wtorek, 31 sierpnia 2021

Ludwika Włodek: Pra. Iwaszkiewiczowie. Opowieść o rodzinie

Marginesy, Warszawa 2021 (wznowienie).

Rodzinne anegdoty

To nie jest kolejna pomnikowa książka o pisarzu ani zestaw nudnych faktów z biografii Jarosława Iwaszkiewicza, a fascynująca podróż przez pokolenia spisana z perspektywy prawnuczki literata. Ludwika Włodek bierze się za uporządkowanie opowieści domowych, zestawia informacje, które uzyskała od swoich babć z obserwacjami późniejszych pokoleń. Zanurza się w przeszłość, żeby uchwycić familiarną atmosferę i żeby przybliżyć czytelnikom postać Iwaszkiewicza z innej niż zwykle perspektywy. Nie za bardzo interesują ją skandale obyczajowe, chociaż do tematu seksu się odnosi (oczywiście z dziećmi nikt o tym nie rozmawiał, jednak Ludwika Włodek może rzucić nowe światło na pewne przekonania, a czasami zweryfikować błędne stwierdzenia. Nie zajmuje się wyłącznie Iwaszkiewiczem, przedstawia ludzi ze Stawiska, z najbliższego otoczenia pisarza – i pokazuje ich domowe zachowania. Ocalanie pamięci polega w tym wypadku nie na odnotowywaniu życiowych sukcesów, a na zajmowaniu się drobiazgami, nieznaczącymi w kontekście historii (i nawet – całej egzystencji). To portrety bardzo osobiste, wypełnione ciekawostkami i ludzkimi przywarami. Bezbłędnie odnotowuje Ludwika Włodek komiczne rysy charakterów, ale też powiązania między domownikami i wzajemne wpływy. Bawi się zestawami anegdot – znajduje ich bardzo dużo i nawet z tych nieznaczących (z pozoru) jest w stanie stworzyć zjawiskowe wizerunki. W efekcie „Pra. Iwaszkiewiczowie. Opowieść o rodzinie” to lektura dla wszystkich, nie tylko dla czytelników zainteresowanych dawnym życiem literackim czy życiorysami wielkich. Ludwika Włodek pomija właściwie dokonania zawodowe ludzi, których opisuje. Zajmuje się przede wszystkim tym, jacy byli dla swoich bliskich i jak zapisali się w pamięci potomnych. Zabiera czytelników do serdecznego domu i zamienia ich w wyczekiwanych gości. Nie ukrywa tematów, które być może byłyby niewygodne lub zaburzałyby idealny wizerunek wybranego członka rodu, czuje wyraźnie więź z przodkiniami, zresztą – część ludzi, których przedstawia, może opisać, czerpiąc z własnych wspomnień. Ludwika Włodek rejestruje to, co pozbawione znaczenia – i zamienia w cudowną, gawędziarską relację, wypełnioną śmiechem i gwarem. Czasami szuka wyjaśnień lub usprawiedliwień, innym razem przygląda się wydarzeniom z dystansem. „Pra” to rzeczywiście opowieść rodzinna, taka, która tłumaczy, dlaczego warto ocalać stare wspomnienia i wysłuchiwać relacji bliskich. Nie ma tu mowy o podkreślaniu sławy pisarza i analizowaniu jego dzieł – liczy się to, jaki był w domu i dla najbliższych.

Ludwika Włodek imponuje nie tylko zbieraniem materiałów z rodzinnych archiwów (a książkę ilustruje rozmaitymi zdjęciami), ale również samą narracją. Udaje jej się poprowadzić opowieść gawędziarsko i w sposób, który przyciąga wewnętrznym ciepłem czy energią. Ta książka nadaje się na lekturę rozrywkową – a przy tym urzeka dokładnością i starannością w opracowaniu tematów. Ludwika Włodek wykorzystała jej potencjał w pełni, odtworzyła historię, która inaczej mogłaby ulec zapomnieniu – i jest w stanie także rozbawić czytelników już na etapie komentowania sytuacji z domu Iwaszkiewiczów.

poniedziałek, 30 sierpnia 2021

Zofia z Odrowąż-Pieniążków Skąpska: Dziwne jest serce kobiece... tom 2. Wspomnienia z Pomorza i Hebdowa

Czytelnik, Warszawa 2021.

Zwykłe życie

Zofia z Odrowąż-Pieniążków Skąpska podejmowała się wielu zadań i można by nimi obdzielić kilka osób o energicznym sposobie bycia. Tymczasem znajdowała jeszcze siły na prowadzenie pamiętnika, który po latach doczekał się publikacji i może zainteresować szerokie grono odbiorców, nie tylko z uwagi na powiązania między postaciami i szansę na odkrywanie losów własnych przodków, ale też ze względu na jakość opisów. "Dziwne jest serce kobiece... Tom 2. Wspomnienia z Pomorza i Hebdowa" to tom, który prowadzi od lat 20. XX wieku po końcówkę drugiej wojny światowej. Łatwo się zatem domyślić, że nastąpi polaryzacja tematów - co innego będzie zaprzątać autorkę w czasach pokoju, co innego - gdy przyjdzie ratować rodzinę i chronić się przed niebezpieczeństwami. Jednak Zofia Skąpska niejeden raz zaskoczy czytelników podejściem do rzeczywistości i wyczuleniem na detale.

W tomie mnóstwo jest tematów towarzyskich. Autorka bardzo starannie odnotowuje koligacje rodzinne i znajomości, nie umyka jej żadna sprawa obyczajowa. Jeśli ktoś się w kimś zakocha, ktoś się z kimś żeni albo ktoś się z kimś rozstaje - trafi na karty wspomnień. Podobnie rzecz ma się w przypadku rozmaitych zabaw czy wakacji, wspólnego spędzania czasu, wizyt, rozrywek i kontaktów międzyludzkich. Zofia Skąpska pokazuje, jak organizuje sobie życie codzienne i dlaczego podejmuje konkretne decyzje - często jednak zajmuje się wyliczeniami, opowieściami o tym, co składa się na ową codzienność. Lubi porządkować rzeczywistość, przez zapiski może tego dokonywać. Dzisiaj jej wspomnienia są świetnym źródłem wiedzy na temat dawnej obyczajowości - i przydają się także tym, którzy poszukują specyfiki kolorytu lokalnego. To relacja z czasów, które zostały na wszelkie możliwe sposoby przebadane - ale w wersji "plotkarskiej", lekkiej i pozbawionej analiz politycznych. Dla autorki liczą się zwłaszcza doświadczenia interpersonalne - nawet bez wielkich uczuć, zwyczajne sprawy. Kiedy zaczyna się wojna, Zofia Skąpska relacjonuje kolejne wyzwania i lęki, bardzo szczegółowo opisuje kolejne działania mające na celu zapewnienie ochrony rodzinie - ale zdarza się, że z niewesołych tematów znienacka przeskakuje do normalności i, na przykład, notuje, że jakiemuś dziecku w rodzinie wyrósł pierwszy ząb. Jest w tym tomie familiarność i spokój mimo komplikacji zewnętrznych, jest dbałość o przedstawianie kolejnych członków wielkiej rodziny. Zofia Skąpska każdemu chce poświęcić trochę uwagi, pisze tak, by i czytelnikom stały się bliskie zwyczajne sprawy i tematy. Zaprasza do swojego świata - do świata, który sama sobie ułożyła. Na marginesie przypomina, co zaprząta jej myśli: wprowadza zestaw zajęć, które wymagają uważności i zaangażowania, a jednak nie wpływają na jakość pamiętnika ani na codzienność. Jest ta publikacja dość pouczającym spojrzeniem w obyczajową przeszłość. Świat, który bezpowrotnie przeminął, tutaj zaczyna funkcjonować na nowo. Spodoba się ta książka zwłaszcza czytelnikom nastawionym na zaglądanie do cudzego życia, na relacje międzyludzkie i na elementy codzienności.

niedziela, 29 sierpnia 2021

Artur Nowak, Marek Sekielski: Ogarnij się, czyli jak wychodziliśmy z szamba

Rebis, Poznań 2021.

Wyznania

Artur Nowak i Marek Sekielski rozmawiają o swoich doświadczeniach z alkoholizmem i dzielą się refleksjami na temat sposobów leczenia czy sztuczek, do jakich uciekają się uzależnieni. Przedstawiają mroczne strony własnych życiorysów. Doskonale się nawzajem rozumieją: przeszli przez piekło i wiedzą, jak łatwo wpaść z powrotem w pułapkę nałogu. "Ogarnij się, czyli jak wychodziliśmy z szamba" to podwójne wyznanie. Bez taryfy ulgowej i bez usprawiedliwiania się. Autorzy porównują swoje doświadczenia i przypominają, że alkoholizm to choroba, która dotknąć może wszystkich, bez względu na stan społeczny czy zawód.

Jest w tej książce miejsce na wspomnienia z domów rodzinnych i na obrazy, które chciałoby się jak najszybciej wyrzucić z pamięci, jest możliwość podzielenia się największymi traumami i lękami, chociaż zdarza się też twórcom, że nie mogą zdradzać szczegółów z prywatnego życia, bo dotyczą one też ich bliskich. Liczy się jednak naświetlanie mechanizmów i uświadamianie czytelnikom, jak trudna jest droga do normalności. Wiele lat terapii, wiele pokus, próby usprawiedliwiania się i okazje, które zaprzepaszczają cały wysiłek. Pojawiają się tutaj sposoby na przechytrzenie losu i na picie od nowa - ale też mrożące krew w żyłach opowieści o wsiadaniu za kierownicę pod wpływem alkoholu. I Artur Nowak, i Marek Sekielski mają w swoich życiorysach mnóstwo chwil wstydliwych i poruszających, mogą dowolnie sterować czytelnikami, oferując im rozmaite przeżycia. Opowieść toczy się gładko, nie ma wyznaczonych charakterystycznych struktur - ważne jest w niej porozumienie i możliwość wyrzucania z siebie przepracowanych już tematów. Czytelnicy nie tylko dowiedzą się, jak alkoholizm wpływał na codzienność obu autorów, ale też - jak skomplikowane było uzyskanie pomocy. "Ogarnij się" to zatem nie tylko relacja osób znanych (uzupełniająca w jakiś sposób życiorysy - da zapewne pożywkę plotkarskim portalom, ale nie o sensację tu chodzi), ale przede wszystkim źródło informacji na temat wychodzenia z nałogu. Każdy, kto w swoim otoczeniu ma kogoś uzależnionego (nie tylko od alkoholu), może sprawdzić, jak działają charakterystyczne mechanizmy - i gdzie szukać ratunku. Nowak i Sekielski chcą mówić szczerze, bez wybielania się - ale dając innym nadzieję na wyjście z kryzysu. Wiedzą, jak wygląda zachowanie alkoholika i co stanowi zagrożenie dla związku, kiedy już rozpocznie się leczenie. Próbują uświadamiać czytelnikom, kiedy potrzebna jest pomoc z zewnątrz, a kiedy radykalne działania. Starają się, by nikt nie uwierzył przedwcześnie, że najgorsze już za nim: przestrzegają przed łamaniem zasad i przerywaniem okresu trzeźwości. Dzięki takiej publikacji łatwiej będzie czytelnikom zrozumieć, na czym polega życie uzależnionego. "Ogarnij się" to książka specyficzna, pomagająca zrozumieć psychikę alkoholika. Artur Nowak i Marek Sekielski rzadko nawiązują do pozaalkoholowych motywów ze swojej pracy, nie to jest tym razem istotne. Głęboka i szczera rozmowa może się czytelnikom spodobać ze względu na silne emocje.

Niesamowity spacer. Łąka

Harperkids, Warszawa 2021.

Przyroda

W Akademii Mądrego Dziecka pojawiła się podseria Niesamowity spacer - tytuł może i niezbyt fortunny, bo upowszechnia tylko potoczne znaczenie "niesamowitości", ale cykl pozwala dzieciom odkrywać uroki książeczek i zabaw płynących z lektury. Mała kartonowa książeczka "Łąka" pomaga nie tylko ćwiczyć opowiadanie, ale też - przekonywać się, jakie tajemnice zostały ukryte na kolejnych stronach. Nie ma tu zbyt wielu rozkładówek, ale te, które są, zawierają ruchome elementy. Należy je przesuwać lub przekręcać, żeby przekonać się, co zostało ukryte w kolejnych obrazkach. Na pierwszej stronie na łąkę wytaczają się małe jeże (będą brykać jeszcze w jednym miejscu), innym razem na spacer wychodzą lisy, żaby wskakują na kamień, a kret wchodzi do kreciego podziemnego mieszkania. Każdy ruch ukrytą częścią strony to niespodzianka dla maluchów - i okazja do radości. Niby nic, a kilkulatki będą zachwycone zmianami na kolejnych stronach i modyfikacjami obrazków. Dzięki takim zabawom można ćwiczyć zdolności motoryczne, a sama książeczka "ożywa" i dostarcza silnych przeżyć. Ponieważ jako temat wiodący pojawiają się tu zwierzęta - które można spotkać podczas zwykłego spaceru - dzieci będą jeszcze bardziej zaintrygowane i zechcą z uwagą śledzić drobne komentarze.

Warto przy wspólnym oglądaniu wprowadzać jeszcze osobne wyjaśnienia lub dodatkową narrację na temat tego, co dzieje się na stronach. Tekst został ograniczony do minimum, ale przecież zwyczajne przeczytanie książeczki nie jest prawdziwym celem - tu chodzi o zabawę, którą dzieci będą mieć dzięki wysuwanym fragmentom rozkładówek. To bardzo przedłuża żywot tomiku i sprawia, że maluchy zainteresują się lekturami w niecodzienny sposób. Wiele już było w Akademii Mądrego Dziecka tomików z ruchomymi elementami - i tym razem mali odbiorcy się nie zawiodą. Rysunki są proste i dowcipne, a dodatkową atrakcją przyciągającą wzrok jest użycie srebrnego koloru i tłoczeń - dzięki temu dzieci mogą poznawać fakturę stron. To książka, która zachęca do tego, żeby badać ją różnymi zmysłami. Nie zniszczy się zbyt łatwo i zbyt łatwo się nie znudzi - przyda się najmłodszym jako propozycja rozrywkowa. Ten cykl pokazuje, że nie trzeba stawiać na klasyczne historie, wystarczy dobry pomysł i nietypowe rozwiązania, żeby zachęcić maluchy i ich rodziców do wspólnej zabawy. Jest to bez wątpienia książka-gadżet, nie chodzi tu o wielkie lekturowe przeżycia - na nie przyjdzie czas, można jednak od podobnych propozycji zacząć przygodę z czytaniem. Dzieciom z pewnością spodoba się taka zabawa - zestaw niespodzianek i możliwość oglądania różnych zwierząt odrobinę bajkowych. "Łąka"to propozycja przyjemna dla wszystkich, na pewno spodoba się kilkulatkom i zapewni im sporo miłych chwil.

sobota, 28 sierpnia 2021

Piotr Patykiewicz: Łukasz i kostur czarownicy

Bis, Warszawa 2018.

Czary

Piotr Patykiewicz decyduje się na bardzo klasyczne poprowadzenie historii. Pisze tak, jakby był zapatrzony w stare baśnie i ufał tylko im, a jednocześnie momentami wydaje mu się, że sam nie wyrósł z dzieciństwa (jaki mały chłopiec wspominałby mecz z lat 70. XX wieku? Nawet zarażony pasją przez rodziców czy dziadków nie mógłby wzbudzić u siebie takich uczuć). Posługuje się typowymi i sprawdzonymi w literaturze czwartej z dawnych czasów chwytami i nawet jeśli bardzo stara się wpleść w opowieść wątki aktualne, nie przekona do siebie wyczuciem czasów. Zresztą – zakorzenienie w teraźniejszości do niczego nie jest mu potrzebne, skoro za chwilę ucieknie w świat fantazji i będzie musiał działać w przestrzeni nieznanej, żeby radzić sobie z potężnymi wyzwaniami. A klasyka wprowadzona jest już na początku, kiedy trzeba chłopca wyrwać z bezpiecznego otoczenia. Chociaż bohater ma z całą rodziną jechać na wczasy do Chorwacji, w ostatniej chwili plany ulegają zmianie. Tata musi zostać w pracy, mama nie zamierza wybierać się nigdzie bez niego, bo potrzebowała obecności męża. Szybko staje się jasne, że nawet z mamą Łukasz nie będzie mógł pobyć, bo ta trafia szpitala. W tej sytuacji chłopiec musi wyjechać do dawno niewidzianej krewnej, bardzo starej i zdziwaczałej ciotki. Problem w tym, że u ciotki nie ma internetu, a sama staruszka mentalnie nie nadąża za czasami: nie będzie mogła dogadać się z dzieckiem. Zapowiadają się tragiczne wakacje. Już na początku kłopoty się mnożą: najpierw Łukasz zostaje okradziony ze swojego bagażu: ląduje u ciotki tylko w tym, co miał na sobie. Później pada ofiarą podwórkowego gangu, są tu starsi chłopcy, którzy znęcają się nad nowym bardzo chętnie – i nawet jeśli wszyscy usprawiedliwiają to sytuacją w domu, Łukasz będzie musiał stawić czoła młodocianym bandytom. Być może przy pomocy odrobiny czarów, bo właśnie wtedy do akcji wkracza ciotka ze swoimi nadnaturalnymi umiejętnościami. I tak akcja toczy się w zasadzie dwutorowo. Z jednej strony jest Łukasz, który poznaje przestrzeń magii. Nie może liczyć na pomoc rodziców, ale wsparcie ciotki też na wiele się nie przyda, gdy i ona poważnie się rozchoruje i trafi do szpitala. Chłopak ze strzępków danych będzie musiał poskładać wiedzę, która umożliwi przyjście z pomocą. Kostur czarownicy to przedmiot, którego nikomu poza właściwą czarownicą dotykać nie wolno – ale jeśli to jedyna droga do uzyskania pomocy, nie ma na co czekać. W tej sytuacji wyzwania, przed jakimi staje bohater, są potężne i przedziwne. A Piotr Patykiewicz może skupić się na prezentowaniu tego, co dzieje się w domu pierwszego „oprawcy” Łukasza. Podkreśla pijaństwo ojca i płynące z tego konsekwencje dla najmłodszych członków rodziny, zwraca uwagę czytelników na patologiczny dom, w którym wszyscy starają się zachować pozory normalności i radzić sobie z sytuacją. Przez to „Łukasz i kostur czarownicy” to książka bardziej skomplikowana niż mogłoby się na początku wydawać.

Marta H. Milewska: Małe historie o wielkich marzeniach

Bis, Warszawa 2019.

Przed snem

Marta H. Milewska proponuje trzy proste i krótkie historyjki dla dzieci. „Małe historie o wielkich marzeniach” to tomik, który nadaje się do czytania wieczorem – tak, żeby wyciszyć maluchy i otworzyć ich wyobraźnię na to, co może się we śnie wydarzyć. Jednocześnie wyczula autorka najmłodszych na otoczenie, zachęca do śledzenia tego, co dzieje się wokół – i do wymyślania własnych wersji wydarzeń. Trzy opowiadania to trzy akcje, chociaż pierwsza nie przekonuje do tego, że w historiach może się coś dziać. Bohaterem staje się tu bowiem liść z drzewa – liść, który może jedynie rosnąć i czekać na to, co się wydarzy (jesienią zmieni kolor i spadnie, ale to nie będzie finał historyjki). Liść chciałby latać jak ptaki, ale z oczywistych powodów wydaje się to nie do zrobienia. Czas upływa mu więc na rozważaniach teoretycznych i pozbawionych szansy na realizację. To opowiadanie-rozbiegówka, coś w sam raz dla małych dzieci bojących się wszystkiego i dla rodziców, którzy szukają fabuł typowo wyciszających. Dość podobnie dzieje się w ostatniej historii, w przygodzie ślimaka, który marzy o tym, żeby wyjść na wielką górę i zobaczyć, jaki roztacza się z niej widok. Wszyscy uznają, że to szalone marzenie i odradzają ślimakowi eskapadę, ten jednak wie, że żadne komentarze nie rozwiążą jego wątpliwości – musi sam się przekonać, co oznacza wejście na górę. Tylko w ten sposób zrealizuje wielkie plany. A ponieważ bardzo chce się przekonać, co go czeka – nie zawaha się przed wyprawą. Najciekawiej wypada środkowa historia: tutaj bohaterką jest sympatyczna mucha mieszkająca w pociągu. Mucha myśli, że znajduje się w centrum świata, a to, co jest za oknem, to zwyczajny widok, który często się przesuwa. Sytuacja zmienia się w momencie, gdy mucha wypada z pociągu i trafia do „widoku” - zmienia swój punkt widzenia i może się przekonać, że wcześniejsze poglądy na centrum świata powinna zmodyfikować. Dla dzieci będzie to nie tylko przygoda związana z nagłym wytrąceniem z dotychczasowego mieszkania i stanu, ale też możliwość zastanowienia się nad postrzeganiem rzeczywistości. Szkoda, że autorka nie zdecydowała się na więcej takich niespodzianek w całym tomiku – z pewnością na tym książka mogłaby tylko zyskać, a i sama autorka odważniej wpisałaby się w literaturę czwartą. „Małe historie o wielkich marzeniach” to fabułki nieskomplikowane i realizowane w klasyczny sposób – tak, żeby nie zniechęcić dzieci do książek. Ale też raczej trudno w ten sposób wyróżnić się na rynku i przetrwać przy dzisiejszych wciąż zmieniających się modach. Katarzyna Bukiert stworzyła do tej książki piękne ilustracje – baśniowe w duchu, nasycone kolorami i pasujące do sposobu prowadzenia narracji.

piątek, 27 sierpnia 2021

Sabina Waszut: Emigranci. Listy z czarnych miast

Książnica, Wrocław 2021.

Wypędzani

Sabina Waszut prezentuje losy Ślązaków z lat 20. XX wieku – ale rzeczywistość sprawia, że jej książka „Emigranci. Listy z czarnych miast” staje się bardziej aktualna i przez to też może trafić do szerszego grona czytelników. Chociaż trzeba też przyznać, że przynajmniej na początku rozkręca się ta historia bardzo powoli i wydaje się zbyt papierowa – jakby autorce zależało na krzewieniu wiedzy na temat losów śląskich rodzin, a niekoniecznie już na fabule. Zbliża się trochę do literatury środka, jednak nie nadaje życia postaciom, bohaterowie działają tu właściwie odruchowo i tak, jakby nie byli zdolni do przeżyć wykraczających poza scenariusz. Stopniowo akcja nabierać będzie tempa, a autorka – pewności siebie w narracji. To coś, co wydaje się niezbędne, żeby wciągnąć czytelników w opowieść inną niż typowe czytadła.

Otwiera tę książkę motyw powrotu z Westfalii na Śląsk – rodzice podejmują taką decyzję, bo chcą zagłosować w plebiscycie. Skuszeni obietnicami lepszego życia i możliwością zyskania czegoś dla siebie, planują pozostać na ziemi przodków. Problem w tym, że ich potomstwo nie czuje już więzi ze Śląskiem i nie chce rozstawać się ze znanym (jedynym znanym!) środowiskiem. Pojawia się pierwsza rysa w relacjach między dorosłymi i dziećmi. Napięcie będzie narastać, gdy okaże się, że obietnice nie miały pokrycia, a na nowym miejscu czekają wyłącznie rozczarowania. To moment, w którym Sabina Waszut do dialogów włącza całe wywody historyczno-polityczne i wprawdzie dzięki nim może wyjaśnić odbiorcom, o co chodziło w skomplikowanej przeszłości, ale też – oddala prawdopodobieństwo literackie, psuje efekt prawdziwości (raczej trudno uwierzyć w okrągłe podręcznikowe formułki w niekończących się dialogach). Na szczęście gdy już odpracuje temat, przechodzi do bardziej życiowych motywów, skupia się na wielkich i drobnych uczuciach, na motywacjach innych niż lokalny patriotyzm i na decyzjach, które nie wiążą się z myślą o ojczyźnie czy o przyszłości – słowem, zaczyna dostrzegać w swoich bohaterach ludzi, a nie realizatorów idei. Teraz już może wplatać w życiorysy postaci kolejne ważne i historyczne wydarzenia oraz ich następstwa dla zwykłych zjadaczy chleba.

Jest tom „Emigranci. Listy z czarnych miast” bardziej próbą przedstawiania przeszłości nieznającym jej czytelnikom niż poszukiwaniem fabuły przyciągającej odbiorców i trzymającej w napięciu. Sabina Waszut pisze poprawnie, ale porwać może przede wszystkim osoby mocno zainteresowane tematem, zaangażowane w kwestie śląskie i lubujące się w tego typu ponadrodzinnych dylematach. Sprawia wrażenie, jakby bardziej zależało jej na edukowaniu odbiorców niż na rozrywce, a to zawsze zamienia się w lekturę niewykorzystującą do końca swojego potencjału.

czwartek, 26 sierpnia 2021

Dawn Huebner: Przechytrzyć zmartwienia. Jak radzić sobie z lękami

Czarna Owca, Warszawa 2021.

Za rękę

Jeszcze do niedawna dziecięce lęki nie były traktowane poważnie. Jeszcze do niedawna nie istniały jako problem społeczny: wydawało się, że z dylematami maluchów poradzą sobie bez trudu rodzice, którzy są w stanie wesprzeć dobrym słowem, przytuleniem czy radą. Jednak rzeczywistość dynamicznie się zmienia, a problem depresji u najmłodszych coraz częściej wkracza do dyskursu publicznego. Nie da się udawać, że nie istnieje, liczy się więc uświadamianie społeczeństwa w tej kwestii. Bardzo pomocna może być książka dr Dawn Huebner, opatrzona dwoma wstępami – dla dzieci i dla dorosłych (nie wiadomo, dlaczego, skoro w obu jest właściwie to samo), „Przechytrzyć zmartwienia. Jak radzić sobie z lękami”. Autorka przygląda się tutaj nie tyle źródłom zmartwień (chociaż wybiera wyraziste przykłady i wplata w opowieść, żeby dzieciom łatwiej było się odnaleźć w treści) co mechanizmom radzenia sobie z nimi. Stawia na prostotę w opisach i w działaniach. Odrobinę komplikuje się tu opowieść przez obecność Zmartwień i zmartwień, dla dzieci nie będzie to zbyt czytelne rozróżnienie, a w narracji nie ma większego znaczenia – można było z tego podziału zrezygnować, zwłaszcza że najmłodszym idea bliżej nieokreślonego zmartwienia jako stanu i tak będzie kojarzyć się z konkretnym lękiem.

Dawn Huebner wybiera rozwiązania, które da się natychmiast zastosować. Cofa się do czasów prehistorycznych, żeby wytłumaczyć małym odbiorcom, skąd biorą się pewne zachowania i mechanizmy – oraz jak im zapobiegać. Pokazuje, kiedy lęki nie mają pokrycia w rzeczywistości i co z nimi w takiej sytuacji zrobić. Uczy dzieci wypracowywania mechanizmów obronnych i to skutecznych mechanizmów – wymusza na maluchach podejście bardziej racjonalne przez zestaw ćwiczeń. Co ciekawe, jej uwagi są na tyle praktyczne i rzeczowe, że przekonać mogą nawet dorosłych, którzy cierpią na rozmaite stany lękowe. Jeśli więc ktoś nie chce przeglądać „dorosłych” poradników i pracować nad sobą samodzielnie, może skorzystać z podpowiedzi, które Huebner kieruje do dzieci. Jest tom „Przechytrzyć zmartwienia” zbudowany jak poradnik, z wyliczeniami i przykładami działania, przejrzysty i dobrze skomponowany – liczy się tu faktyczna skuteczność. Dzieci otrzymają nie tylko informacje, jak się zachowywać w obliczu nadciągającego stresu (niezależnie od tego, czym jest spowodowany), ale też – jak zapobiec podobnym sytuacjom w przyszłości. Przekonają się, że można żyć normalnie i bez ciągłych ataków paniki. Ten tom może stać się też podpowiedzią dla rodziców – działa na wyobraźnię i trafia do przekonania. „Przechytrzyć zmartwienia. Jak radzić sobie z lękami” to publikacja potrzebna na rynku – i zwracająca przy okazji uwagę na zjawisko coraz częstsze. Warto po nią sięgnąć, jeśli nie udaje się przekonać pociechy do racjonalizacji zachowań albo rezygnacji z nieuzasadnionych obaw.

środa, 25 sierpnia 2021

Cal Newport: Moja praca, moja pasja. Zadbaj o udane życie zawodowe

Studio Emka, Warszawa 2021.

Spełnienie zawodowe

Ludzie, którzy niespecjalnie dobrze czują się w swojej pracy, zwykle zazdroszczą tym, którzy robią coś, co kochają. Ci, którzy robią coś, co kochają, wiedzą, jakim kosztem się to odbywa: z pracy nie rezygnują ani na moment i jeśli nie znajdą sobie odskoczni, grozi im zawodowe wypalenie. Ale Cal Newport nie skupia się na tej polaryzacji, raczej zamierza udowodnić czytelnikom, że udane życie zawodowe nie ma nic wspólnego z życiową pasją. Próbuje przekonać wszystkich, że zjawisko zarabiania na czymś, co się kocha, to mit, nie wiadomo, z jakich powodów podtrzymywany przez mówców motywacyjnych - i że wielkie sukcesy w ogóle nie wiązały się z podążaniem za głosem serca, a z odpowiednimi decyzjami podejmowanymi w konkretnych momentach. "Moja praca, moja pasja" to zatem tom, który przyniesie pocieszenie wszystkim ludziom uznającym swoją ścieżkę zawodową za dość przypadkową i niesatysfakcjonującą w pełni. Oczywiście to, że Cal Newport nie wierzy w możliwość realizowania się w wymarzonym zawodzie, nie oznacza, że takie zjawisko nie istnieje - jednak książka ważna jest z innego powodu. Oto autor tłumaczy, jak sprawić, by można było czerpać satysfakcję z pracy i jak doskonalić się w zawodzie bez przymusu angażowania w niego wszystkich emocji. To może być dobra wskazówka dla zwyczajnych czytelników - wiadomo, że zawsze pozostanie garstka idealistów, którzy będą działać według własnego uznania i z dala od zdroworozsądkowych porad, reszta jednak może przestać się frustrować i zacząć działać sensownie.

Autor rozwiewa mity na temat tych, którzy zrobili oszałamiające kariery i wręcz odwodzi od pomysłu podążania w życiu zawodowym za pasją. Pokazuje za to, ile znaczy codzienne i regularne ćwiczenie, uczy, jak zostać rzemieślnikiem - to dla niego największy atut, możliwość takiego poprowadzenia rutynowych działań, by osiągnąć w nich mistrzostwo. Wyjaśnia, co naprawdę liczy się na rynku i jak zostać fachowcem w dowolnej dziedzinie (nie koncentruje się na jednym zawodzie, podkreśla nawet różnice między podejściem artystów a zwykłymi pracami). Wie, jak unikać pułapek i problemów - i tą wiedzą z czytelnikami chętnie się dzieli. Książkę można traktować jak poradnik i jak zestaw przestróg, korzystać z fachowych podpowiedzi i czerpać ze spostrzeżeń, które pozostają poza głównym nurtem dzisiejszych publikacji samorozwojowych. Cal Newport nie chce dostrzegać tych, którym udało się zrealizować marzenia: nie oznacza to jednak, że praca ma być ciężką harówką bez możliwości czerpania z niej radości. Rozbija jednak autor mit o tym, że bez pasji nie uda się odnieść sukcesu. Tym samym przekona do siebie spore grono czytelników - zwłaszcza tych, którzy zazdroszczą innym atmosfery w pracy i samych dokonań lub przynajmniej możliwości, jakie się otwierają w określonych zawodach. Tu nie chodzi o podążanie za głosem serca ani podbudowywanie się pozytywnym myśleniem - liczą się konkrety, nawet jeśli w grę wchodzi przede wszystkim negowanie przyjętych i modnych rozwiązań. "Moja praca, moja pasja" to książka atrakcyjna już za sprawą odchodzenia od stereotypów.

wtorek, 24 sierpnia 2021

Sophie Corrigan: Stop plotkom! Cała prawda o zwierzętach

Nasza Księgarnia, Warszawa 2021.

Bez przesady

Sophie Corrigan wpadła na doskonały pomysł, jak odświeżyć motyw książek edukacyjnych o zwierzętach. „Stop plotkom. Cała prawda o zwierzętach” to bardzo zabawny picture book, po którym można się spodziewać niemal wszystkiego. Najlepsza okazuje się forma: każde stworzenie, które zostało przez autorkę przedstawione, doczekało się tutaj dwóch rozkładówek. Pierwsza zawiera zestaw przesad i opowieści dziwacznych, w które część społeczeństwa wierzy (że nietoperze uwielbiają wplątywać się we włosy, że pająki specjalnie wchodzą do ust śpiących ludzi, że szczury są złośliwe i kochają brud, że psy specjalnie warczą na cały świat – i tak dalej, wszystko, co kiedykolwiek pojawiło się w fałszywych przekonaniach i powtarzanych bezmyślnie „rewelacjach”, a czasem też dodatkowe sfabrykowane skargi na poszczególne gatunki zwierząt. Wygląda to jak standardowy sposób prezentowania prawdziwych informacji w picture bookach, więc łatwo byłoby się nabrać, gdyby nie to, że kolejna rozkładówka przynosi weryfikację danych i naprawia błędne przekonania oraz sposoby myślenia.

Na rozkładówce „prawdziwej” Sophie Corrigan skupia się nie tylko na tym, żeby rozwiać wątpliwości i przypomnieć odbiorcom, jakie zalety mają kolejne gatunki zwierząt. Zajmuje się też próbą odczarowania ich wizerunków – i to w dosłownym znaczeniu. Bardzo często podkreśla, że jakieś stworzenie jest śliczne, miłe, puchate, piękne lub słodkie, jakby chciała wynagrodzić mu krzywdy płynące z fałszywych opinii. Podpowiada, czym się zachwycać, co doceniać i co zapamiętać z wiadomości o danym gatunku. Stosuje przy tym chwyty charakterystyczne dla tego typu literatury edukacyjnej. Wprowadza rysunki przedstawiające dane zwierzę. W wersji zafałszowanej – to obrazki mroczne i budzące strach albo złość, ciemne kolory, tajemnice i problemy. W wersji prawdziwej – to po prostu wydobywanie zwierząt z tła, tak, żeby można było się im dokładnie przyjrzeć i docenić każdy detal wyglądu. „Stop plotkom! Cała prawda o zwierzętach” to swoista zabawa z wiadomościami z zakresu przyrody. Dzięki takiemu podejściu można będzie łatwiej rozwiewać wątpliwości i zapamiętywać prawdziwe dane (albo śmiać się z tych niewiarygodnych). Tu liczy się humor, również ten związany ze skatologią (jeśli jakieś zwierzę robi kupy, które obrzydzają dorosłych, z pewnością dziecko ucieszy się podkreśleniem tego faktu). Godna podziwu jest też konsekwencja w wyszukiwaniu stworzeń, które cieszą się złą sławą i funkcjonują w świadomości społecznej jako te niedobre (pod koniec tomu autorka nagina już trochę rzeczywistość i przywołuje niezbyt znane gatunki). Jest to książka rewelacyjna: odświeża motyw literatury edukacyjnej i ciekawostek o zwierzętach, zachęca dzieci do śledzenia wiadomości i sprzyja zapamiętywaniu „sprostowań”. Kolorowa i niebanalna – to dobre źródło wiedzy, ale też sposób na pozbycie się lęków. Warto tu zwrócić uwagę choćby na opowieść o psach czy o pająkach – i przekonać dzieci, że wszystkie stworzenia zasługują na szacunek.

poniedziałek, 23 sierpnia 2021

Grzegorz Łyś: Dzikie żądze. Bronisław Malinowski nie tylko w terenie

W.A.B., Warszawa 2021.

Egzotyka

Na fali zainteresowania dawnymi sławami pojawiają się na rynku kolejne biografie – tych, którzy w swoich czasach byli znani za sprawą własnych dzieł i dokonań. Grzegorz Łyś na rynek wkracza z potężną opowieścią o życiu Bronisława Malinowskiego, przynajmniej w założeniu – bo sporo miejsca poświęca kontekstom i relacjom. „Dzikie żądze. Bronisław Malinowski nie tylko w terenie” to publikacja imponująca i ciekawa, barwnie napisana – z narracyjną swobodą i wieloma pomysłami na sposób wprowadzania informacji. Jednak to, co jest wielką zaletą, momentami staje się też wadą książki: Bronisław Malinowski dość często znika autorowi z pola widzenia, a czytelnikom wystarczyć muszą wiadomości o jego kompanach lub sytuacji w Krakowie. Zresztą autor od takiej magicznej sztuczki zaczyna książkę: wymyśla sobie badacza-etnografa z egzotycznego kraju, wysyła go do Krakowa z czasów Witkacego i sprawdza, co owego badacza mogłoby zaskoczyć, zdziwić lub zniechęcić do poznawania zwyczajów ludzi. To zabieg, który pozwala wprowadzić w temat, wyjaśnia, dlaczego w ogóle autor bierze się za nakreślanie tła obyczajowego – takie uzasadnienie nie jest może potrzebne czytelnikom, przydaje się bardziej w tomach dla dzieci, ale tutaj ma swój urok. Przynajmniej do czasu, bo daje szansę na ironizowanie i podkreślanie zjawisk mniej oczywistych. Chodzi o to, żeby uniknąć typowego przedstawiania historii rodu i zanudzania czytelników faktami (a może też o zamaskowanie braków w biografii).

Jednak później Bronisław Malinowski nie na długo zagości w świadomości odbiorców. Pojawia się Bronek, który najbardziej wyróżnia się za sprawą niezwykłości przyjaciół. Szczególnie Stanisław Ignacy Witkiewicz zapewnia mocne przeżycia – i Grzegorz Łyś skręca w stronę Witkacego, pokazuje jego doświadczenia, przypadki i skrajności z biografii. Problem w tym, że gubi w tej opowieści Malinowskiego na długo. I dopiero gdy bohater tomu wyruszy w swoją podróż, która zaowocuje sławiącymi go dziełami (nie omieszka Grzegorz Łyś zaznaczyć, że nie ma w „Życiu seksualnym dzikich” erotycznych ekscesów, przynajmniej nie tyle, ile można by się spodziewać), opowieść nabiera „właściwych” rumieńców: pozwala przyjrzeć się bliżej specyfice pracy etnografa i umożliwia śledzenie jego pomysłów. „Dzikie żądze. Bronisław Malinowski nie tylko w terenie” to książka atrakcyjna dla dzisiejszych odbiorców. Warto tu też podkreślić, że autor rezygnuje ze stylistyki pop i z upraszczania, zależy mu na tym, żeby wydobyć jak najwięcej szczegółów i smaczków związanych z pracą bohatera książki. Stawia na fakty i na koloryt lokalny, wie, że ma możliwość zaintrygowania czytelników przeszłością i historią badań nad różnymi kulturami. „Dzikie żądze” to lekturowa przygoda, całkiem nieźle przygotowana. I chociaż można by z powodzeniem odchudzić ten tom o całą część związaną bardzo ściśle z Witkacym – Grzegorz Łyś pisze na tyle dobrze, że warto się z tą publikacją zapoznać.

Aleksandra Struska-Musiał: Kto zgubił kapelusz?

Bis, Warszawa 2019.

Śledztwo

Aleksandra Struska-Musiał zaprasza dzieci do zabawy w detektywów, chociaż wcale nie stawia na gatunek umożliwiający wyprzedzanie we wnioskach bohaterów. Pozwala za to podążać za pewnym zającem, który na łące znajduje kapelusz w marchewki. Taki piękny przedmiot na pewno należy zwrócić właścicielowi, tylko nie wiadomo, kto nim jest. Zając pisze ogłoszenia i przeprowadza niezliczone rozmowy ze zwierzętami z sąsiedztwa, żeby dowiedzieć się, komu zwrócić zgubę. Słusznie domyśla się, że to wiatr przywiał kapelusz na łąkę – pozbawił kogoś takiego skarbu. Co ciekawe, zając, który jest dość płochliwy, przeprowadza wiele rozmów i odbywa wiele wizyt – poznaje lepiej otoczenie i dowiaduje się, co o jego kłopocie sądzą inni. Jednak wyprawa zaprowadzi go w rejony, w które sam by się nie zapuścił.

„Kto zgubił kapelusz” to bajka dla najmłodszych, typowa opowieść do czytania przed snem. Liczy się tu obecność zwierzęcych bohaterów i intrygujące zmartwienie: kapelusz w haftowane marchewki to przedmiot odsyłający wprost do świata bajek i wyobraźni, nie można się spodziewać, że wprowadzi odbiorców w błąd. Taką część garderoby mogłoby mieć każde zwierzę w świecie zająca – nic dziwnego, że żeby odkryć prawdę, trzeba się sporo natrudzić. Autorka koncentruje się na przedstawianiu kolejnych eskapad i na spotkaniach bohaterów. Każdy ma inny charakter, ale wkracza na scenę tylko na moment, angażuje całą uwagę odbiorców, po czym znika. Dzięki temu wprowadza autorka dynamikę do narracji i urozmaica opowieść – chodzi między innymi o to, żeby nie było nudno ani przewidywalnie. A kiedy już dotrze Aleksandra Struska-Musiał do finału, przekona odbiorców, że potrafi zaskakiwać. Wprowadza przy okazji lekcję, że nie należy sądzić po pozorach i że rzeczy nie zawsze są takie, jakie się wydają. Może to dać sporo do myślenia dzieciom i przekonać je, by nie wydawały krzywdzących opinii, dopóki nie poznają faktów.

„Kto zgubił kapelusz” to historia, która z czasem się rozkręca – na początku wydaje się, że autorka będzie prowadzić zwyczajną narrację i niczym czytelników nie zaskoczy, na szczęście tak się nie dzieje. Chociaż jest tu – w porównaniu do modnych dzisiaj publikacji – dość dużo tekstu, dzieci nie będą chciały oderwać się od lektury, dopóki nie poznają rozwiązania zagadki. Dorota Rewerenda-Młynarczyk wprowadza ilustracje wielkoformatowe i zabawne, bajkowe i przyjemne. Szczególną uwagę zwraca na miny postaci: tu każdy coś przeżywa i można wyczytać z jego pyszczka, co go aktualnie zajmuje. „Kto zgubił kapelusz” to zatem bajka w starym stylu, ale mająca potencjał, by dotrzeć do maluchów. Kto będzie chciał sprawdzić, co zrobił zając i do kogo zawiodły go ścieżki w prywatnym śledztwie – a jednocześnie chce się trochę pośmiać – może sięgnąć po tę pozycję.

niedziela, 22 sierpnia 2021

Krzysztof Koziołek: Biały pył

Agora, Warszawa 2021.

Ze szczytu

Krzysztof Koziołek wykorzystuje gatunek, który zyskał niebywałą popularność - czyli literaturę górską - żeby zamienić go w kryminał. Tworzy opowieść z drogi na szczyt, wysyła swoich bohaterów zimą na K2 (tekst powstał jeszcze przed sukcesem Szerpów), wierząc, że Polacy jako pierwsi zdobędą tę górę. Bohaterowie mierzą się z legendą Zimowych Wojowników, znają całą historię polskich wypraw i chcą dopisać własną kartę. Przymierzają się do pierwszego wejścia, ale jednocześnie przepracowują własne problemy i traumy. Im wyżej, tym więcej scysji i konfliktów w ekipie, która wydawała się całkiem dobrze zgrana. Nagle okazuje się, że każdy chce zdobyć szczyt, a poza tym - że trwa indywidualna walka między wspinaczami. W pewnym momencie nawet bohaterowie ubolewają nad tym, że zmieniły się kodeksy wartości i motywacje: teraz każdy może liczyć tylko na siebie, a dziennikarze tylko podgrzewają atmosferę. Na górę wspinają się różni ludzie: ci, którzy mają na koncie wielkie sukcesy, i ci zapomniani, którzy chcą udowodnić sobie i innym, że coś potrafią. W ekipie pojawia się między innymi Zuza - kobieta, która nie miała szczęścia w dotychczasowych górskich eskapadach - a także dziennikarz, który nie miał w planach wybierania się na szczyt, a powinien jedynie zbierać materiały do ciekawego reportażu. W pewnym momencie zaczyna się walka. Wszyscy ci, którzy wierzyli jeszcze w romantyczne ideały i zwyczajne koleżeństwo, zostaną natychmiast wytrąceni ze swojej strefy komfortu, Krzysztof Koziołek odnosi się w ten sposób do sporów, które ze środowiska górskiego co jakiś czas przenikają do świadomości ludzi z zewnątrz - jednak wyostrza je jeszcze bardziej i wplata w dyskusje postaci. W górach wszystko odczuwa się mocniej, nie ma miejsca na półtony i udawanie, zwłaszcza gdy trzeba się zmagać ze skutkami choroby wysokościowej, ze zmęczeniem i zimnem. Nie ma co liczyć na wyrozumiałość, a kierownik może o czymkolwiek decydować tylko teoretycznie. Każdy walczy o swoje. Autor ujawnia też motywacje poszczególnych wspinaczy - pokazuje, że każdy z nich ma inne powody, by odnieść sukces, nie oglądając się na innych. Naświetla też nie zawsze krzepiące wizje relacji między uczestnikami wyprawy. Tak, że kiedy w górze zacznie dochodzić do dramatycznych wydarzeń, czytelnicy nabiorą wątpliwości - co jest dziełem przypadku, a co efektem starannie zaplanowanej strategii. Krzysztof Koziołek pyta, kiedy można ufać innym, a kiedy trzeba zachować ostrożność. W fikcyjne wydarzenia wplata autor nawiązania do znanych fanom literatury górskiej (zwłaszcza biografii i autobiografii wspinaczy) motywów. Wprowadza charakterystyczne cytaty i poglądy, tak, że stali czytelnicy górskich serii nie będą mieli problemu ze wskazaniem ich źródeł. Dużo czyta - i w gatunku upatruje swoich szans na kryminał. Całkiem nieźle mu wychodzi przeszczepienie zagadnień ze wspinaczki na fabułę - można spokojnie polecić jego książkę wszystkim tym, którzy są zainteresowani zdobywaniem szczytów (przynajmniej - w wersji literackiej). Autor umiejętnie prowadzi samą intrygę i nie można mu mieć za złe, że wykorzystuje warunki panujące w wysokich górach, żeby trochę namieszać w fabule.

Marta Galewska-Kustra: Pucio chce siusiu, czyli pożegnanie pieluszki

Nasza Księgarnia, Warszawa 2021.

Majteczki

Marta Galewska-Kustra przychodzi z pomocą tym wszystkim rodzicom, którzy chcą nauczyć swoje dziecko korzystania z nocnika. Wykorzystuje w tym celu swojego rozpoznawalnego bohatera, Pucia. Siostra Pucia, Misia, potrafi już sama korzystać z toalety (i wie, że później trzeba umyć ręce). Tymczasem Pucio biega w pieluchach. Sytuacja trochę się zmienia, kiedy mały bohater w sklepie przekonuje się, że do wyboru ma mnóstwo pięknych majteczek z ciekawymi rysunkami i wzorami. Pucio bardzo by takie chciał – niestety, ponieważ wciąż korzysta z pieluchy, taki zakup nie jest dla niego. Chłopiec obiecuje więc mamie, że spróbuje nauczyć się korzystać z nocnika i komunikować swoje potrzeby. Nie pozwala założyć sobie pieluchy, biega po domu i bawi się... dopóki nie przydarzy się mała awaria. Na szczęście mama wcale się nie złości i wierzy, że następnym razem będzie lepiej i Pucio na czas dobiegnie do nocnika. A kiedy już zamiar się powiedzie, wszyscy są bardzo dumni i chwalą bohatera.

Ten temat, chociaż ma pomagać rodzicom, to dzieci bardziej zachwyci od strony fabularnej. Siku i kupa pojawiają się tu w tekście niemal na każdej rozkładówce, albo są właśnie wydalane, albo mają dopiero nadejść, albo trzeba się nauczyć rozpoznawać ich symptomy. Pojawiają się w domu i na spacerze, a dodatkowo można o nich jeszcze podyskutować podczas zakupów w sklepie. Łatwo tu o przesyt, ale Marta Galewska-Kustra nie może się zatrzymać: musi wyjaśnić odbiorcom jak najwięcej. Wprowadza postać cierpliwej i wyrozumiałej mamy, która będzie w razie czego wszystko dziecku tłumaczyć, ale jest tu też siostra Pucia, Misia, która funkcjonuje jako dodatkowy doping: Misia potrafi korzystać z toalety, a to oznacza, że znacznie więcej wie i umie. W tym wypadku Pucio już chciałby naśladować Misię – z kolei sam Pucio ma szansę stać się bohaterem dla odbiorców i zaprosić ich w swoje ślady. „Pucio chce siusiu, czyli pożegnanie pieluszki” to jednocześnie pokazanie, jak bardzo zmienił się rynek literatury czwartej. Dawniej tabuizowana kwestia, obecnie staje się elementem obowiązkowym w każdej serii dla maluchów. Tematu nie mogło zabraknąć również i u Pucia – postaci, która pozwala rzeczywiście przełamać rozmaite trudności i kompleksy. Pucio wspiera rodziców – może i nie przeżywa przygód na miarę superbohaterów, ale zachowuje się tak, by łatwiej było kilkulatkom wytłumaczyć, co powinny robić i na co zwracać uwagę. Objaśnia świat – więc nie jest w tym wyjątkowy – a jednak dzięki unikaniu bajkowości i nastawieniu autorki na zwyczajność może ucieszyć. Dodatkowym atutem są tu ilustracje Joanny Kłos: które równie mocno jak temat mogą przyciągnąć dzieci (chociaż Joanna Kłos bardzo sprytnie omija temat nagości dzieci i nawet kiedy portretuje je podczas korzystania z nocników i toalet – nie epatuje golizną ani fekaliami).

sobota, 21 sierpnia 2021

Meb Keflezighi, Scott Douglas: 26 maratonów. Moje życie w biegu

Studio Emka, Warszawa 2020.

Analiza biegania

Bieganie stało się modne, a w związku z tym rynek literatury sportowej nasyca się powoli biografiami tych, którzy długie dystanse przemierzają zawodowo. Dołącza do nich Meb Keflezighi, który sportową karierę już zakończył i dokonuje życiowego podsumowania przy pomocy Scotta Douglasa, który nadaje kształt wspomnieniom. Jest to książka, która może nie przyniesie silnych wrażeń czytelniczych, ale pozwoli na przyjrzenie się bliżej przebiegowi kariery biegowej autora. „26 maratonów. Moje życie w biegu” to tom, w którym liczy się przede wszystkim uporządkowanie prostych chwytów i sztuczek. Autor dzieli swoją opowieść ze względu na poszczególne starty i w każdym z nich stara się skomentować coś wyjątkowego, nietypowego albo zagrażającego sukcesowi. Zwraca uwagę czytelników na fakty, o których ci przeważnie nie mają pojęcia (ile czasu może trwać oddanie moczu po maratonie). Szuka ciekawostek: tłumaczy, dlaczego sportowcy mają na trasach specjalnie przygotowane dla siebie napoje, co może się stać, kiedy przypadkowo zamieni się butelki, albo jak organizm reaguje na ekstremalny wysiłek. Zwraca uwagę na wojnę psychologiczną toczoną przez zawodników: podkreśla, że istotne jest zachowanie pozorów za wszelką cenę: nie można okazywać słabości. Znajduje miejsce na pokazanie, jak biegnie się, gdy ktoś nadaje tempo, jak wybiera się strategie na bieg i co oznacza zachowanie odpowiedniego rytmu podczas wyścigu. Przestrzega przed przedwczesnymi zrywami, poucza – z perspektywy tego, któremu udało się znaleźć sposób na bieganie.

Dzieli się autor z czytelnikami zestawem anegdot i maratońskich „wpadek”, opowiada między innymi, jak biegł z opaską na nos w bucie, doprowadzając się – na własne życzenie – do kontuzji. Zresztą kwestie uszkodzeń ciała pojawiają się tu regularnie. Ale Keflezighi nie zamierza z ich powodu się usprawiedliwiać albo rozpaczać, przechodzi nad nimi do porządku dziennego i traktuje jedynie jako przerywnik w opowieści o przygotowaniach do biegu. Osobny temat stanowi tutaj przygotowanie psychiczne: autor gdzieś napomyka o kwestii wiary, znacznie bardziej interesują go afirmacje i próby wpłynięcia na własną psychikę za sprawą motywujących cytatów. Podsuwa je też odbiorcom, w nadziei, że komuś pomogą. Nie przejmuje się typowymi treningami, znacznie bardziej skupia się na otoczce biegowej, która z bieganiem maratonów się nie kojarzy, a która jest niezwykle ważna. Może dzięki temu pomóc amatorom biegania, podpowiedzieć, jak w jego przypadku nietypowe rozwiązania zamieniły się w przepis na sukces. Nie można w tej książce szukać wielkich emocji i przeżywania każdego biegu. Maratony traktowane są jako praca, sposób na życie, który wiąże się z wieloma „sztuczkami”: to je zdradza autor, świadomy, że może podzielić się takim przepisem na bieganie nawet z nieprofesjonalnymi biegaczami. Czyta się więc tę książkę najbardziej dla samych wskazówek przedstawianych w różnych miejscach, a dotyczących przemierzania długich dystansów.

Jolanta Berezowska, Małgorzata Berezowska: Pan Taro w Krainie Śpiących Talentów

Wydawnictwo Bis, Warszawa 2019.

Muzyka

Jolanta Berezowska i Małgorzata Berezowska postawiły na książkę, w której niewiele się dzieje, jeśli porównać ją do najczęściej promowanych obecnie publikacji z literatury czwartej. „Pan Taro w Krainie Śpiących Talentów” to raczej usypianka, książka dobra do wyciszania dzieci przed snem i jednocześnie do przypominania im, że każdy coś potrafi – czasami trzeba tylko dobrze wsłuchać się w siebie i poszukać własnych pasji. Autorki nawiązują do klasycznych propozycji dla najmłodszych, starają się przesadnie nie wstrząsać odbiorcami, za to zapewnić im „przygodę” w wersji lekturowej. Ta zachowawczość dla wielu dzieci może być problemem – zwłaszcza dla odbiorców przyzwyczajonych do dynamicznych narracji. Tu nie ma mowy o burzliwości w ramach akcji, nawet kiedy bohater przenosi się do krainy, w której musi zacząć działać, żeby uratować uśpione talenty.

Pan Taro to stary mistrz. Człowiek, który o nic nie musi walczyć i niczego sobie w życiu nie chce już udowadniać. Prowadzi życie, jakie staje się marzeniem wielu dorosłych – i które nie przekona żadnego malucha. Skupia się na drobnych codziennych przyjemnościach, zajmuje się wyłącznie tym, co koi i przynosi wytchnienie. Ma jednak też ucznia, którego powinien nauczyć grać na skrzypcach. Chłopiec nie jest pewny, czy ma talent (i czy chciałby zostać muzykiem), więc Pan Taro wybiera się w daleką i skomplikowaną podróż, żeby odnaleźć talent swojego podopiecznego. Przy okazji odkrywa, że wiele różnych talentów zostało uśpionych i trzeba podjąć dość radykalne kroki, żeby pomóc wszystkim potrzebującym. I tu sprawdzi się Pan Taro jako bohater dzielny i zdecydowany na wszystko – nawet jeśli wcześniej nic nie wskazywało na to, że zostanie superbohaterem, teraz ma szansę na udowodnienie swojej wartości. Wprawdzie nie będzie walczył w klasycznym rozumieniu tego słowa, powinien skupić się na wymyślaniu strategii i na zadaniach do zrealizowania przez kogoś, kto dotąd jedynie podlewał kwiatki we własnym ogródku – ale i tak dokona czegoś wielkiego. Przy okazji pozwoli też zastanowić się nad własnymi talentami: odbiorcy będą mogli próbować odkryć to, co sprawia im największą radość.

„Pan Taro w Krainie Śpiących Talentów” to książka w dużej części oparta na prostych opisach, pojawiają się nawet rozdziały statyczne, które same w sobie są portretami, a nie zestawem kolejnych wydarzeń. Autorkom wyraźnie zależy na tym, żeby dzieci nie przestraszyły się czegoś albo nadmiernie nie podekscytowały. W efekcie trochę odbierają przyjemność przeżywania przygód – sam Pan Taro, choćby nie wiadomo jak sympatyczny wydawał się rodzicom, nie ma mocy przyciągania do opowieści. Jednak są też dzieci, które potrzebują spokoju i bezpieczeństwa – i to właśnie dla nich jest ta lektura.

piątek, 20 sierpnia 2021

Bill Eddy: 5 typów osobowości, które mogą zniszczyć ci życie

Znak, Kraków 2021.

Pretensje

Podczas gdy wielu autorów skupia się na temacie osób wysoko wrażliwych i ich funkcjonowaniu w społeczeństwie nieakceptującym potrzeby dystansu, Bill Eddy postanawia sprawdzić, dlaczego niektórzy lubią doprowadzać do ciągłych konfliktów i sporów. „5 typów osobowości, które mogą zniszczyć ci życie” to opowieść w pół drogi do psychopatycznych charakterów, a także zestaw przestróg na temat osób wysoko konfliktowych. To jednak bardziej książka psychologiczna niż poradnik i poszukiwanie recepty na funkcjonowanie w społeczeństwie. Autor sięga po wady typów narcystycznych, borderline, socjopatów, paranoików i historioników. Bierze pod uwagę typowe zachowania takich ludzi, miejsca lub zawody, w jakich najczęściej można ich spotkać. Analizuje konkretne scenki i przytacza schematy działań, tak, żeby uświadomić czytelnikom, jak unikać pułapek. Definiuje rodzaje wypowiedzi oraz emocje wykorzystywane przez te typy osobowości wysoko konfliktowych, podsuwa rozwiązania pozwalające zredukować kontakty, a jeśli to nie jest możliwe – omawia metody postępowania z konkretnym typem osobowości. Wie doskonale, że ludzie nie są w stanie zmienić swoich bliskich i jeśli w grę wchodzi osobowość wysoko konfliktowa – czeka ich sporo pracy nad relacją. Uczy, jak stawiać granice i jak reagować na zachowania niepożądane, co robić, a czego w żadnym wypadku nie mówić. Jeśli nie ma wyjścia – przekonuje do konieczności kończenia relacji. Stawia na scenki z życia, wyraziste i ważne dla czytelników, bo pokazujące kolejne zasady w życiu osób wysoko konfliktowych i ich otoczenia. Nie wywołuje fałszywej nadziei, że można w takiej sytuacji pomóc albo coś naprawić: dba o ochronę odbiorców (jeśli jednak oni sami są osobami wysoko konfliktowymi, pozostaje autor przy uświadamianiu problemu, od czasu do czasu wprowadzając drobne uwagi poradnikowe).

Wszystko opiera się tutaj na obserwacjach i na życiowych ocenach. Bill Eddy tłumaczy, w jaki sposób funkcjonują osoby wysoko konfliktowe, ale nie ma zamiaru ani ich usprawiedliwiać, ani dawać przyzwolenia na krzywdzące innych postawy. Jest w swojej narracji dość surowy (chociaż, oczywiście, stara się zachować obiektywne spojrzenie). Porusza bardzo trudny temat, ale może też zainteresować czytelników. Zwraca uwagę na osobowości już w psychologii znane i opisane – jednak od innej strony, ze względu na funkcjonowanie w szerszym gronie. Tutaj liczy się to, jak wysoko konfliktowi wpływają na swoje otoczenie, jak dążą do realizacji własnych celów i jak niszczą bliskich. Autor podkreśla zachowania i postawy, na które nie można wyrażać zgody, rezygnuje z poprawności politycznej, kiedy w grę wchodzi zakłócanie spokoju. Przypomina, że o wysoko konfliktowym sposobie życia świadczą między innymi ciągłe awantury czy chęć do procesowania się, szukanie okazji do awantur oraz prowokowanie innych. Pozwala jednak zrozumieć, komu i do czego są potrzebne podobne reakcje. „5 typów osobowości, które mogą zniszczyć ci życie” to książka, która jest jednocześnie przestrogą i wskazówką, pomaga lepiej zorientować się w zasadach ludzi łamiących reguły życia społecznego. Napisana prostym językiem, przystępna i uporządkowana – bardzo się przyda zwłaszcza tym, którzy w swoim otoczeniu mają osoby wysoko konfliktowe i nie wiedzą, jak sobie z nimi poradzić.

Niesamowity spacer. Pod gwiazdami

Harperkids, Warszawa 2021.

Światło

Na niesamowitość w tytule serii można przymknąć oko, zwłaszcza że Emiri Hayashi chce olśniewać, i to dosłownie. „Pod gwiazdami” to mały kartonowy picture book w serii Akademia Mądrego Dziecka – a jego niezwykłość polega na istnieniu elementów do przesuwania i wyciągania. Dzięki takim działaniom, wprowadzającym interaktywność do publikacji, dziecko zmienia wygląd obrazków i może się bawić lekturą. Malutki tomik przyniesie sporo radości nie tylko dzieciom. Może fascynować i kusić niedookreślonością – może też zaintrygować za sprawą odwołania do nocy. Kiedy wszyscy idą spać, a w domach gasną światła, nie śpią niektóre zwierzęta. Gwiazdy na niebie się poruszają, świetliki wyfruwają z traw, a wielki Księżyc rozświetla okolicę. Nie dzieje się tu nic, jeśli wziąć pod uwagę fabułę – a jednak każdy ruchomy obrazek to osobna opowieść i szansa na silne przeżycia dzieci.

Znajduje się tu zaledwie kilka rozkładówek, a kartki są bardzo grube (podwójne, żeby można było między tekturkami zamieścić jeszcze elementy do przesuwania), ale nic nie szkodzi. Dzieci mają znaleźć miejsce, które należy przesunąć – czasami to wycięcie na palec, czasami oznaczony strzałką fragment koła, innym razem coś do wysunięcia ze strony. Przesunięcie wskazanego elementu oznacza automatycznie zmianę na obrazku: w domu gasną światła, zwierzęta otwierają oczy, ryby pluskają się w stawie. To dla maluchów będzie zaskakujące i cieszące jednocześnie. „Pod gwiazdami” to zatem szereg znajomych już niespodzianek – ale w nowym wydaniu. Ponieważ akcja dzieje się w nocy, ograniczona została – i to poważnie – paleta kolorów. Jest tu fiolet, czerń, szarość, srebro, biel i żółty – jako dodatek „świetlny”. Część obrazków jest wytłaczana, więc dzieci będą wyczuwać fakturę ilustracji. To rozwiązania, które przekonują do całej serii i przyciągną także rodziców – nietypowe (chociaż przecież nie dziwne) w świecie picture booków. Wszystko sprawia wrażenie bardzo estetycznego i dobrze przemyślanego tomiku, który będzie ozdobą dziecięcej biblioteczki. W takim ujęciu nie ma obaw przed przesłodzeniem obrazków: naiwne grafiki wcale nie męczą i nie irytują przesytem.

„Pod gwiazdami” to książeczka, w której liczą się przede wszystkim piękne obrazki i pomysł na nie. Atutem są nie tylko detale – widać każdy drobiazg, niektóre fragmenty są naprawdę niewielkie – ale i wymowa całości. To tomik, który ma przede wszystkim zachwycać i fascynować, pokazywać, że nie należy bać się ciemności, bo noc przynosi piękne rozwiązania. Nie ma tu zbyt wiele do czytania, odbiór ma polegać na zabawie wysuwanymi i przesuwanymi częściami i na oglądaniu zmian, jakie w ten sposób się wywoła. „Pod gwiazdami” to jednak propozycja bardzo udana, przyciągająca wzrok i kusząca nie tylko najmłodszych. Jak na zaproszenie do zabawy – to wymarzony prezent dla najmłodszych.

czwartek, 19 sierpnia 2021

Marta Galewska-Kustra: Pucio zostaje kucharzem, czyli o radości z jedzenia

Nasza Księgarnia, Warszawa 2021.

Przyjemność jedzenia

Malutka książeczka nie oznacza minimum tekstu. Marta Galewska-Kustra prowadzi i tym razem pełnowymiarową opowieść dla najmłodszych dzieci – i z ich ulubionym bohaterem. „Pucio zostaje kucharzem, czyli o radości z jedzenia” to kolejna drobna przygoda małego bohatera – do przełożenia na zwyczajne życie odbiorców. Jest to przy okazji próba zachęcenia do jedzenia (albo przynajmniej zainteresowania jedzeniem) niejadków – więc i pomoc dla wielu rodziców. Wszystko zaczyna się w momencie, gdy Pucio na spacerze z mamą i z Misią odczuwa głód. Burczy mu w brzuchu, a smakowite zapachy z restauracji Wesoła Marchewka jeszcze pogarszają sprawę. Na szczęście mama nie trzyma się kurczowo planów zjedzenia obiadu w domu i proponuje dzieciom, by spróbować czegoś nowego. Dania w restauracji są inne niż w domu i nawet jeśli mali bohaterowie są na początku sceptycznie do nich nastawieni, szybko przekonują się, że warto przynajmniej spróbować innych smaków. A po posiłku można iść i pochwalić kucharza: sam szef kuchni wręcza dzieciom przepis na podwieczorkowe danie.

Na wizycie w restauracji nie kończy się ta przygoda: bohaterowie udają się jeszcze na targ po warzywa, co owocuje zagadką dla odbiorców: trzeba obejrzeć warzywa i owoce, które ma się w domu i wymyślić, do czego są podobne. To zadanie na rozwijanie wyobraźni, spostrzegawczość i pomysłowość – z pewnością przyniesie sporo śmiechu. W domu dzieci razem z mamą mogą pobawić się w kucharzy: przyrządzają potrawę, którą następnie zaniosą do „swojego” szefa kuchni. W ten sposób nie tylko poznają nowy zawód, ale też przekonają się, że posiłki nie robią się same. Jeśli ktoś będzie chciał iść w ślady bohaterów, może wypróbować podany w tomiku przepis. Jak na niewielki kartonowy picture book, tekstu jest tu dość dużo – to historia inspirująca dla najmłodszych i ważna także dla ich rodziców, którzy muszą przekonać pociechy, że należy się dobrze odżywiać. Mali odbiorcy dowiedzą się również – między innymi – czego się spodziewać po wizycie w restauracji i dlaczego nie trzeba bać się próbowania nowych potraw. Być może część dzieci uda się dzięki temu zachęcić do lepszego zachowania w miejscach publicznych (Pucio może być stawiany za wzór). Przede wszystkim jednak autorka zwraca uwagę na temat jedzenia i kieruje się do wszystkich małych niejadków – dla Pucia posiłki nie są problemem. To temat, przy którym nie warto grymasić – bo przygoda czai się na każdym kroku. Niewielka historia, która rozbudza wyobraźnię i dzięki temu, że pozostaje blisko najmłodszych – może ucieszyć każdego kilkulatka – Marta Galewska-Kustra przypomina o lubianym bohaterze i sprawia, że może on nauczyć odbiorców czegoś ważnego.

środa, 18 sierpnia 2021

Jan Pelczar: Lecę. Piloci mi to powiedzieli

Czarne, Wołowiec 2021.

Z nieba

Na rynku pojawia się coraz więcej książek związanych z lataniem: reportaży i zwierzeń dotyczących przestworzy, zestawów szkiców biograficznych albo opowieści z lotów. Jan Pelczar w tomie "Lecę. Piloci mi to powiedzieli" nie szuka zatem oryginalności, za to jest bardzo konkretny i stara się dostarczyć czytelnikom wiele tematów do przemyśleń. Proponuje obszerną lekturę, która zwłaszcza w przypadku lockdownów i braku możliwości realizowania marzeń staje się wymowna. "Lecę" to książka rozłożysta i wypełniona atrakcyjnymi także dla zwykłych odbiorców treściami. Nie trzeba koniecznie marzyć o lataniu, żeby czerpać przyjemność z tej publikacji. Pelczar pozwala rozwiewać mity i zrozumieć specyfikę pracy pilotów, zestawia ją z aktualną wiedzą i stanem maszyn, od czasu do czasu zagląda też na stronę pasażerów. Interesuje go jednak bardziej odkrywanie tajemnic zawodu pilota - do tego czytelników dopuszcza.

Przechodzi autor standardową drogę: sprawdza, jak wygląda szkolenie na pilotów i z czym się wiąże, czego powinni się spodziewać kandydaci na takie stanowisko - i jak poradzili sobie ci, którzy dzisiaj mają wylatane tysiące godzin. Pyta, co wpłynęło na życiowe wybory i jakie są mankamenty takiej kariery, poda też informację o zarobkach - wprawdzie nie jako sensację, ale temat powróci przy okazji zastanawiania się nad znaczeniem zawodu i odpowiedzialnością w porównaniu z medykami. Adrenalinę zapewnią czytelnikom sceny z podniebnych problemów i awaryjnych lądowań, ryzyka, które ponosi się w tym zawodzie i pułapek. Nieprzypadkowo Jan Pelczar wypytuje o procedury i ich przestrzeganie: uświadamia czytelnikom, że podejście służbisty jest jedynym sposobem na ograniczenie możliwości wypadku lub katastrofy. Nawet jeśli coś wydaje się przesadzone, ma swoje uzasadnienie i wiąże się z zapewnieniem bezpieczeństwa załodze i pasażerom. Na końcu książki zresztą zastanawia się autor nad przyszłością lotów i nad pracami nad lotami bezzałogowymi: wielu jego rozmówców przyznaje, że czynnik ludzki jest odpowiedzialny za sporo problemów i automatyzacja dużo by w tym wypadku ułatwiła. Jednak nie zależy autorowi na tym, by przekonać do takich tez odbiorców - podsuwa to jako tematy do przemyślenia. "Lecę. Piloci mi to powiedzieli" to świat, do jakiego zwykli czytelnicy normalnie wstępu nie mają. Niezależnie od prób uogólniania i stworzenia jednego obrazu pilotów, każdy ma swoje podejście do tematu i własne wypracowane metody działania. Jan Pelczar skupia się na tym, co dzisiaj dzieje się w lotnictwie, pokazuje zmiany, jakie zaszły wśród pilotów i ich dróg zawodowego rozwoju. Pisze książkę reportażową, bazującą na wielu rozmowach. Umiejętnie wychwytuje ciekawostki, anegdoty i to, co unikalne. Konstruuje z tego spójną opowieść, która zrobi duże wrażenie na odbiorcach. Dzięki docieraniu do informacji niedostępnych powszechnie ma szansę na zaistnienie na rynku - ale to za sprawą świetnej realizacji, narracji, która wciąga i pokazuje odbiorcom wady oraz zalety zawodu może do siebie najbardziej przekonać.

wtorek, 17 sierpnia 2021

Gabriel Garcia Marquez, Mario Vargas Llosa: Dwie samotności. Dialog mistrzów

Muza SA, Warszawa 2021.

Spotkanie

Ten tom jest publikacją w sam raz dla wszystkich moli książkowych, znakomitym dopowiedzeniem dla fanów twórczości Marqueza i Llosy, przypadnie do gustu również ludziom zainteresowanym autotematyzmem i warsztatem wielkich twórców. Jest to książka, która została rozbudowana do swoich rozmiarów za sprawą różnych dodatków: sedno, czyli jej serce, nadawałoby się na broszurę. Sporą część zajmują bowiem recenzje, komentarze i własne wspomnienia świadków wielkiego spotkania - nie ma tu zacięcia dziennikarskiego ani fachowości pióra, nie ma też większych sensacji: ot, zdawanie relacji z czegoś, co samo w sobie dopowiedzenia ani reklamy nie potrzebuje. "Dwie samotności" jednak mają być także przygotowaniem do cennego dialogu i do głosu, którego w literaturze - nie tylko iberoamerykańskiej - zabraknąć nie może.

Ci pisarze są już uznawani za mistrzów, są w stanie też zapełnić salę słuchaczami i zaprosić ich do pełnej refleksji, ale i konkretów z zakresu tworzenia literatury rozmowy. Nic dziwnego, że zapis takiego spotkania może i po latach stanowić ważną i wartościową wskazówkę w procesie interpretacji, ale też w próbach zrozumienia podejścia do literatury obu autorów. W "Dwóch samotnościach" najbardziej liczy się możliwość dotarcia do głębi, sprawdzenia, jak dwa wielkie umysły prowadziły dialog na temat bliski tym, którzy literaturę kochają. Nie ma tu mowy o prostych pytaniach, które uniemożliwiają zastanowienie się nad dziełem - istotne jest natomiast wciąż analizowanie struktur i procesów myślowych, inspiracji oraz problemów zakodowanych w książkach. Jeden pisarz wciela się w rolę uważnego czytelnika, drugi odpowiada na jego wątpliwości czy spostrzeżenia, obaj wzajemnie szanują się, cenią i przyjaźnią. Ale gdy w grę wchodzi literatura, zamieniają się w badaczy. Unikają oceniania, próbują za to zrozumieć. Prowadzą dyskusję nie na poziomie konkretnych wydarzeń z powieści: jeśli nawiązują do jakiegoś wątku, to po to, żeby pokazać jego znaczenie i sposób myślenia twórczego, źródła pomysłów i przesiąkanie literaturą w domu rodzinnym. Zastanawiają się nad powinnościami pisarza i nad tym, czy literatura może przenosić znaczenia społeczne i polityczne. Zdradzają od czasu do czasu tajniki pisania, pokazując, jak docierali do pewnych informacji i po co im one były. Nie będzie zatem wzniosłych słów o tworzeniu - raczej podejście rzemieślnicze. Ale Marquez i Llosa ze zrozumiałych względów rezygnują też z fałszywej skromności: są przekonani, że ich proza ma wielkie znaczenie, wiedzą, że nie powinni się krygować i udawać, że jest inaczej - dzięki czemu mogą zabrać słuchaczy w podróż po własnym świecie. Czytelnicy tego tomu dowiedzą się między innymi, jak narodziła się ta przyjaźń między dwoma geniuszami literatury i jakie wydarzenia doprowadziły do spotkania. To publikacja dla czytelników znających arcydzieła literatury i szukających dodatkowych komentarzy do nich - samodzielnie może jednak zaistnieć za sprawą refleksji na temat pisania i na temat roli literatury - to, co odkrywają pisarze w kontekście powieści w Ameryce Łacińskiej spokojnie da się rozszerzyć na inne środowiska. Mimo nawiązań do wydarzeń historycznych ważne są tu kwestie uniwersalne.

poniedziałek, 16 sierpnia 2021

dr n. med. Aleksandra Rutkowska, dr n. o zdr. Aleksandra Olsson: Żyj bez toksyn

Chilli Zdrowie, Znak, Kraków 2021.

Przestrogi

Aleksandra Rutkowska i Aleksandra Olsson to dwie autorki, które eksponują tytuły naukowe na okładce popularyzatorskiego tomu "Żyj bez toksyn". Piszą książkę o tym, dlaczego należy unikać plastiku, a hasło "plastyfikatory" jest ich ulubionym straszakiem, który powraca co kilka stron w kolejnych ostrzeżeniach. Książka ma formę poradnika i została przygotowana tak, by zapewnić odbiorcom wsparcie zawsze wtedy, gdy chcą usunąć jakieś plastikowe elementy ze swojej codzienności. Dzielą codzienność na przejrzyste części, żeby ułatwić nawigację po książce. Opowiadają o tym, jak unikać plastiku w domu, w kuchni i posiłkach, w sprzątaniu i kosmetykach, w wychowywaniu dzieci, w pracy czy na zakupach. I w zasadzie trudno odmówić im racji, tyle tylko, że tony okołohisteryczne trochę psują wrażenie całości. Obie autorki starają się pisać rzetelnie i utrzymać styl poradnika. Stosują wyliczenia, przedstawiają kolejne motywy, które mogą odbiorców zainteresować - ale co jakiś czas wpadają w katastroficzne tony i wtedy rujnują starannie wypracowany efekt. "Żyj bez toksyn" to zbiór porad, trzeba nauczyć się odpowiednio korzystać z tej publikacji, nie dać się zwariować (kilkukrotne użycie plastikowej butelki raczej nie zabije użytkownika, który się na to odważy, tymczasem z narracji tak właśnie można wywnioskować). Jeśli ktoś chce żyć w zgodzie z ideami zero waste, może tu znaleźć sporo inspiracji i przydatnych podpowiedzi. Jeśli ktoś uważa, że ludzkość produkuje zbyt dużo plastiku i warto to ograniczyć - zyska wskazówki, jak to zrobić. Jeśli ktoś chciałby dowiedzieć się, jakie certyfikaty i oznaczenia na produktach zasługują na uwagę - tu otrzyma odpowiednie wiadomości. Autorki zajmują się nie tylko tym, czego nie używać (i tłumaczeniem, dość pobieżnym, z jakiego powodu). Są w stanie wyjaśnić, jakie zastępniki stosować. Będzie to oczywiście wymagało od odbiorców większych nakładów finansowych, a także więcej wysiłku (nikt nie zastanawia się nad tym, że noszenie wody w plastikowej butelce oznacza zredukowanie ciężaru samego opakowania, noszenie wody w butelce szklanej nie musi być już tak wygodne) - jednak to publikacja dla zdeterminowanych i dla potrzebujących przewodnika w świecie zasypywanym przez plastik. Autorki nie namawiają do rezygnowania z ulubionych elementów dnia albo rozrywek, zdają sobie sprawę, że niektóre nawyki trudno zmienić - więc w procesie wprowadzania zmian starają się po prostu zmodyfikować określone zachowania odbiorców, a nie przekonywać ich do radykalnego odrzucenia trybu życia. "Żyj bez toksyn" to poradnik dość ciekawy, ale też miejscami mocno przerysowany. Jest na rynku wiele podobnych książek, ale rzadko spotyka się aż tak radykalne podejście i narrację opartą na straszeniu czytelników. Można jednak przymknąć oko na stronę perswazyjną i skorzystać z samych fachowych porad.

niedziela, 15 sierpnia 2021

Marta Obuch: Dama ciężkich obyczajów

Filia, Poznań 2021.

Ogródek gangstera

Marta Obuch pisze ostatnio swoje komedie kryminalne według jednego szablonu i to wcale nie musi być problemem dla czytelniczek. Bo łatwo dać się uwieść historiom romansowym z ogromną dozą humoru na pierwszym planie oraz z sensacjami (zwykle ze śląskich miast) w tle. Tym razem autorka powołuje do istnienia trzy niezwykle żywiołowe bohaterki. Wiolonczelistka Lidka zamierza zająć się swoim życiem uczuciowym i codziennie zagadywać do jednego nieznajomego mężczyzny, żeby dzięki temu zwiększyć szansę na miłość. Jej kuzynka, Iwonka, przeżywa właśnie kryzys: wieloletniemu narzeczonemu zaczęło przeszkadzać, że Iwonka niesamowicie się spasła. Poczciwy Misiek próbuje delikatnie (w swoim mniemaniu) dać Iwonce do zrozumienia, że powinna odrobinę o siebie zadbać, zyskuje jednak tyle, że narzeczona wyprowadza się z domu i postanawia zająć się rozpustą. Przynajmniej - w oczach nieświadomego Miśka. Jest jeszcze ciotka Czesława, energiczna starsza pani, która w wyniku kradzieży straciła oszczędności całego życia - i w efekcie szansę na spełnienie dość nietypowego marzenia. Kobieta wie, że nie powinna przesadnie liczyć na sukces policji w odzyskaniu majątku, chce zatem sama zwrócić się do gangsterów z prośbą o pomoc. Tyle tylko, że poznanie gangstera to nie taka prosta sprawa i warto byłoby najpierw wiedzieć, gdzie szukać.

O ile w charakterach i w sprawach kryminalnych wprowadza Marta Obuch urozmaicenia, na wszelki wypadek wciąż wpatrując się w powieści Joanny Chmielewskiej, o tyle wątek romansowy jest zwykle podobny: od początku wiadomo, między kim zaiskrzy, a sam rozwijający się temat miłości autorka wykorzystuje przede wszystkim po to, żeby pouczać czytelniczki w sprawach sercowych. Podpowiada im, jak się zachowywać, żeby zdobyć uznanie lub uwagę ukochanego, znaleźć receptę na kryzys w związku albo uciec od powszechnych problemów. Daje wskazówki wprost, wtapia je w narrację tak, by nikt nie miał wątpliwości, co zrobić, gdy uczucie gaśnie. Flirty, randki, wzajemne drobne kłamstewka i otwartość na nowe doświadczenia - to wszystko ma przynosić radość. Marta Obuch podpowiada, jak stworzyć satysfakcjonujący związek. Nie obiecuje miłości aż po grób, jej "żyli długo i szczęśliwie" zatrzymuje się na sprawach najbardziej aktualnych - a uczucie zdobywa się często przez żarty i komiczne sytuacje. Nie ma wielkich słów, nie ma łzawych historii ani sentymentów, dzięki czemu nawet realizowany w kolejnej książce schemat wcale nie będzie nudzić. Autorka dodatkowo puszcza wodze fantazji w kwestiach porachunków gangsterskich: nie ma tu żadnych ograniczeń, może wymyślić wszystko - nawet nie po to, żeby dostarczyć adrenaliny odbiorcom, a żeby ich ciągle rozśmieszać. Jest to rozwiązanie, które dobrze się sprawdzi. Charakterystyczne dla gatunku zderzenie naiwności zwykłych bohaterek z pozornie sprytnym i niebezpiecznym gangiem - to nie motyw, w który trzeba uwierzyć. Jednak sposób prowadzenia narracji i cenne porady dla odbiorczyń to powody, dla których po "Damę ciężkich obyczajów" sięgnąć dla rozrywki w wakacje można bez strachu.

Andrzej Żak: Samuraj i anioł stróż

Wydawnictwo BIS, Warszawa 2017.

Walka

Jest to książka, w której istotne stały się dwa tematy: wiara (na drugim planie) i walka z ciężką chorobą (na pierwszym. Andrzej Żak w „Samuraju i aniele stróżu” wysyła odbiorców do szpitala, na oddział, na którym przebywają ciężko chore dzieci. Są tu sale, z których się długo nie wraca, jest sporo strachu i cierpienia. Przygotowania do operacji ratujących życie, ksywki (bo jakoś trzeba zachować normalność) i brak szkolnych obowiązków, może poza lekcjami katechezy, które z nudów można przetrwać. Teo też znajduje się w szpitalu. Dba o niego starszy brat, jednak Teo trochę zaczyna już tracić nadzieję na to, że kiedyś wyzdrowieje. Nie chce słuchać zapewnień innych, ma dość leżenia. Z pomocą przychodzi mu Jasny, wysłannik nieba, krótko mówiąc: anioł stróż. Przychodzi we śnie, ale nie po to, żeby prawić chłopakowi kazania. Wplątuje się w całą ekipę dzieciaków, które przecież chciałyby funkcjonować normalnie i potrzebują możliwości wyszalenia się. Zabiera Teo na trening karate i zmusza do wielkiego wysiłku. W dzień chłopiec leży w szpitalnym łóżku, nocami stacza ciężkie pojedynki z trudnymi przeciwnikami. Jasny nie zamierza niczego ułatwiać, co najwyżej zagrzewa do boju i komentuje z dystansu. Gdzieś w tym wszystkim pozostaje Bóg (tajemniczy tatuaż na ramieniu ochroniarza jest wiele mówiącym znakiem), ale nie chodzi o nawracanie. Przynajmniej – nie do końca. W pewnym momencie Andrzej Żak przejdzie na pocieszanie i wprowadzanie kaznodziejskich tonów (na szczęście – na krótko), bardziej zależy mu jednak na dodawaniu otuchy chorym dzieciom i pokazanie im oraz ich otoczeniu, że chorobę można potraktować jako walkę, w której wsparciem będzie także wiara. Teo potrzebuje autorytetu, ale nie znajdzie go w osobie szpitalnego kapelana – ksiądz nie wierzy chłopakom w ich rewelacje i w ich wizję nieba, nie ma zamiaru jednak odbierać im zabawy. Tylko Jasny wie, że czasami trzeba być trochę szorstkim, żeby dogadać się z dzieciakami. „Samuraj i anioł stróż” to opowieść, która na początku może wciągnąć przez nietypowy kontekst: rzadko kiedy tłem wydarzeń – i to dosłownym tłem – staje się szpital i onkologia dziecięca. Tutaj jednak mali bohaterowie nie mają problemów z zaakceptowaniem swojego stanu: jeśli dziewczynka ma stracić pierś, wie już, że dzięki chirurgii plastycznej zrobi sobie jeszcze ładniejszą. Zmiany na twarzy dodają charakteru – a jeśli już nie da się znaleźć pocieszenia w prostych hasłach, można się przenieść w świat wyobraźni. Andrzej Żak wykorzystuje dość prostą analogię: to proces wracania do zdrowia ma być walką, ćwiczenia karate, które wykonuje Teo każdej nocy, uczą go wysiłku i niepoddawania się. Problemem bywają od czasu do czasu nieodpowiednie dobory słów, niektórych może też zniechęcić motyw modlitwy i wiary jako sposobu rozwiązywania problemów. Ale Andrzej Żak zwraca się do ściśle określonej grupy odbiorców, tych, którzy właśnie takiego rodzaju pocieszenia potrzebują.

sobota, 14 sierpnia 2021

Natascha Lusenti: Wszystkie barwy marzeń

Wydawnictwo Literackie, Kraków 2021.

