* * * * * * O tu-czytam
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.

Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.

Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.

Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com

wtorek, 2 września 2025

Riina i Sami Kaarla, Zofia Stanecka: Muminki. Oto Mała Mi

Harperkids, Warszawa 2025.

Majsterkowanie

Niezwykły jest to tomik w serii Czytam sobie (na drugim poziomie). Przede wszystkim dlatego, że to nie polska propozycja – przygotowana na polskie warunki przez Zofię Stanecką (tekst oryginalny oraz ilustracje: Riina i Sami Kaarla) na bazie opowieści Tove Jansson. Oczywiście Muminków nigdy za wiele, więc ucieszy maluchy fakt, że mogą ćwiczyć czytanie na przygodach ulubionych bohaterów. Druga niespodzianka dotyczy faktu, że w jednej książeczce odbiorcy otrzymają aż dwie samodzielne historie. „Muminki. Oto Mała Mi” to dwie przygody, które łączą aspiracje warsztatowe Muminka. Ten bohater, chociaż średnio radzi sobie z narzędziami, próbuje stworzyć coś od zera – bo aktualnie jest mu to potrzebne, żeby zrobić prezent innym.

W części „Całkiem własny domek Muminka” bohater – cierpliwy przeważnie – ma dosyć wybryków Małej Mi. Nie może spać, bo przyjaciółka ciągle hałasuje i bryka. Rodzice nie zwracają uwagi na skargi – przecież zapewniają Małej Mi dach nad głową, żeby odciążyć trochę mamę Mimblę. Poza tym Mała Mi jest wszędzie tam, gdzie coś się dzieje i na pewno nie zrezygnowałaby z okazji do hecy. Muminek postanawia więc wziąć sprawy w swoje ręce i zbudować własny dom. Ale to nie jest takie proste, jak mogłoby się wydawać – wszystko po kolei stanowi wyzwanie, a efekty niekoniecznie odpowiadają wyobrażeniom. Muminek mierzy się najpierw z koniecznością zbudowania fundamentów, później z wycięciem okien. Krzywe podłogi mogą dla niektórych okazać się zaletą. Z kolei w części „Awantura z piratami” Muminki na plaży znajdują wrak okrętu i – rozbitków. Mogą sprawdzić, jakie skarby kryją się na pokładzie, ale to Muminek wpada na pomysł, jak pomóc przybyszom w powrocie do domu. Zanim to nastąpi, będzie można przeżyć prawdziwą przygodę. Z Muminkami nie można się nudzić – i tu będzie się to potwierdzać. Dzieci, które ćwiczą umiejętność czytania, będą zapominać o wysiłku wkładanym w lekturę – śledzenie doświadczeń małych trolli ucieszy każdego i zredukuje poczucie znużenia umysłowymi wyzwaniami. Zofia Stanecka wie, jak pisać dla najmłodszych – omija pułapki związane z wymogami serii (jedynie zdrobnienie „słonko”, które musi się pojawić, żeby nie wykorzystywać „ń” trochę razi – przydałoby się zmodyfikować zasady serii tak, żeby stawiać jednak na prostotę i unikanie zbędnych zdrobnień), zajmuje się przedstawianiem akcji. Dzieciom może się spodobać ten tomik – jest przyjemnie kolorowy i zawiera ilustracje, które kojarzą się ze światem doskonale znanym nie tylko najmłodszym. Muminki zyskują kolejne rzesze fanów – nie może być inaczej, skoro po takiej lekturze wszystkie dzieci je pokochają. Seria Czytam sobie otwiera się na nowe możliwości – i jest to bardzo udana próba, która ucieszy dzieci i ich rodziców. Z takimi pomocami łatwiej będzie wdrożyć naukę czytania – a do tomiku maluchy zechcą często wracać.

poniedziałek, 1 września 2025

Iwona Banach: Morderstwo sobotniej nocy

Bookend, Kraków 2025.

Dom uciech

Lebiegi to miasteczko, które może poszczycić się tylko jednym miejscem przyciągającym mieszkańców – i jest to były teatr. Jednak nie pęd do kultury nakłania lokalnych do przestępowania progów tego przybytku, a fakt, że Madame Różyczka przejęła obiekt i zorganizowała w nim burdel. To oczywiście zachwyca panów i niewymownie drażni ich małżonki – i nie tylko. Płeć piękna próbuje zwalczyć agencję towarzyską, a samozwańcze strażniczki moralności dążą do tego, żeby obrzydzić pracę wszystkim seksworkerkom. Dopóki jednak rzecz sprowadza się do wyzwisk i narzekań, wszystko może toczyć się swoim trybem. Ale kiedy w obiekcie znalezione zostają zwłoki… „Morderstwo sobotniej nocy” to powieść, w której od początku dzieje się wiele. Tajemniczy mężczyzna, który w charakterze trupa spoczywa w domu uciech, może pokrzyżować plany wielu ludzi. Ochroniarze nie chcą podpaść i żeby pozbyć się problemu podrzucają denata do ubikacji. Liczą na to, że sprzątaczki wykażą się zdrowym rozsądkiem i wezwą policję. Sprzątaczki na czas wolny mają już inne plany – i nie chcą spotykać się ze stróżami prawa. I tak zwłoki przejdą dość długą drogę, chociaż nie wyjdą poza próg dawnego teatru. Dopiero kiedy zostaną po raz ostatni odkryte, będzie można przerzucić uwagę na śledztwo.

Iwona Banach bawi się i tym razem tematem, który już wielokrotnie na kartach swoich książek wykorzystywała – motyw seksu pasuje do komedii kryminalnej, zwłaszcza że w takiej realizacji wyzwala sporo śmiechu. Można by wprawdzie nieco więcej zadań przydzielić Pupince i Stringelli, które stanowią tylko tło wydarzeń – ale i tak odbiorców przyciągnie potężna dawka ironii i wizja organizacji burdelu. Miejsce to stanowi przepis na biznes idealny, Madame Różyczka płaci bardzo dobrze, a jej pracownice są zadowolone z zajęcia – morderstwo mocno psuje stały rytm placówki. Tylko ludzie z zewnątrz nie są w stanie uwierzyć, że tego typu przedsięwzięcie może cieszyć się uznaniem wszystkich zatrudnionych. Żeby opowieść nie koncentrowała się tylko i wyłącznie wokół jednego miejsca, Iwona Banach wprowadza bardzo udane drugoplanowe wątki: jest tu ciągle odnajdowana dziewczyna (ogłoszenie o jej zaginięciu powielają bezmyślnie kolejny użytkownicy portalu społecznościowego), jest też uzdrowiciel, który zyskał poparcie tłumów, chociaż niczego poza biletami na swoje występy nie sprzedaje. Pojawia się i przedziwna relacja matki i dorosłego od dawna syna, który nie potrafi zapanować nad rodzicielką wymierzającą sprawiedliwość na własną rękę. „Morderstwo sobotniej nocy” to powieść, która rozbawi i na chwilę przytrzyma czytelników przy lekturze. Nic tu nie jest serio, nawet mimo zbrodniczych zamiarów – można całkiem miło spędzić czas przy takim czytadle. Iwona Banach to autorka, która nie nudzi – lubi wyrazistą satyrę i w swojej narracji znajduje miejsce na całkiem sporą dawkę humorystycznych popisów. A przecież skupia się przede wszystkim na intrydze.

niedziela, 31 sierpnia 2025

Ewa Nowak: Akcja Czarny Jaszczur

Harperkids, Warszawa 2025.

Wakacyjne skarby

Wanda-Lena i Markus to przyjaciele, którzy w każdej wolnej chwili grają w metagramy (nie ma to żadnego związku z fabułą ani z charakterami, jedynie wprowadza ciekawostkę językową do dialogów), a w wakacje są bardzo zajęci: muszą rozwiązać pewną zagadkę. Poza rozwiązywaniem zagadki borykają się jeszcze z dorosłymi, którzy przeważnie nie wiedzą, jak się zachować: Markus nie ma jednej dłoni i w związku z tym spotyka się wciąż z niepotrzebnymi komentarzami. Byłoby o wiele łatwiej, gdyby postronni pohamowali ciekawość – ale skoro nie potrafią Markus radzi sobie poczuciem humoru, sugerując kolejnym życzliwym, że ich zachowanie pozostawia wiele do życzenia. I jak często u Ewy Nowak bywa, bohaterowie zamykają się w swoim własnym świecie, nie chcą się tłumaczyć z organizacji codzienności nikomu – dobrze czują się we własnym towarzystwie i nie dopuszczają do siebie innych.

Tyle tylko, że przypadkiem Markus wchodzi w posiadanie przedziwnej monety. Kiedy dorośli orientują się, że ją ma, planują odkupienie jej – a gdy to nie wchodzi w grę, bo dzieciak całkiem nieźle odczytuje intencje nieznajomych – rozpoczyna się gra w poszukiwanie skarbu. Nagle wizyta w lokalnym muzeum, normalnie nudna i niepotrzebnie zajmująca czas, staje się koniecznością, kiedy chce się sprawdzić, dlaczego przedmiot z sylwetką czarnego jaszczura jest tak pożądany. Poszukiwania trwają, skarby wydają się czekać na odkrycie – ale wraz z nimi na odkrycie czeka cała historia.

I tak naprawdę autorka maskuje w ten sposób całe psychologiczne tło. Markus jest pilnowany przez mamę, żeby robił ćwiczenia wzmacniające lewą stronę ciała (oczywiście robi to tylko dla świętego spokoju i wtedy, kiedy rodzicielka mu o tym zadaniu przypomni), Wanda-Lena jest wychowywana przez tatę, który tutaj zostaje określony mianem tatmy, bohaterowie czasami muszą się mierzyć z zazdrością, a czasami wykazywać się wyrozumiałością, żeby nie zranić drugiej strony. Pod zbiorem wydarzeń aż kipi od niezadawanych pytań, ale Ewa Nowak taka już jest: wprowadza czytelników do świata postaci i zmusza do zaakceptowania ich nienaturalności. Stawia w narracji na proste i surowe zdania, buduje przestrzeń, która bardziej intryguje niż koi – w krótkich powieściach zawiera mnóstwo energii i silnych emocji, ale nie prowadzi oczywistych wynurzeń – tutaj trzeba trochę wysiłku, żeby polubić bohaterów i zostać z nimi. A jednocześnie brak sentymentów i powtarzalności to wielka zaleta tych powieści. Ewa Nowak w „Akcji Czarny Jaszczur” proponuje wakacyjną przygodę w starym stylu – ale przedstawioną w sposób, jakiego czytelnicy na pewno się nie spodziewają. Tu nie ma rozwlekłych opisów przyrody czy przestojów – przez cały czas trzeba zachować czujność i towarzyszyć bohaterom w przedziwnych działaniach wbrew całemu światu. Historia przechodzi w wyzwanie dla sprytnych – a amatorów skarbu jest więcej. Ewa Nowak wie, że musi znaleźć hit, który zatrzyma odbiorców przy lekturze – a że zwraca się do czytelników myślących, nie tłumaczy im wszystkiego, liczy na inteligencję młodzieży.

sobota, 30 sierpnia 2025

Lothar-Günther Buchheim: Okręt

Rebis, Poznań 2025.

Woda

Przeważnie historie dotyczące czasów drugiej wojny światowej powielają jeden temat w kolejnych odsłonach. W powieści, która należy dzisiaj już niezaprzeczalnie do klasyki literatury wojennej, „Okręt”, którą stworzył Lothar-Günther Buchheim, historia jawi się zupełnie inaczej. Niemiecki U-Boot staje się tu areną doświadczeń, przemyśleń i przeżyć ekstremalnych. Bohater, który na tym właśnie okręcie służy, prowadzi dziennikowe zapiski, rejestrując wszystko, co dzieje się wokół – zaczyna od niewygód i tęsknoty za lądem, a kończy na wybuchach podczas torpedowych ataków. Nie stroni od przekazywania mocnych emocji i od rejestrowania pozornie nieistotnych gestów – wszystko może się liczyć, wszystko zasługuje na uwagę i na utrwalenie, kiedy trzeba czymś zająć myśli.

„Okręt” to powieść monumentalna. Od samego początku czytelnicy będą mogli mieć pewność, że nie umknie im żaden szczegół – liczą się miny i zachowania, przede wszystkim te dalekie od wizji bohaterów czy zwycięzców. Wulgarne rozmowy o seksie (albo tęsknota za kobietą), skatologiczne relacje, zachowania dalekie od reguł savoir-vivre’u – w męskim gronie dozwolone jest wszystko. Ale kiedy ktoś złapie wszy podczas jednej z wizyt w burdelu, trzeba będzie skontrolować całą załogę. Niezależnie od tego, co dzieje się w najbliższym – zamkniętym – otoczeniu, liczą się jeszcze wiadomości o innych okrętach i ich załogach – w końcu każdy może przejść scenariusz, który wkrótce się powtórzy na morzu. Jakby tego wszystkiego było mało, Buchheim bardzo starannie analizuje wszelkie działania dotyczące nawigowania okrętem. Wyjaśnia między innymi, na czym polegają wynurzenia i zanurzenia, przedstawia komendy i decyzje dowódców i zanurza się głęboko w lęki kolejnych załogantów. Służba na okręcie wojennym może i ma swoje zalety – w wolnych chwilach można się ich doszukiwać choćby dla rozrywki – ale problemów jest tu znacznie więcej.

I mogłoby się wydawać, że na bezmiarze wód nie ma nic atrakcyjnego, opisywać krajobrazu się nie da, a rutynowe działania od ataku do ataku nie mają w sobie nic magicznego – tymczasem autor jest w stanie wydobyć z każdego wydarzenia materiał do literackich opisów. Przeplata fragmenty rubaszne i frywolne prozą bardzo ambitną, rozbudowaną i dopracowaną w detalach. Ma mnóstwo do powiedzenia – pozornie nie przejmuje się rozkładem akcentów fabularnych, napięcie przynosi już sama świadomość działań wojennych i bliskość zagrożenia: a jednak stopniowo wprowadza czytelników w coraz bardziej skomplikowane sprawy i brutalność wojny. To dzieło jest powszechnie znane – także za sprawą ekranizacji – i nie starzeje się mimo upływu czasu. Wciąż funkcjonuje jako lektura wstrząsająca i wypełniona sprzecznymi czasem odczuciami. Chociaż nie zawsze są tu relacje z bitew czy starć – historia nie wytraca tempa, cały czas trzyma w napięciu i przynosi obrazy, które na długo zostają w pamięci. Nie ma tutaj budowania bohaterstwa czy mitologizowania wojny, nie ma znaków powtarzanych w najbardziej popularnych historiach zwykłych ludzi – tutaj liczy się fachowość, możliwość wniknięcia w świat niedostępny większości odbiorców – i przełożenie go na wyobraźnię szerokich grup czytelników. To się autorowi udało wyjątkowo.

piątek, 29 sierpnia 2025

Marcin Baran: Detektyw Sowa na tropie

Harperkids, Warszawa 2025.

Śledztwo

Czasami wymogi formalne w serii Czytam sobie są ograniczeniem dla twórców – i obnażają słabość niektórych założeń cyklu. Na drugim poziomie cyklu dzieci wciąż nie mogą jeszcze poznawać dwuznaków czy zmiękczeń, a to oznacza, że w ruch idą słowniki synonimów. Co z kolei przekłada się na mniej czytelny przekaz. Jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że seria przeznaczona jest dla dzieci, które uczą się czytać – więc rozpoznawanie i składanie liter jeszcze czasami może im sprawiać problemy – staje się jasne, że „23 podstawowe głoski oraz h” będą utrudnieniem w pracy. Najmłodsi bowiem nie tylko będą się musieli mierzyć ze skomplikowanymi słowami, nieużywanymi na co dzień, ale też – z dość nienaturalnym rytmem książki. I można bronić niektórych publikacji – że liczy się stawianie wysoko poprzeczki maluchom, albo że chodzi o to, żeby nie zgadywać dalszego ciągu a faktycznie go czytać – ale w ten sposób oddala się wizja czytania dla przyjemności. A przecież to powinno być jedno z ważnych przesłań przekazywanych kilkulatkom: po książki sięga się nie z przymusu i dla nauki, ale przede wszystkim dla rozrywki. Marcin Baran ma pomysł na kryminał dziecięcy – to prawdziwe wyzwanie, jeśli na jednej stronie może zmieścić maksymalnie trzy wersy dużym drukiem. Bohaterowie to sowa Zofia i jej pomocnik, padalec Wypluwka. Dostają oni do rozwiązania zagadki płynące bezpośrednio z natury – trzeba tu trochę się skoncentrować i co nieco wiedzieć, żeby poradzić sobie z zadaniem. Zagadki bazują na zjawiskach przyrodniczych i naprawdę nie potrzeba tu wielkiego śledztwa, żeby móc je wyjaśniać – Marcin Baran nie zajmuje się jedną, najważniejszą – a rejestruje kilka spraw, żeby zilustrować dokonania bohaterów i upewnić odbiorców w przekonaniu, że oto mają do czynienia z prawdziwymi detektywami. Zdarza się, że posługuje się wyobraźnią i abstrakcyjnymi pomysłami – jak w przypadku dramaturga Sowoklesa, któremu wyparowuje jeden z aktów dramatu – to raczej humor dla dorosłych, trzeba znać kontekst, żeby móc się ucieszyć z żartu, dzieciom niekoniecznie takie rozwiązanie przypadnie do gustu. Co do trudności w tekście… Obok siebie pojawiają się na przykład ekwipunek, suwmiarka i teleobiektyw, potem są wykwintne kilimy i penetrowanie teatru. Można docenić zabawę brzmieniami w lekko łysawej etoli lisa – ale czy to jest temat, który zaintryguje maluchy? Wysoki poziom trudności w połączeniu ze słowami, które nie są obecne w codziennych rozmowach to naprawdę duże wyzwanie dla najmłodszych – warto o tym pamiętać. Pytanie, co by się stało, gdyby zamiast rezygnacji z dwuznaków zrezygnowano z nieużywanych lub archaicznych sorfmułowań. Przygody sowy i padalca ilustruje Tomek Kozłowski, który tym razem najchętniej ukrywałby się w ciemnym otoczeniu. Faktem jest, że dzieci dzięki takim wyzwaniom nauczą się czytać szybciej i lepiej, ale istnieje też ryzyko, że nie zechcą wracać do książek.

czwartek, 28 sierpnia 2025

Jeb Blount, Anthony Iannarino: AI w rękach sprzedawcy. Jak zwiększyć efektywność sprzedaży i zdominować rynek

Onepress, Helion, Gliwice 2025.

Narzędzie

Sztuczna inteligencja wkracza do codzienności coraz odważniej – i są już zawody, w których nie można sobie wyobrazić odrzucania takiego narzędzia. Popularyzatorzy nie ustają w wysiłkach, żeby przekonać odbiorców do korzystania ze zdobyczy AI między innymi w handlu i marketingu. Książka „AI w rękach sprzedawcy. Jak zwiększyć efektywność sprzedaży i zdominować rynek” to publikacja, która wyjaśnia możliwości i zalety przekazywania robotom części żmudnych zajęć, ale też podpowiada, jak to osiągnąć. Jeb Blount i Anthony Iannarino kierują się do sprzedawców i menedżerów, żeby przekonać ich do sięgania po uczenie maszynowe w codziennej pracy. Jednocześnie podpowiadają, gdzie AI nie da się wykorzystywać w skali 1:1, żeby nie stracić klientów. Omawiają też konieczność unikania mielizn i pułapek – na przykład błędów, ogólnikowych tekstów czy niedostosowania promptów do oczekiwań. Praca z AI ma się wiązać z polepszeniem wyników i wypracowaniem większej ilości czasu na kontakty bezpośrednie – ale wymaga na początku zwolnienia i nauczenia się nowego narzędzia, zrozumienia jego zasad i przyswojenia pewnych prawd, bez których nie da się osiągnąć sukcesu.

Nastawienie na sukces to główny wabik w książce. Jeb Blount i Anthony Iannarino wiedzą, o czym marzą sprzedawcy – i od razu rozwiewają wątpliwości w kwestii zautomatyzowania relacji. Wiedzą, że nie da się zastąpić bezpośredniego kontaktu, klient musi spotkać się z handlowcem bezpośrednio. Ale cała praca związana z gromadzeniem danych i przygotowywaniem ofert, tworzeniem maili i researchem to coś, co spokojnie można oddać dzisiaj sztucznej inteligencji – i zyskać dzięki temu sporo czasu i energii. Ale autorzy uczulają też na problemy płynące z aktualnie dostępnych narzędzi – nie da się stuprocentowo ufać sztucznej inteligencji i pozostawiać jej bez nadzoru: AI funkcjonuje tu jak podwładny, który za wszelką cenę chce zadowolić szefa – i jeśli nie uda się jej znaleźć odpowiednich wiadomości, zwyczajnie je zmyśli. Autorzy zatem zajmują się kształtowaniem promptów i edukowaniem czytelników w tej kwestii – odpowiednio wydawane polecenia przyniosą oczekiwane rezultaty. Kolejnym krokiem jednak musi być jeszcze sprawdzenie przygotowanej oferty przed przedstawieniem jej klientom. „AI w rękach sprzedawcy” to poradnik dotyczący efektywnego wykorzystywania sztucznej inteligencji w marketingu i handlu – ale też książka wypełniona przestrogami przed niewłaściwym wykorzystywaniem nowych możliwości. Autorzy są pewni, że nie ma już odwrotu od ekspansji sztucznej inteligencji – i ci, którzy dzisiaj odmawiają jej używania (czy choćby uczenia się korzystania z niej), wkrótce zostaną w tyle i nie będą umieli radzić sobie w nowej przestrzeni. „AI w rękach sprzedawcy” to publikacja określająca wyzwania i przygotowująca czytelników do innych technik w pracy. Na razie odbiorcy mogą sami zdecydować, czy są w stanie poświęcić czas na wdrożenie wskazówek w życie – czy wolą samodzielnie szukać drogi działania z AI. Lepiej jednak będzie przetestować wskazówki ekspertów.

środa, 27 sierpnia 2025

Anna Olej-Kobus: Dlaczego pawian nie lubi żółwia?

Kropka, Warszawa 2025.

Afrykańskie historie

Nie można sobie wyobrazić lepszego połączenia – dawniej dzieci poznawały historyjki o zwierzętach z wielkiej piątki (i nie tylko) z przekazów Rudyarda Kiplinga, teraz mogą wykorzystać bardzo przyjemną lekturę – krótkie opowiastki Anny Olej-Kobus ze znakomitymi ilustracjami Marianny Jagody. „Dlaczego pawian nie lubi żółwia” to zestaw niewielkich objętościowo historyjek o zwierzętach, które można zaobserwować w Afryce. Zwierzęta – mniej lub bardziej kojarzone przez najmłodszych – wikłają się w rozmaite relacje i przygody. Przez swoje działania albo zyskują konkretną cechę szczególną, albo – sympatie lub antypatie w świecie fauny. Liczą się tu i wizerunki, i charaktery (czy też niesnaski międzygatunkowe) – a wszystko za sprawą afrykańskich podań i przekazów. Bajek na dobranoc wysłuchują małe zebry – ale nie tylko im spodobają się kolejne fabuły. Za każdym razem autorka rozbudza ciekawość słuchaczy – odbiorców – za pomocą celnego pytania, w którym zawarta jest drobna charakterystyka wybranego gatunku. Czterdzieści historii rozpoczynających się od pytania „dlaczego” to świetna okazja do przyjrzenia się niezwykłym osobowościom świata zwierząt, ich marzeniom lub wyzwaniom. To niebanalne i twórcze wyjaśnienia ubarwienia, kształtu, widocznych wyróżników albo charakterystycznych postaw – w formie dynamicznych bajek. Czasami te opowieści zajmują tylko jedną rozkładówkę, czasami trochę więcej – pojawiają się tu dialogi i zaskoczenia, wszystko, co umożliwi zaangażowanie się w akcję. To legendy na temat zwierząt, zabawne i ciepłe wytłumaczenia wybranych zjawisk – można zarazić dzieci miłością do przyrody i rozbudzić w nich zainteresowanie naturą. Afryka to dobry punkt wyjścia – malowniczy i tajemniczy, mnóstwo tu gatunków, jakich próżno szukać gdzie indziej, więc nadaje się jako cel egzotycznej literackiej wyprawy. Opowieści są dobrze przygotowane pod kątem językowym, proste, ale nie infantylne, krótkie, więc nie znużą dzieci, sycące i atrakcyjne. Umożliwiają odbiorcom przyjrzenie się także nieznanym do tej pory gatunkom – odkrywanie ich i poszerzanie słownictwa. Liczy się tu fantazja i humor w przekazach. Takie historie łatwo zapadną dzieciom w pamięć i nadają się na wieczorną lekturę – działającą na wyobraźnię.

Ale i tak najbardziej przyciągają ilustracje. Marianna Jagoda dała się poznać jako artystka, która bardzo dobrze czuje się w motywach ludowych. Nie boi się nasyconych kolorów: ta książka jest wręcz agresywna w swojej jaskrawości – ale to nie zarzut, raczej podziw, bo wszystko harmonijnie ze sobą współgra. Mocne kolory i wzory uzupełniają wizerunki opisywanych zwierząt – to tworzy koloryt lokalny, zapewnia wyjątkowość i zaprasza do niezwykłego świata. Marianna Jagoda ilustruje te opowieści tak, że spodoba się to maluchom i ich rodzicom, tu można bardzo długo podziwiać kolejne strony – zdarza się, że opowieść się kończy, ale nie kończy się jeszcze relacja rysunkowa, która przytrzymuje odbiorców w konkretnym miejscu i pozwala potowarzyszyć postaciom. Oczywiście ma Marianna Jagoda potencjał do eksplozji kolorów i kształtów – ale też idealnie go wykorzystuje, w swoim stylu, a jednocześnie w stylu kojarzącym się nieodmiennie z Afryką. To książka wypełniona słońcem, duży tomik, w którym każda strona to przygoda.