Nasza Księgarnia, Warszawa 2025.
Liczenie po raz drugi
Było już kartonowe pudełko z kartami pozwalającymi na ćwiczenie dodawania i odejmowania, teraz pojawia się coś, co także przysparza sporo problemów najmłodszym, a bez czego trudno sobie wyobrazić wejście w szkolne obowiązki – tabliczka mnożenia. „Tabliczka mnożenia. Nauka liczenia” to kolejna propozycja w cyklu Zagraj – Zrozum – Zapamiętaj, w której przez tajniki liczenia przeprowadzają dzieci uczeń Spryciula (nie chce mu się wysilać, więc jeśli istnieje jakiś prosty sposób na zapamiętanie czegoś, to na pewno go znajdzie i się nim podzieli) oraz szczur Matemateusz.
Dzieci dostają tu 160 kart przygotowanych tak jak karty do gry dla dorosłych połączone z liczmanami. Na 20 kartach znajdują się cele (to karty, które sugerują rodzaj zadania czy wyzwania dla gracza, te karty są zaznaczone na odwrocie odwróconymi kolorami, żeby łatwiej było je znaleźć), na 55 – karty mnożenia i na kolejnych 55 – karty wyników. Do wizualizowania obliczeń wykorzystane zostały kolby kukurydzy (nieprzypadkowo: karty można przekręcać o 90 stopni, żeby poznać przemienność mnożenia). Na kartach mnożenia mamy zatem rysunek kukurydzy z zaznaczonymi ziarenkami, na górnym marginesie – działanie, z boku – to samo działanie tylko z zamienioną kolejnością. Na karcie wyników – kubełek popkornu z odpowiednim wynikiem. W grach może brać udział od 1 do 4 graczy, a przebieg rozgrywek albo znajduje się w instrukcji, drobnej broszurce dołączonej do gry (jest tu kilka różnych propozycji), albo zależy od inwencji dorosłych – można tę grę połączyć z poprzednim zestawem i wymyślać własne zadania.
Tu najważniejsze staje się ćwiczenie – wykonywanie działań prowadzi do zapamiętania tabliczki mnożenia, czyli nie pojawi się tu przełomowe albo rewolucyjne zestawianie sztuczek matematycznych – wszystko opiera się na powtarzalności, tyle tylko, że zamaskowanej zabawą. Granie w karty bardziej mobilizuje do wykonywania ćwiczeń niż tradycyjne odrabianie zadań. I to na pewno sprawi, że dzieci z radością będą podchodziły do wysiłku intelektualnego, a rodzicom łatwiej będzie kontrolować ich postępy w nauce. Nie trzeba tu wielkich wyzwań, sprawdzi się najzwyklejszy zestaw działań, tyle tylko, że opakowany w zgrabne i estetyczne „growe” rozwiązanie. To pozwoli też spędzać czas wspólnie, odbiorcy będą doceniać możliwość zabawy z rodzicami (bo to gra, w której brać udział mogą wszyscy chętni). Justyna Kesler i Pani Zuzia wprowadziły tutaj do domów uczniów urozmaicenie – uprzyjemniają proces zdobywania wiedzy. Warto zaznaczyć, że matematyczne gry karciane to dopiero początek – kolejne przedmioty także doczekają się swoich propozycji i sprawią, że nauka zamieni się w zabawę i zachęci także do wyprzedzania programu szkolnego. Tu karty (i sama rozgrywka) przeznaczone są teoretycznie dla dzieci od ósmego roku życia, w praktyce – każde młodsze dziecko, które przejawia zainteresowanie lekcjami liczenia, może spróbować swoich sił w takim wyzwaniu.
tu-czytam
Recenzje, wywiady, omówienia krytyczne, komentarze.
Codziennie aktualizowana strona Izabeli Mikrut
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.
Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.
Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.
Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com
Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.
Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.
Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com
niedziela, 28 grudnia 2025
sobota, 27 grudnia 2025
Mieczysław Jałowiecki: Gaudeamus. Szkice z lat minionych
Czytelnik, Warszawa 2025.
Młodość
Przełom XIX i XX wieku. Mieczysław Jałowiecki studiuje na Politechnice Ryskiej i jest w pełni świadomy wykorzystywania wszystkich chwil naukowych i towarzyskich. Swoje wspomnienia rejestruje w serii szkiców oraz akwareli, a niepozorny z wyglądu tomik „Gaudeamus. Szkice z lat minionych” to opowieść o najczęściej pomijanych w oficjalnych biografiach tematach i motywach. Przeważnie okres młodości kwituje się w dokumentach i opracowaniach jednym zdaniem, tym razem jednak odbiorcy mogą się przekonać, co kryje się pod enigmatycznymi i suchymi stwierdzeniami. A kryje się mnóstwo, chociaż nie wszystkie zagadki autor rozszyfruje. Bo na przykład kwestie wstąpienia do bractwa, które Jałowiecki sobie starannie wybrał, są owiane tajemnicą. Odbiorcy będą tu mieć do czynienia z czymś na kształt niemal powieści przygodowej – kwestia honoru, przestrzegania zasad i wewnętrznej organizacji przy jednoczesnym dbaniu o życie towarzyskie i robienie sobie iście młodzieńczych kawałów – to coś, co nieraz zaskoczy. Mieczysław Jałowiecki przygląda się latom studiów z sentymentem i świadomością ocalania tego, co obecnie niezwykłe.
„Gaudeamus” to świat, który już nie istnieje, przede wszystkim w kindersztubie, wzajemnych relacjach i sposobach rozwiązywania problemów. Czasami można zatęsknić za pomysłami, które pozwalały likwidować konflikty jeszcze zanim te zaczęły się rozrastać, innym razem wizje przedstawiane przez Jałowieckiego przerażają – jak skłonność do pojedynkowania się. Zdarza się, że humor wkracza do codzienności i pozwala zachować zdrowe zmysły w kryzysowych sytuacjach, innym razem po prostu ubarwia wspomnienia. W tym świecie dzieją się rzeczy niezrozumiałe dla dzisiejszych czytelników, egzotyczne przez to, że już od dawna niefunkcjonujące. Jałowiecki uczestniczy w nich z pełną energią, a do tego potrafi zachować je w pamięci i opisać. I właśnie język tej książki to jej dodatkowy bohater: styl, który obecnie jest uznawany za archaiczny, jest odzwierciedleniem dawnej edukacji i wychowania, a do tego kultury językowej. Frazy są tu nasycone i wyraziste, nawet kiedy autor skupia się na relacjonowaniu wydarzeń towarzyskich, dba o to, żeby nie popaść w kolokwialne tony. Będą zatem dzisiejsi odbiorcy dobrze się bawić przy obserwowaniu, jak mężczyzna postrzega bal i uczestniczące w nim kobiety – takie ujęcie to rzadkość, więc warto poznać inną perspektywę. Czas nauki i beztroskiej zabawy zostaje tu zaprezentowany z wyczuleniem i delikatnością, do części wrażeń nie będzie można się przyznać, część musi zostać zaszyfrowana – i to wpłynie na odbiór tomiku. „Gaudeamus” to zaproszenie do przeżywania młodości w wersji obecnie przebrzmiałej – a jednak bardzo barwnej i wypełnionej niezwykłościami. Mieczysław Jałowiecki odmalowuje tę część przeszłości, która zwykle wymyka się postrzeganiu, a rzeczywiście może upiększyć wspomnienia. Przeprowadza czytelników przez towarzyskie aspekty studiowania, kształt międzyludzkich relacji i snucie marzeń na przyszłość u progu dorosłości. Pokazuje, że wszystko jest kwestią osobistej perspektywy i każde, nawet najbardziej rutynowe zadanie, może zyskać nowy wymiar dzięki sposobowi przedstawienia go. Faktycznie tu poza zwyczajami już archaicznymi daje się wskazać kreacyjną rolę języka, który również ocala. „Gaudeamus” to nie są zwyczajne wspomnienia ze studiów. To magia zamknięta w niewielkiej książce.
Młodość
Przełom XIX i XX wieku. Mieczysław Jałowiecki studiuje na Politechnice Ryskiej i jest w pełni świadomy wykorzystywania wszystkich chwil naukowych i towarzyskich. Swoje wspomnienia rejestruje w serii szkiców oraz akwareli, a niepozorny z wyglądu tomik „Gaudeamus. Szkice z lat minionych” to opowieść o najczęściej pomijanych w oficjalnych biografiach tematach i motywach. Przeważnie okres młodości kwituje się w dokumentach i opracowaniach jednym zdaniem, tym razem jednak odbiorcy mogą się przekonać, co kryje się pod enigmatycznymi i suchymi stwierdzeniami. A kryje się mnóstwo, chociaż nie wszystkie zagadki autor rozszyfruje. Bo na przykład kwestie wstąpienia do bractwa, które Jałowiecki sobie starannie wybrał, są owiane tajemnicą. Odbiorcy będą tu mieć do czynienia z czymś na kształt niemal powieści przygodowej – kwestia honoru, przestrzegania zasad i wewnętrznej organizacji przy jednoczesnym dbaniu o życie towarzyskie i robienie sobie iście młodzieńczych kawałów – to coś, co nieraz zaskoczy. Mieczysław Jałowiecki przygląda się latom studiów z sentymentem i świadomością ocalania tego, co obecnie niezwykłe.
„Gaudeamus” to świat, który już nie istnieje, przede wszystkim w kindersztubie, wzajemnych relacjach i sposobach rozwiązywania problemów. Czasami można zatęsknić za pomysłami, które pozwalały likwidować konflikty jeszcze zanim te zaczęły się rozrastać, innym razem wizje przedstawiane przez Jałowieckiego przerażają – jak skłonność do pojedynkowania się. Zdarza się, że humor wkracza do codzienności i pozwala zachować zdrowe zmysły w kryzysowych sytuacjach, innym razem po prostu ubarwia wspomnienia. W tym świecie dzieją się rzeczy niezrozumiałe dla dzisiejszych czytelników, egzotyczne przez to, że już od dawna niefunkcjonujące. Jałowiecki uczestniczy w nich z pełną energią, a do tego potrafi zachować je w pamięci i opisać. I właśnie język tej książki to jej dodatkowy bohater: styl, który obecnie jest uznawany za archaiczny, jest odzwierciedleniem dawnej edukacji i wychowania, a do tego kultury językowej. Frazy są tu nasycone i wyraziste, nawet kiedy autor skupia się na relacjonowaniu wydarzeń towarzyskich, dba o to, żeby nie popaść w kolokwialne tony. Będą zatem dzisiejsi odbiorcy dobrze się bawić przy obserwowaniu, jak mężczyzna postrzega bal i uczestniczące w nim kobiety – takie ujęcie to rzadkość, więc warto poznać inną perspektywę. Czas nauki i beztroskiej zabawy zostaje tu zaprezentowany z wyczuleniem i delikatnością, do części wrażeń nie będzie można się przyznać, część musi zostać zaszyfrowana – i to wpłynie na odbiór tomiku. „Gaudeamus” to zaproszenie do przeżywania młodości w wersji obecnie przebrzmiałej – a jednak bardzo barwnej i wypełnionej niezwykłościami. Mieczysław Jałowiecki odmalowuje tę część przeszłości, która zwykle wymyka się postrzeganiu, a rzeczywiście może upiększyć wspomnienia. Przeprowadza czytelników przez towarzyskie aspekty studiowania, kształt międzyludzkich relacji i snucie marzeń na przyszłość u progu dorosłości. Pokazuje, że wszystko jest kwestią osobistej perspektywy i każde, nawet najbardziej rutynowe zadanie, może zyskać nowy wymiar dzięki sposobowi przedstawienia go. Faktycznie tu poza zwyczajami już archaicznymi daje się wskazać kreacyjną rolę języka, który również ocala. „Gaudeamus” to nie są zwyczajne wspomnienia ze studiów. To magia zamknięta w niewielkiej książce.
piątek, 26 grudnia 2025
Anthony Hopkins: Daliśmy radę, chłopaku. Wspomnienia
Marginesy, Warszawa 2025.
Filmy
Ładnie podsumowuje Anthony Hopkins swoje dokonania (i fragment egzystencji) we wspomnieniowej książce „Daliśmy radę, chłopaku”. To publikacja dla wszystkich, którzy cenią sobie tego aktora i chcieliby się dowiedzieć, jak on postrzegał własne odkrycia w dziedzinie technik aktorskich. Anthony Hopkins przeprowadza czytelników przez swoje doświadczenia. Opowiada między innymi, w którym momencie zrozumiał, że granie w teatrze go nudzi i dlaczego – a także jak pracował nad najbardziej rozpoznawalnymi rolami w filmie (i tu analizuje w ogóle cały proces budowania postaci, co zwłaszcza fanów zaintryguje). Nie stroni od przedstawiania życia prywatnego, a przynajmniej jego wycinków, na przykład tematu bycia postrzeganym przez pryzmat głupoty. Trochę komentuje życie w domu rodzinnym i relacje z rodzicami, trochę opowiada o swoich partnerkach życiowych – i o tym, co w nich najbardziej go urzekło. Rozlicza się ze swoich błędów oraz z życiowych pułapek i mielizn, ale nie stroni też od przyjemnych momentów, pozwala odbiorcom przeżywać ze sobą choćby przyznanie Oscara. Nie spieszy się w tej relacji, zwłaszcza że nie ma ochoty analizować całego życia krok po kroku, a wybiera te najważniejsze chwile. Forma wspomnień pozwala mu na charakterystyczną perspektywę i na dokonywanie odpowiednich skrótów: to Hopkins może kształtować przeszłość tak, jak ją pamięta i ocenia. Taką wersją chętnie podzieli się z czytelnikami.
Nie ucieka od przedstawiania silnych emocji i wrażeń, ale dla odbiorców najważniejsze będzie skupianie się na pracy nad scenariuszem. Anthony Hopkins tłumaczy, dlaczego decydował się na przyjęcie lub odrzucenie roli, ale też – jak wpadał na pomysły stworzenia konkretnej postaci. To, co większość aktorów pomija, cały proces twórczy i refleksje nad znaczeniem drobnych gestów, spojrzeń albo ostatecznego wyglądu kostiumów prezentuje. Stara się zrozumieć swojego bohatera, a następnie dopracować jego zwyczaje w szczegółach wykraczających poza scenariusz – i takie koncepcje sprawiają, że jego sceniczne wcielenia zapadają w pamięć. Hopkins ma w swoim życiorysie również utarczki z reżyserami, czasem bardzo poważne i wiążące się z rozmaitymi rozczarowaniami w budowaniu kariery. Nie zależy mu na udowadnianiu swoich racji, po prostu informuje czytelników o postawach i zachowaniach. Skraca drogę powrotu z alkoholizmu – bo jest świadomy, że w propagowaniu trzeźwości potrafi być męczący, co zresztą uświadamiali mu najbliżsi – w związku z tym w książce nie ma nadmiernego pouczania odbiorców co do „właściwej” życiowej ścieżki, ale nie zabraknie tematu nałogu.
Ma ta publikacja dobry rytm, ma uporządkowanie danych i wspomnień tak, żeby czytelnicy mogli faktycznie traktować ją jak uzupełnienie biografii czy oglądanych na dużym ekranie charakterów. Anthony Hopkins w „Daliśmy radę, chłopaku” nie szuka fanów – kieruje się do tych, którzy go cenią i którzy chcieliby się dowiedzieć czegoś więcej. To książka ciekawa i dopełniająca opowieści filmowe, przybliżająca życie gwiazdy – ale bez przekraczania pewnych granic. To sam bohater decyduje, ile będzie chciał ujawnić i z czym się zmierzyć na oczach czytelników. I to wystarczy.
Filmy
Ładnie podsumowuje Anthony Hopkins swoje dokonania (i fragment egzystencji) we wspomnieniowej książce „Daliśmy radę, chłopaku”. To publikacja dla wszystkich, którzy cenią sobie tego aktora i chcieliby się dowiedzieć, jak on postrzegał własne odkrycia w dziedzinie technik aktorskich. Anthony Hopkins przeprowadza czytelników przez swoje doświadczenia. Opowiada między innymi, w którym momencie zrozumiał, że granie w teatrze go nudzi i dlaczego – a także jak pracował nad najbardziej rozpoznawalnymi rolami w filmie (i tu analizuje w ogóle cały proces budowania postaci, co zwłaszcza fanów zaintryguje). Nie stroni od przedstawiania życia prywatnego, a przynajmniej jego wycinków, na przykład tematu bycia postrzeganym przez pryzmat głupoty. Trochę komentuje życie w domu rodzinnym i relacje z rodzicami, trochę opowiada o swoich partnerkach życiowych – i o tym, co w nich najbardziej go urzekło. Rozlicza się ze swoich błędów oraz z życiowych pułapek i mielizn, ale nie stroni też od przyjemnych momentów, pozwala odbiorcom przeżywać ze sobą choćby przyznanie Oscara. Nie spieszy się w tej relacji, zwłaszcza że nie ma ochoty analizować całego życia krok po kroku, a wybiera te najważniejsze chwile. Forma wspomnień pozwala mu na charakterystyczną perspektywę i na dokonywanie odpowiednich skrótów: to Hopkins może kształtować przeszłość tak, jak ją pamięta i ocenia. Taką wersją chętnie podzieli się z czytelnikami.
