Kropka, Warszawa 2025.
Zwyczajne życie
Chociaż jest tu czarodziej – i to na nim opiera się narracja w kolejnych opowiadaniach – to jednak Magdalena Kiełbowicz od nadmiaru magii ucieka. Bohater prowadzi całkiem zwyczajne życie, próbuje wyhodować dynię, którą wygra konkurs (tu nie tylko czary się przydają, ale też umiejętności i spora doza cierpliwości), a poza tym przychodzi z pomocą tym, którzy wsparcia akurat potrzebują. A kiedy w okolicy grasuje Pech ze swoją świtą, pomocna dłoń zawsze się przyda. Kiedy jest się czarodziejem, nie wszystkie problemy da się rozwiązać magią, co autorka odbiorcom przypomina – czarodziej Marceli zwykle musi posługiwać się sprytem i wykazywać pomysłowością, żeby pokonać przeciwników albo znaleźć receptę na kłopoty innych. Ci, którzy wierzą w pecha, najszybciej go przywołują – w tych historiach Pech nabiera namacalnego wymiaru: to czarny charakter, który potrafi napsuć krwi okolicznym mieszkańcom. Pech rośnie w siłę wtedy, kiedy się jest przekonanym o jego możliwościach – w tym wypadku nawet nieświadome zaklinanie pecha podkarmia go i przywołuje – co oczywiście oznacza dalsze zmartwienia i wyzwania.
Jak na magiczny świat dużo tu zwyczajności i wręcz rutyny – dla bohatera to normalność, ale dzieci mogą być zdziwione spokojem, jakim tchną te opowiadania – nawet w kulminacyjnym momencie walk i potyczek. Magdalena Kiełbowicz opisuje wszystko bez wielkich dramatów czy dawek adrenaliny: tworzy raczej historie, które mają pomóc w usypianiu najmłodszych (lub wyciszaniu ich przed snem). Nie potrzebuje wzniosłości ani komplikowania akcji, idealnie sprawdza się zwyczajny świat niezwyczajnego bohatera. Od czasu do czasu autorka przypomina sobie o tym, że powinna wpleść trochę czarów do rzeczywistości, żeby nie przesadzić z uspokajaniem czytelników – i wtedy decyduje się na uruchomienie wyobraźni. I to całkiem nieźle wypada – jako pomysły na rozwijanie fantazji najmłodszych. Co ciekawe, mieści się tu wiele intrygujących rozwiązań, nawet jeśli dzieci nie uda się przyciągnąć za pomocą konkursu hodowców dyń, znalazło się tu całe mnóstwo magnesów na najmłodszych, scenek i sytuacji, które przyciągną uwagę dzieci. Magdalena Kiełbowicz stawia na klasykę w narracji i konstrukcji książki – zależy jej na tym, żeby zapewnić dzieciom rozrywkę w starym stylu, być może chce przekuć w opowieść własne lekturowe wspomnienia – unika sensacyjności i nadmiernego przekoloryzowywania opowieści, na szczęście rezygnuje też z infantylnych tonów. Pisze prostą historię z miejsca niekoniecznie bajkowego w założeniach, za to świetnie sprawdzającego się jako tło wydarzeń.
„Którędy na Różaną” to zestaw opowiadań łagodnych i przeznaczonych do cowieczornej lektury – to coś w sam raz dla dzieci przebodźcowanych i zmęczonych nadmiarem wrażeń w bajkach czy kreskówkach. Magdalena Kiełbowicz pozwala im na odpoczynek i zabiera do świata, który rządzi się swoimi prawami, ale mówi też coś ważnego o ludziach. Może jest to książka pozbawiona fajerwerków w ramach akcji – ale sposób prowadzenia opowieści to jej wielka zaleta. Warto tu też zaznaczyć, że ilustracje Kasi Kołodziej - charakterystyczne, z dowcipem typowym dla tej ilustratorki - również przyciągają wzrok i zapraszają do śledzenia przygód czarodzieja.
tu-czytam
Recenzje, wywiady, omówienia krytyczne, komentarze.
Codziennie aktualizowana strona Izabeli Mikrut
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.
Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.
Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.
Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com
Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.
Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.
Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com
sobota, 5 kwietnia 2025
piątek, 4 kwietnia 2025
Eliza Piotrowska: Kapibara Barbara
Agora, Warszawa 2025.
Filozofia spokoju
Eliza Piotrowska ma talent do tworzenia bohaterów, którzy świetnie tłumaczą świat, chociaż wcale się tym nie zajmują. Kiedyś ciocia Jadzia trafiała do wyobraźni najmłodszych i pozwalała oswoić się z całą gamą silnych uczuć. Obecnie wyprze ją z rynku postać znacznie bardziej egzotyczna – i do pokochania przez dzieci oraz dorosłych – kapibara Barbara. Przeniesienie ludzkich dylematów i pytań do świata, w którym filozofia życia wydaje się prosta, to strzał w dziesiątkę. W kolejnych opowiadaniach z codzienności rodziny kapibar pojawiają się rozterki ludzi i odzwierciedlają pytania dzieci – nie ma tu miejsca tylko na jedno, na nudę. Eliza Piotrowska wie, jak wykorzystywać skrót, tworzy książkę, która przejdzie do klasyki literatury czwartej, powinna sobie zapewnić miejsce w kanonie lektur – i trafić do szerokiego grona odbiorców, znacznie szerszego niż zakładana grupa docelowa. Bo z przygód kapibary Barbary ucieszą się nie tylko kilkulatki – nawet dorośli, którzy zechcą czytać tę książkę swoim pociechom przed snem (a warto!) odkryją tu sporo dla siebie. Przede wszystkim kapibara Barbara to w założeniu istotka niezbyt skomplikowana – jednak okazuje się świetną obserwatorką i radzi sobie z komentowaniem nawet najbardziej zadziwiających aspektów jej rzeczywistości. Jest dociekliwa i sprytna, a do tego sporo przeżywa – każde opowiadanie to inna samodzielna historyjka, w której śmiech jest równie ważny co akcja. Eliza Piotrowska unika przegadania czy rutyny, u niej każde zjawisko jest przygodą i ciekawostką, każde wiąże się też z kolejną lekcją do wyciągnięcia przez małych odbiorców. Kapibara może wyjaśniać sprawy niezrozumiałe dla dzieci w sposób, który pomoże im pojąć sedno problemu, daje sobie radę z rozśmieszaniem i z wskazywaniem właściwej drogi. Nie moralizuje – raczej ze zdumieniem (właściwym gatunkowi) wszystkiemu się przygląda. I właśnie w naiwności kapibary tkwi źródło jej uroku – to bohaterka, która nawet nie zdaje sobie sprawy z własnej mądrości, a ma do zaoferowania naprawdę dużo. Warto zatem przyjrzeć się kapibarze i jej rodzinie – tu wiele spraw zyska swoje wytłumaczenie, wiele zjawisk stanie się bardziej oczywistych dzięki spojrzeniu przez pryzmat naiwnego odkrywcy. Kapibara Barbara to postać, którą po prostu trzeba pokochać: zachwyca w samym pomyśle, a potem ten zachwyt podtrzymuje za sprawą rozwiązań fabularnych i umiejętnego podkreślania charakteru. Jest w tym tomiku zapowiedź całej niebanalnej serii, kapibara Barbara powinna spotkać się z Wesołym Ryjkiem, przynajmniej na jednej półce w domu każdego, nie tylko małego, czytelnika – to doskonały poprawiacz humoru, niezawodne remedium na smutki i zmartwienia. To, że wszyscy uwielbiają kapibary, nie ulega wątpliwości. Ale kapibara Barbara pokazuje, że to bardzo mądre i rezolutne stworzenia, które nie tylko wyglądem budzić będą zachwyt. Dobrze, że to właśnie Eliza Piotrowska powołała do istnienia tę postać – uda jej się zaintrygować szerokie grono odbiorców.
Filozofia spokoju
Eliza Piotrowska ma talent do tworzenia bohaterów, którzy świetnie tłumaczą świat, chociaż wcale się tym nie zajmują. Kiedyś ciocia Jadzia trafiała do wyobraźni najmłodszych i pozwalała oswoić się z całą gamą silnych uczuć. Obecnie wyprze ją z rynku postać znacznie bardziej egzotyczna – i do pokochania przez dzieci oraz dorosłych – kapibara Barbara. Przeniesienie ludzkich dylematów i pytań do świata, w którym filozofia życia wydaje się prosta, to strzał w dziesiątkę. W kolejnych opowiadaniach z codzienności rodziny kapibar pojawiają się rozterki ludzi i odzwierciedlają pytania dzieci – nie ma tu miejsca tylko na jedno, na nudę. Eliza Piotrowska wie, jak wykorzystywać skrót, tworzy książkę, która przejdzie do klasyki literatury czwartej, powinna sobie zapewnić miejsce w kanonie lektur – i trafić do szerokiego grona odbiorców, znacznie szerszego niż zakładana grupa docelowa. Bo z przygód kapibary Barbary ucieszą się nie tylko kilkulatki – nawet dorośli, którzy zechcą czytać tę książkę swoim pociechom przed snem (a warto!) odkryją tu sporo dla siebie. Przede wszystkim kapibara Barbara to w założeniu istotka niezbyt skomplikowana – jednak okazuje się świetną obserwatorką i radzi sobie z komentowaniem nawet najbardziej zadziwiających aspektów jej rzeczywistości. Jest dociekliwa i sprytna, a do tego sporo przeżywa – każde opowiadanie to inna samodzielna historyjka, w której śmiech jest równie ważny co akcja. Eliza Piotrowska unika przegadania czy rutyny, u niej każde zjawisko jest przygodą i ciekawostką, każde wiąże się też z kolejną lekcją do wyciągnięcia przez małych odbiorców. Kapibara może wyjaśniać sprawy niezrozumiałe dla dzieci w sposób, który pomoże im pojąć sedno problemu, daje sobie radę z rozśmieszaniem i z wskazywaniem właściwej drogi. Nie moralizuje – raczej ze zdumieniem (właściwym gatunkowi) wszystkiemu się przygląda. I właśnie w naiwności kapibary tkwi źródło jej uroku – to bohaterka, która nawet nie zdaje sobie sprawy z własnej mądrości, a ma do zaoferowania naprawdę dużo. Warto zatem przyjrzeć się kapibarze i jej rodzinie – tu wiele spraw zyska swoje wytłumaczenie, wiele zjawisk stanie się bardziej oczywistych dzięki spojrzeniu przez pryzmat naiwnego odkrywcy. Kapibara Barbara to postać, którą po prostu trzeba pokochać: zachwyca w samym pomyśle, a potem ten zachwyt podtrzymuje za sprawą rozwiązań fabularnych i umiejętnego podkreślania charakteru. Jest w tym tomiku zapowiedź całej niebanalnej serii, kapibara Barbara powinna spotkać się z Wesołym Ryjkiem, przynajmniej na jednej półce w domu każdego, nie tylko małego, czytelnika – to doskonały poprawiacz humoru, niezawodne remedium na smutki i zmartwienia. To, że wszyscy uwielbiają kapibary, nie ulega wątpliwości. Ale kapibara Barbara pokazuje, że to bardzo mądre i rezolutne stworzenia, które nie tylko wyglądem budzić będą zachwyt. Dobrze, że to właśnie Eliza Piotrowska powołała do istnienia tę postać – uda jej się zaintrygować szerokie grono odbiorców.
czwartek, 3 kwietnia 2025
Simon Philip: Apsik
Kropka, Warszawa 2025.
Zasady
To jest temat, który zwłaszcza po pandemii wydaje się ważny – i w zasadzie konieczny do przyswojenia przez najmłodszych (chociaż, niestety, nie tylko): podczas kichania czy kaszlu należy zasłonić usta. Żeby kilkulatki przyswoiły sobie to zalecenie, przyda się zabawna fabułka w (niepotrzebnie) rymowanej niezbyt dokładnie opowiastce. Oto mały chłopiec, który nie przestrzega tej ważnej zasady: kicha i nie zasłania nosa. W związku z tym z tego nosa wypada zestaw przedziwnych i szalonych istot, a wszystkie zaczynają brykać i psocić coraz bardziej. Chaos pogłębia się z każdym kichnięciem – jako pierwszy z nosa chłopca wypada duży różowy słoń, później będą między innymi cyrkowcy, ale i piraci czy rozmaite zwierzęta. Nad zamieszaniem, jakie się zrobi, nie da się zapanować – tymczasem w nosie ciągle kręci. Simon Philip bawi się znakomicie – i tak samo będą się bawić odbiorcy, bo absurd to coś, co lubią najmłodsi oraz ich rodzice. Chociaż „Apsik” ma być książeczką o manierach, szybko trafi do przekonania kilkulatkom – i przypomni im w odpowiednim momencie o zasadach.
Jest to picture book, w którym ilustracje wybijają się na pierwszy plan, a tekst zostaje w ogóle rozbity na linijki i porozrzucany po stronach, trudno przewidzieć, gdzie skończy się wers, nie ma śladu po granicach formalnych – ale linearność też zostaje zaburzona przez różne kierunki napisów. Gdyby tekst był starannie zrymowany i z sylabotonizowany, łatwiej byłoby za nim nadążać i wiedzieć, czy ominęło się jakiś fragment zagubiony w gąszczu obrazków – jednak przekład nie wymusza rytmizacji, opiera się tylko na niedokładnych współbrzmieniach (te od czasu do czasu trafiają w akcenty i dzięki temu przypominają, że mamy do czynienia z wierszykiem). Chłopiec kicha, stworzenia naokoło niego kłębią się coraz bardziej – i z impasu nie ma wyjścia. Akcja przyciąga uwagę znacznie bardziej niż forma – a to oznacza, że można by było w ogóle zrezygnować z rymowanki na rzecz opisu pozbawionego wolt. To wystarczy, bo potencjał opowieści jest gigantyczny – nietrudno przyciągnąć dzieci do lektury i nietrudno je przy niej do końca zatrzymać, wszyscy będą chcieli sprawdzić, jak skończy się szalona przygoda zapoczątkowana zwykłym łamaniem reguł dobrego wychowania. W tej publikacji jest miejsce na wygłupy i na rezygnowanie z realizmu na rzecz wyobraźni – a jednocześnie nie odchodzi się od ważnego w procesie wychowawczym przekazu. Do rozcapierzonej formy dochodzą jeszcze równie szalone obrazki – strona graficzna to jedyny łącznik między światem znanym odbiorcom a tym, co dzieje się w codzienności chłopca, który nie zasłania nosa przy kichaniu. Będzie tu co oglądać i to wiele razy podczas powtarzającej się lektury. Ucieszy ta książka i dzieci, i rodziców, humor w niej zawarty będzie pomagać w wychowywaniu – i przypominać w odpowiednich momentach o regułach życia społecznego.
Zasady
To jest temat, który zwłaszcza po pandemii wydaje się ważny – i w zasadzie konieczny do przyswojenia przez najmłodszych (chociaż, niestety, nie tylko): podczas kichania czy kaszlu należy zasłonić usta. Żeby kilkulatki przyswoiły sobie to zalecenie, przyda się zabawna fabułka w (niepotrzebnie) rymowanej niezbyt dokładnie opowiastce. Oto mały chłopiec, który nie przestrzega tej ważnej zasady: kicha i nie zasłania nosa. W związku z tym z tego nosa wypada zestaw przedziwnych i szalonych istot, a wszystkie zaczynają brykać i psocić coraz bardziej. Chaos pogłębia się z każdym kichnięciem – jako pierwszy z nosa chłopca wypada duży różowy słoń, później będą między innymi cyrkowcy, ale i piraci czy rozmaite zwierzęta. Nad zamieszaniem, jakie się zrobi, nie da się zapanować – tymczasem w nosie ciągle kręci. Simon Philip bawi się znakomicie – i tak samo będą się bawić odbiorcy, bo absurd to coś, co lubią najmłodsi oraz ich rodzice. Chociaż „Apsik” ma być książeczką o manierach, szybko trafi do przekonania kilkulatkom – i przypomni im w odpowiednim momencie o zasadach.
Jest to picture book, w którym ilustracje wybijają się na pierwszy plan, a tekst zostaje w ogóle rozbity na linijki i porozrzucany po stronach, trudno przewidzieć, gdzie skończy się wers, nie ma śladu po granicach formalnych – ale linearność też zostaje zaburzona przez różne kierunki napisów. Gdyby tekst był starannie zrymowany i z sylabotonizowany, łatwiej byłoby za nim nadążać i wiedzieć, czy ominęło się jakiś fragment zagubiony w gąszczu obrazków – jednak przekład nie wymusza rytmizacji, opiera się tylko na niedokładnych współbrzmieniach (te od czasu do czasu trafiają w akcenty i dzięki temu przypominają, że mamy do czynienia z wierszykiem). Chłopiec kicha, stworzenia naokoło niego kłębią się coraz bardziej – i z impasu nie ma wyjścia. Akcja przyciąga uwagę znacznie bardziej niż forma – a to oznacza, że można by było w ogóle zrezygnować z rymowanki na rzecz opisu pozbawionego wolt. To wystarczy, bo potencjał opowieści jest gigantyczny – nietrudno przyciągnąć dzieci do lektury i nietrudno je przy niej do końca zatrzymać, wszyscy będą chcieli sprawdzić, jak skończy się szalona przygoda zapoczątkowana zwykłym łamaniem reguł dobrego wychowania. W tej publikacji jest miejsce na wygłupy i na rezygnowanie z realizmu na rzecz wyobraźni – a jednocześnie nie odchodzi się od ważnego w procesie wychowawczym przekazu. Do rozcapierzonej formy dochodzą jeszcze równie szalone obrazki – strona graficzna to jedyny łącznik między światem znanym odbiorcom a tym, co dzieje się w codzienności chłopca, który nie zasłania nosa przy kichaniu. Będzie tu co oglądać i to wiele razy podczas powtarzającej się lektury. Ucieszy ta książka i dzieci, i rodziców, humor w niej zawarty będzie pomagać w wychowywaniu – i przypominać w odpowiednich momentach o regułach życia społecznego.
środa, 2 kwietnia 2025
Jeff Kinney: Niezły klops
Nasza Księgarnia, Warszawa 2025.
Rządy
Przygody Grega nikomu nie mogą się znudzić, nie tylko dlatego, że Jeff Kinney jest dla swojego bohatera bezlitosny – ale też ze względu na to, że autor powieści komiksowych bardzo dobrze wyłapuje z rzeczywistości rozmaite absurdy, które następnie naświetla w zabawnych historiach. Dowcip jest tu wszechobecny – i zwykle to dowcip, w którym z głównego bohatera śmieją się wszyscy i bez litości. Mają zresztą powody. Ale tym razem… Tym razem Greg schodzi z widoku, przynajmniej trochę. Bo znacznie lepsze numery wycinają jego krewni. A wszystko przez babcię.
Organizowanie wczasów rodzinnych samo w sobie powinno być zakazane jako prosty przepis na katastrofę: nastoletni bohater o tym wie, a jednak nie do końca może zaprotestować, kiedy jego mama wymyśla spęd dla bliskich. Wzorem babci, chce mieć wszystkich przy sobie – żeby móc się z nimi dogadać, albo… mieć ich na oku. Gregowi pozostaje tylko obserwować, a w odpowiednim momencie usunąć się z horyzontu. Co – oczywiście – nie jest możliwe. „Niezły klops” to wakacyjna historia o szalonym biegu wydarzeń. Jeff Kinney bawi się tu przede wszystkim satyrą na starsze pokolenie, które nie potrafi się między sobą dogadać. Ciotki przy każdym posiłku są w stanie wrócić do wydarzeń sprzed dekad, żeby tylko wytykać sobie nawzajem błędy i tkwić w zadawnionych konfliktach. Wszystkim zależy na tym, żeby pokazać się w jak najlepszym świetle – tyle tylko, że nieprzewidziane wydarzenia eksponują słabości charakteru. I na tych właśnie słabościach opiera się komizm charakterów w książce „Niezły klops”. Odbiorcy będą tu mieli sporo radości – ale mogą też docenić trafność spostrzeżeń autora, który wyrywa się poza szkolną społeczność i tamtejsze zasady, żeby uświadomić czytelnikom, że dorosłość wcale nie jest wolna od problemów. Nad wszystkim unosi się sekret władzy. Sekret władzy to tajemnica babci – to ona trzęsie całą rodziną, co bezbłędnie wyłapuje Greg. Może uda się odkryć, jakim sposobem jej to wychodzi?
W tej książce dowcip podbijany jest różnymi metodami: czasem wiąże się z puentami podawanymi w fabule, czasem z rysunkowymi podsumowaniami akcji – ważne, że odbiorcy otrzymują tu śmiech pod różnymi postaciami i nigdy nie mogą być pewni, jaką puentę autor zaproponuje. To dzięki śmiechowi seria ma się tak dobrze i rozwija się z kolejną historią. Dziennik Cwaniaczka to rzeczywiście propozycja, która może przyciągnąć nieczytających z zasady młodszych nastolatków do lektur łamiących konwencję i wpisujących się w nurt prześmiewczych narracji. Chociaż wiele już przygód Grega na rynku zaistniało, dzięki zmianom otoczenia autor nie będzie nudzić młodych czytelników – zaproponuje im kolejną podróż w świat bliski, a jednocześnie wyśmiewany, przefiltrowany przez kpinę i zabawę. W tym wszystkim nie ma już znaczenia schematyczność rysunków i ich prostota: to rozwiązanie, które sprawdziło się między innymi w komiksach o Dilbercie – tutaj nie osłabia wymowy tomików i pomaga w przyciąganiu kolejnych odbiorców.
Rządy
Przygody Grega nikomu nie mogą się znudzić, nie tylko dlatego, że Jeff Kinney jest dla swojego bohatera bezlitosny – ale też ze względu na to, że autor powieści komiksowych bardzo dobrze wyłapuje z rzeczywistości rozmaite absurdy, które następnie naświetla w zabawnych historiach. Dowcip jest tu wszechobecny – i zwykle to dowcip, w którym z głównego bohatera śmieją się wszyscy i bez litości. Mają zresztą powody. Ale tym razem… Tym razem Greg schodzi z widoku, przynajmniej trochę. Bo znacznie lepsze numery wycinają jego krewni. A wszystko przez babcię.
Organizowanie wczasów rodzinnych samo w sobie powinno być zakazane jako prosty przepis na katastrofę: nastoletni bohater o tym wie, a jednak nie do końca może zaprotestować, kiedy jego mama wymyśla spęd dla bliskich. Wzorem babci, chce mieć wszystkich przy sobie – żeby móc się z nimi dogadać, albo… mieć ich na oku. Gregowi pozostaje tylko obserwować, a w odpowiednim momencie usunąć się z horyzontu. Co – oczywiście – nie jest możliwe. „Niezły klops” to wakacyjna historia o szalonym biegu wydarzeń. Jeff Kinney bawi się tu przede wszystkim satyrą na starsze pokolenie, które nie potrafi się między sobą dogadać. Ciotki przy każdym posiłku są w stanie wrócić do wydarzeń sprzed dekad, żeby tylko wytykać sobie nawzajem błędy i tkwić w zadawnionych konfliktach. Wszystkim zależy na tym, żeby pokazać się w jak najlepszym świetle – tyle tylko, że nieprzewidziane wydarzenia eksponują słabości charakteru. I na tych właśnie słabościach opiera się komizm charakterów w książce „Niezły klops”. Odbiorcy będą tu mieli sporo radości – ale mogą też docenić trafność spostrzeżeń autora, który wyrywa się poza szkolną społeczność i tamtejsze zasady, żeby uświadomić czytelnikom, że dorosłość wcale nie jest wolna od problemów. Nad wszystkim unosi się sekret władzy. Sekret władzy to tajemnica babci – to ona trzęsie całą rodziną, co bezbłędnie wyłapuje Greg. Może uda się odkryć, jakim sposobem jej to wychodzi?
W tej książce dowcip podbijany jest różnymi metodami: czasem wiąże się z puentami podawanymi w fabule, czasem z rysunkowymi podsumowaniami akcji – ważne, że odbiorcy otrzymują tu śmiech pod różnymi postaciami i nigdy nie mogą być pewni, jaką puentę autor zaproponuje. To dzięki śmiechowi seria ma się tak dobrze i rozwija się z kolejną historią. Dziennik Cwaniaczka to rzeczywiście propozycja, która może przyciągnąć nieczytających z zasady młodszych nastolatków do lektur łamiących konwencję i wpisujących się w nurt prześmiewczych narracji. Chociaż wiele już przygód Grega na rynku zaistniało, dzięki zmianom otoczenia autor nie będzie nudzić młodych czytelników – zaproponuje im kolejną podróż w świat bliski, a jednocześnie wyśmiewany, przefiltrowany przez kpinę i zabawę. W tym wszystkim nie ma już znaczenia schematyczność rysunków i ich prostota: to rozwiązanie, które sprawdziło się między innymi w komiksach o Dilbercie – tutaj nie osłabia wymowy tomików i pomaga w przyciąganiu kolejnych odbiorców.
wtorek, 1 kwietnia 2025
Przemysław Pawlak: Witkacy. Biografia
Iskry, Warszawa 2025.
Wymyślanie życia
Z dużym sentymentem podchodzi Przemysław Pawlak do egzystencji Witkacego – tworzy obszerną biografię, która świetnie wpisuje się w Iskrowy cykl publikacji życiorysowych, ale przy okazji pozwala poznać i polubić bohatera tomu z dalekiej od sztuki strony. Bo Przemysław Pawlak skupiać się będzie w dużej części na zwykłej egzystencji. Już sam fakt, jak rozpisuje się na temat dzieciństwa swojego bohatera, może pokazywać, jak mocno angażuje się w tę opowieść – i jak bardzo chce, żeby w Witkacym-ekscentryku odbiorcy dostrzegli przede wszystkim człowieka. Zadania łatwego nie ma, jednak radzi sobie z tym, eksponując określone wydarzenia – i kierując uwagę czytelników na konkretne scenki z życia. Witkacy jest tu zafascynowany góralską sztuką, zbiera informacje na temat zdobień domów, ale i – samej twórczości ludowej. Do tego ciągle konsumuje sztukę mistrzów, podgląda warsztaty malarzy, grafików, szuka mariaży gatunków – ale i rozwiązań formalnych, które same w sobie mogą stać się tworzywem. Funkcjonuje w rodzinie – na początku w biografii znaczącą rolę odgrywają rodzice i ich twórcze i zawodowe poszukiwania – także tu Przemysław Pawlak zatrzymuje się na dłużej, przekonany, że późniejsze zainteresowania są po prostu pochodną doświadczeń z najmłodszych lat. I tak udaje się wyrwać „Stasia” z kontekstów, w które zwykle jest wpisywany. Do końca książki liczyć się będą zwłaszcza relacje międzyludzkie oraz zmagania z codziennością – sztuka to plan drugi. I takie podejście, chociaż niektórych może zaskoczyć, pozwala odkryć inną twarz Witkacego – jest ciekawym rozwiązaniem, bo wybija czytelników z kolein i powtarzanych do znudzenia schematów. Tutaj schematycznie nie będzie ani przez chwilę. Autor nie zamienia się w przewodnika i historyka sztuki, za to chętnie sprawdza, jak jego bohater mógł funkcjonować w swoim otoczeniu – i na ile na nie wpływał. Witkacy to postać, która łatwo może zdominować narrację, jednak Przemysław Pawlak czuwa nad rytmem opowieści, udaje mu się bardzo dobrze kierować wyobraźnią czytelników i sprawiać, że nie tylko zainteresują się życiem prywatnym Witkacego, ale też całym społeczno-kulturowym kontekstem, w którym funkcjonował. Chociaż to bardzo obszerna publikacja (i wypełniona interesującymi materiałami graficznymi: reprodukcjami ale i zdjęciami), stanowi po prostu dopowiedzenie do odkryć związanych z twórczością Witkacego. To opowieść na marginesie dzieł pozostawionych przez tego artystę. Opowieść niemal konfesyjna, a na pewno domowa – na pewno nie do końca typowa. Dobrze wpasowuje się w serię biografii proponowanych przez Iskry, popularyzatorskich i zajmujących, napisanych z werwą i pomysłem, ale też ze specjalnym wyczuleniem na potrzeby i wybory dokonywane przez bohaterów. Jest to książka, którą czyta się niemal jak powieść, z dużym uznaniem: sprawdza się dla szerokiej publiczności dobór wydarzeń i ich interpretacja, ale też pomysł na narrację – lektura przebiega płynnie i pozwala lepiej orientować się w realiach przestrzeni twórczej i życiowej Witkacego. Przemysław Pawlak pozwala zanurzyć się w świecie dzisiaj pobrzmiewającym mocno egzotycznie.
Wymyślanie życia
Z dużym sentymentem podchodzi Przemysław Pawlak do egzystencji Witkacego – tworzy obszerną biografię, która świetnie wpisuje się w Iskrowy cykl publikacji życiorysowych, ale przy okazji pozwala poznać i polubić bohatera tomu z dalekiej od sztuki strony. Bo Przemysław Pawlak skupiać się będzie w dużej części na zwykłej egzystencji. Już sam fakt, jak rozpisuje się na temat dzieciństwa swojego bohatera, może pokazywać, jak mocno angażuje się w tę opowieść – i jak bardzo chce, żeby w Witkacym-ekscentryku odbiorcy dostrzegli przede wszystkim człowieka. Zadania łatwego nie ma, jednak radzi sobie z tym, eksponując określone wydarzenia – i kierując uwagę czytelników na konkretne scenki z życia. Witkacy jest tu zafascynowany góralską sztuką, zbiera informacje na temat zdobień domów, ale i – samej twórczości ludowej. Do tego ciągle konsumuje sztukę mistrzów, podgląda warsztaty malarzy, grafików, szuka mariaży gatunków – ale i rozwiązań formalnych, które same w sobie mogą stać się tworzywem. Funkcjonuje w rodzinie – na początku w biografii znaczącą rolę odgrywają rodzice i ich twórcze i zawodowe poszukiwania – także tu Przemysław Pawlak zatrzymuje się na dłużej, przekonany, że późniejsze zainteresowania są po prostu pochodną doświadczeń z najmłodszych lat. I tak udaje się wyrwać „Stasia” z kontekstów, w które zwykle jest wpisywany. Do końca książki liczyć się będą zwłaszcza relacje międzyludzkie oraz zmagania z codziennością – sztuka to plan drugi. I takie podejście, chociaż niektórych może zaskoczyć, pozwala odkryć inną twarz Witkacego – jest ciekawym rozwiązaniem, bo wybija czytelników z kolein i powtarzanych do znudzenia schematów. Tutaj schematycznie nie będzie ani przez chwilę. Autor nie zamienia się w przewodnika i historyka sztuki, za to chętnie sprawdza, jak jego bohater mógł funkcjonować w swoim otoczeniu – i na ile na nie wpływał. Witkacy to postać, która łatwo może zdominować narrację, jednak Przemysław Pawlak czuwa nad rytmem opowieści, udaje mu się bardzo dobrze kierować wyobraźnią czytelników i sprawiać, że nie tylko zainteresują się życiem prywatnym Witkacego, ale też całym społeczno-kulturowym kontekstem, w którym funkcjonował. Chociaż to bardzo obszerna publikacja (i wypełniona interesującymi materiałami graficznymi: reprodukcjami ale i zdjęciami), stanowi po prostu dopowiedzenie do odkryć związanych z twórczością Witkacego. To opowieść na marginesie dzieł pozostawionych przez tego artystę. Opowieść niemal konfesyjna, a na pewno domowa – na pewno nie do końca typowa. Dobrze wpasowuje się w serię biografii proponowanych przez Iskry, popularyzatorskich i zajmujących, napisanych z werwą i pomysłem, ale też ze specjalnym wyczuleniem na potrzeby i wybory dokonywane przez bohaterów. Jest to książka, którą czyta się niemal jak powieść, z dużym uznaniem: sprawdza się dla szerokiej publiczności dobór wydarzeń i ich interpretacja, ale też pomysł na narrację – lektura przebiega płynnie i pozwala lepiej orientować się w realiach przestrzeni twórczej i życiowej Witkacego. Przemysław Pawlak pozwala zanurzyć się w świecie dzisiaj pobrzmiewającym mocno egzotycznie.
poniedziałek, 31 marca 2025
K. Bromberg: Poza zasięgiem
Luna, Warszawa 2025.
Tempo
W romansach i powieściach erotycznych spoza rynku young adult liczy się przesada. Zawsze wszystko musi być doprowadzone do ekstremalnych wartości, zupełnie jakby silne emocje nie mogły wybuchać w zwyczajnych okolicznościach. I K. Bromberg ten schemat realizuje w książce „Poza zasięgiem”. Wprowadza czytelniczki w świat maksymalnie odległy od ich stereotypowych zainteresowań, przede wszystkim po to, żeby uruchomić wizję prawdziwego faceta, kierowcy Formuły 1. Tu wytrzymują tylko najwięksi twardziele. A Riggs ma podwójny powód, żeby zasłużyć na uznanie: wprawdzie do tej pory jeździł o klasę niżej, teraz będzie mógł zastąpić jednego z kierowców Formuły 1: nieszczęśliwy wypadek na torze wyeliminował świetnego zawodnika i do tego wymusił błyskawiczną zmianę. Riggs oczywiście walczy nie tylko na torze ze sobą – bije się też z własnymi demonami. Stracił ojca właśnie w wypadku na torze wyścigowym – teraz sam ma ścigać się właśnie w tym miejscu, które, dziwnym trafem, nie zostało jeszcze przebudowane. Z jednej strony Riggs, facet po przejściach i z problemami. Z drugiej strony piękna Camilla, córka szefa. Camilla nie zamierzała wiązać życia z Formułą 1, zwłaszcza że złe wspomnienia z byłym ukochanym wyzwalają do tej pory strach i kłopoty w relacjach łóżkowych. Jednak ciężko choremu ojcu się nie odmawia: nie pozostaje kobiecie nic innego jak wdrożyć się do nowych obowiązków, przygotowywać na objęcie dowodzenia.
Tak naprawdę niezależnie od tego, co K. Bromberg wymyśli dla postaci, liczy się tylko scenariusz pozwalający bohaterom związać się ze sobą – i to na poważnie, bo nie wiadomo dlaczego w powieściach erotycznych seks musi prowadzić do zbudowania prawdziwego i trwałego związku. Więc i tutaj Camilla i Riggs czują do siebie przyciąganie, ale bardzo ostrożnie się do siebie odnoszą, nie chcą niczego zepsuć ani stracić. Całkiem długo będą musiały czytelniczki czekać na sceny łóżkowe (zresztą – zachowawcze), w zamian mogą bawić się opisami pożądania i zbliżania się tego, co nieuchronne. Temat wyjściowy – lęki i traumy z przeszłości – schodzi na dalszy plan, przynajmniej ten u Riggsa, bo problemy Camilli mają związek z erotycznymi doświadczeniami, nie da się zatem o nich zapomnieć. K. Bromberg rezygnuje z rozbudowywania fabuły (ogranicza ją tylko do dwóch postaci i najbliższych z ich orbit, narrację prowadzą na zmianę główni bohaterowie romansu), ale nie odrzuca dokładnej narracji, stara się tworzyć powieść obyczajową, w której znajdzie miejsce na nakreślanie tła działań – tak, żeby jednokierunkowość wysiłków nie była zbyt rażąca.
Jest „Poza zasięgiem” książką, w której temat Formuły 1 to jedynie wstęp do przygody – nie będzie mieć znaczenia, kiedy tylko rozkręci się relacja między dwojgiem bohaterów. Dlatego też czytelniczki, które nie znają powieści K. Bromberg, mogą być spokojne – nic nie odciągnie ich uwagi od namiętności i tworzenia się więzi między postaciami.
Tempo
W romansach i powieściach erotycznych spoza rynku young adult liczy się przesada. Zawsze wszystko musi być doprowadzone do ekstremalnych wartości, zupełnie jakby silne emocje nie mogły wybuchać w zwyczajnych okolicznościach. I K. Bromberg ten schemat realizuje w książce „Poza zasięgiem”. Wprowadza czytelniczki w świat maksymalnie odległy od ich stereotypowych zainteresowań, przede wszystkim po to, żeby uruchomić wizję prawdziwego faceta, kierowcy Formuły 1. Tu wytrzymują tylko najwięksi twardziele. A Riggs ma podwójny powód, żeby zasłużyć na uznanie: wprawdzie do tej pory jeździł o klasę niżej, teraz będzie mógł zastąpić jednego z kierowców Formuły 1: nieszczęśliwy wypadek na torze wyeliminował świetnego zawodnika i do tego wymusił błyskawiczną zmianę. Riggs oczywiście walczy nie tylko na torze ze sobą – bije się też z własnymi demonami. Stracił ojca właśnie w wypadku na torze wyścigowym – teraz sam ma ścigać się właśnie w tym miejscu, które, dziwnym trafem, nie zostało jeszcze przebudowane. Z jednej strony Riggs, facet po przejściach i z problemami. Z drugiej strony piękna Camilla, córka szefa. Camilla nie zamierzała wiązać życia z Formułą 1, zwłaszcza że złe wspomnienia z byłym ukochanym wyzwalają do tej pory strach i kłopoty w relacjach łóżkowych. Jednak ciężko choremu ojcu się nie odmawia: nie pozostaje kobiecie nic innego jak wdrożyć się do nowych obowiązków, przygotowywać na objęcie dowodzenia.
Tak naprawdę niezależnie od tego, co K. Bromberg wymyśli dla postaci, liczy się tylko scenariusz pozwalający bohaterom związać się ze sobą – i to na poważnie, bo nie wiadomo dlaczego w powieściach erotycznych seks musi prowadzić do zbudowania prawdziwego i trwałego związku. Więc i tutaj Camilla i Riggs czują do siebie przyciąganie, ale bardzo ostrożnie się do siebie odnoszą, nie chcą niczego zepsuć ani stracić. Całkiem długo będą musiały czytelniczki czekać na sceny łóżkowe (zresztą – zachowawcze), w zamian mogą bawić się opisami pożądania i zbliżania się tego, co nieuchronne. Temat wyjściowy – lęki i traumy z przeszłości – schodzi na dalszy plan, przynajmniej ten u Riggsa, bo problemy Camilli mają związek z erotycznymi doświadczeniami, nie da się zatem o nich zapomnieć. K. Bromberg rezygnuje z rozbudowywania fabuły (ogranicza ją tylko do dwóch postaci i najbliższych z ich orbit, narrację prowadzą na zmianę główni bohaterowie romansu), ale nie odrzuca dokładnej narracji, stara się tworzyć powieść obyczajową, w której znajdzie miejsce na nakreślanie tła działań – tak, żeby jednokierunkowość wysiłków nie była zbyt rażąca.
Jest „Poza zasięgiem” książką, w której temat Formuły 1 to jedynie wstęp do przygody – nie będzie mieć znaczenia, kiedy tylko rozkręci się relacja między dwojgiem bohaterów. Dlatego też czytelniczki, które nie znają powieści K. Bromberg, mogą być spokojne – nic nie odciągnie ich uwagi od namiętności i tworzenia się więzi między postaciami.
niedziela, 30 marca 2025
Katarzyna Kozłowska: Feluś i Gucio odkrywają... ciało człowieka
Nasza Księgarnia, Warszawa 2025.
Do czego służy…
W serii Feluś i Gucio odkrywają – kartonowym picture booku dla najmłodszych – pojawia się motyw ciała człowieka. Oczywiście w wersji, która przykuje uwagę maluchów, Katarzyna Kozłowska wykorzystuje swoich bohaterów do omawiania kolejnych części ciała. Przy okazji przedstawiać będzie ich zastosowanie: nogi mogą służyć do tupania, a ręce do klaskania, nosem czuje się zapachy a językiem smaki – i tak przeprowadza autorka przez detale anatomiczne (po włosy na ciele). Zaspokaja ciekawość maluchów albo namawia ich do przyglądania się swoim ciałom – uczy ale przez zabawę. Nie chodzi nawet o poznawanie siebie czy o przyswajanie nazewnictwa (chociaż w niektórych wypadkach może się to przydać), bardziej o uczestniczenie w obserwacjach.
Jest to picture book – jak wszystkie części o Felusiu i Guciu, także w podstawowej serii. Katarzyna Kozłowska wykorzystuje tę formę, żeby przyciągać uwagę dzieci i nie zniechęcać ich nadmiarem tekstu. Proponuje wielkoformatowe obrazki, na których dzieje się wiele równocześnie – dzieci będą mogły oglądać wydarzenia i nazywać je samodzielnie, ze szczególnym uwzględnieniem motywów, które pasują do tematu wiodącego na rozkładówce – jeśli ktoś coś wącha, można zastanowić się, które zapachy są przyjemne, a które niekoniecznie, można tu obejrzeć palce albo zęby. Miś przypomina o tym, co należy zrobić: ma nawet specjalne pouczające tabliczki z nakazami (między innymi podpowie, że ważne jest zachowanie higieny, albo – jaki lekarz pomoże w razie potrzeby). Feluś ma tu sojusznika: chociaż Gucio miejscami różni się budową, może dobrze wyjaśniać przynajmniej część motywów, albo robić odciski łapek tam, gdzie Feluś bawi się w odciskanie linii papilarnej na kartce. Część drobnych obrazków ma podpisy – i w tych podpisach mieszczą się wiadomości dla dzieci. Te wiadomości łatwo będzie zapamiętać dzięki skojarzeniom z obrazkami i zachęcie do ruchu – nie da się właściwie czytać ani przeglądać tej książki bez interaktywnych reakcji. Warto zatem brać przykład z bohaterów i ruszać się przy tomiku – tak znacznie lepiej będzie się pracować nad wyobraźnią i umiejętnościami.
Nie ma tu fabuły, chociaż można tworzyć drobne historyjki na podstawie obrazków. Nie ma tu też klasycznych przygód, liczą się wyłącznie wyrwane z kontekstu skojarzenia i informacje. Ale dla dzieci najważniejsze będzie to, że prezentacji dokonują bohaterowie, których one znają i którym ufają. Feluś i Gucio znów stają się przewodnikami po zwyczajnym świecie, I znów jest tu trochę zabawy, trochę wiadomości – połączenie z obrazkami wydaje się dobrze przemyślane i sprawia, że najmłodsi chętnie będą zaglądać do tomiku. Kartonowa lekcja o tym, jak wygląda ciało człowieka to jednocześnie rozbudzanie głodu wiedzy u kilkulatków. Warto zatem sięgać po przygody tej pary – dziecka i jego pluszowego misia – żeby przedszkolny świat poznawać z perspektywy małego człowieka.
Do czego służy…
W serii Feluś i Gucio odkrywają – kartonowym picture booku dla najmłodszych – pojawia się motyw ciała człowieka. Oczywiście w wersji, która przykuje uwagę maluchów, Katarzyna Kozłowska wykorzystuje swoich bohaterów do omawiania kolejnych części ciała. Przy okazji przedstawiać będzie ich zastosowanie: nogi mogą służyć do tupania, a ręce do klaskania, nosem czuje się zapachy a językiem smaki – i tak przeprowadza autorka przez detale anatomiczne (po włosy na ciele). Zaspokaja ciekawość maluchów albo namawia ich do przyglądania się swoim ciałom – uczy ale przez zabawę. Nie chodzi nawet o poznawanie siebie czy o przyswajanie nazewnictwa (chociaż w niektórych wypadkach może się to przydać), bardziej o uczestniczenie w obserwacjach.
Jest to picture book – jak wszystkie części o Felusiu i Guciu, także w podstawowej serii. Katarzyna Kozłowska wykorzystuje tę formę, żeby przyciągać uwagę dzieci i nie zniechęcać ich nadmiarem tekstu. Proponuje wielkoformatowe obrazki, na których dzieje się wiele równocześnie – dzieci będą mogły oglądać wydarzenia i nazywać je samodzielnie, ze szczególnym uwzględnieniem motywów, które pasują do tematu wiodącego na rozkładówce – jeśli ktoś coś wącha, można zastanowić się, które zapachy są przyjemne, a które niekoniecznie, można tu obejrzeć palce albo zęby. Miś przypomina o tym, co należy zrobić: ma nawet specjalne pouczające tabliczki z nakazami (między innymi podpowie, że ważne jest zachowanie higieny, albo – jaki lekarz pomoże w razie potrzeby). Feluś ma tu sojusznika: chociaż Gucio miejscami różni się budową, może dobrze wyjaśniać przynajmniej część motywów, albo robić odciski łapek tam, gdzie Feluś bawi się w odciskanie linii papilarnej na kartce. Część drobnych obrazków ma podpisy – i w tych podpisach mieszczą się wiadomości dla dzieci. Te wiadomości łatwo będzie zapamiętać dzięki skojarzeniom z obrazkami i zachęcie do ruchu – nie da się właściwie czytać ani przeglądać tej książki bez interaktywnych reakcji. Warto zatem brać przykład z bohaterów i ruszać się przy tomiku – tak znacznie lepiej będzie się pracować nad wyobraźnią i umiejętnościami.
Nie ma tu fabuły, chociaż można tworzyć drobne historyjki na podstawie obrazków. Nie ma tu też klasycznych przygód, liczą się wyłącznie wyrwane z kontekstu skojarzenia i informacje. Ale dla dzieci najważniejsze będzie to, że prezentacji dokonują bohaterowie, których one znają i którym ufają. Feluś i Gucio znów stają się przewodnikami po zwyczajnym świecie, I znów jest tu trochę zabawy, trochę wiadomości – połączenie z obrazkami wydaje się dobrze przemyślane i sprawia, że najmłodsi chętnie będą zaglądać do tomiku. Kartonowa lekcja o tym, jak wygląda ciało człowieka to jednocześnie rozbudzanie głodu wiedzy u kilkulatków. Warto zatem sięgać po przygody tej pary – dziecka i jego pluszowego misia – żeby przedszkolny świat poznawać z perspektywy małego człowieka.
Subskrybuj:
Posty (Atom)