Rebis, Poznań 2023.
Po apokalipsie
Ałbena Grabowska bardzo przewrotnie tytułuje swoją powieść historyczną - akcja w tomie "Najważniejsze to przeżyć" rozgrywa się bowiem tak, żeby zaprzeczać temu stwierdzeniu. Oto rodzina Pataczków: matka, ojciec i dwie córki. Wszyscy próbują na nowo ułożyć sobie życie w zrujnowanej Warszawie - wszyscy mają powody do radości, bo przeżyli wojnę. Jednak dopiero teraz na światło dzienne wychodzą koszmary i przykrości kolejnych dni - drobiazgi, które skutecznie psują humor i chociaż w obliczu wojny wydają się śmiesznie małe, mogą wpłynąć na dalsze losy całej rodziny i każdego z jej członków z osobna. Ojciec zaczyna pracę w szpitalu. Tu styka się bezpośrednio z konsekwencjami okrucieństwa hitlerowców, zwłaszcza kiedy musi leczyć ofiary eksperymentów medycznych z obozów koncentracyjnych. Stara się pomagać każdemu i dla każdego znaleźć dobre słowo, uczy się dystansu do ludzkich nieszczęść. Ma czym zająć myśli: w tym samym szpitalu pracuje Ona. Ona jest wyjątkowa, zawsze wie, co zrobić i jak pomóc, potrafi być stanowcza albo łagodna kiedy trzeba. Ma tylko jedną wadę: nie zwraca uwagi na lekarza, który przecież nie może - nie powinien - zdradzać się ze swoimi uczuciami. Ojciec potrzebuje uwagi, ale nie ma pojęcia, czy rzeczywiście chciałby romansu. Matka przed wojną pracowała jako nauczycielka, po wojnie znajduje posadę w gazecie - ma wyruszyć w miasto i zbierać opowieści od ludzi, tak, by otrzymać materiał na cykl reportaży o tym, jak żyje się w stolicy. Dowiaduje się o kolejnych rodzinnych tragediach i mierzy się z ogromnym cierpieniem tych, którzy stracili bliskich. Nie ma tu optymizmu i radości, że się przetrwało - jest żal, że nie przetrwali inni, pretensje do świata, który nie był bezpiecznym miejscem. Swoje problemy mają też córki. Tereska, której rodzice nie pozwolili wziąć udziału w powstaniu warszawskim, tęskni za ukochanym. Wydaje jej się, że gdyby walczyła z nim ramię w ramię, nie straciłaby go, tymczasem rzeczywistość okazuje się bardziej zaskakująca. Z kolei Mirka, najmłodsza w rodzinie, okazuje się najbardziej sprytna. Zakasuje rękawy i bierze się do pracy: obszywa guziki, przygotowuje nowe ubrania ze starych, a następnie swoje krawieckie wyroby sprzedaje na targowiskach, na których zresztą dość szybko uczy się życia - płaci frycowe i przekonuje się, że nie wszyscy są uczciwi. Mirka też miała swoją miłość, Stefana - ale Warszawa po wojnie nie umożliwi niepełnoletnim koczowania na gruzowiskach. "Najważniejsze to przeżyć" to cztery opowieści ze zmieniającymi się narratorami i automatycznie - nadziejami oraz potrzebami. Każdy liczy tu na coś innego, każdy też chciałby, żeby życie się unormowało, żeby jak najszybciej dało się zapomnieć o troskach i o koszmarach wojny. Jednak rzeczywistość nigdy nie wychodzi naprzeciw oczekiwaniom - wciąż pojawiają się nowe wyzwania i nowe powody do smutku. Ale tylko dalszoplanowi bohaterowie, bezimienni świadkowie dawnych wydarzeń mogą przyznawać otwarcie, że woleliby zginąć podczas wojny niż cierpieć po niej. Ałbena Grabowska stara się pisać tak, żeby zwrócić uwagę na dylematy psychologiczne: druga wojna światowa jest bardzo silnym tłem dla kreślonej obyczajowości, nie udałoby się bez niej stworzyć przekonującej fabuły. I nawet jeśli ktoś ma już przesyt lekturami dotykającymi tego zagadnienia, może u Ałbeny Grabowskiej znaleźć nowe tony.
Recenzje, wywiady, omówienia krytyczne, komentarze.
Codziennie aktualizowana strona Izabeli Mikrut
czwartek, 31 sierpnia 2023
środa, 30 sierpnia 2023
Dorota Sumińska: Moje życie z Tomkiem
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2023.
Niezgoda na pożegnanie
Dorota Sumińska przeważnie opowiada odbiorcom w różnym wieku o zwierzętach - teraz na rynek wkracza z książką, której nie można oceniać w ujęciu literackim czy popularyzatorskim. "Moje życie z Tomkiem" to wyznanie i próba uchwycenia codziennej zwyczajności - sposób na pogodzenie się z ogromną stratą. Wydarzenia sensacyjne przez swój niespodziewany charakter - a przecież powtarzalne i znane części odbiorców. Strach, żal i rozgoryczenie, które można przekuć w coś trwałego. Dorota Sumińska nie żegna się tą książką ze swoim partnerem. Utrwala go, żeby pokazać mniej znane jego oblicza, buduje sobie narrację krzepiącą i czułą - chociaż w tonach pozbawioną sentymentów.
Od pierwszych stron wiadomo, że happy endu nie będzie. Moment utraty przytomności to preludium do ostatecznego rozstania (które nastąpi po trzech tygodniach szpitalnego dramatu). Tomek - Tomasz Wróblewski - był szkolną miłością Doroty Sumińskiej, a po latach powrócił jako życiowy partner. Mężem został na trzy tygodnie - trzy tygodnie spędzone na desperackiej walce o życie. Autorka radzi sobie z przekazywaniem najtrudniejszych emocji dzięki zapiskom z dziennika: na bieżąco może uchwycić to, co najbardziej bolesne - a później zagłębiać się we wspomnienia i ocalać to, co miało być po prostu esencją codzienności. Nagle okazuje się, że trzeba odgrzebywać z zawodnej pamięci anegdoty i opowieści, sytuacje i scenki - coś, co wydawało się oczywiste i bliskie, teraz można łatwo stracić. W związku z tym autorka rusza tropem Tomka, po to, żeby pamiętać. Rozmawia z jego współpracownikami i zbiera różne historie, a następnie przekuwa je na prostą narrację. Przedstawia Tomka jako lekarza troszczącego się o życie innych - ale też jako tego, który nie potrafił radzić sobie z własnymi emocjami (niejeden psycholog z chęcią pochyliłby się nad postawami wręcz podręcznikowymi i wskazał, czego nie należy w relacjach z drugim człowiekiem robić). Opowiada o wspólnych podróżach i o stosunku do zwierząt, nie tylko tych domowych. Próbuje uchwycić charakter człowieka - i istotę jego bycia w związku. Wszystko to wychodzi niepełnie, jakby nie było możliwe zaprezentowanie istoty człowieka, a tylko echo w żalu po stracie.
Dorota Sumińska pisze dwie równoległe narracje. W dzienniku wybiera zwroty bezpośrednio do partnera - chociaż wie, że ten już nie przeczyta jej słów. Z kolei w samej opowieści skupia się na czytelnikach, chce, żeby oni zrozumieli jakość tej relacji i żeby mogli pojąć ogrom bólu. Ta książka staje się jak terapia - pozwala przedłużyć możliwość krążenia myślami wokół jednego tematu, oswoić i uporządkować emocje i nauczyć się żyć ze stratą. Dorota Sumińska dzieli się z odbiorcami swoim smutkiem, ale nie przygnębia w relacji - stara się pisać tak, żeby czytelnicy przede wszystkim polubili Tomka ze wspomnień, żeby poznali jego zalety oraz wady i zaakceptowali je bez zastrzeżeń. Upamiętnia ukochanego - żeby nie tracić go całkowicie.
Niezgoda na pożegnanie
Dorota Sumińska przeważnie opowiada odbiorcom w różnym wieku o zwierzętach - teraz na rynek wkracza z książką, której nie można oceniać w ujęciu literackim czy popularyzatorskim. "Moje życie z Tomkiem" to wyznanie i próba uchwycenia codziennej zwyczajności - sposób na pogodzenie się z ogromną stratą. Wydarzenia sensacyjne przez swój niespodziewany charakter - a przecież powtarzalne i znane części odbiorców. Strach, żal i rozgoryczenie, które można przekuć w coś trwałego. Dorota Sumińska nie żegna się tą książką ze swoim partnerem. Utrwala go, żeby pokazać mniej znane jego oblicza, buduje sobie narrację krzepiącą i czułą - chociaż w tonach pozbawioną sentymentów.
Od pierwszych stron wiadomo, że happy endu nie będzie. Moment utraty przytomności to preludium do ostatecznego rozstania (które nastąpi po trzech tygodniach szpitalnego dramatu). Tomek - Tomasz Wróblewski - był szkolną miłością Doroty Sumińskiej, a po latach powrócił jako życiowy partner. Mężem został na trzy tygodnie - trzy tygodnie spędzone na desperackiej walce o życie. Autorka radzi sobie z przekazywaniem najtrudniejszych emocji dzięki zapiskom z dziennika: na bieżąco może uchwycić to, co najbardziej bolesne - a później zagłębiać się we wspomnienia i ocalać to, co miało być po prostu esencją codzienności. Nagle okazuje się, że trzeba odgrzebywać z zawodnej pamięci anegdoty i opowieści, sytuacje i scenki - coś, co wydawało się oczywiste i bliskie, teraz można łatwo stracić. W związku z tym autorka rusza tropem Tomka, po to, żeby pamiętać. Rozmawia z jego współpracownikami i zbiera różne historie, a następnie przekuwa je na prostą narrację. Przedstawia Tomka jako lekarza troszczącego się o życie innych - ale też jako tego, który nie potrafił radzić sobie z własnymi emocjami (niejeden psycholog z chęcią pochyliłby się nad postawami wręcz podręcznikowymi i wskazał, czego nie należy w relacjach z drugim człowiekiem robić). Opowiada o wspólnych podróżach i o stosunku do zwierząt, nie tylko tych domowych. Próbuje uchwycić charakter człowieka - i istotę jego bycia w związku. Wszystko to wychodzi niepełnie, jakby nie było możliwe zaprezentowanie istoty człowieka, a tylko echo w żalu po stracie.
Dorota Sumińska pisze dwie równoległe narracje. W dzienniku wybiera zwroty bezpośrednio do partnera - chociaż wie, że ten już nie przeczyta jej słów. Z kolei w samej opowieści skupia się na czytelnikach, chce, żeby oni zrozumieli jakość tej relacji i żeby mogli pojąć ogrom bólu. Ta książka staje się jak terapia - pozwala przedłużyć możliwość krążenia myślami wokół jednego tematu, oswoić i uporządkować emocje i nauczyć się żyć ze stratą. Dorota Sumińska dzieli się z odbiorcami swoim smutkiem, ale nie przygnębia w relacji - stara się pisać tak, żeby czytelnicy przede wszystkim polubili Tomka ze wspomnień, żeby poznali jego zalety oraz wady i zaakceptowali je bez zastrzeżeń. Upamiętnia ukochanego - żeby nie tracić go całkowicie.
wtorek, 29 sierpnia 2023
Karolina Lewestam, Anna Masłoń: Pamiętnik Magdy Kot
W.A.B., Warszawa 2023.
Dziennikarskie śledztwo
Nareszcie dobry chicklit - po eksplozji mody na ten gatunek - lekkiej rozrywkowej literatury dla kobiet - prawie dwie dekady temu, na rynek wraca powieść, którą można do chicklitów zaliczyć. "Pamiętnik Magdy Kot" to książka, która rozbawi i przyniesie ciekawe rozwiązania fabularne - Karolina Lewestam i Anna Masłoń proponują książkę bez zadęcia, zabawną i uciekającą od schematów (chociaż idealnie realizującą wytyczne chicklitów). Magda Kot to bohaterka, która wreszcie wygrywa los na życiowej loterii: do tej pory samotnie wychowywała bliźniaki (ich ojciec okazał się gejem i układa sobie życie na nowo z pewnym uzdolnionym muzycznie i bardzo sympatycznym mężczyzną - pozostaje przyjacielem Magdy, ale nie może być jej życiowym partnerem) i pisała mało istotne artykuły do prasy. Podły Naczelny psuł jej humor, ale ogólnie w redakcji gazety daje się wytrzymać - Magda Kot czuje się tu dobrze. Zawsze może liczyć na swoje przyjaciółki i nawet całkiem nieźle urządza się w swojej egzystencji. Nawet jeśli narzeka - to z przymrużeniem oka, bo wie, że idealny świat nie istnieje. Ale w tę codzienność Magdy Kot - piszącej pamiętnik dla uporządkowania własnych uczuć - pewnego dnia wkracza ideał. Ideał nosi nazwisko wielkiego czerwonego psa z kreskówki, ma bardzo przyjemny głos i prowadzi fundację, która zajmuje się dobroczynnością. To z tym ideałem Magda Kot ma przeprowadzić wywiad - i udaje się na spotkanie stremowana i pozbawiona sensownego planu. Daje się oczarować i błyskawicznie związuje się z przystojnym Adamem. To jednak dopiero początek.
Adam Clifford zupełnie nie pasuje do świata Magdy Kot, a jednak jakoś się do niego wprowadza. Tylko że Karolina Lewestam i Anna Masłoń nie zamierzają przechodzić od zabawnej obyczajowej historii do idealizowanego romansu, a przynajmniej nie na stałe - bo zestawiają ze sobą bohaterów ze skrajnie różnych rzeczywistości. Mają pomysł na opowieść lekko kryminalną, zaskakującą i nietypową - i dobrze to realizują. Zajmują się też nie tylko życiem uczuciowym Magdy Kot: jej przyjaciółki też przeżywają swoje sercowe historie, dramaty i szczęścia, nad którymi warto się pochylić - pojawia się nawet postać, która jest w stanie z własnej perspektywy udzielić dobrych rad i trafić w sedno w ocenianiu czyichś wyborów. To może być wskazówka dla czytelniczek - ale przede wszystkim chodzi tu o dobrą zabawę i o rozmaitość wątków, z których można sobie wybrać ulubione bohaterki do kibicowania im. "Pamiętnik Magdy Kot" to dowcipna i lekka opowieść utkana z różnych relacji. Odbiorczynie zmęczone standardem obyczajowym - wyprowadzką na wieś i rozpoczynaniem wszystkiego od nowa - mogą dla odmiany prześledzić codzienność bohaterki, która nigdzie się nie wybiera i która może tylko marzyć o poprawie swoich warunków bytowych. W zwyczajnym życiu może stać się coś bajkowego - coś bajkowego może łatwo przerodzić się w katastrofę - ale katastrofa pozwoli dostrzec to, co najważniejsze i do niedawna ukryte. Tak w skrócie rozwija się opowieść Karoliny Lewestam i Anny Masłoń - opowieść, po którą warto sięgnąć, jeśli szuka się przyjemnej narracji i rozrywki.
Dziennikarskie śledztwo
Nareszcie dobry chicklit - po eksplozji mody na ten gatunek - lekkiej rozrywkowej literatury dla kobiet - prawie dwie dekady temu, na rynek wraca powieść, którą można do chicklitów zaliczyć. "Pamiętnik Magdy Kot" to książka, która rozbawi i przyniesie ciekawe rozwiązania fabularne - Karolina Lewestam i Anna Masłoń proponują książkę bez zadęcia, zabawną i uciekającą od schematów (chociaż idealnie realizującą wytyczne chicklitów). Magda Kot to bohaterka, która wreszcie wygrywa los na życiowej loterii: do tej pory samotnie wychowywała bliźniaki (ich ojciec okazał się gejem i układa sobie życie na nowo z pewnym uzdolnionym muzycznie i bardzo sympatycznym mężczyzną - pozostaje przyjacielem Magdy, ale nie może być jej życiowym partnerem) i pisała mało istotne artykuły do prasy. Podły Naczelny psuł jej humor, ale ogólnie w redakcji gazety daje się wytrzymać - Magda Kot czuje się tu dobrze. Zawsze może liczyć na swoje przyjaciółki i nawet całkiem nieźle urządza się w swojej egzystencji. Nawet jeśli narzeka - to z przymrużeniem oka, bo wie, że idealny świat nie istnieje. Ale w tę codzienność Magdy Kot - piszącej pamiętnik dla uporządkowania własnych uczuć - pewnego dnia wkracza ideał. Ideał nosi nazwisko wielkiego czerwonego psa z kreskówki, ma bardzo przyjemny głos i prowadzi fundację, która zajmuje się dobroczynnością. To z tym ideałem Magda Kot ma przeprowadzić wywiad - i udaje się na spotkanie stremowana i pozbawiona sensownego planu. Daje się oczarować i błyskawicznie związuje się z przystojnym Adamem. To jednak dopiero początek.
Adam Clifford zupełnie nie pasuje do świata Magdy Kot, a jednak jakoś się do niego wprowadza. Tylko że Karolina Lewestam i Anna Masłoń nie zamierzają przechodzić od zabawnej obyczajowej historii do idealizowanego romansu, a przynajmniej nie na stałe - bo zestawiają ze sobą bohaterów ze skrajnie różnych rzeczywistości. Mają pomysł na opowieść lekko kryminalną, zaskakującą i nietypową - i dobrze to realizują. Zajmują się też nie tylko życiem uczuciowym Magdy Kot: jej przyjaciółki też przeżywają swoje sercowe historie, dramaty i szczęścia, nad którymi warto się pochylić - pojawia się nawet postać, która jest w stanie z własnej perspektywy udzielić dobrych rad i trafić w sedno w ocenianiu czyichś wyborów. To może być wskazówka dla czytelniczek - ale przede wszystkim chodzi tu o dobrą zabawę i o rozmaitość wątków, z których można sobie wybrać ulubione bohaterki do kibicowania im. "Pamiętnik Magdy Kot" to dowcipna i lekka opowieść utkana z różnych relacji. Odbiorczynie zmęczone standardem obyczajowym - wyprowadzką na wieś i rozpoczynaniem wszystkiego od nowa - mogą dla odmiany prześledzić codzienność bohaterki, która nigdzie się nie wybiera i która może tylko marzyć o poprawie swoich warunków bytowych. W zwyczajnym życiu może stać się coś bajkowego - coś bajkowego może łatwo przerodzić się w katastrofę - ale katastrofa pozwoli dostrzec to, co najważniejsze i do niedawna ukryte. Tak w skrócie rozwija się opowieść Karoliny Lewestam i Anny Masłoń - opowieść, po którą warto sięgnąć, jeśli szuka się przyjemnej narracji i rozrywki.
poniedziałek, 28 sierpnia 2023
Sławomir Mrożek: Zagadki bytu
Noir sur Blanc, Warszawa 2023.
Meandry wyobraźni
Sławomir Mrożek w każdym opowiadaniu wyczarowywał przed czytelnikami inny świat - absurdalny i wypełniony niezwykłymi sytuacjami. Niektóre historie rozciągają się na wiele stron, inne pozwalają jedynie zajrzeć do rzeczywistości postaci na kilka akapitów. Ale u Mrożka ważne jest zawsze puentowanie scenek - każda opowieść jest po coś, każda przynosi nieoczekiwane lub zaskakujące rozwiązanie. Dzięki temu kolejne wybory małych form nie mogą się nudzić odbiorcom. "Zagadki bytu" to hołd składany oniryczności, tutaj sporo da się przenieść bezpośrednio z atmosfery snu, w którym nic nie dziwi. Będzie tu zatem i polowanie na śniegusy, i grupowe spadanie, pojawią się duchy i pytania bez odpowiedzi. Będą charakterystyczne dla snów tematy i konsekwencje śnienia. Jeśli już przekracza się granicę jawy - to przeważnie po to, żeby zasygnalizować przejście z onirycznych rojeń. Temat snów i śnienia pozwala Mrożkowi na uruchamianie fantazji - i wciąganie czytelników w specyficzną grę.
Każde opowiadanie to miniatura prowadząca do wyrazistej puenty: liczą się tu spostrzeżenia satyryczne lub filozoficzne - zwykle jednak budzące śmiech (albo refleksję, której następstwem będzie rozbawienie czytelnika): nie chodzi o czysty komizm, a o wskazanie odbiorcom jakiejś prawdy o nich samych. Sławomir Mrożek doskonale się bawi przy wypracowywaniu kolejnych płaszczyzn funkcjonowania bohaterów. Niewielka jest ta książka, ale bardzo skondensowana - nawet jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że każde opowiadanie oddzielone jest od kolejnego rysunkiem satyrycznym Mrożka: i tu także widać minimalizm sprzyjający komizmowi. To efekt precyzji myślowej, autorowi udaje się przekazywać samą esencję.
Bohaterowie u Mrożka podporządkowują się rozmaitym nonsensom - nie mają wyjścia, nie znają innej rzeczywistości, a nawet jeśli z innej akurat przybyli - muszą zaakceptować zasady panujące w tej nowej, bo do starej nie ma powrotu. Wszyscy lokalsi świetnie się odnajdują w wykreowanej przestrzeni, tym większe wydaje się zagubienie tego, kto stał się gościem mimo woli. Mrożek odwzorowuje właściwie prawdopodobne reakcje czytelników wrzuconych w nowy dla siebie (i niemożliwy do uzyskania w realnym życiu) kontekst - i to sprawia, że opowiadaniami przekonuje do siebie nawet mimo sporej dawki absurdu. Nie ma u niego rzeczy niemożliwych, zwłaszcza kiedy dobrze uzasadnia reakcje i charaktery prezentowanych osób. "Zagadki bytu" to świetna lektura rozrywkowa - pozbawiona przypadkowych rozwiązań, dokładna w detalach i budowana na wielkiej wyobraźni. Nie ma tu popisów dla literackości - jest za to mnóstwo ekwilibrystyki pozwalającej na stworzenie idealnego nonsensu. Ta książka zachwyca - wcale nie dlatego, że odkrywa nieznane opowiadania Mrożka: zupełnie nie, te teksty funkcjonują często w świadomości czytelników. Jednak pozwala przypomnieć sobie o najlepszych cechach pisarstwa Sławomira Mrożka. Pięknie wydana publikacja przynosi sporo śmiechu - to najlepszy sposób na relaks, ale relaks niewykluczający zastanowienia. Bo opowiadania Mrożka zostają z odbiorcami na długo, dają się stopniowo odkrywać i przesączają ważne treści mimochodem.
Meandry wyobraźni
Sławomir Mrożek w każdym opowiadaniu wyczarowywał przed czytelnikami inny świat - absurdalny i wypełniony niezwykłymi sytuacjami. Niektóre historie rozciągają się na wiele stron, inne pozwalają jedynie zajrzeć do rzeczywistości postaci na kilka akapitów. Ale u Mrożka ważne jest zawsze puentowanie scenek - każda opowieść jest po coś, każda przynosi nieoczekiwane lub zaskakujące rozwiązanie. Dzięki temu kolejne wybory małych form nie mogą się nudzić odbiorcom. "Zagadki bytu" to hołd składany oniryczności, tutaj sporo da się przenieść bezpośrednio z atmosfery snu, w którym nic nie dziwi. Będzie tu zatem i polowanie na śniegusy, i grupowe spadanie, pojawią się duchy i pytania bez odpowiedzi. Będą charakterystyczne dla snów tematy i konsekwencje śnienia. Jeśli już przekracza się granicę jawy - to przeważnie po to, żeby zasygnalizować przejście z onirycznych rojeń. Temat snów i śnienia pozwala Mrożkowi na uruchamianie fantazji - i wciąganie czytelników w specyficzną grę.
Każde opowiadanie to miniatura prowadząca do wyrazistej puenty: liczą się tu spostrzeżenia satyryczne lub filozoficzne - zwykle jednak budzące śmiech (albo refleksję, której następstwem będzie rozbawienie czytelnika): nie chodzi o czysty komizm, a o wskazanie odbiorcom jakiejś prawdy o nich samych. Sławomir Mrożek doskonale się bawi przy wypracowywaniu kolejnych płaszczyzn funkcjonowania bohaterów. Niewielka jest ta książka, ale bardzo skondensowana - nawet jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że każde opowiadanie oddzielone jest od kolejnego rysunkiem satyrycznym Mrożka: i tu także widać minimalizm sprzyjający komizmowi. To efekt precyzji myślowej, autorowi udaje się przekazywać samą esencję.
Bohaterowie u Mrożka podporządkowują się rozmaitym nonsensom - nie mają wyjścia, nie znają innej rzeczywistości, a nawet jeśli z innej akurat przybyli - muszą zaakceptować zasady panujące w tej nowej, bo do starej nie ma powrotu. Wszyscy lokalsi świetnie się odnajdują w wykreowanej przestrzeni, tym większe wydaje się zagubienie tego, kto stał się gościem mimo woli. Mrożek odwzorowuje właściwie prawdopodobne reakcje czytelników wrzuconych w nowy dla siebie (i niemożliwy do uzyskania w realnym życiu) kontekst - i to sprawia, że opowiadaniami przekonuje do siebie nawet mimo sporej dawki absurdu. Nie ma u niego rzeczy niemożliwych, zwłaszcza kiedy dobrze uzasadnia reakcje i charaktery prezentowanych osób. "Zagadki bytu" to świetna lektura rozrywkowa - pozbawiona przypadkowych rozwiązań, dokładna w detalach i budowana na wielkiej wyobraźni. Nie ma tu popisów dla literackości - jest za to mnóstwo ekwilibrystyki pozwalającej na stworzenie idealnego nonsensu. Ta książka zachwyca - wcale nie dlatego, że odkrywa nieznane opowiadania Mrożka: zupełnie nie, te teksty funkcjonują często w świadomości czytelników. Jednak pozwala przypomnieć sobie o najlepszych cechach pisarstwa Sławomira Mrożka. Pięknie wydana publikacja przynosi sporo śmiechu - to najlepszy sposób na relaks, ale relaks niewykluczający zastanowienia. Bo opowiadania Mrożka zostają z odbiorcami na długo, dają się stopniowo odkrywać i przesączają ważne treści mimochodem.
niedziela, 27 sierpnia 2023
Till The Cat: Marcin. Pora spać
To tamto, Czarna Owca, Warszawa 2023.
Znaczenie odpoczynku
W serii o Marcinie tomik "Pora spać" przyda się rodzicom jako wsparcie. Każdy zna przecież udrękę związaną z ciągłym tłumaczeniem dziecku, że musi się położyć. Maluchy są przekonane, że podczas ich snu dzieją się naokoło najciekawsze rzeczy - w których one same nie mogą brać udziału. W dodatku każdemu kilkulatkowi wydaje się, że ma niewyczerpane zasoby energii i że sen zwyczajnie jest mu niepotrzebny. Marcin nie stanowi tu przecież wyjątku, tak samo jak każdy z odbiorców serii i tego konkretnego tomiku. Till The Cat wykazuje się dobrym zmysłem obserwacji. Oto Marcin - dzieciak, który nie ma zamiaru tracić czasu na sen. Wie nawet, jak przechytrzyć rodziców, którzy sprawdzają, czy na pewno się położył. Jeśli tylko oszuka wszystkich (nawet dziadka Kłaczka), ma szansę sprawdzić, jak to jest - nie spać. Jednak lekcja jest dość bolesna: Marcin następnego dnia nie ma ochoty na zabawę z kolegami, nie ma cierpliwości nawet do swoich przyjaciół: odstrasza ich i sprawia im przykrość. Jest marudny i zmęczony - traci znacznie więcej niż gdyby zwyczajnie przespał całą nudną noc. Przecież i tak nic się nie dzieje: dziadek siedzi przy komputerze, a Marcin tylko bawi się zabawkami - robi coś, co mógłby robić w ciągu dnia. Noc nie zapewnia żadnych nadprogramowych atrakcji, za to zarwana noc to katastrofa i klęska następnego dnia. Teraz Marcin już wie, bo przetestował to na własnej skórze - sen jest ważny. Może o tym opowiedzieć odbiorcom. Oby jak najszybciej, żeby nikt nie tracił czasu na niepotrzebne eksperymenty.
Bohater serii Marcin sam nie wyciągnąłby wniosków co do przyczyn swojego stanu. Raczej trudno od kilkulatka wymagać, żeby powiązał fakty i dostrzegł zależność między brakiem snu w części nocy a rozdrażnieniem następnego dnia - na szczęście odpowiednimi wyjaśnieniami służą dorośli z jego otoczenia. I tak chłopiec dowiaduje się od dziadka, że sen dla człowieka jest jak ładowanie baterii w smartfonie. Kiedy już nabierze pewności co do prawdziwości tych słów, może tłumaczyć zjawisko swoim maskotkom - to tak, jakby zwracał się do odbiorców, ale bez pouczania ich. Till The Cat wybiera zatem dobry sposób na wprowadzenie puenty wychowawczej. "Marcin. Pora spać" to książka ważna dla najmłodszych, powinna znaleźć się w każdym domu - żeby mali odbiorcy nie musieli samodzielnie sprawdzać tego, co Marcin dla nich przetestował.
Oczywiście cała zgrabnie poprowadzona historia nadaje się na lekturę przed snem, rozmiar jest w sam raz, a i punkty do przemyśleń pasują do dobranockowych opowieści. Tomik jest picture bookiem - z przyjemnymi dla oka ilustracjami podbijającymi tempo fabuły. Dopracowana starannie została ta publikacja, stworzona z myślą o najmłodszych i wspierająca rodziców. Warto zwrócić uwagę na tę książkę, robi sporo dobrego dla dzieci i ich rodziców, ułatwia też rozmowy o wzajemnych oczekiwaniach. Marcin daje dobry przykład, ale nie męczy swoją doskonałością, wręcz przeciwnie - pozwala sobie na rzeczy zakazane, przez co jeszcze bardziej przypadnie do gustu czytelnikom.
Znaczenie odpoczynku
W serii o Marcinie tomik "Pora spać" przyda się rodzicom jako wsparcie. Każdy zna przecież udrękę związaną z ciągłym tłumaczeniem dziecku, że musi się położyć. Maluchy są przekonane, że podczas ich snu dzieją się naokoło najciekawsze rzeczy - w których one same nie mogą brać udziału. W dodatku każdemu kilkulatkowi wydaje się, że ma niewyczerpane zasoby energii i że sen zwyczajnie jest mu niepotrzebny. Marcin nie stanowi tu przecież wyjątku, tak samo jak każdy z odbiorców serii i tego konkretnego tomiku. Till The Cat wykazuje się dobrym zmysłem obserwacji. Oto Marcin - dzieciak, który nie ma zamiaru tracić czasu na sen. Wie nawet, jak przechytrzyć rodziców, którzy sprawdzają, czy na pewno się położył. Jeśli tylko oszuka wszystkich (nawet dziadka Kłaczka), ma szansę sprawdzić, jak to jest - nie spać. Jednak lekcja jest dość bolesna: Marcin następnego dnia nie ma ochoty na zabawę z kolegami, nie ma cierpliwości nawet do swoich przyjaciół: odstrasza ich i sprawia im przykrość. Jest marudny i zmęczony - traci znacznie więcej niż gdyby zwyczajnie przespał całą nudną noc. Przecież i tak nic się nie dzieje: dziadek siedzi przy komputerze, a Marcin tylko bawi się zabawkami - robi coś, co mógłby robić w ciągu dnia. Noc nie zapewnia żadnych nadprogramowych atrakcji, za to zarwana noc to katastrofa i klęska następnego dnia. Teraz Marcin już wie, bo przetestował to na własnej skórze - sen jest ważny. Może o tym opowiedzieć odbiorcom. Oby jak najszybciej, żeby nikt nie tracił czasu na niepotrzebne eksperymenty.
Bohater serii Marcin sam nie wyciągnąłby wniosków co do przyczyn swojego stanu. Raczej trudno od kilkulatka wymagać, żeby powiązał fakty i dostrzegł zależność między brakiem snu w części nocy a rozdrażnieniem następnego dnia - na szczęście odpowiednimi wyjaśnieniami służą dorośli z jego otoczenia. I tak chłopiec dowiaduje się od dziadka, że sen dla człowieka jest jak ładowanie baterii w smartfonie. Kiedy już nabierze pewności co do prawdziwości tych słów, może tłumaczyć zjawisko swoim maskotkom - to tak, jakby zwracał się do odbiorców, ale bez pouczania ich. Till The Cat wybiera zatem dobry sposób na wprowadzenie puenty wychowawczej. "Marcin. Pora spać" to książka ważna dla najmłodszych, powinna znaleźć się w każdym domu - żeby mali odbiorcy nie musieli samodzielnie sprawdzać tego, co Marcin dla nich przetestował.
Oczywiście cała zgrabnie poprowadzona historia nadaje się na lekturę przed snem, rozmiar jest w sam raz, a i punkty do przemyśleń pasują do dobranockowych opowieści. Tomik jest picture bookiem - z przyjemnymi dla oka ilustracjami podbijającymi tempo fabuły. Dopracowana starannie została ta publikacja, stworzona z myślą o najmłodszych i wspierająca rodziców. Warto zwrócić uwagę na tę książkę, robi sporo dobrego dla dzieci i ich rodziców, ułatwia też rozmowy o wzajemnych oczekiwaniach. Marcin daje dobry przykład, ale nie męczy swoją doskonałością, wręcz przeciwnie - pozwala sobie na rzeczy zakazane, przez co jeszcze bardziej przypadnie do gustu czytelnikom.
sobota, 26 sierpnia 2023
Katarzyna Kozłowska: Feluś i Gucio się nie nudzą
Nasza Księgarnia, Warszawa 2023.
Podpowiedzi
Wyczekiwana przez wielu małych odbiorców była ta publikacja kartonowa i wielkoformatowa. Tym razem jednak także rodzice mogą niecierpliwie wypatrywać na księgarskich półkach przygód Felusia i Gucia - chociaż to nie oni będą właściwą grupą docelową Katarzyny Kozłowskiej. "Feluś i Gucio się nie nudzą" to bowiem zestaw obrazkowych komentarzy do często powtarzającej się w każdym domu sytuacji. Oto bohaterowie - kilkuletni chłopczyk i jego maskotka - chcą uniknąć nudy. Robią w tym celu różne rzeczy, a wszystko, co wybierają, może być kreatywnym i wyjątkowym sposobem na reakcję, kiedy pociecha skarży się na nudę.
Przede wszystkim autorka przypomina dorosłym, że nuda jest ważna i potrzebna - że dziecko musi czasami zostać sam na sam ze swoimi myślami i swoją wyobraźnią, żeby przekonać się, że potrafi samodzielnie wypracować sobie rozrywki lub zastanowić nad potrzebami i zabawami. Tylko że dzisiaj nudę wszyscy starają się wypierać ze świadomości i odsuwać jak najdalej od najmłodszych. Najczęściej dorośli wręczają dziecku elektroniczne gadżety, pozwalają się bawić, żeby tylko zapewnić sobie chwilę spokoju. Feluś i Gucio jak zwykle - dają przykład. Pokazują, co można robić, kiedy zaczyna się czuć nudę. To wskazówki dla dzieci i pomysły do przetestowania. Chociaż zdarzy się parę razy, że dzieci będą się zżymać na propozycje (między innymi - udziału w obowiązkach domowych, żaden kilkulatek w odpowiedzi na komunikat, że się nudzi, nie chce usłyszeć, żeby posprzątał w pokoju), to autorka dba o różnorodność rozwiązań i na szerokie horyzonty odbiorców. Feluś i Gucio mogą spędzić czas z przyjaciółmi, bawić się w grupie, czytać książki, chodzić na spacery, oglądać i dostrzegać rzeczy, których inni nie zauważają (na przykład kształty w chmurach lub w rozlanym mleku), szukać kryjówek, wymyślać zastosowanie dla własnych zabawek. Mogą wcielać się w przedstawicieli różnych zawodów, udawać własnych rodziców, albo szukać kryjówek. Wiele jest tu pomysłów i z pewnością odbiorcy na nich skorzystają - zwłaszcza że Katarzyna Kozłowska zachęca do kreatywnego podejścia do lektury. Część wskazówek bardzo się może przydać, część zainspiruje do działania, bo autorka pod koniec każdej rozkładówki zadaje pytania kierowane niby to do Gucia, ale w rzeczywistości - właśnie do kilkuletnich odbiorców, którzy muszą podjąć wysiłek i zastanowić się nad realnym zapobieganiem nudzie. W efekcie, chociaż nuda wcale nie jest taka zła, okazuje się, że nie ma na nią czasu. Odbiorcy będą wiedzieli, że myśli się tu o nich - i że rzeczywiście autorka rozumie ich potrzeby (nawet jeśli musi czasami przyjąć stanowisko osoby dorosłej i prawić morały o sprzątaniu, fakt, że zgrabnie ukryte w podpowiedzi do działania).
Książka składa się nie tylko z krótkich akapitów z zadaniami do wypełnienia i motywami do przemyślenia - pojawiają się tu obrazki, które również wskazują odbiorcom, jak się zachować i co robić, kiedy nuda czai się w pobliżu. Bawiące się dzieci to bardzo oczywista podpowiedź, ale ważne są również obrazkowe uzupełnienia tekstu - łatwiej zrozumieć, o co chodzi autorce, kiedy dostaje się jeszcze ilustracyjne wyznaczniki działań Felusia.
Podpowiedzi
Wyczekiwana przez wielu małych odbiorców była ta publikacja kartonowa i wielkoformatowa. Tym razem jednak także rodzice mogą niecierpliwie wypatrywać na księgarskich półkach przygód Felusia i Gucia - chociaż to nie oni będą właściwą grupą docelową Katarzyny Kozłowskiej. "Feluś i Gucio się nie nudzą" to bowiem zestaw obrazkowych komentarzy do często powtarzającej się w każdym domu sytuacji. Oto bohaterowie - kilkuletni chłopczyk i jego maskotka - chcą uniknąć nudy. Robią w tym celu różne rzeczy, a wszystko, co wybierają, może być kreatywnym i wyjątkowym sposobem na reakcję, kiedy pociecha skarży się na nudę.
Przede wszystkim autorka przypomina dorosłym, że nuda jest ważna i potrzebna - że dziecko musi czasami zostać sam na sam ze swoimi myślami i swoją wyobraźnią, żeby przekonać się, że potrafi samodzielnie wypracować sobie rozrywki lub zastanowić nad potrzebami i zabawami. Tylko że dzisiaj nudę wszyscy starają się wypierać ze świadomości i odsuwać jak najdalej od najmłodszych. Najczęściej dorośli wręczają dziecku elektroniczne gadżety, pozwalają się bawić, żeby tylko zapewnić sobie chwilę spokoju. Feluś i Gucio jak zwykle - dają przykład. Pokazują, co można robić, kiedy zaczyna się czuć nudę. To wskazówki dla dzieci i pomysły do przetestowania. Chociaż zdarzy się parę razy, że dzieci będą się zżymać na propozycje (między innymi - udziału w obowiązkach domowych, żaden kilkulatek w odpowiedzi na komunikat, że się nudzi, nie chce usłyszeć, żeby posprzątał w pokoju), to autorka dba o różnorodność rozwiązań i na szerokie horyzonty odbiorców. Feluś i Gucio mogą spędzić czas z przyjaciółmi, bawić się w grupie, czytać książki, chodzić na spacery, oglądać i dostrzegać rzeczy, których inni nie zauważają (na przykład kształty w chmurach lub w rozlanym mleku), szukać kryjówek, wymyślać zastosowanie dla własnych zabawek. Mogą wcielać się w przedstawicieli różnych zawodów, udawać własnych rodziców, albo szukać kryjówek. Wiele jest tu pomysłów i z pewnością odbiorcy na nich skorzystają - zwłaszcza że Katarzyna Kozłowska zachęca do kreatywnego podejścia do lektury. Część wskazówek bardzo się może przydać, część zainspiruje do działania, bo autorka pod koniec każdej rozkładówki zadaje pytania kierowane niby to do Gucia, ale w rzeczywistości - właśnie do kilkuletnich odbiorców, którzy muszą podjąć wysiłek i zastanowić się nad realnym zapobieganiem nudzie. W efekcie, chociaż nuda wcale nie jest taka zła, okazuje się, że nie ma na nią czasu. Odbiorcy będą wiedzieli, że myśli się tu o nich - i że rzeczywiście autorka rozumie ich potrzeby (nawet jeśli musi czasami przyjąć stanowisko osoby dorosłej i prawić morały o sprzątaniu, fakt, że zgrabnie ukryte w podpowiedzi do działania).
Książka składa się nie tylko z krótkich akapitów z zadaniami do wypełnienia i motywami do przemyślenia - pojawiają się tu obrazki, które również wskazują odbiorcom, jak się zachować i co robić, kiedy nuda czai się w pobliżu. Bawiące się dzieci to bardzo oczywista podpowiedź, ale ważne są również obrazkowe uzupełnienia tekstu - łatwiej zrozumieć, o co chodzi autorce, kiedy dostaje się jeszcze ilustracyjne wyznaczniki działań Felusia.
piątek, 25 sierpnia 2023
Elżbieta Sitek-Wasiak: Co z ciebie wyrośnie? Znani ludzie o swoim dzieciństwie i niepokornej młodości
Czarna Owca, Warszawa 2023.
Początki
Elżbieta Sitek-Wasiak przeprowadza rozmowy, które świetnie sprawdzają się jako ciekawostki - sposoby na poznanie znanych ludzi z innej niż zwykle perspektywy. Wyznania dotyczące dzieciństwa i młodości z jednej strony budują familiarną atmosferę, z drugiej - są inspiracją, pokazują, że każdy, niezależnie od doświadczeń czy domu, z którego wyszedł, może odnieść suces albo realizować się w pracy i cieszyć się udanym życiem nie tylko zawodowym mimo początkowych trudności. Poza tym zawsze to element podglądania, wchodzenia w czyjąś egzystencję - za zgodą samego zainteresowanego - więc nic dziwnego, że odbiorców kusi. "Co z ciebie wyrośnie. Znani ludzie o swoim dzieciństwie i niepokornej młodości" to zestaw opowieści, jakie Elżbieta Sitek-Wasiak przygotowywała na podstawie wywiadów - sposób na letnią rozrywkę i ciekawostka, a dodatkowo możliwość rozbudzania marzeń we wszystkich, którzy chcą dla swoich pociech jak najlepiej. Dobrze sprawdziłyby się te teksty samodzielnie, w prasie, lekka formuła czyni z nich też ciekawą lekturę wakacyjną.
W "Co z ciebie wyrośnie" Elżbieta Sitek-Wasiak przepytuje czternaście osób z różnych przestrzeni publicznych i w zasadzie nie podaje się czytelnikom żadnego klucza, według którego dobierani byli rozmówcy. Politycy i aktorzy, pisarze i piosenkarze, społęcznicy i przedsiębiorcy - każdy z nich przedstawia inny obraz własnego dzieciństwa: nie tyle pod względem doświadczeń, co - rozkładanych akcentów. Autorka wprowadza krótkie opisy przeplatane gęsto wypowiedziami bohaterów kolejnych szkiców, tak, żeby dać czytelnikom pełniejszą wiedzę o tym, co działo się w świecie rozmówców. Dzięki temu może zastosować skróty tam, gdzie bezpośrednie relacje tylko by znużyły - bez straty dla całości. Oddaje głos swoim interlokutorom w sprawach ważnych, ciekawych i wzbudzających silne emocje - przez to uzyskuje prawdziwość w tekstach i łatwiej jej będzie przyciągnąć do książki odbiorców.
Nie zawsze dzieciństwo jest sielskie i radosne, bywa, że trzeba się mierzyć z wyzwaniami ponad siły niejednego dorosłego - i również takie pozbawione sentymentalnych tonów scenki się tu trafiają. Ale zdarza się, że rozmówcy chcą przede wszystkim pochylić się nad tematem odkrywania własnego pomysłu na życie i nawiązują do doświadczeń młodości, do pierwszych prób, które zaowocowały konkretnym zawodem i pasją. Nie ma tu zatem monotonii w powrotach do dzieciństwa i to niekoniecznie z powodu różnorodności zajęć bohaterów tomu. Autorka zaprasza do świata prywatnego i do przyglądania się różnym drogom realizacji marzeń, prezentuje ciekawostki i anegdoty nie z encyklopedycznych notek, a poboczne, zupełnie wolne od konieczności dokonywania prezentacji czy poglądów bohaterów. To lektura pozwalająca lepiej poznać znanych - ale nastawiona przede wszystkim na rozrywkę i lekki ton: tu sławy przyznają się do psot z dzieciństwa i do dziecięcej kreatywności, która mogła być utrapieniem dla dorosłych. Dzisiaj to wspomnienia z uśmiechem, pozbawione moralizatorskich tonów i pokazujące mimochodem, jak zmienia się rzeczywistość oraz podejścia do wychowywania najmłodszych.
Początki
Elżbieta Sitek-Wasiak przeprowadza rozmowy, które świetnie sprawdzają się jako ciekawostki - sposoby na poznanie znanych ludzi z innej niż zwykle perspektywy. Wyznania dotyczące dzieciństwa i młodości z jednej strony budują familiarną atmosferę, z drugiej - są inspiracją, pokazują, że każdy, niezależnie od doświadczeń czy domu, z którego wyszedł, może odnieść suces albo realizować się w pracy i cieszyć się udanym życiem nie tylko zawodowym mimo początkowych trudności. Poza tym zawsze to element podglądania, wchodzenia w czyjąś egzystencję - za zgodą samego zainteresowanego - więc nic dziwnego, że odbiorców kusi. "Co z ciebie wyrośnie. Znani ludzie o swoim dzieciństwie i niepokornej młodości" to zestaw opowieści, jakie Elżbieta Sitek-Wasiak przygotowywała na podstawie wywiadów - sposób na letnią rozrywkę i ciekawostka, a dodatkowo możliwość rozbudzania marzeń we wszystkich, którzy chcą dla swoich pociech jak najlepiej. Dobrze sprawdziłyby się te teksty samodzielnie, w prasie, lekka formuła czyni z nich też ciekawą lekturę wakacyjną.
W "Co z ciebie wyrośnie" Elżbieta Sitek-Wasiak przepytuje czternaście osób z różnych przestrzeni publicznych i w zasadzie nie podaje się czytelnikom żadnego klucza, według którego dobierani byli rozmówcy. Politycy i aktorzy, pisarze i piosenkarze, społęcznicy i przedsiębiorcy - każdy z nich przedstawia inny obraz własnego dzieciństwa: nie tyle pod względem doświadczeń, co - rozkładanych akcentów. Autorka wprowadza krótkie opisy przeplatane gęsto wypowiedziami bohaterów kolejnych szkiców, tak, żeby dać czytelnikom pełniejszą wiedzę o tym, co działo się w świecie rozmówców. Dzięki temu może zastosować skróty tam, gdzie bezpośrednie relacje tylko by znużyły - bez straty dla całości. Oddaje głos swoim interlokutorom w sprawach ważnych, ciekawych i wzbudzających silne emocje - przez to uzyskuje prawdziwość w tekstach i łatwiej jej będzie przyciągnąć do książki odbiorców.
Nie zawsze dzieciństwo jest sielskie i radosne, bywa, że trzeba się mierzyć z wyzwaniami ponad siły niejednego dorosłego - i również takie pozbawione sentymentalnych tonów scenki się tu trafiają. Ale zdarza się, że rozmówcy chcą przede wszystkim pochylić się nad tematem odkrywania własnego pomysłu na życie i nawiązują do doświadczeń młodości, do pierwszych prób, które zaowocowały konkretnym zawodem i pasją. Nie ma tu zatem monotonii w powrotach do dzieciństwa i to niekoniecznie z powodu różnorodności zajęć bohaterów tomu. Autorka zaprasza do świata prywatnego i do przyglądania się różnym drogom realizacji marzeń, prezentuje ciekawostki i anegdoty nie z encyklopedycznych notek, a poboczne, zupełnie wolne od konieczności dokonywania prezentacji czy poglądów bohaterów. To lektura pozwalająca lepiej poznać znanych - ale nastawiona przede wszystkim na rozrywkę i lekki ton: tu sławy przyznają się do psot z dzieciństwa i do dziecięcej kreatywności, która mogła być utrapieniem dla dorosłych. Dzisiaj to wspomnienia z uśmiechem, pozbawione moralizatorskich tonów i pokazujące mimochodem, jak zmienia się rzeczywistość oraz podejścia do wychowywania najmłodszych.
czwartek, 24 sierpnia 2023
Magda Omilianowicz: Fałszerz. Historia największego polskiego oszusta
Agora, Warszawa 2023.
Talent
Historie, w których oddaje się głos ludziom skazanym, cieszą się na rynku literatury faktu sporym powodzeniem: o kryminalistach dobrze się czyta, zwłaszcza kiedy oni sami są w stanie przedstawić się w dobrym świetle i przekonać do siebie za sprawą interpretacji faktów innej niż w wersji prokuratury. I kiedy Magda Omilianowicz oddaje głos Zdzisławowi Nęcce, może zostawić "królowi fałszerzy" prowadzenie relacji. Bez wątpienia to człowiek, który zdobędzie uznanie i pewnego rodzaju podziw części czytelników. Nie za sprawą fałszerskich dokonań, a benedyktyńskiej wręcz cierpliwości w opracowywaniu kolejnych metod łamania systemu. Zdzisław Nęcka ma talent: potrafi pięknie malować i rysować. Bez trudu rozpracowuje dzieła wielkich mistrzów, tworzy kopie "Bitwy pod Grunwaldem" i jest w stanie namalować obrazy jak sławni malarze - w ich stylu. Sprawdza się idealnie, kiedy trzeba wysłać pocztówkę do ukochanej. Nie są mu obce techniki podrabiania biżuterii ze złota. Jest w stanie też sfałszować pieniądze. W dodatku wszystkie działania niezgodne z prawem tłumaczy po swojemu: nie okrada biednych, wręcz dzieli się z nimi zyskami. Nie może się uwolnić od środowiska, które ciągnie go w dół, a poza tym odczuwa satysfakcję z udanej pracy - uczciwość nie jest dla niego. Dzięki wrodzonej ciekawości i dociekliwości jest w stanie poznawać rozmaite techniki, chodzi na korepetycje z chemii, żeby wiedzieć, jak wywabiać druk z papierów i jak pozłacać przedmioty z tombaku. Wszechstronność sprawia, że "Fałszerz. Historia największego polskiego oszusta" to książka, którą czyta się niemal jak powieść sensacyjną (przerywaną kolejnymi odsiadkami). Zdzisław Nęcka opowiada o swoich umiejętnościach i drodze do osiągania kolejnych celów: przedstawia między innymi sposoby dochodzenia do ominięcia zabezpieczeń w banknotach, uchyla rąbka tajemnicy w kwestii pracy ze złotem i rtęcią. Najmniej zajmuje się opowiadaniem o malowaniu: nie zagłębia się w metody na podrabianie obrazów mistrzów, chociaż wie, jak tworzyć kopie i daje sobie radę z odwzorowywaniem zawartości dzieł. Od czasu do czasu może zabłysnąć talentem legalnie: kiedy tworzy freski w więziennej kaplicy albo obrazy na zamówienie ludzi zachwyconych jego talentem. Przy tym wszystkim pozostaje skromny i wycofany, marzy o zwyczajnym życiu, ale wie, że zawsze będzie go ciągnęło na drogę przestępstwa. Jest nieprzekupny: pieniądze tworzy sobie sam, nie da się go nimi skorumpować. Mnóstwo tego typu drobnych odkryć związanych z działalnością fałszerską w książce się pojawi - a każde będzie dla czytelników niezwykłe choćby ze względu na dotarcie do tematów nieczęsto pojawiających się w dyskursie publicznym. Zdzisław Nęcka opowiada też o swoim życiu prywatnym - trudnym dzieciństwie i założeniu rodziny, o wielkiej miłości i o jej następczyni. Trochę prezentuje również córkę, z którą rozłączyły go więzienne mury. Z tych rozmów wyłania się człowiek nietuzinkowy, bardzo dobrze orientujący się w sprawach więziennych (zresztą Nęcka dostaje możliwość opowiedzenia o tym, jakie reformy w tej kwestii by wprowadził), honorowy według dawnych kodeksów. Przekonany o słuszności swoich działań i na pierwszym miejscu stawiający możliwość malowania. Książkę czyta się bardzo dobrze - i to nie tylko ze względu na temat.
Talent
Historie, w których oddaje się głos ludziom skazanym, cieszą się na rynku literatury faktu sporym powodzeniem: o kryminalistach dobrze się czyta, zwłaszcza kiedy oni sami są w stanie przedstawić się w dobrym świetle i przekonać do siebie za sprawą interpretacji faktów innej niż w wersji prokuratury. I kiedy Magda Omilianowicz oddaje głos Zdzisławowi Nęcce, może zostawić "królowi fałszerzy" prowadzenie relacji. Bez wątpienia to człowiek, który zdobędzie uznanie i pewnego rodzaju podziw części czytelników. Nie za sprawą fałszerskich dokonań, a benedyktyńskiej wręcz cierpliwości w opracowywaniu kolejnych metod łamania systemu. Zdzisław Nęcka ma talent: potrafi pięknie malować i rysować. Bez trudu rozpracowuje dzieła wielkich mistrzów, tworzy kopie "Bitwy pod Grunwaldem" i jest w stanie namalować obrazy jak sławni malarze - w ich stylu. Sprawdza się idealnie, kiedy trzeba wysłać pocztówkę do ukochanej. Nie są mu obce techniki podrabiania biżuterii ze złota. Jest w stanie też sfałszować pieniądze. W dodatku wszystkie działania niezgodne z prawem tłumaczy po swojemu: nie okrada biednych, wręcz dzieli się z nimi zyskami. Nie może się uwolnić od środowiska, które ciągnie go w dół, a poza tym odczuwa satysfakcję z udanej pracy - uczciwość nie jest dla niego. Dzięki wrodzonej ciekawości i dociekliwości jest w stanie poznawać rozmaite techniki, chodzi na korepetycje z chemii, żeby wiedzieć, jak wywabiać druk z papierów i jak pozłacać przedmioty z tombaku. Wszechstronność sprawia, że "Fałszerz. Historia największego polskiego oszusta" to książka, którą czyta się niemal jak powieść sensacyjną (przerywaną kolejnymi odsiadkami). Zdzisław Nęcka opowiada o swoich umiejętnościach i drodze do osiągania kolejnych celów: przedstawia między innymi sposoby dochodzenia do ominięcia zabezpieczeń w banknotach, uchyla rąbka tajemnicy w kwestii pracy ze złotem i rtęcią. Najmniej zajmuje się opowiadaniem o malowaniu: nie zagłębia się w metody na podrabianie obrazów mistrzów, chociaż wie, jak tworzyć kopie i daje sobie radę z odwzorowywaniem zawartości dzieł. Od czasu do czasu może zabłysnąć talentem legalnie: kiedy tworzy freski w więziennej kaplicy albo obrazy na zamówienie ludzi zachwyconych jego talentem. Przy tym wszystkim pozostaje skromny i wycofany, marzy o zwyczajnym życiu, ale wie, że zawsze będzie go ciągnęło na drogę przestępstwa. Jest nieprzekupny: pieniądze tworzy sobie sam, nie da się go nimi skorumpować. Mnóstwo tego typu drobnych odkryć związanych z działalnością fałszerską w książce się pojawi - a każde będzie dla czytelników niezwykłe choćby ze względu na dotarcie do tematów nieczęsto pojawiających się w dyskursie publicznym. Zdzisław Nęcka opowiada też o swoim życiu prywatnym - trudnym dzieciństwie i założeniu rodziny, o wielkiej miłości i o jej następczyni. Trochę prezentuje również córkę, z którą rozłączyły go więzienne mury. Z tych rozmów wyłania się człowiek nietuzinkowy, bardzo dobrze orientujący się w sprawach więziennych (zresztą Nęcka dostaje możliwość opowiedzenia o tym, jakie reformy w tej kwestii by wprowadził), honorowy według dawnych kodeksów. Przekonany o słuszności swoich działań i na pierwszym miejscu stawiający możliwość malowania. Książkę czyta się bardzo dobrze - i to nie tylko ze względu na temat.
środa, 23 sierpnia 2023
dr Dawn Huebner: Jak dogadać się z rodzeństwem
To tamto, Czarna Owca, Warszawa 2023.
Zrozumieć
Jest to bardzo ważna i ciekawie przygotowana książka dla dzieci, które nie są jedynakami i potrzebują wiedzy na temat porozumiewania się z najbliższymi. Do tego prowadzą między innymi rozszyfrowane emocje czy "tresury": dr Dawn Huebner prowadzi tę opowieść tak, żeby rozśmieszyć małych odbiorców i przy okazji zapisać im w pamięci kilka ważnych rad. Nieprzypadkowo zmusza na początku lektury odbiorców do wyobrażenia sobie posiadania psa: wyimaginowany zwierzak będzie stanowić punkt odniesienia i przykład od kolejnych ćwiczeń. Bo tak samo jak nie można wymagać od psa, nawet najbardziej inteligentnego, żeby ścielił łóżko, tak też trudno jest przekonać rodzeństwo, żeby robiło coś wbrew naturze czy charakterowi (maluchy muszą być w ruchu i dotykiem sprawdzać różne rzeczy, nawet jeśli prosi się je, żeby czegoś nie niszczyły - nastolatki z kolei będą godzinami przesiadywać w łazience lub wyładowywać swoje złe nastroje na każdym, kto się akurat napatoczy - i tego nie da się zmienić, za to można zmienić własne nastawienie i rozwiązać problemy inaczej). Nie będzie łatwo - w końcu tomik wymaga pracy nad sobą, a nie nad innymi. Ale ponieważ autorka sięga po rozmaite sztuczki, łącznie z tresowaniem rodzeństwa - może wywołać zainteresowanie i chęć sprawdzenia w praktyce porad. Niecodziennie przecież ma się możliwość programowania reakcji brata lub siostry i to zupełnie legalnie.
Autorka wie, jak kłótnie między rodzeństwem wyglądają z perspektywy rodziców - i tych przestrzega przed wtrącaniem się w jakiekolwiek spory. W końcu walki toczą się przede wszystkim o uwagę dorosłych, nie można zatem forować jednej ze stron. Jeśli rodzice wycofają się z takich domowych konfliktów, jest znacznie większa szansa, że dzieci dogadają się między sobą. To oczywiście nie jest jedyna wskazówka. Autorka doskonale zdaje sobie sprawę, że czasami trzeba uciec się do bardziej skomplikowanych metod, proponuje zatem różne rozwiązania, od pozytywnego myślenia i rezygnowania z impulsywnych reakcji (raczej trudne do osiągnięcia od razu, ale Dawn Huebner o tym uprzedza) aż po stworzenie kontraktu, którego obie strony będą przestrzegać. Są tu próby wcielania się w drugą stronę i przypominanie o rzeczach nie do pokonania - nie da się walczyć z tym, co bierze się na przykład z problemów dojrzewania albo ze zwykłych etapów rozwoju u kilkulatków. Nie ma sensu złościć się i reagować gniewem czy żalem, jeśli można podstępem nakłonić rodzeństwo do realizowania własnych planów. W dodatku Dawn Huebner sięga również do tematu sprawiedliwości i pokazuje, że identyczność to nie to samo, co sprawiedliwość. Przekonuje dzieci do tego, do czego nie dadzą ich rady przekonać rodzice, pozwala na spokojne obmyślenie strategii i pokazuje, że są rozwiązania niesiłowe, które dobrze mogą się sprawdzić. Słowem, Dawn Huebner daje dzieciom przewagę, a rodzicom spokój - umożliwia pokojowe dogadanie się w każdych okolicznościach. Do tego proponuje, żeby książkę wykorzystywać kreatywnie: czasami trzeba będzie w niej coś dorysować albo zapisać, żeby jeszcze lepiej utrwalić sobie wiadomości.
Zrozumieć
Jest to bardzo ważna i ciekawie przygotowana książka dla dzieci, które nie są jedynakami i potrzebują wiedzy na temat porozumiewania się z najbliższymi. Do tego prowadzą między innymi rozszyfrowane emocje czy "tresury": dr Dawn Huebner prowadzi tę opowieść tak, żeby rozśmieszyć małych odbiorców i przy okazji zapisać im w pamięci kilka ważnych rad. Nieprzypadkowo zmusza na początku lektury odbiorców do wyobrażenia sobie posiadania psa: wyimaginowany zwierzak będzie stanowić punkt odniesienia i przykład od kolejnych ćwiczeń. Bo tak samo jak nie można wymagać od psa, nawet najbardziej inteligentnego, żeby ścielił łóżko, tak też trudno jest przekonać rodzeństwo, żeby robiło coś wbrew naturze czy charakterowi (maluchy muszą być w ruchu i dotykiem sprawdzać różne rzeczy, nawet jeśli prosi się je, żeby czegoś nie niszczyły - nastolatki z kolei będą godzinami przesiadywać w łazience lub wyładowywać swoje złe nastroje na każdym, kto się akurat napatoczy - i tego nie da się zmienić, za to można zmienić własne nastawienie i rozwiązać problemy inaczej). Nie będzie łatwo - w końcu tomik wymaga pracy nad sobą, a nie nad innymi. Ale ponieważ autorka sięga po rozmaite sztuczki, łącznie z tresowaniem rodzeństwa - może wywołać zainteresowanie i chęć sprawdzenia w praktyce porad. Niecodziennie przecież ma się możliwość programowania reakcji brata lub siostry i to zupełnie legalnie.
Autorka wie, jak kłótnie między rodzeństwem wyglądają z perspektywy rodziców - i tych przestrzega przed wtrącaniem się w jakiekolwiek spory. W końcu walki toczą się przede wszystkim o uwagę dorosłych, nie można zatem forować jednej ze stron. Jeśli rodzice wycofają się z takich domowych konfliktów, jest znacznie większa szansa, że dzieci dogadają się między sobą. To oczywiście nie jest jedyna wskazówka. Autorka doskonale zdaje sobie sprawę, że czasami trzeba uciec się do bardziej skomplikowanych metod, proponuje zatem różne rozwiązania, od pozytywnego myślenia i rezygnowania z impulsywnych reakcji (raczej trudne do osiągnięcia od razu, ale Dawn Huebner o tym uprzedza) aż po stworzenie kontraktu, którego obie strony będą przestrzegać. Są tu próby wcielania się w drugą stronę i przypominanie o rzeczach nie do pokonania - nie da się walczyć z tym, co bierze się na przykład z problemów dojrzewania albo ze zwykłych etapów rozwoju u kilkulatków. Nie ma sensu złościć się i reagować gniewem czy żalem, jeśli można podstępem nakłonić rodzeństwo do realizowania własnych planów. W dodatku Dawn Huebner sięga również do tematu sprawiedliwości i pokazuje, że identyczność to nie to samo, co sprawiedliwość. Przekonuje dzieci do tego, do czego nie dadzą ich rady przekonać rodzice, pozwala na spokojne obmyślenie strategii i pokazuje, że są rozwiązania niesiłowe, które dobrze mogą się sprawdzić. Słowem, Dawn Huebner daje dzieciom przewagę, a rodzicom spokój - umożliwia pokojowe dogadanie się w każdych okolicznościach. Do tego proponuje, żeby książkę wykorzystywać kreatywnie: czasami trzeba będzie w niej coś dorysować albo zapisać, żeby jeszcze lepiej utrwalić sobie wiadomości.
wtorek, 22 sierpnia 2023
Ewa Furgał: Autentyczna w spektrum
Agora, Warszawa 2023.
Dziwność
Ewa Furgał prowadzi czytelniczki przez temat spektrum u dorosłych kobiet. Autyzm, przez długi czas traktowany - kompletnie błędnie - jako choroba małych chłopców - to nie przypadłość, z której się wyrasta. Może przyjmować różne postacie i objawiać się na różne sposoby. "Autentyczna w spektrum" to książka, która uświadomi części czytelniczek, że źródło problemów nie musi kryć się w introwertyzmie, "złym" charakterze czy promowanej ostatnio dość mocno wysokiej wrażliwości - spektrum może przynosić podobne objawy. W przypadku ludzi, którzy są zdolni funkcjonować samodzielnie i tylko odczuwają pewne niedogodności w relacjach z innymi sama diagnoza nie przyniesie większych zmian: jednak świadomość życia z autyzmem może okazać się istotna, gdy w grę wchodzą zmagania z depresją czy próby podporządkowania się społeczeństwu, na co - według autorki - kobiety są znacznie bardziej narażone. Na dwie części dzieli się ta książka, w pierwszej Ewa Furgał tłumaczy, czym charakteryzuje się autyzm u dorosłych: dzięki jej komentarzom każdy będzie mógł pojąć, jak wygląda świat osoby w spektrum, przynajmniej w pewnym wymiarze. Autorka dba o to, żeby dostarczyć czytelnikom wskazówek, jak rozpoznać autyzm u siebie - przytacza określone pytania czy przykłady. Mocno też odwołuje się do własnego życia, dzieli się z odbiorcami doświadczeniem - co robi się istotne zwłaszcza w przypadku długiej drogi do diagnozy. Wciąż jeszcze trudno jest o fachową pomoc i właściwe rozpoznanie, warto więc najpierw zająć się autodiagnozą. W drugiej części tomu Ewa Furgał już bardziej skupia się na możliwościach szukania pomocy i na organizowaniu sobie życia: przekonuje, że autyzm nie zamyka drogi do szczęścia, satysfakcjonującej pracy i udanego związku, trzeba jednak uświadamiać sobie, jak to osiągnąć. W efekcie w połowie książka "Autentyczna w spektrum" jest lekturą ciekawą nawet dla tych, którzy w spektrum się nie znajdują, a w połowie zamienia się w poradnik - już znacznie mniej wciągający w zwykłym czytaniu. Nie ulega wątpliwości, że autorka trafi do pewnej grupy czytelników zainteresowanych tematem osobiście: łatwiej będzie wytłumaczyć rozmaite postawy i problemy, kiedy zyska się taką świadomość. "Autentyczna w spektrum" to publikacja z pogranicza poradnika i wspomnień, informująca i wartościowa z uwagi na zestaw wskazówek. Autorka nie przyjmuje tu postawy terapeutki z zewnątrz: dzieli się tym, czego sama doznała, dzięki czemu dla odbiorczyń będzie bardziej wiarygodna - i też znacznie łatwiej jej będzie przedstawiać źródła problemów i konsekwencje autyzmu w codziennym życiu. Czytelniczki, które do tej pory miały kłopot z określeniem przyczyn swoich niepowodzeń w różnych dziedzinach życia, mogą teraz zastanowić się nad wyznaniami Ewy Furgał. Różne reakcje może ta książka wyzwolić, z pewnością sporo uświadomi części odbiorczyń - tak, że nie będzie można opowieści Ewy Furgał zapomnieć zbyt łatwo. "Autentyczna w spektrum" to nie systemowe spojrzenie na neuroatypowość, a osobista i szczera opowieść o życiu w świecie, który wydaje się inny.
Dziwność
Ewa Furgał prowadzi czytelniczki przez temat spektrum u dorosłych kobiet. Autyzm, przez długi czas traktowany - kompletnie błędnie - jako choroba małych chłopców - to nie przypadłość, z której się wyrasta. Może przyjmować różne postacie i objawiać się na różne sposoby. "Autentyczna w spektrum" to książka, która uświadomi części czytelniczek, że źródło problemów nie musi kryć się w introwertyzmie, "złym" charakterze czy promowanej ostatnio dość mocno wysokiej wrażliwości - spektrum może przynosić podobne objawy. W przypadku ludzi, którzy są zdolni funkcjonować samodzielnie i tylko odczuwają pewne niedogodności w relacjach z innymi sama diagnoza nie przyniesie większych zmian: jednak świadomość życia z autyzmem może okazać się istotna, gdy w grę wchodzą zmagania z depresją czy próby podporządkowania się społeczeństwu, na co - według autorki - kobiety są znacznie bardziej narażone. Na dwie części dzieli się ta książka, w pierwszej Ewa Furgał tłumaczy, czym charakteryzuje się autyzm u dorosłych: dzięki jej komentarzom każdy będzie mógł pojąć, jak wygląda świat osoby w spektrum, przynajmniej w pewnym wymiarze. Autorka dba o to, żeby dostarczyć czytelnikom wskazówek, jak rozpoznać autyzm u siebie - przytacza określone pytania czy przykłady. Mocno też odwołuje się do własnego życia, dzieli się z odbiorcami doświadczeniem - co robi się istotne zwłaszcza w przypadku długiej drogi do diagnozy. Wciąż jeszcze trudno jest o fachową pomoc i właściwe rozpoznanie, warto więc najpierw zająć się autodiagnozą. W drugiej części tomu Ewa Furgał już bardziej skupia się na możliwościach szukania pomocy i na organizowaniu sobie życia: przekonuje, że autyzm nie zamyka drogi do szczęścia, satysfakcjonującej pracy i udanego związku, trzeba jednak uświadamiać sobie, jak to osiągnąć. W efekcie w połowie książka "Autentyczna w spektrum" jest lekturą ciekawą nawet dla tych, którzy w spektrum się nie znajdują, a w połowie zamienia się w poradnik - już znacznie mniej wciągający w zwykłym czytaniu. Nie ulega wątpliwości, że autorka trafi do pewnej grupy czytelników zainteresowanych tematem osobiście: łatwiej będzie wytłumaczyć rozmaite postawy i problemy, kiedy zyska się taką świadomość. "Autentyczna w spektrum" to publikacja z pogranicza poradnika i wspomnień, informująca i wartościowa z uwagi na zestaw wskazówek. Autorka nie przyjmuje tu postawy terapeutki z zewnątrz: dzieli się tym, czego sama doznała, dzięki czemu dla odbiorczyń będzie bardziej wiarygodna - i też znacznie łatwiej jej będzie przedstawiać źródła problemów i konsekwencje autyzmu w codziennym życiu. Czytelniczki, które do tej pory miały kłopot z określeniem przyczyn swoich niepowodzeń w różnych dziedzinach życia, mogą teraz zastanowić się nad wyznaniami Ewy Furgał. Różne reakcje może ta książka wyzwolić, z pewnością sporo uświadomi części odbiorczyń - tak, że nie będzie można opowieści Ewy Furgał zapomnieć zbyt łatwo. "Autentyczna w spektrum" to nie systemowe spojrzenie na neuroatypowość, a osobista i szczera opowieść o życiu w świecie, który wydaje się inny.
poniedziałek, 21 sierpnia 2023
Robert Greene, Joost Elffers: 33 strategie wojny
Czarna Owca, Warszawa 2023.
Rządzenie inaczej
Chociaż jest to publikacja, której nie bierze się na poważnie, warto sprawdzić, jakie pomysły podsuwa Robert Greene czytelniczkom w tomie "33 strategie wojny. Jak pokonać rywali i odnieść sukces". Jest to książka, która pokazuje, jak nabrać pewności siebie w różnych sytuacjach - i nie tyle przygotowuje do batalistycznych scen i udziału w nich, a podsuwa pomysły, jak pokonać przeciwnika, który jest bezwzględny, agresywny lub podstępny. Wzorem do działań mają okazać się przywódcy - cytaty z nich kończą kolejne rozdziały, zresztą Robert Greene we współpracy z Joostem Elffersem stosuje bardzo konsekwentne schematy w rozdziałach i większych częściach książki. W każdym pojawią się "podstawowe zasady wojny" i szersze omówienia dla zainteresowanych, dodatkowo przed poszczególnymi całostkami tematycznymi czytelniczki otrzymają wprowadzenie do wybranej strategii. Autor, który jest mówcą motywacyjnym, stawia przede wszystkim na działanie i na praktykę, nie interesują go raczej teoretyczne podstawy i psychologia - chociaż bazuje na pewnych rozwiązaniach, robi to wyraźnie intuicyjnie, udając, że buduje całą poważną paletę porad na stresujące sytuacje. Wojnę traktować tu trzeba umownie, jako relacje z ludźmi, którzy nie są przychylnie nastawieni. W związku z tym książka bardzo mocno oddala się od pomysłów przedstawianych w kolejnych poradnikach dotyczących samorozwoju: tu można sobie pozwolić na "negatywne" emocje, gniew, złość, chęć zemsty lub postępowanie nie do końca etyczne: cel uświęca środki, a kiedy celem jest obrona (nawet rozumiana jako uprzedzenie ataku) - czytelniczki mogą wybierać spośród bardziej śliskich podpowiedzi. Robert Greene celowo unika tłumaczenia, co jest dobre, a co złe, nie chce odwoływać się do sumień odbiorczyń ani do rozważań na temat empatii. Wojna wymaga zdecydowania i odrzucenia sentymentów - zatem pojawią się w tej książce postawy, które nie bywają przeważnie promowane przez innych autorów. Greene uczy, jak atakować i jak przewidywać ruchy przeciwnika, objaśnia też stosowane przez owych przeciwników podstępy - między innymi szukanie informatorów i wykorzystywanie wiadomości, które zdobyło się w dowolny sposób. Tytuł nie zwodzi: tu chodzi o wojnę, o działania wtedy, gdy na pokojowe rozwiązanie problemu nie ma już miejsca. Inna rzecz, czy takie wskazówki będą przydatne, gdy sięgnie po nie niekoniecznie zaprawiony w bojach odbiorca: trzeba dysponować odpowiednimi cechami charakteru i nie bać się ryzyka - a tacy ludzie przeważnie nie szukają podpowiedzi w książkach udających psychologiczne. "33 strategie wojny" pokazują jednak, jak daleko w standardowych publikacjach i kioskowych poradnikach autorzy odeszli od pewnego rodzaju języka - Greene zwyczajnie wykorzystuje lukę na rynku i szuka analogii do tego, czego zdecydowana większość pochwalać nie będzie. Daje wsparcie tym, którzy cierpią w milczeniu i tylko w duchu są w stanie planować zemstę: oni może uwierzą, że coś się zmieni dzięki konfrontacji.
Rządzenie inaczej
Chociaż jest to publikacja, której nie bierze się na poważnie, warto sprawdzić, jakie pomysły podsuwa Robert Greene czytelniczkom w tomie "33 strategie wojny. Jak pokonać rywali i odnieść sukces". Jest to książka, która pokazuje, jak nabrać pewności siebie w różnych sytuacjach - i nie tyle przygotowuje do batalistycznych scen i udziału w nich, a podsuwa pomysły, jak pokonać przeciwnika, który jest bezwzględny, agresywny lub podstępny. Wzorem do działań mają okazać się przywódcy - cytaty z nich kończą kolejne rozdziały, zresztą Robert Greene we współpracy z Joostem Elffersem stosuje bardzo konsekwentne schematy w rozdziałach i większych częściach książki. W każdym pojawią się "podstawowe zasady wojny" i szersze omówienia dla zainteresowanych, dodatkowo przed poszczególnymi całostkami tematycznymi czytelniczki otrzymają wprowadzenie do wybranej strategii. Autor, który jest mówcą motywacyjnym, stawia przede wszystkim na działanie i na praktykę, nie interesują go raczej teoretyczne podstawy i psychologia - chociaż bazuje na pewnych rozwiązaniach, robi to wyraźnie intuicyjnie, udając, że buduje całą poważną paletę porad na stresujące sytuacje. Wojnę traktować tu trzeba umownie, jako relacje z ludźmi, którzy nie są przychylnie nastawieni. W związku z tym książka bardzo mocno oddala się od pomysłów przedstawianych w kolejnych poradnikach dotyczących samorozwoju: tu można sobie pozwolić na "negatywne" emocje, gniew, złość, chęć zemsty lub postępowanie nie do końca etyczne: cel uświęca środki, a kiedy celem jest obrona (nawet rozumiana jako uprzedzenie ataku) - czytelniczki mogą wybierać spośród bardziej śliskich podpowiedzi. Robert Greene celowo unika tłumaczenia, co jest dobre, a co złe, nie chce odwoływać się do sumień odbiorczyń ani do rozważań na temat empatii. Wojna wymaga zdecydowania i odrzucenia sentymentów - zatem pojawią się w tej książce postawy, które nie bywają przeważnie promowane przez innych autorów. Greene uczy, jak atakować i jak przewidywać ruchy przeciwnika, objaśnia też stosowane przez owych przeciwników podstępy - między innymi szukanie informatorów i wykorzystywanie wiadomości, które zdobyło się w dowolny sposób. Tytuł nie zwodzi: tu chodzi o wojnę, o działania wtedy, gdy na pokojowe rozwiązanie problemu nie ma już miejsca. Inna rzecz, czy takie wskazówki będą przydatne, gdy sięgnie po nie niekoniecznie zaprawiony w bojach odbiorca: trzeba dysponować odpowiednimi cechami charakteru i nie bać się ryzyka - a tacy ludzie przeważnie nie szukają podpowiedzi w książkach udających psychologiczne. "33 strategie wojny" pokazują jednak, jak daleko w standardowych publikacjach i kioskowych poradnikach autorzy odeszli od pewnego rodzaju języka - Greene zwyczajnie wykorzystuje lukę na rynku i szuka analogii do tego, czego zdecydowana większość pochwalać nie będzie. Daje wsparcie tym, którzy cierpią w milczeniu i tylko w duchu są w stanie planować zemstę: oni może uwierzą, że coś się zmieni dzięki konfrontacji.
niedziela, 20 sierpnia 2023
Umiem rysować. Pojazdy
Kropka, Warszawa 2023.
Jazda
Kolejny tomik w serii Umiem rysować ucieszy zwłaszcza maluchy zafascynowane motoryzacją. 35 pojazdów do narysowania w trzech krokach - to świetna propozycja dla wszystkich, którzy chcą swoje obrazki urozmaicać i upiększać przez podobieństwo do faktycznych maszyn. Adelina Sandecka przygotowuje ilustracje dość schematyczne, tak, żeby pokazać dzieciom ideę tworzenia rysunków pojazdów - przy wykorzystywaniu kółek i kresek. Proste figury geometryczne i proporcje to klucz do tworzenia tak, by każdy wiedział, z jakim pojazdem ma do czynienia. Są tu samochody, są pociągi i statki, rowery, limuzyny, maszyny z pól i dostawczaki, a także samochody, które fascynują zwłaszcza wtedy, gdy poruszają się na sygnale. "Umiem rysować. Pojazdy" to książeczka dla wszystkich interesujących się motoryzacją i chcących rysować nie pejzaże z przyrodą na pierwszym planie, a historie związane z pojazdami i maszynami. Spotka się z wielkim zainteresowaniem kilkulatków, zwłaszcza że trudno jest niektórym uchwycić subtelne różnice pozwalające narysować autobus, który będzie różnił się od meleksa.
Nie ma tu informacji o zdobieniu, to zresztą wyznacznik serii: dzieci dostają instrukcje, jak stworzyć kontur pojazdu i jak sprawić, żeby obrazek stał się czytelny dla odbiorców z zewnątrz. Wychodzi się najczęściej od rozstawu kół - okręgów i kreski - później dodaje się kolejne elementy, żeby w trzecim ruchu uzyskać już gotowy rysunek do wprowadzenia do większej przestrzeni. Zdarza się zatem, że przeskoki między kolejnymi częściami stają się dość duże - balon czy rower stworzyć jest w miarę łatwo, za to już tramwaj albo drabiniasty wóz strażacki wymaga większego skupienia i uważnego przyglądania się podpowiedziom - tak, żeby nie przeoczyć żadnego składnika zapewniającego później sukces. Każdy maluch może sobie wybrać ulubione pojazdy i ćwiczyć ich rysowanie, aż dojdzie do wprawy i zacznie to robić bez podpowiedzi - albo próbować odtworzyć wszystkie propozycje, bo w książce jest na to miejsce (dodatkowo zawsze można skorzystać z bloku rysunkowego, a książkę traktować jako zestaw instrukcji. Przyda się ten tomik do rozwijania umiejętności, na pewno spodoba się kilkulatkom, którym zależy na czytelności przekazu - autorka udowadnia, że nie trzeba wielkich talentów ani wysiłku trwającego całe godziny, żeby uzyskać olśniewający efekt. "Umiem rysować. Pojazdy" to propozycja dla dzieci, które chcą wiedzieć, jak stworzyć coś, co obserwują na co dzień - może stać się również punktem wyjścia do wymyślania własnych krajobrazów i scenek z ulic oraz dróg. Można potraktować tomik jako zestaw kreatywnych podpowiedzi, zbiór tematów rysunków, a nie tylko samych wskazówek - ze względu na liczbę pojazdów wystarczy dzieciom na dość długo i jest bardzo udaną kontynuacją cyklu. Warto zwrócić uwagę na fakt, że tematyzowanie tomików sprawdza się najlepiej, bo umożliwia dzieciom uporządkowanie wiadomości i sugeruje różne klimaty prac.
Jazda
Kolejny tomik w serii Umiem rysować ucieszy zwłaszcza maluchy zafascynowane motoryzacją. 35 pojazdów do narysowania w trzech krokach - to świetna propozycja dla wszystkich, którzy chcą swoje obrazki urozmaicać i upiększać przez podobieństwo do faktycznych maszyn. Adelina Sandecka przygotowuje ilustracje dość schematyczne, tak, żeby pokazać dzieciom ideę tworzenia rysunków pojazdów - przy wykorzystywaniu kółek i kresek. Proste figury geometryczne i proporcje to klucz do tworzenia tak, by każdy wiedział, z jakim pojazdem ma do czynienia. Są tu samochody, są pociągi i statki, rowery, limuzyny, maszyny z pól i dostawczaki, a także samochody, które fascynują zwłaszcza wtedy, gdy poruszają się na sygnale. "Umiem rysować. Pojazdy" to książeczka dla wszystkich interesujących się motoryzacją i chcących rysować nie pejzaże z przyrodą na pierwszym planie, a historie związane z pojazdami i maszynami. Spotka się z wielkim zainteresowaniem kilkulatków, zwłaszcza że trudno jest niektórym uchwycić subtelne różnice pozwalające narysować autobus, który będzie różnił się od meleksa.
Nie ma tu informacji o zdobieniu, to zresztą wyznacznik serii: dzieci dostają instrukcje, jak stworzyć kontur pojazdu i jak sprawić, żeby obrazek stał się czytelny dla odbiorców z zewnątrz. Wychodzi się najczęściej od rozstawu kół - okręgów i kreski - później dodaje się kolejne elementy, żeby w trzecim ruchu uzyskać już gotowy rysunek do wprowadzenia do większej przestrzeni. Zdarza się zatem, że przeskoki między kolejnymi częściami stają się dość duże - balon czy rower stworzyć jest w miarę łatwo, za to już tramwaj albo drabiniasty wóz strażacki wymaga większego skupienia i uważnego przyglądania się podpowiedziom - tak, żeby nie przeoczyć żadnego składnika zapewniającego później sukces. Każdy maluch może sobie wybrać ulubione pojazdy i ćwiczyć ich rysowanie, aż dojdzie do wprawy i zacznie to robić bez podpowiedzi - albo próbować odtworzyć wszystkie propozycje, bo w książce jest na to miejsce (dodatkowo zawsze można skorzystać z bloku rysunkowego, a książkę traktować jako zestaw instrukcji. Przyda się ten tomik do rozwijania umiejętności, na pewno spodoba się kilkulatkom, którym zależy na czytelności przekazu - autorka udowadnia, że nie trzeba wielkich talentów ani wysiłku trwającego całe godziny, żeby uzyskać olśniewający efekt. "Umiem rysować. Pojazdy" to propozycja dla dzieci, które chcą wiedzieć, jak stworzyć coś, co obserwują na co dzień - może stać się również punktem wyjścia do wymyślania własnych krajobrazów i scenek z ulic oraz dróg. Można potraktować tomik jako zestaw kreatywnych podpowiedzi, zbiór tematów rysunków, a nie tylko samych wskazówek - ze względu na liczbę pojazdów wystarczy dzieciom na dość długo i jest bardzo udaną kontynuacją cyklu. Warto zwrócić uwagę na fakt, że tematyzowanie tomików sprawdza się najlepiej, bo umożliwia dzieciom uporządkowanie wiadomości i sugeruje różne klimaty prac.
sobota, 19 sierpnia 2023
Deborah Ball: Dom Versace
Marginesy, Warszawa 2023.
Ikony
Deborah Ball wie, jakimi regułami rządzą się fabularyzowane czy beletryzowane biografie. Wpisuje się w cykl przedstawień ludzi ze świata mody książką "Dom Versace" i jednocześnie udowadnia, że potrafi przedstawiać rzeczywistość tak, by wciągnąć czytelników od pierwszych stron w opowieść. Zaczyna od morderstwa: Gianni Versace ginie, zastrzelony w Miami. Ta wiadomość jest szokiem nie tylko dla jego najbliższych, życiowego partnera Antonia, brata Santo i siostry Donatelli. Jednak autorka od razu wprowadza czytelników w przygotowania do pokazu mody, włącza w imprezę rytmem, który nadawać będzie tempo całej historii. Tragiczny finał życia jednego z projektantów-wizjonerów to tylko jeden z wątków w tomie. "Dom Versace" jest bowiem opowieścią o budowaniu marki i o tworzeniu się legendy. Kiedy już Deborah Ball upora się z najtrudniejszym zagadnieniem, może cofnąć się do początków i do tego, jak Gianni trafił do świata mody. Stopniowo zanurza się coraz bardziej w odkrycia z codzienności przyszłego projektanta, nie szczędząc odbiorcom szczegółów z jego twórczego dzieciństwa. Wkrótce Gianni zdominuje część relacji - jako ten, który nie boi się eksperymentów i ma wyjątkowe wyczucie stylu, który potrafi przekonać do siebie supermodlki (a nawet stworzyć na nie modę) i jako ten, który dąży do swoich celów bez względu na piętrzące się przed nim trudności. Gianni Versace to człowiek o niewyczerpanych pokładach energii i Deborah Ball świetnie to oddaje w swojej książce. Nie zapomina o tym, czego w firmie dokonuje Santo i jaka jest w niej rola Donatelli - od pierwszych stron to na niej skupia uwagę po nakreśleniu zagadnień dotyczących Gianniego. Zajmuje się też analizowaniem detali składających się na budowanie marki: śledzi poszczególne decyzje modowe i rozwiązania stosowane przez Versacego zwłaszcza przy narodzinach rodzinnej firmy. Odwołuje się do legendarnych przyjęć i do strategii promocyjnych. Zatrzymuje się zwłaszcza nad nieszablonowymi pomysłami i strategiami, które wymagały sporej odwagi. Przez cały czas też fabularyzuje opowieść, towarzyszy bohaterom książki przy konkretnych działaniach, obserwuje ich i rejestruje ich reakcje - książka powstała we współpracy z rodzeństwem Versace, więc autorka może znaleźć punkty zaczepienia, które będzie potem wypełniać odrobiną wyobraźni. Nie przerywa narracji po śmierci Gianniego, do której w końcu doprowadza ją chronologia: ma do przedstawienia jeszcze walkę o przedsiębiorstwo i sytuację rodzinną spadkobierców, zwłaszcza wcześniej rzadko przedstawianej Allegry, siostrzenicy Gianniego. Czytelnicy dostają wstęp do wielkiego świata - i świata wielkich atrakcji. Daje się wyczuć wyraźne kibicowanie rodzinie Versace, zwłaszcza gdy pojawiają się większe problemy: kiedy Donatella wpada w uzależnienie od narkotyków, Deborah Ball relacjonuje to ostrożnie, żeby chwalić w momencie podjęcia decyzji o odwyku. Jeśli przedstawia karykaturalność i kicz, to zawsze tak, by ostatecznie przekuć je w atut. Trwonienie wielkich pieniędzy jawi się tu jako błahostka - ale też dzięki takiemu przedstawianiu rzeczywistości rodu Versace książka zapewnia wstęp do innego świata (innego niż ten, w którym funkcjonują na co dzień odbiorcy): daje zatem szansę na przeżycie czegoś nieoczekiwanego. Jest "Dom Versace" wypełniony sensacjami, ale narracja wciąga równie silnie jak kolejne wydarzenia. Ta książka jest w sam raz dla czytelników oczekujących rzeczowej i opartej na faktach lektury, nasyconej i ciekawej.
Ikony
Deborah Ball wie, jakimi regułami rządzą się fabularyzowane czy beletryzowane biografie. Wpisuje się w cykl przedstawień ludzi ze świata mody książką "Dom Versace" i jednocześnie udowadnia, że potrafi przedstawiać rzeczywistość tak, by wciągnąć czytelników od pierwszych stron w opowieść. Zaczyna od morderstwa: Gianni Versace ginie, zastrzelony w Miami. Ta wiadomość jest szokiem nie tylko dla jego najbliższych, życiowego partnera Antonia, brata Santo i siostry Donatelli. Jednak autorka od razu wprowadza czytelników w przygotowania do pokazu mody, włącza w imprezę rytmem, który nadawać będzie tempo całej historii. Tragiczny finał życia jednego z projektantów-wizjonerów to tylko jeden z wątków w tomie. "Dom Versace" jest bowiem opowieścią o budowaniu marki i o tworzeniu się legendy. Kiedy już Deborah Ball upora się z najtrudniejszym zagadnieniem, może cofnąć się do początków i do tego, jak Gianni trafił do świata mody. Stopniowo zanurza się coraz bardziej w odkrycia z codzienności przyszłego projektanta, nie szczędząc odbiorcom szczegółów z jego twórczego dzieciństwa. Wkrótce Gianni zdominuje część relacji - jako ten, który nie boi się eksperymentów i ma wyjątkowe wyczucie stylu, który potrafi przekonać do siebie supermodlki (a nawet stworzyć na nie modę) i jako ten, który dąży do swoich celów bez względu na piętrzące się przed nim trudności. Gianni Versace to człowiek o niewyczerpanych pokładach energii i Deborah Ball świetnie to oddaje w swojej książce. Nie zapomina o tym, czego w firmie dokonuje Santo i jaka jest w niej rola Donatelli - od pierwszych stron to na niej skupia uwagę po nakreśleniu zagadnień dotyczących Gianniego. Zajmuje się też analizowaniem detali składających się na budowanie marki: śledzi poszczególne decyzje modowe i rozwiązania stosowane przez Versacego zwłaszcza przy narodzinach rodzinnej firmy. Odwołuje się do legendarnych przyjęć i do strategii promocyjnych. Zatrzymuje się zwłaszcza nad nieszablonowymi pomysłami i strategiami, które wymagały sporej odwagi. Przez cały czas też fabularyzuje opowieść, towarzyszy bohaterom książki przy konkretnych działaniach, obserwuje ich i rejestruje ich reakcje - książka powstała we współpracy z rodzeństwem Versace, więc autorka może znaleźć punkty zaczepienia, które będzie potem wypełniać odrobiną wyobraźni. Nie przerywa narracji po śmierci Gianniego, do której w końcu doprowadza ją chronologia: ma do przedstawienia jeszcze walkę o przedsiębiorstwo i sytuację rodzinną spadkobierców, zwłaszcza wcześniej rzadko przedstawianej Allegry, siostrzenicy Gianniego. Czytelnicy dostają wstęp do wielkiego świata - i świata wielkich atrakcji. Daje się wyczuć wyraźne kibicowanie rodzinie Versace, zwłaszcza gdy pojawiają się większe problemy: kiedy Donatella wpada w uzależnienie od narkotyków, Deborah Ball relacjonuje to ostrożnie, żeby chwalić w momencie podjęcia decyzji o odwyku. Jeśli przedstawia karykaturalność i kicz, to zawsze tak, by ostatecznie przekuć je w atut. Trwonienie wielkich pieniędzy jawi się tu jako błahostka - ale też dzięki takiemu przedstawianiu rzeczywistości rodu Versace książka zapewnia wstęp do innego świata (innego niż ten, w którym funkcjonują na co dzień odbiorcy): daje zatem szansę na przeżycie czegoś nieoczekiwanego. Jest "Dom Versace" wypełniony sensacjami, ale narracja wciąga równie silnie jak kolejne wydarzenia. Ta książka jest w sam raz dla czytelników oczekujących rzeczowej i opartej na faktach lektury, nasyconej i ciekawej.
piątek, 18 sierpnia 2023
Sylvain Tesson: Lato z Rimbaudem
Noir sur Blanc, Warszawa 2023.
Galop
Nie jest to zwyczajne odczytywanie poezji Rimbauda, nie jest to też - jak zapowiada blurb i wstęp do tomu - wyprawa śladami poety, chociaż inspiracją według Sylvaina Tessona ma być pandemiczna niespieszna podróż trasą pieszej ucieczki Arthura Rimbauda z 1870 roku. To nie ma żadnego znaczenia, bo już po pierwszych akapitach motyw drogi i prowadzenia akcji według miejsc autor porzuca, a może - nigdy takiej osi do prowadzenia historii nie potrzebował. Na szczęście zatem nie zamienia się "Lato z Rimbaudem" w kolejny efekt covidowej nudy. Jest to pełne energii i pasji odczytywanie poezji i życiorysu, zaplątane i wypełnione osobistymi refleksjami (także na tematy aktualne). Rimbaud staje się autorowi tak bliski, że wręcz nie do oczytania - nie będzie tu zatem prób analizowania poszczególnych tekstów, raczej wyłuskiwanie detali, które świadczyć mogą o wyjątkowości i odwadze twórczej. Tesson wybiera z literatury elementy, które najbardziej go pociągają i wokół nich buduje swoją ekstatyczną narrację, a pozwolić sobie może absolutnie na wszystko: zamiast akademickich komentarzy proponuje eskapadę, zamiast żmudnych interpretacji - szalony galop wypełniony pozornym chaosem i fascynacjami. Mnóstwo tu wykrzyknień i osobistych uwag, wiele nastrojów i zmieniających się pod wpływem nieznanych odbiorcom czynników refleksji. Ale jest w tym jedno, co zwycięża: prawda odbioru. Autor pokazuje, jak czytać Rimbauda i jak go przeżywać - w szale, bez ograniczeń, impulsywnie i emocjonalnie. Żyje poezją, oddycha nią i jednocześnie nie przestaje być wobec niej krytyczny, co tylko na początku może wydawać się absurdalne i sprzeczne. Jest tu wolność, jest radość czytania w pełni znaczenia tego zwrotu - trudno sobie wyobrazić lepsze zaproszenie do lektury. Rimbaud pasjonuje, ale też wprawia w zdumienie, tyle tylko, że nie wszystko trzeba natychmiast pojmować - można sięgać do innych tekstów i zestawiać je ze sobą w dowolny sposób, można też wykorzystywać wiadomości z historii literatury i rozszyfrowywać interteksty. Sylvain Tesson porywa. W nieskrępowanej i wartkiej relacji zaprasza do gry z Rimbaudem, ale robi to tak, że sam wysuwa się na pierwszy plan i staje się twórcą ciekawszym niż ten, który go zainspirował. Proponuje czytelnikom bardzo krótkie eseje, wręcz miniatury o dużym ładunku artystycznym - a że tworzy w sposób niewymuszony, błyskawicznie ściągnie na siebie uwagę. Jest autorem, który wie doskonale, jaki efekt chce uzyskać - czytelnikom zaimponuje nie tylko ironicznym podejściem do materii (i do siebie samego), ale też przenikliwością spojrzenia w komentarzach na temat codzienności. Jest tu wszystko - w dekonstrukcyjnym i starannie zaplanowanym nieładzie. Tesson nie zamierza wyręczać czytelników w pracy, a jednocześnie nie chce rezygnować z możliwości podzielenia się własnymi odkryciami. Fascynację zamienia w literaturę najwyższej próby. "Lato z Rimbaudem" to książka nie tylko dla literaturoznawców i dla fanów twórczości poety - może się nią zachwycić każdy, kto czeka na oryginalne i odkrywcze poprowadzenie przez lekturę.
Galop
Nie jest to zwyczajne odczytywanie poezji Rimbauda, nie jest to też - jak zapowiada blurb i wstęp do tomu - wyprawa śladami poety, chociaż inspiracją według Sylvaina Tessona ma być pandemiczna niespieszna podróż trasą pieszej ucieczki Arthura Rimbauda z 1870 roku. To nie ma żadnego znaczenia, bo już po pierwszych akapitach motyw drogi i prowadzenia akcji według miejsc autor porzuca, a może - nigdy takiej osi do prowadzenia historii nie potrzebował. Na szczęście zatem nie zamienia się "Lato z Rimbaudem" w kolejny efekt covidowej nudy. Jest to pełne energii i pasji odczytywanie poezji i życiorysu, zaplątane i wypełnione osobistymi refleksjami (także na tematy aktualne). Rimbaud staje się autorowi tak bliski, że wręcz nie do oczytania - nie będzie tu zatem prób analizowania poszczególnych tekstów, raczej wyłuskiwanie detali, które świadczyć mogą o wyjątkowości i odwadze twórczej. Tesson wybiera z literatury elementy, które najbardziej go pociągają i wokół nich buduje swoją ekstatyczną narrację, a pozwolić sobie może absolutnie na wszystko: zamiast akademickich komentarzy proponuje eskapadę, zamiast żmudnych interpretacji - szalony galop wypełniony pozornym chaosem i fascynacjami. Mnóstwo tu wykrzyknień i osobistych uwag, wiele nastrojów i zmieniających się pod wpływem nieznanych odbiorcom czynników refleksji. Ale jest w tym jedno, co zwycięża: prawda odbioru. Autor pokazuje, jak czytać Rimbauda i jak go przeżywać - w szale, bez ograniczeń, impulsywnie i emocjonalnie. Żyje poezją, oddycha nią i jednocześnie nie przestaje być wobec niej krytyczny, co tylko na początku może wydawać się absurdalne i sprzeczne. Jest tu wolność, jest radość czytania w pełni znaczenia tego zwrotu - trudno sobie wyobrazić lepsze zaproszenie do lektury. Rimbaud pasjonuje, ale też wprawia w zdumienie, tyle tylko, że nie wszystko trzeba natychmiast pojmować - można sięgać do innych tekstów i zestawiać je ze sobą w dowolny sposób, można też wykorzystywać wiadomości z historii literatury i rozszyfrowywać interteksty. Sylvain Tesson porywa. W nieskrępowanej i wartkiej relacji zaprasza do gry z Rimbaudem, ale robi to tak, że sam wysuwa się na pierwszy plan i staje się twórcą ciekawszym niż ten, który go zainspirował. Proponuje czytelnikom bardzo krótkie eseje, wręcz miniatury o dużym ładunku artystycznym - a że tworzy w sposób niewymuszony, błyskawicznie ściągnie na siebie uwagę. Jest autorem, który wie doskonale, jaki efekt chce uzyskać - czytelnikom zaimponuje nie tylko ironicznym podejściem do materii (i do siebie samego), ale też przenikliwością spojrzenia w komentarzach na temat codzienności. Jest tu wszystko - w dekonstrukcyjnym i starannie zaplanowanym nieładzie. Tesson nie zamierza wyręczać czytelników w pracy, a jednocześnie nie chce rezygnować z możliwości podzielenia się własnymi odkryciami. Fascynację zamienia w literaturę najwyższej próby. "Lato z Rimbaudem" to książka nie tylko dla literaturoznawców i dla fanów twórczości poety - może się nią zachwycić każdy, kto czeka na oryginalne i odkrywcze poprowadzenie przez lekturę.
czwartek, 17 sierpnia 2023
Dorota Milli: Kobieta w burzy
Luna, Warszawa 2023.
Do normalności
Trzy bohaterki serii Doroty Milli szukają swojej drogi do szczęścia, a każda z nich ma do pokonania rozmaite trudności (i cechy charakteru). W Sadze nadmorskiej po raz drugi autorka próbuje przekazać czytelniczkom wskazówki dotyczące postępowania w rozmaitych sytuacjach, także tych najbardziej kryzysowych. Wciela w czyn postanowienia i zamiast snuć teorie (które raczej nie zapadną w pamięć), stawia na konfrontację postaci. Oto Julia musi zmierzyć się ze swoim byłym - toksycznym mężczyzną, który w powieści sportretowany został jako osobowość narcystyczna. Autorka najpierw obnaża mechanizmy jego działania, a później wysyła Julię - już przygotowaną psychologicznie - na spotkania, żeby mogła ostatecznie zamknąć za sobą tę historię. Julia wreszcie dostrzega to, o czym mówiła jej terapeutka: widzi sztuczki stosowane przez niegdyś ukochanego i nie daje się zbić z tropu w dyskusjach. Zyskuje siłę, którą będzie mogła kiedyś wykorzystać do budowania nowego związku. Eryka mierząca się z kryzysem wieku średniego otwiera kawiarnię - spełnia swoje marzenie i uczy się żyć w oddali od męża i synów, którym usługiwała. Wreszcie zaczyna być szczęśliwa, zwłaszcza że nie odwrócił się od niej najlepszy przyjaciel i sąsiad, do którego wpadała na kawę. Historia jej relacji z Jerzym pojawia się w retrospekcjach i pokazuje czytelniczkom, jak można budować szczęście mimo wszystko. Jerzy to opoka, człowiek, który zawsze wie, jak zareagować i co powiedzieć. Nawet kiedy sam potrzebuje pomocy, jest blisko i służy wsparciem. Eryka dogaduje się ze swoim mężem i dziećmi: wszyscy potrzebują rozmów i wyjaśnień, jednak powrotu do dawnych porządków już nie będzie - tego kobieta nie oczekuje. Jest jeszcze Aletta. Aletta wciąż mierzy się z żałobą po mentorze. Próbuje umawiać się na randki, ale każdego z potencjalnych partnerów natychmiast drobiazgowo analizuje. Bez wsparcia przyjaciółek nie dowie się, na czym polega jej problem, chociaż najchętniej stawiałaby diagnozy wszystkim kandydatom na partnera. Chociaż potrafi szczegółowo wytłumaczyć, jakie błędy popełniają jej klientki, sama błądzi i przekreśla szanse na swoje szczęście. Ale i ona nie pozostanie sama, krąży wokół niej kilku ciekawych mężczyzn, a poza tym jest jeszcze sprawa detektywistyczna do rozwikłania. Dorota Milli dzięki wprowadzaniu wątku niemal kryminalnego próbuje uatrakcyjnić swoją książkę i sprawić, by czytelniczki chętniej po nią sięgały. Rezygnuje w tej części z długich psychologicznych wywodów, pozwala bohaterkom na nowo odkrywać siebie - to aż trzy historie, które budzić będą zainteresowanie i które wiążą się z odwagą w spełnianiu marzeń już w dorosłym życiu. Bohaterki wyzwalają się tu z ram, uciekają od obowiązków i od oczekiwań innych, muszą dowiedzieć się, czego same pragną, żeby osiągnąć spokój. Cieszy fakt wprowadzania dodatkowych wątków: zwłaszcza motyw dorastającej córki Jerzego, która w Eryce znajduje pomoc w trudnych momentach będzie przyciągać uwagę czytelniczek. Ale więcej jest tu niespodzianek i fabularnych rozwiązań, które zapraszają do lektury. Jest w tekście jeden problem: upodobanie autorki do ignorowania podmiotu domyślnego. Bardzo często w jednym zdaniu zaimki odnoszą się raz do bohaterki, raz do sukienki (lub innego przedmiotu znajdującego się w pobliżu). Oczywiście można odgadnąć, czego lub kogo dotyczy kolejna fraza - ale wypada to bardzo niezgrabnie i zupełnie jakby Dorota Milli nie panowała nad językiem. To coś, co w lekturze razi i wybija z rytmu, zupełnie niepotrzebnie - bo przecież historie, jakie autorka ma do opowiedzenia, nie należą do nudnych.
Do normalności
Trzy bohaterki serii Doroty Milli szukają swojej drogi do szczęścia, a każda z nich ma do pokonania rozmaite trudności (i cechy charakteru). W Sadze nadmorskiej po raz drugi autorka próbuje przekazać czytelniczkom wskazówki dotyczące postępowania w rozmaitych sytuacjach, także tych najbardziej kryzysowych. Wciela w czyn postanowienia i zamiast snuć teorie (które raczej nie zapadną w pamięć), stawia na konfrontację postaci. Oto Julia musi zmierzyć się ze swoim byłym - toksycznym mężczyzną, który w powieści sportretowany został jako osobowość narcystyczna. Autorka najpierw obnaża mechanizmy jego działania, a później wysyła Julię - już przygotowaną psychologicznie - na spotkania, żeby mogła ostatecznie zamknąć za sobą tę historię. Julia wreszcie dostrzega to, o czym mówiła jej terapeutka: widzi sztuczki stosowane przez niegdyś ukochanego i nie daje się zbić z tropu w dyskusjach. Zyskuje siłę, którą będzie mogła kiedyś wykorzystać do budowania nowego związku. Eryka mierząca się z kryzysem wieku średniego otwiera kawiarnię - spełnia swoje marzenie i uczy się żyć w oddali od męża i synów, którym usługiwała. Wreszcie zaczyna być szczęśliwa, zwłaszcza że nie odwrócił się od niej najlepszy przyjaciel i sąsiad, do którego wpadała na kawę. Historia jej relacji z Jerzym pojawia się w retrospekcjach i pokazuje czytelniczkom, jak można budować szczęście mimo wszystko. Jerzy to opoka, człowiek, który zawsze wie, jak zareagować i co powiedzieć. Nawet kiedy sam potrzebuje pomocy, jest blisko i służy wsparciem. Eryka dogaduje się ze swoim mężem i dziećmi: wszyscy potrzebują rozmów i wyjaśnień, jednak powrotu do dawnych porządków już nie będzie - tego kobieta nie oczekuje. Jest jeszcze Aletta. Aletta wciąż mierzy się z żałobą po mentorze. Próbuje umawiać się na randki, ale każdego z potencjalnych partnerów natychmiast drobiazgowo analizuje. Bez wsparcia przyjaciółek nie dowie się, na czym polega jej problem, chociaż najchętniej stawiałaby diagnozy wszystkim kandydatom na partnera. Chociaż potrafi szczegółowo wytłumaczyć, jakie błędy popełniają jej klientki, sama błądzi i przekreśla szanse na swoje szczęście. Ale i ona nie pozostanie sama, krąży wokół niej kilku ciekawych mężczyzn, a poza tym jest jeszcze sprawa detektywistyczna do rozwikłania. Dorota Milli dzięki wprowadzaniu wątku niemal kryminalnego próbuje uatrakcyjnić swoją książkę i sprawić, by czytelniczki chętniej po nią sięgały. Rezygnuje w tej części z długich psychologicznych wywodów, pozwala bohaterkom na nowo odkrywać siebie - to aż trzy historie, które budzić będą zainteresowanie i które wiążą się z odwagą w spełnianiu marzeń już w dorosłym życiu. Bohaterki wyzwalają się tu z ram, uciekają od obowiązków i od oczekiwań innych, muszą dowiedzieć się, czego same pragną, żeby osiągnąć spokój. Cieszy fakt wprowadzania dodatkowych wątków: zwłaszcza motyw dorastającej córki Jerzego, która w Eryce znajduje pomoc w trudnych momentach będzie przyciągać uwagę czytelniczek. Ale więcej jest tu niespodzianek i fabularnych rozwiązań, które zapraszają do lektury. Jest w tekście jeden problem: upodobanie autorki do ignorowania podmiotu domyślnego. Bardzo często w jednym zdaniu zaimki odnoszą się raz do bohaterki, raz do sukienki (lub innego przedmiotu znajdującego się w pobliżu). Oczywiście można odgadnąć, czego lub kogo dotyczy kolejna fraza - ale wypada to bardzo niezgrabnie i zupełnie jakby Dorota Milli nie panowała nad językiem. To coś, co w lekturze razi i wybija z rytmu, zupełnie niepotrzebnie - bo przecież historie, jakie autorka ma do opowiedzenia, nie należą do nudnych.
środa, 16 sierpnia 2023
Agata Romaniuk: Tolo i Bolo ratują Lisią Górkę
Agora, Warszawa 2023.
Ratunek
Niecodzienną misję mają do wypełnienia przedszkolak i troje drugoklasistów. "Tolo i Bolo ratują Lisią Górkę" to opowieść klasyczna w duchu i chociaż ma sporo uproszczeń w kwestiach formalnych, to jednak pokazuje małym odbiorcom, że od nich też coś może zależeć - i to coś bardzo ważnego. Wszystko zaczyna się od miejsca, z którym wiążą się najlepsze wspomnienia z dzieciństwa. Na Lisiej Górce można posiedzieć, można się poopalać, można też pograć w piłkę. Schronienie znajdują tutaj motyle, przychodzi też podobno jeden lis. A teraz temu sielankowemu miejscu grozi zniszczenie: pojawiają się robotnicy i sprzęt budowlany, wszystko wskazuje na to, że zamiast rekreacyjnych terenów, o których niewielu wie, będzie na Lisiej Górce parking i paczkomat. Na to nie można się zgodzić. Tolo i Bolo postanawiają działać - a razem z nimi działają siostry, Malina i Jagoda, znane jako siostry Owocówki. Taka czwórka ma mnóstwo pomysłów i nawet jeśli czegoś nie rozumie, to przecież liczy się entuzjazm i chęć podjęcia akcji. Zwłaszcza że dorośli wydają się w tej sprawie bezradni i tylko odrobinę pomagają - na przykład pani z plastyki umożliwia robienie na jej lekcji transparentów w sprawie Lisiej Górki. Nie zabraknie brawurowych akcji ze zbiorowymi wagarami i wykradnięciem przedszkolaka z jego placówki - ale specjalna sytuacja wymaga specjalnych środków, co do tego bohaterowie nie mają wątpliwości. Tolo i Bolo mogą porozmawiać z dorosłymi: sprzyja im ukraiński barman, który może stanowić autorytet dla robotników, a mama chłopców - zwana Mamisiem - od początku uczy ich przecież, że nie wolno stać z założonymi rękami, kiedy dzieje się coś złego. Tak Tolo i Bolo opracowują kolejne plany ratowania ulubionego miejsca - poza nimi nikt nie stanie w obronie Lisiej Górki. Sprawa wydaje się przesądzona: robotnicy nie porzucą swoich obowiązków tylko dlatego, że sprzeciwia się temu kilkoro maluchów. A jednak autorka znajduje sprytny sposób na wyjście z sytuacji.
"Tolo i Bolo ratują Lisią Górkę" to bardzo ciekawa i dynamiczna powieść dla młodych odbiorców. Dzieci znajdą tu prawdziwą przygodę w starym stylu, starsi - którzy będą prawdopodobnie czytać pociechom książkę przed snem - sporo humoru na różnych płaszczyznach. Autorka dba o to, żeby podczas lektury nikomu się nie nudziło, proponuje zabawny list do kolegi paczkomatu, wizytę w prawdziwym urzędzie czy rezolutne stwierdzenia wygłaszane przez czujących się dorośle dziecięcych bohaterów. Nie infantylizuje wydarzeń, pozwala dzieciom - zarówno bohaterom jak i czytelnikom - przeżywać opowieść. Jest tu powrót do sielskiego dzieciństwa, w którym problemy wypadają zupełnie inaczej niż u dorosłych, jest też sporo atrakcji. Ucieka autorka od banałów i powtórzeń scenariuszowych, stawia na własną wizję obrony Lisiej Górki. Przedstawia miejsce, które staje się azylem dla wielu czytelników, a do tego ani na moment nie zwalnia tempa - dzieci w książce realizują błyskawicznie każdy pomysł, jaki wpadnie im do głów i to dobrze się sprawdza.
Ratunek
Niecodzienną misję mają do wypełnienia przedszkolak i troje drugoklasistów. "Tolo i Bolo ratują Lisią Górkę" to opowieść klasyczna w duchu i chociaż ma sporo uproszczeń w kwestiach formalnych, to jednak pokazuje małym odbiorcom, że od nich też coś może zależeć - i to coś bardzo ważnego. Wszystko zaczyna się od miejsca, z którym wiążą się najlepsze wspomnienia z dzieciństwa. Na Lisiej Górce można posiedzieć, można się poopalać, można też pograć w piłkę. Schronienie znajdują tutaj motyle, przychodzi też podobno jeden lis. A teraz temu sielankowemu miejscu grozi zniszczenie: pojawiają się robotnicy i sprzęt budowlany, wszystko wskazuje na to, że zamiast rekreacyjnych terenów, o których niewielu wie, będzie na Lisiej Górce parking i paczkomat. Na to nie można się zgodzić. Tolo i Bolo postanawiają działać - a razem z nimi działają siostry, Malina i Jagoda, znane jako siostry Owocówki. Taka czwórka ma mnóstwo pomysłów i nawet jeśli czegoś nie rozumie, to przecież liczy się entuzjazm i chęć podjęcia akcji. Zwłaszcza że dorośli wydają się w tej sprawie bezradni i tylko odrobinę pomagają - na przykład pani z plastyki umożliwia robienie na jej lekcji transparentów w sprawie Lisiej Górki. Nie zabraknie brawurowych akcji ze zbiorowymi wagarami i wykradnięciem przedszkolaka z jego placówki - ale specjalna sytuacja wymaga specjalnych środków, co do tego bohaterowie nie mają wątpliwości. Tolo i Bolo mogą porozmawiać z dorosłymi: sprzyja im ukraiński barman, który może stanowić autorytet dla robotników, a mama chłopców - zwana Mamisiem - od początku uczy ich przecież, że nie wolno stać z założonymi rękami, kiedy dzieje się coś złego. Tak Tolo i Bolo opracowują kolejne plany ratowania ulubionego miejsca - poza nimi nikt nie stanie w obronie Lisiej Górki. Sprawa wydaje się przesądzona: robotnicy nie porzucą swoich obowiązków tylko dlatego, że sprzeciwia się temu kilkoro maluchów. A jednak autorka znajduje sprytny sposób na wyjście z sytuacji.
"Tolo i Bolo ratują Lisią Górkę" to bardzo ciekawa i dynamiczna powieść dla młodych odbiorców. Dzieci znajdą tu prawdziwą przygodę w starym stylu, starsi - którzy będą prawdopodobnie czytać pociechom książkę przed snem - sporo humoru na różnych płaszczyznach. Autorka dba o to, żeby podczas lektury nikomu się nie nudziło, proponuje zabawny list do kolegi paczkomatu, wizytę w prawdziwym urzędzie czy rezolutne stwierdzenia wygłaszane przez czujących się dorośle dziecięcych bohaterów. Nie infantylizuje wydarzeń, pozwala dzieciom - zarówno bohaterom jak i czytelnikom - przeżywać opowieść. Jest tu powrót do sielskiego dzieciństwa, w którym problemy wypadają zupełnie inaczej niż u dorosłych, jest też sporo atrakcji. Ucieka autorka od banałów i powtórzeń scenariuszowych, stawia na własną wizję obrony Lisiej Górki. Przedstawia miejsce, które staje się azylem dla wielu czytelników, a do tego ani na moment nie zwalnia tempa - dzieci w książce realizują błyskawicznie każdy pomysł, jaki wpadnie im do głów i to dobrze się sprawdza.
wtorek, 15 sierpnia 2023
Marianna Sztyma: Pustka
Kropka, Warszawa 2023.
Strata
Bardzo ważny i bardzo cenny jest ten picture book. Marianna Sztyma odwołuje się do trudnego tematu przeżywania żałoby - po ukochanym kocie. Dziewczynę, która tęskni za swoim pupilem, odwiedza niespodziewany i dziwny gość: Pustka. Pustka jest ogromna, ale pozbawiona kocich cech. Pamięta kota, jednak nie zastąpi go w żaden sposób, może jedynie pomóc w uwolnieniu łez, namawiać do wspólnego płaczu za zwierzęciem. Pustka będzie się zmniejszać z czasem - tak samo jak żal z powodu utraty - jednak nie zniknie całkiem, przyjaciela kiedyś będzie przypominać koci włos na ubraniu. Bohaterka próbuje zrozumieć, o co chodzi z tak niezwykłymi odwiedzinami - nie za bardzo wie, jak traktować przybysza, ale rozmowa z Pustką pomaga jej w oswojeniu żalu i smutku - nowa towarzyszka trochę pomaga, nawet jeśli swoim istnieniem przypomina o nieistnieniu kota.
Marianna Sztyma obrazowo pokazuje dzieciom i dorosłym, jak wygląda rozstanie i przepracowywanie żałoby. Nie jest ważne, kto i dlaczego odszedł - ważne jest tylko, jak wiele znaczył dla bohaterki. To, co przeżywa dziewczyna z książki, spotyka każdego, kto stracił kogoś ukochanego na zawsze - w związku z tym każdy zna Pustkę. Marianna Sztyma tylko ją obrazuje. Pustka nie może stać się nowym pupilem, nowym zwierzęciem domowym ani czymś, co dałoby się oswoić. Pustka towarzyszy przez pewien czas, by odejść po wypełnieniu swojej misji. Nie tyle wzbudza smutek, co umożliwia zrozumienie go. W efekcie tomik "Pustka" staje się lekturą obowiązkową dla każdego, kto przeżywa odejście ulubionego zwierzęcia. Sporo uświadomi nie tylko dzieciom - chociaż dla dzieci jest przygotowana, dorosłych także wzruszy lub poruszy. Jest bardzo przekonująca i szczera w uczuciach - bo o to tu chodzi. Marianna Sztyma oferuje odbiorcom picture book - jest tu bardzo mało narracji, cały tekst sprowadza się do dialogów między dziewczyną i Pustką - dialogów skrótowych i pozostawiających wiele miejsca na przemyślenia, bo przecież to książka właśnie po to, żeby przerobić w sobie proces rozstania. Marianna Sztyma nie zasmuca i nie snuje przypuszczeń na temat przeszłości - za to skupia się na bólu i goryczy, na które nie ma pocieszenia. "Pustka" to opowieść o tym, co najtrudniejsze do uchwycenia. W warstwie graficznej autorka stawia na duży biały kształt bez kształtu i konturów, kształt, w którym każdy może dostrzec coś innego - pustka to to, czego nie ma, co musi pozostać w warstwie wyobraźni. To najlepsze rozwiązanie dla antropomorfizowanego uczucia.
W całym festiwalu pochwał tylko jedno powoduje lekkie skrzywienie ust: słaba korekta. Po pierwsze - "acha" zamiast "aha", po drugie - zwroty grzecznościowe pisane wielką literą, co nijak się w dialogu nie tłumaczy (tłumaczyłoby się jedynie w liście). Jasne, że tekst jest tu sprawą drugorzędną, największa praca dokonywać się będzie w umysłach odbiorców - jednak warto byłoby przyłożyć się lepiej do opracowania nawet minimalnej objętości tekstu. Bez względu na to "Pustka" zostanie z odbiorcami i będzie im pokazywać, że każdy smutek da się oswoić.
Strata
Bardzo ważny i bardzo cenny jest ten picture book. Marianna Sztyma odwołuje się do trudnego tematu przeżywania żałoby - po ukochanym kocie. Dziewczynę, która tęskni za swoim pupilem, odwiedza niespodziewany i dziwny gość: Pustka. Pustka jest ogromna, ale pozbawiona kocich cech. Pamięta kota, jednak nie zastąpi go w żaden sposób, może jedynie pomóc w uwolnieniu łez, namawiać do wspólnego płaczu za zwierzęciem. Pustka będzie się zmniejszać z czasem - tak samo jak żal z powodu utraty - jednak nie zniknie całkiem, przyjaciela kiedyś będzie przypominać koci włos na ubraniu. Bohaterka próbuje zrozumieć, o co chodzi z tak niezwykłymi odwiedzinami - nie za bardzo wie, jak traktować przybysza, ale rozmowa z Pustką pomaga jej w oswojeniu żalu i smutku - nowa towarzyszka trochę pomaga, nawet jeśli swoim istnieniem przypomina o nieistnieniu kota.
Marianna Sztyma obrazowo pokazuje dzieciom i dorosłym, jak wygląda rozstanie i przepracowywanie żałoby. Nie jest ważne, kto i dlaczego odszedł - ważne jest tylko, jak wiele znaczył dla bohaterki. To, co przeżywa dziewczyna z książki, spotyka każdego, kto stracił kogoś ukochanego na zawsze - w związku z tym każdy zna Pustkę. Marianna Sztyma tylko ją obrazuje. Pustka nie może stać się nowym pupilem, nowym zwierzęciem domowym ani czymś, co dałoby się oswoić. Pustka towarzyszy przez pewien czas, by odejść po wypełnieniu swojej misji. Nie tyle wzbudza smutek, co umożliwia zrozumienie go. W efekcie tomik "Pustka" staje się lekturą obowiązkową dla każdego, kto przeżywa odejście ulubionego zwierzęcia. Sporo uświadomi nie tylko dzieciom - chociaż dla dzieci jest przygotowana, dorosłych także wzruszy lub poruszy. Jest bardzo przekonująca i szczera w uczuciach - bo o to tu chodzi. Marianna Sztyma oferuje odbiorcom picture book - jest tu bardzo mało narracji, cały tekst sprowadza się do dialogów między dziewczyną i Pustką - dialogów skrótowych i pozostawiających wiele miejsca na przemyślenia, bo przecież to książka właśnie po to, żeby przerobić w sobie proces rozstania. Marianna Sztyma nie zasmuca i nie snuje przypuszczeń na temat przeszłości - za to skupia się na bólu i goryczy, na które nie ma pocieszenia. "Pustka" to opowieść o tym, co najtrudniejsze do uchwycenia. W warstwie graficznej autorka stawia na duży biały kształt bez kształtu i konturów, kształt, w którym każdy może dostrzec coś innego - pustka to to, czego nie ma, co musi pozostać w warstwie wyobraźni. To najlepsze rozwiązanie dla antropomorfizowanego uczucia.
W całym festiwalu pochwał tylko jedno powoduje lekkie skrzywienie ust: słaba korekta. Po pierwsze - "acha" zamiast "aha", po drugie - zwroty grzecznościowe pisane wielką literą, co nijak się w dialogu nie tłumaczy (tłumaczyłoby się jedynie w liście). Jasne, że tekst jest tu sprawą drugorzędną, największa praca dokonywać się będzie w umysłach odbiorców - jednak warto byłoby przyłożyć się lepiej do opracowania nawet minimalnej objętości tekstu. Bez względu na to "Pustka" zostanie z odbiorcami i będzie im pokazywać, że każdy smutek da się oswoić.
poniedziałek, 14 sierpnia 2023
Till The Cat: Marcin. Czas przed ekranem
To tamto, Czarna Owca, Warszawa 2023.
Odwyk
Tym razem Marcin całkiem nieźle punktuje swoich bliskich, pokolenie rodziców i dziadków. Kiedy dowiaduje się, że nie powinien spędzać tak dużo czasu przed ekranem (wszystko jedno - smartfona czy telewizora), kontrargumentuje: przecież dorośli siedzą przed ekranami bez przerwy. I trudno odmówić mu racji - w końcu dziecko obserwuje nie tylko swoją rodzinę podczas spędzania każdej wolnej chwili przed ekranami, widzi też, że mama podsuwa młodszej siostrze Marcina smartfon, żeby zapewnić sobie spokój w poczekalni u lekarza, dziadkowie drzemią przed telewizorem, a tata włącza smartfona nawet wtedy, kiedy jedzie samochodem (co prawda wykorzystuje go do pokazywania trasy, ale przecież - znów spędza czas przed ekranem). Mało tego: jeden z dziadków pracuje przy testowaniu gier, więc i on musi wykonywać zajęcie, którego zabrania się Marcinowi. Marcin nie zna innych sposobów spędzania czasu, bo też i nikt mu ich nie pokazuje - dopiero mama wykorzystuje filmiki z internetu, żeby zainspirować syna do twórczych działań.
Problem z uzależnieniem od ekranów dostrzeżony jest dopiero wtedy, gdy Marcin zaczyna spóźniać się na gorącą kolację czy na kąpiel - bo chce najpierw dokończyć to, co robił na smartfonie, tablecie albo przed telewizorem. Inaczej prawdopodobnie nie zostałby w ogóle zaznaczony - bo przecież wszyscy tak się zachowują. Na szczęście Till The Cat wysyła sygnał ostrzegawczy dla odbiorców, także dla rodziców, którzy będą swoim pociechom czytać książeczkę o Marcinie. Dzieci przekonać może fakt, że problem dotyczy całej rodziny, nie tylko Marcina - wszyscy potrzebują ograniczenia czasu spędzanego przed ekranem, a dziadek nawet podpowiada, jak to zrobić. Dzięki temu chłopiec nie ma już problemu z uzależnieniem, są dni, kiedy w ogóle nie musi zaglądać do telefonu.
"Marcin. Czas przed ekranem" to książeczka, która zwraca uwagę na zagadnienie do niedawna w ogóle nieobecne w literaturze czwartej. Wraz z nastaniem ery gadżetów elektronicznych problem zaczyna się rozrastać - i sporo w tym winy samych dorosłych, którzy często traktują tablety i smartfony jako najłatwiejszą rozrywkę dla swoich kilkulatków. Telewizor jako źródło rozrywki to już właściwie przeżytek - nic dziwnego, że tylko u dziadków gra na okrągło, dzieci wybierają bardziej interaktywne rozrywki i nowe media. Till The Cat zaznacza, że nie można rozwiązać problemu zakazami - trzeba dać dobry przykład dziecku, w przeciwnym razie uzna ono decyzję rodziców za niesprawiedliwą i nie będzie chciało przestrzegać obowiązujących w domu reguł. "Marcin. Czas przed ekranem" to zatem publikacja bardzo na czasie i przez to także ciekawa dla dzieci. Może stać się niezbędna w domach, w których nadużywa się elektronicznych rozrywek - choćby po to, żeby łatwiej było przekonać dzieci do konieczności ograniczania ich (Marcin przekonuje się, że wcale mu się nie nudzi, kiedy nie zagląda do smartfona). Warto przypominać odbiorcom, że nowe media to nie wszystko, że mogą się dobrze bawić poza komputerami i smartfonami.
Odwyk
Tym razem Marcin całkiem nieźle punktuje swoich bliskich, pokolenie rodziców i dziadków. Kiedy dowiaduje się, że nie powinien spędzać tak dużo czasu przed ekranem (wszystko jedno - smartfona czy telewizora), kontrargumentuje: przecież dorośli siedzą przed ekranami bez przerwy. I trudno odmówić mu racji - w końcu dziecko obserwuje nie tylko swoją rodzinę podczas spędzania każdej wolnej chwili przed ekranami, widzi też, że mama podsuwa młodszej siostrze Marcina smartfon, żeby zapewnić sobie spokój w poczekalni u lekarza, dziadkowie drzemią przed telewizorem, a tata włącza smartfona nawet wtedy, kiedy jedzie samochodem (co prawda wykorzystuje go do pokazywania trasy, ale przecież - znów spędza czas przed ekranem). Mało tego: jeden z dziadków pracuje przy testowaniu gier, więc i on musi wykonywać zajęcie, którego zabrania się Marcinowi. Marcin nie zna innych sposobów spędzania czasu, bo też i nikt mu ich nie pokazuje - dopiero mama wykorzystuje filmiki z internetu, żeby zainspirować syna do twórczych działań.
Problem z uzależnieniem od ekranów dostrzeżony jest dopiero wtedy, gdy Marcin zaczyna spóźniać się na gorącą kolację czy na kąpiel - bo chce najpierw dokończyć to, co robił na smartfonie, tablecie albo przed telewizorem. Inaczej prawdopodobnie nie zostałby w ogóle zaznaczony - bo przecież wszyscy tak się zachowują. Na szczęście Till The Cat wysyła sygnał ostrzegawczy dla odbiorców, także dla rodziców, którzy będą swoim pociechom czytać książeczkę o Marcinie. Dzieci przekonać może fakt, że problem dotyczy całej rodziny, nie tylko Marcina - wszyscy potrzebują ograniczenia czasu spędzanego przed ekranem, a dziadek nawet podpowiada, jak to zrobić. Dzięki temu chłopiec nie ma już problemu z uzależnieniem, są dni, kiedy w ogóle nie musi zaglądać do telefonu.
"Marcin. Czas przed ekranem" to książeczka, która zwraca uwagę na zagadnienie do niedawna w ogóle nieobecne w literaturze czwartej. Wraz z nastaniem ery gadżetów elektronicznych problem zaczyna się rozrastać - i sporo w tym winy samych dorosłych, którzy często traktują tablety i smartfony jako najłatwiejszą rozrywkę dla swoich kilkulatków. Telewizor jako źródło rozrywki to już właściwie przeżytek - nic dziwnego, że tylko u dziadków gra na okrągło, dzieci wybierają bardziej interaktywne rozrywki i nowe media. Till The Cat zaznacza, że nie można rozwiązać problemu zakazami - trzeba dać dobry przykład dziecku, w przeciwnym razie uzna ono decyzję rodziców za niesprawiedliwą i nie będzie chciało przestrzegać obowiązujących w domu reguł. "Marcin. Czas przed ekranem" to zatem publikacja bardzo na czasie i przez to także ciekawa dla dzieci. Może stać się niezbędna w domach, w których nadużywa się elektronicznych rozrywek - choćby po to, żeby łatwiej było przekonać dzieci do konieczności ograniczania ich (Marcin przekonuje się, że wcale mu się nie nudzi, kiedy nie zagląda do smartfona). Warto przypominać odbiorcom, że nowe media to nie wszystko, że mogą się dobrze bawić poza komputerami i smartfonami.
niedziela, 13 sierpnia 2023
Nick Eliopulos, Alan Batson: Projekt pszczoła
Harperkids, Warszawa 2023.
Nektar
Przygody Minecrafta mają być sposobem na przekonanie małych graczy do książek - bardziej tradycyjnej formy rozrywki. Ponieważ środowisko graczy Minecrafta jest dość silne, nie dziwi fakt, że pojawiają się na rynku kolejne serie dedykowane tej grze. A autorzy wykorzystują możliwość edukowania najmłodszych dzięki ciekawym pomysłom. W tomiku "Projekt pszczoła" dzieci mają okazję dowiedzieć się czegoś o ochronie środowiska i dbaniu o planetę. Wszystko zaczyna się od wizyty w szkole prawdziwego pszczelarza: pan Shane ma przeprowadzić kilka lekcji o pszczołach, przywozi też własne ule, żeby dzieci mogły obserwować pszczoły podczas pracy. Oczywiście wszyscy wiedzą, że należy zachować ostrożność, nie denerwować owadów i uważać, zwłaszcza jeśli ktoś jest uczulony: jednak w tym tomiku przestróg jest mniej niż konieczności niesienia pomocy. Bo pszczoły nie przetrwają bez pomocy ludzi, a ich istnienie warunkuje przecież życie człowieka. Dramatyzm pojawia się w dwóch przestrzeniach: w przestrzeni gry i w rzeczywistości bohaterów. Dzieci odkrywają, że moby w grze potrzebują wsparcia - konieczne jest odtworzenie terenów, na których owady będą się czuć dobrze i będą mogły produkować miód. Z kolei przy szkole obserwują potężną katastrofę biologiczną: okazuje się, że przywiezione przez pana Shane'a pszczoły giną masowo i nikt nie wie, jak im pomóc: poszukiwanie pasożytów nie przynosi efektu, nie wiadomo, co dziesiątkuje te pożyteczne stworzenia. Dzieci, które dość mocno zaangażowały się w prace okołoprzyrodnicze, postanawiają dotrzeć do prawdy. Zwłaszcza że równolegle działa nowe koło przyrodnicze, które zajmuje się przyszkolnym ogródkiem: ma doprowadzić go do porządku i sprawić, by wyglądał schludnie (tego wymagają rodzice posyłający swoje pociechy do szkoły).
Jest w tomiku "Projekt pszczoła" bardzo dużo informacji o pożytecznych owadach: dzieci dowiedzą się sporo na temat pszczół (chociaż oczywiście autorzy nie wyczerpują tematu, raczej dbają o przekazanie podstaw). Przekonają się, jak wiele od nich zależy: to nic, że dorośli mają swoje wizje na zachowania w ramach ogrodnictwa - to do najmłodszych należy czasami krzewienie wiedzy o owadach i o bezpieczeństwie planety. Bohaterowie w tej książce nie mają łatwo: muszą przeciwstawiać się autorytetom, a przecież sami jeszcze nie do końca czują się pewnie w zestawie zgromadzonych wiadomości. Dwie przygody toczą się tu równolegle, ale tym razem świat gry wciąga odrobinę mniej niż rzeczywistość. Ważne jest to, że obie przestrzenie się przenikają i zdobyte w jednym miejscu informacje przydadzą się do wyciągania wniosków w drugiej sferze - to nie lada wysiłek intelektualny dla bohaterów, którzy nawet będą musieli udać się do biblioteki, żeby spróbować zrozumieć, co pszczoły chcą im powiedzieć. Jest to historia, która najmłodszych wciągnie i która zapewni im rozrywkę wzbogaconą o dane przydatne w prawdziwym życiu. To nie tylko reklama gry komputerowej, ale też - zachęta do proekologicznych postaw i do uważności w dbaniu o przyrodę.
Nektar
Przygody Minecrafta mają być sposobem na przekonanie małych graczy do książek - bardziej tradycyjnej formy rozrywki. Ponieważ środowisko graczy Minecrafta jest dość silne, nie dziwi fakt, że pojawiają się na rynku kolejne serie dedykowane tej grze. A autorzy wykorzystują możliwość edukowania najmłodszych dzięki ciekawym pomysłom. W tomiku "Projekt pszczoła" dzieci mają okazję dowiedzieć się czegoś o ochronie środowiska i dbaniu o planetę. Wszystko zaczyna się od wizyty w szkole prawdziwego pszczelarza: pan Shane ma przeprowadzić kilka lekcji o pszczołach, przywozi też własne ule, żeby dzieci mogły obserwować pszczoły podczas pracy. Oczywiście wszyscy wiedzą, że należy zachować ostrożność, nie denerwować owadów i uważać, zwłaszcza jeśli ktoś jest uczulony: jednak w tym tomiku przestróg jest mniej niż konieczności niesienia pomocy. Bo pszczoły nie przetrwają bez pomocy ludzi, a ich istnienie warunkuje przecież życie człowieka. Dramatyzm pojawia się w dwóch przestrzeniach: w przestrzeni gry i w rzeczywistości bohaterów. Dzieci odkrywają, że moby w grze potrzebują wsparcia - konieczne jest odtworzenie terenów, na których owady będą się czuć dobrze i będą mogły produkować miód. Z kolei przy szkole obserwują potężną katastrofę biologiczną: okazuje się, że przywiezione przez pana Shane'a pszczoły giną masowo i nikt nie wie, jak im pomóc: poszukiwanie pasożytów nie przynosi efektu, nie wiadomo, co dziesiątkuje te pożyteczne stworzenia. Dzieci, które dość mocno zaangażowały się w prace okołoprzyrodnicze, postanawiają dotrzeć do prawdy. Zwłaszcza że równolegle działa nowe koło przyrodnicze, które zajmuje się przyszkolnym ogródkiem: ma doprowadzić go do porządku i sprawić, by wyglądał schludnie (tego wymagają rodzice posyłający swoje pociechy do szkoły).
Jest w tomiku "Projekt pszczoła" bardzo dużo informacji o pożytecznych owadach: dzieci dowiedzą się sporo na temat pszczół (chociaż oczywiście autorzy nie wyczerpują tematu, raczej dbają o przekazanie podstaw). Przekonają się, jak wiele od nich zależy: to nic, że dorośli mają swoje wizje na zachowania w ramach ogrodnictwa - to do najmłodszych należy czasami krzewienie wiedzy o owadach i o bezpieczeństwie planety. Bohaterowie w tej książce nie mają łatwo: muszą przeciwstawiać się autorytetom, a przecież sami jeszcze nie do końca czują się pewnie w zestawie zgromadzonych wiadomości. Dwie przygody toczą się tu równolegle, ale tym razem świat gry wciąga odrobinę mniej niż rzeczywistość. Ważne jest to, że obie przestrzenie się przenikają i zdobyte w jednym miejscu informacje przydadzą się do wyciągania wniosków w drugiej sferze - to nie lada wysiłek intelektualny dla bohaterów, którzy nawet będą musieli udać się do biblioteki, żeby spróbować zrozumieć, co pszczoły chcą im powiedzieć. Jest to historia, która najmłodszych wciągnie i która zapewni im rozrywkę wzbogaconą o dane przydatne w prawdziwym życiu. To nie tylko reklama gry komputerowej, ale też - zachęta do proekologicznych postaw i do uważności w dbaniu o przyrodę.
sobota, 12 sierpnia 2023
Andy Hirsch: Skały i minerały. Od jaskiń do kosmosu
Nasza Księgarnia, Warszawa 2023.
Historia planety
Kolejny tom dla ciekawych świata proponuje Andy Hirsch w naukomiksie "Skały i minerały. Od jaskiń do kosmosu". Komiksowa powieść służy przekazywaniu wiedzy w zabawny i przystępny sposób. Odbiorcy podążać tu będą za młodym Wallym. Wally bardzo chciałby zostać asystentem Sedony, badaczki, która zajmuje się skałami i minerałami. Sedona jednak utrzymuje, że niepotrzebny jej asystent. Daje się za to wciągnąć w udzielanie wyjaśnień: przeprowadza nawet wykład z pokazowym zwiedzaniem świata. Dzięki temu Wally przeżyje całkiem sporo przygód, z czego niektóre dość burzliwe. Przy okazji będzie mógł dowiedzieć się sporo o minerałach i o powstawaniu Ziemi. Przyjrzy się skałom i ruchom górotwórczym, dowie się, jak znaleźć złoto i - kiedy skały się topią. Jest to fantastyczna zabawa połączona z nauką. Nauczyciele raczej nie przedstawią wiadomości z taką werwą, z jaką robi to Sedona, w związku z czym lekturę warto polecić dzieciom, które lubią wiedzieć i zadawać pytania. Andy Hirsch do tematu skał podchodzi z dużą wyobraźnią. Wie, że nie da rady przedstawić tematu bez ruszania się z miejsca - dlatego swoich czytelników przerzuca z jednego końca świata na drugi, nakłada na mapy granice płyt tektonicznych i opowiada o tym, jakie zjawiska wpływają na kształtowanie się skał. Nie porządkuje danych, raczej skupia się na budowaniu emocjonującej akcji, bo to bardzo potrzebne do intrygowania małych czytelników i do przyciągania wszystkich do książki. Temat przecież do łatwych nie należy - a jednak trudno się będzie oderwać od czytania. "Skały i minerały. Od jaskiń do kosmosu" to książka dobrze skomponowana. Od nauki odrywa odbiorców relacja między Wallym i Sedoną - ona jest nastawiona ironicznie, to karykatura autorytetu (która ma też swoją słabostkę), on to naiwny idealista. Jedno ma wiedzę, drugie potrzebuje komentarzy, ale uważnie obserwuje otoczenie. Raczej trudno byłoby nauczyć się odróżniania poszczególnych skał po prostych i upraszczanych rysunkach - ale nie o to w książce chodzi, bardziej o odkrywanie pochodzenia skał. Wprowadza tu Andy Hirsch różne terminy związane z powstawaniem skał i minerałów. Sedona dysponuje mnóstwem ciekawych rekwizytów, ułatwiających zobrazowanie opowieści. Są tu widowiskowe porównania i rozpisane na kolejne kadry techniki tworzenia się albo niszczenia się skał. Dzięki temu łatwiej będzie wyobrazić sobie, o czym mowa - a to ważne zwłaszcza przy porównaniach, które wymagają rozmachu: przedstawiają ogromne wartości i stają się przez swoje wielkości abstrakcyjne - to miejsce na uruchomienie poczucia humoru, bo przecież bez tego nie dałoby się śledzić wywodu Sedony. "Skały i minerały" to tematyczna historia przygotowana tak, że może zainteresować odbiorców w różnym wieku. Naukomiks to dobry sposób na przyswajanie sobie wiadomości - dobra propozycja na wprowadzenie do geologii. Fanów komiksów przekona także jeszcze dynamizowanie obrazków: kolejne kadry tutaj są przedstawiane z naciskiem na emocje i zmienność, akcja staje się ważna, zwłaszcza że sam proces tworzenia się skał wypadałby bez tego zbyt statycznie. Jest to bardzo udana publikacja edukacyjna i rozrywkowa jednocześnie.
Historia planety
Kolejny tom dla ciekawych świata proponuje Andy Hirsch w naukomiksie "Skały i minerały. Od jaskiń do kosmosu". Komiksowa powieść służy przekazywaniu wiedzy w zabawny i przystępny sposób. Odbiorcy podążać tu będą za młodym Wallym. Wally bardzo chciałby zostać asystentem Sedony, badaczki, która zajmuje się skałami i minerałami. Sedona jednak utrzymuje, że niepotrzebny jej asystent. Daje się za to wciągnąć w udzielanie wyjaśnień: przeprowadza nawet wykład z pokazowym zwiedzaniem świata. Dzięki temu Wally przeżyje całkiem sporo przygód, z czego niektóre dość burzliwe. Przy okazji będzie mógł dowiedzieć się sporo o minerałach i o powstawaniu Ziemi. Przyjrzy się skałom i ruchom górotwórczym, dowie się, jak znaleźć złoto i - kiedy skały się topią. Jest to fantastyczna zabawa połączona z nauką. Nauczyciele raczej nie przedstawią wiadomości z taką werwą, z jaką robi to Sedona, w związku z czym lekturę warto polecić dzieciom, które lubią wiedzieć i zadawać pytania. Andy Hirsch do tematu skał podchodzi z dużą wyobraźnią. Wie, że nie da rady przedstawić tematu bez ruszania się z miejsca - dlatego swoich czytelników przerzuca z jednego końca świata na drugi, nakłada na mapy granice płyt tektonicznych i opowiada o tym, jakie zjawiska wpływają na kształtowanie się skał. Nie porządkuje danych, raczej skupia się na budowaniu emocjonującej akcji, bo to bardzo potrzebne do intrygowania małych czytelników i do przyciągania wszystkich do książki. Temat przecież do łatwych nie należy - a jednak trudno się będzie oderwać od czytania. "Skały i minerały. Od jaskiń do kosmosu" to książka dobrze skomponowana. Od nauki odrywa odbiorców relacja między Wallym i Sedoną - ona jest nastawiona ironicznie, to karykatura autorytetu (która ma też swoją słabostkę), on to naiwny idealista. Jedno ma wiedzę, drugie potrzebuje komentarzy, ale uważnie obserwuje otoczenie. Raczej trudno byłoby nauczyć się odróżniania poszczególnych skał po prostych i upraszczanych rysunkach - ale nie o to w książce chodzi, bardziej o odkrywanie pochodzenia skał. Wprowadza tu Andy Hirsch różne terminy związane z powstawaniem skał i minerałów. Sedona dysponuje mnóstwem ciekawych rekwizytów, ułatwiających zobrazowanie opowieści. Są tu widowiskowe porównania i rozpisane na kolejne kadry techniki tworzenia się albo niszczenia się skał. Dzięki temu łatwiej będzie wyobrazić sobie, o czym mowa - a to ważne zwłaszcza przy porównaniach, które wymagają rozmachu: przedstawiają ogromne wartości i stają się przez swoje wielkości abstrakcyjne - to miejsce na uruchomienie poczucia humoru, bo przecież bez tego nie dałoby się śledzić wywodu Sedony. "Skały i minerały" to tematyczna historia przygotowana tak, że może zainteresować odbiorców w różnym wieku. Naukomiks to dobry sposób na przyswajanie sobie wiadomości - dobra propozycja na wprowadzenie do geologii. Fanów komiksów przekona także jeszcze dynamizowanie obrazków: kolejne kadry tutaj są przedstawiane z naciskiem na emocje i zmienność, akcja staje się ważna, zwłaszcza że sam proces tworzenia się skał wypadałby bez tego zbyt statycznie. Jest to bardzo udana publikacja edukacyjna i rozrywkowa jednocześnie.
piątek, 11 sierpnia 2023
Agnieszka Kołodziejska: Polacy na emigracji. Dlaczego i po co wyjeżdżamy
W.A.B., Warszawa 2023.
W nieznane
Różne są powody, dla których ludzie decydują się porzucić kraj, w którym się urodzili i wybrać sobie nową ojczyznę. Agnieszka Kołodziejska w książce "Polacy na emigracji. Dlaczego i po co wyjeżdżamy" stara się zebrać najczęściej pojawiające się w tym temacie motywy i przedstawić czytelnikom przynajmniej część aspektów życia w nowym miejscu. Przeprowadza liczne rozmowy z emigrantami i stara się je uporządkować, żeby uzyskać obraz Polaka za granicą. Chociaż przytacza wydarzenia składające się na życiorysy konkretnych bohaterów, proponuje odbiorcom raczej szybki przegląd sytuacji i portretów niż pogłębione analizy socjologiczne. W zasadzie nie wiadomo, jak wybiera rozmówców i jak trafia do ludzi, którzy następnie mają zapewnić reprezentatywny wycinek emigranckiego życia - ale nie ma to znaczenia, jeśli potraktować ten tom jako lekkie wakacyjne czytadło (nawet mimo poważnych problemów u niektórych rozmówców).
Polacy na emigracji to ci, którzy zdecydowali się wyjechać za pracą, którzy chcieli dla siebie i swoich dzieci lepszego życia albo nie mogli się odnaleźć w swoich dotychczasowych przestrzeniach - ale też ci, którzy znaleźli za granicą miłość i postanowili iść za głosem serca. Niektórych gna z miejsca na miejsce - ci szybko się nudzą, albo wymyślili sobie taki sposób na życie: poznawać kolejne kraje, miejsca i kultury - i tym uzasadniają fakt, że nigdzie nie chcą zatrzymać się na dłużej. Agnieszka Kołodziejska przeprowadza rozmowy czasami na marginesie programu telewizyjnego, zupełnie jakby czuła niedosyt gromadzonymi informacjami i chciała przedłużyć kontakt z ludźmi, których spotkała na swojej drodze. Przy okazji może obalać mity dotyczące wyjazdów, albo przyjrzeć się stereotypowemu portretowi Polaka na emigracji zarobkowej (bo nie tylko pozytywne obrazki przedstawia). "Polacy na emigracji" to książka, w której odbiorcy mają się przejrzeć - jeśli sami planują albo przeżyli wyjazd do innego kraju i układanie sobie w nim życia. To, co dla jednych będzie przestrogą, innych przyciągnie i przekona do postawienia wszystkiego na jedną kartę. Agnieszka Kołodziejska wprawdzie szuka tematów, które mogą być dla odbiorców ciekawe - ale nie proponuje kompilacji historii, raczej odwołuje się do pojedynczych przykładów i na tym poprzestaje. Zamienia książkę w przegląd swoich spotkań, ale nie przekona czytelników do powszechności zaobserwowanych zachowań, nawet jeśli wydaje się to logiczne. "Polacy na emigracji" to publikacja, w której największym problemem staje się wycinkowość: wszystkie historie prezentowane są pobieżnie (z konieczności) i nie zamieniają się w wielogłosową relację nawet mimo przeskakiwania od rozmówcy do rozmówcy. To bardziej szybki przegląd losowo wybranych Polaków za granicą niż pogłębiana analiza. Ale też książka "Polacy na emigracji" ma funkcjonować jak proste czytadło dla zabicia czasu, a nie popularnonaukowa pozycja, tu nie chodzi o tworzenie charakterystyk postaci czy o wyjaśnianie złożoności powodów podejmowanych przez nie decyzji - wystarcza sam fakt życia za granicą, by automatycznie znaleźć się w centrum zainteresowania autorki.
W nieznane
Różne są powody, dla których ludzie decydują się porzucić kraj, w którym się urodzili i wybrać sobie nową ojczyznę. Agnieszka Kołodziejska w książce "Polacy na emigracji. Dlaczego i po co wyjeżdżamy" stara się zebrać najczęściej pojawiające się w tym temacie motywy i przedstawić czytelnikom przynajmniej część aspektów życia w nowym miejscu. Przeprowadza liczne rozmowy z emigrantami i stara się je uporządkować, żeby uzyskać obraz Polaka za granicą. Chociaż przytacza wydarzenia składające się na życiorysy konkretnych bohaterów, proponuje odbiorcom raczej szybki przegląd sytuacji i portretów niż pogłębione analizy socjologiczne. W zasadzie nie wiadomo, jak wybiera rozmówców i jak trafia do ludzi, którzy następnie mają zapewnić reprezentatywny wycinek emigranckiego życia - ale nie ma to znaczenia, jeśli potraktować ten tom jako lekkie wakacyjne czytadło (nawet mimo poważnych problemów u niektórych rozmówców).
Polacy na emigracji to ci, którzy zdecydowali się wyjechać za pracą, którzy chcieli dla siebie i swoich dzieci lepszego życia albo nie mogli się odnaleźć w swoich dotychczasowych przestrzeniach - ale też ci, którzy znaleźli za granicą miłość i postanowili iść za głosem serca. Niektórych gna z miejsca na miejsce - ci szybko się nudzą, albo wymyślili sobie taki sposób na życie: poznawać kolejne kraje, miejsca i kultury - i tym uzasadniają fakt, że nigdzie nie chcą zatrzymać się na dłużej. Agnieszka Kołodziejska przeprowadza rozmowy czasami na marginesie programu telewizyjnego, zupełnie jakby czuła niedosyt gromadzonymi informacjami i chciała przedłużyć kontakt z ludźmi, których spotkała na swojej drodze. Przy okazji może obalać mity dotyczące wyjazdów, albo przyjrzeć się stereotypowemu portretowi Polaka na emigracji zarobkowej (bo nie tylko pozytywne obrazki przedstawia). "Polacy na emigracji" to książka, w której odbiorcy mają się przejrzeć - jeśli sami planują albo przeżyli wyjazd do innego kraju i układanie sobie w nim życia. To, co dla jednych będzie przestrogą, innych przyciągnie i przekona do postawienia wszystkiego na jedną kartę. Agnieszka Kołodziejska wprawdzie szuka tematów, które mogą być dla odbiorców ciekawe - ale nie proponuje kompilacji historii, raczej odwołuje się do pojedynczych przykładów i na tym poprzestaje. Zamienia książkę w przegląd swoich spotkań, ale nie przekona czytelników do powszechności zaobserwowanych zachowań, nawet jeśli wydaje się to logiczne. "Polacy na emigracji" to publikacja, w której największym problemem staje się wycinkowość: wszystkie historie prezentowane są pobieżnie (z konieczności) i nie zamieniają się w wielogłosową relację nawet mimo przeskakiwania od rozmówcy do rozmówcy. To bardziej szybki przegląd losowo wybranych Polaków za granicą niż pogłębiana analiza. Ale też książka "Polacy na emigracji" ma funkcjonować jak proste czytadło dla zabicia czasu, a nie popularnonaukowa pozycja, tu nie chodzi o tworzenie charakterystyk postaci czy o wyjaśnianie złożoności powodów podejmowanych przez nie decyzji - wystarcza sam fakt życia za granicą, by automatycznie znaleźć się w centrum zainteresowania autorki.
czwartek, 10 sierpnia 2023
Michael Holland, Daniela Olejnikova: Mądre zwierzęta
Kropka, Warszawa 2023.
Inteligencja
Michael Holland i Daniela Olejnikova zabierają się za wyjaśnianie odbiorcom mądrości zwierząt - inteligencji, która pokazuje, że człowiek niekoniecznie ma wyłączność na wymyślanie rozwiązań różnych problemów. Nawet jeśli na początku autorzy sugerują, że najinteligentniejszym zwierzęciem jest człowiek - potrafią później udowadniać, że jednak człowiek odpowiedzialny jest za rozmaite problemy na planecie, a zwierzęta - niekoniecznie. Pojawiają się w tej książce różne gatunki małp, ośmiornice i kałamarnice, orki, ptaki (szczególnie krukowate, choć pojawią się też papugi), psy i koty, świnie i kury - stworzenia, które czasami z inteligencją są kojarzone, a czasami - niekoniecznie. Liczy się tu możliwość pokazania, jak zwierzęta radzą sobie z wyzwaniami, jakie stawiają przed nimi badacze - ale też zachowania zaobserwowane w naturalnym środowisku. I tak dzieci dowiedzą się między innymi, jak ośmiornice uczyły się otwierać słoiki z pokazywanych im filmów albo jak kruki wrzucają kamienie do dzbanka, żeby móc napić się wody. Powraca też co jakiś czas temat, który szczególnie zaintryguje odbiorców: zestawianie umiejętności zwierząt (także - dzieci zwierząt) z małymi dziećmi. Nie trzeba dodawać, że ludzkie dzieci wypadają w takim porównaniu niezbyt korzystnie - co jeszcze bardziej zachęca do lektury.
"Mądre zwierzęta" to książka utrzymana w konwencji edukacyjnego picture booka o dużym formacie. Chodzi o to, żeby przemycić jak najwięcej ciekawostek, ale jednocześnie nie zniechęcić dzieci do lektury ogromem tekstu. Wzrok przykuwają zatem duże ilustracje, a wiadomości przedstawione zostały na zasadzie anegdot jako pojedyncze akapity rozsiane na stronach w różnych miejscach. Dzięki temu odbiorcy samodzielnie mogą wybierać, które dane przeczytają najpierw - ale takie poszatkowanie służy też lepszemu zapamiętywaniu. Maluchy będą mogły cieszyć się odkryciami, a także lepiej je przyswajać. To technika, która pomoże rozbudzić ciekawość codziennością zwierząt i ich umiejętnościami, pozwoli odbiorcom przyglądać się faunie - ale też chronić przyrodę. Bo między danymi na temat inteligencji zwierząt i sposobów jej badania pojawiają się też przesłania dotyczące ochrony planety. Człowiek musi nauczyć się, że nie jest sam na świecie i że nie może wywyższać się nad inne istoty - zwłaszcza jeśli część zwierząt wykazuje się nieoczekiwanymi zdolnościami także w warunkach laboratoryjnych. Zwłaszcza opowieści o obserwacjach uczonych mogą dzieci zainteresować - w końcu to sytuacje, w których można potwierdzić przekonanie o inteligencji różnych stworzeń.
Każda rozkładówka jest tu poświęcona innemu gatunkowi i nie ulega wątpliwości, że wybrane zostały te najbardziej "widowiskowe" czy najlepiej poznane - ale chociaż twórcy rozróżniają zdolności przystosowawcze czy instynkt od umiejętności uczenia się - i zaznaczają te kwestie - i tak świat zwierząt fascynuje i zaprasza do odkrywania. Jest to duża i kolorowa książka wypełniona wiadomościami z dziedziny, którą dzieci bardzo lubią - więc będzie cieszyć się dużym powodzeniem na rynku.
Inteligencja
Michael Holland i Daniela Olejnikova zabierają się za wyjaśnianie odbiorcom mądrości zwierząt - inteligencji, która pokazuje, że człowiek niekoniecznie ma wyłączność na wymyślanie rozwiązań różnych problemów. Nawet jeśli na początku autorzy sugerują, że najinteligentniejszym zwierzęciem jest człowiek - potrafią później udowadniać, że jednak człowiek odpowiedzialny jest za rozmaite problemy na planecie, a zwierzęta - niekoniecznie. Pojawiają się w tej książce różne gatunki małp, ośmiornice i kałamarnice, orki, ptaki (szczególnie krukowate, choć pojawią się też papugi), psy i koty, świnie i kury - stworzenia, które czasami z inteligencją są kojarzone, a czasami - niekoniecznie. Liczy się tu możliwość pokazania, jak zwierzęta radzą sobie z wyzwaniami, jakie stawiają przed nimi badacze - ale też zachowania zaobserwowane w naturalnym środowisku. I tak dzieci dowiedzą się między innymi, jak ośmiornice uczyły się otwierać słoiki z pokazywanych im filmów albo jak kruki wrzucają kamienie do dzbanka, żeby móc napić się wody. Powraca też co jakiś czas temat, który szczególnie zaintryguje odbiorców: zestawianie umiejętności zwierząt (także - dzieci zwierząt) z małymi dziećmi. Nie trzeba dodawać, że ludzkie dzieci wypadają w takim porównaniu niezbyt korzystnie - co jeszcze bardziej zachęca do lektury.
"Mądre zwierzęta" to książka utrzymana w konwencji edukacyjnego picture booka o dużym formacie. Chodzi o to, żeby przemycić jak najwięcej ciekawostek, ale jednocześnie nie zniechęcić dzieci do lektury ogromem tekstu. Wzrok przykuwają zatem duże ilustracje, a wiadomości przedstawione zostały na zasadzie anegdot jako pojedyncze akapity rozsiane na stronach w różnych miejscach. Dzięki temu odbiorcy samodzielnie mogą wybierać, które dane przeczytają najpierw - ale takie poszatkowanie służy też lepszemu zapamiętywaniu. Maluchy będą mogły cieszyć się odkryciami, a także lepiej je przyswajać. To technika, która pomoże rozbudzić ciekawość codziennością zwierząt i ich umiejętnościami, pozwoli odbiorcom przyglądać się faunie - ale też chronić przyrodę. Bo między danymi na temat inteligencji zwierząt i sposobów jej badania pojawiają się też przesłania dotyczące ochrony planety. Człowiek musi nauczyć się, że nie jest sam na świecie i że nie może wywyższać się nad inne istoty - zwłaszcza jeśli część zwierząt wykazuje się nieoczekiwanymi zdolnościami także w warunkach laboratoryjnych. Zwłaszcza opowieści o obserwacjach uczonych mogą dzieci zainteresować - w końcu to sytuacje, w których można potwierdzić przekonanie o inteligencji różnych stworzeń.
Każda rozkładówka jest tu poświęcona innemu gatunkowi i nie ulega wątpliwości, że wybrane zostały te najbardziej "widowiskowe" czy najlepiej poznane - ale chociaż twórcy rozróżniają zdolności przystosowawcze czy instynkt od umiejętności uczenia się - i zaznaczają te kwestie - i tak świat zwierząt fascynuje i zaprasza do odkrywania. Jest to duża i kolorowa książka wypełniona wiadomościami z dziedziny, którą dzieci bardzo lubią - więc będzie cieszyć się dużym powodzeniem na rynku.
środa, 9 sierpnia 2023
Nora Dåsnes: Z ręką na sercu
To tamto, Czarna Owca, Warszawa 2023.
Wybory serca
Nora Dåsnes tworzy powieść komiksową, w której wielu odbiorców się odnajdzie i to wcale nie ze względu na fascynację homoseksualną (właściwie nawet jeszcze o seksualności nie ma tu co mówić, dzieci po prostu lubią spędzać ze sobą czas i tylko nazywają to "chodzeniem" - przeważnie rozmawiają ze sobą na czatach lub forach i na tym polega kwintesencja ich związków: dla dwunastolatek to zwyczajne i nie ma potrzeby poszerzać doświadczeń o coś więcej). Tuva trochę się martwi: nie dość, że jak na razie się w nikim nie zakochała (a jej najlepsza przyjaciółka już coś takiego przeżywa i w zasadzie jest stracona dla paczki), nie dość, że się nie maluje i nie rosną jej piersi (płaska jak deska dziewczynka przegląda się w lustrze i nie widzi żadnej szansy na to, że kiedyś będzie miała biust), to jeszcze nie może przestać myśleć o nowej koleżance. Zresztą żaden z kolegów nie nadaje się na obiekt westchnień, każdy ma jakieś wady, a wszyscy co do jednego wydają się bardzo dziecinni. Tuva tak naprawdę chciałaby dalej bawić się w budowanie bazy w lesie i skupiać na próbach orkiestry - a nie zajmować problemami dojrzewania. Dobre i to, że zawsze - nawet kiedy koleżanki się od niej odwrócą - może znaleźć wsparcie w tacie. Tata, samotny rodzic, staje na wysokości zadania w każdej sytuacji, można z nim porozmawiać o wszystkim, a w dodatku jest bardzo postępowy. Warto zresztą traktować go jako powiernika, bo czasami ma pomysły na rozwiązanie sytuacji bez wyjścia.
Na razie jednak Tuva jest trochę wystraszona. Nie dość, że odkrywa swoje zauroczenie nową znajomą (a kolejne podobieństwa tylko utwierdzają ją w tym przekonaniu), nie dość, że przeżywa każde serduszko wysłane na czacie i bez przerwy analizuje treści wiadomości, to jeszcze traci kontakt ze swoimi dotychczasowymi przyjaciółkami. Jedna właśnie zaczęła chodzić z chłopakiem i to jemu poświęca najwięcej czasu, czuje się bardziej dorosła i bardziej doświadczona. Druga kwestionuje sens zakochiwania się i odrzuca jakiekolwiek sercowe problemy. W takiej relacji bardzo łatwo o kłótnie. Tuva tak naprawdę jest w swoich dylematach naiwna (podobnie jak naiwnie zachowują się jej przyjaciółki) - ale Nora Dåsnes jest w tej historii bardzo przekonująca, wie, jak zachowują się dzieci wchodzące w wiek dojrzewania i trafnie to prezentuje. Cała powieść komiksowa utrzymana jest w formie pamiętnika Tuvy: dziewczynka chce zapisać cały zeszyt swoimi doświadczeniami: zapisać albo zarysować, bo czasami wygodniej jej przejść na narrację obrazkową, a ponieważ świetnie wychodzi jej odwzorowywanie emocji na obrazkach, przyciągnie jeszcze więcej odbiorczyń. Jest to książka wartościowa i ważna ze względu na prawdziwość emocji - autorka trafi dzięki temu do szerokiego grona czytelniczek. Tuva przeżywa różne dylematy, które z pewnością podzielą z nią odbiorczynie - warto jej zaufać i przyjrzeć się z dystansu charakterystycznym dla młodych ludzi zachowaniom, Tuva bardzo dużo wyjaśnia i pozwala zrozumieć rzeczy, o których nastolatki nie mają pojęcia - a które stają się jasne dopiero po latach. Autorka nie wyśmiewa problemów bohaterek, nie bagatelizuje ich dramatów, choćby wydawały się dorosłym bezsensowne. I na tym polega siła książki.
Wybory serca
Nora Dåsnes tworzy powieść komiksową, w której wielu odbiorców się odnajdzie i to wcale nie ze względu na fascynację homoseksualną (właściwie nawet jeszcze o seksualności nie ma tu co mówić, dzieci po prostu lubią spędzać ze sobą czas i tylko nazywają to "chodzeniem" - przeważnie rozmawiają ze sobą na czatach lub forach i na tym polega kwintesencja ich związków: dla dwunastolatek to zwyczajne i nie ma potrzeby poszerzać doświadczeń o coś więcej). Tuva trochę się martwi: nie dość, że jak na razie się w nikim nie zakochała (a jej najlepsza przyjaciółka już coś takiego przeżywa i w zasadzie jest stracona dla paczki), nie dość, że się nie maluje i nie rosną jej piersi (płaska jak deska dziewczynka przegląda się w lustrze i nie widzi żadnej szansy na to, że kiedyś będzie miała biust), to jeszcze nie może przestać myśleć o nowej koleżance. Zresztą żaden z kolegów nie nadaje się na obiekt westchnień, każdy ma jakieś wady, a wszyscy co do jednego wydają się bardzo dziecinni. Tuva tak naprawdę chciałaby dalej bawić się w budowanie bazy w lesie i skupiać na próbach orkiestry - a nie zajmować problemami dojrzewania. Dobre i to, że zawsze - nawet kiedy koleżanki się od niej odwrócą - może znaleźć wsparcie w tacie. Tata, samotny rodzic, staje na wysokości zadania w każdej sytuacji, można z nim porozmawiać o wszystkim, a w dodatku jest bardzo postępowy. Warto zresztą traktować go jako powiernika, bo czasami ma pomysły na rozwiązanie sytuacji bez wyjścia.
Na razie jednak Tuva jest trochę wystraszona. Nie dość, że odkrywa swoje zauroczenie nową znajomą (a kolejne podobieństwa tylko utwierdzają ją w tym przekonaniu), nie dość, że przeżywa każde serduszko wysłane na czacie i bez przerwy analizuje treści wiadomości, to jeszcze traci kontakt ze swoimi dotychczasowymi przyjaciółkami. Jedna właśnie zaczęła chodzić z chłopakiem i to jemu poświęca najwięcej czasu, czuje się bardziej dorosła i bardziej doświadczona. Druga kwestionuje sens zakochiwania się i odrzuca jakiekolwiek sercowe problemy. W takiej relacji bardzo łatwo o kłótnie. Tuva tak naprawdę jest w swoich dylematach naiwna (podobnie jak naiwnie zachowują się jej przyjaciółki) - ale Nora Dåsnes jest w tej historii bardzo przekonująca, wie, jak zachowują się dzieci wchodzące w wiek dojrzewania i trafnie to prezentuje. Cała powieść komiksowa utrzymana jest w formie pamiętnika Tuvy: dziewczynka chce zapisać cały zeszyt swoimi doświadczeniami: zapisać albo zarysować, bo czasami wygodniej jej przejść na narrację obrazkową, a ponieważ świetnie wychodzi jej odwzorowywanie emocji na obrazkach, przyciągnie jeszcze więcej odbiorczyń. Jest to książka wartościowa i ważna ze względu na prawdziwość emocji - autorka trafi dzięki temu do szerokiego grona czytelniczek. Tuva przeżywa różne dylematy, które z pewnością podzielą z nią odbiorczynie - warto jej zaufać i przyjrzeć się z dystansu charakterystycznym dla młodych ludzi zachowaniom, Tuva bardzo dużo wyjaśnia i pozwala zrozumieć rzeczy, o których nastolatki nie mają pojęcia - a które stają się jasne dopiero po latach. Autorka nie wyśmiewa problemów bohaterek, nie bagatelizuje ich dramatów, choćby wydawały się dorosłym bezsensowne. I na tym polega siła książki.
wtorek, 8 sierpnia 2023
Joanna Kuciel-Frydryszak: Chłopki. Opowieść o naszych babkach
Marginesy, Warszawa 2023.
Z przeszłości
Obszerna wydaje się ta publikacja, a przecież złożona ze strzępków danych i z mozolnie odtwarzanych tematów zawiera tylko wyimek ze scenek rodzajowych, które dzisiaj nie mieszczą się w kanonie akceptowanych sytuacji. "Chłopki. Opowieść o naszych babkach" Joanny Kuciel-Frydryszak to hołd składany kobietom z nie tak bardzo odległej przeszłości - tym niekształconym, pozbawionym szans na samostanowienie i zmuszanym do pracy ponad siły. Wybiera się autorka na wieś, żeby przekonać się, jak wyglądały losy płci pięknej w skrajnie nieprzyjaznych okolicznościach. Autorka przegląda dokumenty i pamiętniki pisane na konkurs, sprawdza też relacje tych, którzy zdążyli porozmawiać ze swoimi babciami i zarejestrować efekty tych rozmów. Najchętniej posiłkuje się zachowanymi tekstami - ale to potężne wyzwanie, bo kobiety w dawnych czasach przeważnie były niepiśmienne, analfabetyzm dotykał zresztą przedstawicieli obu płci. Jeśli już zachowały się ślady dawnej codzienności, to z reguły łączone były z koniecznością stworzenia oficjalnego dokumentu. Stąd zresztą autorka wychodzi: od ciężkiej pracy, która może szokować zwłaszcza ze względu na wykorzystywanie w niej dzieci. Całymi partiami "Chłopki" to opowieść o trudnym losie dzieci - nie dość, że wysoka śmiertelność noworodków była w dawnych czasach na porządku dziennym, nie dość, że do najmłodszych nie wzywało się lekarzy, to jeszcze kilkulatki wysyłane były do pracy w polu. W biedzie i znoju rozgrywają się kolejne sceny - autorka przegląda dość szybko wydarzenia, które dzisiaj wydają się wręcz nieludzkie. Osobny temat stanowi tu wydawanie kobiet za mąż - ale przez pryzmat interesów: panny na wydaniu przehandlowywane są za żywy inwentarz lub morgi ziemi. Nikt nie liczy się z ich uczuciami, nikt nie ma zamiaru pozwalać im samodzielnie wybierać kandydatów na małżonków. W ramach przyglądania się losom chłopek Joanna Kuciel-Frydryszak zajmuje się i tematem niechcianej ciąży, kar cielesnych dla dzieci i wyjazdami za granicę do pracy. Tutaj nie ma ani chwili na wytchnienie, nie ma też mowy o skargach na warunki: bohaterki książki zwyczajnie nie widzą innych możliwości niż te, które wyznacza im otoczenie. Bardzo trudno zaakceptować historie tu przedstawione - a przecież jeszcze do niedawna były charakterystyczne dla polskich wsi.
Joanna Kuciel-Frydryszak nie dąży do stworzenia monografii, porusza się po wycinku źródeł i stawia na relacjonowanie co bardziej wyrazistych fragmentów życiorysów. Chce wstrząsnąć czytelnikami, przypomnieć im o niesprawiedliwościach i dramatach, o których nikt nie słyszał. Pokazuje też proces odchodzenia od takiego stanu rzeczy - przygląda się refleksjom potomków "chłopek" i ich próbom zmieniania mentalności. "Chłopki" to książka, w której liczą się migawki, drobne uchwycone scenki z codzienności, w którą trudno dzisiaj wręcz uwierzyć - i które budzą odruchowy sprzeciw odbiorców. To również opowieść o konieczności wprowadzania zmian. Obecnie sporo wiadomości pobrzmiewa niemal sensacyjnie, a przecież to nie materiał na mocną fabułę, a rzeczywistość, z którą musiały się mierzyć prababki - młodym pokoleniom przyda się taka obyczajowa lekcja historii, przyjrzenie się temu, o czym do niedawna głośno się nie mówiło. Joanna Kuciel-Frydryszak proponuje publikację ważną i wartościową - trafia na rynek jako głos sumienia i przedstawia historie, o których trzeba pamiętać.
Z przeszłości
Obszerna wydaje się ta publikacja, a przecież złożona ze strzępków danych i z mozolnie odtwarzanych tematów zawiera tylko wyimek ze scenek rodzajowych, które dzisiaj nie mieszczą się w kanonie akceptowanych sytuacji. "Chłopki. Opowieść o naszych babkach" Joanny Kuciel-Frydryszak to hołd składany kobietom z nie tak bardzo odległej przeszłości - tym niekształconym, pozbawionym szans na samostanowienie i zmuszanym do pracy ponad siły. Wybiera się autorka na wieś, żeby przekonać się, jak wyglądały losy płci pięknej w skrajnie nieprzyjaznych okolicznościach. Autorka przegląda dokumenty i pamiętniki pisane na konkurs, sprawdza też relacje tych, którzy zdążyli porozmawiać ze swoimi babciami i zarejestrować efekty tych rozmów. Najchętniej posiłkuje się zachowanymi tekstami - ale to potężne wyzwanie, bo kobiety w dawnych czasach przeważnie były niepiśmienne, analfabetyzm dotykał zresztą przedstawicieli obu płci. Jeśli już zachowały się ślady dawnej codzienności, to z reguły łączone były z koniecznością stworzenia oficjalnego dokumentu. Stąd zresztą autorka wychodzi: od ciężkiej pracy, która może szokować zwłaszcza ze względu na wykorzystywanie w niej dzieci. Całymi partiami "Chłopki" to opowieść o trudnym losie dzieci - nie dość, że wysoka śmiertelność noworodków była w dawnych czasach na porządku dziennym, nie dość, że do najmłodszych nie wzywało się lekarzy, to jeszcze kilkulatki wysyłane były do pracy w polu. W biedzie i znoju rozgrywają się kolejne sceny - autorka przegląda dość szybko wydarzenia, które dzisiaj wydają się wręcz nieludzkie. Osobny temat stanowi tu wydawanie kobiet za mąż - ale przez pryzmat interesów: panny na wydaniu przehandlowywane są za żywy inwentarz lub morgi ziemi. Nikt nie liczy się z ich uczuciami, nikt nie ma zamiaru pozwalać im samodzielnie wybierać kandydatów na małżonków. W ramach przyglądania się losom chłopek Joanna Kuciel-Frydryszak zajmuje się i tematem niechcianej ciąży, kar cielesnych dla dzieci i wyjazdami za granicę do pracy. Tutaj nie ma ani chwili na wytchnienie, nie ma też mowy o skargach na warunki: bohaterki książki zwyczajnie nie widzą innych możliwości niż te, które wyznacza im otoczenie. Bardzo trudno zaakceptować historie tu przedstawione - a przecież jeszcze do niedawna były charakterystyczne dla polskich wsi.
Joanna Kuciel-Frydryszak nie dąży do stworzenia monografii, porusza się po wycinku źródeł i stawia na relacjonowanie co bardziej wyrazistych fragmentów życiorysów. Chce wstrząsnąć czytelnikami, przypomnieć im o niesprawiedliwościach i dramatach, o których nikt nie słyszał. Pokazuje też proces odchodzenia od takiego stanu rzeczy - przygląda się refleksjom potomków "chłopek" i ich próbom zmieniania mentalności. "Chłopki" to książka, w której liczą się migawki, drobne uchwycone scenki z codzienności, w którą trudno dzisiaj wręcz uwierzyć - i które budzą odruchowy sprzeciw odbiorców. To również opowieść o konieczności wprowadzania zmian. Obecnie sporo wiadomości pobrzmiewa niemal sensacyjnie, a przecież to nie materiał na mocną fabułę, a rzeczywistość, z którą musiały się mierzyć prababki - młodym pokoleniom przyda się taka obyczajowa lekcja historii, przyjrzenie się temu, o czym do niedawna głośno się nie mówiło. Joanna Kuciel-Frydryszak proponuje publikację ważną i wartościową - trafia na rynek jako głos sumienia i przedstawia historie, o których trzeba pamiętać.
poniedziałek, 7 sierpnia 2023
Magdalena Chorzewska, Przemysław Pilarski: Instaporadnia. Ciało, emocje i seks. Odpowiedzi na wasze pytania
Czarna Owca, Warszawa 2023.
Przeżywanie
Wśród dorosłych najlepiej sprawdzają się książki psychologiczne i seksuologiczne w formie wywiadów ze specjalistami - i z tego założenia wychodzą Magdalena Chorzewska i Przemysław Pilarski, którzy tworzą książkę "Instaporadnia. Ciało, emocje i seks. Odpowiedzi na wasze pytania". Kierują się z tą publikacją do dzieci i nastolatków (dwa końcowe rozdziały kierowane są do rodziców, przynajmniej do tych, którzy czują się zagubieni w temacie udzielania pomocy swoim pociechom. Tymczasem muszą stać się pierwszą instancją, adresatami próśb o pomoc, przynajmniej w większości przypadków. Magdalena Chorzewska prowadzi profil Instaporadnia i wyjaśnia młodym ludziom podstawy związane z seksem, dojrzewaniem, cielesnością i płciowością. Wie doskonale, że to powinno być zadanie szkół i programu edukacji seksualnej - który obecnie w kraju nie istnieje. Równie naiwne byłoby wierzenie, że rolę edukatorów przejmą rodzice - ci często jeszcze wymigują się od podobnych uświadamiających rozmów z dziećmi, przekonani, że dostęp do internetu rozwiązuje sprawę. Tutaj autorka sięga po autentyczne pytania zadawane przez nastolatki - a Przemysław Pilarski prosi o uściślenia, przeprowadza wywiad, wprowadzając kolejne wątpliwości albo kwestie warte poruszenia, tak, żeby uzyskać więcej informacji, które mogą się przydać odbiorcom. Nie jest to książka wyłącznie o seksie, chociaż pojawi się i rozdział dotyczący antykoncepcji, i - gotowości na współżycie. Autorzy zajmują się jednak przede wszystkim budowaniem świadomości odbiorców w zakresie ciała. Wiele razy powtarzają, do czego ma się prawo (także w kontakcie z drugą osobą), a czego robić absolutnie nie wolno. Uczą, jak stawiać granice (i jak ich przestrzegać), jak budować związki, które nie będą toksyczne, na co zwracać uwagę w relacjach. Odnoszą się do spraw trudnych i przykrych, albo do wstydliwych problemów, poruszają temat masturbacji i temat zdrady, związki złożone z więcej niż dwóch osób albo kwestie rozstań. Opowiadają o hejcie i o akceptacji swojego ciała. Zajmują się różnymi aspektami dojrzewania - tymi związanymi z ciałem i tymi związanymi z emocjami, zależy im na nakreśleniu jak najszerszej perspektywy. A jednocześnie rezygnują z zarzucania odbiorców odkryciami psychologów, stawiają na lekką i szybką (chociaż niekoniecznie łatwą) rozmowę, która - dla wygody czytelników - została nawet ozdobiona specjalnymi zakreśleniami najważniejszych haseł i zdań do zapamiętania. Krótkie pytania oparte na doświadczeniach młodych ludzi i ultrakrótkie odpowiedzi - tak, żeby nie trzeba było przedzierać się przez całe strony tekstu, zanim dotrze się do rozwiązania problemu. To oczywiście sprawia, że część czytelników pozostanie bez wyjaśnień, których oczekiwała - jednak zapozna się z podstawami i będzie - być może - szukać już dalej informacji na własną rękę, za to z ukierunkowaniem przez autorów. W "Instaporadni" chodzi o to, żeby jak najszybciej odnieść się do nurtujących odbiorców pytań, przedstawić proste wyjaśnienia i odrzucać dylematy. Nie ma tu miejsca na pouczanie i na prawienie morałów: jeśli rzecz dotyczy dyskusyjnych spraw, autorzy wolą powoływać się na autorytet prawnika (lub podawać obowiązujące przepisy, decyzje pozostawiając czytelnikom). Nie ma tu rozłożystych historii ani tworzenia scenariuszy - punktem wyjścia staje się zwykle zdarzenie możliwe do opisania w maksymalnie dwóch zdaniach - za to z życia wzięte, tak, by czytelnicy wiedzieli, że to faktycznie pozycja tworzona dla nich i z chęcią niesienia im pomocy. I to zapewne docenią.
Przeżywanie
Wśród dorosłych najlepiej sprawdzają się książki psychologiczne i seksuologiczne w formie wywiadów ze specjalistami - i z tego założenia wychodzą Magdalena Chorzewska i Przemysław Pilarski, którzy tworzą książkę "Instaporadnia. Ciało, emocje i seks. Odpowiedzi na wasze pytania". Kierują się z tą publikacją do dzieci i nastolatków (dwa końcowe rozdziały kierowane są do rodziców, przynajmniej do tych, którzy czują się zagubieni w temacie udzielania pomocy swoim pociechom. Tymczasem muszą stać się pierwszą instancją, adresatami próśb o pomoc, przynajmniej w większości przypadków. Magdalena Chorzewska prowadzi profil Instaporadnia i wyjaśnia młodym ludziom podstawy związane z seksem, dojrzewaniem, cielesnością i płciowością. Wie doskonale, że to powinno być zadanie szkół i programu edukacji seksualnej - który obecnie w kraju nie istnieje. Równie naiwne byłoby wierzenie, że rolę edukatorów przejmą rodzice - ci często jeszcze wymigują się od podobnych uświadamiających rozmów z dziećmi, przekonani, że dostęp do internetu rozwiązuje sprawę. Tutaj autorka sięga po autentyczne pytania zadawane przez nastolatki - a Przemysław Pilarski prosi o uściślenia, przeprowadza wywiad, wprowadzając kolejne wątpliwości albo kwestie warte poruszenia, tak, żeby uzyskać więcej informacji, które mogą się przydać odbiorcom. Nie jest to książka wyłącznie o seksie, chociaż pojawi się i rozdział dotyczący antykoncepcji, i - gotowości na współżycie. Autorzy zajmują się jednak przede wszystkim budowaniem świadomości odbiorców w zakresie ciała. Wiele razy powtarzają, do czego ma się prawo (także w kontakcie z drugą osobą), a czego robić absolutnie nie wolno. Uczą, jak stawiać granice (i jak ich przestrzegać), jak budować związki, które nie będą toksyczne, na co zwracać uwagę w relacjach. Odnoszą się do spraw trudnych i przykrych, albo do wstydliwych problemów, poruszają temat masturbacji i temat zdrady, związki złożone z więcej niż dwóch osób albo kwestie rozstań. Opowiadają o hejcie i o akceptacji swojego ciała. Zajmują się różnymi aspektami dojrzewania - tymi związanymi z ciałem i tymi związanymi z emocjami, zależy im na nakreśleniu jak najszerszej perspektywy. A jednocześnie rezygnują z zarzucania odbiorców odkryciami psychologów, stawiają na lekką i szybką (chociaż niekoniecznie łatwą) rozmowę, która - dla wygody czytelników - została nawet ozdobiona specjalnymi zakreśleniami najważniejszych haseł i zdań do zapamiętania. Krótkie pytania oparte na doświadczeniach młodych ludzi i ultrakrótkie odpowiedzi - tak, żeby nie trzeba było przedzierać się przez całe strony tekstu, zanim dotrze się do rozwiązania problemu. To oczywiście sprawia, że część czytelników pozostanie bez wyjaśnień, których oczekiwała - jednak zapozna się z podstawami i będzie - być może - szukać już dalej informacji na własną rękę, za to z ukierunkowaniem przez autorów. W "Instaporadni" chodzi o to, żeby jak najszybciej odnieść się do nurtujących odbiorców pytań, przedstawić proste wyjaśnienia i odrzucać dylematy. Nie ma tu miejsca na pouczanie i na prawienie morałów: jeśli rzecz dotyczy dyskusyjnych spraw, autorzy wolą powoływać się na autorytet prawnika (lub podawać obowiązujące przepisy, decyzje pozostawiając czytelnikom). Nie ma tu rozłożystych historii ani tworzenia scenariuszy - punktem wyjścia staje się zwykle zdarzenie możliwe do opisania w maksymalnie dwóch zdaniach - za to z życia wzięte, tak, by czytelnicy wiedzieli, że to faktycznie pozycja tworzona dla nich i z chęcią niesienia im pomocy. I to zapewne docenią.
niedziela, 6 sierpnia 2023
Nikola Kucharska: Miasto kotów
Nasza Księgarnia, Warszawa 2023.
Miauczący świat
Nikola Kucharska zabiera odbiorców do wyimaginowanego miasta wypełnionego zagadkami i niespodziankami - a kieruje się zwłaszcza do miłośników kotów i do tych, którzy lubią rysunkowe żarty i zabawy w wyszukiwanie charakterystycznych motywów na wielkoformatowych ilustracjach. "Miasto kotów" to książka, w której w przewodnika zamienia się Szprota, sprytna kotka wiedząca, co i gdzie warto zwiedzić. Wyznacza ona trasę wycieczki (czytelnicy mogą sobie ją sprawdzić na planie miasta), a następnie odwiedza kolejne punkty z tej listy. Za każdym razem stara się przedstawić ciekawostkę historyczną (oczywiście wymyśloną, jak całe miasto) i podsunąć odbiorcom kilka elementów do sprawdzania i wyszukiwania na dwóch sąsiednich stronach. Zdarzają się też muzealne przerywniki, na przykład wykaz słynnych obywateli miasta (galeria postaci na obrazkach i z tekstowymi charakterystykami, żeby odbiorcy nie oduczyli się sztuki czytania) albo wykaz świąt i festiwali czy nakazów i zakazów. Można docenić poczucie humoru Nikoli Kucharskiej i kreatywność w wymyślaniu kolejnych kocich miejsc - ale też liczy się tu znajomość kocich zachowań, które przenoszą się na lekturę i na pomysły realizowane w grafikach. Warto zatem czytać i nie pomijać żadnych podpisów, bo sympatyczne drobiazgi pojawiają się w nieoczekiwanych momentach. Koty to wdzięczny materiał do żartów, a ponieważ autorka wyraźnie je lubi - humor jest tu ciepły, nawet jeśli przesycony ironią.
Wielkoformatowe ilustracje są gęste od szczegółów, raczej trudno zrealizować poszukiwania proponowane przez autorkę za jednym zamachem - książka wymusza na odbiorcach skupienie i uważność, ale też wielokrotne oglądanie tych samych obrazków. Ponieważ jest ich sporo - tomik nie znudzi się odbiorcom, wystarczy im na dość długo. Co ważne, koty są w tej publikacji antropomorfizowane, a ludzi w "Mieście kotów" nie ma. W związku z tym dzieci będą mogły sprawdzać, jakie czynności typowe dla ludzi (i jakie zawody przez nich najczęściej wybierane) wykonują koty i jak zabawnie przy tym wyglądają - Nikola Kucharska w wersji graficznej nie zamierza rozczulać się nad swoimi bohaterami, nie proponuje kotów cukierkowych i uroczych, raczej - istoty lekko złośliwe i karykaturalne. Na "Mieście kotów" dzieci będą mogły bez trudu ćwiczyć sztukę opowiadania: prowadzenie narracji oznaczać tu będzie przechodzenie między małymi elementami obrazków i przedstawianie sytuacji lub konsekwencji działań z kolejnych miejsc. Koty nie pozwalają nikomu się nudzić, są znakomitymi towarzyszami zabaw - i pozwalają na podglądanie siebie w świecie idealnym. "Miasto kotów" to nie tylko prezent dla kociarzy, ale też zabawa w wyszukiwanie i w testowanie umiejętności. Dzieje się tu dużo, akcja rozgrywa się w różnych miejscach, a autorka dba o to, żeby nikt nie poczuł się zmęczony kreacjami postaci i ich pomysłami. "Miasto kotów" to kolejna wyszukiwanka wypełniona zabawnymi pomysłami i zrealizowana z rozmachem.
Miauczący świat
Nikola Kucharska zabiera odbiorców do wyimaginowanego miasta wypełnionego zagadkami i niespodziankami - a kieruje się zwłaszcza do miłośników kotów i do tych, którzy lubią rysunkowe żarty i zabawy w wyszukiwanie charakterystycznych motywów na wielkoformatowych ilustracjach. "Miasto kotów" to książka, w której w przewodnika zamienia się Szprota, sprytna kotka wiedząca, co i gdzie warto zwiedzić. Wyznacza ona trasę wycieczki (czytelnicy mogą sobie ją sprawdzić na planie miasta), a następnie odwiedza kolejne punkty z tej listy. Za każdym razem stara się przedstawić ciekawostkę historyczną (oczywiście wymyśloną, jak całe miasto) i podsunąć odbiorcom kilka elementów do sprawdzania i wyszukiwania na dwóch sąsiednich stronach. Zdarzają się też muzealne przerywniki, na przykład wykaz słynnych obywateli miasta (galeria postaci na obrazkach i z tekstowymi charakterystykami, żeby odbiorcy nie oduczyli się sztuki czytania) albo wykaz świąt i festiwali czy nakazów i zakazów. Można docenić poczucie humoru Nikoli Kucharskiej i kreatywność w wymyślaniu kolejnych kocich miejsc - ale też liczy się tu znajomość kocich zachowań, które przenoszą się na lekturę i na pomysły realizowane w grafikach. Warto zatem czytać i nie pomijać żadnych podpisów, bo sympatyczne drobiazgi pojawiają się w nieoczekiwanych momentach. Koty to wdzięczny materiał do żartów, a ponieważ autorka wyraźnie je lubi - humor jest tu ciepły, nawet jeśli przesycony ironią.
Wielkoformatowe ilustracje są gęste od szczegółów, raczej trudno zrealizować poszukiwania proponowane przez autorkę za jednym zamachem - książka wymusza na odbiorcach skupienie i uważność, ale też wielokrotne oglądanie tych samych obrazków. Ponieważ jest ich sporo - tomik nie znudzi się odbiorcom, wystarczy im na dość długo. Co ważne, koty są w tej publikacji antropomorfizowane, a ludzi w "Mieście kotów" nie ma. W związku z tym dzieci będą mogły sprawdzać, jakie czynności typowe dla ludzi (i jakie zawody przez nich najczęściej wybierane) wykonują koty i jak zabawnie przy tym wyglądają - Nikola Kucharska w wersji graficznej nie zamierza rozczulać się nad swoimi bohaterami, nie proponuje kotów cukierkowych i uroczych, raczej - istoty lekko złośliwe i karykaturalne. Na "Mieście kotów" dzieci będą mogły bez trudu ćwiczyć sztukę opowiadania: prowadzenie narracji oznaczać tu będzie przechodzenie między małymi elementami obrazków i przedstawianie sytuacji lub konsekwencji działań z kolejnych miejsc. Koty nie pozwalają nikomu się nudzić, są znakomitymi towarzyszami zabaw - i pozwalają na podglądanie siebie w świecie idealnym. "Miasto kotów" to nie tylko prezent dla kociarzy, ale też zabawa w wyszukiwanie i w testowanie umiejętności. Dzieje się tu dużo, akcja rozgrywa się w różnych miejscach, a autorka dba o to, żeby nikt nie poczuł się zmęczony kreacjami postaci i ich pomysłami. "Miasto kotów" to kolejna wyszukiwanka wypełniona zabawnymi pomysłami i zrealizowana z rozmachem.
sobota, 5 sierpnia 2023
Till The Cat: Marcin. Nie lubię tego!
To tamto, Czarna Owca, Warszawa 2023.
Sposób na grymasy
Marcin to jeden z wielu bohaterów, którzy poznają świat po to, żeby przekazać wnioski małym odbiorcom. Chłopiec, który testuje różne rzeczy i przyznaje się do różnych uczuć staje się rodzajem autorytetu dla kilkulatków - nic więc dziwnego, że Till The Cat i Carine Hinder wykorzystują tę postać do dawania dzieciom dobrego przykładu i do rozwiewania wątpliwości. Obrazkowa krótka historyjka świetnie nadaje się na lekturę przed snem - a cała seria budzi sympatię dzieci i ich rodziców. "Marcin. Nie lubię tego!" to opowieść o eksperymentach i uprzedzeniach kulinarnych - utrapieniu każdego dorosłego, który musi przekonać pociechę do zdrowej diety i do próbowania nowych potraw.
Fabuła jest bardzo prosta: Marcin zagląda do kuchni, w której tata przyrządza właśnie warzywne danie - i z miejsca uznaje, że tego nie lubi, nie chce nawet spróbować. Tylko u dziadków testuje nowe smaki i tam raczej rzadko kaprysi - przekonuje się, że różne nowe dania mogą być ciekawe i smaczne. Problem zaczyna się wtedy, gdy babcia przyznaje, że dorośli stosują różne sztuczki, żeby przekonać dzieci do jedzenia warzyw. Teraz Marcin podejrzliwie patrzy nawet na działania własnych rodziców. Dopiero pomoc w kuchni i samodzielne wymyślanie przepisów warzywnych sprawi, że chłopiec zmienia podejście - przestaje narzekać i najpierw próbuje potrawy, zanim oceni, czy ją lubi czy też nie. Może to być rozwiązanie i podpowiedź dla czytelników - a zwłaszcza dla ich rodziców - tyle że wymaga cierpliwości i wspólnej pracy. Chyba że jakiś kilkulatek postanowi brać przykład z dzielnego Marcina i zechce go naśladować w sprawdzaniu jakości jedzenia. "Marcin. Nie lubię tego!" to zatem wykorzystanie częstego w zwykłych domach motywu - inspiracja z codzienności. Mały bohater tłumaczy swoim rówieśnikom - odbiorcom - dlaczego warto mimo uprzedzeń sprawdzać, co dorośli oferują na talerzu, bo może to przynieść kolejne nowe ulubione smaki. Jest to książeczka całkiem przyjemna i mimo oczywistego kierunku akcji także dość zaskakująca dla małych czytelników - można zatem podążać za Marcinem i inspirować się nim, albo spróbować porozmawiać z rodzicami o możliwościach, które zyskuje mały bohater. Bez prawienia morałów i bez szukania podstępów da się zatem nakłonić maluchy do szukania nowych ulubionych dań, albo przynajmniej przymierzyć się do wprowadzania takich zmian - Marcin zachęca swoim doświadczeniem do podobnych zachowań, jest też drogowskazem dla rodziców, zwłaszcza tych, którym brakuje już wyobraźni i siły do szukania argumentów dla swoich pociech. Marcin to bohater przekazujący dzieciom ważne treści za pomocą prostej obyczajowej bajki z codziennego życia, to trochę jak chłopięcy odpowiednik Basi z książeczek Zofii Staneckiej - w sam raz dla kilkulatków, które lubią wiedzieć i wzorować się na książkowych postaciach.
Sposób na grymasy
Marcin to jeden z wielu bohaterów, którzy poznają świat po to, żeby przekazać wnioski małym odbiorcom. Chłopiec, który testuje różne rzeczy i przyznaje się do różnych uczuć staje się rodzajem autorytetu dla kilkulatków - nic więc dziwnego, że Till The Cat i Carine Hinder wykorzystują tę postać do dawania dzieciom dobrego przykładu i do rozwiewania wątpliwości. Obrazkowa krótka historyjka świetnie nadaje się na lekturę przed snem - a cała seria budzi sympatię dzieci i ich rodziców. "Marcin. Nie lubię tego!" to opowieść o eksperymentach i uprzedzeniach kulinarnych - utrapieniu każdego dorosłego, który musi przekonać pociechę do zdrowej diety i do próbowania nowych potraw.
Fabuła jest bardzo prosta: Marcin zagląda do kuchni, w której tata przyrządza właśnie warzywne danie - i z miejsca uznaje, że tego nie lubi, nie chce nawet spróbować. Tylko u dziadków testuje nowe smaki i tam raczej rzadko kaprysi - przekonuje się, że różne nowe dania mogą być ciekawe i smaczne. Problem zaczyna się wtedy, gdy babcia przyznaje, że dorośli stosują różne sztuczki, żeby przekonać dzieci do jedzenia warzyw. Teraz Marcin podejrzliwie patrzy nawet na działania własnych rodziców. Dopiero pomoc w kuchni i samodzielne wymyślanie przepisów warzywnych sprawi, że chłopiec zmienia podejście - przestaje narzekać i najpierw próbuje potrawy, zanim oceni, czy ją lubi czy też nie. Może to być rozwiązanie i podpowiedź dla czytelników - a zwłaszcza dla ich rodziców - tyle że wymaga cierpliwości i wspólnej pracy. Chyba że jakiś kilkulatek postanowi brać przykład z dzielnego Marcina i zechce go naśladować w sprawdzaniu jakości jedzenia. "Marcin. Nie lubię tego!" to zatem wykorzystanie częstego w zwykłych domach motywu - inspiracja z codzienności. Mały bohater tłumaczy swoim rówieśnikom - odbiorcom - dlaczego warto mimo uprzedzeń sprawdzać, co dorośli oferują na talerzu, bo może to przynieść kolejne nowe ulubione smaki. Jest to książeczka całkiem przyjemna i mimo oczywistego kierunku akcji także dość zaskakująca dla małych czytelników - można zatem podążać za Marcinem i inspirować się nim, albo spróbować porozmawiać z rodzicami o możliwościach, które zyskuje mały bohater. Bez prawienia morałów i bez szukania podstępów da się zatem nakłonić maluchy do szukania nowych ulubionych dań, albo przynajmniej przymierzyć się do wprowadzania takich zmian - Marcin zachęca swoim doświadczeniem do podobnych zachowań, jest też drogowskazem dla rodziców, zwłaszcza tych, którym brakuje już wyobraźni i siły do szukania argumentów dla swoich pociech. Marcin to bohater przekazujący dzieciom ważne treści za pomocą prostej obyczajowej bajki z codziennego życia, to trochę jak chłopięcy odpowiednik Basi z książeczek Zofii Staneckiej - w sam raz dla kilkulatków, które lubią wiedzieć i wzorować się na książkowych postaciach.
piątek, 4 sierpnia 2023
Jason Ford: Jak zrobić komiks
Kropka, Warszawa 2023.
Tworzenie
Jason Ford kieruje się do dzieciaków, które mają ochotę stworzyć własny komiks, ale nie wiedzą, jak się za to zabrać. Tomik "Jak zrobić komiks" to prosty poradnik wypełniony schematami do wykorzystania - tak, żeby ćwiczyć umiejętności jeszcze zanim zacznie się naprawdę wymyślać komiksowe fabuły i opowieści. Według Jasona Forda komiks można zrobić bardzo szybko: tomik zawiera materiały na zrobienie dziesięciu własnych komiksów (to wystarczy, żeby przekonać się, że warto iść w tym kierunku - i żeby poćwiczyć umiejętności). Do tego błyskawiczny kurs tworzenia: autor opowiada, jak dodawać dynamiki za pomocą dymków (i jak odróżnić w tych dymkach mówienie od krzyku), uczy też wprowadzania do kadrów gwałtownych dźwięków - to element niezbędny w przypadku burzliwej akcji, o czym dzieci mogą się szybko przekonać. Zresztą przyjemność ze stawiania innych niż zwykle liter na pewno część dzieci przekona do komiksów jako takich. Przychodzi jeszcze moment na stworzenie superbohatera albo superbohaterki - i całego zestawu potworów, z którymi przyjdzie im walczyć. Można potrenować szkicowanie różnych postaci albo wzorować się na przedstawianych przez Forda propozycjach - ze wskazówkami krok po kroku łatwo będzie zaludnić swoją wyobraźnię. Poza tym nawet ktoś, kto ma problemy z rysowaniem konkretnych bohaterów, może nabrać pewności siebie. To wystarcza - ponieważ autor zajmuje się prowadzeniem szkieletu opowieści (krótkiej, kilkustronicowej, z gotowymi kadrami): odbiorcom pozostaje wypełnić tylko rysunkami i dymkami przeznaczone do tego miejsca i cieszyć się stworzoną przez siebie historią.
Jest to sposób na pokazanie małym odbiorcom nietypowej rozrywki - każdy może zamienić się w twórcę w obrębie lubianego zwłaszcza przez młodych ludzi gatunku - i przekonać się, że nie jest to zadanie ponad siły zwykłego człowieka. Jeśli ktoś dysponuje dobrymi pomysłami i nie boi się wyzwań, może już na etapie ćwiczeń odnieść sukces i przekonać się, że to jest coś, co chciałby robić w życiu. W przeciwnym razie - przetestuje po prostu sposób na rozrywkę i być może urozmaici swoje bazgroły na marginesach zeszytów. Przynajmniej zyska podstawy do komponowania kadrów komiksowych - a to wiedza może nie do końca niezbędna w życiu, ale kiedyś być może przydatna.
Nie ma tutaj zbyt dużo czytania, autor skupia się w pierwszej kolejności na rysowaniu, w drugiej - na nadawaniu tempa akcji, tak, żeby odbiorcy bez zbędnych komentarzy mogli zabrać się do pracy i bawić się tomikiem - w końcu w komiksach, przynajmniej na etapie odkrywania prawideł gatunku, chodzi o rysowanie i o ekspresję. "Jak zrobić komiks" to całkiem ciekawy - oryginalny ze względu na kartki do wyrywania i składania w osobny komiks - poradnik. Może się spodobać dzieciom, które jeszcze nie potrafią samodzielnie wyodrębniać poszczególnych składników opowiastki.
Tworzenie
Jason Ford kieruje się do dzieciaków, które mają ochotę stworzyć własny komiks, ale nie wiedzą, jak się za to zabrać. Tomik "Jak zrobić komiks" to prosty poradnik wypełniony schematami do wykorzystania - tak, żeby ćwiczyć umiejętności jeszcze zanim zacznie się naprawdę wymyślać komiksowe fabuły i opowieści. Według Jasona Forda komiks można zrobić bardzo szybko: tomik zawiera materiały na zrobienie dziesięciu własnych komiksów (to wystarczy, żeby przekonać się, że warto iść w tym kierunku - i żeby poćwiczyć umiejętności). Do tego błyskawiczny kurs tworzenia: autor opowiada, jak dodawać dynamiki za pomocą dymków (i jak odróżnić w tych dymkach mówienie od krzyku), uczy też wprowadzania do kadrów gwałtownych dźwięków - to element niezbędny w przypadku burzliwej akcji, o czym dzieci mogą się szybko przekonać. Zresztą przyjemność ze stawiania innych niż zwykle liter na pewno część dzieci przekona do komiksów jako takich. Przychodzi jeszcze moment na stworzenie superbohatera albo superbohaterki - i całego zestawu potworów, z którymi przyjdzie im walczyć. Można potrenować szkicowanie różnych postaci albo wzorować się na przedstawianych przez Forda propozycjach - ze wskazówkami krok po kroku łatwo będzie zaludnić swoją wyobraźnię. Poza tym nawet ktoś, kto ma problemy z rysowaniem konkretnych bohaterów, może nabrać pewności siebie. To wystarcza - ponieważ autor zajmuje się prowadzeniem szkieletu opowieści (krótkiej, kilkustronicowej, z gotowymi kadrami): odbiorcom pozostaje wypełnić tylko rysunkami i dymkami przeznaczone do tego miejsca i cieszyć się stworzoną przez siebie historią.
Jest to sposób na pokazanie małym odbiorcom nietypowej rozrywki - każdy może zamienić się w twórcę w obrębie lubianego zwłaszcza przez młodych ludzi gatunku - i przekonać się, że nie jest to zadanie ponad siły zwykłego człowieka. Jeśli ktoś dysponuje dobrymi pomysłami i nie boi się wyzwań, może już na etapie ćwiczeń odnieść sukces i przekonać się, że to jest coś, co chciałby robić w życiu. W przeciwnym razie - przetestuje po prostu sposób na rozrywkę i być może urozmaici swoje bazgroły na marginesach zeszytów. Przynajmniej zyska podstawy do komponowania kadrów komiksowych - a to wiedza może nie do końca niezbędna w życiu, ale kiedyś być może przydatna.
Nie ma tutaj zbyt dużo czytania, autor skupia się w pierwszej kolejności na rysowaniu, w drugiej - na nadawaniu tempa akcji, tak, żeby odbiorcy bez zbędnych komentarzy mogli zabrać się do pracy i bawić się tomikiem - w końcu w komiksach, przynajmniej na etapie odkrywania prawideł gatunku, chodzi o rysowanie i o ekspresję. "Jak zrobić komiks" to całkiem ciekawy - oryginalny ze względu na kartki do wyrywania i składania w osobny komiks - poradnik. Może się spodobać dzieciom, które jeszcze nie potrafią samodzielnie wyodrębniać poszczególnych składników opowiastki.
czwartek, 3 sierpnia 2023
Magdalena Kordel: Ktoś do kochania
Znak, Kraków 2023.
Wyjaśnienia
Sporo będzie podróży w przeszłość w powieści "Ktoś do kochania", bo Magdalena Kordel zamyka nią cykl Tajemnice i musi wyjaśnić to wszystko, co do tej pory kierowało bohaterami. Wyjaśnić, ale i ponaprawiać, bo każdemu wolno popełniać błędy - ważne jest jednak to, żeby w tych błędach nie tkwić i nie utrzymywać niewłaściwego stanu rzeczy. Wątków jest wiele jak na tak niewielką przecież powieść, ale nawet odbiorczynie, które wcześniej do Tajemnic nie trafiły, szybko znajdą swoje miejsce w literackim azylu. To, co złe, wydarzyło się w większości przypadków w odległej przeszłości, a teraz wszyscy borykają się z konsekwencjami raz podjętych decyzji i trwają w uporze. Trzeba różne sprawy powyjaśniać i ponaprawiać, żeby można było budować szczęście.
Tym razem dość dużo miejsca poświęca się starszym paniom, bohaterkom, które mocno skomplikowały sobie egzystencję za sprawą drugiej wojny światowej - i sporą część wyjaśnień właśnie tam Magdalena Kordel przenosi. Oto czasy najtrudniejsze ze wszystkich, zmuszające do dokonywania konkretnych wyborów. Jedni opowiadają się po stronie kraju i chcą za wszelką cenę bronić ojczyzny, inni wybierają łatwiejsze życie i szansę na przetrwanie - chociaż z nieczystym sumieniem. Tragedie i konflikty wojenne mogą trwać bardzo długo i przenosić się niemal na kolejne pokolenia, o czym przekonują się zwłaszcza Mateusz i Ruta. Kochają się, chcieliby założyć rodzinę, jednak spotykają się z ogromnym sprzeciwem matki Mateusza, Jagny. Jagna zresztą zachowuje się bardzo dziwnie, odsuwa się od przyjaciółek i nie daje sobie przemówić do rozsądku. Zamyka się w swojej złości i poczuciu krzywdy i tylko w jeden sposób będzie można do niej dotrzeć. Z kolei Masza, która dawno temu dokonała wyboru z przymusu, wbrew sobie - teraz ma siłę destrukcyjną mimo woli. Nie może już odnaleźć drugiej tak wielkiej miłości, zadowala się więc jej substytutem, nie oglądając się na innych ludzi. I ona ma swoje tajemnice, które należy rozwikłać. W domu babki Adeli sporo jest na razie problemów i zmartwień - ale wszystko po to, żeby w końcu nadeszło ukojenie i szczęście dla wszystkich. Dom jest duży, pomieści całe rodziny, trzeba jednak najpierw doprowadzić do konfrontacji skłóconych i umożliwić naprawienie błędów. To oczywiście nie będzie proste, wiąże się z silnymi emocjami i koniecznością porozmawiania nawet mimo uprzedzeń - a jednak warto.
Oczywiście większość intryg rozwiązuje się tu za sprawą opowieści i narracji, historii w powieści - kolejni bohaterowie zyskują głos w różnych formach (jedni w listach, inni w monologach), a czytelniczki muszą posplatać sobie fakty i przeżywać to, co przeżywały kiedyś bohaterki. Magdalena Kordel mocno tym razem wpatruje się w przeszłość, sięga po obrazki, których raczej nie można się spodziewać po kojącej powieści obyczajowej - ale autorka radzi sobie z rozkładem punktów kulminacyjnych i z uspokajaniem nastrojów, kiedy stają się już nie do zniesienia. "Ktoś do kochania" to książka, która staje się satysfakcjonującym zwieńczeniem serii - ale która nadaje się też do samodzielnej lektury. Tyle tylko, że nawet ze świadomością rozwiązania problemów czytelniczki będą chciały poznać wcześniejsze perypetie bohaterek i na dłużej zakotwiczyć się w gościnnym starym domu.
Wyjaśnienia
Sporo będzie podróży w przeszłość w powieści "Ktoś do kochania", bo Magdalena Kordel zamyka nią cykl Tajemnice i musi wyjaśnić to wszystko, co do tej pory kierowało bohaterami. Wyjaśnić, ale i ponaprawiać, bo każdemu wolno popełniać błędy - ważne jest jednak to, żeby w tych błędach nie tkwić i nie utrzymywać niewłaściwego stanu rzeczy. Wątków jest wiele jak na tak niewielką przecież powieść, ale nawet odbiorczynie, które wcześniej do Tajemnic nie trafiły, szybko znajdą swoje miejsce w literackim azylu. To, co złe, wydarzyło się w większości przypadków w odległej przeszłości, a teraz wszyscy borykają się z konsekwencjami raz podjętych decyzji i trwają w uporze. Trzeba różne sprawy powyjaśniać i ponaprawiać, żeby można było budować szczęście.
Tym razem dość dużo miejsca poświęca się starszym paniom, bohaterkom, które mocno skomplikowały sobie egzystencję za sprawą drugiej wojny światowej - i sporą część wyjaśnień właśnie tam Magdalena Kordel przenosi. Oto czasy najtrudniejsze ze wszystkich, zmuszające do dokonywania konkretnych wyborów. Jedni opowiadają się po stronie kraju i chcą za wszelką cenę bronić ojczyzny, inni wybierają łatwiejsze życie i szansę na przetrwanie - chociaż z nieczystym sumieniem. Tragedie i konflikty wojenne mogą trwać bardzo długo i przenosić się niemal na kolejne pokolenia, o czym przekonują się zwłaszcza Mateusz i Ruta. Kochają się, chcieliby założyć rodzinę, jednak spotykają się z ogromnym sprzeciwem matki Mateusza, Jagny. Jagna zresztą zachowuje się bardzo dziwnie, odsuwa się od przyjaciółek i nie daje sobie przemówić do rozsądku. Zamyka się w swojej złości i poczuciu krzywdy i tylko w jeden sposób będzie można do niej dotrzeć. Z kolei Masza, która dawno temu dokonała wyboru z przymusu, wbrew sobie - teraz ma siłę destrukcyjną mimo woli. Nie może już odnaleźć drugiej tak wielkiej miłości, zadowala się więc jej substytutem, nie oglądając się na innych ludzi. I ona ma swoje tajemnice, które należy rozwikłać. W domu babki Adeli sporo jest na razie problemów i zmartwień - ale wszystko po to, żeby w końcu nadeszło ukojenie i szczęście dla wszystkich. Dom jest duży, pomieści całe rodziny, trzeba jednak najpierw doprowadzić do konfrontacji skłóconych i umożliwić naprawienie błędów. To oczywiście nie będzie proste, wiąże się z silnymi emocjami i koniecznością porozmawiania nawet mimo uprzedzeń - a jednak warto.
Oczywiście większość intryg rozwiązuje się tu za sprawą opowieści i narracji, historii w powieści - kolejni bohaterowie zyskują głos w różnych formach (jedni w listach, inni w monologach), a czytelniczki muszą posplatać sobie fakty i przeżywać to, co przeżywały kiedyś bohaterki. Magdalena Kordel mocno tym razem wpatruje się w przeszłość, sięga po obrazki, których raczej nie można się spodziewać po kojącej powieści obyczajowej - ale autorka radzi sobie z rozkładem punktów kulminacyjnych i z uspokajaniem nastrojów, kiedy stają się już nie do zniesienia. "Ktoś do kochania" to książka, która staje się satysfakcjonującym zwieńczeniem serii - ale która nadaje się też do samodzielnej lektury. Tyle tylko, że nawet ze świadomością rozwiązania problemów czytelniczki będą chciały poznać wcześniejsze perypetie bohaterek i na dłużej zakotwiczyć się w gościnnym starym domu.
środa, 2 sierpnia 2023
Becky Albertalli: Kate in waiting
See YA, Czarna Owca, Warszawa 2023.
Próby
Na wielką próbę wystawiona zostaje przyjaźń Kate i Andersona. Chociaż wielu odbiorców może uważać, że nie istnieje przyjaźń między chłopakiem i dziewczyną, to w przypadku Kate i Andersona jest inaczej. Chociaż bohaterowie powieści "Kate in waiting" nie stronią od czułych gestów, spędzają ze sobą każdą chwilę, jeżdżą razem do szkoły, a kiedy muszą coś pilnie przedyskutować, podają sobie tajne hasło i kierują się do nieużywanej toalety - to jednak może zdarzyć się coś, co wystawi ich relację na poważną próbę. Tak dzieje się z pojawieniem się w szkole Matta. Matt to przystojniak, wrażliwy i opiekuńczy, miły i zabawny. Bez wad. Nic dziwnego, że zauroczenie Mattem przeżywa Kate, czekająca - wzorem wszystkich nastolatek - na swojego księcia z bajki. Ale Anderson też nie zamierza się poddawać: gdyby przypadkiem okazało się, że nowy kolega jest tej samej orientacji, Anderson miałby większe szanse na zdobycie swojej drugiej połówki. Trwają jednak próby do szkolnego spektaklu, a podczas tych prób to Kate gra partnerkę Matta. Becky Albertalli wykorzystuje przemiany w powieściach dla młodzieży i w seriach young adult: wie, że może sobie już pozwolić na opisywanie nie tylko damsko-męskich relacji, może na pierwszym planie stawiać wątki homoseksualne, a w tle wprowadzać osoby trans - i nikogo to nie zdziwi ani nie zbulwersuje, mało tego: nie stanowi to żadnej sensacji dla rówieśników. "Kate in waiting" to w tle lekcja tolerancji dla odbiorców. Najbardziej jednak będzie się tu liczyć opowieść o przyjaźni, która musi pokonać spore trudności. Bo chociaż Kate i Anderson próbują ze sobą rozmawiać o wszystkim i dzielić się wątpliwościami oraz nadziejami, gdy w grę zaczyna wchodzić zauroczenie - nie ma mowy o pełnej szczerości. Bohaterowie próbują oceniać, co wyrządzi drugiej stronie mniejszą krzywdę i co sprawi mniejszy ból - dopóki sytuacja pozostaje w zawieszeniu, to znaczy Matt nie zdeklarował się, kogo wybierze, przyjaźń Kate i Andersona będzie zagrożona - i to poważnie. Na szczęście Becky Albertalli wie, jak ważne jest nie tylko dla nastolatków posiadanie zaufanych przyjaciół i powierników sekretów - uczy odbiorców, jak podtrzymywać ważne dla siebie relacje. Spójność historii zapewniają próby do spektaklu odbywające się w tle - jednak momentami autorka odrzuca ten motyw, żeby przyglądać się zachowaniom grupy, zresztą wie doskonale, że dla czytelników to właśnie kontakty interpersonalne będą najbardziej przyciągającym elementem opowieści. Nie ma tu w ogóle znaczenia prawdopodobieństwo samej fabuły, liczy się tylko precyzja w przedstawianiu uczuć - Becky Albertalli chce swoich odbiorców przekonać, że o pewne znajomości warto powalczyć mimo wszystko. "Kate in waiting" to powieść młodzieżowa - ale chociaż wątek romansowy nadaje jej rytm (pojawia się zresztą w różnych odsłonach), to nie wysuwa się na pierwszy plan, jeśli więc ktoś jest zmęczony sercowymi historiami o przewidywalnym przebiegu - może spokojnie zaufać Becky Albertalli.
Próby
Na wielką próbę wystawiona zostaje przyjaźń Kate i Andersona. Chociaż wielu odbiorców może uważać, że nie istnieje przyjaźń między chłopakiem i dziewczyną, to w przypadku Kate i Andersona jest inaczej. Chociaż bohaterowie powieści "Kate in waiting" nie stronią od czułych gestów, spędzają ze sobą każdą chwilę, jeżdżą razem do szkoły, a kiedy muszą coś pilnie przedyskutować, podają sobie tajne hasło i kierują się do nieużywanej toalety - to jednak może zdarzyć się coś, co wystawi ich relację na poważną próbę. Tak dzieje się z pojawieniem się w szkole Matta. Matt to przystojniak, wrażliwy i opiekuńczy, miły i zabawny. Bez wad. Nic dziwnego, że zauroczenie Mattem przeżywa Kate, czekająca - wzorem wszystkich nastolatek - na swojego księcia z bajki. Ale Anderson też nie zamierza się poddawać: gdyby przypadkiem okazało się, że nowy kolega jest tej samej orientacji, Anderson miałby większe szanse na zdobycie swojej drugiej połówki. Trwają jednak próby do szkolnego spektaklu, a podczas tych prób to Kate gra partnerkę Matta. Becky Albertalli wykorzystuje przemiany w powieściach dla młodzieży i w seriach young adult: wie, że może sobie już pozwolić na opisywanie nie tylko damsko-męskich relacji, może na pierwszym planie stawiać wątki homoseksualne, a w tle wprowadzać osoby trans - i nikogo to nie zdziwi ani nie zbulwersuje, mało tego: nie stanowi to żadnej sensacji dla rówieśników. "Kate in waiting" to w tle lekcja tolerancji dla odbiorców. Najbardziej jednak będzie się tu liczyć opowieść o przyjaźni, która musi pokonać spore trudności. Bo chociaż Kate i Anderson próbują ze sobą rozmawiać o wszystkim i dzielić się wątpliwościami oraz nadziejami, gdy w grę zaczyna wchodzić zauroczenie - nie ma mowy o pełnej szczerości. Bohaterowie próbują oceniać, co wyrządzi drugiej stronie mniejszą krzywdę i co sprawi mniejszy ból - dopóki sytuacja pozostaje w zawieszeniu, to znaczy Matt nie zdeklarował się, kogo wybierze, przyjaźń Kate i Andersona będzie zagrożona - i to poważnie. Na szczęście Becky Albertalli wie, jak ważne jest nie tylko dla nastolatków posiadanie zaufanych przyjaciół i powierników sekretów - uczy odbiorców, jak podtrzymywać ważne dla siebie relacje. Spójność historii zapewniają próby do spektaklu odbywające się w tle - jednak momentami autorka odrzuca ten motyw, żeby przyglądać się zachowaniom grupy, zresztą wie doskonale, że dla czytelników to właśnie kontakty interpersonalne będą najbardziej przyciągającym elementem opowieści. Nie ma tu w ogóle znaczenia prawdopodobieństwo samej fabuły, liczy się tylko precyzja w przedstawianiu uczuć - Becky Albertalli chce swoich odbiorców przekonać, że o pewne znajomości warto powalczyć mimo wszystko. "Kate in waiting" to powieść młodzieżowa - ale chociaż wątek romansowy nadaje jej rytm (pojawia się zresztą w różnych odsłonach), to nie wysuwa się na pierwszy plan, jeśli więc ktoś jest zmęczony sercowymi historiami o przewidywalnym przebiegu - może spokojnie zaufać Becky Albertalli.
wtorek, 1 sierpnia 2023
Laura Baldini: Marzenie o pięknie
Marginesy, Warszawa 2023.
Praca nad marzeniem
Laura Baldini wykorzystuje zainteresowanie rynkowe fabularyzowanymi biografiami i przedstawia historię Estée Lauder, kobiety, która odniosła sukces w branży kosmetyków. "Marzenie o pięknie" to bardzo ładnie napisana książka podchodząca pod powieść obyczajową, wyrazista i spokojna, a nawet kojąca. Autorka sięga tu po motyw ciężkiej pracy od podstaw, przedstawia tak naprawdę historię kopciuszka: kobiety znikąd, która dzięki determinacji i pomysłowości mogła podbić świat. Bohaterka tomu nie boi się wyzwań, a do tego wie, jak wykorzystywać prawa rynku. Nie rzuca się na głęboką wodę, swoje zadania realizuje stopniowo i nigdy nie podejmuje zbyt dużego ryzyka. Początki firmy znanej powszechnie wyglądają jak bajkowa opowieść i tylko jedna osoba wie, jak dużo wysiłku potrzeba, żeby zrealizować marzenia o karierze i sławie. Ale Estée Lauder nie ma wyboru, nie przygotowuje sobie planu awaryjnego: w ogóle nie dopuszcza do siebie myśli, że coś mogłoby się nie udać. Jako młoda kobieta - z wydatną pomocą wujka - opracowuje przepisy na kremy upiększające i regenerujące skórę. Wie, że kosmetyki mogą pomóc w rozwiązywaniu problemów z cerą i sprawią, że kobiety będą czuć się piękniejsze. Na początku Estée Lauder zwraca się tylko do znajomych. Prezentuje swoje produkty napotkanym kobietom, które wykażą zainteresowanie kosmetykami - wie, że po wypróbowaniu kremu zyska kolejną klientkę. Te z kolei pocztą pantoflową szerzą wieść o cudownych kremach, więc do Estée Lauder przybywają kolejne zainteresowane zakupem panie. Sama bohaterka od początku przyjmuje dewizę, że każda kobieta może wydobyć swoje naturalne piękno, jeśli tylko poświęci kilka minut dziennie na pielęgnację skóry. Stopniowo rozszerza ofertę, dodaje do niej na przykład puder. Wymyśla też, jak przyciągać klientki: do słoiczków z kremami dodaje im drobne upominki, próbki innych kosmetyków. Sama Estée Lauder nie ignoruje żadnej klientki, nawet jeśli jest zmęczona albo miała właśnie zakończyć pracę, nie kieruje się wyłącznie do zamożnych albo białych pań - każda kobieta jest dla niej tak samo ważna, bo też i każda zamieni się w wierną klientkę.
"Marzenie o pięknie" w pierwszej części jest książką pokazującą drogę do późniejszych sukcesów, chociaż zanim firma naprawdę się rozwinie, tom się skończy: liczy się tu przede wszystkim życie Estée Lauder, kobiety, która odważyła się marzyć. Najpierw autorka skupia się na wyborach marketingowych i udanych posunięciach w zarządzaniu: bohaterka tomu próbuje rozwijać biznes stopniowo. Z kolei w drugiej części, kiedy firma już dość dobrze prosperuje i pozwala na zatrudnianie nowych pracownic, autorka przenosi się do tematu życia prywatnego Estée Lauder: przedstawia cenę, jaką bohaterka zapłaciła za swoją odwagę. W ogóle w całej książce pojawia się motyw samodzielności kobiet (niekoniecznie emancypacji, ale - prawa do samostanowienia, bez wielkich buntów, jako naturalny sposób życia). Estée Lauder przekonuje swoje otoczenie, że kobieta ma prawo do robienia kariery i może dzielić się z mężem obowiązkami domowymi, nie powinna być oceniana, jeśli rozstanie się z partnerem. Przemyca autorka te komentarze co pewien czas, budując charakterystykę bohaterki (i przy okazji pokazując czytelniczkom, co stoi za przepisem na sukces). Pod koniec tomu skupiać się może już na kryzysie małżeńskim w domu Estée Lauder i przedstawiać sposoby na relację. I cała ta książka przyciągnie nie tylko osoby zainteresowane historiami rodzinnych biznesów kosmetycznych.
Praca nad marzeniem
Laura Baldini wykorzystuje zainteresowanie rynkowe fabularyzowanymi biografiami i przedstawia historię Estée Lauder, kobiety, która odniosła sukces w branży kosmetyków. "Marzenie o pięknie" to bardzo ładnie napisana książka podchodząca pod powieść obyczajową, wyrazista i spokojna, a nawet kojąca. Autorka sięga tu po motyw ciężkiej pracy od podstaw, przedstawia tak naprawdę historię kopciuszka: kobiety znikąd, która dzięki determinacji i pomysłowości mogła podbić świat. Bohaterka tomu nie boi się wyzwań, a do tego wie, jak wykorzystywać prawa rynku. Nie rzuca się na głęboką wodę, swoje zadania realizuje stopniowo i nigdy nie podejmuje zbyt dużego ryzyka. Początki firmy znanej powszechnie wyglądają jak bajkowa opowieść i tylko jedna osoba wie, jak dużo wysiłku potrzeba, żeby zrealizować marzenia o karierze i sławie. Ale Estée Lauder nie ma wyboru, nie przygotowuje sobie planu awaryjnego: w ogóle nie dopuszcza do siebie myśli, że coś mogłoby się nie udać. Jako młoda kobieta - z wydatną pomocą wujka - opracowuje przepisy na kremy upiększające i regenerujące skórę. Wie, że kosmetyki mogą pomóc w rozwiązywaniu problemów z cerą i sprawią, że kobiety będą czuć się piękniejsze. Na początku Estée Lauder zwraca się tylko do znajomych. Prezentuje swoje produkty napotkanym kobietom, które wykażą zainteresowanie kosmetykami - wie, że po wypróbowaniu kremu zyska kolejną klientkę. Te z kolei pocztą pantoflową szerzą wieść o cudownych kremach, więc do Estée Lauder przybywają kolejne zainteresowane zakupem panie. Sama bohaterka od początku przyjmuje dewizę, że każda kobieta może wydobyć swoje naturalne piękno, jeśli tylko poświęci kilka minut dziennie na pielęgnację skóry. Stopniowo rozszerza ofertę, dodaje do niej na przykład puder. Wymyśla też, jak przyciągać klientki: do słoiczków z kremami dodaje im drobne upominki, próbki innych kosmetyków. Sama Estée Lauder nie ignoruje żadnej klientki, nawet jeśli jest zmęczona albo miała właśnie zakończyć pracę, nie kieruje się wyłącznie do zamożnych albo białych pań - każda kobieta jest dla niej tak samo ważna, bo też i każda zamieni się w wierną klientkę.
"Marzenie o pięknie" w pierwszej części jest książką pokazującą drogę do późniejszych sukcesów, chociaż zanim firma naprawdę się rozwinie, tom się skończy: liczy się tu przede wszystkim życie Estée Lauder, kobiety, która odważyła się marzyć. Najpierw autorka skupia się na wyborach marketingowych i udanych posunięciach w zarządzaniu: bohaterka tomu próbuje rozwijać biznes stopniowo. Z kolei w drugiej części, kiedy firma już dość dobrze prosperuje i pozwala na zatrudnianie nowych pracownic, autorka przenosi się do tematu życia prywatnego Estée Lauder: przedstawia cenę, jaką bohaterka zapłaciła za swoją odwagę. W ogóle w całej książce pojawia się motyw samodzielności kobiet (niekoniecznie emancypacji, ale - prawa do samostanowienia, bez wielkich buntów, jako naturalny sposób życia). Estée Lauder przekonuje swoje otoczenie, że kobieta ma prawo do robienia kariery i może dzielić się z mężem obowiązkami domowymi, nie powinna być oceniana, jeśli rozstanie się z partnerem. Przemyca autorka te komentarze co pewien czas, budując charakterystykę bohaterki (i przy okazji pokazując czytelniczkom, co stoi za przepisem na sukces). Pod koniec tomu skupiać się może już na kryzysie małżeńskim w domu Estée Lauder i przedstawiać sposoby na relację. I cała ta książka przyciągnie nie tylko osoby zainteresowane historiami rodzinnych biznesów kosmetycznych.