Nie ucieka od przedstawiania silnych emocji i wrażeń, ale dla odbiorców najważniejsze będzie skupianie się na pracy nad scenariuszem. Anthony Hopkins tłumaczy, dlaczego decydował się na przyjęcie lub odrzucenie roli, ale też – jak wpadał na pomysły stworzenia konkretnej postaci. To, co większość aktorów pomija, cały proces twórczy i refleksje nad znaczeniem drobnych gestów, spojrzeń albo ostatecznego wyglądu kostiumów prezentuje. Stara się zrozumieć swojego bohatera, a następnie dopracować jego zwyczaje w szczegółach wykraczających poza scenariusz – i takie koncepcje sprawiają, że jego sceniczne wcielenia zapadają w pamięć. Hopkins ma w swoim życiorysie również utarczki z reżyserami, czasem bardzo poważne i wiążące się z rozmaitymi rozczarowaniami w budowaniu kariery. Nie zależy mu na udowadnianiu swoich racji, po prostu informuje czytelników o postawach i zachowaniach. Skraca drogę powrotu z alkoholizmu – bo jest świadomy, że w propagowaniu trzeźwości potrafi być męczący, co zresztą uświadamiali mu najbliżsi – w związku z tym w książce nie ma nadmiernego pouczania odbiorców co do „właściwej” życiowej ścieżki, ale nie zabraknie tematu nałogu.
Ma ta publikacja dobry rytm, ma uporządkowanie danych i wspomnień tak, żeby czytelnicy mogli faktycznie traktować ją jak uzupełnienie biografii czy oglądanych na dużym ekranie charakterów. Anthony Hopkins w „Daliśmy radę, chłopaku” nie szuka fanów – kieruje się do tych, którzy go cenią i którzy chcieliby się dowiedzieć czegoś więcej. To książka ciekawa i dopełniająca opowieści filmowe, przybliżająca życie gwiazdy – ale bez przekraczania pewnych granic. To sam bohater decyduje, ile będzie chciał ujawnić i z czym się zmierzyć na oczach czytelników. I to wystarczy.
czwartek, 25 grudnia 2025
Justyna Sobolewska: Książka o (nie)czytaniu
Iskry, Warszawa 2025 (wydanie drugie).
Czytanie
To jest wymarzona książka dla wszystkich, którzy kochają czytać. Justyna Sobolewska proponuje zestaw felietonów składających się na apetyczny tom „Książka o (nie)czytaniu”, po raz drugi w wersji uzupełnionej wracający na rynek wydawniczy. Justyna Sobolewska pisze o wielu okolicznościach czytania i związanych z tym nawyków oraz zachowań okołoczytelniczych. Prezentuje postawy kojarzone przez wszystkich maniaków czytania – i podaje ich własne wersje. Opowiada o księgozbiorach i o samych czytelnikach – a zwłaszcza o ciemnej stronie czytania. Sobolewska wie, że ludzie lubią zakładać książki przedmiotami będącymi akurat pod ręką, że zaznaczają strony przez zaginanie rogów, że korzystają z zakreślaczy i ołówków, żeby nie zgubić wartych zapamiętania fragmentów. Że czytają pod kołdrą z latarką albo w toalecie czy w wannie (to ostatnie zwłaszcza może się skończyć tragicznie). Że pożyczają książki i nie oddają (albo nie pożyczają ulubionych, bo wiedzą, jaki spotka je los). Że mają bałagan w księgozbiorach i nie potrafią znaleźć potrzebnego akurat tomu, więc kupią nowy, czym jeszcze bardziej powiększą chaos na półkach. Że zainteresowanie autorem rośnie wtedy, gdy autor umrze – wtedy szuka się kontaktu z nim przez lekturę jego dzieł. Wylicza kolejne charakterystyczne postawy i zagadnienia, które rozbudzają ciekawość. Sugeruje, że chociaż czytanie kojarzy się z zajęciem samotniczym, to jednak buduje poczucie wspólnoty, zwłaszcza kiedy odbiorcy uświadomią sobie, że to, czym sami się kierują, jest ważne i dla innych. Za każdym razem dodatkowo przypomina o apetycznych lekturach i odwołuje się do tomów, które znają (albo poznają) jej czytelnicy i które ceni sama. To znowu okazja do podejmowania dyskusji, a przynajmniej szukania kogoś, kto podzieli obserwacje. Justyna Sobolewska pisze smakowicie, tworzy książkę, którą sama z pewnością przeczytałaby chętnie – i to nie zmieni się przy zmianie odbiorców. To po prostu opowieść o czytaniu, rozmaitych jego zaletach i wadach – potraktowanych wprawdzie wyrywkowo, ale to konieczne, żeby książka nie straciła dynamiki. Sobolewska wie, jak pisać zajmująco – a jednocześnie wpisuje się w zestaw tomów uzupełniających standardowe lektury i obowiązkowych dla wszystkich fanów takiego spędzania wolnego czasu.
Czytanie jawi się tutaj jako proces, któremu warto się przyglądać i który warto analizować – chociaż samo w sobie nie należy do bardzo medialnych zajęć, to już wszystkie ludzkie słabostki powiązane ze śledzeniem liter zasługują na opracowanie i komentarz. A jeśli dojdzie do tego jeszcze refleksja na temat wyższości papieru nad czytnikami… Może zrobić się naprawdę gorąco. Justyna Sobolewska pisze lekko, ale przedstawia czytelnikom ważne punkty codziennych lektur. Cieszy odbiorców, którzy mogą zatrzymać się na chwilę i poczytać o czytaniu – to rozwiązanie sympatyczne. I pewne jest, że autorce nie zabraknie odbiorców: w końcu każdy chce się dowiedzieć, czy dobrze podchodzi do tego zajęcia i czy nie umknęło mu coś w procesie czytelniczym. Ten tom nie tylko dostarcza rozrywki, ale stanowi też odbicie czytelników spragnionych kolejnych tytułów.
„Książka o (nie)czytaniu” to publikacja, którą bez wątpienia można nazwać wyjątkową. Powraca na rynek i po raz kolejny przyniesie odbiorcom radość z przypominania sobie o przyjemnościach czytania – nie ma nawet sensu zastanawiać się, w którym miejscu na półkach leży poprzednie wydanie, można spokojnie uzupełnić sobie biblioteczkę o taki przewodnik po czytaniu.
Czytanie
To jest wymarzona książka dla wszystkich, którzy kochają czytać. Justyna Sobolewska proponuje zestaw felietonów składających się na apetyczny tom „Książka o (nie)czytaniu”, po raz drugi w wersji uzupełnionej wracający na rynek wydawniczy. Justyna Sobolewska pisze o wielu okolicznościach czytania i związanych z tym nawyków oraz zachowań okołoczytelniczych. Prezentuje postawy kojarzone przez wszystkich maniaków czytania – i podaje ich własne wersje. Opowiada o księgozbiorach i o samych czytelnikach – a zwłaszcza o ciemnej stronie czytania. Sobolewska wie, że ludzie lubią zakładać książki przedmiotami będącymi akurat pod ręką, że zaznaczają strony przez zaginanie rogów, że korzystają z zakreślaczy i ołówków, żeby nie zgubić wartych zapamiętania fragmentów. Że czytają pod kołdrą z latarką albo w toalecie czy w wannie (to ostatnie zwłaszcza może się skończyć tragicznie). Że pożyczają książki i nie oddają (albo nie pożyczają ulubionych, bo wiedzą, jaki spotka je los). Że mają bałagan w księgozbiorach i nie potrafią znaleźć potrzebnego akurat tomu, więc kupią nowy, czym jeszcze bardziej powiększą chaos na półkach. Że zainteresowanie autorem rośnie wtedy, gdy autor umrze – wtedy szuka się kontaktu z nim przez lekturę jego dzieł. Wylicza kolejne charakterystyczne postawy i zagadnienia, które rozbudzają ciekawość. Sugeruje, że chociaż czytanie kojarzy się z zajęciem samotniczym, to jednak buduje poczucie wspólnoty, zwłaszcza kiedy odbiorcy uświadomią sobie, że to, czym sami się kierują, jest ważne i dla innych. Za każdym razem dodatkowo przypomina o apetycznych lekturach i odwołuje się do tomów, które znają (albo poznają) jej czytelnicy i które ceni sama. To znowu okazja do podejmowania dyskusji, a przynajmniej szukania kogoś, kto podzieli obserwacje. Justyna Sobolewska pisze smakowicie, tworzy książkę, którą sama z pewnością przeczytałaby chętnie – i to nie zmieni się przy zmianie odbiorców. To po prostu opowieść o czytaniu, rozmaitych jego zaletach i wadach – potraktowanych wprawdzie wyrywkowo, ale to konieczne, żeby książka nie straciła dynamiki. Sobolewska wie, jak pisać zajmująco – a jednocześnie wpisuje się w zestaw tomów uzupełniających standardowe lektury i obowiązkowych dla wszystkich fanów takiego spędzania wolnego czasu.
