* * * * * * O tu-czytam
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.

Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.

Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.

Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com

niedziela, 19 lutego 2017

Anna Badkhen: Cztery pory roku w afgańskiej wiosce. Reportaże o wyplataniu dywanów

Wydawnictwo Kobiece, Białystok 2017.

Dywan i świat

„Cztery pory roku w afgańskiej wiosce” to trochę opis zwyczajnej codzienności. Anna Badkhen bardzo chce zrobić reportaż, który pozwoliłby jej zapisać się w historii dziennikarstwa – dotrzeć tam, gdzie nikt nie dociera i pokazać całemu światu zupełnie inne życie, życie w niewyobrażalnie trudnych warunkach. Pierwszą część planu realizuje – trafia do Oki, miejsca kompletnie egzotycznego i przez odbiorców w ogóle najczęściej nie kojarzonego. Tutaj mieszka, przyjaźni się z miejscowymi i poznaje ich zwyczaje oraz rytm normalnego życia, czasem tylko wzbogacanego o święta (sprzedaż utkanego dywanu, post czy ślub). Nie wdaje się w żadne sprzeczki, zagrożenie mogłoby nadejść jedynie z zewnątrz – bo w okolicy zdarzają się tragiczne pomyłki, gdy wojska bombardują domy cywilów i czasami nalot w ogóle jest efektem działalności chcącego zemsty sąsiada. Ale Oka wydaje się i tak azylem i schronieniem. Mimo że Anna Badkhen nie próbuje wtopić się w egzystencję mieszkańców. Wciąż obserwuje ich jako ktoś obcy i ktoś, komu wydaje się, że nawet opis zachodzącego słońca będzie dla czytelników nie lada atrakcją. Zachwycona „innością” autorka nie zauważa, że w rutynie pojawia się niewiele pretekstów do pisania książki. Nie przejmuje się tym i tworzy w przekonaniu, że odbiorcom wystarczą kwestie obyczajowe.

Może by i nawet wystarczyły, tylko w tym tomie trudno jest zaangażować się w wydarzenia. Brakuje powodu, żeby kibicować bohaterom oddalonym od cywilizacji i żyjącym po swojemu „od zawsze”. Jeśli autorkę szokuje, ile zarobi na dywanie za dzień pracy tkaczka (co Badkhen zresztą skrupulatnie przelicza), czyni z tego temat na obszerny rozdział. Ale nie zauważa tego, co ważniejsze – że pieniądze w Oce mają mniejsze ni w Ameryce. Tutaj wartością nie jest wręczana za dywan kwota, a czas spędzany przy pracy z bliskimi, to, co tworzy „historię dywanu”, też zresztą w książce pokazaną. Anna Badkhen nie umie, albo nie chce, przestawić się na miejscowy sposób myślenia, a bez tego trudno w ogóle mówić o rozumieniu mieszkańców Oki. W związku z tym autorka skazana jest na obserwowanie i odnotowywanie tego, co widoczne na powierzchni, dostępne od razu i bez bólu. Oczywiście korzysta z wyjaśnień rozmówców i bez przerwy uzupełnia swoją wiedzę, ale niewiele z tego wynika – poza opisami codzienności bez większych wzruszeń (mimo że lokalni tych wzruszeń mają pod dostatkiem i z różnych powodów). To mało: ślizganie się po pozorach głębokiej świadomości może zaostrzać apetyty na poznawanie nieznanego, ale autorka nie poszukuje tego, co ważne. Zatrzymuje się na prostych i nośnych obrazkach, dobrych dla zwykłego odbiorcy – któremu nie chce się czytać ani sięgać do ambitniejszych programów podróżniczych.

Niezależnie od wyboru tematów – a książka składa się z zaledwie kilku części, z kilku rozbudowanych ponad objętość wybranej kwestii reportaży-rozdziałów – autorka stawia na opisy. Nadużywa przymiotników i zabiegów synestezyjnych ponad miarę, uwielbia rozdmuchiwane frazy – jakby fascynacja kolorami i dźwiękami stanowiła właściwą treść książki. Potrafi bardzo długo rozwodzić się nad typowymi dla miejsca zjawiskami przyrodniczymi lub położeniem słońca na niebie – i nadawać im nowe, pseudopoetyckie znaczenia, łącząc z doświadczeniami spotkanych ludzi. Żyje się jej w Oce dobrze, ale bez wstrząsów nie udaje się zaangażować czytelników w opowieść – same malownicze akapity niewiele dają – chyba że ktoś potrzebuje akurat niespiesznej relacji opartej o codzienność bez fajerwerków. Nie wiadomo w efekcie, co Anna Badkhen próbuje opowiedzieć czytelnikom – bo to, że ludzie w różnych miejscach na świecie tak organizują sobie życie w swoich małych społecznościach, żeby uzyskać normalność i stabilizację – to zbyt mało odkrywcze i raczej nie zasługuje na całą książkę. Anna Badkhen rozmawia z miejscowymi i ogląda ich normalność, ale nie dostrzega tego, że ogląda też odbicie zwyczajnej egzystencji odbiorców. Tyle tylko, że sceneria jest zmieniona.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz