teksty – przejrzyste. Cała seria (podseria, bo przecież Kicia Kocia ma już ugruntowaną pozycję na rynku) spodoba się dzieciom i ich rodzicom – warto na nią zwrócić uwagę. Może i Anita Głowińska nie proponuje czegoś nowego – bo nawiązuje do istniejących, zwłaszcza licencyjnych propozycji – ale jakością wynagradza wtórność. Kicia Kocia jest znakomitą przewodniczką po najbliższym otoczeniu dzieci – a teraz, jako starsza siostra, trafi jeszcze do maluchów, dostarczając im sporo radości.

wtorek, 7 kwietnia 2020

Anna Karpińska: List

Prószyński i S-ka, Warszawa 2020.

Z dawnych lat

Anna Karpińska lubuje się w obyczajówkach z posmakiem niezrealizowanego romansu, akcentuje życie codzienne i normalność, z którymi przeplatają się marzenia o lepszym życiu i o scenach jak z baśni. „List” nie przynosi nic nowego, nic, czego do tej pory u tej autorki nie było: fanki Karpińskiej będą zadowolone z historii – i ze wskazówek, które otrzymają dzięki przypadkom Małgorzaty. Oto żona i matka trojga dorastających dzieci, żona wybitnego lekarza i pisarka, autorka poczytnych powieści obyczajowych – która w swojej rzeczywistości nie czuje się spełniona. O wszystko musiała walczyć: pisarstwo wzięło się w ogóle z poszukiwania zajęcia, bo mąż-despota nie zgadzał się na pracę żony. Dzieci wybierają swoje drogi, a to oznacza nowe konflikty w domu. Mąż ma kolejne kochanki, coraz słabiej ukrywa ślady zdrad. W tym wszystkim Małgorzata próbuje się odnaleźć mimo zbliżającego się deadline’u na oddanie drugiego tomu powieści. I wtedy dostaje list od wielbiciela. Mężczyzna – sądząc po stylistyce, raczej starszy, kulturalny i nienachalny – swoim zainteresowaniem i serdecznością daje Małgorzacie to, czego nie może oczekiwać od bliskich. Od razu pojawia się pomysł na rozwiązania narracyjne w powieści, a codzienne troski schodzą na dalszy plan. List daje nadzieję na zmiany – i sprawia, że jest na co czekać, w bohaterce ponownie uruchamia się potrzeba marzeń, a przy tym też powrotu do pięknej, choć później rozczarowującej przeszłości. I tak Anna Karpińska prowadzi opowieść z teraźniejszości przetykanej retrospekcjami, a do tego dodaje jeszcze migawki z książki pisanej przez bohaterkę, dzięki czemu czytelniczki mają do czynienia naprawdę z trzema różnymi fabułami utrzymanymi w tym samym klimacie, ale na różny sposób angażującymi.

Młoda Małgorzata wychodzi za mąż trochę wbrew swojej woli: spotkała na własnej drodze kogoś, kto zawrócił jej w głowie i… nie pojawił się na umówionym miejscu, kiedy wszystko miało się rozstrzygnąć. Kobieta wróciła zatem do narzeczonego, który już wtedy zdradzał oznaki apodyktyczności i samolubności – by grać swoją rolę i zapomnieć o własnych aspiracjach. Doświadczona Małgorzata przygląda się tamtym wydarzeniom i zastanawia, czy autor listu nie mógł mieć czegoś wspólnego z ówczesnym kochankiem. Zanim rozwiąże własną zagadkę, wprowadza ją – w wymarzonej wersji – do codzienności Alicji, swojej bohaterki. Tu może popuścić wodze fantazji, pozwolić sobie na wzruszenia i sentymenty. Sama powinna być silna, żeby mierzyć się z problemami. Ale skoro w przeszłości radziła sobie z rozmaitymi trudnościami i komplikacjami, teraz też powinna dać sobie radę.

Anna Karpińska pisze powieść, która ma być wyciskaczem łez, a trochę też uświadomieniem czytelniczkom, że życie tworzy własne scenariusze, niekoniecznie zgodne z życzeniami uczestniczek. Stawia na literackość, co widać nawet w samej narracji – nie ma tu miejsca na dialogi kolokwialne, postacie porozumiewają się dosyć chłodno i oficjalnie – ale to specyfika tych lektur i kto zna książki Karpińskiej, ten nie będzie zdziwiony podobnymi pomysłami. Bez wątpienia „List” to książka dla kobiet, które potrzebują odskoczni od własnych zmartwień.