Czytanie jawi się tutaj jako proces, któremu warto się przyglądać i który warto analizować – chociaż samo w sobie nie należy do bardzo medialnych zajęć, to już wszystkie ludzkie słabostki powiązane ze śledzeniem liter zasługują na opracowanie i komentarz. A jeśli dojdzie do tego jeszcze refleksja na temat wyższości papieru nad czytnikami… Może zrobić się naprawdę gorąco. Justyna Sobolewska pisze lekko, ale przedstawia czytelnikom ważne punkty codziennych lektur. Cieszy odbiorców, którzy mogą zatrzymać się na chwilę i poczytać o czytaniu – to rozwiązanie sympatyczne. I pewne jest, że autorce nie zabraknie odbiorców: w końcu każdy chce się dowiedzieć, czy dobrze podchodzi do tego zajęcia i czy nie umknęło mu coś w procesie czytelniczym. Ten tom nie tylko dostarcza rozrywki, ale stanowi też odbicie czytelników spragnionych kolejnych tytułów.
„Książka o (nie)czytaniu” to publikacja, którą bez wątpienia można nazwać wyjątkową. Powraca na rynek i po raz kolejny przyniesie odbiorcom radość z przypominania sobie o przyjemnościach czytania – nie ma nawet sensu zastanawiać się, w którym miejscu na półkach leży poprzednie wydanie, można spokojnie uzupełnić sobie biblioteczkę o taki przewodnik po czytaniu.
środa, 24 grudnia 2025
Jake Knapp, John Zeratsky: Klik! Twórz to, czego ludzie naprawdę pragną
Onepress, Gliwice 2025.
Wyróżnianie się
Jake Knapp i John Zeratsky pracowali między innymi przy Gmailu czy YouTube, mają też na koncie rozwijanie start-upów i mogą własnym doświadczeniem podzielić się teraz z tymi czytelnikami, którzy po prostu muszą zaistnieć na rynku ze swoimi produktami, a nie mają pojęcia, jak to zrobić najefektywniej. Z pomocą przychodzi im teraz poradnik „Klik! Twórz to, czego ludzie naprawdę pragną”. To książka bardzo dopasowana do dzisiejszych czasów i reguł rynkowych – nie tylko pozwala nauczyć się dobrych odruchów w prowadzeniu marketingowych akcji, ale też wyćwiczyć je i wprowadzić w nawyk. Jest tu cały program przygotowania do zmian, rozpisany… na dwa dni. Wystarczy dostosować się do wskazówek autorów, żeby wypracować sensowne zasady funkcjonowania firmy i zdeklasować konkurencję. Wszystko bazuje na świadomości, że można nie tylko podejmować wyzwanie i grać według reguł konkurentów, ale znacznie lepsze rozwiązanie to wypracować własne zasady, w których ma się gwarantowany sukces. Słowem – autorzy nie koncentrują się na rywalizacji, a na przechytrzeniu konkurencji.
Skupiają się tu mocno na działaniu i na praktycznych aspektach lekcji. Tłumaczą, ile czasu poświęcić na jakie działania, kiedy przerwać ćwiczenie albo kiedy zdecydować się na wdrożenie wypracowanych pomysłów. Rozwiewają wątpliwości – bo po lekturze to właśnie odbiorcy przejmą rolę przewodników po całym systemie i będą musieli odpowiadać na pytania swoich podwładnych czy moderować ich dyskusje. „Klik” i na to ma odpowiednie wyjaśnienia, autorzy faktycznie zajęli się kompleksowo przygotowaniem czytelników do poprawiania sytuacji firmy na rynku. Jest to niewielki poradnik, ale bardzo esencjonalny. Co ważne, autorzy rzadko odwołują się do przykładów, ale kiedy już się na nie decydują, to sprawiają, że opowieść jeszcze lepiej zapada w pamięć i przy okazji jeszcze lepiej przekona odbiorców do sprawdzania trafności i skuteczności porad.
„Klik” to poradnik przejrzysty i niewymagający długich przygotowań – wystarczy wpoić sobie zaledwie kilka zasad i wskazówek, żeby móc modyfikować dotychczasowe przyzwyczajenia w świecie sprzedaży. „Klik” wyróżnia się na rynku za sprawą wyrazistości i głębokiego przekonania autorów co do skuteczności uwag. Łatwo będzie przetestować podpowiedzi i wprowadzić dobre praktyki do codziennych działań w firmie – nie wymaga to zbyt wielkiego poświęcenia, za to bez wątpienia warto spróbować. Właściwe ocenianie konkurencji, pomysły na serwetkach, karty do wypełniania pojedynczymi zdaniami – to wszystko bardzo porządkuje oczekiwania i dążenia, co prowadzi do lepszego definiowania celów a także do polepszenia osiągnięć. „Klik” to książka cenna, na pewno przydatna dla wszystkich, którzy pracują nad poprawianiem widzialności swojej firmy i chcą wybić się na rynku. Cały system przygotowany przez autorów nie wydaje się ani skomplikowany, ani szczególnie wymagający, w związku z czym odbiorcy mogą poczuć się usatysfakcjonowani i szybko przetestować porady.
Wyróżnianie się
Jake Knapp i John Zeratsky pracowali między innymi przy Gmailu czy YouTube, mają też na koncie rozwijanie start-upów i mogą własnym doświadczeniem podzielić się teraz z tymi czytelnikami, którzy po prostu muszą zaistnieć na rynku ze swoimi produktami, a nie mają pojęcia, jak to zrobić najefektywniej. Z pomocą przychodzi im teraz poradnik „Klik! Twórz to, czego ludzie naprawdę pragną”. To książka bardzo dopasowana do dzisiejszych czasów i reguł rynkowych – nie tylko pozwala nauczyć się dobrych odruchów w prowadzeniu marketingowych akcji, ale też wyćwiczyć je i wprowadzić w nawyk. Jest tu cały program przygotowania do zmian, rozpisany… na dwa dni. Wystarczy dostosować się do wskazówek autorów, żeby wypracować sensowne zasady funkcjonowania firmy i zdeklasować konkurencję. Wszystko bazuje na świadomości, że można nie tylko podejmować wyzwanie i grać według reguł konkurentów, ale znacznie lepsze rozwiązanie to wypracować własne zasady, w których ma się gwarantowany sukces. Słowem – autorzy nie koncentrują się na rywalizacji, a na przechytrzeniu konkurencji.
Skupiają się tu mocno na działaniu i na praktycznych aspektach lekcji. Tłumaczą, ile czasu poświęcić na jakie działania, kiedy przerwać ćwiczenie albo kiedy zdecydować się na wdrożenie wypracowanych pomysłów. Rozwiewają wątpliwości – bo po lekturze to właśnie odbiorcy przejmą rolę przewodników po całym systemie i będą musieli odpowiadać na pytania swoich podwładnych czy moderować ich dyskusje. „Klik” i na to ma odpowiednie wyjaśnienia, autorzy faktycznie zajęli się kompleksowo przygotowaniem czytelników do poprawiania sytuacji firmy na rynku. Jest to niewielki poradnik, ale bardzo esencjonalny. Co ważne, autorzy rzadko odwołują się do przykładów, ale kiedy już się na nie decydują, to sprawiają, że opowieść jeszcze lepiej zapada w pamięć i przy okazji jeszcze lepiej przekona odbiorców do sprawdzania trafności i skuteczności porad.
„Klik” to poradnik przejrzysty i niewymagający długich przygotowań – wystarczy wpoić sobie zaledwie kilka zasad i wskazówek, żeby móc modyfikować dotychczasowe przyzwyczajenia w świecie sprzedaży. „Klik” wyróżnia się na rynku za sprawą wyrazistości i głębokiego przekonania autorów co do skuteczności uwag. Łatwo będzie przetestować podpowiedzi i wprowadzić dobre praktyki do codziennych działań w firmie – nie wymaga to zbyt wielkiego poświęcenia, za to bez wątpienia warto spróbować. Właściwe ocenianie konkurencji, pomysły na serwetkach, karty do wypełniania pojedynczymi zdaniami – to wszystko bardzo porządkuje oczekiwania i dążenia, co prowadzi do lepszego definiowania celów a także do polepszenia osiągnięć. „Klik” to książka cenna, na pewno przydatna dla wszystkich, którzy pracują nad poprawianiem widzialności swojej firmy i chcą wybić się na rynku. Cały system przygotowany przez autorów nie wydaje się ani skomplikowany, ani szczególnie wymagający, w związku z czym odbiorcy mogą poczuć się usatysfakcjonowani i szybko przetestować porady.
Bajki świąteczno-siatkarskie
Mamy dla Was świąteczno-siatkarskie bajki przygotowane z siatkarzami i trenerami MCKiS Jaworzno.
https://youtu.be/nIktK06pah8
jeśli ktoś woli wersję na facebooku, to też jest: https://www.facebook.com/share/v/1S34cse3NS/
https://youtu.be/nIktK06pah8
jeśli ktoś woli wersję na facebooku, to też jest: https://www.facebook.com/share/v/1S34cse3NS/
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)






