Czarne, Wołowiec 2023.
Silniejsza płeć
"Miłość to cała moja wina" to szereg bardzo krótkich reportaży przedstawiających różne sytuacje kobiet, które wychowywały się w Związku Radzieckim i teraz wykorzystują hart ducha do przełamywania trudności w codziennym życiu. Czasami w to życie wchodzi wielka polityka, innym razem - nie do końca poprawne relacje społeczne. Panie muszą wykazać się wielką siłą, niektóre znoszą więzienie lub wieloletnie rozstania z partnerami, inne - śmierć najbliższych. Tragedie, których dałoby się uniknąć w innej rzeczywistości, w innej przestrzeni politycznej. Autorka, Małgorzata Nocuń, dociera do kobiet, które cierpienie mają wręcz wpisane w geny: ich babcie lub mamy przeżyły drugą wojnę światową, doznały Wielkiego Głodu, wiedzą, co znaczy strach o najbliższych i walka o przeżycie każdego dnia od nowa. Kolejne pokolenie znów przeżywa własne tragedie - i znów pisze historię, o której trzeba będzie opowiadać wnukom. Trudno oddać dramatyzm poszczególnych narracji, zwłaszcza w tekstach o bardzo niewielkiej objętości. Nocuń przywołuje scenerię albo obrazki rodzajowe, w kilku słowach stara się scharakteryzować bohaterki swoich opowieści - jednak pozostaje bezradna wobec samego ładunku przeżyć.
Reportaże z tomu są bardzo krótkie, żeby zmieściło się ich jak najwięcej - losy różne, a jednocześnie bardzo podobne. Każdy motyw autorka wykorzystuje, żeby wprowadzić trochę wiadomości na temat historii czy teraźniejszości - żeby naświetlić największe bolączki i wyzwania, z jakimi muszą się mierzyć dzielne - często wbrew własnym potrzebom - kobiety. Wielkie miłości rozpuszczają się tu w konieczności mierzenia się z bezdusznym systemem. Nadzieje kończą się w momencie aresztowania. Panie stają przed dylematami nie do rozwiązania w normalnych warunkach, muszą wykazywać się pomysłowością nad miarę, żeby przetrwać. Jest ta książka hołdem składanym zwyczajnym kobietom (chociaż ta "zwyczajność" jest tu mocno dyskusyjna). W opozycji do mężczyzn zapisujących się w podręcznikach do historii Małgorzata Nocuń przytacza życiorysy kobiet - zresztą część z nich poddaje się panującej narracji i próbuje zwrócić uwagę na płeć przeciwną ze swojego najbliższego otoczenia, ale dla autorki nie to jest najważniejsze - a próby radzenia sobie z każdym skomplikowanym zawirowaniem historycznym.
Na zderzeniu zwyczajności i heroizmu mieszczą się te opowieści - wypełnione tajemniczą siłą czerpaną nie wiadomo skąd i nieskończoną w obliczu największych kataklizmów. Jednak nie ma tu miejsca na sentymenty i na przedstawianie życiowych marzeń lub sielankowych scenek. Każde najmniejsze szczęście trzeba sobie wywalczyć - bez tego nie uda się przeżyć. Mężczyźni mogą sobie pozwolić na marazm i czekanie z piwem przed telewizorem na poprawę losu. Kobiety o ten los muszą zadbać. Cała książka składa się z portretów bohaterek - cichych i stojących w cieniu, a jednak bezwzględnych, kiedy trzeba. I to u Małgorzaty Nocuń najbardziej będzie przyciągać czytelników - spragnionych drobnych historii o tych, które nie zaistnieją na kartach podręczników, a przecież w pełni na to zasługują.
Recenzje, wywiady, omówienia krytyczne, komentarze.
Codziennie aktualizowana strona Izabeli Mikrut
piątek, 30 czerwca 2023
czwartek, 29 czerwca 2023
Iza Komendołowicz: Ginekolodzy 2
W.A.B., Warszawa 2023.
Co wolno
"Ginekolodzy 2" to książka, która przeraża i chociaż przyczyni się do zwiększania świadomości praw kobiet w dziedzinie dostępu do usług medycznych z zakresu ginekologii, przyniesie też sporo niewesołych refleksji na temat kondycji polskiej służby zdrowia. To obowiązkowa lektura dla wszystkich kobiet, które chcą zachodzić w ciąże i rodzić zdrowe dzieci - Iza Komendołowicz odnosi się do spraw, które wstrząsały opinią publiczną i pokazywały słabości prawa. I nie jest tak, że tylko mężczyźni po sześćdziesiątce roszczą sobie pretensje do decydowania o ciałach kobiet. Autorka stara się dotrzeć do rozmówców z różnych grup, by przedstawić racje lub poglądy zainteresowanych. I tak przytacza co pewien czas dramatyczne historie kobiet zmuszanych do walki o siebie - smutnym tłem i refrenem w książce jest historia Izabeli z Pszczyny - kobiety, która zmarła, bo lekarze nie chcieli podjąć się terminacji ciąży. Inne panie dzielą się swoimi doświadczeniami w relacjach z medykami i przeważnie nie są to narracje optymistyczne. Panie stanowią głos kobiet w wieku rozrodczym. Jest tu też głos ginekologów z obu stron barykady. Jedni podpisali klauzulę sumienia i są zdania, że każdy płód należy urodzić, niezależnie od wad, które skazują go na cierpienie i uniemożliwiają przeżycie poza łonem matki - terminacja ciąży (część ginekologów świadomie unika słowa "aborcja", wiedząc, jakie emocje to wzbudza) jest według nich czynem niedozwolonym. Nikt nie wyjaśnia, dlaczego chce brać na siebie dylematy etyczne samych kobiet: strażnicy moralności są zbyt mocno przekonani o własnej nieomylności, żeby w ogóle dopuszczać do siebie możliwość dialogu. Są też ginekolodzy, którzy prezentują inne stanowisko: podpowiadają, co zrobić, kiedy kobieta chce przerwać ciążę. Bez przerwy powraca motyw zaświadczeń od psychiatrów jako najpewniejsze rozwiązanie - ale ta droga wiąże się z kilkoma wyzwaniami, o których bohaterowie książki będą mówić. Pojawiają się tu wypowiedzi ginekologów, którzy zaczęli wprowadzać rozwiązania przełomowe i ważne dla kobiet (najczęściej po rozmowach z nimi autorka wprowadza jeszcze komentarz co do ich dalszych losów: widać z tego wyraźnie, że buntownicy nie są mile widziani i raczej nie mają szans na spokojną karierę w zawodzie). Niektórzy wyjaśniają, dlaczego nie unikają terminacji ciąży, inni porównują zabiegi dzisiaj i te sprzed kilku dekad. Część rozmówców przypomina, jak działacze ruchów pro-life próbują terroryzować społeczeństwo, druga część walczy o ratowanie płodów z wadami letalnymi za wszelką cenę. W tym wszystkim zapomina się o jednym: że nie można pozbawić wolnej woli samych zainteresowanych, ciężarnych. W tym dyskursie najwięcej jest roli strachu: wszyscy zauważają, jak zmieniło się podejście pań przychodzących na wizyty kontrolne. Ich pierwsze pytanie nie dotyczy płci dziecka, a jego zdrowia. Zaostrzanie prawa antyaborcyjnego oczywiście nie powstrzyma kobiet, które chcą usunąć ciążę - jedynie utrudnia takie działania i zmusza do kreatywności: wyjazdów zagranicznych lub szukania szpitali, w których da się taki zabieg wykonać. Niektórzy ginekolodzy irytują się zresztą, że ich koledzy po fachu po zdiagnozowaniu patologicznej ciąży rezygnują z prowadzenia kobiety. Problemów i bolączek jest mnóstwo, Iza Komendołowicz przytacza - za sprawą szeregu wywiadów i wyznań, głównie lekarzy - ale nie tylko. Jest to książka ważna i potrzebna, a jednocześnie rodzi się złość na całą sytuację okołopolityczną - przyczynę ludzkich dramatów.
Co wolno
"Ginekolodzy 2" to książka, która przeraża i chociaż przyczyni się do zwiększania świadomości praw kobiet w dziedzinie dostępu do usług medycznych z zakresu ginekologii, przyniesie też sporo niewesołych refleksji na temat kondycji polskiej służby zdrowia. To obowiązkowa lektura dla wszystkich kobiet, które chcą zachodzić w ciąże i rodzić zdrowe dzieci - Iza Komendołowicz odnosi się do spraw, które wstrząsały opinią publiczną i pokazywały słabości prawa. I nie jest tak, że tylko mężczyźni po sześćdziesiątce roszczą sobie pretensje do decydowania o ciałach kobiet. Autorka stara się dotrzeć do rozmówców z różnych grup, by przedstawić racje lub poglądy zainteresowanych. I tak przytacza co pewien czas dramatyczne historie kobiet zmuszanych do walki o siebie - smutnym tłem i refrenem w książce jest historia Izabeli z Pszczyny - kobiety, która zmarła, bo lekarze nie chcieli podjąć się terminacji ciąży. Inne panie dzielą się swoimi doświadczeniami w relacjach z medykami i przeważnie nie są to narracje optymistyczne. Panie stanowią głos kobiet w wieku rozrodczym. Jest tu też głos ginekologów z obu stron barykady. Jedni podpisali klauzulę sumienia i są zdania, że każdy płód należy urodzić, niezależnie od wad, które skazują go na cierpienie i uniemożliwiają przeżycie poza łonem matki - terminacja ciąży (część ginekologów świadomie unika słowa "aborcja", wiedząc, jakie emocje to wzbudza) jest według nich czynem niedozwolonym. Nikt nie wyjaśnia, dlaczego chce brać na siebie dylematy etyczne samych kobiet: strażnicy moralności są zbyt mocno przekonani o własnej nieomylności, żeby w ogóle dopuszczać do siebie możliwość dialogu. Są też ginekolodzy, którzy prezentują inne stanowisko: podpowiadają, co zrobić, kiedy kobieta chce przerwać ciążę. Bez przerwy powraca motyw zaświadczeń od psychiatrów jako najpewniejsze rozwiązanie - ale ta droga wiąże się z kilkoma wyzwaniami, o których bohaterowie książki będą mówić. Pojawiają się tu wypowiedzi ginekologów, którzy zaczęli wprowadzać rozwiązania przełomowe i ważne dla kobiet (najczęściej po rozmowach z nimi autorka wprowadza jeszcze komentarz co do ich dalszych losów: widać z tego wyraźnie, że buntownicy nie są mile widziani i raczej nie mają szans na spokojną karierę w zawodzie). Niektórzy wyjaśniają, dlaczego nie unikają terminacji ciąży, inni porównują zabiegi dzisiaj i te sprzed kilku dekad. Część rozmówców przypomina, jak działacze ruchów pro-life próbują terroryzować społeczeństwo, druga część walczy o ratowanie płodów z wadami letalnymi za wszelką cenę. W tym wszystkim zapomina się o jednym: że nie można pozbawić wolnej woli samych zainteresowanych, ciężarnych. W tym dyskursie najwięcej jest roli strachu: wszyscy zauważają, jak zmieniło się podejście pań przychodzących na wizyty kontrolne. Ich pierwsze pytanie nie dotyczy płci dziecka, a jego zdrowia. Zaostrzanie prawa antyaborcyjnego oczywiście nie powstrzyma kobiet, które chcą usunąć ciążę - jedynie utrudnia takie działania i zmusza do kreatywności: wyjazdów zagranicznych lub szukania szpitali, w których da się taki zabieg wykonać. Niektórzy ginekolodzy irytują się zresztą, że ich koledzy po fachu po zdiagnozowaniu patologicznej ciąży rezygnują z prowadzenia kobiety. Problemów i bolączek jest mnóstwo, Iza Komendołowicz przytacza - za sprawą szeregu wywiadów i wyznań, głównie lekarzy - ale nie tylko. Jest to książka ważna i potrzebna, a jednocześnie rodzi się złość na całą sytuację okołopolityczną - przyczynę ludzkich dramatów.
środa, 28 czerwca 2023
Mini Grey: Najwspanialsze widowisko świata
Kropka, Warszawa 2023.
Teatr świata
Mini Grey postanawia poruszyć temat, który już wiele razy powracał w różnych ujęciach - a ten pomysł na zaprezentowanie historii rozwoju życia na Ziemi wyróżnia się na rynku i łamie schematy. "Najwspanialsze widowisko świata" to bowiem zapis wizyty w teatrze, a odbiorców może zdziwić, że 4,6 miliarda lat da się zmieścić w jednym przedstawieniu przygotowanym przez owady, a prowadzonym przez Karola Karalucha. Scena tego teatru mieści się w pudełku po butach, a szczegółowe oprowadzenie po jej elementach znajduje się na jednej z pierwszych rozkładówek. To kreatywna propozycja dla dzieci, by zorientowały się w nawigacji po stronach. Zacząć lekturę trzeba od sceny głównej, czyli od miejsca na środku: to tam pojawią się informacje najważniejsze, wygłaszane przez natchnionego konferansjera albo innych artystów z trupy. Na skrzydełkach - bocznych marginesach - można będzie znaleźć dodatkowe informacje, komentarze bardziej szczegółowe i dla zainteresowanych - tak, żeby nie rozbijać występu, a dopowiedzieć coś interesującego. Pod spodem - w podsceniu, czyli pod kartonem uwijają się mrówki. Drużyna Mierniczych Czasu rozwija miarkę, żeby pokazywać odbiorcom, w jakim momencie czasu właśnie się znajdują - to ważne, żeby czytelnicy nie pogubili się w prezentowanych przeskokach. Chociaż najłatwiej byłoby po prostu wskazywać jakiś punkt na miarce, mrówki wprowadzają spory chaos, wrzucają mnóstwo przedmiotów, znaczników i innych dziwnych odciągaczy uwagi. Trzeba będzie sporo się skupiać, żeby nie pogubić się w nadmiarze treści. A przecież Mini Grey wcale nie zarzuca wiadomościami czytelników. Stara się zaakcentować to, co najciekawsze i zwyczajnie ważne w przedstawieniu rozwoju życia na Ziemi. Podzielenie przestrzeni na kilka obszarów odpowiedzialnych za różne zagadnienia to nie wszystko. Mini Grey cały czas szuka sposobu na urozmaicenie lektury-przedstawienia. Jest tu przepis kulinarny na stworzenie planety, szukanie najlepszego miejsca do życia (przy odmierzaniu odpowiedniej odległości od Słońca). Jest tu powitanie mikrobów na widowni (marginesy wyjaśniają istnienie mikrobów i znaczenie ich w rozwoju życia), są kontynenty z chlebów tostowych, galarety i dziwne stwory wycinane z gazet. Kolejni aktorzy lub animatorzy wchodzą na scenę z odpowiednimi lalkami, przejęci animują bohaterami, którzy pojawiają się przecież tylko na mgnienie oka. Można się jednak im przyjrzeć - a opowieść zatrzymać dzięki wyjaśnieniom na marginesach. Komentarze są bardzo krótkie, a dodatkowo nacechowane emocjonalnie i wypełnione humorem. Sporo miejsca zabiera w tekstach funkcja fatyczna, budowanie kontaktu z odbiorcami, zwracanie się do nich i podtrzymywanie ekscytacji - to oznacza spore ograniczenia w przekazywaniu naukowych faktów. Ale to rozwiązanie sprawia, że dzieci nie będą się nudzić podczas lektury i być może lepiej zapamiętają kilka terminów, które się tu pojawiają. Na pewno nie można tu mówić o porządkowaniu wiedzy czy przekazywaniu sporej dawki wiadomości: liczy się zabawa i kontrolowany twórczy chaos, możliwość wpłynięcia na wyobraźnię odbiorców i zachęcenia ich do samodzielnego poszukiwania informacji. Przedstawienie przygotowane przez owady jest humorystyczne, chociaż nie ma w nim fabuły - to zestaw scenek pokazujących, jak zmieniało się życie na Ziemi na przestrzeni milionów lat (jeden milion to jeden centymetr na mrówczej miarce). Bardziej liczy się tu strona graficzna niż tekst - to ona przykuwa uwagę i zachęca dzieci do oglądania przedstawienia.
Teatr świata
Mini Grey postanawia poruszyć temat, który już wiele razy powracał w różnych ujęciach - a ten pomysł na zaprezentowanie historii rozwoju życia na Ziemi wyróżnia się na rynku i łamie schematy. "Najwspanialsze widowisko świata" to bowiem zapis wizyty w teatrze, a odbiorców może zdziwić, że 4,6 miliarda lat da się zmieścić w jednym przedstawieniu przygotowanym przez owady, a prowadzonym przez Karola Karalucha. Scena tego teatru mieści się w pudełku po butach, a szczegółowe oprowadzenie po jej elementach znajduje się na jednej z pierwszych rozkładówek. To kreatywna propozycja dla dzieci, by zorientowały się w nawigacji po stronach. Zacząć lekturę trzeba od sceny głównej, czyli od miejsca na środku: to tam pojawią się informacje najważniejsze, wygłaszane przez natchnionego konferansjera albo innych artystów z trupy. Na skrzydełkach - bocznych marginesach - można będzie znaleźć dodatkowe informacje, komentarze bardziej szczegółowe i dla zainteresowanych - tak, żeby nie rozbijać występu, a dopowiedzieć coś interesującego. Pod spodem - w podsceniu, czyli pod kartonem uwijają się mrówki. Drużyna Mierniczych Czasu rozwija miarkę, żeby pokazywać odbiorcom, w jakim momencie czasu właśnie się znajdują - to ważne, żeby czytelnicy nie pogubili się w prezentowanych przeskokach. Chociaż najłatwiej byłoby po prostu wskazywać jakiś punkt na miarce, mrówki wprowadzają spory chaos, wrzucają mnóstwo przedmiotów, znaczników i innych dziwnych odciągaczy uwagi. Trzeba będzie sporo się skupiać, żeby nie pogubić się w nadmiarze treści. A przecież Mini Grey wcale nie zarzuca wiadomościami czytelników. Stara się zaakcentować to, co najciekawsze i zwyczajnie ważne w przedstawieniu rozwoju życia na Ziemi. Podzielenie przestrzeni na kilka obszarów odpowiedzialnych za różne zagadnienia to nie wszystko. Mini Grey cały czas szuka sposobu na urozmaicenie lektury-przedstawienia. Jest tu przepis kulinarny na stworzenie planety, szukanie najlepszego miejsca do życia (przy odmierzaniu odpowiedniej odległości od Słońca). Jest tu powitanie mikrobów na widowni (marginesy wyjaśniają istnienie mikrobów i znaczenie ich w rozwoju życia), są kontynenty z chlebów tostowych, galarety i dziwne stwory wycinane z gazet. Kolejni aktorzy lub animatorzy wchodzą na scenę z odpowiednimi lalkami, przejęci animują bohaterami, którzy pojawiają się przecież tylko na mgnienie oka. Można się jednak im przyjrzeć - a opowieść zatrzymać dzięki wyjaśnieniom na marginesach. Komentarze są bardzo krótkie, a dodatkowo nacechowane emocjonalnie i wypełnione humorem. Sporo miejsca zabiera w tekstach funkcja fatyczna, budowanie kontaktu z odbiorcami, zwracanie się do nich i podtrzymywanie ekscytacji - to oznacza spore ograniczenia w przekazywaniu naukowych faktów. Ale to rozwiązanie sprawia, że dzieci nie będą się nudzić podczas lektury i być może lepiej zapamiętają kilka terminów, które się tu pojawiają. Na pewno nie można tu mówić o porządkowaniu wiedzy czy przekazywaniu sporej dawki wiadomości: liczy się zabawa i kontrolowany twórczy chaos, możliwość wpłynięcia na wyobraźnię odbiorców i zachęcenia ich do samodzielnego poszukiwania informacji. Przedstawienie przygotowane przez owady jest humorystyczne, chociaż nie ma w nim fabuły - to zestaw scenek pokazujących, jak zmieniało się życie na Ziemi na przestrzeni milionów lat (jeden milion to jeden centymetr na mrówczej miarce). Bardziej liczy się tu strona graficzna niż tekst - to ona przykuwa uwagę i zachęca dzieci do oglądania przedstawienia.
wtorek, 27 czerwca 2023
Mathilda Masters: 123 superważne fakty o miłości i seksie
Nasza Księgarnia, Warszawa 2023.
Cielesność
Mathilda Masters przyzwyczaiła czytelników do serii "123 superważne fakty", wybiera tylko kolejne motywy przewodnie dla scharakteryzowania poszczególnych zbiorów ciekawostek. "123 superważne fakty o miłości i seksie" to książka, która bardzo przyda się zwłaszcza w uzupełnianiu braków w edukacji: jeśli jakiś rodzic boi się, że dziecko będzie szukało wiadomości o ciele i rozwoju seksualności w przypadkowych miejscach, może zaufać tej autorce i zapewnić pociesze nie tylko podstawy opowieści o dojrzewaniu płciowym. ale również cały zestaw intrygujących faktów. Najpierw autorka oswaja odbiorców z ich ciałami (od zewnątrz i od wewnątrz), przytacza się w książce poza fachowymi określeniami również te obiegowe. Później Mathilda Masters informuje odbiorców, jak zaczyna się u nich dojrzewanie (w zależności od płci). Oswaja z tematem wytrysków i z menstruacją, z hormonami i wszystkim tym, co może odbiorców w ich ciałach zadziwić. Stopniowo przechodzi i do sfery emocji: opowiada o zakochaniu i o pocałunkach, by wreszcie przejść do tego, co część czytelników będzie interesować najbardziej - czyli do seksu. I tu pojawi się wątek masturbacji, orgazmu, określenia stosowane podczas mówienia o seksie, środki antykoncepcyjne itp. Na koniec autorka opowie o rozmnażaniu - o tym, jak dochodzi do ciąży. Zamyka tom opowieściami o ludziach, którzy nie odnaleźli siebie w przedstawianych schematach damsko-męskich i w tradycyjnych płciowych rolach, tak, żeby faktycznie udzielić jak najwięcej niezbędnych wyjaśnień.
Forma książki sprawia, że nawet dzieci, które nie przepadają za czytaniem i nie zostaną wystarczająco zaciekawione tematem, dadzą sobie radę z przyswajaniem małych porcji danych. Mathilda Masters wprowadza bowiem ciekawostki numerowane, skondensowane i sprowadzane do kilku akapitów, nie trzeba czytać ich wszystkich albo - po kolei, rytm książki można dostosowywać do własnych potrzeb i sprawdzać to, co najbardziej pilne albo co wydaje się najcenniejsze. Mathilda Masters zapewnia sporo wiadomości, ale też bawi się wiedzą: podaje kolejne zagadnienia lekko i bez moralizowania. Czasami informuje, jak do danego tematu podchodziło się dawniej - żeby uzyskać efekt humorystyczny. Louize Perdieus przenosi zresztą dowcipy do sfery obrazkowej: tu rysunki czasami są nośnikami treści, częściej jednak to satyryczne komentarze, dodatki nadające lekkości całej lekturze. Można zatem na chwilę oderwać się od konkretnych treści na rzecz poznawania komicznych skojarzeń z wybranymi kwestiami.
"123 superważne fakty o miłości i seksie" to książka, którą można polecić dzieciom (i nastolatkom) ciekawym świata - jak wszystkie tomy w serii. Ale Mathilda Masters znajdzie tym razem dużo szersze grono odbiorców, ze względu na odnoszenie się do kwestii, które są istotne dla każdego młodego człowieka, a niekoniecznie w takim natężeniu i w takim uporządkowaniu pojawiają się w dyskursie publicznym. Autorka trochę wyręcza nauczycieli i rodziców - przywołuje tematy, które powinny się pojawić w rozmowach z dziećmi. Robi to z wprawą i wyczuciem, pozwala rzeczywiście oswoić się z zagadnieniami wprowadzającymi w dorosłość. Jest to tom, który może zwrócić uwagę czytelników na całą serię, rozreklamować ją i pozwolić jej się rozrastać.
Cielesność
Mathilda Masters przyzwyczaiła czytelników do serii "123 superważne fakty", wybiera tylko kolejne motywy przewodnie dla scharakteryzowania poszczególnych zbiorów ciekawostek. "123 superważne fakty o miłości i seksie" to książka, która bardzo przyda się zwłaszcza w uzupełnianiu braków w edukacji: jeśli jakiś rodzic boi się, że dziecko będzie szukało wiadomości o ciele i rozwoju seksualności w przypadkowych miejscach, może zaufać tej autorce i zapewnić pociesze nie tylko podstawy opowieści o dojrzewaniu płciowym. ale również cały zestaw intrygujących faktów. Najpierw autorka oswaja odbiorców z ich ciałami (od zewnątrz i od wewnątrz), przytacza się w książce poza fachowymi określeniami również te obiegowe. Później Mathilda Masters informuje odbiorców, jak zaczyna się u nich dojrzewanie (w zależności od płci). Oswaja z tematem wytrysków i z menstruacją, z hormonami i wszystkim tym, co może odbiorców w ich ciałach zadziwić. Stopniowo przechodzi i do sfery emocji: opowiada o zakochaniu i o pocałunkach, by wreszcie przejść do tego, co część czytelników będzie interesować najbardziej - czyli do seksu. I tu pojawi się wątek masturbacji, orgazmu, określenia stosowane podczas mówienia o seksie, środki antykoncepcyjne itp. Na koniec autorka opowie o rozmnażaniu - o tym, jak dochodzi do ciąży. Zamyka tom opowieściami o ludziach, którzy nie odnaleźli siebie w przedstawianych schematach damsko-męskich i w tradycyjnych płciowych rolach, tak, żeby faktycznie udzielić jak najwięcej niezbędnych wyjaśnień.
Forma książki sprawia, że nawet dzieci, które nie przepadają za czytaniem i nie zostaną wystarczająco zaciekawione tematem, dadzą sobie radę z przyswajaniem małych porcji danych. Mathilda Masters wprowadza bowiem ciekawostki numerowane, skondensowane i sprowadzane do kilku akapitów, nie trzeba czytać ich wszystkich albo - po kolei, rytm książki można dostosowywać do własnych potrzeb i sprawdzać to, co najbardziej pilne albo co wydaje się najcenniejsze. Mathilda Masters zapewnia sporo wiadomości, ale też bawi się wiedzą: podaje kolejne zagadnienia lekko i bez moralizowania. Czasami informuje, jak do danego tematu podchodziło się dawniej - żeby uzyskać efekt humorystyczny. Louize Perdieus przenosi zresztą dowcipy do sfery obrazkowej: tu rysunki czasami są nośnikami treści, częściej jednak to satyryczne komentarze, dodatki nadające lekkości całej lekturze. Można zatem na chwilę oderwać się od konkretnych treści na rzecz poznawania komicznych skojarzeń z wybranymi kwestiami.
"123 superważne fakty o miłości i seksie" to książka, którą można polecić dzieciom (i nastolatkom) ciekawym świata - jak wszystkie tomy w serii. Ale Mathilda Masters znajdzie tym razem dużo szersze grono odbiorców, ze względu na odnoszenie się do kwestii, które są istotne dla każdego młodego człowieka, a niekoniecznie w takim natężeniu i w takim uporządkowaniu pojawiają się w dyskursie publicznym. Autorka trochę wyręcza nauczycieli i rodziców - przywołuje tematy, które powinny się pojawić w rozmowach z dziećmi. Robi to z wprawą i wyczuciem, pozwala rzeczywiście oswoić się z zagadnieniami wprowadzającymi w dorosłość. Jest to tom, który może zwrócić uwagę czytelników na całą serię, rozreklamować ją i pozwolić jej się rozrastać.
poniedziałek, 26 czerwca 2023
Lemony Snicket: Seria Niefortunnych Zdarzeń. Księga piąta. Akademia Antypatii
Harperkids, Warszawa 2023.
Bieganie
Im bardziej absurdalnie tym lepiej - Lemony Snicket nie lubi stagnacji, a swoich bohaterów celowo doświadcza jak najmocniej. Tym razem troje dzieci - sierot Baudelaire - trafia do Akademii Antypatii, szkoły z internatem, w której obowiązują bardzo dziwne zasady. Za przewiny można tu stracić sztućce i jeść posiłki rękami - albo kupić dyrektorowi torbę cukierków i przyglądać się, jak wszystkie zjada. Wyrafinowane tortury pojawiają się w nieoczekiwanych momentach, zresztą przecież nie po to Baudelaire'owie idą do nowej szkoły, żeby zdobywać wiedzę. Słoneczko zamienia się w sekretarkę, a starsze dzieci mają przystąpić do egzaminów - tyle tylko, że nowy nauczyciel wuefu zachowuje się co najmniej dziwnie i nie pozwala na odpoczynek. Tylko sieroty wiedzą, że to Hrabia Olaf w przebraniu - ale każda próba zdemaskowania go owocuje kolejną porcją kar. W związku z tym dzieci muszą być sprytniejsze niż grono pedagogiczne. Na szczęście Baudelaire'owie nie pozostają sami ze swoimi zmartwieniami. Mogą liczyć na trojaczki poznane w szkole - dwoje dzieci (trzecie straciło życie, ale takie tragedie nie robią tu na nikim wrażenia, mało tego - śmierć jest tematem dalszoplanowych drwin), które też niekoniecznie chcą podporządkowywać się systemowi. Ale kwestie edukacji nie mają znaczenia, liczy się walka z największym wrogiem, Hrabią Olafem - a do tego z jego sojusznikiem, dyrektorem placówki. Sieroty Baudelaire będą musiały wykazać się kreatywnością, żeby wybrnąć z sytuacji bez wyjścia. I o to tylko chodzi - o sprawdzenie, jak tym razem uda się umknąć z pułapki. Lemony Snicket stawia na absurdalny komizm, cieszy się, gdy coś idzie nie po myśli bohaterów, bo dzięki temu może odwrócić uwagę czytelników od braku prawdopodobieństwa czy jakichkolwiek charakterystyk postaci. Rodzeństwo Baudelaire nie ma naśladować rzeczywistości - to bohaterowie stworzeni do eksperymentowania i naginania zasad panujących w prawdziwym świecie. Przez łamanie reguł automatycznie autor zachęca dzieci do lektury: tu liczy się śmiech nieskrępowany zasadami. Istotna jest również przesada w kreowaniu świata - nie ma żadnej litości dla młodych postaci. Osobną kwestią staje się obecność autora lub narratora - co pewien czas przerywa on wywód, żeby wytłumaczyć odbiorcom znaczenie jakiegoś pojęcia (albo intencji), dokłada te komentarze na tyle często, żeby nie być przezroczystym opowiadaczem historii. Trzeba zresztą pomocy, żeby rozszyfrować nonsensowne komunikaty wygłaszane przez Słoneczko (jedną z bardziej tym razem wyrazistych bohaterek - a to za sprawą zadań, jakie przydzielane są gaworzącemu oseskowi). Sam akt opowiadania zdaje się tu ważniejszy niż jego przesłania - ale też Seria Niefortunnych Zdarzeń to cykl tworzony dla rozrywki a nie po to, żeby pouczać młodych czytelników. Po raz kolejny rodzeństwo Baudelaire mierzy się z wyzwaniami ponad siły tylko po to, żeby udowodnić, że zło nie będzie mogło triumfować w żadnych okolicznościach. I to Lemony Snicket wykorzystuje, żeby pobawić się gatunkami i ożywić nieco historie dla najmłodszych odbiorców.
Bieganie
Im bardziej absurdalnie tym lepiej - Lemony Snicket nie lubi stagnacji, a swoich bohaterów celowo doświadcza jak najmocniej. Tym razem troje dzieci - sierot Baudelaire - trafia do Akademii Antypatii, szkoły z internatem, w której obowiązują bardzo dziwne zasady. Za przewiny można tu stracić sztućce i jeść posiłki rękami - albo kupić dyrektorowi torbę cukierków i przyglądać się, jak wszystkie zjada. Wyrafinowane tortury pojawiają się w nieoczekiwanych momentach, zresztą przecież nie po to Baudelaire'owie idą do nowej szkoły, żeby zdobywać wiedzę. Słoneczko zamienia się w sekretarkę, a starsze dzieci mają przystąpić do egzaminów - tyle tylko, że nowy nauczyciel wuefu zachowuje się co najmniej dziwnie i nie pozwala na odpoczynek. Tylko sieroty wiedzą, że to Hrabia Olaf w przebraniu - ale każda próba zdemaskowania go owocuje kolejną porcją kar. W związku z tym dzieci muszą być sprytniejsze niż grono pedagogiczne. Na szczęście Baudelaire'owie nie pozostają sami ze swoimi zmartwieniami. Mogą liczyć na trojaczki poznane w szkole - dwoje dzieci (trzecie straciło życie, ale takie tragedie nie robią tu na nikim wrażenia, mało tego - śmierć jest tematem dalszoplanowych drwin), które też niekoniecznie chcą podporządkowywać się systemowi. Ale kwestie edukacji nie mają znaczenia, liczy się walka z największym wrogiem, Hrabią Olafem - a do tego z jego sojusznikiem, dyrektorem placówki. Sieroty Baudelaire będą musiały wykazać się kreatywnością, żeby wybrnąć z sytuacji bez wyjścia. I o to tylko chodzi - o sprawdzenie, jak tym razem uda się umknąć z pułapki. Lemony Snicket stawia na absurdalny komizm, cieszy się, gdy coś idzie nie po myśli bohaterów, bo dzięki temu może odwrócić uwagę czytelników od braku prawdopodobieństwa czy jakichkolwiek charakterystyk postaci. Rodzeństwo Baudelaire nie ma naśladować rzeczywistości - to bohaterowie stworzeni do eksperymentowania i naginania zasad panujących w prawdziwym świecie. Przez łamanie reguł automatycznie autor zachęca dzieci do lektury: tu liczy się śmiech nieskrępowany zasadami. Istotna jest również przesada w kreowaniu świata - nie ma żadnej litości dla młodych postaci. Osobną kwestią staje się obecność autora lub narratora - co pewien czas przerywa on wywód, żeby wytłumaczyć odbiorcom znaczenie jakiegoś pojęcia (albo intencji), dokłada te komentarze na tyle często, żeby nie być przezroczystym opowiadaczem historii. Trzeba zresztą pomocy, żeby rozszyfrować nonsensowne komunikaty wygłaszane przez Słoneczko (jedną z bardziej tym razem wyrazistych bohaterek - a to za sprawą zadań, jakie przydzielane są gaworzącemu oseskowi). Sam akt opowiadania zdaje się tu ważniejszy niż jego przesłania - ale też Seria Niefortunnych Zdarzeń to cykl tworzony dla rozrywki a nie po to, żeby pouczać młodych czytelników. Po raz kolejny rodzeństwo Baudelaire mierzy się z wyzwaniami ponad siły tylko po to, żeby udowodnić, że zło nie będzie mogło triumfować w żadnych okolicznościach. I to Lemony Snicket wykorzystuje, żeby pobawić się gatunkami i ożywić nieco historie dla najmłodszych odbiorców.
niedziela, 25 czerwca 2023
Paula Szewczyk: Ciała obce. Opowieści o transpłciowości
Agora, Warszawa 2023.
Kierunki
Paula Szewczyk na temat swojej książki wybiera coś, co wciąż potrzebuje komentarzy i wyjaśnień w przestrzeni publicznej, tak, żeby jak najszybciej oswoić odbiorców z tematami do niedawna tabuizowanymi. "Ciała obce. Opowieści o transpłciowości" to historie ludzi, którzy muszą podjąć radykalne kroki, by móc żyć w zgodzie ze sobą. Kobiety urodzone w ciałach mężczyzn i mężczyźni urodzeni w ciałach kobiet bez przerwy toczą walkę: bo "zwykli" ludzie nie rozumieją ich dylematów, uznają je za fanaberie, mody albo próby zwrócenia na siebie uwagi. Rodzice potrafią się odwrócić od dziecka, partnerzy odchodzą: walka o szczęście wymaga mnóstwo samozaparcia i cierpliwości. A jednak stopniowo zmienia się świadomość mas na temat transpłciowości i Paula Szewczyk również próbuje do tego doprowadzać kolejnymi obrazkami rodzajowymi. Wykorzystuje granie na emocjach odbiorców za sprawą scenek, które pomogą w uświadomieniu, jak trudna jest codzienność dla bohaterów tomu. Chociaż nie ma tu zbyt dużo narzekania, raczej - komentarze co do tego, jak zorganizować sobie zwyczajność. Jedni opowiadają o prowadzeniu podwójnego życia - dla rodziny muszą pozostać w pierwszym wcieleniu, wśród znajomych mogą być naprawdę sobą. Inni chwalą się sposobami na znalezienie partnera albo nietypowymi (dla nich samych) związkami, które pokazują, że nie można tracić nadziei. I tu w relacjach zaczyna królować dążenie do stabilizacji i rosnącego poziomu zadowolenia. Jeszcze inni spokoju osiągnąć nie mogą i trafiają do szpitali - potrafią się samookaleczać albo próbują targnąć na własne życie. I dopiero to może stać się dla rodziny sygnałem, że jednak nie chodzi o modę. "Ciała obce" to narracje, których nie da się oceniać - bo też i nie o ocenianie chodzi, każde doświadczenie jest inne i każde coś nowego uświadamia odbiorcom. Żeby pokazać również perspektywę drugiej strony Paula Szewczyk odnosi się czasami do postaw rodziców konfrontowanych z niezwykłym (według nich) zachowaniem dziecka - czy to niepełnoletniego czy dorosłego. Ci czasem nie potrafią poradzić sobie z wiadomością, czasem - wbrew obawom - stają na wysokości zadania i zapewniają maksymalne wsparcie. Czasem z kolei potrzebują przeżyć przedziwny proces żałoby po dziecku, które stracili (zamiast skupić się na tym, że to ta sama osoba, tyle że szczęśliwsza). Nie ma jednej recepty na życie po uzyskaniu wiadomości o transpłciowości kogoś bliskiego - i każdy z kręgu rozmówców Pauli Szewczyk musi znaleźć sobie własne sposoby reagowania. Oczywiście najbardziej pożądane są te związane z akceptacją i wsparciem, jednak autorka nie zamierza udawać, że świat jest piękny i każdy zyska takie zachowania bliskich, jakie sobie wymarzył.
Chodzi w tej książce o oswojenie z tematem, o ograniczanie strachu przed innością - tu portretowani są zwyczajni ludzie, którzy nikogo nie krzywdzą, chcą żyć po swojemu i po swojemu kochać. Nie zawsze budzą wyłącznie pozytywne uczucia, w opowieści o niebinarnym Kai sporo jest żalu i pretensji - ale przecież to również nie portret podawany dla uogólnień. "Ciała obce" to książka, która ma przynosić zrozumienie i zwiększenie szansy na normalne życie po tranzycji: w społeczeństwie, które nie szuka sensacji ani nie jest bezustannie zadziwione cudzymi wyborami.
Kierunki
Paula Szewczyk na temat swojej książki wybiera coś, co wciąż potrzebuje komentarzy i wyjaśnień w przestrzeni publicznej, tak, żeby jak najszybciej oswoić odbiorców z tematami do niedawna tabuizowanymi. "Ciała obce. Opowieści o transpłciowości" to historie ludzi, którzy muszą podjąć radykalne kroki, by móc żyć w zgodzie ze sobą. Kobiety urodzone w ciałach mężczyzn i mężczyźni urodzeni w ciałach kobiet bez przerwy toczą walkę: bo "zwykli" ludzie nie rozumieją ich dylematów, uznają je za fanaberie, mody albo próby zwrócenia na siebie uwagi. Rodzice potrafią się odwrócić od dziecka, partnerzy odchodzą: walka o szczęście wymaga mnóstwo samozaparcia i cierpliwości. A jednak stopniowo zmienia się świadomość mas na temat transpłciowości i Paula Szewczyk również próbuje do tego doprowadzać kolejnymi obrazkami rodzajowymi. Wykorzystuje granie na emocjach odbiorców za sprawą scenek, które pomogą w uświadomieniu, jak trudna jest codzienność dla bohaterów tomu. Chociaż nie ma tu zbyt dużo narzekania, raczej - komentarze co do tego, jak zorganizować sobie zwyczajność. Jedni opowiadają o prowadzeniu podwójnego życia - dla rodziny muszą pozostać w pierwszym wcieleniu, wśród znajomych mogą być naprawdę sobą. Inni chwalą się sposobami na znalezienie partnera albo nietypowymi (dla nich samych) związkami, które pokazują, że nie można tracić nadziei. I tu w relacjach zaczyna królować dążenie do stabilizacji i rosnącego poziomu zadowolenia. Jeszcze inni spokoju osiągnąć nie mogą i trafiają do szpitali - potrafią się samookaleczać albo próbują targnąć na własne życie. I dopiero to może stać się dla rodziny sygnałem, że jednak nie chodzi o modę. "Ciała obce" to narracje, których nie da się oceniać - bo też i nie o ocenianie chodzi, każde doświadczenie jest inne i każde coś nowego uświadamia odbiorcom. Żeby pokazać również perspektywę drugiej strony Paula Szewczyk odnosi się czasami do postaw rodziców konfrontowanych z niezwykłym (według nich) zachowaniem dziecka - czy to niepełnoletniego czy dorosłego. Ci czasem nie potrafią poradzić sobie z wiadomością, czasem - wbrew obawom - stają na wysokości zadania i zapewniają maksymalne wsparcie. Czasem z kolei potrzebują przeżyć przedziwny proces żałoby po dziecku, które stracili (zamiast skupić się na tym, że to ta sama osoba, tyle że szczęśliwsza). Nie ma jednej recepty na życie po uzyskaniu wiadomości o transpłciowości kogoś bliskiego - i każdy z kręgu rozmówców Pauli Szewczyk musi znaleźć sobie własne sposoby reagowania. Oczywiście najbardziej pożądane są te związane z akceptacją i wsparciem, jednak autorka nie zamierza udawać, że świat jest piękny i każdy zyska takie zachowania bliskich, jakie sobie wymarzył.
Chodzi w tej książce o oswojenie z tematem, o ograniczanie strachu przed innością - tu portretowani są zwyczajni ludzie, którzy nikogo nie krzywdzą, chcą żyć po swojemu i po swojemu kochać. Nie zawsze budzą wyłącznie pozytywne uczucia, w opowieści o niebinarnym Kai sporo jest żalu i pretensji - ale przecież to również nie portret podawany dla uogólnień. "Ciała obce" to książka, która ma przynosić zrozumienie i zwiększenie szansy na normalne życie po tranzycji: w społeczeństwie, które nie szuka sensacji ani nie jest bezustannie zadziwione cudzymi wyborami.
sobota, 24 czerwca 2023
Tess Sharpe: Dziewczyny, którymi byłam
Must Read, Media Rodzina, Poznań 2023.
Napad
Tess Sharpe nie bawi się w subtelności. Powieść "Dziewczyny, którymi byłam" to ostra powieść sensacyjna dla młodzieży - książka, w której parasol ochronny nad bohaterką pozwala na zrealizowanie scenariusza "zabili ją i uciekła", ale zmusza do poświęceń i przeżyć, które nie pozostają bez wpływu na psychikę. Nora to nastolatka, która właśnie odkrywa, kim jest: rozstała się z chłopakiem (wcześniej swoim najlepszym przyjacielem) Wesem, bo ten nakrył ją w łóżku z Iris, dziewczyną, która stała się dobrą przyjaciółką obojga. Nie zaprzepaściło to jednak możliwości porozumienia, zwłaszcza że cała trójka staje się zakładnikami w napadzie na bank. Dwóch mężczyzn - Czerwony Daszek i Szary Daszek - próbuje dostać się do skrytek bankowych znajdujących się w piwnicy. W tym celu musi zwabić do banku dyrektora oddziału. Zastraszeni (i częściowo ranni) ludzie, przypadkowi klienci, nie mają pojęcia, co robić. Tylko Nora jest w stanie opracować plan działania. Wzywa siostrę hasłem, które sprawia, że Lee poruszy niebo i ziemię, żeby przybyć z odsieczą. Ale sama też musi zacząć coś robić, żeby wesprzeć nadciągającą pomoc. Nora wie, jak działać pod presją - przeżyła już tyle, że nic jej nie zdziwi. A wszystko za sprawą wyjątkowo toksycznej matki. Od najmłodszych lat Nora uczona jest tego, by udawać kogoś, kim nie jest. Przebiera się i gra - w relacjach z kolejnymi mężczyznami, jakich jej mama wybrała sobie na cel. Nora pozwala na zbliżenie się do nieufnych ludzi, znalezienie z nimi nici porozumienia: każdy zaufa niewinnie wyglądającemu dziecku. Nikt nie wie, że to dziecko przeszło już znacznie więcej niż wytrzymałby niejeden dorosły. A ponieważ matka Nory porusza się w szemranym światku, prędzej czy później trafi na przestępców, których należy się bać. I tak Nora pozna różne rodzaje krzywd, jakie dorośli mogą wyrządzić dziecku. A to ją ukształtuje na całe późniejsze życie.
Wes też jest poraniony - złe wspomnienia pozwalają mu zbudować z Norą porozumienie, a jeśli nikt nie spieszy z pomocą, przyjaciele poradzą sobie sami. Teraz jednak wszystkie złe doświadczenia mogą zaprocentować w opracowywaniu planu ratunku. Nora nie boi się wyzwań: może przeczołgać się kanałem od klimatyzacji, żeby zapewnić bandytom to, czego potrzebują. Może też zdradzić im swoją tożsamość, żeby uświadomić, jak cenną jest zdobyczą - i zapewnić sobie szansę na przetrwanie. Ale trzeba będzie czegoś więcej, żeby wygrać tę potyczkę. Tu w zasadzie nie bierze się jeńców: walki są brutalne i nie da się kierować sumieniem, jeśli chce się przetrwać. Najsłabszy przegra - być może także walkę o życie. W tym wszystkim Tess Sharpe znajduje jednak miejsce na subtelności: nakreśla uczucie łączące dwie dziewczyny, fascynację tym, co definiuje Iris, zrozumienie i wybaczanie. Wes staje się prawdziwym przyjacielem, na którym można polegać - zresztą i on już jest na dobrej drodze do znalezienia szczęścia w miłości. Jakby tego było mało, autorka przemyca wiadomości o endometriozie - czytelniczki mogą w przypadłościach Iris odnaleźć swoje doświadczenia okołomenstruacyjne i zastanowić się nad wykonaniem odpowiednich badań. Także osoby, które doświadczają przemocy domowej mogą znaleźć wsparcie dzięki podpowiedziom autorki - a przecież to wszystko odbywa się na marginesie ciekawej i wciągającej lektury. Tess Sharpe opowiada o tym, co dzieje się w placówce bankowej, przerywając narrację zapiskami z akcji ratunkowej. Do tego dokłada też retrospekcje - na czarnych stronach (które bardzo zwracają uwagę na książkę) pojawiają się opowieści o dziewczynach, którymi kiedyś była Nora. I o źródłach ich traum. Bardzo ciekawie została ta powieść stworzona i z pewnością nastolatki wciągnie.
Napad
Tess Sharpe nie bawi się w subtelności. Powieść "Dziewczyny, którymi byłam" to ostra powieść sensacyjna dla młodzieży - książka, w której parasol ochronny nad bohaterką pozwala na zrealizowanie scenariusza "zabili ją i uciekła", ale zmusza do poświęceń i przeżyć, które nie pozostają bez wpływu na psychikę. Nora to nastolatka, która właśnie odkrywa, kim jest: rozstała się z chłopakiem (wcześniej swoim najlepszym przyjacielem) Wesem, bo ten nakrył ją w łóżku z Iris, dziewczyną, która stała się dobrą przyjaciółką obojga. Nie zaprzepaściło to jednak możliwości porozumienia, zwłaszcza że cała trójka staje się zakładnikami w napadzie na bank. Dwóch mężczyzn - Czerwony Daszek i Szary Daszek - próbuje dostać się do skrytek bankowych znajdujących się w piwnicy. W tym celu musi zwabić do banku dyrektora oddziału. Zastraszeni (i częściowo ranni) ludzie, przypadkowi klienci, nie mają pojęcia, co robić. Tylko Nora jest w stanie opracować plan działania. Wzywa siostrę hasłem, które sprawia, że Lee poruszy niebo i ziemię, żeby przybyć z odsieczą. Ale sama też musi zacząć coś robić, żeby wesprzeć nadciągającą pomoc. Nora wie, jak działać pod presją - przeżyła już tyle, że nic jej nie zdziwi. A wszystko za sprawą wyjątkowo toksycznej matki. Od najmłodszych lat Nora uczona jest tego, by udawać kogoś, kim nie jest. Przebiera się i gra - w relacjach z kolejnymi mężczyznami, jakich jej mama wybrała sobie na cel. Nora pozwala na zbliżenie się do nieufnych ludzi, znalezienie z nimi nici porozumienia: każdy zaufa niewinnie wyglądającemu dziecku. Nikt nie wie, że to dziecko przeszło już znacznie więcej niż wytrzymałby niejeden dorosły. A ponieważ matka Nory porusza się w szemranym światku, prędzej czy później trafi na przestępców, których należy się bać. I tak Nora pozna różne rodzaje krzywd, jakie dorośli mogą wyrządzić dziecku. A to ją ukształtuje na całe późniejsze życie.
Wes też jest poraniony - złe wspomnienia pozwalają mu zbudować z Norą porozumienie, a jeśli nikt nie spieszy z pomocą, przyjaciele poradzą sobie sami. Teraz jednak wszystkie złe doświadczenia mogą zaprocentować w opracowywaniu planu ratunku. Nora nie boi się wyzwań: może przeczołgać się kanałem od klimatyzacji, żeby zapewnić bandytom to, czego potrzebują. Może też zdradzić im swoją tożsamość, żeby uświadomić, jak cenną jest zdobyczą - i zapewnić sobie szansę na przetrwanie. Ale trzeba będzie czegoś więcej, żeby wygrać tę potyczkę. Tu w zasadzie nie bierze się jeńców: walki są brutalne i nie da się kierować sumieniem, jeśli chce się przetrwać. Najsłabszy przegra - być może także walkę o życie. W tym wszystkim Tess Sharpe znajduje jednak miejsce na subtelności: nakreśla uczucie łączące dwie dziewczyny, fascynację tym, co definiuje Iris, zrozumienie i wybaczanie. Wes staje się prawdziwym przyjacielem, na którym można polegać - zresztą i on już jest na dobrej drodze do znalezienia szczęścia w miłości. Jakby tego było mało, autorka przemyca wiadomości o endometriozie - czytelniczki mogą w przypadłościach Iris odnaleźć swoje doświadczenia okołomenstruacyjne i zastanowić się nad wykonaniem odpowiednich badań. Także osoby, które doświadczają przemocy domowej mogą znaleźć wsparcie dzięki podpowiedziom autorki - a przecież to wszystko odbywa się na marginesie ciekawej i wciągającej lektury. Tess Sharpe opowiada o tym, co dzieje się w placówce bankowej, przerywając narrację zapiskami z akcji ratunkowej. Do tego dokłada też retrospekcje - na czarnych stronach (które bardzo zwracają uwagę na książkę) pojawiają się opowieści o dziewczynach, którymi kiedyś była Nora. I o źródłach ich traum. Bardzo ciekawie została ta powieść stworzona i z pewnością nastolatki wciągnie.
piątek, 23 czerwca 2023
Krystyna Mirek: Flowers
Luna, Warszawa 2023.
Zrozumienie
Krystyna Mirek pisze tym razem dość proste obyczajowo-romansowe czytadło dla pań po to, żeby przemycić w nim ważną przestrogę dla wielu kobiet. "Flowers" to książka, w której bohaterka - naiwna romantyczka nade wszystko pragnąca mieć szczęśliwą rodzinę - nie wie nawet, że istnieje coś takiego jak osobowość narcystyczna. W związku z tym nie potrafi rozpoznać narcyza pod własnym dachem. Pascal to człowiek, który myśli tylko o sobie i niszczy psychicznie żonę. Toksyczny do granic możliwości, w intrygę wplątuje też swoją matkę (teściowa daje się Violi mocno we znaki i wydaje się, że wszystko jej wolno). Nawet kiedy zachowania Pascala odbijają się na dzieciach, kobieta ma nadzieję, że domowy tyran się zmieni. Nie dopuszcza do siebie jedynego możliwego rozwiązania: rozstania. Tyle tylko że na co dzień funduje sobie znacznie gorsze doświadczenia niż kryzys wynikający z przebudowania całego dotychczasowego życia. Viola jest naiwna - ale w postawie wobec męża prezentuje poglądy typowe dla bardzo wielu kobiet. To do nich Krystyna Mirek próbuje dotrzeć z ważnym przesłaniem: narcyza nie da się naprawić. On zawsze będzie krzywdził i jątrzył, zawsze będzie stawiał siebie na pierwszym miejscu. I chociaż dziwne wydaje się, że Viola nie słyszała nigdy o toksycznych związkach - to zabieg specjalnie po to, by nauczyć czytelniczki, jak mają się bronić. W roli trenera występuje tu Kamil. Mężczyzna, który nie zamierza wikłać się w związki (pochodzi z przemocowej rodziny i boi się, że mimowolnie przeniesie wyniesione z domu zachowania na swoją ukochaną) i który rozumie wszystko jako obserwator z zewnątrz. Kamil błyskawicznie orientuje się, że z Violą nadają na tych samych falach: chciałby zbudować relację z tą kobietą, a na pewno chciałby ją chronić przed złym mężem. Żeby to mogło nastąpić, musi sprawić, że Viola zrozumie położenie, w jakim się znalazła i zechce je zmienić. A to nie takie proste.
Krystyna Mirek pisze i przestrzega. Oczywiście wabikiem na odbiorczynie ma być historia miłosna, która nie miałaby prawa się ziścić - Viola i Kamil od pierwszej chwili mają się ku sobie, chociaż oboje nie chcą i nie mogą się związać. Jakby tego było mało, autorka komplikuje sytuację za sprawą relacji zawodowych: Kamil otrzyma zadanie, które w jego sytuacji wymaga sporego ryzyka i określenia własnych priorytetów. Potrzebuje pieniędzy, żeby ratować chorą matkę, a jednocześnie nie może sobie pozwolić na nonszalancję w dobieraniu wyzwań. Viola z kolei została przez męża odcięta od znajomości i dawnych działań: nie zyska szans na wolność, jeśli nie zaryzykuje i nie przypomni sobie, kim kiedyś była. Są w tym wszystkim jeszcze dzieci, które podbijają stawkę: dużo trudniej jest ryzykować, kiedy najmłodszym może przez to stać się krzywda. Zresztą koszt rozstania się z marzeniami też jest spory. Krystyna Mirek decyduje się w paru miejscach na mocne przyspieszenie akcji, co oznacza, że modyfikuje psychologię postaci, żeby zmusić je do szybszych reakcji - nikt nie będzie miał jej tego za złe, "Flowers" to książka, nad którą nie będzie się siedzieć całymi dniami. Tu liczy się przede wszystkim ważny przekaz dla odbiorczyń, które muszą zrozumieć, że nie da się spędzić całego życia z tyranem, nawet jeśli żona zdecyduje się na pełne poświęcenie. Rycerz na białym koniu pojawiający się w odpowiednim momencie i radykalny krok tam, gdzie brakuje pomysłu na rzeczową wskazówkę - to już cena tworzenia dla masowej publiczności.
Zrozumienie
Krystyna Mirek pisze tym razem dość proste obyczajowo-romansowe czytadło dla pań po to, żeby przemycić w nim ważną przestrogę dla wielu kobiet. "Flowers" to książka, w której bohaterka - naiwna romantyczka nade wszystko pragnąca mieć szczęśliwą rodzinę - nie wie nawet, że istnieje coś takiego jak osobowość narcystyczna. W związku z tym nie potrafi rozpoznać narcyza pod własnym dachem. Pascal to człowiek, który myśli tylko o sobie i niszczy psychicznie żonę. Toksyczny do granic możliwości, w intrygę wplątuje też swoją matkę (teściowa daje się Violi mocno we znaki i wydaje się, że wszystko jej wolno). Nawet kiedy zachowania Pascala odbijają się na dzieciach, kobieta ma nadzieję, że domowy tyran się zmieni. Nie dopuszcza do siebie jedynego możliwego rozwiązania: rozstania. Tyle tylko że na co dzień funduje sobie znacznie gorsze doświadczenia niż kryzys wynikający z przebudowania całego dotychczasowego życia. Viola jest naiwna - ale w postawie wobec męża prezentuje poglądy typowe dla bardzo wielu kobiet. To do nich Krystyna Mirek próbuje dotrzeć z ważnym przesłaniem: narcyza nie da się naprawić. On zawsze będzie krzywdził i jątrzył, zawsze będzie stawiał siebie na pierwszym miejscu. I chociaż dziwne wydaje się, że Viola nie słyszała nigdy o toksycznych związkach - to zabieg specjalnie po to, by nauczyć czytelniczki, jak mają się bronić. W roli trenera występuje tu Kamil. Mężczyzna, który nie zamierza wikłać się w związki (pochodzi z przemocowej rodziny i boi się, że mimowolnie przeniesie wyniesione z domu zachowania na swoją ukochaną) i który rozumie wszystko jako obserwator z zewnątrz. Kamil błyskawicznie orientuje się, że z Violą nadają na tych samych falach: chciałby zbudować relację z tą kobietą, a na pewno chciałby ją chronić przed złym mężem. Żeby to mogło nastąpić, musi sprawić, że Viola zrozumie położenie, w jakim się znalazła i zechce je zmienić. A to nie takie proste.
Krystyna Mirek pisze i przestrzega. Oczywiście wabikiem na odbiorczynie ma być historia miłosna, która nie miałaby prawa się ziścić - Viola i Kamil od pierwszej chwili mają się ku sobie, chociaż oboje nie chcą i nie mogą się związać. Jakby tego było mało, autorka komplikuje sytuację za sprawą relacji zawodowych: Kamil otrzyma zadanie, które w jego sytuacji wymaga sporego ryzyka i określenia własnych priorytetów. Potrzebuje pieniędzy, żeby ratować chorą matkę, a jednocześnie nie może sobie pozwolić na nonszalancję w dobieraniu wyzwań. Viola z kolei została przez męża odcięta od znajomości i dawnych działań: nie zyska szans na wolność, jeśli nie zaryzykuje i nie przypomni sobie, kim kiedyś była. Są w tym wszystkim jeszcze dzieci, które podbijają stawkę: dużo trudniej jest ryzykować, kiedy najmłodszym może przez to stać się krzywda. Zresztą koszt rozstania się z marzeniami też jest spory. Krystyna Mirek decyduje się w paru miejscach na mocne przyspieszenie akcji, co oznacza, że modyfikuje psychologię postaci, żeby zmusić je do szybszych reakcji - nikt nie będzie miał jej tego za złe, "Flowers" to książka, nad którą nie będzie się siedzieć całymi dniami. Tu liczy się przede wszystkim ważny przekaz dla odbiorczyń, które muszą zrozumieć, że nie da się spędzić całego życia z tyranem, nawet jeśli żona zdecyduje się na pełne poświęcenie. Rycerz na białym koniu pojawiający się w odpowiednim momencie i radykalny krok tam, gdzie brakuje pomysłu na rzeczową wskazówkę - to już cena tworzenia dla masowej publiczności.
czwartek, 22 czerwca 2023
Rachael Lippincott: Lista szczęścia
Must Read, Media Rodzina, Poznań 2023.
Wyliczanka
Przez pewien czas rynek wręcz zalewany był książkami-efektami kursów kreatywnego pisania, w których to książkach najczęstszym rozwiązaniem fabularnym było wprowadzenie listy rzeczy do zrobienia przed śmiercią. I w przypadku "Listy szczęścia" Rachael Lippincott ten motyw powraca, chociaż w trochę innej niż można by się spodziewać realizacji. Bohaterką tomu jest Emily. Nastolatka przed maturą przechodzi właśnie najtrudniejsze chwile: nie dość, że nie pogodziła się jeszcze ze śmiercią mamy, to jeszcze dopuściła się zdrady i straciła przez to nie tylko chłopaka, ale też całą paczkę przyjaciół. Jakby tego było mało, Emily nie potrafi rozmawiać z ojcem na temat straty i żałoby, męczy ją tempo, w jakim tata próbuje pozbywać się rzeczy po zmarłej żonie - zwłaszcza że niedługo trzeba będzie się przeprowadzić do tańszego domu, a to będzie oznaczało rozstanie się z częścią wspomnień, przynajmniej tak uważa dziewczyna. I tu pojawia się lista szczęścia: spis kilkunastu zadań, które mama Emily chciała wykonać, kiedy była tuż przed maturą. Pod wpływem wracającej do małej mieściny koleżanki z dzieciństwa Emily postanawia zrealizować kolejne punkty z listy: liczy na to, że dzięki temu będzie mogła odbudować relacje z Mattem i zrozumieć, co mama chciałaby jej przekazać.
I tak zaczyna się powieść o dojrzewaniu. "Lista szczęścia" w detalach to standardowa historia o poznawaniu siebie i pokonywaniu własnych ograniczeń, wśród których są te typowe dla szaleństw młodości zwłaszcza w lekturach dla nastolatków - kąpiel nago w basenie, zrobienie tatuażu, spędzenie nocy pod gołym niebem albo kradzież. Znajdują się też rzeczy, które wydają się trudne do zrealizowania bez dobrego pomysłu (pozbycie się lęku wysokości) albo takie niezrozumiałe dla przeciętnych przedstawicieli młodzieży (kupienie książki w obcym języku albo spróbowanie nowego jedzenia). Oczywiście każde doświadczenie otwiera Emily, przypomina jej o tym, jaka była kiedyś: odważna, z nadzieją patrząca w przyszłość i rzucająca się z radością w każde nietypowe doświadczenie. Coś, co uwielbiali w niej przyjaciele, zamieniło się po śmierci mamy w lęk i wycofanie - a to sprawiło, że Emily szybko straciła miejsce w grupie. Na szczęście teraz w pobliżu jest Blake, dziewczyna, która pachnie jak dzień na plaży - i to Blake inicjuje kolejne wydarzenia prowadzące do wypełniania listy. Stopniowo Emily coraz lepiej poznaje siebie i przekonuje się, że wcale nie musi nikogo naśladować ani realizować cudzych przepisów na szczęście - musi podążać własną drogą. A to oznacza, że początkowe cele wcale nie muszą być tymi właściwymi. Pisze Rachael Lippincott ciekawie, stawia na odkrywanie przez bohaterkę własnej tożsamości w oderwaniu od stereotypów, chociaż czytelnikom od razu sugeruje rozwój sytuacji - nie będzie dla nikogo zaskoczeniem, jakie decyzje będą dla Emily tymi najwłaściwszymi - ale na drodze do szczęścia znajduje się bardzo dużo przeszkód, autorka celowo komplikuje szanse na znalezienie drugiej połówki i na spokój. Dostarcza odbiorcom sporo silnych wrażeń, pozwala na przeżywanie wielkich przygód z dala od wielkich miast: tu, gdzie nie ma żadnej nadziei na samorozwój i na doświadczanie ekstremalnych wydarzeń. "Lista szczęścia" to wyjście z narzuconego sobie więzienia - i ratunek.
Wyliczanka
Przez pewien czas rynek wręcz zalewany był książkami-efektami kursów kreatywnego pisania, w których to książkach najczęstszym rozwiązaniem fabularnym było wprowadzenie listy rzeczy do zrobienia przed śmiercią. I w przypadku "Listy szczęścia" Rachael Lippincott ten motyw powraca, chociaż w trochę innej niż można by się spodziewać realizacji. Bohaterką tomu jest Emily. Nastolatka przed maturą przechodzi właśnie najtrudniejsze chwile: nie dość, że nie pogodziła się jeszcze ze śmiercią mamy, to jeszcze dopuściła się zdrady i straciła przez to nie tylko chłopaka, ale też całą paczkę przyjaciół. Jakby tego było mało, Emily nie potrafi rozmawiać z ojcem na temat straty i żałoby, męczy ją tempo, w jakim tata próbuje pozbywać się rzeczy po zmarłej żonie - zwłaszcza że niedługo trzeba będzie się przeprowadzić do tańszego domu, a to będzie oznaczało rozstanie się z częścią wspomnień, przynajmniej tak uważa dziewczyna. I tu pojawia się lista szczęścia: spis kilkunastu zadań, które mama Emily chciała wykonać, kiedy była tuż przed maturą. Pod wpływem wracającej do małej mieściny koleżanki z dzieciństwa Emily postanawia zrealizować kolejne punkty z listy: liczy na to, że dzięki temu będzie mogła odbudować relacje z Mattem i zrozumieć, co mama chciałaby jej przekazać.
I tak zaczyna się powieść o dojrzewaniu. "Lista szczęścia" w detalach to standardowa historia o poznawaniu siebie i pokonywaniu własnych ograniczeń, wśród których są te typowe dla szaleństw młodości zwłaszcza w lekturach dla nastolatków - kąpiel nago w basenie, zrobienie tatuażu, spędzenie nocy pod gołym niebem albo kradzież. Znajdują się też rzeczy, które wydają się trudne do zrealizowania bez dobrego pomysłu (pozbycie się lęku wysokości) albo takie niezrozumiałe dla przeciętnych przedstawicieli młodzieży (kupienie książki w obcym języku albo spróbowanie nowego jedzenia). Oczywiście każde doświadczenie otwiera Emily, przypomina jej o tym, jaka była kiedyś: odważna, z nadzieją patrząca w przyszłość i rzucająca się z radością w każde nietypowe doświadczenie. Coś, co uwielbiali w niej przyjaciele, zamieniło się po śmierci mamy w lęk i wycofanie - a to sprawiło, że Emily szybko straciła miejsce w grupie. Na szczęście teraz w pobliżu jest Blake, dziewczyna, która pachnie jak dzień na plaży - i to Blake inicjuje kolejne wydarzenia prowadzące do wypełniania listy. Stopniowo Emily coraz lepiej poznaje siebie i przekonuje się, że wcale nie musi nikogo naśladować ani realizować cudzych przepisów na szczęście - musi podążać własną drogą. A to oznacza, że początkowe cele wcale nie muszą być tymi właściwymi. Pisze Rachael Lippincott ciekawie, stawia na odkrywanie przez bohaterkę własnej tożsamości w oderwaniu od stereotypów, chociaż czytelnikom od razu sugeruje rozwój sytuacji - nie będzie dla nikogo zaskoczeniem, jakie decyzje będą dla Emily tymi najwłaściwszymi - ale na drodze do szczęścia znajduje się bardzo dużo przeszkód, autorka celowo komplikuje szanse na znalezienie drugiej połówki i na spokój. Dostarcza odbiorcom sporo silnych wrażeń, pozwala na przeżywanie wielkich przygód z dala od wielkich miast: tu, gdzie nie ma żadnej nadziei na samorozwój i na doświadczanie ekstremalnych wydarzeń. "Lista szczęścia" to wyjście z narzuconego sobie więzienia - i ratunek.
środa, 21 czerwca 2023
Randall Munroe: What if? 2 A co, gdyby?
Czarna Owca, Warszawa 2023.
Wyobraźnia
Kto po pierwszy tom naukowych odpowiedzi na absurdalne i hipotetyczne pytania sięgnął, ten przy drugim nie będzie mieć najmniejszych wątpliwości: czym prędzej uzupełni biblioteczkę o "What if? 2. A co, gdyby?". Kto z Randallem Munroe dopiero teraz się zetknie, ten nie pożałuje czasu spędzonego na lekturze. Dość obszerny tom wpisujący się w cykl popularyzatorskich publikacji w formie cyklu pytań i odpowiedzi to prawdziwa eksplozja śmiechu. Autor decyduje się na dokonywanie kompletnie niepotrzebnych obliczeń, tam, gdzie wszyscy zatrzymaliby się, polegając na zdrowym rozsądku, tam Munroe śmiało rusza przed siebie i szuka wyjaśnień sytuacji, które nigdy nie mają prawa się zdarzyć. Kiedy dociera do absurdów, zyskuje puenty dla swoich wyjaśnień - albo materiały do dowcipów wyjątkowych, bo niepowtarzalnych. Pytania zadają odbiorcy: dorośli albo dzieci (za pośrednictwem swoich rodziców), nie ma tu "złych" zagadnień czy tematów, które zostaną odrzucone: każde zostaje potraktowane z taką samą uwagą. W efekcie odbiorcy zyskają wiedzę, jakiej by się nie spodziewali i przekonają się, że dla rozrywki można dokonywać wielkich obliczeń i sprawdzać informacje tylko po to, żeby zrozumieć, co nigdy nie będzie miało miejsca - za to ze wszystkimi szczegółami. Randall Munroe wie, że nie wydarzą się rzeczy, o których pisze. Ale pozwala sobie na sprawdzenie, co by było, gdyby zarzucić filtr sensowności i doprowadzić do finału niemożliwą sprawę. I dlatego między innymi wypełnia kosmos zupą (przy czym zastanawia się nad rodzajem tej zupy, bo to ma znaczenie!), pozwala chmarze gołębi wnieść człowieka na szczyt wieżowca, zamienia Ziemię w gigantyczne oko, tworzy budynek o miliardzie pięter, oblicza przyciąganie pająków, ustawia rurę strażacką z Księżyca na Ziemię i proponuje mnóstwo zupełnie zaskakujących i trudnych eksperymentów. Im większa może być katastrofa po zrealizowaniu takiego scenariusza, tym większa radość autora - a i tendencja do żartowania. Co pewien czas, zapewne dla złapania oddechu, wprowadza Munroe krótkie odpowiedzi na pytania - tutaj unika już skomplikowanych obliczeń czy wyjaśnień z dziedziny fizyki lub astronomii, a stawia na ironiczne komentarze.
Dwutorowo idzie tu narracja w każdym rozdziale. Autor z jednej strony dba o to, żeby zadający pytania (wszystko jedno, realni czy wymyśleni) nie czuli się ignorowani lub wyśmiewani: poważnie podchodzi do każdego zagadnienia i do każdego wyzwania. Poświęca czas i energię, żeby zastanawiać się nad sytuacjami, które nigdy się nie wydarzą. Z drugiej strony - dostrzega potencjał komiczny w każdym etapie wyjaśnień. Część dowcipów przenosi do ilustracji (naprawdę warto docenić na finał autoportret ze skrzydełka książki): tu widać, jak dobrze w żartach sprawdza się prostota i celność komentarzy. Czasami wyprzedza w ten sposób skojarzenia samych odbiorców, częściej jednak wyostrza im spojrzenia i pozwala na dobrą zabawę. W samej narracji też co pewien czas dopuszcza do głosu racjonalizm i wtedy wyposaża go w zgryźliwe tony - dzięki temu lektura wypada jeszcze zabawniej. W efekcie książki wcale nie czyta się po to, żeby się czegoś dowiedzieć: to tylko dodatek do rozrywki, jaką Randall Munroe zapewnia. Przy okazji ten autor może wytrącić z ręki broń wszystkim uczniom, którzy nie mają ochoty na zgłębianie wiedzy i pytają, do czego im się to w życiu przyda - pozornie kompletnie nieprzydatne informacje autor przekuwa w teksty, jakich można mu tylko pozazdrościć.
Wyobraźnia
Kto po pierwszy tom naukowych odpowiedzi na absurdalne i hipotetyczne pytania sięgnął, ten przy drugim nie będzie mieć najmniejszych wątpliwości: czym prędzej uzupełni biblioteczkę o "What if? 2. A co, gdyby?". Kto z Randallem Munroe dopiero teraz się zetknie, ten nie pożałuje czasu spędzonego na lekturze. Dość obszerny tom wpisujący się w cykl popularyzatorskich publikacji w formie cyklu pytań i odpowiedzi to prawdziwa eksplozja śmiechu. Autor decyduje się na dokonywanie kompletnie niepotrzebnych obliczeń, tam, gdzie wszyscy zatrzymaliby się, polegając na zdrowym rozsądku, tam Munroe śmiało rusza przed siebie i szuka wyjaśnień sytuacji, które nigdy nie mają prawa się zdarzyć. Kiedy dociera do absurdów, zyskuje puenty dla swoich wyjaśnień - albo materiały do dowcipów wyjątkowych, bo niepowtarzalnych. Pytania zadają odbiorcy: dorośli albo dzieci (za pośrednictwem swoich rodziców), nie ma tu "złych" zagadnień czy tematów, które zostaną odrzucone: każde zostaje potraktowane z taką samą uwagą. W efekcie odbiorcy zyskają wiedzę, jakiej by się nie spodziewali i przekonają się, że dla rozrywki można dokonywać wielkich obliczeń i sprawdzać informacje tylko po to, żeby zrozumieć, co nigdy nie będzie miało miejsca - za to ze wszystkimi szczegółami. Randall Munroe wie, że nie wydarzą się rzeczy, o których pisze. Ale pozwala sobie na sprawdzenie, co by było, gdyby zarzucić filtr sensowności i doprowadzić do finału niemożliwą sprawę. I dlatego między innymi wypełnia kosmos zupą (przy czym zastanawia się nad rodzajem tej zupy, bo to ma znaczenie!), pozwala chmarze gołębi wnieść człowieka na szczyt wieżowca, zamienia Ziemię w gigantyczne oko, tworzy budynek o miliardzie pięter, oblicza przyciąganie pająków, ustawia rurę strażacką z Księżyca na Ziemię i proponuje mnóstwo zupełnie zaskakujących i trudnych eksperymentów. Im większa może być katastrofa po zrealizowaniu takiego scenariusza, tym większa radość autora - a i tendencja do żartowania. Co pewien czas, zapewne dla złapania oddechu, wprowadza Munroe krótkie odpowiedzi na pytania - tutaj unika już skomplikowanych obliczeń czy wyjaśnień z dziedziny fizyki lub astronomii, a stawia na ironiczne komentarze.
Dwutorowo idzie tu narracja w każdym rozdziale. Autor z jednej strony dba o to, żeby zadający pytania (wszystko jedno, realni czy wymyśleni) nie czuli się ignorowani lub wyśmiewani: poważnie podchodzi do każdego zagadnienia i do każdego wyzwania. Poświęca czas i energię, żeby zastanawiać się nad sytuacjami, które nigdy się nie wydarzą. Z drugiej strony - dostrzega potencjał komiczny w każdym etapie wyjaśnień. Część dowcipów przenosi do ilustracji (naprawdę warto docenić na finał autoportret ze skrzydełka książki): tu widać, jak dobrze w żartach sprawdza się prostota i celność komentarzy. Czasami wyprzedza w ten sposób skojarzenia samych odbiorców, częściej jednak wyostrza im spojrzenia i pozwala na dobrą zabawę. W samej narracji też co pewien czas dopuszcza do głosu racjonalizm i wtedy wyposaża go w zgryźliwe tony - dzięki temu lektura wypada jeszcze zabawniej. W efekcie książki wcale nie czyta się po to, żeby się czegoś dowiedzieć: to tylko dodatek do rozrywki, jaką Randall Munroe zapewnia. Przy okazji ten autor może wytrącić z ręki broń wszystkim uczniom, którzy nie mają ochoty na zgłębianie wiedzy i pytają, do czego im się to w życiu przyda - pozornie kompletnie nieprzydatne informacje autor przekuwa w teksty, jakich można mu tylko pozazdrościć.
wtorek, 20 czerwca 2023
Dorota Suwalska: Zwierzęta miast, czyli 22 portrety naszych nieudomowionych sąsiadów
Nasza Księgarnia, Warszawa 2023.
Przyroda
W stereotypach miasta nie są miejscami, w których spotyka się dzikie zwierzęta. Dzisiejszym maluchom trzeba pokazać gatunki, jakie najczęściej da się spotkać między zabudowaniami - tak, żeby przyzwyczaiły się do myśli, że ludzie nie są jedynymi mieszkańcami miast - i że kolejne gatunki przystosowują się do życia wśród blokowisk. "Zwierzęta miast" Doroty Suwalskiej to bardzo atrakcyjna książka przyrodnicza nie tylko dla dzieci - tu także dorośli znajdą sporo ciekawych dla siebie informacji. Dorota Suwalska we wstępie zwierza się odbiorcom z tego, że żałuje, że nie mogła zająć się prezentowaniem wszystkich gatunków, które do miast zawitały - i działa na wyobraźnię dzięki określaniu prawdopodobnego czasu pracy i objętości publikacji, gdyby do takiej monografii mogło dojść. Tymczasem "Zwierzęta miast" to zaledwie 22 portrety - 22 rozdziały poświęcone różnym stworzeniom, przede wszystkim kręgowcom, ale od czasu do czasu autorka sięga i do innych żyjątek, tylko po to, żeby uświadomić dzieciom, że poza ludźmi w miastach - a nawet w mieszkaniach - pojawia się mnóstwo stworzeń zasługujących na uwagę.
Ilustracje do tej książki wykonała Diana Karpowicz, która szuka wypadkowej między realistycznym nakreślaniem sylwetek i komiksowymi dodatkami. Dba o to, żeby zwierzęta mogły być rozpoznawane na pierwszy rzut oka, w końcu tom ma mieć wartość edukacyjną. A trzeba między innymi nauczyć się odróżniania wróbla od mazurka albo jerzyka od jaskółki - takie zestawienia zachęcają do prowadzenia własnych obserwacji. Dzieci przekonają się na przykład, jak różne gatunki sikor można spotkać w ogrodzie: i wypatrywać zwierząt z obrazków we własnym otoczeniu.
Co ważne, Dorota Suwalska nie zajmuje się wyłącznie gatunkami obecnymi w polskich miastach. Nie zabraknie tu naturalnie dzików ani lisów, wiewiórek, gołębi, wróbli czy jeży, ale pojawią się też między innymi aleksandretty obrożne z niemieckich miast. Prosionki czy kątniki to już dodatek dla czytelników o mocniejszych nerwach (dorosłych być może taka wiedza by odrzucała, dzieci poczują się usatysfakcjonowane, że dowiedzą się czegoś o "robalach"). Niektóre stworzenia przewijają się przez tom wyłącznie w postaci wzmianek, obrazków z podpisami lub komentarzami. Autorka unika konstruowania metryczek i przesycania schematycznymi danymi opowieści: stara się, żeby jej opisy brzmiały ciekawie i gawędziarsko, odsyła do równie znanych przyrodników, którzy zajmują się popularyzowaniem wiedzy o przyrodzie. Pisze z humorem i tak, by zaangażować czytelników w relację niezależnie od gatunku, który akurat przedstawia. Można zatem czytać kolejne rozdziały z zainteresowaniem, albo - wybierać konkretne opowieści w zależności od napotkanego w mieście gatunku i kierować się chęcią uzupełniania wiedzy.
Bardzo ładnie jest ta książka przygotowana, zarówno ze względu na dostęp do informacji, jak i samą realizację w sferze tekstowej i graficznej. Przyjemne dla oka obrazki nie są infantylne, za to budzą ciekawość, narracja urzeka lekkością. To dobry sposób na to, by uczyć dzieci szacunku do przyrody i przekonywać je, że trzeba troszczyć się o zwierzęta (autorka informuje też, jak działać, żeby nie zaszkodzić, kiedy chce się pomóc - podaje zestaw adresów miejsc, do których trzeba się zwrócić, kiedy spotkało się chore lub ranne zwierzę, przypomina, jak odróżniać zwierzęta potrzebujące pomocy od tych, które dopiero uczą się funkcjonowania w środowisku i są po prostu młode. To bardzo przydatna publikacja.
Przyroda
W stereotypach miasta nie są miejscami, w których spotyka się dzikie zwierzęta. Dzisiejszym maluchom trzeba pokazać gatunki, jakie najczęściej da się spotkać między zabudowaniami - tak, żeby przyzwyczaiły się do myśli, że ludzie nie są jedynymi mieszkańcami miast - i że kolejne gatunki przystosowują się do życia wśród blokowisk. "Zwierzęta miast" Doroty Suwalskiej to bardzo atrakcyjna książka przyrodnicza nie tylko dla dzieci - tu także dorośli znajdą sporo ciekawych dla siebie informacji. Dorota Suwalska we wstępie zwierza się odbiorcom z tego, że żałuje, że nie mogła zająć się prezentowaniem wszystkich gatunków, które do miast zawitały - i działa na wyobraźnię dzięki określaniu prawdopodobnego czasu pracy i objętości publikacji, gdyby do takiej monografii mogło dojść. Tymczasem "Zwierzęta miast" to zaledwie 22 portrety - 22 rozdziały poświęcone różnym stworzeniom, przede wszystkim kręgowcom, ale od czasu do czasu autorka sięga i do innych żyjątek, tylko po to, żeby uświadomić dzieciom, że poza ludźmi w miastach - a nawet w mieszkaniach - pojawia się mnóstwo stworzeń zasługujących na uwagę.
Ilustracje do tej książki wykonała Diana Karpowicz, która szuka wypadkowej między realistycznym nakreślaniem sylwetek i komiksowymi dodatkami. Dba o to, żeby zwierzęta mogły być rozpoznawane na pierwszy rzut oka, w końcu tom ma mieć wartość edukacyjną. A trzeba między innymi nauczyć się odróżniania wróbla od mazurka albo jerzyka od jaskółki - takie zestawienia zachęcają do prowadzenia własnych obserwacji. Dzieci przekonają się na przykład, jak różne gatunki sikor można spotkać w ogrodzie: i wypatrywać zwierząt z obrazków we własnym otoczeniu.
Co ważne, Dorota Suwalska nie zajmuje się wyłącznie gatunkami obecnymi w polskich miastach. Nie zabraknie tu naturalnie dzików ani lisów, wiewiórek, gołębi, wróbli czy jeży, ale pojawią się też między innymi aleksandretty obrożne z niemieckich miast. Prosionki czy kątniki to już dodatek dla czytelników o mocniejszych nerwach (dorosłych być może taka wiedza by odrzucała, dzieci poczują się usatysfakcjonowane, że dowiedzą się czegoś o "robalach"). Niektóre stworzenia przewijają się przez tom wyłącznie w postaci wzmianek, obrazków z podpisami lub komentarzami. Autorka unika konstruowania metryczek i przesycania schematycznymi danymi opowieści: stara się, żeby jej opisy brzmiały ciekawie i gawędziarsko, odsyła do równie znanych przyrodników, którzy zajmują się popularyzowaniem wiedzy o przyrodzie. Pisze z humorem i tak, by zaangażować czytelników w relację niezależnie od gatunku, który akurat przedstawia. Można zatem czytać kolejne rozdziały z zainteresowaniem, albo - wybierać konkretne opowieści w zależności od napotkanego w mieście gatunku i kierować się chęcią uzupełniania wiedzy.
Bardzo ładnie jest ta książka przygotowana, zarówno ze względu na dostęp do informacji, jak i samą realizację w sferze tekstowej i graficznej. Przyjemne dla oka obrazki nie są infantylne, za to budzą ciekawość, narracja urzeka lekkością. To dobry sposób na to, by uczyć dzieci szacunku do przyrody i przekonywać je, że trzeba troszczyć się o zwierzęta (autorka informuje też, jak działać, żeby nie zaszkodzić, kiedy chce się pomóc - podaje zestaw adresów miejsc, do których trzeba się zwrócić, kiedy spotkało się chore lub ranne zwierzę, przypomina, jak odróżniać zwierzęta potrzebujące pomocy od tych, które dopiero uczą się funkcjonowania w środowisku i są po prostu młode. To bardzo przydatna publikacja.
poniedziałek, 19 czerwca 2023
Frank Wynne: To ja byłem Vermeerem
Rebis, Poznań 2023 (wznowienie).
Sztuka
Ta książka co pewien czas wraca na rynek i nic dziwnego - chętnie się do niej wraca i chętnie się poznaje jej treść, niemal sensacyjną i intrygującą. Frank Wynne przygląda się postaci, która wstrząsnęła rynkiem sztuki i ośmieszała współczesnych sobie krytyków przy okazji spełniania własnych marzeń. Han van Meegeren chce być doceniany w świecie malarzy, jednak nikt nie traktuje go poważnie. Skoro nie może trafiać do galerii jako on sam, w pewnym momencie próbuje swoich sił w fałszowaniu obrazów. Kopiowanie mistrzów - zwłaszcza Vermeera - daje pewną satysfakcję i poczucie zemsty na tych, którzy go odrzucili. W końcu Meegeren dochodzi do wniosku, że jest w stanie tworzyć oryginalne obrazy Vermeera - nie idealne kopie, a płótna, które będą przypisane Vermeerowi i które zawisną w największych galeriach. W pewnym momencie Meegeren sprzedaje nawet jeden ze swoich obrazów - jako dzieło Vermeera - Goeringowi. I tu zaczyna się seria wielkich jego problemów.
Frank Wynne przygląda się życiorysowi fałszerza, od początkowych nadziei i pomysłów na przyszłość, przez rozczarowanie i frustrację, aż po artystyczne spełnienie w zupełnie niebranym wcześniej pod uwagę zakresie. Kiedy Meegeren obmyśla nowe "Vermeery", kiedy szuka tematów, wybiera motywy powtarzające się na innych obrazach, wplata do swoich prac cytaty i nawiązania, które potem będą odkrywać krytycy i znawcy sztuki. Tworzy oryginalne "Vermeery" lepsze od prawdziwych dzieł Vermeera, przynajmniej we własnej ocenie. Czeka potem z wielkimi emocjami na opinie ekspertów i może zbierać pochwały - nawet jeśli nie wystąpi pod własnym nazwiskiem.
Ale siłą książki "To ja byłem Vermeerem nie jest zrozumienie zachowań Meegerena. Autor buduje jego biografię, uwzględnia relacje z ukochanymi kobietami i wybory życiowe, nakreśla kondycję finansową i samo podejście do tworzenia oraz do szukania tematów na obrazy. Ale najważniejsze staje się tutaj coś innego: przygotowania do fałszerstwa. Meegeren nie może po prostu kopiować stylu: musi zdobywać siedemnastowieczne podobrazia, wykupuje w antykwariatach bezwartościowe obrazki, któe będzie mógł zetrzeć lub zamalować. Zna cały proces pozyskiwania farb z różnych składników, tak, by nie zdradziły faktycznego pochodzenia obrazu. Zdaje sobie też sprawę ze sztuczek stosowanych przez krytyków sztuki, którzy próbują odróżniać falsyfikaty od oryginałów - i tutaj musi dołożyć wszelkich starań, żeby nie zdradzić się szczegółami. Uczy się zachowań poszczególnych substancji, wie, jak je wypalać (chociaż to zwykle wiąże się z ryzykiem, że coś się nie uda i zniszczy płótno, a tym samym - wiele miesięcy wytężonej pracy). I opowieści o całej technicznej stronie przedsięwzięcia sprawiają, że ta książka mocno się na rynku wyróżnia. Wypada bardzo interesująco, bo czytelnicy zyskują nie tylko dostęp do biografii słynnego fałszerza, ale też do sporej części jego warsztatu. Poza tym to w końcu oopwieść o spektakularnej klęsce, sytuacji, która nie jest godna pozazdroszczenia. Czyta się tę książkę jak dobrą powieść: wciąga cała historia Meegerena i przegląd jego zachowań, ale również - a może nawet w jeszcze większym stopniu - wiedza na temat historii sztuki. Tu nie można się nudzić ani przez chwilę, w każdym momencie coś zaprząta uwagę odbiorców.
Sztuka
Ta książka co pewien czas wraca na rynek i nic dziwnego - chętnie się do niej wraca i chętnie się poznaje jej treść, niemal sensacyjną i intrygującą. Frank Wynne przygląda się postaci, która wstrząsnęła rynkiem sztuki i ośmieszała współczesnych sobie krytyków przy okazji spełniania własnych marzeń. Han van Meegeren chce być doceniany w świecie malarzy, jednak nikt nie traktuje go poważnie. Skoro nie może trafiać do galerii jako on sam, w pewnym momencie próbuje swoich sił w fałszowaniu obrazów. Kopiowanie mistrzów - zwłaszcza Vermeera - daje pewną satysfakcję i poczucie zemsty na tych, którzy go odrzucili. W końcu Meegeren dochodzi do wniosku, że jest w stanie tworzyć oryginalne obrazy Vermeera - nie idealne kopie, a płótna, które będą przypisane Vermeerowi i które zawisną w największych galeriach. W pewnym momencie Meegeren sprzedaje nawet jeden ze swoich obrazów - jako dzieło Vermeera - Goeringowi. I tu zaczyna się seria wielkich jego problemów.
Frank Wynne przygląda się życiorysowi fałszerza, od początkowych nadziei i pomysłów na przyszłość, przez rozczarowanie i frustrację, aż po artystyczne spełnienie w zupełnie niebranym wcześniej pod uwagę zakresie. Kiedy Meegeren obmyśla nowe "Vermeery", kiedy szuka tematów, wybiera motywy powtarzające się na innych obrazach, wplata do swoich prac cytaty i nawiązania, które potem będą odkrywać krytycy i znawcy sztuki. Tworzy oryginalne "Vermeery" lepsze od prawdziwych dzieł Vermeera, przynajmniej we własnej ocenie. Czeka potem z wielkimi emocjami na opinie ekspertów i może zbierać pochwały - nawet jeśli nie wystąpi pod własnym nazwiskiem.
Ale siłą książki "To ja byłem Vermeerem nie jest zrozumienie zachowań Meegerena. Autor buduje jego biografię, uwzględnia relacje z ukochanymi kobietami i wybory życiowe, nakreśla kondycję finansową i samo podejście do tworzenia oraz do szukania tematów na obrazy. Ale najważniejsze staje się tutaj coś innego: przygotowania do fałszerstwa. Meegeren nie może po prostu kopiować stylu: musi zdobywać siedemnastowieczne podobrazia, wykupuje w antykwariatach bezwartościowe obrazki, któe będzie mógł zetrzeć lub zamalować. Zna cały proces pozyskiwania farb z różnych składników, tak, by nie zdradziły faktycznego pochodzenia obrazu. Zdaje sobie też sprawę ze sztuczek stosowanych przez krytyków sztuki, którzy próbują odróżniać falsyfikaty od oryginałów - i tutaj musi dołożyć wszelkich starań, żeby nie zdradzić się szczegółami. Uczy się zachowań poszczególnych substancji, wie, jak je wypalać (chociaż to zwykle wiąże się z ryzykiem, że coś się nie uda i zniszczy płótno, a tym samym - wiele miesięcy wytężonej pracy). I opowieści o całej technicznej stronie przedsięwzięcia sprawiają, że ta książka mocno się na rynku wyróżnia. Wypada bardzo interesująco, bo czytelnicy zyskują nie tylko dostęp do biografii słynnego fałszerza, ale też do sporej części jego warsztatu. Poza tym to w końcu oopwieść o spektakularnej klęsce, sytuacji, która nie jest godna pozazdroszczenia. Czyta się tę książkę jak dobrą powieść: wciąga cała historia Meegerena i przegląd jego zachowań, ale również - a może nawet w jeszcze większym stopniu - wiedza na temat historii sztuki. Tu nie można się nudzić ani przez chwilę, w każdym momencie coś zaprząta uwagę odbiorców.
niedziela, 18 czerwca 2023
Chiara Pastorini, Perceval Barrier: Wielcy filozofowie. Prawdziwi mędrcy to buntownicy
Nasza Księgarnia, Warszawa 2023.
Przemyślenia
Coraz częściej przybliża się dzieciom w ramach literatury czwartej podstawy filozofii: nazwiska i wybrane hasłowe zagadnienia. "Wielcy filozofowie. Prawdziwi mędrcy to buntownicy" to książka stworzona dla rozrywki, ale też po to, żeby odbiorcy zapamiętali z niej parę informacji i konkretnych postaci. Dzieci mogą dość łatwo wyrobić sobie serię skojarzeń i rozpoznawać charakterystyczne postawy lub idee. Być może zechcą też pogłębiać wiedzę, sprawdzać, co więcej do zaoferowania mieli konkretni filozofowie. Bo książka "Wielcy filozofowie" wcale nie wyczerpuje tematu, ani nawet nie nasyca nim. To zestaw wzmianek w formie dowcipnego komiksu. Zmiany czasowe są zaznaczane na osi, miarce na górze strony w nowych rozdziałach. Chiara Pastorini i Perceval Barrier dobrze się bawią, przybliżając młodym czytelnikom sposoby okiełznania filozofii. Stawiają przede wszystkim na krótkie scenki, które da się dowcipnie podsumować. Odbiorcy mają docenić nie tyle przedstawianie bryków filozoficznych - a sarkazm i pomysły na niebanalne prezentacje wielkich postaci. Są tutaj i pojedynki na poglądy, i charakterystyczne momenty z biografii, odpowiednio naświetlone. Są wplatane absurdalne dialogi - można się zastanawiać, czy dla filozofa gra komputerowa byłaby przyjemnością. Takich niespodzianek dla małych czytelników jest tu wiele, dzieci będą mogły sprawdzać, co jeszcze autorzy wymyślili o wielkich filozofach, jak ich ukazali przez pryzmat humoru. Faktycznie uruchamia się tu całkiem sporo dowcipów, wszystko, co dzisiaj może wywołać odruchowy protest odbiorców albo ich zdziwienie, zostaje podkreślone żartem. Do tego dochodzą dowcipy rysunkowe, nieuwzględniane w tekście: cykuta do wypicia pojawia się w formie herbatki ekspresowej z odpowiednim ostrzeżeniem na etykiecie. Mali czytelnicy będą mogli odkrywać wszystko w swoim tenpie. Zresztą chociaż poszczególne historie trzeba czytać linearnie, ale już cała książka wymyka się takiemu poznawaniu: można wybierać rozdziały albo wręcz wątki komiksowe. Każdy rozdział składa się z większej opowiastki, kilkustronicowej prezentacji - i z detali dokładanych do tego motywu. Dzięki takiemu dzieleniu zagadnienia na cząstki strawne dla wszystkich łatwiej będzie się przyswajało wiedzę z książki. Filozofia przestaje wydawać się groźna i niedostępna, zresztą specjalnie autorzy unikają trudnych pojęć i sedna sporów między kolejnymi myślicielami. Liczą się ciekawostki, sposoby na zaintrygowanie i na uświadomienie czytelnikom, czym właściwie jest filozofia. Dzięki zanurzeniu całości w śmiechu książka zyska wielu zwolenników. Lektura przyda się nawet starszym odbiorcom, jeśli ci będą chcieli nadrobić zaległości związane z filozofią - jako pierwszy krok w stronę szukania informacji. Co ciekawe, do opowieści włączonych zostało kilka kobiet, żeby zaprezentować walkę o prawa płci pięknej. Ładnie przygotowana została ta publikacja, spodoba się czytelnikom w różnym wieku - i tylko ci, którzy pasjonują się filozofią, mogą mieć niedosyt informacji i portretów. Bo przecież wybór dokonany przez autorów nie jest kanoniczny ani ostateczny, ale wystarczający, żeby zaintrygować, zachęcić małych odbiorców do zgłębiania filozofii.
Przemyślenia
Coraz częściej przybliża się dzieciom w ramach literatury czwartej podstawy filozofii: nazwiska i wybrane hasłowe zagadnienia. "Wielcy filozofowie. Prawdziwi mędrcy to buntownicy" to książka stworzona dla rozrywki, ale też po to, żeby odbiorcy zapamiętali z niej parę informacji i konkretnych postaci. Dzieci mogą dość łatwo wyrobić sobie serię skojarzeń i rozpoznawać charakterystyczne postawy lub idee. Być może zechcą też pogłębiać wiedzę, sprawdzać, co więcej do zaoferowania mieli konkretni filozofowie. Bo książka "Wielcy filozofowie" wcale nie wyczerpuje tematu, ani nawet nie nasyca nim. To zestaw wzmianek w formie dowcipnego komiksu. Zmiany czasowe są zaznaczane na osi, miarce na górze strony w nowych rozdziałach. Chiara Pastorini i Perceval Barrier dobrze się bawią, przybliżając młodym czytelnikom sposoby okiełznania filozofii. Stawiają przede wszystkim na krótkie scenki, które da się dowcipnie podsumować. Odbiorcy mają docenić nie tyle przedstawianie bryków filozoficznych - a sarkazm i pomysły na niebanalne prezentacje wielkich postaci. Są tutaj i pojedynki na poglądy, i charakterystyczne momenty z biografii, odpowiednio naświetlone. Są wplatane absurdalne dialogi - można się zastanawiać, czy dla filozofa gra komputerowa byłaby przyjemnością. Takich niespodzianek dla małych czytelników jest tu wiele, dzieci będą mogły sprawdzać, co jeszcze autorzy wymyślili o wielkich filozofach, jak ich ukazali przez pryzmat humoru. Faktycznie uruchamia się tu całkiem sporo dowcipów, wszystko, co dzisiaj może wywołać odruchowy protest odbiorców albo ich zdziwienie, zostaje podkreślone żartem. Do tego dochodzą dowcipy rysunkowe, nieuwzględniane w tekście: cykuta do wypicia pojawia się w formie herbatki ekspresowej z odpowiednim ostrzeżeniem na etykiecie. Mali czytelnicy będą mogli odkrywać wszystko w swoim tenpie. Zresztą chociaż poszczególne historie trzeba czytać linearnie, ale już cała książka wymyka się takiemu poznawaniu: można wybierać rozdziały albo wręcz wątki komiksowe. Każdy rozdział składa się z większej opowiastki, kilkustronicowej prezentacji - i z detali dokładanych do tego motywu. Dzięki takiemu dzieleniu zagadnienia na cząstki strawne dla wszystkich łatwiej będzie się przyswajało wiedzę z książki. Filozofia przestaje wydawać się groźna i niedostępna, zresztą specjalnie autorzy unikają trudnych pojęć i sedna sporów między kolejnymi myślicielami. Liczą się ciekawostki, sposoby na zaintrygowanie i na uświadomienie czytelnikom, czym właściwie jest filozofia. Dzięki zanurzeniu całości w śmiechu książka zyska wielu zwolenników. Lektura przyda się nawet starszym odbiorcom, jeśli ci będą chcieli nadrobić zaległości związane z filozofią - jako pierwszy krok w stronę szukania informacji. Co ciekawe, do opowieści włączonych zostało kilka kobiet, żeby zaprezentować walkę o prawa płci pięknej. Ładnie przygotowana została ta publikacja, spodoba się czytelnikom w różnym wieku - i tylko ci, którzy pasjonują się filozofią, mogą mieć niedosyt informacji i portretów. Bo przecież wybór dokonany przez autorów nie jest kanoniczny ani ostateczny, ale wystarczający, żeby zaintrygować, zachęcić małych odbiorców do zgłębiania filozofii.
sobota, 17 czerwca 2023
My Little Pony. Zaginiony skarb
Harperkids, Warszawa 2023.
Kryminał
W życiu tęczowych kucyków dzieje się bardzo dużo mrocznych spraw, o które nikt by nie podejrzewał cukierkowych bohaterek. "Zaginiony skarb", tomik-zeszyt wydany pod szyldem Moja czytanka, zawiera opowiadanie kryminalne, które bez wątpienia wciągnie małych fanów serii My Little Pony - a przecież wszystko jest tu wiadome od początku. Misty kradnie Lampion Nadziei. Chce trafić w szeregi sił zła i pracuje nad uznaniem zwierzchniczki. Cenny dla kucyków przedmiot wynosi i chowa w sobie znanym miejscu, żeby zabrać go wtedy, gdy okoliczności będą bardziej sprzyjające. Zipp zabiera się do detektywistycznej pracy: wprawdzie złodziej pozostawił niewiele śladów, jednak Lampion Nadziei bezwzględnie trzeba odzyskać, im szybciej - tym lepiej. Bohaterka przeprowadza śledztwo i dzięki procesowi dedukcji jest w stanie wytypować sprawcę kradzieży. Nie wie jednak, że w zniknięciu lampionu miał udział ktoś jeszcze - w efekcie tylko jedna postać wie, gdzie znajduje się teraz cenny przedmiot.
"Zaginiony skarb" to historia, która trzyma w napięciu: dzieci wprawdzie wiedzą świetnie, co stało się z lampionem, ale mają też świadomość, że wszystko rozgrywa się w tajemnicy przed Zipp, bohaterką, która musi dopiero wysilić się i spróbować wymyślić, co tak naprawdę zaszło w jej ogrodzie. Stawka jest wysoka, a fakt, że uczestnikom wydarzenia nie zależy na chwaleniu się swoimi dokonaniami, utrudnia prowadzenie śledztwa. Zipp na szczęście bardzo to zadanie lubi - zresztą to powód, dla którego siostra postanawia urozmaicić jej codzienność i zapewnić dawkę emocji czy atrakcji. Chociaż pierwotnym źródłem wydarzeń staje się zło - kradzież - to już zamiana jej w niewinny psikus, w dodatku mający wywołać spore zadowolenie adresatki, nie wywoła sprzeciwu. Odbiorcy będą mogli obserwować, jak Zipp radzi sobie z kolejnymi częściami śledztwa i zastanawiać się, kiedy bohaterka pozna prawdę. Jest "Zaginiony skarb" małą kwadratową książeczką. Nie przytłacza ani rozmiarami, ani liczbą stron, tak, żeby dzieci, które powinny to samodzielnie przeczytać, bez problemu dały sobie radę z takim zadaniem: to w końcu ma służyć ćwiczeniu sztuki czytania. Maluchy mogą poczuć się usatysfakcjonowane, kiedy samodzielnie prześledzą całą fabułę. W dodatku bardzo ich wciągnie cała intryga - to coś, czemu dzieci się nie oprą. Dużą rolę w przyciąganiu uwagi najmłodszych pełnią tu naturalnie również ilustracje - warstwa graficzna jest tak bogata, że można się zastanawiać, czy "Zaginiony skarb" nie jest jeszcze picture bookiem, raczej nikt takiej etykietki by tu nie zanegował: mnóstwo kolorowych obrazków zachęca jeszcze maluchy do przeglądania opowieści. Trójwymiarowo przedstawiane bohaterki wypadają bardziej prawdziwie i bardziej filmowo niż rozwiązania kreskówkowe - unika się też przesłodzonego stylu, chociaż oczywiście temat usprawiedliwiałby i takie rozwiązanie. Dzieci, które lubią bohaterów z My Little Pony, z pewnością docenią fakt poszukiwania gatunku, który zapewni sporą dawkę emocji - i ciekawej dla tego gatunku realizacji.
Kryminał
W życiu tęczowych kucyków dzieje się bardzo dużo mrocznych spraw, o które nikt by nie podejrzewał cukierkowych bohaterek. "Zaginiony skarb", tomik-zeszyt wydany pod szyldem Moja czytanka, zawiera opowiadanie kryminalne, które bez wątpienia wciągnie małych fanów serii My Little Pony - a przecież wszystko jest tu wiadome od początku. Misty kradnie Lampion Nadziei. Chce trafić w szeregi sił zła i pracuje nad uznaniem zwierzchniczki. Cenny dla kucyków przedmiot wynosi i chowa w sobie znanym miejscu, żeby zabrać go wtedy, gdy okoliczności będą bardziej sprzyjające. Zipp zabiera się do detektywistycznej pracy: wprawdzie złodziej pozostawił niewiele śladów, jednak Lampion Nadziei bezwzględnie trzeba odzyskać, im szybciej - tym lepiej. Bohaterka przeprowadza śledztwo i dzięki procesowi dedukcji jest w stanie wytypować sprawcę kradzieży. Nie wie jednak, że w zniknięciu lampionu miał udział ktoś jeszcze - w efekcie tylko jedna postać wie, gdzie znajduje się teraz cenny przedmiot.
"Zaginiony skarb" to historia, która trzyma w napięciu: dzieci wprawdzie wiedzą świetnie, co stało się z lampionem, ale mają też świadomość, że wszystko rozgrywa się w tajemnicy przed Zipp, bohaterką, która musi dopiero wysilić się i spróbować wymyślić, co tak naprawdę zaszło w jej ogrodzie. Stawka jest wysoka, a fakt, że uczestnikom wydarzenia nie zależy na chwaleniu się swoimi dokonaniami, utrudnia prowadzenie śledztwa. Zipp na szczęście bardzo to zadanie lubi - zresztą to powód, dla którego siostra postanawia urozmaicić jej codzienność i zapewnić dawkę emocji czy atrakcji. Chociaż pierwotnym źródłem wydarzeń staje się zło - kradzież - to już zamiana jej w niewinny psikus, w dodatku mający wywołać spore zadowolenie adresatki, nie wywoła sprzeciwu. Odbiorcy będą mogli obserwować, jak Zipp radzi sobie z kolejnymi częściami śledztwa i zastanawiać się, kiedy bohaterka pozna prawdę. Jest "Zaginiony skarb" małą kwadratową książeczką. Nie przytłacza ani rozmiarami, ani liczbą stron, tak, żeby dzieci, które powinny to samodzielnie przeczytać, bez problemu dały sobie radę z takim zadaniem: to w końcu ma służyć ćwiczeniu sztuki czytania. Maluchy mogą poczuć się usatysfakcjonowane, kiedy samodzielnie prześledzą całą fabułę. W dodatku bardzo ich wciągnie cała intryga - to coś, czemu dzieci się nie oprą. Dużą rolę w przyciąganiu uwagi najmłodszych pełnią tu naturalnie również ilustracje - warstwa graficzna jest tak bogata, że można się zastanawiać, czy "Zaginiony skarb" nie jest jeszcze picture bookiem, raczej nikt takiej etykietki by tu nie zanegował: mnóstwo kolorowych obrazków zachęca jeszcze maluchy do przeglądania opowieści. Trójwymiarowo przedstawiane bohaterki wypadają bardziej prawdziwie i bardziej filmowo niż rozwiązania kreskówkowe - unika się też przesłodzonego stylu, chociaż oczywiście temat usprawiedliwiałby i takie rozwiązanie. Dzieci, które lubią bohaterów z My Little Pony, z pewnością docenią fakt poszukiwania gatunku, który zapewni sporą dawkę emocji - i ciekawej dla tego gatunku realizacji.
piątek, 16 czerwca 2023
Marzena Mawricz: Kobiety, które nie chcą się bać
Rebis, Poznań 2023.
Ograniczenia
Z jednej strony Marzena Mawricz chce obalać stereotypy dotyczące kobiet, przekonać odbiorczynie, że mogą realizować swoje marzenia bez oglądania się na oczekiwania społeczeństwa - z drugiej te same stereotypy pozwalają jej w ogóle stworzyć książkę dla pań w oparciu o schematy, które najczęściej panie u siebie odkrywają. Wojna wypowiedziana skostniałym strukturom w zachowaniach i poglądach wydaje się zatem trochę niedookreślona. "Kobiety, które nie chcą się bać" to poradnik psychologiczny - opowieść o codzienności płci pięknej skazanej na ciągłą walkę o uznanie otoczenia. Panie są sfrustrowane za sprawą nadmiaru obowiązków domowych i relacji w pracy, jeśli chcą rodzić dzieci - dochodzi do tego strach przed zmianą sytuacji, jeśli nie chcą rodzić - strach przed tym, co powiedzą inni ludzie, którzy uzurpują sobie prawa do wygłaszania swoich osądów. W efekcie kobiety mają niemal wyłącznie powody do niepokoju w codziennym życiu, a autorka przedstawia kolejne scenariusze działań i reakcji. Zależy jej na tym, żeby czytelniczki odkrywały w książce własne przemyślenia, wprowadza też rozmaite tabelki ułatwiające autodiagnozę - wykrycie u siebie szkodliwych zachowań lub destrukcyjnych myśli ma uzasadniać konieczność sięgania po książkę. Marzena Mawricz bez zbędnych komplikacji próbuje wytłumaczyć odbiorczyniom, skąd biorą się powtarzalne lęki i jak im zapobiegać. Koncentruje się na omawianiu charakterystycznych zachowań i skutków tych zachowań, w związku z czym podaje czytelniczkom niekoniecznie proste, ale być może skuteczne przepisy na pozbycie się części stresu z życia. "Kobiety, które nie chcą się bać" to opowieść prowadzona z nastawieniem na udzielanie porad, a nie na wprowadzanie psychologicznych objaśnień czy komentarzy z zakresu neurobiologii, Mawricz nie zamierza odbiorczyń zanudzać ani zarzucać fachowymi terminami. Stara się raczej cierpliwie - i czasem nawet nieco naiwnie - tłumaczyć zjawiska, które dotykają wielu kobiet. Odnosi się przy tym do scenariuszy często spotykanych, stara się tak poprowadzić narrację, żeby jak najwięcej czytelniczek było w stanie odnaleźć siebie w prezentowanych problemach. Panie mają zrozumieć, że niepotrzebnie zamykają się w klatkach uprzedzeń i powinności - dopiero odrzucenie powszechnie przyjętych scenariuszy da im szansę na pozbycie się zmartwień, a przynajmniej zapobieganie niektórym z nich. "Kobiety, które nie chcą się bać" to nic innego jak spokojna analiza sytuacji najczęściej spotykanych i kreowanych często... przez inne kobiety. Marzena Mawricz pisze między innymi o nieumiejętnośći powstrzymania się przed wygłaszaniem komentarzy czy ocenianiem innych. Wydaje się jednak, że nie ma w tym złotego środka - alternatywą dla idealnie posprzątanego domu może być porada jednej z influencerek, która zasłynęła tłumaczeniem, że wystarczy na tyle odgarnąć przedmioty z podłogi, żeby dało się po niej przejść - zupełnie jakby nie istniały rozwiązania pośrednie, znacznie bardziej warte polecenia i oddalające powstawanie kolejnych stereotypów. "Kobiety, które nie chcą się bać" to propozycja dla pań pragnących zrozumieć przyczyny swoich lęków.
Ograniczenia
Z jednej strony Marzena Mawricz chce obalać stereotypy dotyczące kobiet, przekonać odbiorczynie, że mogą realizować swoje marzenia bez oglądania się na oczekiwania społeczeństwa - z drugiej te same stereotypy pozwalają jej w ogóle stworzyć książkę dla pań w oparciu o schematy, które najczęściej panie u siebie odkrywają. Wojna wypowiedziana skostniałym strukturom w zachowaniach i poglądach wydaje się zatem trochę niedookreślona. "Kobiety, które nie chcą się bać" to poradnik psychologiczny - opowieść o codzienności płci pięknej skazanej na ciągłą walkę o uznanie otoczenia. Panie są sfrustrowane za sprawą nadmiaru obowiązków domowych i relacji w pracy, jeśli chcą rodzić dzieci - dochodzi do tego strach przed zmianą sytuacji, jeśli nie chcą rodzić - strach przed tym, co powiedzą inni ludzie, którzy uzurpują sobie prawa do wygłaszania swoich osądów. W efekcie kobiety mają niemal wyłącznie powody do niepokoju w codziennym życiu, a autorka przedstawia kolejne scenariusze działań i reakcji. Zależy jej na tym, żeby czytelniczki odkrywały w książce własne przemyślenia, wprowadza też rozmaite tabelki ułatwiające autodiagnozę - wykrycie u siebie szkodliwych zachowań lub destrukcyjnych myśli ma uzasadniać konieczność sięgania po książkę. Marzena Mawricz bez zbędnych komplikacji próbuje wytłumaczyć odbiorczyniom, skąd biorą się powtarzalne lęki i jak im zapobiegać. Koncentruje się na omawianiu charakterystycznych zachowań i skutków tych zachowań, w związku z czym podaje czytelniczkom niekoniecznie proste, ale być może skuteczne przepisy na pozbycie się części stresu z życia. "Kobiety, które nie chcą się bać" to opowieść prowadzona z nastawieniem na udzielanie porad, a nie na wprowadzanie psychologicznych objaśnień czy komentarzy z zakresu neurobiologii, Mawricz nie zamierza odbiorczyń zanudzać ani zarzucać fachowymi terminami. Stara się raczej cierpliwie - i czasem nawet nieco naiwnie - tłumaczyć zjawiska, które dotykają wielu kobiet. Odnosi się przy tym do scenariuszy często spotykanych, stara się tak poprowadzić narrację, żeby jak najwięcej czytelniczek było w stanie odnaleźć siebie w prezentowanych problemach. Panie mają zrozumieć, że niepotrzebnie zamykają się w klatkach uprzedzeń i powinności - dopiero odrzucenie powszechnie przyjętych scenariuszy da im szansę na pozbycie się zmartwień, a przynajmniej zapobieganie niektórym z nich. "Kobiety, które nie chcą się bać" to nic innego jak spokojna analiza sytuacji najczęściej spotykanych i kreowanych często... przez inne kobiety. Marzena Mawricz pisze między innymi o nieumiejętnośći powstrzymania się przed wygłaszaniem komentarzy czy ocenianiem innych. Wydaje się jednak, że nie ma w tym złotego środka - alternatywą dla idealnie posprzątanego domu może być porada jednej z influencerek, która zasłynęła tłumaczeniem, że wystarczy na tyle odgarnąć przedmioty z podłogi, żeby dało się po niej przejść - zupełnie jakby nie istniały rozwiązania pośrednie, znacznie bardziej warte polecenia i oddalające powstawanie kolejnych stereotypów. "Kobiety, które nie chcą się bać" to propozycja dla pań pragnących zrozumieć przyczyny swoich lęków.
czwartek, 15 czerwca 2023
Paweł Kowal: Abakanowicz. Trauma i sława
Agora, Instytut Studiów Politycznych Polskiej Akademii Nauk, Warszawa 2023.
Materiał
Tom "Abakanowicz. Trauma i sława" jest publikacją potężną - nie tylko ze względu na objętość, ale i na ilość zgromadzonych materiałów. Paweł Kowal nie zamierza podążać ścieżkami wytyczanymi przez dzisiejszych biografów celebrytów - zamiast skupiać się na informacjach uzyskanych wyłącznie z bezpośrednich wypowiedzi bliskich artystki przenosi uwagę na wnikliwe badanie źródeł. W efekcie jest w stanie - między innymi - odtworzyć linię genealogiczną Abakanowiczów, tak, żeby pokazać odbiorcom, z jak nietuzinkową postacią mają do czynienia i w jakich warunkach mogła się w ogóle ukształtować jej pozycja w sztuce. Magdalena Abakanowicz jest tu przedstawiana z kilku perspektyw: na początku dość długie analizowanie pochodzenia przodków. Później autor właściwie pomija temat dzieciństwa i dojrzewania, przeskakuje od razu do kwestii związanych z tworzeniem - zaczyna go interesować Magdalena Abakanowicz jako artystka, która ze wszystkich sił ucieka od etykietki tkaczki, ale zajmuje się tkaninami. Tyle tylko, że wymyśla na nie oryginalne i twórcze rozwiązania. Owszem, na samym początku działalności proponuje tkaniny wpisujące się w zapotrzebowanie - i przy okazji w szarą codzienność peerelowską - jednak dość szybko opuszcza to środowisko i zaczyna się zajmować tym, co przyniesie jej międzynarodową sławę. Ta część tomu poświęcona jest pracy - a Paweł Kowal nie próbuje przedstawiać komentarzy krytyków sztuki. Interesuje go bardziej proces przedostawania się do świadomości publicznej oraz to, co kulturoznawców rzadko kiedy w ogóle intryguje: jak prace Magdaleny Abakanowicz mogły w ogóle powstawać. Pokazuje tworzenie się zespołu ludzi, którzy mogli realizować artystyczne wizje, czasami odnosi się do tematu transportu czy oglądania ogromnych tkanin przed nadaniem im finalnego kształtu. Mowa tu o przejściowej fascynacji linami i o podejściu Magdaleny Abakanowicz do tworzywa, a nawet - niekiedy - o samej pracy koncepcyjnej, budowaniu kształtu wystawy dopasowanej do miejsca. Kiedy już autorowi udaje się bardzo szczegółowo omówić temat abakanów (łącznie z powstaniem samej nazwy), a także okrasić opowieść interesującymi fotografiami - przenosi się na chwilę na grunt prywatny. Przedstawia kwestię małżeństwa Abakanowicz i przyjaciela domu - człowieka, który przy artystce stał zawsze i podróżował jako "ten trzeci". Zamyka zatem książkę bardziej osobistymi tematami, chociaż nie odziera artystki ze wszystkich tajemnic, jedynie zaznacza ich istnienie w biografii. Jest jeszcze jeden temat, wplatany w historię życia i działań twórczych Magdaleny Abakanowicz trochę wstydliwie, trochę na marginesie - a jednak na tyle ważny, że starannie omawiany - kwestie polityki w życiu artystki. I tu Paweł Kowal szuka usprawiedliwienia dla zachowań, które wydają się dziwne, dla stania z boku, kiedy społeczeństwu zależy na przewodnikach i poparciu ruchu w stronę zmian. Zajmuje się też odpowiadaniem na pytanie, jakie były związki Abakanowicz z polityką w czasie, gdy potrzebowała zgody władz na wyjazd na zagraniczną wystawę. Nie przytłacza odbiorców takimi zagadnieniami, ale przygląda się im dokładnie - bo wie, że bez nich portret artystki byłby mniej pełny.
"Abakanowicz. Trauma i sława" to książka napisana tak, by jak najlepiej można było zrozumieć artystkę, która znalazła osobny pomysł na siebie i swoją sztukę. Chociaż autor nie zajmuje się dziełami jako takimi, jest w stanie wyznaczyć zmiany i kierunki poszukiwań, sprawdza, jak zmieniały się oceny historyków sztuki lub krytyków. Mnóstwo interesujących tematów tu zamieszcza, a przy tym nie ucieka w ogólniki czy banały - wszystko, co przedstawia, ma uzupełniać wizerunek Magdaleny Abakanowicz jako artystki.
Materiał
Tom "Abakanowicz. Trauma i sława" jest publikacją potężną - nie tylko ze względu na objętość, ale i na ilość zgromadzonych materiałów. Paweł Kowal nie zamierza podążać ścieżkami wytyczanymi przez dzisiejszych biografów celebrytów - zamiast skupiać się na informacjach uzyskanych wyłącznie z bezpośrednich wypowiedzi bliskich artystki przenosi uwagę na wnikliwe badanie źródeł. W efekcie jest w stanie - między innymi - odtworzyć linię genealogiczną Abakanowiczów, tak, żeby pokazać odbiorcom, z jak nietuzinkową postacią mają do czynienia i w jakich warunkach mogła się w ogóle ukształtować jej pozycja w sztuce. Magdalena Abakanowicz jest tu przedstawiana z kilku perspektyw: na początku dość długie analizowanie pochodzenia przodków. Później autor właściwie pomija temat dzieciństwa i dojrzewania, przeskakuje od razu do kwestii związanych z tworzeniem - zaczyna go interesować Magdalena Abakanowicz jako artystka, która ze wszystkich sił ucieka od etykietki tkaczki, ale zajmuje się tkaninami. Tyle tylko, że wymyśla na nie oryginalne i twórcze rozwiązania. Owszem, na samym początku działalności proponuje tkaniny wpisujące się w zapotrzebowanie - i przy okazji w szarą codzienność peerelowską - jednak dość szybko opuszcza to środowisko i zaczyna się zajmować tym, co przyniesie jej międzynarodową sławę. Ta część tomu poświęcona jest pracy - a Paweł Kowal nie próbuje przedstawiać komentarzy krytyków sztuki. Interesuje go bardziej proces przedostawania się do świadomości publicznej oraz to, co kulturoznawców rzadko kiedy w ogóle intryguje: jak prace Magdaleny Abakanowicz mogły w ogóle powstawać. Pokazuje tworzenie się zespołu ludzi, którzy mogli realizować artystyczne wizje, czasami odnosi się do tematu transportu czy oglądania ogromnych tkanin przed nadaniem im finalnego kształtu. Mowa tu o przejściowej fascynacji linami i o podejściu Magdaleny Abakanowicz do tworzywa, a nawet - niekiedy - o samej pracy koncepcyjnej, budowaniu kształtu wystawy dopasowanej do miejsca. Kiedy już autorowi udaje się bardzo szczegółowo omówić temat abakanów (łącznie z powstaniem samej nazwy), a także okrasić opowieść interesującymi fotografiami - przenosi się na chwilę na grunt prywatny. Przedstawia kwestię małżeństwa Abakanowicz i przyjaciela domu - człowieka, który przy artystce stał zawsze i podróżował jako "ten trzeci". Zamyka zatem książkę bardziej osobistymi tematami, chociaż nie odziera artystki ze wszystkich tajemnic, jedynie zaznacza ich istnienie w biografii. Jest jeszcze jeden temat, wplatany w historię życia i działań twórczych Magdaleny Abakanowicz trochę wstydliwie, trochę na marginesie - a jednak na tyle ważny, że starannie omawiany - kwestie polityki w życiu artystki. I tu Paweł Kowal szuka usprawiedliwienia dla zachowań, które wydają się dziwne, dla stania z boku, kiedy społeczeństwu zależy na przewodnikach i poparciu ruchu w stronę zmian. Zajmuje się też odpowiadaniem na pytanie, jakie były związki Abakanowicz z polityką w czasie, gdy potrzebowała zgody władz na wyjazd na zagraniczną wystawę. Nie przytłacza odbiorców takimi zagadnieniami, ale przygląda się im dokładnie - bo wie, że bez nich portret artystki byłby mniej pełny.
"Abakanowicz. Trauma i sława" to książka napisana tak, by jak najlepiej można było zrozumieć artystkę, która znalazła osobny pomysł na siebie i swoją sztukę. Chociaż autor nie zajmuje się dziełami jako takimi, jest w stanie wyznaczyć zmiany i kierunki poszukiwań, sprawdza, jak zmieniały się oceny historyków sztuki lub krytyków. Mnóstwo interesujących tematów tu zamieszcza, a przy tym nie ucieka w ogólniki czy banały - wszystko, co przedstawia, ma uzupełniać wizerunek Magdaleny Abakanowicz jako artystki.
środa, 14 czerwca 2023
Sher Lee: Fake Dates and Mooncakes
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2023.
Cena związku
W magiczny sposób Sher Lee ucieka od stereotypów, które jej historię w wersji damsko-męskiej zbyt łatwo zamieniłyby w "Pretty woman". "Fake Dates and Mooncakes" to propozycja young adult o rodzącej się miłości dwóch chłopaków, z których jeden pochodzi z bardzo bogatego domu i może mieć wszystko, co chce, a drugi rezygnuje z własnych marzeń, żeby odpłacić się ukochanej ciotce za opiekę i pomoc. Sher Lee wie, jak rozwijać opowieść o powstającym właśnie uczuciu: doskonale steruje emocjami czytelników i zapewnia im sporo wstrząsów.
Dylan czasami rozwozi jedzenie z knajpy swojej cioci. Teraz też zastępuje jednego z kierowców i w trakcie realizowania zamówienia trafia do apartamentu, w którym przebywa dwóch chłopaków. Jeden - Adrian - urządza piekielną awanturę o dostawę. Drugi - Theo - wydaje się Dylanowi chodzącym ideałem. Bohater ma pewność, że jego świat nigdy nie zazębi się ze światem Theo. Dlatego też kiedy obiekt westchnień pojawia się w knajpie, warto dać szansę losowi. To wszystko rozgrywa się na pierwszych kilku stronach powieści, a autorka szykuje czytelnikom całą masę silnych przeżyć. Wykorzystuje w tym dość schematyczny wątek z fabuł familijnych, który tu jednak w ogóle nie razi: Dylan musi wziąć udział w konkursie na ciasteczka księżycowe - z jednej strony to realizacja planu, który powzięła jeszcze jego mama przed śmiercią. Z drugiej - jedyna nadzieja na ocalenie knajpy cioci przed finansową katastrofą. Konkurs pojawia się zatem w tle, jako nośnik osi fabularnej - ale wcale nie jest tematem najważniejszym, bo uwagę czytelników znacznie bardziej zaprzątać będzie sytuacja między Dylanem i Theo. Nie ma tu żadnego znaczenia, że wątek miłosny dotyczy pary homoseksualnej - potęga uczuć nakreślona jest tak, by przyciągnąć czytelników z różnych grup. Liczy się bowiem odkrywanie siebie i walka o własne szczęście w wybitnie niesprzyjających okolicznościach. Kolejne strony wypełnione są zmysłowymi obrazami zwłaszcza wtedy, gdy między bohaterami jeszcze do niczego nie może dojść: proste poznawanie siebie, nieśmiałość i wyczulenie na gesty drugiej strony - to wszystko składa się na znakomity obrazek rodzajowy, wizję potencjalnego związku chłopaków - w kobiecym spojrzeniu. Sher Lee szuka bardzo różnych metod na pchanie bohaterów do siebie i na utrudnianie im realizacji marzeń - raz Dylan musi wystąpić na weselu w rodzinie Theo jako osoba towarzysząca i udawany partner, raz ojciec Theo żąda przerwania relacji i próbuje różnych metod, łącznie z zastraszaniem czy przekupstwem. Ponieważ Theo pochodzi z bajecznie bogatego świata, pojawiają się tu problemy, których zwykłe nastolatki nie mają - ale sedno akcji polega na przełamywaniu barier psychologicznych. Niepewnymi siebie bohaterami łatwo sterować, przez kompleksy można zmusić ich do podejmowania decyzji, których podjąć nie chcą. I Sher Lee bardzo zgrabnie to wykorzystuje. A jednocześnie buduje wspaniałą wizję bliskich, na których można polegać. W tle ta powieść jest oparta na pożegnaniach: i Dylan, i Theo, nie mają już matek, z którymi mogliby porozmawiać o swoich problemach czy wątpliwościach. Dylan nie ma też ojca, a ojciec Theo zachowuje się jak ktoś obcy. Istnieje jednak cała gromada kuzynów i cioć, a także dziadków, którzy w razie potrzeby zadziałają niekonwencjonalnie i zagrają na nosie agresorom. Sher Lee ma sporo pomysłów na ożywienie fabuły, można jej zaufać. Prowadzi narrację bardzo ładnie, wykorzystuje zmysłowość w opisach, nie przesadza ze śmiałością bohaterów: pozwala odbiorcom odkryć w narodzinach uczucia własne reakcje i relacje.
Cena związku
W magiczny sposób Sher Lee ucieka od stereotypów, które jej historię w wersji damsko-męskiej zbyt łatwo zamieniłyby w "Pretty woman". "Fake Dates and Mooncakes" to propozycja young adult o rodzącej się miłości dwóch chłopaków, z których jeden pochodzi z bardzo bogatego domu i może mieć wszystko, co chce, a drugi rezygnuje z własnych marzeń, żeby odpłacić się ukochanej ciotce za opiekę i pomoc. Sher Lee wie, jak rozwijać opowieść o powstającym właśnie uczuciu: doskonale steruje emocjami czytelników i zapewnia im sporo wstrząsów.
Dylan czasami rozwozi jedzenie z knajpy swojej cioci. Teraz też zastępuje jednego z kierowców i w trakcie realizowania zamówienia trafia do apartamentu, w którym przebywa dwóch chłopaków. Jeden - Adrian - urządza piekielną awanturę o dostawę. Drugi - Theo - wydaje się Dylanowi chodzącym ideałem. Bohater ma pewność, że jego świat nigdy nie zazębi się ze światem Theo. Dlatego też kiedy obiekt westchnień pojawia się w knajpie, warto dać szansę losowi. To wszystko rozgrywa się na pierwszych kilku stronach powieści, a autorka szykuje czytelnikom całą masę silnych przeżyć. Wykorzystuje w tym dość schematyczny wątek z fabuł familijnych, który tu jednak w ogóle nie razi: Dylan musi wziąć udział w konkursie na ciasteczka księżycowe - z jednej strony to realizacja planu, który powzięła jeszcze jego mama przed śmiercią. Z drugiej - jedyna nadzieja na ocalenie knajpy cioci przed finansową katastrofą. Konkurs pojawia się zatem w tle, jako nośnik osi fabularnej - ale wcale nie jest tematem najważniejszym, bo uwagę czytelników znacznie bardziej zaprzątać będzie sytuacja między Dylanem i Theo. Nie ma tu żadnego znaczenia, że wątek miłosny dotyczy pary homoseksualnej - potęga uczuć nakreślona jest tak, by przyciągnąć czytelników z różnych grup. Liczy się bowiem odkrywanie siebie i walka o własne szczęście w wybitnie niesprzyjających okolicznościach. Kolejne strony wypełnione są zmysłowymi obrazami zwłaszcza wtedy, gdy między bohaterami jeszcze do niczego nie może dojść: proste poznawanie siebie, nieśmiałość i wyczulenie na gesty drugiej strony - to wszystko składa się na znakomity obrazek rodzajowy, wizję potencjalnego związku chłopaków - w kobiecym spojrzeniu. Sher Lee szuka bardzo różnych metod na pchanie bohaterów do siebie i na utrudnianie im realizacji marzeń - raz Dylan musi wystąpić na weselu w rodzinie Theo jako osoba towarzysząca i udawany partner, raz ojciec Theo żąda przerwania relacji i próbuje różnych metod, łącznie z zastraszaniem czy przekupstwem. Ponieważ Theo pochodzi z bajecznie bogatego świata, pojawiają się tu problemy, których zwykłe nastolatki nie mają - ale sedno akcji polega na przełamywaniu barier psychologicznych. Niepewnymi siebie bohaterami łatwo sterować, przez kompleksy można zmusić ich do podejmowania decyzji, których podjąć nie chcą. I Sher Lee bardzo zgrabnie to wykorzystuje. A jednocześnie buduje wspaniałą wizję bliskich, na których można polegać. W tle ta powieść jest oparta na pożegnaniach: i Dylan, i Theo, nie mają już matek, z którymi mogliby porozmawiać o swoich problemach czy wątpliwościach. Dylan nie ma też ojca, a ojciec Theo zachowuje się jak ktoś obcy. Istnieje jednak cała gromada kuzynów i cioć, a także dziadków, którzy w razie potrzeby zadziałają niekonwencjonalnie i zagrają na nosie agresorom. Sher Lee ma sporo pomysłów na ożywienie fabuły, można jej zaufać. Prowadzi narrację bardzo ładnie, wykorzystuje zmysłowość w opisach, nie przesadza ze śmiałością bohaterów: pozwala odbiorcom odkryć w narodzinach uczucia własne reakcje i relacje.
wtorek, 13 czerwca 2023
E. K. Johnston: Ścieżka druida
Harperkids, Warszawa 2023.
Przystosowanie
E. K. Johnston pozornie idzie w ślady twórców standardowych masowych powieści fantasy z literatury czwartej, w praktyce jednak o wiele bardziej skupia się na rozwoju psychologicznym postaci niż na pokonywaniu kolejnych trudności. Owszem, bohaterka - Doric - ma do przejścia całkiem długą drogę. Najpierw musi przetrwać: porzucona przez rodziców, skazana na pastwę losu, uczy się, jak przeżyć w lesie. Przekonuje się, że może znaleźć dla siebie schronienie i nazbiera sobie jedzenia wystarczająco dużo, żeby zaspokoić głód i nie spędzać na tym zajęciu każdej wolnej chwili. Lekcje pobiera u sowy, bo zwierzęta jakoś się od niej nie odwracają. Doric jest diablęciem: ma ogon i rogi, co sprawia, że w wieku dojrzewania wpada w kompleksy: nie może ukryć swojej prawdziwej tożsamości, a już raz bliscy się od niej z tego powodu odwrócili. Znaleziona i wychowywana przez elfy Doric dopiero uczy się, czym jest prawdziwa przyjaźń i przywiązanie, dowiaduje się też, jak podążać za własnymi potrzebami. Doric nie potrafi dobrze polować - miała zostać łowczynią, ale nie wychodzą jej podstawowe zadania. Nawet jeśli elfy są w tej kwestii wyrozumiałe i nie dają bohaterce odczuć, że jest gorsza - Doric nie chce litości. Odkrywa za to swoje powołanie: mogłaby zostać druidką, ale żeby to osiągnąć, powinna zacząć się szkolić we władaniu własną siłą. Dlatego właśnie musi opuścić życzliwe jej elfy i udać się w daleką podróż - żeby znaleźć swoich mentorów i przekonać się, jak poskramiać magię. "Ścieżka druida" to powieść w dużej części opierana na tym, co w powieściach fantastycznych dla młodzieży częste - bohaterka samotnie mierzy się z kolejnymi wyzwaniami i podąża za głosem serca, żeby znaleźć swoje miejsce na ziemi. Po drodze nie tylko walczy z wrogami, ale też zyskuje przyjaciół. Co pewien czas powraca temat samotności w tłumie: Doric jako diablę ma prawo czuć się wyobcowana, ale jej odmienność zapewni też szansę niesienia pomocy tym, którzy w innym wypadku spłonęliby w pożarze. Dziewczyna może wejść w ogień - bo to nie zrobi jej krzywdy. Doric musi dowiedzieć się między innymi, że nie ma sensu zmieniać się pod dyktando nieżyczliwych - w każdej społeczności znajdzie się ktoś, kto jej nie zaakceptuje - i to nie powód, żeby cierpieć męki albo znikać. W tej bohaterce będą się mogli przeglądać odbiorcy, którzy nie czują się dobrze w swojej skórze albo w gronie rówieśników - Doric pokazuje, jak radzić sobie w każdej sytuacji i bardzo dobrze poznaje siebie podczas wędrówki. Motyw, który w powieściach założycielskich powraca bardzo często - to znaczy przegląd działań podczas szkoleń magicznych - tu zostaje sprowadzony tylko do jednego drobnego wątku w burzliwej egzystencji Doric. Nie dominuje i nie stanowi celu opowieści, liczą się zupełnie inne tematy. E. K. Johnston dość precyzyjnie prowadzi tę historię, dobrze się w niej czuje i nie gubi się w magicznym świecie, sprawia też, że odbiorcy również nie stracą tu ani na chwilę kontaktu z przedstawianą przestrzenią. Udana jest ta książka - i cieszy nie tylko odejściem od standardów.
Przystosowanie
E. K. Johnston pozornie idzie w ślady twórców standardowych masowych powieści fantasy z literatury czwartej, w praktyce jednak o wiele bardziej skupia się na rozwoju psychologicznym postaci niż na pokonywaniu kolejnych trudności. Owszem, bohaterka - Doric - ma do przejścia całkiem długą drogę. Najpierw musi przetrwać: porzucona przez rodziców, skazana na pastwę losu, uczy się, jak przeżyć w lesie. Przekonuje się, że może znaleźć dla siebie schronienie i nazbiera sobie jedzenia wystarczająco dużo, żeby zaspokoić głód i nie spędzać na tym zajęciu każdej wolnej chwili. Lekcje pobiera u sowy, bo zwierzęta jakoś się od niej nie odwracają. Doric jest diablęciem: ma ogon i rogi, co sprawia, że w wieku dojrzewania wpada w kompleksy: nie może ukryć swojej prawdziwej tożsamości, a już raz bliscy się od niej z tego powodu odwrócili. Znaleziona i wychowywana przez elfy Doric dopiero uczy się, czym jest prawdziwa przyjaźń i przywiązanie, dowiaduje się też, jak podążać za własnymi potrzebami. Doric nie potrafi dobrze polować - miała zostać łowczynią, ale nie wychodzą jej podstawowe zadania. Nawet jeśli elfy są w tej kwestii wyrozumiałe i nie dają bohaterce odczuć, że jest gorsza - Doric nie chce litości. Odkrywa za to swoje powołanie: mogłaby zostać druidką, ale żeby to osiągnąć, powinna zacząć się szkolić we władaniu własną siłą. Dlatego właśnie musi opuścić życzliwe jej elfy i udać się w daleką podróż - żeby znaleźć swoich mentorów i przekonać się, jak poskramiać magię. "Ścieżka druida" to powieść w dużej części opierana na tym, co w powieściach fantastycznych dla młodzieży częste - bohaterka samotnie mierzy się z kolejnymi wyzwaniami i podąża za głosem serca, żeby znaleźć swoje miejsce na ziemi. Po drodze nie tylko walczy z wrogami, ale też zyskuje przyjaciół. Co pewien czas powraca temat samotności w tłumie: Doric jako diablę ma prawo czuć się wyobcowana, ale jej odmienność zapewni też szansę niesienia pomocy tym, którzy w innym wypadku spłonęliby w pożarze. Dziewczyna może wejść w ogień - bo to nie zrobi jej krzywdy. Doric musi dowiedzieć się między innymi, że nie ma sensu zmieniać się pod dyktando nieżyczliwych - w każdej społeczności znajdzie się ktoś, kto jej nie zaakceptuje - i to nie powód, żeby cierpieć męki albo znikać. W tej bohaterce będą się mogli przeglądać odbiorcy, którzy nie czują się dobrze w swojej skórze albo w gronie rówieśników - Doric pokazuje, jak radzić sobie w każdej sytuacji i bardzo dobrze poznaje siebie podczas wędrówki. Motyw, który w powieściach założycielskich powraca bardzo często - to znaczy przegląd działań podczas szkoleń magicznych - tu zostaje sprowadzony tylko do jednego drobnego wątku w burzliwej egzystencji Doric. Nie dominuje i nie stanowi celu opowieści, liczą się zupełnie inne tematy. E. K. Johnston dość precyzyjnie prowadzi tę historię, dobrze się w niej czuje i nie gubi się w magicznym świecie, sprawia też, że odbiorcy również nie stracą tu ani na chwilę kontaktu z przedstawianą przestrzenią. Udana jest ta książka - i cieszy nie tylko odejściem od standardów.
poniedziałek, 12 czerwca 2023
Robin George Andrews: Superwulkany
Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2023.
Tajemnice lawy
W serii #nauka Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego pojawiają się kolejne bardzo ciekawe publikacje przybliżające czytelnikom odkrycia z różnych dziedzin wiedzy. Tom "Superwulkany" to popularyzatorska propozycja, dzięki której można dowiedzieć się czegoś na temat najbardziej tajemniczych i rozbudzających wyobraźnię zjawisk rozgrywających się na kuli ziemskiej. Robin George Andrews idealnie wpisuje się w cykl, szuka przygód i zachwyca się znaleziskami. Jest w stanie zarażać entuzjazmem czytelników, także (a nawet w dużej części) tych, którzy z wulkanami w wersji reportażu naukowego do tej pory nie mieli nigdy styczności. Wulkany nie tylko inspirują uczonych i wyzwalają mnóstwo pytań dzieci - trafiają też jako czynniki zaburzające porządek świata do filmów katastroficznych. Ile w tym podejściu prawdy i racji, a ile fantazji i potrzeby dostarczania odbiorcom silnych wrażeń - dowiedzą się czytelnicy, bo w tym tomie uwzględnia się rozmaite spojrzenia na tematykę wulkanów, także te pozbawione naukowej otoczki. W końcu każdy sposób na dotarcie do szerokiego grona odbiorców i na przyciągnięcie uwagi wydaje się dobry.
"Superwulkany" to książka, w której liczy się umiejętne budowanie klimatu w narracji, tak, żeby przekazywane dane trafiały do świadomości czytelników i żeby zapadały w pamięć. Można dowiedzieć się sporo o wulkanach jako takich, ale też prześledzić najsławniejsze w historii wybuchy wraz z konsekwencjami. Wiele razy uda się zaskoczyć czytelników faktami w zestawieniu z powszechnymi wyobrażeniami. Informacje o zarejestrowanych wybuchach podwodnych wulkanów czy o rekinach żyjących we wnętrzu kraterów, o próbach wpływania na trasy lawy i o warstwie pumeksu tworzącej się na wodzie, wreszcie - o tym, czy Yellowstone wybuchnie i jak będzie wyglądał najbardziej prawdopodobny scenariusz takiego wydarzenia (czy faktycznie bezpośrednio pod parkiem narodowym znajduje się wrząca lawa i czy można stracić życie lub zdrowie w wyniku wybuchu gejzerów), wreszcie - wulkany na innych planetach- to wszystko trafia do wartkiej opowieści wypełnionej historiami odkryć. Wulkany w wersji książkowej okazują się równie malownicze jak w filmowej, a to za sprawą świadomości autora w kwestii oczekiwań odbiorców.
Można tu sprawdzić, jak obserwuje się wulkany i jak się je bada, można też dowiedzieć się czegoś na temat samej historii odkryć - jednak najlepsze z perspektywy czytelników jest obserwowanie działań uczonych i podążanie za nimi w chęci zdobywania kolejnych danych o najbardziej tajemniczych miejscach na Ziemi. To prowadzi do zwiększania świadomości o planecie, pozwala na obalanie stereotypów i mitów narosłych wokół wulkanów, ale też pozwala na odbycie egzotycznej podróży bez ruszania się z domu: w końcu badacze wulkanów nie należą do przedstawicieli powszechnie znanych zawodów, nic dziwnego zatem, że budzą sensację i szereg pytań. Jak zawsze w serii #nauka, i tu odbiorcy mają do czynienia z udaną, dobrze przemyślaną narracją prowadzoną tak, by zaprosić do lektury jak najszersze grono. Czyta się ten tom niemal jak powieść sensacyjną - fakty sprowadzane są do obrazów, a autor zastanawia się nad niezwykłością wulkanów - i jego energia przekłada się na doskonałą lekturę. Rozmawia ze specjalistami, szuka wiadomości, a przekazuje je w stylu, który na długo zapada w pamięć.
Tajemnice lawy
W serii #nauka Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego pojawiają się kolejne bardzo ciekawe publikacje przybliżające czytelnikom odkrycia z różnych dziedzin wiedzy. Tom "Superwulkany" to popularyzatorska propozycja, dzięki której można dowiedzieć się czegoś na temat najbardziej tajemniczych i rozbudzających wyobraźnię zjawisk rozgrywających się na kuli ziemskiej. Robin George Andrews idealnie wpisuje się w cykl, szuka przygód i zachwyca się znaleziskami. Jest w stanie zarażać entuzjazmem czytelników, także (a nawet w dużej części) tych, którzy z wulkanami w wersji reportażu naukowego do tej pory nie mieli nigdy styczności. Wulkany nie tylko inspirują uczonych i wyzwalają mnóstwo pytań dzieci - trafiają też jako czynniki zaburzające porządek świata do filmów katastroficznych. Ile w tym podejściu prawdy i racji, a ile fantazji i potrzeby dostarczania odbiorcom silnych wrażeń - dowiedzą się czytelnicy, bo w tym tomie uwzględnia się rozmaite spojrzenia na tematykę wulkanów, także te pozbawione naukowej otoczki. W końcu każdy sposób na dotarcie do szerokiego grona odbiorców i na przyciągnięcie uwagi wydaje się dobry.
"Superwulkany" to książka, w której liczy się umiejętne budowanie klimatu w narracji, tak, żeby przekazywane dane trafiały do świadomości czytelników i żeby zapadały w pamięć. Można dowiedzieć się sporo o wulkanach jako takich, ale też prześledzić najsławniejsze w historii wybuchy wraz z konsekwencjami. Wiele razy uda się zaskoczyć czytelników faktami w zestawieniu z powszechnymi wyobrażeniami. Informacje o zarejestrowanych wybuchach podwodnych wulkanów czy o rekinach żyjących we wnętrzu kraterów, o próbach wpływania na trasy lawy i o warstwie pumeksu tworzącej się na wodzie, wreszcie - o tym, czy Yellowstone wybuchnie i jak będzie wyglądał najbardziej prawdopodobny scenariusz takiego wydarzenia (czy faktycznie bezpośrednio pod parkiem narodowym znajduje się wrząca lawa i czy można stracić życie lub zdrowie w wyniku wybuchu gejzerów), wreszcie - wulkany na innych planetach- to wszystko trafia do wartkiej opowieści wypełnionej historiami odkryć. Wulkany w wersji książkowej okazują się równie malownicze jak w filmowej, a to za sprawą świadomości autora w kwestii oczekiwań odbiorców.
Można tu sprawdzić, jak obserwuje się wulkany i jak się je bada, można też dowiedzieć się czegoś na temat samej historii odkryć - jednak najlepsze z perspektywy czytelników jest obserwowanie działań uczonych i podążanie za nimi w chęci zdobywania kolejnych danych o najbardziej tajemniczych miejscach na Ziemi. To prowadzi do zwiększania świadomości o planecie, pozwala na obalanie stereotypów i mitów narosłych wokół wulkanów, ale też pozwala na odbycie egzotycznej podróży bez ruszania się z domu: w końcu badacze wulkanów nie należą do przedstawicieli powszechnie znanych zawodów, nic dziwnego zatem, że budzą sensację i szereg pytań. Jak zawsze w serii #nauka, i tu odbiorcy mają do czynienia z udaną, dobrze przemyślaną narracją prowadzoną tak, by zaprosić do lektury jak najszersze grono. Czyta się ten tom niemal jak powieść sensacyjną - fakty sprowadzane są do obrazów, a autor zastanawia się nad niezwykłością wulkanów - i jego energia przekłada się na doskonałą lekturę. Rozmawia ze specjalistami, szuka wiadomości, a przekazuje je w stylu, który na długo zapada w pamięć.
niedziela, 11 czerwca 2023
Wodne przygody. Dinozaury / Przyroda
Harperkids, Warszawa 2023.
Białe kartki
"Magiczne" tomiki dla dzieci cieszą się dużym zainteresowaniem na rynku, nic więc dziwnego, że pojawiają się kolejne propozycje wykorzystujące niespodzianki dla najmłodszych. W serii Wodne przygody prezentem jest pędzelek dodawany do każdego tomiku (i ma swoje stałe miejsce w odpowiednio wyciętych tekturowych stronach). Pędzelek to jedyne narzędzie, które przyda się odbiorcom do wypełniania tomików - ponieważ jedyne, co jeszcze jest potrzebne, to czysta woda.
Kolejne strony tekturowych tomików są wypełniane wyrazistymi ilustracjami, obrazkami o wyrazistych konturach (nadawałyby się do zwyczajnej kolorowanki). Pełnią też role edukacyjne. W tomikach "Dinozaury" i "Przyroda" pod wybranymi elementami obrazków pojawiają się podpisy, które wyjaśniają, z jakim gatunkiem odbiorcy mają do czynienia. Można dzięki temu ćwiczyć czytanie, można też po prostu koncentrować się na rozpoznawaniu liter albo uczyć się nowych słów i poznawać nowe gatunki zwierząt, które można spotkać podczas spaceru (w przypadku dinozaurów - to sposób na utrwalenie nazw gatunkowych, które - być może - małym fanom prehistorycznych stworzeń są już znane). To oczywiście przez cały czas dodatki - metoda na przyciągnięcie dorosłych-klientów, podsunięcie im zgrabnego uzasadnienia dla nabycia publikacji z definicji rozrywkowej. Bo przecież chodzi tu w pierwszej kolejności o dobrą zabawę dzieci, ale dzisiaj rynek w zasadzie nie dopuszcza czegoś takiego jak czysta rozrywka w przypadku kilkulatków - wszystko musi służyć edukacji.
Pomysł na rozrywkę jest tutaj nie nowatorski, ale wciąż na tyle nietypowy, że przyciągnie małych odbiorców. Kolejne kształty na stronach zostały pozaklejane przez białe kartki (magia jest trochę zaburzona przez fakt, że kolory tła są bardzo mocne i prześwitują przez naklejki, więc odbiorcy widzą nie tyle strony z białymi plamami do pokolorowania wodą, co strony z bardzo bladymi, pastelowymi odcieniami): nie jest to żadna przeszkoda w zabawie. Aktywność dzieci polegać zatem będzie na malowaniu wodą po białych częściach strony - dzięki temu pojawi się pełny kolor na obrazku. Sytuacja wymarzona dla rodziców: nic się nie brudzi, nie ma tu farb, więc też obaw, że dziecko w ferworze działania coś zniszczy. Ponadto książki są wielorazowego użytku - zamoczone strony wystarczy wysuszyć i zabawę można będzie zacząć na nowo. Dzieci szybko przekonają się do takiego pomysłu, zwłaszcza że wcale nie będą musiały bardzo się wysilać: obrazki kolorują się "same", nie ma tu konieczności wykonywania precyzyjnych ruchów. Owszem, można ćwiczyć zdolności manualne, ale wychodzenie za linie czy przypadkowe chlapnięcia nie kończą się ilustracyjną katastrofą, więc nawet mniej uzdolnione lub po prostu młodsze dzieci dadzą sobie radę z odkrywaniem prawdziwych kolorów na kolejnych tekturowych stronach. Tematy zostały dostosowane tak, żeby trafić do kilkulatków - i motywy związane z otoczeniem na najprostszym spacerze, i temat dinozaurów to zagadnienia stale obecne w twórczości dla dzieci - i tutaj też się sprawdzają. Tomiki zostały przygotowane starannie, z dbałością o potrzeby najmłodszych odbiorców i dostarczą sporo wodnej zabawy.
Białe kartki
"Magiczne" tomiki dla dzieci cieszą się dużym zainteresowaniem na rynku, nic więc dziwnego, że pojawiają się kolejne propozycje wykorzystujące niespodzianki dla najmłodszych. W serii Wodne przygody prezentem jest pędzelek dodawany do każdego tomiku (i ma swoje stałe miejsce w odpowiednio wyciętych tekturowych stronach). Pędzelek to jedyne narzędzie, które przyda się odbiorcom do wypełniania tomików - ponieważ jedyne, co jeszcze jest potrzebne, to czysta woda.
Kolejne strony tekturowych tomików są wypełniane wyrazistymi ilustracjami, obrazkami o wyrazistych konturach (nadawałyby się do zwyczajnej kolorowanki). Pełnią też role edukacyjne. W tomikach "Dinozaury" i "Przyroda" pod wybranymi elementami obrazków pojawiają się podpisy, które wyjaśniają, z jakim gatunkiem odbiorcy mają do czynienia. Można dzięki temu ćwiczyć czytanie, można też po prostu koncentrować się na rozpoznawaniu liter albo uczyć się nowych słów i poznawać nowe gatunki zwierząt, które można spotkać podczas spaceru (w przypadku dinozaurów - to sposób na utrwalenie nazw gatunkowych, które - być może - małym fanom prehistorycznych stworzeń są już znane). To oczywiście przez cały czas dodatki - metoda na przyciągnięcie dorosłych-klientów, podsunięcie im zgrabnego uzasadnienia dla nabycia publikacji z definicji rozrywkowej. Bo przecież chodzi tu w pierwszej kolejności o dobrą zabawę dzieci, ale dzisiaj rynek w zasadzie nie dopuszcza czegoś takiego jak czysta rozrywka w przypadku kilkulatków - wszystko musi służyć edukacji.
Pomysł na rozrywkę jest tutaj nie nowatorski, ale wciąż na tyle nietypowy, że przyciągnie małych odbiorców. Kolejne kształty na stronach zostały pozaklejane przez białe kartki (magia jest trochę zaburzona przez fakt, że kolory tła są bardzo mocne i prześwitują przez naklejki, więc odbiorcy widzą nie tyle strony z białymi plamami do pokolorowania wodą, co strony z bardzo bladymi, pastelowymi odcieniami): nie jest to żadna przeszkoda w zabawie. Aktywność dzieci polegać zatem będzie na malowaniu wodą po białych częściach strony - dzięki temu pojawi się pełny kolor na obrazku. Sytuacja wymarzona dla rodziców: nic się nie brudzi, nie ma tu farb, więc też obaw, że dziecko w ferworze działania coś zniszczy. Ponadto książki są wielorazowego użytku - zamoczone strony wystarczy wysuszyć i zabawę można będzie zacząć na nowo. Dzieci szybko przekonają się do takiego pomysłu, zwłaszcza że wcale nie będą musiały bardzo się wysilać: obrazki kolorują się "same", nie ma tu konieczności wykonywania precyzyjnych ruchów. Owszem, można ćwiczyć zdolności manualne, ale wychodzenie za linie czy przypadkowe chlapnięcia nie kończą się ilustracyjną katastrofą, więc nawet mniej uzdolnione lub po prostu młodsze dzieci dadzą sobie radę z odkrywaniem prawdziwych kolorów na kolejnych tekturowych stronach. Tematy zostały dostosowane tak, żeby trafić do kilkulatków - i motywy związane z otoczeniem na najprostszym spacerze, i temat dinozaurów to zagadnienia stale obecne w twórczości dla dzieci - i tutaj też się sprawdzają. Tomiki zostały przygotowane starannie, z dbałością o potrzeby najmłodszych odbiorców i dostarczą sporo wodnej zabawy.
sobota, 10 czerwca 2023
Antoni Kroh: Anioł śmierci z kilku stron
Iskry, Warszawa 2023.
Rozstania
Antoni Kroh postanawia stworzyć książkę wyłamującą się ze schematów. Chociaż coraz częściej przychodzą do niego refleksje o przemijaniu, zauważa, że otoczenie nie akceptuje refleksji funeralnych, zwłaszcza w wykonaniu kogoś w słusznym wieku, zupełnie jakby słowa miały moc sprawczą i mogły przyspieszyć śmierć. Na przekór przerażaniu ogółu i zabranianiu starszym osobom mówienia o śmierci sprawdza, jak powracające u niego refleksje unkcjonowały w kulturze ludowej. W efekcie powstaje "Anioł śmierci z kilku stron", publikacja nietypowa i komiczna mimo zapowiedzi przygnębiającego większość tematu. Antoni Kroh postanawia przyjrzeć się temu, jak temat odchodzenia funkcjonował zwłaszcza w twórczości naiwnej. Jako etnograf i miłośnik literatury dawnej, jako człowiek, który przesiąknął cytatami o śmiesznej śmierci dzieli się z odbiorcami szeregiem przemyśleń i komentarzy. Zabiera wszystkich w podróż przez wieki i przez zapomniane fragmenty kultury. Sprawdza, jak społeczeństwo w różnych czasach radziło sobie z oswajaniem lęku przed śmiercią, przywołuje przyśpiewki ludowe, żarty i anegdoty funkcjonujące przede wszystkim w lokalnych społecznościach. Wybiera co smaczniejsze fragmenty tekstów, żeby przypomnieć odbiorcom, że zagadnienie umierania zawsze wiązało się z rozmaitymi przejawami kreatywności, które to przejawy niejednokrotnie zaskakiwały nie tylko badaczy. W połączeniu z ironią samego autora i umiejętnością odpowiedniego podsumowywania zgromadzonych danych zapewnia to mieszankę, która rozbawi nawet największych sceptyków. Inteligentne żarty i nietuzinkowe pomysły twórców kultury ludowej w obłaskawianiu śmierci to motywy przyciągające do wyjątkowego tomu.
"Anioł śmierci z kilku stron" to książka, która składa się z różnych opowieści wrzucanych do jednego worka i porządkowanych zaledwie pobieżnie, tak, żeby zapewnić przyjemność lekturową czytelnikom. Antoni Kroh wie, jak konstruować puenty i jak przenosić komizm w opowieściach. Nie planuje stworzenia monografii tematu śmierci w kulturze ludowej, może zatem podchodzić do tego zagadnienia z dużą swobodą i radością odkrywcy, a jednocześnie - fascynować odbiorców terenami do przeanalizowania. Od czasu do czasu może przy okazji zdradzić się z kilkoma poglądami na sprawy językowe i nie tylko. Dzieli się z czytelnikami swoimi przeżyciami w roli etnografa, sytuacjami, które nie zmieściłyby się w standardowej biografii, ale idealnie nadają się do opowiadania znajomym. Bo tak właśnie autor odbiorców traktuje: jak dobrych znajomych, którym należy się trochę wyjaśnień. A że może przy okazji rozwiać wątpliwości co do własnego podejścia do tematów eschatologicznych i funeralnych - tym lepiej.
Chociaż tytuł raczej nikomu nie skojarzy się nadmiernie radośnie, książka dostarcza sporo śmiechu. Napisana lekko i gawędziarsko ucieszy poszukiwaczy smakowitych ciekawostek, pozwoli też uważniej przyjrzeć się zapomnianym dzisiaj lub celowo wykluczanym z dyskursu publicznego motywom. Autor zapewnia czytelnikom nie tylko garść refleksji na temat pogodzenia się z losem - odwołuje się do warsztatu badacza kultur ludowych i daje szansę na ciekawe odkrycia. Pozornie ta książka to błahostka, zabawa tekstowo-memuarowa - a jednak ma ogromne znaczenie w dzisiejszym świecie, świecie, który wyklucza mówienie o śmierci i zabobonnie odsuwa je zwłaszcza od przedstawicieli najstarszego pokolenia. Antoni Kroh droczy się ze wszystkimi, którzy najchętniej zmusiliby go do deklarowania wiary w nieśmiertelność. I daje im potężną nauczkę.
Rozstania
Antoni Kroh postanawia stworzyć książkę wyłamującą się ze schematów. Chociaż coraz częściej przychodzą do niego refleksje o przemijaniu, zauważa, że otoczenie nie akceptuje refleksji funeralnych, zwłaszcza w wykonaniu kogoś w słusznym wieku, zupełnie jakby słowa miały moc sprawczą i mogły przyspieszyć śmierć. Na przekór przerażaniu ogółu i zabranianiu starszym osobom mówienia o śmierci sprawdza, jak powracające u niego refleksje unkcjonowały w kulturze ludowej. W efekcie powstaje "Anioł śmierci z kilku stron", publikacja nietypowa i komiczna mimo zapowiedzi przygnębiającego większość tematu. Antoni Kroh postanawia przyjrzeć się temu, jak temat odchodzenia funkcjonował zwłaszcza w twórczości naiwnej. Jako etnograf i miłośnik literatury dawnej, jako człowiek, który przesiąknął cytatami o śmiesznej śmierci dzieli się z odbiorcami szeregiem przemyśleń i komentarzy. Zabiera wszystkich w podróż przez wieki i przez zapomniane fragmenty kultury. Sprawdza, jak społeczeństwo w różnych czasach radziło sobie z oswajaniem lęku przed śmiercią, przywołuje przyśpiewki ludowe, żarty i anegdoty funkcjonujące przede wszystkim w lokalnych społecznościach. Wybiera co smaczniejsze fragmenty tekstów, żeby przypomnieć odbiorcom, że zagadnienie umierania zawsze wiązało się z rozmaitymi przejawami kreatywności, które to przejawy niejednokrotnie zaskakiwały nie tylko badaczy. W połączeniu z ironią samego autora i umiejętnością odpowiedniego podsumowywania zgromadzonych danych zapewnia to mieszankę, która rozbawi nawet największych sceptyków. Inteligentne żarty i nietuzinkowe pomysły twórców kultury ludowej w obłaskawianiu śmierci to motywy przyciągające do wyjątkowego tomu.
"Anioł śmierci z kilku stron" to książka, która składa się z różnych opowieści wrzucanych do jednego worka i porządkowanych zaledwie pobieżnie, tak, żeby zapewnić przyjemność lekturową czytelnikom. Antoni Kroh wie, jak konstruować puenty i jak przenosić komizm w opowieściach. Nie planuje stworzenia monografii tematu śmierci w kulturze ludowej, może zatem podchodzić do tego zagadnienia z dużą swobodą i radością odkrywcy, a jednocześnie - fascynować odbiorców terenami do przeanalizowania. Od czasu do czasu może przy okazji zdradzić się z kilkoma poglądami na sprawy językowe i nie tylko. Dzieli się z czytelnikami swoimi przeżyciami w roli etnografa, sytuacjami, które nie zmieściłyby się w standardowej biografii, ale idealnie nadają się do opowiadania znajomym. Bo tak właśnie autor odbiorców traktuje: jak dobrych znajomych, którym należy się trochę wyjaśnień. A że może przy okazji rozwiać wątpliwości co do własnego podejścia do tematów eschatologicznych i funeralnych - tym lepiej.
Chociaż tytuł raczej nikomu nie skojarzy się nadmiernie radośnie, książka dostarcza sporo śmiechu. Napisana lekko i gawędziarsko ucieszy poszukiwaczy smakowitych ciekawostek, pozwoli też uważniej przyjrzeć się zapomnianym dzisiaj lub celowo wykluczanym z dyskursu publicznego motywom. Autor zapewnia czytelnikom nie tylko garść refleksji na temat pogodzenia się z losem - odwołuje się do warsztatu badacza kultur ludowych i daje szansę na ciekawe odkrycia. Pozornie ta książka to błahostka, zabawa tekstowo-memuarowa - a jednak ma ogromne znaczenie w dzisiejszym świecie, świecie, który wyklucza mówienie o śmierci i zabobonnie odsuwa je zwłaszcza od przedstawicieli najstarszego pokolenia. Antoni Kroh droczy się ze wszystkimi, którzy najchętniej zmusiliby go do deklarowania wiary w nieśmiertelność. I daje im potężną nauczkę.
piątek, 9 czerwca 2023
Barbara Taylor, Margaux Carpentier: Wnętrza zwierząt
Kropka, Warszawa 2023.
Przekroje
Na początku były wnętrza urządzeń: możliwość zaglądania do środka i sprawdzania, jak to jest zrobione, przeniosła się na rośliny: w swoim czasie zasłynęły na rynku ilustrowane opowieści o owocach - teraz przychodzi czas na zaglądanie do środków... zwierząt. Barbara Taylor i Margaux Carpentier przygotowują książkę "Wnętrza zwierząt", picture book zaspokajający ciekawość nie tylko najmłodszych odbiorców. W tej publikacji większość rozkładówek przeznaczona została na sprawdzanie, jakie narządy mają przedstawiciele różnych gatunków - rekiny, pająki, krowy, ośmiornice, meduzy, żółwie, małpy, pszczoły, żaby i wiele innych. Do tego kilka stron przeznaczonych na bardziej ogólne opowieści i wyliczanki związane z przedstawianiem różnic w budowie poszczególnych organizmów: tak, żeby sprawdzić, czym charakteryzują się serca czy szkielety. W ten sposób łatwiej jest nakreślać ciekawostki i przedstawiać "dziwactwa" w świecie zwierząt.
"Wnętrza zwierząt" to książka, w której grafiki tworzone są komputerowo i mocno upraszczane tak, żeby odbiorcy mieli szansę nie pogubić się w natłoku informacji - i też żeby uniknąć poczucia obrzydzenia, przecież "przekroje" zwierząt nie mogą nikogo odstraszyć. To dlatego serca rysowane są tu symbolicznie, a miejsca, przez które zagląda się do środków zwierząt, sąsiadują z takimi zakrytymi: nie ma mowy o pełnym przekrajaniu stworzeń. Pozostaje jeszcze trochę tajemnic - takie rozwiązanie umożliwia odsłanianie różnych partii ciał, raz będzie to uwaga koncentrowana na układzie kostnym, innym razem - na wewnętrznych narządach. Trzeba nie lada wirtuozerii, żeby uwzględnić potrzebne kształty i nie zaciemnić obrazu, tu się to udaje. Jednocześnie trudno jest objąć ilustrację jednym spojrzeniem, należy zagłębić się w przesłania i odkrywać po kawałku wnętrza zwierząt. Skoro nie ma tu motywów turpistycznych, a hołd składany zdobyczom nauki - można zająć się porównaniami i wyszukiwaniem ciekawostek. Informacje kierowane do odbiorców funkcjonują tu jako podpisy do poszczególnych części obrazków. Czytelnicy w jednoakapitowych komentarzach znajdą szereg wiadomości na temat prezentowanych istot: to między innymi ciekawostki o zębach rekinów, o jadzie pająków i o sieciach tkanych przez nie, o płynnym szkielecie czy o czasie potrzebnym na wydojenie krowy - i o innych nietypowych rozwiązaniach funkcjonujących w przyrodzie. Wychodzi się tu z założenia, że dzieci mają minimalne pojęcie na temat własnego ciała i będą mogły dokonywać porównań dotyczących organów wewnętrznych. Oczywiście nie ma wymieniania i omawiania wszystkich elementów składających się na dany organizm - to niepotrzebnie rozpraszałoby czytelników i nie pozwalało na zapamiętywanie detali. Sam pomysł z zaglądaniem do wnętrza zwierząt będzie się odbiorcom podobać - książka zamienia się dzięki temu w zbiór ciekawostek i pytań prowadzących do dalszych poszukiwań. "Wnętrza zwierząt" to publikacja, która działa na wyobraźnię i daje szansę na wprowadzenie do codzienności dziecka paru pojęć z biologii, tak, żeby później w procesie edukacji łatwiej było maluchom przyswajać wiedzę. Jest to książka, którą dorośli również z zainteresowaniem obejrzą - własnie za sprawą wyboru stylu w grafikach - komputerowe obrazki nie wyglądają infantylnie.
Przekroje
Na początku były wnętrza urządzeń: możliwość zaglądania do środka i sprawdzania, jak to jest zrobione, przeniosła się na rośliny: w swoim czasie zasłynęły na rynku ilustrowane opowieści o owocach - teraz przychodzi czas na zaglądanie do środków... zwierząt. Barbara Taylor i Margaux Carpentier przygotowują książkę "Wnętrza zwierząt", picture book zaspokajający ciekawość nie tylko najmłodszych odbiorców. W tej publikacji większość rozkładówek przeznaczona została na sprawdzanie, jakie narządy mają przedstawiciele różnych gatunków - rekiny, pająki, krowy, ośmiornice, meduzy, żółwie, małpy, pszczoły, żaby i wiele innych. Do tego kilka stron przeznaczonych na bardziej ogólne opowieści i wyliczanki związane z przedstawianiem różnic w budowie poszczególnych organizmów: tak, żeby sprawdzić, czym charakteryzują się serca czy szkielety. W ten sposób łatwiej jest nakreślać ciekawostki i przedstawiać "dziwactwa" w świecie zwierząt.
"Wnętrza zwierząt" to książka, w której grafiki tworzone są komputerowo i mocno upraszczane tak, żeby odbiorcy mieli szansę nie pogubić się w natłoku informacji - i też żeby uniknąć poczucia obrzydzenia, przecież "przekroje" zwierząt nie mogą nikogo odstraszyć. To dlatego serca rysowane są tu symbolicznie, a miejsca, przez które zagląda się do środków zwierząt, sąsiadują z takimi zakrytymi: nie ma mowy o pełnym przekrajaniu stworzeń. Pozostaje jeszcze trochę tajemnic - takie rozwiązanie umożliwia odsłanianie różnych partii ciał, raz będzie to uwaga koncentrowana na układzie kostnym, innym razem - na wewnętrznych narządach. Trzeba nie lada wirtuozerii, żeby uwzględnić potrzebne kształty i nie zaciemnić obrazu, tu się to udaje. Jednocześnie trudno jest objąć ilustrację jednym spojrzeniem, należy zagłębić się w przesłania i odkrywać po kawałku wnętrza zwierząt. Skoro nie ma tu motywów turpistycznych, a hołd składany zdobyczom nauki - można zająć się porównaniami i wyszukiwaniem ciekawostek. Informacje kierowane do odbiorców funkcjonują tu jako podpisy do poszczególnych części obrazków. Czytelnicy w jednoakapitowych komentarzach znajdą szereg wiadomości na temat prezentowanych istot: to między innymi ciekawostki o zębach rekinów, o jadzie pająków i o sieciach tkanych przez nie, o płynnym szkielecie czy o czasie potrzebnym na wydojenie krowy - i o innych nietypowych rozwiązaniach funkcjonujących w przyrodzie. Wychodzi się tu z założenia, że dzieci mają minimalne pojęcie na temat własnego ciała i będą mogły dokonywać porównań dotyczących organów wewnętrznych. Oczywiście nie ma wymieniania i omawiania wszystkich elementów składających się na dany organizm - to niepotrzebnie rozpraszałoby czytelników i nie pozwalało na zapamiętywanie detali. Sam pomysł z zaglądaniem do wnętrza zwierząt będzie się odbiorcom podobać - książka zamienia się dzięki temu w zbiór ciekawostek i pytań prowadzących do dalszych poszukiwań. "Wnętrza zwierząt" to publikacja, która działa na wyobraźnię i daje szansę na wprowadzenie do codzienności dziecka paru pojęć z biologii, tak, żeby później w procesie edukacji łatwiej było maluchom przyswajać wiedzę. Jest to książka, którą dorośli również z zainteresowaniem obejrzą - własnie za sprawą wyboru stylu w grafikach - komputerowe obrazki nie wyglądają infantylnie.
czwartek, 8 czerwca 2023
Galit Atlas: Emocjonalne dziedzictwo. Terapeutka, pacjenci i spuścizna traumy
Czarna Owca, Warszawa 2023.
Moc pamięci
Galit Atlas jest przekonana, że doświadczenia poprzednich pokoleń odkładają się w potomkach, tak, że czasem trzeba zajrzeć do rodzinnych archiwów i wspomnień rodziców czy dziadków, żeby zrozumieć, co naprawdę gnębi pacjentów. Sama w swojej przeszłości ma i bliskość wojny, i kontakty z żołnierzami, trudne - wojenne - dzieciństwo w Izraelu i młodość spędzoną na śpiewaniu dla walczących. Ma też w historii rodziny równie skomplikowane losy przodków, w tym doświadczenia Holokaustu - i to tematy, którymi dzieli się z czytelnikami, wprowadza je jako element własnej traumy - żeby uwiarygodnić przedstawiane sytuacje i żeby odbiorcy mogli zrozumieć, skąd takie zainteresowania w pracy psychologa. "Emocjonalne dziedzictwo. Terapeutka, pacjenci i spuścizna traumy" to książka złożona z kilku szkiców - przedstawienia sytuacji z kozetki. Autorka zajmuje się pacjentami, którzy noszą w sobie tragiczne wspomnienia albo kojarzą z doświadczeń bliskich coś, co utrudnia im codzienne funkcjonowanie i staje się w pewnym momencie barierą nie do przejścia. Walka o normalność wiąże się zawsze z odkryciem tajemnicy rodzinnej albo wiadomości, której pacjenci nie potrafiliby samodzielnie połączyć ze swoimi fobiami lub zmartwieniami.
"Emocjonalne dziedzictwo" to książka napisana w stylu, który doskonale już z księgarskich półek jest znany: to zestaw kilku różnych sytuacji (wszystko jedno, prawdziwych czy kompilowanych na potrzeby lektury) pokazujących uzasadnienia dla tezy autorki. Galit Atlas zajmuje się psychologią i psychoanalizą - przedstawia swoich pacjentów i ich metody radzenia sobie z wyzwaniami w codzienności, ale do tego dodaje jeszcze odrobinę wiedzy - przytacza poglądy rozmaitych badaczy i uczonych, przywołuje autorytety, żeby jeszcze bardziej przekonać czytelników co do sensowności przekazu. Zyskuje dzięki temu również szansę na odbiorców z grupy ceniącej sensacje w literaturze faktu - siłą rzeczy jest tu mnóstwo opowieści ekstremalnych, wiążących się z niecodziennymi tragediami i nieszczęściami - bo na to, co stanie się źródłem traumy, nie można się przygotować. Autorka pokazuje, jak odzwierciedla się to, co spotkało innych, w pacjentach - tłumaczy, że tylko podejście całościowe może pomóc w rozwiązaniu problemów. Nie przedstawia odbiorcom metod pomocy w określonych sytuacjach - nie zamierza zapewniać poradnika do samorozwoju, chce za to uświadomić, że istnieją chwile, które wpływają nie tylko na bezpośrednich uczestników wydarzeń, ale odbijają się szerokim echem w społeczeństwie.
Jest "Emocjonalne dziedzictwo" mimo tendencji do popularyzowania wiedzy psychologicznej książką bardzo prostą i wręcz skrótowo napisaną - zupełnie jakby autorka nie chciała zniechęcać nadmiarem tekstu i nawiązań do literatury fachowej mniej ambitnych odbiorców. Przytacza tylko tyle źródeł, ile potrzebuje do przekonania szerokiej grupy czytelników - pozostawia ich następnie z materiałem do przemyśleń i wskazówkami. Bo chociaż niewielu odbiorców odnajdzie się bezpośrednio w przytaczanych tu opowieściach - to jednak można zastanowić się nad przyczynami własnych lęków w oparciu o cierpienia bliskich.
Moc pamięci
Galit Atlas jest przekonana, że doświadczenia poprzednich pokoleń odkładają się w potomkach, tak, że czasem trzeba zajrzeć do rodzinnych archiwów i wspomnień rodziców czy dziadków, żeby zrozumieć, co naprawdę gnębi pacjentów. Sama w swojej przeszłości ma i bliskość wojny, i kontakty z żołnierzami, trudne - wojenne - dzieciństwo w Izraelu i młodość spędzoną na śpiewaniu dla walczących. Ma też w historii rodziny równie skomplikowane losy przodków, w tym doświadczenia Holokaustu - i to tematy, którymi dzieli się z czytelnikami, wprowadza je jako element własnej traumy - żeby uwiarygodnić przedstawiane sytuacje i żeby odbiorcy mogli zrozumieć, skąd takie zainteresowania w pracy psychologa. "Emocjonalne dziedzictwo. Terapeutka, pacjenci i spuścizna traumy" to książka złożona z kilku szkiców - przedstawienia sytuacji z kozetki. Autorka zajmuje się pacjentami, którzy noszą w sobie tragiczne wspomnienia albo kojarzą z doświadczeń bliskich coś, co utrudnia im codzienne funkcjonowanie i staje się w pewnym momencie barierą nie do przejścia. Walka o normalność wiąże się zawsze z odkryciem tajemnicy rodzinnej albo wiadomości, której pacjenci nie potrafiliby samodzielnie połączyć ze swoimi fobiami lub zmartwieniami.
"Emocjonalne dziedzictwo" to książka napisana w stylu, który doskonale już z księgarskich półek jest znany: to zestaw kilku różnych sytuacji (wszystko jedno, prawdziwych czy kompilowanych na potrzeby lektury) pokazujących uzasadnienia dla tezy autorki. Galit Atlas zajmuje się psychologią i psychoanalizą - przedstawia swoich pacjentów i ich metody radzenia sobie z wyzwaniami w codzienności, ale do tego dodaje jeszcze odrobinę wiedzy - przytacza poglądy rozmaitych badaczy i uczonych, przywołuje autorytety, żeby jeszcze bardziej przekonać czytelników co do sensowności przekazu. Zyskuje dzięki temu również szansę na odbiorców z grupy ceniącej sensacje w literaturze faktu - siłą rzeczy jest tu mnóstwo opowieści ekstremalnych, wiążących się z niecodziennymi tragediami i nieszczęściami - bo na to, co stanie się źródłem traumy, nie można się przygotować. Autorka pokazuje, jak odzwierciedla się to, co spotkało innych, w pacjentach - tłumaczy, że tylko podejście całościowe może pomóc w rozwiązaniu problemów. Nie przedstawia odbiorcom metod pomocy w określonych sytuacjach - nie zamierza zapewniać poradnika do samorozwoju, chce za to uświadomić, że istnieją chwile, które wpływają nie tylko na bezpośrednich uczestników wydarzeń, ale odbijają się szerokim echem w społeczeństwie.
Jest "Emocjonalne dziedzictwo" mimo tendencji do popularyzowania wiedzy psychologicznej książką bardzo prostą i wręcz skrótowo napisaną - zupełnie jakby autorka nie chciała zniechęcać nadmiarem tekstu i nawiązań do literatury fachowej mniej ambitnych odbiorców. Przytacza tylko tyle źródeł, ile potrzebuje do przekonania szerokiej grupy czytelników - pozostawia ich następnie z materiałem do przemyśleń i wskazówkami. Bo chociaż niewielu odbiorców odnajdzie się bezpośrednio w przytaczanych tu opowieściach - to jednak można zastanowić się nad przyczynami własnych lęków w oparciu o cierpienia bliskich.
środa, 7 czerwca 2023
Zofia Stanecka: Basia i zagadki wszechświata. Mikroby
Harperkids, Warszawa 2023.
Biologia
Żeby odbiorcy nie znudzili się poczytnym cyklem z przygodami Basi, Zofia Stanecka co pewien czas wprowadza kolejne niespodzianki i odgałęzienia serii. Basia i zagadki wszechświata to wciąż te same opowiadania (i ten sam krąg kilkuletnich odbiorców), ale lekka zmiana w formie: poza ciekawą historyjką z codzienności Basi - przedszkolaka, dziewczynki, która uważnie obserwuje otoczenie i zadaje rodzicom mnóstwo pytań, a do tego jest idealnie nieidealna - pojawia się jeszcze zestaw stron z informacjami. Tutaj autorka może zmieścić wyjaśnienia, które nie trafiły do fabułki. W formie podpisów pod rysunkami i osobnych wyliczeń w ramkach pojawiają się wyjaśnienia spraw trudniejszych, bardziej ambitnych - to coś dla maluchów, które lubią odkrywać świat i dowiadywać się rzeczy, o których ich starsze rodzeństwo może usłyszeć w szkole. To również przygotowanie do procesu edukacji, oswajanie - od najmłodszych lat - z tym, co warte zapamiętania i utrwalenia.
Basia jak zwykle dziwi się światu. Tym razem dowiaduje się, dlaczego trzeba myć ręce po przyjściu do domu. Mama informuje swoje pociechy o mikrobach - malutkich organizmach, które żyją na człowieku i w jego ciele, co Basię lekko irytuje i przeraża. Musi zatem wiedzieć wszystko natychmiast: jak wyglądają mikroby, skąd się biorą w ciele i do czego się przydają (bo w pierwszym odruchu oczywiście bohaterka protestuje: nie życzy sobie obecności mikrobów - później jednak może się do nich przekonać, zwłaszcza jeśli mikroby pozwalają na stworzenie ulubionych przysmaków dziewczynki). Basia zaczyna traktować mikroby jak zwierzątka domowe, wprawdzie niewidoczne gołym okiem, ale do oswojenia. Tak przygotowani odbiorcy mogą przystąpić do sprawdzania, co do zaoferowania w ramach komentarzy ma nauka. Zofia Stanecka przybliża świat mikrobów w skrócie i w wersji, którą najmłodsi bez trudu zrozumieją, zresztą do niektórych wyjaśnień zaprzęga też Miśka Zdziśka, żeby łatwiej i szybciej dotrzeć do dzieci.
Nie brakuje tu ilustracji Marianny Oklejak, dzięki którym Basia okazuje się bohaterką naiwną i dziecięcą, momentami nawet infantylną. Bliżej jej do zwykłego dziecka niż do księżniczki z bajek, więc łatwiej uwierzyć w jej codzienność i jej przygody. Basia daje się lubić właśnie dzięki temu, że przypomina prawdziwą postać, potrafi być marudna, albo się niecierpliwić, bywa, że wyprowadza kogoś z równowagi, czasami nie potrafi nazwać swoich uczuć, ale wie, co się z nią dzieje - bo to bezpośrednio przeniesione reakcje odbiorców. Basia jest prawdziwa i dlatego jest tak lubiana. Przekonuje do swoich doświadczeń. Liczy się też ciepło rodzinne: Basia o wszystkim może porozmawiać z mamą i tatą, rodzice dzielą się obowiązkami domowymi, rodzeństwo Basi w razie czego służy pomocą w wyjaśnianiu różnych spraw, ale najczęściej to towarzysze zabaw i kłótni. Tu wszystko jest urzekająco normalne i naturalne - Zofia Stanecka wie, jak drobnymi historyjkami zainteresować dzieci. To udaje jej się także w przypadku "Basi. Mikrobów".
Biologia
Żeby odbiorcy nie znudzili się poczytnym cyklem z przygodami Basi, Zofia Stanecka co pewien czas wprowadza kolejne niespodzianki i odgałęzienia serii. Basia i zagadki wszechświata to wciąż te same opowiadania (i ten sam krąg kilkuletnich odbiorców), ale lekka zmiana w formie: poza ciekawą historyjką z codzienności Basi - przedszkolaka, dziewczynki, która uważnie obserwuje otoczenie i zadaje rodzicom mnóstwo pytań, a do tego jest idealnie nieidealna - pojawia się jeszcze zestaw stron z informacjami. Tutaj autorka może zmieścić wyjaśnienia, które nie trafiły do fabułki. W formie podpisów pod rysunkami i osobnych wyliczeń w ramkach pojawiają się wyjaśnienia spraw trudniejszych, bardziej ambitnych - to coś dla maluchów, które lubią odkrywać świat i dowiadywać się rzeczy, o których ich starsze rodzeństwo może usłyszeć w szkole. To również przygotowanie do procesu edukacji, oswajanie - od najmłodszych lat - z tym, co warte zapamiętania i utrwalenia.
Basia jak zwykle dziwi się światu. Tym razem dowiaduje się, dlaczego trzeba myć ręce po przyjściu do domu. Mama informuje swoje pociechy o mikrobach - malutkich organizmach, które żyją na człowieku i w jego ciele, co Basię lekko irytuje i przeraża. Musi zatem wiedzieć wszystko natychmiast: jak wyglądają mikroby, skąd się biorą w ciele i do czego się przydają (bo w pierwszym odruchu oczywiście bohaterka protestuje: nie życzy sobie obecności mikrobów - później jednak może się do nich przekonać, zwłaszcza jeśli mikroby pozwalają na stworzenie ulubionych przysmaków dziewczynki). Basia zaczyna traktować mikroby jak zwierzątka domowe, wprawdzie niewidoczne gołym okiem, ale do oswojenia. Tak przygotowani odbiorcy mogą przystąpić do sprawdzania, co do zaoferowania w ramach komentarzy ma nauka. Zofia Stanecka przybliża świat mikrobów w skrócie i w wersji, którą najmłodsi bez trudu zrozumieją, zresztą do niektórych wyjaśnień zaprzęga też Miśka Zdziśka, żeby łatwiej i szybciej dotrzeć do dzieci.
Nie brakuje tu ilustracji Marianny Oklejak, dzięki którym Basia okazuje się bohaterką naiwną i dziecięcą, momentami nawet infantylną. Bliżej jej do zwykłego dziecka niż do księżniczki z bajek, więc łatwiej uwierzyć w jej codzienność i jej przygody. Basia daje się lubić właśnie dzięki temu, że przypomina prawdziwą postać, potrafi być marudna, albo się niecierpliwić, bywa, że wyprowadza kogoś z równowagi, czasami nie potrafi nazwać swoich uczuć, ale wie, co się z nią dzieje - bo to bezpośrednio przeniesione reakcje odbiorców. Basia jest prawdziwa i dlatego jest tak lubiana. Przekonuje do swoich doświadczeń. Liczy się też ciepło rodzinne: Basia o wszystkim może porozmawiać z mamą i tatą, rodzice dzielą się obowiązkami domowymi, rodzeństwo Basi w razie czego służy pomocą w wyjaśnianiu różnych spraw, ale najczęściej to towarzysze zabaw i kłótni. Tu wszystko jest urzekająco normalne i naturalne - Zofia Stanecka wie, jak drobnymi historyjkami zainteresować dzieci. To udaje jej się także w przypadku "Basi. Mikrobów".
wtorek, 6 czerwca 2023
Sara Manning Peskin: Zbuntowany mózg
Rebis, Poznań 2023.
Pojedyncze komórki
Sara Manning Peskin to autorka, która zajmuje się neurologią - nie tylko prowadzi praktykę lekarską, ale potrafi też popularyzować wiedzę z tej dziedziny. Dzięki niej "Zbuntowany mózg" będzie się czytać niemal jak książkę sensacyjną - a przecież to jedynie przegląd kilku przypadków, sytuacji, w których o pozornym szaleństwie lub chorobach psychicznych ludzi decydowały drobiazgi: minimalna mutacja w kodzie DNA czy cząsteczka, która pojawiła się w mózgu i niekoniecznie zachowywała zgodnie ze swoim przeznaczeniem. "Zbuntowany mózg" to opowieść o tym, jak niewiele dzieli każdego człowieka od ekstremalnej choroby, niekoniecznie dzisiaj już zbadanej i znanej lekarzom. Pojawiają się tutaj dziedziczne schorzenia, które odbiorcy z pewnością już kojarzą - choroba Alzheimera, choroba Creutzfeldta-Jacoba - ale i takie, które zadziwiają, jak umysł, który pozostaje zamknięty w świecie oglądanego serialu i nieprzyswajający bodźców z rzeczywistości, przypadki, które dopiero przyczynią się do nowych odkryć w dziedzinie medycyny. Mnóstwo tu oczywiście dramatycznej walki o przetrwanie - czasami w działaniu tych bezpośrednio zagrożonych, innym razem w akcjach podejmowanych przez najbliższych, którzy siłą rzeczy zamieniają się w ekspertów od nietypowych zachowań.
Autorka wybiera styl, który jest już na rynku literatury chorobowej i popularnonaukowych reportaży medycznych znany. Każdy rozdział to analiza jednego przypadku, szerzej - jednego tematu, który zostaje opisany przez pryzmat chorej osoby, ale też samych odkryć w dziedzinie medycyny. Sara Manning Peskin stara się, żeby odbiorcy zaangażowali się w sprawy jej bohaterów - pokazuje ich zwyczajność, nadzieje i marzenia, by po chwili doprowadzić do przełomu i nakreślić zmianę egzystencji, zwykle - bardzo radykalną. Później chodzi już o spostrzeżenia medyków, którzy są w stanie wykorzystać posiadaną wiedzę albo wysnuć wnioski na temat obserwowanych wypadków. Liczy się tutaj działanie pojedynczych komórek, które w mózgu zaczynają się buntować i zachowywać niezgodnie z pierwotnymi założeniami. Czasami autorka cofa się w czasie, żeby pojąć, jak doszło do ważnych odkryć, przedstawia - poza chorymi - lekarzy i uczonych, dzięki którym wiadomo, jak leczyć i to jest etap równie ciekawy jak samo kibicowanie chorym w drodze do normalności.
Przyglądanie się cudzemu nieszczęściu łączy się tutaj bezpośrednio z zaspokajaniem ciekawości: im dziwniejsza sytuacja, im większe wyzwanie dla medyków i badaczy, tym lepiej dla lektury. Sara Manning Peskin sprawia, że kolejne opowieści jawią się jak dobra literatura. Przy okazji przybliża odbiorcom informacje na temat mózgu - przywołuje kolejne odkrycia, nie tylko finalne rozwiązania, ale też drogę do nich. Będzie budzić w czytelnikach grozę i zainteresowanie: część chorób mózgu to schorzenia, którymi można się zarazić, część jest dziedziczna, a przyczyna części nie została jeszcze wyjaśniona. Chociaż zatem niektórzy po prześledzeniu historii medycznych w rodzinie, wśród przodków, mogą przebadać się i poznać prawdopodobieństwo wystąpienia groźnej choroby w przyszłości, niektóre pozostaną niewiadomą jeszcze przez jakiś czas. "Zbuntowany mózg" to książka niewielka, chciałoby się, żeby opowieści było znacznie więcej. Sara Manning Peskin wie, jak zaintrygować i zaprosić do swojej codzienności przez niezwykłość.
Pojedyncze komórki
Sara Manning Peskin to autorka, która zajmuje się neurologią - nie tylko prowadzi praktykę lekarską, ale potrafi też popularyzować wiedzę z tej dziedziny. Dzięki niej "Zbuntowany mózg" będzie się czytać niemal jak książkę sensacyjną - a przecież to jedynie przegląd kilku przypadków, sytuacji, w których o pozornym szaleństwie lub chorobach psychicznych ludzi decydowały drobiazgi: minimalna mutacja w kodzie DNA czy cząsteczka, która pojawiła się w mózgu i niekoniecznie zachowywała zgodnie ze swoim przeznaczeniem. "Zbuntowany mózg" to opowieść o tym, jak niewiele dzieli każdego człowieka od ekstremalnej choroby, niekoniecznie dzisiaj już zbadanej i znanej lekarzom. Pojawiają się tutaj dziedziczne schorzenia, które odbiorcy z pewnością już kojarzą - choroba Alzheimera, choroba Creutzfeldta-Jacoba - ale i takie, które zadziwiają, jak umysł, który pozostaje zamknięty w świecie oglądanego serialu i nieprzyswajający bodźców z rzeczywistości, przypadki, które dopiero przyczynią się do nowych odkryć w dziedzinie medycyny. Mnóstwo tu oczywiście dramatycznej walki o przetrwanie - czasami w działaniu tych bezpośrednio zagrożonych, innym razem w akcjach podejmowanych przez najbliższych, którzy siłą rzeczy zamieniają się w ekspertów od nietypowych zachowań.
Autorka wybiera styl, który jest już na rynku literatury chorobowej i popularnonaukowych reportaży medycznych znany. Każdy rozdział to analiza jednego przypadku, szerzej - jednego tematu, który zostaje opisany przez pryzmat chorej osoby, ale też samych odkryć w dziedzinie medycyny. Sara Manning Peskin stara się, żeby odbiorcy zaangażowali się w sprawy jej bohaterów - pokazuje ich zwyczajność, nadzieje i marzenia, by po chwili doprowadzić do przełomu i nakreślić zmianę egzystencji, zwykle - bardzo radykalną. Później chodzi już o spostrzeżenia medyków, którzy są w stanie wykorzystać posiadaną wiedzę albo wysnuć wnioski na temat obserwowanych wypadków. Liczy się tutaj działanie pojedynczych komórek, które w mózgu zaczynają się buntować i zachowywać niezgodnie z pierwotnymi założeniami. Czasami autorka cofa się w czasie, żeby pojąć, jak doszło do ważnych odkryć, przedstawia - poza chorymi - lekarzy i uczonych, dzięki którym wiadomo, jak leczyć i to jest etap równie ciekawy jak samo kibicowanie chorym w drodze do normalności.
Przyglądanie się cudzemu nieszczęściu łączy się tutaj bezpośrednio z zaspokajaniem ciekawości: im dziwniejsza sytuacja, im większe wyzwanie dla medyków i badaczy, tym lepiej dla lektury. Sara Manning Peskin sprawia, że kolejne opowieści jawią się jak dobra literatura. Przy okazji przybliża odbiorcom informacje na temat mózgu - przywołuje kolejne odkrycia, nie tylko finalne rozwiązania, ale też drogę do nich. Będzie budzić w czytelnikach grozę i zainteresowanie: część chorób mózgu to schorzenia, którymi można się zarazić, część jest dziedziczna, a przyczyna części nie została jeszcze wyjaśniona. Chociaż zatem niektórzy po prześledzeniu historii medycznych w rodzinie, wśród przodków, mogą przebadać się i poznać prawdopodobieństwo wystąpienia groźnej choroby w przyszłości, niektóre pozostaną niewiadomą jeszcze przez jakiś czas. "Zbuntowany mózg" to książka niewielka, chciałoby się, żeby opowieści było znacznie więcej. Sara Manning Peskin wie, jak zaintrygować i zaprosić do swojej codzienności przez niezwykłość.
poniedziałek, 5 czerwca 2023
Anna Szafrańska: Happy Ever After
Zwierciadło, Warszawa 2023.
Narodziny miłości
Druga powieść w serii Fairy Tales to zamknięcie doświadczeń Majki i Kajetana - i w zasadzie mogła Anna Szafrańska zdecydować się na jedną bardziej rozbudowaną książkę, zwłaszcza że widać bardzo duże różnice w podejściu do fabuły. "Happy Ever After" to kontynuacja doświadczeń prostej bibliotekarki wrzuconej w wielki świat za sprawą ciążowej wpadki. Anna Szafrańska najwyraźniej doszła do wniosku, że przesadziła z obrzydzaniem Kajetana w pierwszej części i teraz chce uzasadnić wielkie uczucie, jakie ma połączyć jej parę. Stopniowo pozwala piłkarzowi-celebrycie coraz bardziej się odsłaniać: Kajetan ma za sobą trudną przeszłość, wiele jego przesadzonych reakcji płynęło bezpośrednio z dotychczasowych doświadczeń. Usprawiedliwia go Anna Szafrańska na różne sposoby, ale dodatkowo też zaczyna odsłaniać jego romantyczne oblicze. Oto zbuntowany mężczyzna, pozornie typ niegrzecznego chłopca, przyznaje się do wielkiej miłości z dawnych lat. Z kolei Majka rezygnuje z emocjonalnych reakcji, zupełnie jakby była w stanie panować nad hormonami i nad uczuciami - podchodzi do wszystkiego z dystansem, żeby nie zepsuć tego, co zaczęła u ukochanego dostrzegać. Puszcza w niepamięć większość krzywd i przykrości, jakie były jej udziałem za sprawą Kajetana, wybacza błyskawicznie, żeby móc zbudować wspólną przyszłość. Zanim to jednak nastąpi, pojawi się całkiem sporo przeszkód i dramatów.
Majka podpisała kontrakt, na mocy którego ma być żoną Kajetana przez pięć lat. Ale prawdziwe uczucie podąża swoimi drogami, można zacząć budować nową historię. I Anna Szafrańska ją buduje - ale w łóżku. Zamienia wręcz "Happy Ever After" w erotyk. Bibliotekarka, która rumieni się na co bardziej rubaszne wzmianki o seksie, zaczyna się zachwycać zbliżeniami, chociaż wiedzę na ten temat dotychczas czerpała przede wszystkim z książek. I tak jak trudno było wcześniej uwierzyć w wielkie uczucie powracające po latach do bohaterów, tak teraz zamiana skromnej kobiety w demona seksu następuje szybko i bez większych przygotowań.
Dość nietypowo traktuje autorka czas akcji: tam, gdzie jej to potrzebne, dowolnie go przyspiesza, z kolei w "Happy Ever After" zwalnia maksymalnie, tak, żeby dziecko nie przyszło na świat, dopóki wszystko nie zostało jeszcze ustalone. Ciąża przydaje się fabularnie o wiele bardziej, zwłaszcza do udowodnienia oddania mężczyzny: Kajetan potrafi wyruszyć w środku nocy po fast food, albo stanąć w obronie swojej ukochanej. Może nawet odrzucić ze swojego otoczenia złych doradców, tak, żeby już na pewno nic nie zaszkodziło jego szczęściu. Sama fabuła jest bardzo naiwna, ale czytelniczki, które sięgają po serię opartą na baśniowych skojarzeniach, nie szukają przecież skomplikowanych opowieści, wolą realizowane na kartach powieści marzenia: do takich Anna Szafrańska trafi. W ślad za prostą fabułą idzie też nieskomplikowany język i w zasadzie jedyne, co będą miały do zarzucenia odbiorczynie w przypadku "Happy Ever After" to zbyt mała objętość książki. Kto lubi romanse, będzie usatysfakcjonowany, kto ich nie ceni - i tak nie odkryje niczego ciekawego w doświadczeniu Majki i Kajetana. To książka z pewnością nie dla wszystkich, ale przynajmniej zrealizowana poprawnie.
Narodziny miłości
Druga powieść w serii Fairy Tales to zamknięcie doświadczeń Majki i Kajetana - i w zasadzie mogła Anna Szafrańska zdecydować się na jedną bardziej rozbudowaną książkę, zwłaszcza że widać bardzo duże różnice w podejściu do fabuły. "Happy Ever After" to kontynuacja doświadczeń prostej bibliotekarki wrzuconej w wielki świat za sprawą ciążowej wpadki. Anna Szafrańska najwyraźniej doszła do wniosku, że przesadziła z obrzydzaniem Kajetana w pierwszej części i teraz chce uzasadnić wielkie uczucie, jakie ma połączyć jej parę. Stopniowo pozwala piłkarzowi-celebrycie coraz bardziej się odsłaniać: Kajetan ma za sobą trudną przeszłość, wiele jego przesadzonych reakcji płynęło bezpośrednio z dotychczasowych doświadczeń. Usprawiedliwia go Anna Szafrańska na różne sposoby, ale dodatkowo też zaczyna odsłaniać jego romantyczne oblicze. Oto zbuntowany mężczyzna, pozornie typ niegrzecznego chłopca, przyznaje się do wielkiej miłości z dawnych lat. Z kolei Majka rezygnuje z emocjonalnych reakcji, zupełnie jakby była w stanie panować nad hormonami i nad uczuciami - podchodzi do wszystkiego z dystansem, żeby nie zepsuć tego, co zaczęła u ukochanego dostrzegać. Puszcza w niepamięć większość krzywd i przykrości, jakie były jej udziałem za sprawą Kajetana, wybacza błyskawicznie, żeby móc zbudować wspólną przyszłość. Zanim to jednak nastąpi, pojawi się całkiem sporo przeszkód i dramatów.
Majka podpisała kontrakt, na mocy którego ma być żoną Kajetana przez pięć lat. Ale prawdziwe uczucie podąża swoimi drogami, można zacząć budować nową historię. I Anna Szafrańska ją buduje - ale w łóżku. Zamienia wręcz "Happy Ever After" w erotyk. Bibliotekarka, która rumieni się na co bardziej rubaszne wzmianki o seksie, zaczyna się zachwycać zbliżeniami, chociaż wiedzę na ten temat dotychczas czerpała przede wszystkim z książek. I tak jak trudno było wcześniej uwierzyć w wielkie uczucie powracające po latach do bohaterów, tak teraz zamiana skromnej kobiety w demona seksu następuje szybko i bez większych przygotowań.
Dość nietypowo traktuje autorka czas akcji: tam, gdzie jej to potrzebne, dowolnie go przyspiesza, z kolei w "Happy Ever After" zwalnia maksymalnie, tak, żeby dziecko nie przyszło na świat, dopóki wszystko nie zostało jeszcze ustalone. Ciąża przydaje się fabularnie o wiele bardziej, zwłaszcza do udowodnienia oddania mężczyzny: Kajetan potrafi wyruszyć w środku nocy po fast food, albo stanąć w obronie swojej ukochanej. Może nawet odrzucić ze swojego otoczenia złych doradców, tak, żeby już na pewno nic nie zaszkodziło jego szczęściu. Sama fabuła jest bardzo naiwna, ale czytelniczki, które sięgają po serię opartą na baśniowych skojarzeniach, nie szukają przecież skomplikowanych opowieści, wolą realizowane na kartach powieści marzenia: do takich Anna Szafrańska trafi. W ślad za prostą fabułą idzie też nieskomplikowany język i w zasadzie jedyne, co będą miały do zarzucenia odbiorczynie w przypadku "Happy Ever After" to zbyt mała objętość książki. Kto lubi romanse, będzie usatysfakcjonowany, kto ich nie ceni - i tak nie odkryje niczego ciekawego w doświadczeniu Majki i Kajetana. To książka z pewnością nie dla wszystkich, ale przynajmniej zrealizowana poprawnie.
niedziela, 4 czerwca 2023
Ted Dewan: Malowanie to wielka rzecz / Muzyka to wielka rzecz
Harperkids, Warszawa 2023.
Czytanki dla najmłodszych
Ted Dewan w cyklu Moja czytanka proponuje dwie proste przygody lubianego przez najmłodszych bohatera kreskówek, królika Binga. "Malowanie to wielka rzecz" i "Muzyka to wielka rzecz" to drobne kolorowe zeszyty z doświadczeniami tej postaci - oraz jej ulubionej maskotki, Flopa. Bing zajmuje się szeroko pojętym tworzeniem, co musi oczywiście skończyć się drobną katastrofą. W malowaniu nieprzypadkowo pojawia się co chwilę ostrzeżenie, żeby Bing uważał na słoik z wodą do płukania pędzla. W ferworze paćkania farbami (bohater do poszczególnych elementów rysunku używa innych kolorów) łatwo o potrącenie naczynia. Katastrofa w tomiku "Muzyka to wielka rzecz" jest mniej oczywista: jednak też można się domyślić, co się stanie. Oto Bing hałasuje na instrumentach perkusyjnych, a tak naprawdę bębni pałeczkami we wszystkie naczynia, jakie ma w zasięgu ręki. Obrywa się niestety teź ulubionej pozytywce bohatera. A ponieważ pozytywka nie jest przystosowana do takiego użytkowania, pojawia się pewien problem, który, na szczęście, da się rozwiązać w warunkach bajkowych. Pozytywka zalecza się pod plastrem, Bing ma nauczkę, żeby bardziej uważać (jednak dzieciom trzeba będzie dodatkowo wytłumaczyć, że nie można wkładać olbrzymiej siły w uderzanie w kolejne przedmioty pałeczkami do bębenka - bo to może się skończyć dużo gorzej niż u Binga).
Pierwsze czytanki mogą służyć dzieciom do ćwiczenia rozpoznawania liter. To picture booki z mocno ograniczaną warstwą tekstową. Jednak znacznie częściej będą wykorzystywane jako lektura dla najmłodszych, którzy jeszcze samodzielnie nie czytają. I tu Bing się przyda - jako źródło wiedzy. W bajce o malowaniu przedstawia przecież kolejne kolory. Z kolei przy okazji instrumentów domowej roboty liczy się możliwość naśladowania dźwięków - onomatopeje pełnią tu ważną funkcję. Wszystko jedno, czy chodzi o stukanie w garnki, czy potrząsanie puszką z ryżem - dźwięki można wydawać na różne sposoby, a maluchy będą mogły je naśladować, a nawet sprawdzić samodzielnie, na czym dadzą radę grać jak Bing. Same historyjki oparte są na wyliczeniach - jak to często w przypadku przygód Binga bywa - ale liczy się też wyrazista puenta i powtórzenia, które nawiązują do stylu całej bajki. Niewielkie tomiki spodobają się dzieciom z uwagi na duże i kolorowe rysunki oraz - ze względu na prostotę fabułek. Lektura nie zabierze dużo czasu, a ponadto może powielać wydarzenia z rzeczywistości znanej dzieciom - każdy kilkulatek ma szansę zachować się tak jak Bing - stworzyć obrazek albo skomponować utwór za pomocą dostępnych na wyciągnięcie ręki improwizowanych instrumentów. Ted Dewan wie, jak przyciągnąć uwagę kilkulatków i zaprasza ich do kreatywnego działania. Malutkie zeszyty z drobnymi historyjkami trafią z pewnością do fanów królika Binga - i przekonają dzieci do czytania. Jest tu niewiele treści, ale dobrze przemyślane całostki sprawiają, że kilkulatki zaangażują się w przygodę.
Czytanki dla najmłodszych
Ted Dewan w cyklu Moja czytanka proponuje dwie proste przygody lubianego przez najmłodszych bohatera kreskówek, królika Binga. "Malowanie to wielka rzecz" i "Muzyka to wielka rzecz" to drobne kolorowe zeszyty z doświadczeniami tej postaci - oraz jej ulubionej maskotki, Flopa. Bing zajmuje się szeroko pojętym tworzeniem, co musi oczywiście skończyć się drobną katastrofą. W malowaniu nieprzypadkowo pojawia się co chwilę ostrzeżenie, żeby Bing uważał na słoik z wodą do płukania pędzla. W ferworze paćkania farbami (bohater do poszczególnych elementów rysunku używa innych kolorów) łatwo o potrącenie naczynia. Katastrofa w tomiku "Muzyka to wielka rzecz" jest mniej oczywista: jednak też można się domyślić, co się stanie. Oto Bing hałasuje na instrumentach perkusyjnych, a tak naprawdę bębni pałeczkami we wszystkie naczynia, jakie ma w zasięgu ręki. Obrywa się niestety teź ulubionej pozytywce bohatera. A ponieważ pozytywka nie jest przystosowana do takiego użytkowania, pojawia się pewien problem, który, na szczęście, da się rozwiązać w warunkach bajkowych. Pozytywka zalecza się pod plastrem, Bing ma nauczkę, żeby bardziej uważać (jednak dzieciom trzeba będzie dodatkowo wytłumaczyć, że nie można wkładać olbrzymiej siły w uderzanie w kolejne przedmioty pałeczkami do bębenka - bo to może się skończyć dużo gorzej niż u Binga).
Pierwsze czytanki mogą służyć dzieciom do ćwiczenia rozpoznawania liter. To picture booki z mocno ograniczaną warstwą tekstową. Jednak znacznie częściej będą wykorzystywane jako lektura dla najmłodszych, którzy jeszcze samodzielnie nie czytają. I tu Bing się przyda - jako źródło wiedzy. W bajce o malowaniu przedstawia przecież kolejne kolory. Z kolei przy okazji instrumentów domowej roboty liczy się możliwość naśladowania dźwięków - onomatopeje pełnią tu ważną funkcję. Wszystko jedno, czy chodzi o stukanie w garnki, czy potrząsanie puszką z ryżem - dźwięki można wydawać na różne sposoby, a maluchy będą mogły je naśladować, a nawet sprawdzić samodzielnie, na czym dadzą radę grać jak Bing. Same historyjki oparte są na wyliczeniach - jak to często w przypadku przygód Binga bywa - ale liczy się też wyrazista puenta i powtórzenia, które nawiązują do stylu całej bajki. Niewielkie tomiki spodobają się dzieciom z uwagi na duże i kolorowe rysunki oraz - ze względu na prostotę fabułek. Lektura nie zabierze dużo czasu, a ponadto może powielać wydarzenia z rzeczywistości znanej dzieciom - każdy kilkulatek ma szansę zachować się tak jak Bing - stworzyć obrazek albo skomponować utwór za pomocą dostępnych na wyciągnięcie ręki improwizowanych instrumentów. Ted Dewan wie, jak przyciągnąć uwagę kilkulatków i zaprasza ich do kreatywnego działania. Malutkie zeszyty z drobnymi historyjkami trafią z pewnością do fanów królika Binga - i przekonają dzieci do czytania. Jest tu niewiele treści, ale dobrze przemyślane całostki sprawiają, że kilkulatki zaangażują się w przygodę.
sobota, 3 czerwca 2023
Karmele Jaio: To nie ja
bo.wiem, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2023.
One
Karmele Jaio ma dar prowadzenia miniaturowych opowieści, obrazków, które jednocześnie zachwycają i przerażają za sprawą trafności ocen. W książce "To nie ja", niewielkim tomiku, znalazło się aż czternaście portretów, wizerunków kobiet (przeważnie w średnim wieku lub właśnie wkraczających w dojrzałość). Kobiet po przejściach i pozbawionych nadziei, ale też tych, które mogą zacząć wszystko od początku - jeszcze raz wkroczyć na ścieżkę prowadzącą w nieznane. Te kobiety tęsknią za silnymi emocjami i są w stanie sporo zaryzykować, żeby odnaleźć szczęście, którego do tej pory nie zaznały w nadmiarze. I w tym wszystkim Karmele Jaio przyciąga do siebie trafnością charakterystyk, przekonującym odzwierciedlaniem potęgi skrywanych uczuć. Każda z pań tu prezentowanych ma swoje racje - każda też ma powody do zastanawiania się nad własną egzystencją: oto moment, w którym można wiele zmienić, trzeba tylko zrozumieć siebie i zdobyć się na odwagę w zrobieniu pierwszego kroku. Karmele Jaio bez większego trudu wstrzeliwuje się w sedno odkryć bohaterek - kilkoma niezwykle precyzyjnymi ruchami odmalowuje wydarzenia, które doprowadziły do autorefleksji. Jest w stanie błyskawicznie zbudować pomost między odbiorczyniami i zagubionymi (albo właśnie odnajdującymi siebie) postaciami.
Sporo miejsca w "To nie ja" zajmuje temat cielesności i seksu. Bohaterki z opowiadań albo uczą się akceptacji własnego - starzejącego się - ciała, albo wreszcie uważnie przyglądają się sobie i poznają własne ograniczenia i słabości. Nieważne, czy impulsem do takich refleksji staje się związek, czy samotność - czytelniczki będą mogły się przejrzeć w tych obrazkach i odnaleźć siebie w proponowanych przez Karmele Jaio historiach. Te miniatury mają ogromną moc oddziaływania: nie chodzi tu wyłącznie o popisy literackie, a o jakość obserwacji ujętych w historiach. Najważniejsze jest to, co odkrywają bohaterki i czym dzielą się z odbiorczyniami - nawet same fabuły nie wciągają tak bardzo jak trafność ocen i komentarzy powiązanych z kolejnymi paniami. Karmele Jaio przede wszystkim ucieka od rutyny. Nawet jeśli zajmuje się przedstawianiem najprostszych relacji i najbardziej banalizowanych uczuć, w samych kobietach odnajduje mniej oczywiste reakcje i tęsknoty - i to właśnie nimi się zajmuje. Impuls do uruchamiania sieci skojarzeń bierze się czasem z prostego analizowania rzeczywistości - a jednak pozwala dotrzeć do najskrytszych tajemnic wspólnych dla bohaterek i odbiorczyń. Co ciekawe, te opowiadania są przekonujące pod kątem psychologicznym, dobrze doprecyzowane i pozbawione zbędnych fraz. Karmele Jaio udowadnia, że sporo wie o płci pięknej - nie tylko jednak chwali się odkryciami, ale uzupełnia je o detale, z których odbiorczynie nie zdają sobie najczęściej sprawy. Jest ta mała i niepozorna książeczka kopalnią wiedzy o damskich potrzebach i nadziejach. "To nie ja" to zestaw bardzo cennych miniatur literackich. Istotne jest to, że nawet sceptycznie nastawieni do małych form przekonają się bardzo szybko, że Karmele Jaio ma do powiedzenia mnóstwo ważnych rzeczy - warto sięgnąć po jej książkę, żeby lepiej rozumieć kobiety po czterdziestce.
One
Karmele Jaio ma dar prowadzenia miniaturowych opowieści, obrazków, które jednocześnie zachwycają i przerażają za sprawą trafności ocen. W książce "To nie ja", niewielkim tomiku, znalazło się aż czternaście portretów, wizerunków kobiet (przeważnie w średnim wieku lub właśnie wkraczających w dojrzałość). Kobiet po przejściach i pozbawionych nadziei, ale też tych, które mogą zacząć wszystko od początku - jeszcze raz wkroczyć na ścieżkę prowadzącą w nieznane. Te kobiety tęsknią za silnymi emocjami i są w stanie sporo zaryzykować, żeby odnaleźć szczęście, którego do tej pory nie zaznały w nadmiarze. I w tym wszystkim Karmele Jaio przyciąga do siebie trafnością charakterystyk, przekonującym odzwierciedlaniem potęgi skrywanych uczuć. Każda z pań tu prezentowanych ma swoje racje - każda też ma powody do zastanawiania się nad własną egzystencją: oto moment, w którym można wiele zmienić, trzeba tylko zrozumieć siebie i zdobyć się na odwagę w zrobieniu pierwszego kroku. Karmele Jaio bez większego trudu wstrzeliwuje się w sedno odkryć bohaterek - kilkoma niezwykle precyzyjnymi ruchami odmalowuje wydarzenia, które doprowadziły do autorefleksji. Jest w stanie błyskawicznie zbudować pomost między odbiorczyniami i zagubionymi (albo właśnie odnajdującymi siebie) postaciami.
Sporo miejsca w "To nie ja" zajmuje temat cielesności i seksu. Bohaterki z opowiadań albo uczą się akceptacji własnego - starzejącego się - ciała, albo wreszcie uważnie przyglądają się sobie i poznają własne ograniczenia i słabości. Nieważne, czy impulsem do takich refleksji staje się związek, czy samotność - czytelniczki będą mogły się przejrzeć w tych obrazkach i odnaleźć siebie w proponowanych przez Karmele Jaio historiach. Te miniatury mają ogromną moc oddziaływania: nie chodzi tu wyłącznie o popisy literackie, a o jakość obserwacji ujętych w historiach. Najważniejsze jest to, co odkrywają bohaterki i czym dzielą się z odbiorczyniami - nawet same fabuły nie wciągają tak bardzo jak trafność ocen i komentarzy powiązanych z kolejnymi paniami. Karmele Jaio przede wszystkim ucieka od rutyny. Nawet jeśli zajmuje się przedstawianiem najprostszych relacji i najbardziej banalizowanych uczuć, w samych kobietach odnajduje mniej oczywiste reakcje i tęsknoty - i to właśnie nimi się zajmuje. Impuls do uruchamiania sieci skojarzeń bierze się czasem z prostego analizowania rzeczywistości - a jednak pozwala dotrzeć do najskrytszych tajemnic wspólnych dla bohaterek i odbiorczyń. Co ciekawe, te opowiadania są przekonujące pod kątem psychologicznym, dobrze doprecyzowane i pozbawione zbędnych fraz. Karmele Jaio udowadnia, że sporo wie o płci pięknej - nie tylko jednak chwali się odkryciami, ale uzupełnia je o detale, z których odbiorczynie nie zdają sobie najczęściej sprawy. Jest ta mała i niepozorna książeczka kopalnią wiedzy o damskich potrzebach i nadziejach. "To nie ja" to zestaw bardzo cennych miniatur literackich. Istotne jest to, że nawet sceptycznie nastawieni do małych form przekonają się bardzo szybko, że Karmele Jaio ma do powiedzenia mnóstwo ważnych rzeczy - warto sięgnąć po jej książkę, żeby lepiej rozumieć kobiety po czterdziestce.
piątek, 2 czerwca 2023
Maz Evans: Vi, dziewczynka szpieg. Licencja na luz
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2023.
Misje specjalne
Od szpiegów roi się ostatnio w literaturze czwartej - po agentach do zadań specjalnych (dzieciakach, które wyruszają na arcyniebezpieczne misje po szkoleniu podobnym do tego, które jest udziałem komandosów) pojawiają się kolejni młodzi buntownicy, tym razem pracujący przede wszystkim umysłem. Maz Evans to autorka, która postanawia wyrównać szanse wśród małych bohaterów i powołuje do istnienia Vi, Valentine Day, dziewczynkę, która bardzo chce zostać szpiegiem. Nie może być zresztą inaczej, mama Vi to superszpieg, kobieta zdolna do wszystkiego (poza utrzymaniem w sekrecie zwyczajnych spraw). Tata - to z kolei superzłoczyńca, który podobno zmarł tuż po narodzinach córki. Teraz jednak Vi dowiaduje się, że Robert Ford żyje i nie zamierza porzucać dotychczasowego życia, nawet jeśli sam deklaruje, że zszedł już z drogi przestępstwa i może być wyłącznie dobry. Vi wplątuje się w sam środek wielkiej afery powiązanej z chęcią zdobycia neurotrolu - tajemniczego środka pozwalającego kontrolować umysły. Dziewczynka potrzebuje tego artefaktu, żeby móc za sprawą swojej pierwszej sprawy szpiegowskiej dostać się do szkoły dla najlepszych szpiegów - na wsparcie mamy nie ma co liczyć, Easter Day wolałaby, żeby jej pociecha wybrała sobie inny zawód. Z kolei ojciec Vi też nie do końca daje się przekonać do działań stojących w sprzeczności z jego własnymi potrzebami. Na szczęście nad wszystkim czuwa babcia, która doskonale wie, co robić, żeby zostać szpiegiem idealnym i w razie potrzeby poprowadzi wnuczkę, a do tego dołoży garść cennych rad.
Vi wplątuje się w całkiem sporą aferę sensacyjną, w której prym wiedzie nie tylko jej ojciec-złoczyńca. "Licencja na luz" to pierwszy tom serii, w której Maz Evans pokazuje i oparte na absurdzie poczucie humoru, i przekonanie, że w twórczości dla najmłodszych można zmieścić absolutnie wszystko. Bohaterka jest wyrazista i ma swoje jasno określone marzenia, a ponadto wie, jak dążyć do celu. Jest rezolutna - za sprawą dorastania z superszpiegiem-mamą. Poradzi sobie w każdej sytuacji, zwłaszcza gdy będzie mogła liczyć na bliskich. Co ciekawe, w tle opowieści autorka rozwija jeszcze wątek obyczajowy - mama Vi chciałaby się związać z nauczycielem dziewczynki, panem Sproutem. Jego syn, Russel, może stać się przyjacielem Valentine - na pewno pomaga jej wyjść cało z różnych opresji. Tyle tylko, że jeśli ślub przerywa pojawienie się eksmęża, to sytuacja mocno się komplikuje i bez względu na zamiary wszystkich zainteresowanych - staje się trudną do zrealizowania misją. Nic dziwnego, że Valentine może sobie dawać radę zawsze i wszędzie - po takim przygotowaniu, jakie wynosi z domu, każdy byłby herosem. Maz Evans wykorzystuje popularny gatunek nie tylko po to, żeby zaintrygować dzieci, ale również - żeby pokazać im nieszablonowe scenariusze, zachęcić do snucia własnych opowieści i dostarczyć rozrywki. Radzi sobie z powieścią inicjującą cykl - nie sprawia, że jest nudna i szablonowa. Dzięki temu całkiem sporo czytelników przekona się do przygód Vi już na starcie.
Misje specjalne
Od szpiegów roi się ostatnio w literaturze czwartej - po agentach do zadań specjalnych (dzieciakach, które wyruszają na arcyniebezpieczne misje po szkoleniu podobnym do tego, które jest udziałem komandosów) pojawiają się kolejni młodzi buntownicy, tym razem pracujący przede wszystkim umysłem. Maz Evans to autorka, która postanawia wyrównać szanse wśród małych bohaterów i powołuje do istnienia Vi, Valentine Day, dziewczynkę, która bardzo chce zostać szpiegiem. Nie może być zresztą inaczej, mama Vi to superszpieg, kobieta zdolna do wszystkiego (poza utrzymaniem w sekrecie zwyczajnych spraw). Tata - to z kolei superzłoczyńca, który podobno zmarł tuż po narodzinach córki. Teraz jednak Vi dowiaduje się, że Robert Ford żyje i nie zamierza porzucać dotychczasowego życia, nawet jeśli sam deklaruje, że zszedł już z drogi przestępstwa i może być wyłącznie dobry. Vi wplątuje się w sam środek wielkiej afery powiązanej z chęcią zdobycia neurotrolu - tajemniczego środka pozwalającego kontrolować umysły. Dziewczynka potrzebuje tego artefaktu, żeby móc za sprawą swojej pierwszej sprawy szpiegowskiej dostać się do szkoły dla najlepszych szpiegów - na wsparcie mamy nie ma co liczyć, Easter Day wolałaby, żeby jej pociecha wybrała sobie inny zawód. Z kolei ojciec Vi też nie do końca daje się przekonać do działań stojących w sprzeczności z jego własnymi potrzebami. Na szczęście nad wszystkim czuwa babcia, która doskonale wie, co robić, żeby zostać szpiegiem idealnym i w razie potrzeby poprowadzi wnuczkę, a do tego dołoży garść cennych rad.
Vi wplątuje się w całkiem sporą aferę sensacyjną, w której prym wiedzie nie tylko jej ojciec-złoczyńca. "Licencja na luz" to pierwszy tom serii, w której Maz Evans pokazuje i oparte na absurdzie poczucie humoru, i przekonanie, że w twórczości dla najmłodszych można zmieścić absolutnie wszystko. Bohaterka jest wyrazista i ma swoje jasno określone marzenia, a ponadto wie, jak dążyć do celu. Jest rezolutna - za sprawą dorastania z superszpiegiem-mamą. Poradzi sobie w każdej sytuacji, zwłaszcza gdy będzie mogła liczyć na bliskich. Co ciekawe, w tle opowieści autorka rozwija jeszcze wątek obyczajowy - mama Vi chciałaby się związać z nauczycielem dziewczynki, panem Sproutem. Jego syn, Russel, może stać się przyjacielem Valentine - na pewno pomaga jej wyjść cało z różnych opresji. Tyle tylko, że jeśli ślub przerywa pojawienie się eksmęża, to sytuacja mocno się komplikuje i bez względu na zamiary wszystkich zainteresowanych - staje się trudną do zrealizowania misją. Nic dziwnego, że Valentine może sobie dawać radę zawsze i wszędzie - po takim przygotowaniu, jakie wynosi z domu, każdy byłby herosem. Maz Evans wykorzystuje popularny gatunek nie tylko po to, żeby zaintrygować dzieci, ale również - żeby pokazać im nieszablonowe scenariusze, zachęcić do snucia własnych opowieści i dostarczyć rozrywki. Radzi sobie z powieścią inicjującą cykl - nie sprawia, że jest nudna i szablonowa. Dzięki temu całkiem sporo czytelników przekona się do przygód Vi już na starcie.
czwartek, 1 czerwca 2023
Natalia Rosiak: Italia. Kraina kontrastów i różnorodności
Luna, Warszawa 2023.
Podróżowanie
Nie jest Natalia Rosiak pierwszą blogerką, która dzieli się podróżniczymi zachwytami z odbiorcami, z pewnością nie jest też ostatnią osobą zapraszającą do lektury wspomnień z rozmaitych wyjazdów. "Italia. Kraina kontrastów i różnorodności" to książka, która w blogerskim świecie trochę się wyróżnia - przede wszystkim za sprawą podejścia do tematu. Autorka rezygnuje na początku z przedstawiania własnych odczuć i refleksji - do tego dojdzie z czasem, kiedy już czytelnicy oswoją się z jej spojrzeniem na Włochy. I wtedy tak naprawdę tom zacznie żyć i wciągać czytelników. Najpierw jednak Natalia Rosiak decyduje się na prezentowanie kolejnych regionów i miejsc z mocnym rysem historycznym. Chociaż nie zamierza tworzyć przewodnika po Italii, bardzo mocno akcentuje przeszłość odkrywaną w kolejnych miejscach - odwołuje się do wydarzeń z różnych epok, żeby pokazać bogactwo kulturowe i pokłady zagadnień do odkrywania. Z czasem przechodzi do bardziej osobistych spostrzeżeń, a to za sprawą... kulinariów. Autorka prezentuje miejsca, w których zjadła coś pysznego, w których zachwyciła się smakami i w których odkryła coś dla siebie. Stopniowo zaczyna się otwierać i zabiera czytelników w podróż ze sobą. To sprawia, że opowieść staje się bardziej żywa, barwna i ciekawa z perspektywy zwykłych odbiorców - niekoniecznie tych, którzy chcą sami podróżować i poznawać inne kraje.
Natalia Rosiak robi mnóstwo zdjęć, którymi dzieli się z odbiorcami. Faktycznie wie, jak łapać kadry, zamienia wręcz książkę w album - jest tu wiele pejzaży, które stanowią reklamę miejsca lepszą niż opisy i relacje. Szczególnie lubi autorka bawić się słońcem, wykorzystywać złotą godzinę, wstawać wcześnie albo spacerować, kiedy uliczki pustoszeją, fotografować pod słońce i grać cieniami na fasadach budynków, ku radości odbiorców, którzy będą mogli zastanowić się, czy chcą na własne oczy zobaczyć podobne widoki. Jest tu sporo kolorów i sporo efektownych ujęć, może się to podobać - a przecież w książce "Italia", inaczej niż w wielu blogerskich publikacjach, zdjęcia stanowią tylko dodatek. Natalia Rosiak chce bowiem zwracać uwagę na siebie narracją. Na początku mocno w tym zresztą przesadza - kiedy odmalowuje słowami krajobrazy, przesyca zdania przymiotnikami, rozbudowuje, aż stają się dość niewygodne w lekturze, zaczynają przenosić na siebie spojrzenia czytelników. Z czasem to się uspokaja - a sama autorka przestaje wciąż odnosić się do przeszłości, a pozwala odetchnąć i poznawać Włochy z własnej perspektywy. Podpiera się także cytatami z dzienników podróży różnych autorów - wykorzystuje je i wplata w narrację, żeby pokazać, jak krzyżują się kolejne opinie i skojarzenia. Znajduje własny przepis na Włochy, a do tego umożliwia czytelnikom wspólne zwiedzanie - nie turystyczne, a odkrywanie życia, jego rytmu i barw. "Italia. Kraina kotrastów i różnorodności" to książka ciekawa i ładnie wyróżniająca się na rynku literatury podróżniczej tworzonej przez blogerów. Można spokojnie dać się poprowadzić autorce i poznawać Włochy według jej pomysłu.
Podróżowanie
Nie jest Natalia Rosiak pierwszą blogerką, która dzieli się podróżniczymi zachwytami z odbiorcami, z pewnością nie jest też ostatnią osobą zapraszającą do lektury wspomnień z rozmaitych wyjazdów. "Italia. Kraina kontrastów i różnorodności" to książka, która w blogerskim świecie trochę się wyróżnia - przede wszystkim za sprawą podejścia do tematu. Autorka rezygnuje na początku z przedstawiania własnych odczuć i refleksji - do tego dojdzie z czasem, kiedy już czytelnicy oswoją się z jej spojrzeniem na Włochy. I wtedy tak naprawdę tom zacznie żyć i wciągać czytelników. Najpierw jednak Natalia Rosiak decyduje się na prezentowanie kolejnych regionów i miejsc z mocnym rysem historycznym. Chociaż nie zamierza tworzyć przewodnika po Italii, bardzo mocno akcentuje przeszłość odkrywaną w kolejnych miejscach - odwołuje się do wydarzeń z różnych epok, żeby pokazać bogactwo kulturowe i pokłady zagadnień do odkrywania. Z czasem przechodzi do bardziej osobistych spostrzeżeń, a to za sprawą... kulinariów. Autorka prezentuje miejsca, w których zjadła coś pysznego, w których zachwyciła się smakami i w których odkryła coś dla siebie. Stopniowo zaczyna się otwierać i zabiera czytelników w podróż ze sobą. To sprawia, że opowieść staje się bardziej żywa, barwna i ciekawa z perspektywy zwykłych odbiorców - niekoniecznie tych, którzy chcą sami podróżować i poznawać inne kraje.
Natalia Rosiak robi mnóstwo zdjęć, którymi dzieli się z odbiorcami. Faktycznie wie, jak łapać kadry, zamienia wręcz książkę w album - jest tu wiele pejzaży, które stanowią reklamę miejsca lepszą niż opisy i relacje. Szczególnie lubi autorka bawić się słońcem, wykorzystywać złotą godzinę, wstawać wcześnie albo spacerować, kiedy uliczki pustoszeją, fotografować pod słońce i grać cieniami na fasadach budynków, ku radości odbiorców, którzy będą mogli zastanowić się, czy chcą na własne oczy zobaczyć podobne widoki. Jest tu sporo kolorów i sporo efektownych ujęć, może się to podobać - a przecież w książce "Italia", inaczej niż w wielu blogerskich publikacjach, zdjęcia stanowią tylko dodatek. Natalia Rosiak chce bowiem zwracać uwagę na siebie narracją. Na początku mocno w tym zresztą przesadza - kiedy odmalowuje słowami krajobrazy, przesyca zdania przymiotnikami, rozbudowuje, aż stają się dość niewygodne w lekturze, zaczynają przenosić na siebie spojrzenia czytelników. Z czasem to się uspokaja - a sama autorka przestaje wciąż odnosić się do przeszłości, a pozwala odetchnąć i poznawać Włochy z własnej perspektywy. Podpiera się także cytatami z dzienników podróży różnych autorów - wykorzystuje je i wplata w narrację, żeby pokazać, jak krzyżują się kolejne opinie i skojarzenia. Znajduje własny przepis na Włochy, a do tego umożliwia czytelnikom wspólne zwiedzanie - nie turystyczne, a odkrywanie życia, jego rytmu i barw. "Italia. Kraina kotrastów i różnorodności" to książka ciekawa i ładnie wyróżniająca się na rynku literatury podróżniczej tworzonej przez blogerów. Można spokojnie dać się poprowadzić autorce i poznawać Włochy według jej pomysłu.