* * * * * * O tu-czytam
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.

Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.

Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.

Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com

czwartek, 30 sierpnia 2018

Shane Niemeyer, Gary Brozek: Sztuka cierpienia

Galaktyka, Łódź 2018.

Spowiedź

“Sztuka cierpienia” ukazuje się w serii biografii sportowych Galaktyki, ale, być może za sprawą ghosta, który docenia inne klimaty, sport nie znajdzie się tu na pierwszym miejscu. Shane Niemeyer zajmuje się bowiem przez niezwykle długi czas swoim uzależnieniem od narkotyków i alkoholu. Książkę traktuje jako szansę rozprawienia się z przeszłością i pokazania innym, że z najgorszego bagna można wyjść dzięki jasno określonym celom. Dla niego - zamkniętego w więzieniu za przestępstwa związane z kradzieżami, napadami i rabunkami - udział w Ironmanie stał się motywacją i ratunkiem. Najpierw jednak Niemeyer próbował w więzieniu popełnić samobójstwo. I od tej sceny Gary Brozek książkę zaczyna, by po początkowym wstrząsie wycofać się do biograficznej chronologii, a przynajmniej pozwolić rozwijać bohaterowi tomu opowieść o uzależnieniu.

Po raz kolejny sprawdza się przekonanie, że do sportów wytrzymałościowych świetnie nadają się ci, którzy byli podporządkowani używkom i którzy swoje ciała testowali do granic wytrzymałości w innym niż sport trybie. Shane Niemeyer jest kolejnym byłym nałogowcem, który postanowił ciężko trenować i w sportowym wycisku dostrzegać euforię, jaką wcześniej dawały mu środki chemiczne. Nigdy wcześniej nie zajmował się bieganiem (chyba że trzeba było akurat uciekać z ukradzionymi przedmiotami), wizja długodystansowego triatlonu była więc w jego przypadku niemal szaleństwem. Jednak Ironman rozpalił wyobraźnię więźnia na tyle, by ten postanowił wziąć się za siebie i zaczął regularne treningi. Do marzenia o Ironmanie Niemeyer nikomu się nie przyznawał: najpierw chciał zyskać pewność, że może w ogóle w takim turnieju wystartować i że da sobie radę. Wykorzystywał każdą okazję, by wzmocnić wytrzymałość: bieganie po ciasnych celach czy przeciąganie prześcieradła z więziennym siłaczem, wchodzenie i schodzenie po schodach – wszystko to pozwalało zająć umysł i dostarczyć ciału wysiłku, tak, by nie zastanawiać się nad używkami. Do tego Shane Niemeyer postanowił też wzmocnić psychikę, w więzieniu odkrył literaturę motywacyjną i filozoficzną, karmił się odkryciami z różnych dziedzin duchowego rozwoju, by znaleźć dla siebie sens w życiu.

I właściwie na tym opiera się cała książka: autor był w więzieniu, osiągnął dno, poznał wszystkie możliwe bagna i tortury związane z narkotykami i głodem narkotykowym, po czym sam postanowił się uratować, ćwicząc. Nie ma tu radości z przemierzania kolejnych tras, przygotowania do triatlonu stale przesycane są analizami życia sprzed więzienia, jakby Niemeyer chciał dać odbiorcom przestrogę przed powtarzaniem jego drogi. Autor nie zajmuje się również przygotowaniami technicznymi do biegów wytrzymałościowych: rozważania na temat kondycji są jedynie efektem ubocznym opowieści, dodatkiem. Sport, chociaż tak ważny w przygotowaniach do normalnego życia, ustępuje miejsca pogadankom o złych skutkach narkotyków i o samorozwoju. Ma Shane Niemeyer ciągoty kaznodziejskie, wyraźnie się to w tomie objawia: zależy mu zwłaszcza na przekonywaniu czytelników, że nie warto schodzić na drogę przestępstwa i uzależnienia, bo później niezwykle trudno znaleźć sobie miejsce w codziennym życiu. Zajmuje się autor relacjami z ojcem i matką (zwłaszcza pożegnanie z ojcem powinno być jedną z przestróg dla odbiorców), w efekcie sam sport nie staje się tu obiektem ciągłych analiz: lepiej zna się Niemeyer na tym, co złego robią z człowiekiem narkotyki. Dlatego też “Sztuka cierpienia” nie jest typową publikacją sportową. Nawet literacko odchodzi od typowych zwierzeń biegaczy, zupełnie jakby Gary Brozek chciał nadać wyznaniom własny rys (do tego dochodzi jeszcze wprowadzanie kolokwializmów zamiast przekleństw w tłumaczeniu, co momentami daje niezamierzone przez twórców skutki). “Sztuka cierpienia” to książka nie tyle o bieganiu, co o bieganiu mimo wszystko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz