* * * * * * O tu-czytam
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.

Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.

Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.

Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com

piątek, 10 sierpnia 2012

Teatr Montownia: Kamienie w kieszeniach

Dwa światy

Prawdziwy teatr nie potrzebuje wymyślnych dekoracji i efektów specjalnych. Prawdziwy teatr to drugi człowiek i poruszająca emocje historia. To wystarczy, by zawładnąć wyobraźnią odbiorców. Teatr Montownia udowodnił, że siła widowiska tkwić powinna w dobrym aktorstwie: resztę można bez szkody dla ostatecznego efektu wyeliminować. Scenografia „Kamieni w kieszeniach” okazała się bardziej niż ascetyczna: niski podest to jedyny dodany do przestrzeni sceny element. W sztuce funkcjonował jako ławka w przebieralni, łóżko, barowe krzesła, budował dodatkowe płaszczyzny opowieści; zresztą scenę w Magazynie Ciekłego Powietrza aktorzy ładnie wykorzystali: siedzenie na jej krawędzi przenosiło bohaterów do czasów dzieciństwa, a surowy wygląd ściany zupełnie nie przeszkodził w zarysowaniu marzeń. Również kostiumy nie odwracają uwagi od toku wydarzeń: chociaż aktorzy odgrywają wiele postaci obu płci, nie zaznaczają ich obecności ani zmianami strojów, ani drobnymi nawet dodatkami. Owszem, przebierają się co jakiś czas, lecz zaabsorbowani treścią przedstawienia odbiorcy nie muszą dostrzegać, że polega to jedynie na zdjęciu i założeniu tych samych ubrań – spodni i swetra.

Czy może być inaczej, kiedy na scenie stają Rafał Rutkowski i Maciej Wierzbicki? To oni w dwugodzinnym spektaklu wciągają publikę w wieloosobową historię z ogromnym dramatem w tle. Fabuła odwraca konwencję, gwiazdami relacji są zwykli statyści, filmowe gwiazdy pełnią dalszoplanowe role. Konflikt jest tu nieuchronny, bo wielka przepaść dzieli świat zwykłych ludzi niknących w tłumie i artystów z pierwszych stron gazet. Tyle że ci pierwsi zachowali jeszcze ludzkie uczucia, dla tych drugich liczą się wyłącznie pieniądze. To truizm, podlany obficie stereotypami, tyle że Marie Jones, autorka tekstu, stawia swoich bohaterów przed sporym wyzwaniem, które daje możliwość zweryfikowania obiegowych opinii. Bo na marginesie filmowej rzeczywistości dzieje się coś, co wstrząśnie statystami. Szansa na zarobienie czterdziestu funtów dziennie, nie lada gratka dla tworzących filmowe tło (choć śmieszna pensja z punktu widzenia gwiazd) przestaje mieć znaczenie, gdy trzeba się zastanowić nad kruchością ludzkiego życia i konsekwencjami własnych decyzji.

W dwuaktowym spektaklu sytuacja rozwija się stopniowo: wprowadzenie wydaje się zbyt długie, lecz z drugiej strony trzeba przyzwyczaić odbiorców do umowności scenicznych zachowań, sytuacji, w których opowiadanie prowokuje do błyskawicznej metamorfozy i przechodzenia z postaci w postać oraz z charakteru w charakter. Cytaty w zwykłym, nieco plotkarskim dialogu wprowadzane są jako miniscenki, Wierzbicki z Rutkowskim przechodzą od roli do roli, czasem na jedno zdanie, czasem na całą sytuację. Ktoś, kto jest bohaterem z centrum wydarzeń, nagle zamienia się w komentatora, obserwatora a nie uczestnika. Nigdy nie wiadomo, kiedy obrazek przerodzi się ze statycznego opowiadania w akcję rozwijającą się na oczach widzów. I tu najlepiej widać trafność decyzji o usunięciu rekwizytów i przebrań, dzięki czemu do przeistoczeń dochodzi w mgnieniu oka. Ten rozbudowany do przesady początek historii służy nieformalnemu przedstawieniu bohaterów wydarzeń, nieistotne rozmowy z rzadka przetykane żartami (a na szczęście dla aktorskiego kunsztu Rutkowskiego i Wierzbickiego, jeszcze rzadziej rubasznym humorem) przejmują ciężar opisu, nakreślają miejsce akcji i charaktery postaci.

Postacie z kolei są szkicowane wyraziście. Jako że do przedzierzgnięcia w kolejną osobę potrzeba sekund, podczas których aktorzy nie mogą ukryć się za rekwizytami czy kurtyną sugerowani są widzom bohaterowie przez proste i rozpoznawalne gesty, noszące ślady parodii. Komizm charakterów przekształca się tu w czerpanie ze stereotypów. Bohaterowie zachowują się w jeden przypisany sobie sposób: to uproszczenie konieczne. Zmiany mówiących aktorzy jednak zaznaczają najdobitniej głosami. Ponieważ zaś bohaterowie „Kamieni w kieszeniach” zostali dobrze napisani, nie ma obaw o konsekwencję w ich postępowaniu. Rutkowskiemu i Wierzbickiemu pozostaje tylko nie pogubić się w gąszczu nagłych zmian. Z tego zadania wywiązują się bez zarzutu. Zamiast tanich fars, Chorzowski Teatr Ogrodowy karmi swoich widzów prawdziwym teatrem. „Kamienie w kieszeniach” to popis aktorstwa, które nie wymaga ani ozdobników w postaci rozbudowanych dekoracji, ani tandetnych dowcipów dla mas, ani modnego scenariusza. Wystarczyło dwóch wybitnych aktorów i jeden dobry tekst, by bez reszty wciągnąć publiczność w poruszającą historię o zderzeniu dwóch światów.

tekst zamieszczony w gazecie festiwalowej ChTO "Sztajgerowy Cajtung"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz