bo.wiem, Wydawnictwo Uniwersytetu Śląskiego, Kraków 2024.
Przenosiny
Anthony Sattin zamierza ocalić to, nad czym niewielu historyków się pochyla. „Nomadzi. Wędrowni twórcy cywilizacji” to opowieść o przeszłości tych, którzy nie dbali specjalnie o to, żeby zostawiać po sobie jakieś ślady – nie tylko w postaci spisanych materiałów, ale też skupisk czy siedzib. W końcu życie nomadów polega na tym, by umieć się jak najszybciej zwinąć i przenieść na inne miejsce. Jednak to właśnie dzięki nomadom kształtują się cywilizacje i pojawia się postęp. W obszernym tomie Anthony Sattin przygląda się głębokiej przeszłości – zaznacza na mapkach, do którego regionu będzie się odnosił – i rejestruje to, co udało się ocalić albo odtworzyć z istniejących dokumentów. Czasami musi wypełniać luki w narracji wyobraźnią, ale przeważnie jest w stanie dostarczyć czytelnikom wartościowych i rzeczowych informacji. Nie zajmuje się wyłącznie technicznymi aspektami koczowniczego życia, zresztą to byłoby niezbyt długą opowieścią – liczy się za to istnienie grup, które przenosiły się z miejsca na miejsce i pełniły ważną rolę w kształtowaniu się postępu. Przede wszystkim Anthony Sattin stara się zarejestrować to, co ulotne i pomijane często przez dziejopisarzy, sprawdza, jak budowała się historia. Nie chce proponować pracy naukowej ani monografii – o tym czytelnikom przypomina. Ważne, że często o nomadach mówi się w kontekście konfliktów, które stawały się ich udziałem – niewielu badaczy chciało w ogóle zastanowić się nad codziennością – a przecież zdarzały się w przeszłości okresy, w których nomadzi stanowili większość populacji (takie zestawienia otwierają kolejne rozdziały i pomagają w zorientowaniu się w znaczeniu koczownictwa w historii ludzkości. Nie tylko odtwarza autor funkcjonowanie plemion koczowniczych, ale też przedstawia czytelnikom sposoby odkrywania tajemnic z dawnych czasów.
Ta książka jest dobrą propozycją dla czytelników, którzy chcieliby odrzucić stereotypy związane z koczownictwem – nie ma w niej podkreślania tego, co wydaje się oczywiste, autor zagłębia się w codzienność i próbuje zbudować w miarę pełny obraz nomadów w różnych kulturach i miejscach – to motyw ważny i wartościowy, zwłaszcza że chce przekonywać czytelników do ich znaczenia w procesie budowania społeczności. Są w tej książce pomysły, których na pewno nikt nie kojarzyłby z koczowniczym życiem: rozmach władców może imponować albo intrygować – na pewno przyciągnie uwagę czytelników. Jest to historia z zupełnie innej perspektywy – z nieoczekiwanymi rozwiązaniami i pomysłami, które brzmią mocno egzotycznie. Anthony Sattin, chociaż twierdzi, że nie chce tworzyć naukowej monografii, jednak stawia na rzetelną narrację, wypełnioną faktami i ciekawostkami. „Nomadzi. Wędrowni twórcy cywilizacji” to tom oryginalny i pokazujący inne podejście do tematów przeszłości – może zatem spodobać się czytelnikom, którzy potrzebują oderwania od standardowych narracji. Można dzięki tej książce poznawać fakty, które nie mieszczą się w typowym dyskursie historiozoficznym.
tu-czytam
Recenzje, wywiady, omówienia krytyczne, komentarze.
Codziennie aktualizowana strona Izabeli Mikrut
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.
Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.
Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.
Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com
Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.
Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.
Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com
wtorek, 19 listopada 2024
poniedziałek, 18 listopada 2024
Ann Fraistat: Dom masek
HarperYA, Warszawa 2024.
Siła duchów
Ann Fraistat zabiera odbiorców do tajemniczego domu owianego złą sławą, jeśli chodzi o obecność w nim duchów i o niewytłumaczalne zaginięcia. Jednak Libby i Vivi nie mają wyboru: to rodzinna posiadłość ich matki, a ponieważ dziewczyny muszą zmienić miejsce zamieszkania i zacząć wszystko od nowa – wydaje się on najlepszą przystanią na najbliższy czas. Wszystko przez próbę samobójczą Libby. Bohaterka cierpi na chorobę afektywną dwubiegunową i zanim została zdiagnozowana, postanowiła rozstać się ze światem. Znaleziona przez młodszą siostrę i uratowana teraz może podjąć terapię i na nowo uczyć się radości istnienia. I w zasadzie choroba jest potrzebna autorce tylko do wyzwolenia zmian w życiu rodziny. Doświadczenia z niedalekiej przeszłości zniszczyły więź między nastolatkami – zmieniły też zachowanie mamy. Libby wie, że powrót do normalności będzie trwał długo, jednak nie spodziewa się, z jakimi komplikacjami będzie się wiązał. Bo dom, który ma być nowym schronieniem, jest co najmniej dziwny. Wszędzie pojawia się mnóstwo owadów (co zachwyca Vivi, przyszłą entomolożkę). Owady powtarzają się też na witrażach: w domu nie ma zwyczajnych okien, a te, które są stworzone z kolorowych szybek zostały zabite deskami od zewnątrz i od środka. Jakby tego było mało, nocami na podwórzu rozgrywają się sceny jak z seansu spirytystycznego. Przy tych odkryciach dziwne rozwiązania w zakresie umeblowania pokoi nie robią już zbyt dużego wrażenia.
Libby jest przez mamę zniechęcana do poszukiwania historii starego domu – tym gorliwiej szuka więc wiadomości o niewyjaśnionych zaginięciach i o spirytystach przewijających się przez to miejsce w przeszłości. Poznaje jednego z sąsiadów, rówieśnika, który jest mocno zaangażowany w opowieści o duchach i wie, jak je wywoływać – a to prowadzi do niebezpiecznych eksperymentów. Dziewczyna odkrywa w oknach maski – szklane przedmioty, które pomagają w dokonywaniu niemożliwego. Ale wejście w świat pełen duchów nie może pozostać bez śladu w umysłach i ciałach bohaterów. Zagadki się mnożą, a osobiste pobudki prowadzą do kolejnych komplikacji. Robi się coraz groźniej. Co ciekawe, chociaż Ann Fraistat mocno bazuje na temacie duchów i ich mocy, nie tym buduje grozę swojej powieści. Dba o jej jakość obyczajową i o psychologiczną prawdę – dzięki temu uzyskuje wyjątkowy klimat. W pewnym momencie mocno zaczyna chlapać krwią, ale bez tego nie udałoby jej się podkreślić dramatyzmu akcji i przekonać czytelników, że walka z zaświatami jest wyjątkowo trudna. Wprowadza własne zasady dla prezentowanej rzeczywistości, dzięki czemu opowieść będzie dla odbiorców atrakcyjna w każdej płaszczyźnie. Autorka bardzo dobrze przemyślała motywacje postaci – wprowadza kolejne wyzwania i problemy tak, by uczestnictwo w wydarzeniach było rzeczą naturalną, bez względu na to, jak absurdalne wydaje się otoczenie i kontekst. Jest w tej powieści moc, która zafascynuje czytelników, jest odejście od scenariuszy schematycznych na rzecz pomysłowych rozwiązań. Można nie lubić gatunku – ale każdy doceni jakość prozy i strukturę „Domu masek”, powieści, w której największe koszmary stają się rzeczywistością.
Siła duchów
Ann Fraistat zabiera odbiorców do tajemniczego domu owianego złą sławą, jeśli chodzi o obecność w nim duchów i o niewytłumaczalne zaginięcia. Jednak Libby i Vivi nie mają wyboru: to rodzinna posiadłość ich matki, a ponieważ dziewczyny muszą zmienić miejsce zamieszkania i zacząć wszystko od nowa – wydaje się on najlepszą przystanią na najbliższy czas. Wszystko przez próbę samobójczą Libby. Bohaterka cierpi na chorobę afektywną dwubiegunową i zanim została zdiagnozowana, postanowiła rozstać się ze światem. Znaleziona przez młodszą siostrę i uratowana teraz może podjąć terapię i na nowo uczyć się radości istnienia. I w zasadzie choroba jest potrzebna autorce tylko do wyzwolenia zmian w życiu rodziny. Doświadczenia z niedalekiej przeszłości zniszczyły więź między nastolatkami – zmieniły też zachowanie mamy. Libby wie, że powrót do normalności będzie trwał długo, jednak nie spodziewa się, z jakimi komplikacjami będzie się wiązał. Bo dom, który ma być nowym schronieniem, jest co najmniej dziwny. Wszędzie pojawia się mnóstwo owadów (co zachwyca Vivi, przyszłą entomolożkę). Owady powtarzają się też na witrażach: w domu nie ma zwyczajnych okien, a te, które są stworzone z kolorowych szybek zostały zabite deskami od zewnątrz i od środka. Jakby tego było mało, nocami na podwórzu rozgrywają się sceny jak z seansu spirytystycznego. Przy tych odkryciach dziwne rozwiązania w zakresie umeblowania pokoi nie robią już zbyt dużego wrażenia.
Libby jest przez mamę zniechęcana do poszukiwania historii starego domu – tym gorliwiej szuka więc wiadomości o niewyjaśnionych zaginięciach i o spirytystach przewijających się przez to miejsce w przeszłości. Poznaje jednego z sąsiadów, rówieśnika, który jest mocno zaangażowany w opowieści o duchach i wie, jak je wywoływać – a to prowadzi do niebezpiecznych eksperymentów. Dziewczyna odkrywa w oknach maski – szklane przedmioty, które pomagają w dokonywaniu niemożliwego. Ale wejście w świat pełen duchów nie może pozostać bez śladu w umysłach i ciałach bohaterów. Zagadki się mnożą, a osobiste pobudki prowadzą do kolejnych komplikacji. Robi się coraz groźniej. Co ciekawe, chociaż Ann Fraistat mocno bazuje na temacie duchów i ich mocy, nie tym buduje grozę swojej powieści. Dba o jej jakość obyczajową i o psychologiczną prawdę – dzięki temu uzyskuje wyjątkowy klimat. W pewnym momencie mocno zaczyna chlapać krwią, ale bez tego nie udałoby jej się podkreślić dramatyzmu akcji i przekonać czytelników, że walka z zaświatami jest wyjątkowo trudna. Wprowadza własne zasady dla prezentowanej rzeczywistości, dzięki czemu opowieść będzie dla odbiorców atrakcyjna w każdej płaszczyźnie. Autorka bardzo dobrze przemyślała motywacje postaci – wprowadza kolejne wyzwania i problemy tak, by uczestnictwo w wydarzeniach było rzeczą naturalną, bez względu na to, jak absurdalne wydaje się otoczenie i kontekst. Jest w tej powieści moc, która zafascynuje czytelników, jest odejście od scenariuszy schematycznych na rzecz pomysłowych rozwiązań. Można nie lubić gatunku – ale każdy doceni jakość prozy i strukturę „Domu masek”, powieści, w której największe koszmary stają się rzeczywistością.
niedziela, 17 listopada 2024
Mike Barfield, Jess Bradley: Dzień z życia astronauty, kosmicznej kupy i ziemskiej skorupy
Dwie Siostry, Warszawa 2024.
Wiedza wszechświata
Mike Barfleld i Jess Bradley przedstawiają dzieciom komiksowe ciekawostki związane z kosmosem – i przygotowują do zdobywania wiedzy z poważnych źródeł dzięki zabawie i dowcipnym skojarzeniom. „Dzień z życia astronauty, kosmicznej kupy i ziemskiej skorupy” to książka kolorowa, wypełniona danymi ale też przygotowana tak, żeby można było nią zaintrygować małych poszukiwaczy wiadomości. Tu nie ma miejsca na nudę, bo wszystkie dane zostały zaprezentowane w formie śmiesznych komiksów, a bohaterowie – ożywieni po to, żeby zabierali głos w swoich sprawach i mogli dzielić się własnymi doświadczeniami bezpośrednio. To pozwala uniknąć zrutynizowanych komentarzy i naukowej narracji wszechobecnej w edukacyjnych tomikach – zamienia proces zdobywania wiedzy w zabawę i działa mnemotechnicznie. Niemal każda strona jest tutaj rozpisana na kadry – niezbyt szczegółowe w obrazkach, ale za to zawsze przesycone dowcipem. Liczy się swobodny ton opowieści, mnóstwo emocji i porównań działających na wyobraźnię, autoironii w ujęciu bohaterów i przekomarzających się postaci wyjętych wprost z przestrzeni kosmicznej. To kosmos nadaje ton w tej książce – to poznawanie wszechświata ma przyciągać małych odbiorców. Gwiazdy, galaktyki, kolejne planety, bryły skalne, przedmioty zabierane w kosmos, zwierzęta, które były na misjach, rakiety, ciemna i jasna strona Księżyca, lodowe obłoki – wszystko może tu zamienić się w bohatera krótkiej opowieści, przedstawić swoje stanowisko i podzielić się przepisem na funkcjonowanie w kosmosie. Zawsze jest to zresztą podporządkowane śmiechowi, więc dzieci z chęcią będą odkrywać tajemnice kolejnych historii. Czasem pojawiają się jeszcze rozkładówki w formie infografik – w stylu dopasowanym do komiksów – wtedy wiadomości pojawiają się w postaci komentarzy i podpisów.
Dzieciom spodoba się nie tylko lekkość przekazywania informacji, ale również ich wielość. Tu rzeczywiście można sobie wybierać co bardziej atrakcyjne zagadnienia, nie czytać książki linearnie tylko przeskakiwać po stronach i szukać tego, co najbardziej pasuje do aktualnie zadawanych pytań. Można sprawdzać, o co chodzi z wybranymi ciałami niebieskimi, albo z sytuacjami w kosmosie (co ciekawe, proces spaghettyzacji został tu przełożony jako spaghettifikacja), można poznawać astronautów i śledzić dokonania kolejnych krajów w podboju kosmosu, można wybrać się w podróż z sondą kosmiczną. Można wszystko i to jest w tych komiksach najlepsze. Dzięki stylowi prowadzenia tej narracji łatwo zdobyć uwagę najmłodszych – i tak zainteresowanych zwykle tym, co dzieje się w kosmosie. Ta książka stanie się idealnym wstępem do edukowania się w zakresie wiedzy o kosmosie, a do tego podsyci wyobraźnię najmłodszych i wyczuli ich na ironię. Jest tu mnóstwo faktów, wiadomości, na które nie odpowiedzieliby rodzice – więc dzieci mogą samodzielnie czytać tę książkę i dzielić się później informacjami. W tej serii ukazał się już „Dzień z życia skunksa, jelita i tego, kto to czyta” i wygląda na to, że na rynek wkracza zestaw bardzo atrakcyjnych i dostosowanych do percepcji młodych odbiorców propozycji edukacyjnych – na wesoło.
Wiedza wszechświata
Mike Barfleld i Jess Bradley przedstawiają dzieciom komiksowe ciekawostki związane z kosmosem – i przygotowują do zdobywania wiedzy z poważnych źródeł dzięki zabawie i dowcipnym skojarzeniom. „Dzień z życia astronauty, kosmicznej kupy i ziemskiej skorupy” to książka kolorowa, wypełniona danymi ale też przygotowana tak, żeby można było nią zaintrygować małych poszukiwaczy wiadomości. Tu nie ma miejsca na nudę, bo wszystkie dane zostały zaprezentowane w formie śmiesznych komiksów, a bohaterowie – ożywieni po to, żeby zabierali głos w swoich sprawach i mogli dzielić się własnymi doświadczeniami bezpośrednio. To pozwala uniknąć zrutynizowanych komentarzy i naukowej narracji wszechobecnej w edukacyjnych tomikach – zamienia proces zdobywania wiedzy w zabawę i działa mnemotechnicznie. Niemal każda strona jest tutaj rozpisana na kadry – niezbyt szczegółowe w obrazkach, ale za to zawsze przesycone dowcipem. Liczy się swobodny ton opowieści, mnóstwo emocji i porównań działających na wyobraźnię, autoironii w ujęciu bohaterów i przekomarzających się postaci wyjętych wprost z przestrzeni kosmicznej. To kosmos nadaje ton w tej książce – to poznawanie wszechświata ma przyciągać małych odbiorców. Gwiazdy, galaktyki, kolejne planety, bryły skalne, przedmioty zabierane w kosmos, zwierzęta, które były na misjach, rakiety, ciemna i jasna strona Księżyca, lodowe obłoki – wszystko może tu zamienić się w bohatera krótkiej opowieści, przedstawić swoje stanowisko i podzielić się przepisem na funkcjonowanie w kosmosie. Zawsze jest to zresztą podporządkowane śmiechowi, więc dzieci z chęcią będą odkrywać tajemnice kolejnych historii. Czasem pojawiają się jeszcze rozkładówki w formie infografik – w stylu dopasowanym do komiksów – wtedy wiadomości pojawiają się w postaci komentarzy i podpisów.
Dzieciom spodoba się nie tylko lekkość przekazywania informacji, ale również ich wielość. Tu rzeczywiście można sobie wybierać co bardziej atrakcyjne zagadnienia, nie czytać książki linearnie tylko przeskakiwać po stronach i szukać tego, co najbardziej pasuje do aktualnie zadawanych pytań. Można sprawdzać, o co chodzi z wybranymi ciałami niebieskimi, albo z sytuacjami w kosmosie (co ciekawe, proces spaghettyzacji został tu przełożony jako spaghettifikacja), można poznawać astronautów i śledzić dokonania kolejnych krajów w podboju kosmosu, można wybrać się w podróż z sondą kosmiczną. Można wszystko i to jest w tych komiksach najlepsze. Dzięki stylowi prowadzenia tej narracji łatwo zdobyć uwagę najmłodszych – i tak zainteresowanych zwykle tym, co dzieje się w kosmosie. Ta książka stanie się idealnym wstępem do edukowania się w zakresie wiedzy o kosmosie, a do tego podsyci wyobraźnię najmłodszych i wyczuli ich na ironię. Jest tu mnóstwo faktów, wiadomości, na które nie odpowiedzieliby rodzice – więc dzieci mogą samodzielnie czytać tę książkę i dzielić się później informacjami. W tej serii ukazał się już „Dzień z życia skunksa, jelita i tego, kto to czyta” i wygląda na to, że na rynek wkracza zestaw bardzo atrakcyjnych i dostosowanych do percepcji młodych odbiorców propozycji edukacyjnych – na wesoło.
sobota, 16 listopada 2024
Piotr Kołodziejczyk: Tam, gdzie mieszka wiatr. Archeologiczne zagadki Bliskiego Wschodu
bo.wiem, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2024.
Ślady ludzi
Imprint Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego rozwija ciekawe serie, proponując odbiorcom możliwość przyjrzenia się rozmaitym aspektom badań z różnych dziedzin. „Tam, gdzie mieszka wiatr” to praca naukowa, którą jednak z powodzeniem można uznać za popularyzatorską – przybliża czytelnikom znaczenie prac archeologicznych, najważniejsze ośrodki i odkrycia – ale też pokazuje elementy dawnych kultur, informacje, które można prześledzić dzięki wykopaliskom. W powszechnej świadomości archeolog może funkcjonować jako poszukiwacz skarbów – rzeczywistość jednak znacznie różni się od choćby filmowych prezentacji. Piotr Kołodziejczyk jest w stanie zmienić sposób myślenia o archeologach i ich zadaniach – dzięki rzetelnej i wypełnionej detalami opowieści. „Tam, gdzie mieszka wiatr” to historia wykopywana na Bliskim Wschodzie – ośrodki archeologiczne, które ujawniają wielkie tajemnice cywilizacyjne, ale też drobne świadectwa dawnej mentalności i egzystencji powiązane barwną narracją. Jest tu autor badaczem, który wie, jak powinien relacjonować kolejne odkrycia – ale jest też pewnego rodzaju fanem działań archeologów, zaraża entuzjazmem i jest w stanie podzielić się pasją z czytelnikami. A to – w przypadku pracy naukowej o dość wąskiej specjalizacji – trudne zadanie. Piotr Kołodziejczyk musi nie tylko zająć się referowaniem odkryć – stara się też przełożyć znaczenie na opowieść zrozumiałą dla szerokiego grona odbiorców. Rezygnuje zatem z hermetycznego dyskursu na rzecz przejrzystości. Nigdy nie traci z oczu znaczenia odkryć – z perspektywy cywilizacji czy ludzkości, nie tylko lokalnych społeczeństw. Na bazie zdobywanych informacji snuje historie o społecznościach, o ich dążeniach i strategiach przetrwania, o organizacji życia codziennego i o zaspokajaniu potrzeb w różnych czasach. Sprawdza, jak wyglądały najstarsze miasta, prowadzi odbiorców przez osiągnięcia mistrzów kowalstwa oraz przez szlaki handlowe. Nie zapomina o kształtowaniu się struktur państwowości i o temacie obronności – w kontekście pojawiania się nowych pomysłów i możliwości technologicznych. Ale Piotr Kołodziejczyk nie poprzestaje na tym: przypomina, że stanowiska archeologiczne mogą powiedzieć sporo o kulinariach z dawnych czasów: i to już spora niespodzianka dla odbiorców. „Tam, gdzie mieszka wiatr” to również okazja do naświetlenia zagadek archeologicznych – żeby jeszcze bardziej zaintrygować czytelników i uzmysłowić im, że poza odkrywaniem tajemnic archeolodzy borykają się z rozmaitymi niewiadomymi. „Tam, gdzie mieszka wiatr. Archeologiczne zagadki Bliskiego Wschodu” to publikacja obszerna i satysfakcjonująca czytelników spragnionych dawki wiedzy w połączeniu z klasyczną niemal przygodą. Można z tej książki czerpać wiedzę, ale można też sprawdzić, jaką wyobraźnią musi dysponować ktoś, kto odtwarza dzieje na podstawie drobnych znalezisk. Piotr Kołodziejczyk pokazuje odbiorcom, jak buduje się historie na bazie odkryć archeologicznych – jak resztki przeszłości zamieniają się w puzzle, dzięki którym można wysnuwać przypuszczenia na temat przodków, albo – jak odpowiadają na pytania. Archeo to seria, która umożliwia odbiorcom zanurzanie się w przeszłości i odbywanie podróży w czasie – odnosi się do tematów historycznych, ale niekoniecznie w stereotypowym ujęciu. Dzięki temu może stać się rodzajem przewodnika dla tych, którzy poszukują swojej drogi i dla tych, którzy zwyczajnie są zainteresowani rozwojem dziejów.
Ślady ludzi
Imprint Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego rozwija ciekawe serie, proponując odbiorcom możliwość przyjrzenia się rozmaitym aspektom badań z różnych dziedzin. „Tam, gdzie mieszka wiatr” to praca naukowa, którą jednak z powodzeniem można uznać za popularyzatorską – przybliża czytelnikom znaczenie prac archeologicznych, najważniejsze ośrodki i odkrycia – ale też pokazuje elementy dawnych kultur, informacje, które można prześledzić dzięki wykopaliskom. W powszechnej świadomości archeolog może funkcjonować jako poszukiwacz skarbów – rzeczywistość jednak znacznie różni się od choćby filmowych prezentacji. Piotr Kołodziejczyk jest w stanie zmienić sposób myślenia o archeologach i ich zadaniach – dzięki rzetelnej i wypełnionej detalami opowieści. „Tam, gdzie mieszka wiatr” to historia wykopywana na Bliskim Wschodzie – ośrodki archeologiczne, które ujawniają wielkie tajemnice cywilizacyjne, ale też drobne świadectwa dawnej mentalności i egzystencji powiązane barwną narracją. Jest tu autor badaczem, który wie, jak powinien relacjonować kolejne odkrycia – ale jest też pewnego rodzaju fanem działań archeologów, zaraża entuzjazmem i jest w stanie podzielić się pasją z czytelnikami. A to – w przypadku pracy naukowej o dość wąskiej specjalizacji – trudne zadanie. Piotr Kołodziejczyk musi nie tylko zająć się referowaniem odkryć – stara się też przełożyć znaczenie na opowieść zrozumiałą dla szerokiego grona odbiorców. Rezygnuje zatem z hermetycznego dyskursu na rzecz przejrzystości. Nigdy nie traci z oczu znaczenia odkryć – z perspektywy cywilizacji czy ludzkości, nie tylko lokalnych społeczeństw. Na bazie zdobywanych informacji snuje historie o społecznościach, o ich dążeniach i strategiach przetrwania, o organizacji życia codziennego i o zaspokajaniu potrzeb w różnych czasach. Sprawdza, jak wyglądały najstarsze miasta, prowadzi odbiorców przez osiągnięcia mistrzów kowalstwa oraz przez szlaki handlowe. Nie zapomina o kształtowaniu się struktur państwowości i o temacie obronności – w kontekście pojawiania się nowych pomysłów i możliwości technologicznych. Ale Piotr Kołodziejczyk nie poprzestaje na tym: przypomina, że stanowiska archeologiczne mogą powiedzieć sporo o kulinariach z dawnych czasów: i to już spora niespodzianka dla odbiorców. „Tam, gdzie mieszka wiatr” to również okazja do naświetlenia zagadek archeologicznych – żeby jeszcze bardziej zaintrygować czytelników i uzmysłowić im, że poza odkrywaniem tajemnic archeolodzy borykają się z rozmaitymi niewiadomymi. „Tam, gdzie mieszka wiatr. Archeologiczne zagadki Bliskiego Wschodu” to publikacja obszerna i satysfakcjonująca czytelników spragnionych dawki wiedzy w połączeniu z klasyczną niemal przygodą. Można z tej książki czerpać wiedzę, ale można też sprawdzić, jaką wyobraźnią musi dysponować ktoś, kto odtwarza dzieje na podstawie drobnych znalezisk. Piotr Kołodziejczyk pokazuje odbiorcom, jak buduje się historie na bazie odkryć archeologicznych – jak resztki przeszłości zamieniają się w puzzle, dzięki którym można wysnuwać przypuszczenia na temat przodków, albo – jak odpowiadają na pytania. Archeo to seria, która umożliwia odbiorcom zanurzanie się w przeszłości i odbywanie podróży w czasie – odnosi się do tematów historycznych, ale niekoniecznie w stereotypowym ujęciu. Dzięki temu może stać się rodzajem przewodnika dla tych, którzy poszukują swojej drogi i dla tych, którzy zwyczajnie są zainteresowani rozwojem dziejów.
piątek, 15 listopada 2024
Michał Lew-Starowicz, Beata Biały: SpełniONy. Czego pragną mężczyźni
Rebis, Poznań 2024.
Z jego perspektywy
Dobrze się rozmawiało Beacie Biały z Michałem Lwem-Starowiczem przy przeprowadzaniu wywiadów do książki „SpełniONA”, naturalną konsekwencją więc stało się wypuszczenie na rynek drugiej części, poświęconej mężczyznom. „SpełniONy. Czego pragną mężczyźni” to rozmowy dotyczące życia seksualnego, związków, zdrowia i trochę mechanizmów psychologicznych – prowadzących do budowania relacji. Tyle że o ile w pierwszej części Beata Biały mogła przyjmować kobiecą perspektywę i konfrontować zdobyte informacje z własnymi doświadczeniami, tutaj musi improwizować i dopytywać. Nie ma to większego znaczenia w lekturze – zwłaszcza że widać wyraźnie, że autorom dobrze prowadzi się dialog i wymienia ciekawostkami. I nawet powtórzenie żartu o tym, że pragnienia mężczyzn dadzą się zamknąć w jednym zdaniu (lub w jednym słowie) nie przeszkadza, skoro „SpełniONy” staje się rozbudowaną i ciekawą książką rozjaśniającą trochę specyfikę męsko-damskich (rzadziej męsko-męskich) relacji.
Beata Biały zadaje pytania, w których czasem nawiązuje do teorii psychologicznych, czasem do obiegowych żartów, innym razem do wymyślonych scenek – żeby unikać abstrakcji i żeby jak najtrafniej konkretyzować problemy. Decyduje się na analizowanie niemal każdego aspektu okołołóżkowej egzystencji mężczyzn – nie ma tu pytań i wątpliwości naiwnych czy niewartych refleksji. Dzięki temu odbiorcy w różnym wieku znajdą tu odpowiedzi na wiele wątpliwości. Przez takie podejście oczywiście trudno byłoby drążyć tematy – rozmowy są raczej szybkie i rzeczowe, żeby w tomie zmieściło się jak najwięcej zagadnień nurtujących czytelników – ale to nikomu nie będzie przeszkadzać, chodzi przecież o popularyzowanie wiedzy i obalanie mitów, a nie o tworzenie kompendium wiedzy na temat męskiej seksualności. I tylko można się zastanawiać, czy więcej ta książka da panom czy ich partnerkom – które chciałyby zyskać klucz do zrozumienia swoich ukochanych. Tu – przynajmniej w pewnym zakresie – poczują się swobodniej i lepiej zrozumieją, co dzieje się w umysłach ich kochanków. Książka może stanowić pomost w budowaniu wzajemnego zrozumienia i wyrozumiałości dla pewnych zagadnień.
Nie jest to tom odkrywczy, bo też i nie takie jest jego zadanie. Liczy się przedstawianie stanu wiedzy na temat męskiej psychiki oraz seksualności i przyglądanie się charakterystycznym zjawiskom nie tylko w sypialni. Nastawienie na zrozumienie męskiego świata to prosta droga na unikanie konfliktów i sporów – więc warto sięgnąć po tę publikację i wnikliwie ją przestudiować. Przyjęta forma rozmowy nadaje całości lekkość, tom trafi zatem do szerokiego grona odbiorców i pozwoli na wypracowanie płaszczyzny porozumienia. Swobodne dialogi, czasem ozdabiane żartami i scenkami z życia wziętymi to nagroda dla tych, którzy szukają lektury a niekoniecznie poradnika. I chociaż na rynku sporo jest już publikacji dotyczących kobiecego i męskiego podejścia do związków – każda kolejna może wnieść coś ważnego i pozwolić na likwidowanie barier między płciami. Zwłaszcza kiedy jest przygotowana tak dobrze jak ta rozmowa. „SpełniONy” i „SpełniONA” tworzą oryginalną i ważną na rynku wydawniczym całość, pomagają lepiej zrozumieć drugą stronę (i z dystansem spojrzeć także na własne wady).
Z jego perspektywy
Dobrze się rozmawiało Beacie Biały z Michałem Lwem-Starowiczem przy przeprowadzaniu wywiadów do książki „SpełniONA”, naturalną konsekwencją więc stało się wypuszczenie na rynek drugiej części, poświęconej mężczyznom. „SpełniONy. Czego pragną mężczyźni” to rozmowy dotyczące życia seksualnego, związków, zdrowia i trochę mechanizmów psychologicznych – prowadzących do budowania relacji. Tyle że o ile w pierwszej części Beata Biały mogła przyjmować kobiecą perspektywę i konfrontować zdobyte informacje z własnymi doświadczeniami, tutaj musi improwizować i dopytywać. Nie ma to większego znaczenia w lekturze – zwłaszcza że widać wyraźnie, że autorom dobrze prowadzi się dialog i wymienia ciekawostkami. I nawet powtórzenie żartu o tym, że pragnienia mężczyzn dadzą się zamknąć w jednym zdaniu (lub w jednym słowie) nie przeszkadza, skoro „SpełniONy” staje się rozbudowaną i ciekawą książką rozjaśniającą trochę specyfikę męsko-damskich (rzadziej męsko-męskich) relacji.
Beata Biały zadaje pytania, w których czasem nawiązuje do teorii psychologicznych, czasem do obiegowych żartów, innym razem do wymyślonych scenek – żeby unikać abstrakcji i żeby jak najtrafniej konkretyzować problemy. Decyduje się na analizowanie niemal każdego aspektu okołołóżkowej egzystencji mężczyzn – nie ma tu pytań i wątpliwości naiwnych czy niewartych refleksji. Dzięki temu odbiorcy w różnym wieku znajdą tu odpowiedzi na wiele wątpliwości. Przez takie podejście oczywiście trudno byłoby drążyć tematy – rozmowy są raczej szybkie i rzeczowe, żeby w tomie zmieściło się jak najwięcej zagadnień nurtujących czytelników – ale to nikomu nie będzie przeszkadzać, chodzi przecież o popularyzowanie wiedzy i obalanie mitów, a nie o tworzenie kompendium wiedzy na temat męskiej seksualności. I tylko można się zastanawiać, czy więcej ta książka da panom czy ich partnerkom – które chciałyby zyskać klucz do zrozumienia swoich ukochanych. Tu – przynajmniej w pewnym zakresie – poczują się swobodniej i lepiej zrozumieją, co dzieje się w umysłach ich kochanków. Książka może stanowić pomost w budowaniu wzajemnego zrozumienia i wyrozumiałości dla pewnych zagadnień.
Nie jest to tom odkrywczy, bo też i nie takie jest jego zadanie. Liczy się przedstawianie stanu wiedzy na temat męskiej psychiki oraz seksualności i przyglądanie się charakterystycznym zjawiskom nie tylko w sypialni. Nastawienie na zrozumienie męskiego świata to prosta droga na unikanie konfliktów i sporów – więc warto sięgnąć po tę publikację i wnikliwie ją przestudiować. Przyjęta forma rozmowy nadaje całości lekkość, tom trafi zatem do szerokiego grona odbiorców i pozwoli na wypracowanie płaszczyzny porozumienia. Swobodne dialogi, czasem ozdabiane żartami i scenkami z życia wziętymi to nagroda dla tych, którzy szukają lektury a niekoniecznie poradnika. I chociaż na rynku sporo jest już publikacji dotyczących kobiecego i męskiego podejścia do związków – każda kolejna może wnieść coś ważnego i pozwolić na likwidowanie barier między płciami. Zwłaszcza kiedy jest przygotowana tak dobrze jak ta rozmowa. „SpełniONy” i „SpełniONA” tworzą oryginalną i ważną na rynku wydawniczym całość, pomagają lepiej zrozumieć drugą stronę (i z dystansem spojrzeć także na własne wady).
czwartek, 14 listopada 2024
Amy Neff: Dni, gdy kochałem cię najbardziej
Harper Collins, Warszawa 2024.
Cena miłości
Evelyn podjęła decyzję, która dla jej bliskich jest szokiem, nawet kiedy poznają całą prawdę. Kobieta, która jest żoną, matką i babcią, a niedługo mogłaby zostać prababcią, postanawia rozstać się ze światem. Za rok popełni samobójstwo. Razem z nią odejdzie Joseph, jej mąż, który od kilku dekad wiernie trwa u jej boku i nie wyobraża sobie bez niej życia. Evelyn ma podstawy, żeby wybrać ostateczny i radykalny krok: zdiagnozowano u niej chorobę Parkinsona, która postępuje szybko i już wkrótce odbierze kobiecie całą radość życia. Na razie wprawdzie nie widać po Evelyn żadnych niepokojących objawów: bliscy muszą więc zmierzyć się nie tylko z wizją śmierci – ale i z negatywnymi konsekwencjami chorego mózgu. Oczywiście młodsze pokolenia nie chcą przyjąć do wiadomości takiego pomysłu na nieodległą przyszłość rodziców, ale nikt nie jest w stanie znaleźć argumentów przeciwko eutanazji (samodzielnie wykonanej). „Dni, gdy kochałem cię najbardziej” to pełna retrospekcji i wielopoziomowa opowieść o ostatnim wspólnym roku i o relacjach rodzinnych. Czytelnicy poznają w niej początki miłości Josepha i Evelyn, pokusy, na jakie byli wystawiani i kryzysy w małżeństwie – w związku ze sobą nawzajem, rozczarowaniami życiem lub zachowaniem kolejnych dzieci. Podróż przez lata jest okazją do napomykania o wojnie i o stratach, jakie czyni w domach i sercach bliskich, do opowiadania o rewolucji seksualnej i obyczajowej i do sprawdzania, jaki przepis na życie wydaje się najlepszy. Amy Neff jednak ucieka od jednego: nie pokazuje odbiorcom wielkiej miłości, która ma być silniejsza niż życie. Kiedy śledzi się doświadczenia bohaterów i rozmijanie się ich marzeń, może pojawić się pytanie o granice poświęcenia dla drugiej osoby i o sens trwania ze sobą mimo wszystko. Evelyn i Joseph grają przypisane im społecznie role, zwłaszcza ona jest szykowana do egzystencji jako pani domu i nie może podążać za swoimi pragnieniami. On – szaleńczo w niej zakochany – potrafi się zdobyć na romantyczny gest i podążać za wybranką. Czy to się w ostatecznym rozrachunku opłaca? Nad tym będą się zastanawiać sami czytelnicy. „Dni, gdy kochałem cię najbardziej” to powieść wolna od uniesień i wielkich słów, tutaj proza życia potrafi przytłoczyć i zmęczyć. A jednak Amy Neff stara się przekonać odbiorców, że warto walczyć o miłość i pozostać wiernym w związku – bo z perspektywy czasu trudności nie wydają się już tak przerażające, a nagroda to pełnowartościowy związek. Przepis na wspólne życie, który realizują Evelyn i Joseph, może się kompletnie nie sprawdzić już w kolejnym pokoleniu, a przecież każdy, kto chce założyć rodzinę, chciałby zbudować relację na zaufaniu i przyjaźni. Nagroda w tej opowieści jest dla czytelników ledwo wyczuwalna, w psychologicznej prozie nacisk kładzie się znacznie częściej na komplikacje i wyzwania – a to sprawia, że odbiorcy otrzymają zaskakującą wizję małżeństwa wypełnionego ciągłymi wątpliwościami i pytaniami o sens. „Dni, gdy kochałem cię najbardziej” to książka, która zadaje niewygodne pytania i zmusza do zastanowienia się nad życiowymi priorytetami. Będzie też wzruszać i szokować.
Cena miłości
Evelyn podjęła decyzję, która dla jej bliskich jest szokiem, nawet kiedy poznają całą prawdę. Kobieta, która jest żoną, matką i babcią, a niedługo mogłaby zostać prababcią, postanawia rozstać się ze światem. Za rok popełni samobójstwo. Razem z nią odejdzie Joseph, jej mąż, który od kilku dekad wiernie trwa u jej boku i nie wyobraża sobie bez niej życia. Evelyn ma podstawy, żeby wybrać ostateczny i radykalny krok: zdiagnozowano u niej chorobę Parkinsona, która postępuje szybko i już wkrótce odbierze kobiecie całą radość życia. Na razie wprawdzie nie widać po Evelyn żadnych niepokojących objawów: bliscy muszą więc zmierzyć się nie tylko z wizją śmierci – ale i z negatywnymi konsekwencjami chorego mózgu. Oczywiście młodsze pokolenia nie chcą przyjąć do wiadomości takiego pomysłu na nieodległą przyszłość rodziców, ale nikt nie jest w stanie znaleźć argumentów przeciwko eutanazji (samodzielnie wykonanej). „Dni, gdy kochałem cię najbardziej” to pełna retrospekcji i wielopoziomowa opowieść o ostatnim wspólnym roku i o relacjach rodzinnych. Czytelnicy poznają w niej początki miłości Josepha i Evelyn, pokusy, na jakie byli wystawiani i kryzysy w małżeństwie – w związku ze sobą nawzajem, rozczarowaniami życiem lub zachowaniem kolejnych dzieci. Podróż przez lata jest okazją do napomykania o wojnie i o stratach, jakie czyni w domach i sercach bliskich, do opowiadania o rewolucji seksualnej i obyczajowej i do sprawdzania, jaki przepis na życie wydaje się najlepszy. Amy Neff jednak ucieka od jednego: nie pokazuje odbiorcom wielkiej miłości, która ma być silniejsza niż życie. Kiedy śledzi się doświadczenia bohaterów i rozmijanie się ich marzeń, może pojawić się pytanie o granice poświęcenia dla drugiej osoby i o sens trwania ze sobą mimo wszystko. Evelyn i Joseph grają przypisane im społecznie role, zwłaszcza ona jest szykowana do egzystencji jako pani domu i nie może podążać za swoimi pragnieniami. On – szaleńczo w niej zakochany – potrafi się zdobyć na romantyczny gest i podążać za wybranką. Czy to się w ostatecznym rozrachunku opłaca? Nad tym będą się zastanawiać sami czytelnicy. „Dni, gdy kochałem cię najbardziej” to powieść wolna od uniesień i wielkich słów, tutaj proza życia potrafi przytłoczyć i zmęczyć. A jednak Amy Neff stara się przekonać odbiorców, że warto walczyć o miłość i pozostać wiernym w związku – bo z perspektywy czasu trudności nie wydają się już tak przerażające, a nagroda to pełnowartościowy związek. Przepis na wspólne życie, który realizują Evelyn i Joseph, może się kompletnie nie sprawdzić już w kolejnym pokoleniu, a przecież każdy, kto chce założyć rodzinę, chciałby zbudować relację na zaufaniu i przyjaźni. Nagroda w tej opowieści jest dla czytelników ledwo wyczuwalna, w psychologicznej prozie nacisk kładzie się znacznie częściej na komplikacje i wyzwania – a to sprawia, że odbiorcy otrzymają zaskakującą wizję małżeństwa wypełnionego ciągłymi wątpliwościami i pytaniami o sens. „Dni, gdy kochałem cię najbardziej” to książka, która zadaje niewygodne pytania i zmusza do zastanowienia się nad życiowymi priorytetami. Będzie też wzruszać i szokować.
środa, 13 listopada 2024
Anna H. Niemczynow: Moc słabości. Z zachwytu nad życiem
Luna, Warszawa 2024.
Pokrzepiacz
Anna H. Niemczynow bardzo chciała podzielić się z czytelniczkami historiami osobistymi i często trudnymi – ale w zamknięciu swojego autobiograficzno-konfesyjnego tryptyku wraca chętniej do spraw jasnych i dodających jej samej otuchy. Owszem, napomyka i o molestowaniu seksualnym w dzieciństwie, i o traumatycznym aresztowaniu męża, o wyrzeczeniach związanych z budowaniem życia na emigracji (i o kosztach, jakie poniósł w związku z tym jej syn) czy o matce, która nie pogodziła się z publicznym praniem brudów. Ale znacznie chętniej podkreśla zwycięskie walki. Pisze o tym, jak przekonywała wydawców, żeby pozwolili jej na stworzenie serii Z zachwytu nad życiem – na przekór informacjom zwrotnym o tym, co się najlepiej sprzedaje. Pisze o modlitwach i pielgrzymkach, dzięki którym budowała własną tożsamość i zyskiwała odpowiedzi na najważniejsze pytania. W efekcie „Moc słabości” to książka, w której bardzo łatwo wytknąć słabe strony – tyle tylko, że ona nie podlega kryteriom oceniania powieści ani autobiografii, jest czymś osobnym i specyficznym tak bardzo, że trafić może przede wszystkim do zdeklarowanych fanek autorki.
Anna H. Niemczynow dzieli swoje opowieści na lekcje dla odbiorczyń – tak, żeby czerpały otuchę i inspiracje z jej własnych doświadczeń. Przedstawia w związku z tym garść wydarzeń z własnego życia (i rozwiewa wątpliwości co do powieściowych nawiązań, trochę podaje klucz do odczytywania kolejnych powieści) i dzieli się non stop własnym nastawieniem, filozofią życia, która – jeśli nie jest dla czytelniczek atrakcyjna (choćby ze względu na infantylizm i zaklinanie rzeczywistości), z miejsca stanie się punktem męczącym. Anna H. Niemczynow chce bowiem pokazywać czytelniczkom swoją radosną stronę, przyznawać, że pokonała ciemne emocje i może teraz do wszystkich podchodzić z miłością i z wiarą w dobro. Chce to pokazywać – ale niekoniecznie przekonuje, bo same słowa bez podparcia w postaci konkretnych wydarzeń brzmią dość sucho. Z kolei przy temacie religijności zamienia się wręcz w kaznodzieję, przedstawia dowody na istnienie Boga, a o Maryi pisze „Matuchna” – i to znów coś, co wydaje się zbyt przesadzone i niepodzielane przez odbiorczynie, więc automatycznie niezbyt przyswajalne. Nieprzekonanych autorka nie przekona, a swoim wyznawczyniom proponuje kolejny element układanki z własnego życia – być może właśnie w szczerości i autentyczności ktoś odkryje sens tych publikacji. „Moc słabości. Z zachwytu nad życiem” to książka, która musiała powstać na marginesie powieści – jako ich dopełnienie i sposób na wyjaśnienie czytelniczkom paru osobistych spraw. Autorka potrzebowała tego rodzaju wiwisekcji i zdecydowała się na publiczne wynurzenia z wiarą, że komuś się to przyda do naprawienia własnej egzystencji. Nie jest to książka, którą da się oceniać przez pryzmat literackości – to raczej proste spotkanie z autorką, okazja do podzielenia się jej odkryciami i przekonaniami. Wszystko dość pretensjonalne i momentami pensjonarskie – ale pasujące do coachingowych propozycji obecnych na rynku, a nawet przebijające je wątkami osobistymi.
Pokrzepiacz
Anna H. Niemczynow bardzo chciała podzielić się z czytelniczkami historiami osobistymi i często trudnymi – ale w zamknięciu swojego autobiograficzno-konfesyjnego tryptyku wraca chętniej do spraw jasnych i dodających jej samej otuchy. Owszem, napomyka i o molestowaniu seksualnym w dzieciństwie, i o traumatycznym aresztowaniu męża, o wyrzeczeniach związanych z budowaniem życia na emigracji (i o kosztach, jakie poniósł w związku z tym jej syn) czy o matce, która nie pogodziła się z publicznym praniem brudów. Ale znacznie chętniej podkreśla zwycięskie walki. Pisze o tym, jak przekonywała wydawców, żeby pozwolili jej na stworzenie serii Z zachwytu nad życiem – na przekór informacjom zwrotnym o tym, co się najlepiej sprzedaje. Pisze o modlitwach i pielgrzymkach, dzięki którym budowała własną tożsamość i zyskiwała odpowiedzi na najważniejsze pytania. W efekcie „Moc słabości” to książka, w której bardzo łatwo wytknąć słabe strony – tyle tylko, że ona nie podlega kryteriom oceniania powieści ani autobiografii, jest czymś osobnym i specyficznym tak bardzo, że trafić może przede wszystkim do zdeklarowanych fanek autorki.
Anna H. Niemczynow dzieli swoje opowieści na lekcje dla odbiorczyń – tak, żeby czerpały otuchę i inspiracje z jej własnych doświadczeń. Przedstawia w związku z tym garść wydarzeń z własnego życia (i rozwiewa wątpliwości co do powieściowych nawiązań, trochę podaje klucz do odczytywania kolejnych powieści) i dzieli się non stop własnym nastawieniem, filozofią życia, która – jeśli nie jest dla czytelniczek atrakcyjna (choćby ze względu na infantylizm i zaklinanie rzeczywistości), z miejsca stanie się punktem męczącym. Anna H. Niemczynow chce bowiem pokazywać czytelniczkom swoją radosną stronę, przyznawać, że pokonała ciemne emocje i może teraz do wszystkich podchodzić z miłością i z wiarą w dobro. Chce to pokazywać – ale niekoniecznie przekonuje, bo same słowa bez podparcia w postaci konkretnych wydarzeń brzmią dość sucho. Z kolei przy temacie religijności zamienia się wręcz w kaznodzieję, przedstawia dowody na istnienie Boga, a o Maryi pisze „Matuchna” – i to znów coś, co wydaje się zbyt przesadzone i niepodzielane przez odbiorczynie, więc automatycznie niezbyt przyswajalne. Nieprzekonanych autorka nie przekona, a swoim wyznawczyniom proponuje kolejny element układanki z własnego życia – być może właśnie w szczerości i autentyczności ktoś odkryje sens tych publikacji. „Moc słabości. Z zachwytu nad życiem” to książka, która musiała powstać na marginesie powieści – jako ich dopełnienie i sposób na wyjaśnienie czytelniczkom paru osobistych spraw. Autorka potrzebowała tego rodzaju wiwisekcji i zdecydowała się na publiczne wynurzenia z wiarą, że komuś się to przyda do naprawienia własnej egzystencji. Nie jest to książka, którą da się oceniać przez pryzmat literackości – to raczej proste spotkanie z autorką, okazja do podzielenia się jej odkryciami i przekonaniami. Wszystko dość pretensjonalne i momentami pensjonarskie – ale pasujące do coachingowych propozycji obecnych na rynku, a nawet przebijające je wątkami osobistymi.
Subskrybuj:
Posty (Atom)