Przyjaźń

Natascha Lusenti zaczyna tę książkę bardzo ostrożnie i stopniowo się rozkręca. Ma pomysł na opowieść, ale pomysł bazuje na drobiazgu, który nie ma siły przebicia w dzisiejszym świecie. Jednak autorka się nie poddaje. Powoli wprowadza Emilię do świadomości czytelników oraz w życie małego chłopca, Nicoli. Emilia nie nadaje się na przebojową i podbijającą serca wszystkich bohaterkę - jest wycofana, zlękniona i samotna. Wprowadza się do mieszkania przyjaciółki na skutek zawirowań w jej własnym życiu. Prowadzi jako wolontariuszka kursy kreatywnego pisania dla dzieci i próbuje przetrwać w nieprzyjaznej rzeczywistości. Emilia jest raczej nieporadna i zagubiona niż przekonana o własnej wartości. Robi jednak coś, czego nikt inny nie próbował: pisze drobne opowiadania w formie listów do nieznajomych. Charakterystyczne kartki zapisuje tekstami zaczynanymi od słów "dzisiaj rano zbudziłam się i". Nie jest to może początek z fajerwerkami, ale ludzie z kamienicy mogą się ustosunkować do utworu i wyrażać swoje opinie przez dopiski albo inne reakcje. Stopniowo część mieszkańców przyzwyczaja się do tych wyznań i czeka na nie, a druga część - szuka sposobu na pozbycie się problemu w postaci niespełnionego literata. Emilia nie chce się przyznać, że to jej twórczość. Niewielu ludzi może się dowiedzieć o tym, jak dzieli się swoimi przemyśleniami - i dlaczego.

Jest jeszcze Nicola. Chłopiec, który po rozstaniu rodziców pozostał z tatą i nie potrafi się z nim zbyt dobrze dogadać. Nicola ucieka w świat książek - co może nie jest zbyt typowe dla małego chłopca, ale dla małego chłopca, który rozpaczliwie potrzebuje schronienia - idealne. Uwielbia też filmy, zwłaszcza "Gwiezdne Wojny" może oglądać wiele razy. Nicola nie znosi partnerek ojca. Stara się je przepłoszyć, uznaje je za źródło wszelkich nieszczęść i problemów (przede wszystkim - braku komunikacji z tatą). I kiedy taki chłopiec potrzebujący wsparcia i zrozumienia trafi na równie zagubioną młodą kobietę - będzie mógł zyskać ukojenie. Między Emilią i Nicolą nawiązuje się piękna przyjaźń. Tyle że kiedy wszystko zmierza w stronę oazy spokoju, odzywają się ci, którym przeszkadza cudze szczęście.

"Wszystkie barwy marzeń" to książka, która ucieka od schematów fabularnych. Bardziej istotne niż relacje między dorosłymi jest tutaj poszukiwanie wsparcia i bratniej duszy niezależnie od wieku. Lusenti trzyma się konsekwentnie detali: raz skupia uwagę czytelników na kotach bohaterki, by za moment nawiązać do specyfiki tworzenia tekstów (autotematyzm jest tu jednym z powracających motywów). Liczy się umiejętność postrzegania świata przez dziecko albo przez pryzmat wewnętrznego dziecka: to właśnie wyczulenie na drobiazgi, które mogą zmienić interpretację wydarzeń. W tej powieści nie ma pośpiechu ani chęci pouczania odbiorców. Autorka co najwyżej może zasugerować, gdzie znaleźć szczęście, podpowiedzieć, jak pozostać sobą mimo niesprzyjających okoliczności. To jednak nie ma przełożenia na wskazówki do natychmiastowego zastosowania, raczej wymusza na czytelniczkach refleksję nad sobą i nad wybieranymi w życiu rozwiązaniami.

Im dalej, tym lepiej. Autorka czuje się coraz swobodniej w narracji, nie potrzebuje już podpórek ani rozbiegówek. Pisze tak, by zaintrygować, ale też żeby przyciągnąć do lektury osoby wrażliwe i nastawione idealistycznie do świata. Emilia wynajduje sobie sposób na to, by nie dać się skrzywdzić - a przy okazji może też komuś pomóc. Nicola potrzebuje uwagi, ale znajduje ją w najlepszym możliwym momencie. Wszystko musi się udać, nawet jeśli po drodze bywa bardzo ciężko. Ta powieść może niepostrzeżenie wciągnąć.

piątek, 13 sierpnia 2021

Lily King: Kochankowie i pisarze

Prószyński i S-ka, Warszawa 2021.

Bez próżni

Takie historie wciąż się zdarzają i nie ma w nich punktu zaczepienia. Zaczynają się zlewać ze sobą i mieszać z rzeczywistością, a powstają chyba w głównej mierze dlatego, że autorzy chcą pokazać czytelnikom niemoc w wielu wydaniach. "Kochankowie i pisarze" to książka, w której próżno szukać wyróżniającej się fabuły. Lily King nie zajmuje się tworzeniem akcji, biegu wydarzeń, jaki mógłby zaintrygować czytelników i przekonać ich do pozostania przy lekturze. Casey wydaje się być bierna. Nie może zrobić ze swoim życiem nic, co przekonałoby, że warto podejmować wysiłek i nie czekać na rozwój wydarzeń. To młoda kobieta, która ma poważne problemy finansowe (jednak nie spędzają jej one snu z powiek). Pracuje jako kelnerka, mieszka kątem w mieszkaniu, które nie spełnia żadnych standardów - i próbuje żyć marzeniami o stworzeniu wielkiej powieści. Casey wie, że jej znajomi literaci jeden po drugim odchodzili od młodzieńczych rojeń - stopniowo przenosili się do firm gwarantujących im stabilizację i regularną pensję. Jednak Casey zachowuje się tak, jakby nigdy nie dorosła. Wciąż liczy na to, że zdobędzie sławę i niezależność za sprawą własnych umiejętności. Ignoruje fakt, że informacja o tworzeniu powieści budzi raczej ironię w rozmówcach. I dziwi się, kiedy ktoś zwraca jej uwagę na inne możliwości działania. Casey koncentruje się bardziej na swoich podbojach miłosnych, czerpie przyjemność z seksu, kocha dwóch różnych mężczyzn - ale też Lily King nie chce zamieniać książki ani w czytadło, ani w erotyk: sceny łóżkowe są tylko dodatkiem do psychologizmów w wykonaniu bohaterki, bezemocjonalne i pozbawione detali służą do pokazania natury kobiety.

"Kochankowie i pisarze" to zatem powieść rozsnuta między niemożnością realizowania się w twórczym zawodzie i brakiem zdecydowania w kwestiach osobistych. Casey przekonuje się codziennie, że nie rozumie ludzi i przez nich jest niezrozumiana. Ale autorka nie znajduje tu miejsca na większe emocje. Nie wybija nawet procesu żałoby, a przecież niedawno Casey straciła matkę. Problem z tą książką polega na monotonii uczuć: nawet jeśli autorka dotyka spraw ekstremalnych (czy to bolesnych, czy - nastrajających entuzjastycznie), nie przekazuje tego jako chwil przełomowych dla bohaterki. Dba o jednostajność w narracji oraz w biegu wydarzeń, odsuwa się od chęci budzenia jakichkolwiek silniejszych uczuć u odbiorców. Zupełnie jakby każde drgnienie przenosiło ją automatycznie na półkę z literaturą rozrywkową. Jeśli do tego doda się dylematy literackie bohaterki - bo każdy niespełniony pisarz musi je w lekturach mieć - robi się naprawdę trudno. Trzeba gustować w tego typu literaturze, żeby docenić jej rozwiązania i zabiegi. "Kochankowie i pisarze" to propozycja dla części odbiorców. Raczej nie dla tych, którzy nie lubią ciągnących się w nieskończoność rozterek i przemyśleń.

czwartek, 12 sierpnia 2021

Joanna Derda, Marta Pawłowska: Jedzenie emocjonalne i inne podjadania

Sensus, Helion S.A., Gliwice 2021.

Odchudzanie

Ta książka jest objętościowo może niepozorna, jednak przyda się wszystkim tym, którzy poszukują sposobu na schudnięcie albo próbują zrozumieć, dlaczego przybierają na wadze i sięgają po określone rodzaje potraw w chwilach stresu. Joanna Derda i Marta Pawłowska tworzą książkę wyjaśniającą charakterystyczne mechanizmy związane z wyborami żywieniowymi. Zajmują się rozwiewaniem mitów, wskazywaniem pułapek. Odpowiadają na pytanie, jak wygląda dieta cud, czy detoksy i głodówki mają sens, a także - jak nabrać energii do zwykłego funkcjonowania. Co ważne: tutaj otyłość traktowana jest jako choroba i mimo mód na akceptowanie swojego ciała w każdym kształcie, autorki podkreślają, że nadwaga prowadzi do problemów zdrowotnych, może też być bardzo wygodną wymówką. Zachęcają jednoznacznie do zmian, a jeśli ktoś potrzebuje wskazówek, jak zacząć - będzie mógł je tu znaleźć. Pomagają w odróżnieniu głodu, apetytu i zachcianek jedzeniowych, podpowiadają, jak bez wielkich wyrzeczeń ograniczać desery (nie ma to może zbyt wiele wspólnego z ideą zero waste, ale w tym wypadku gra toczy się o zdrowie i szybko sprawdzalne efekty związane z przemianami ciała). Pojawia się tu kwestia jedzenia pod wpływem stresu, podjadania, zaspokajania głodu, który nie zdążył zaistnieć, przyzwyczajeń i uzależnień. Przypominają autorki o tym, jak producenci wysoko przetworzonej żywności przywiązują do siebie konsumentów - i dlaczego nie zawsze warto wierzyć sklepom ze zdrową żywnością. Czytelnicy zapewne wiedzą, z jakich powodów sięgają po przekąski - jednak jeśli tego sobie do tej pory nie uświadomili, dowiedzą się wszystkiego o psychologicznych aspektach sięgania po jedzenie. Derda i Pawłowska odwołują się między innymi do kwestii "terroru" jedzeniowego, nie zgadzają się na to, żeby odbiorcy ulegali pokusom albo modom na zdrowe żywienie - najpierw trzeba edukować społeczeństwo pod tym względem, pokazywać, co oznaczają kolejne trendy. Zestawiają dawne zachowania i dzisiejsze podejście do jedzenia, przypominają o źródłach tradycji. Bywa, że podsuwają prawdy niewygodne: podkreślają, że osoby z dużą - zagrażającą zdrowiu - nadwagą najczęściej widziane są z torbami pełnymi przekąsek i w trakcie jedzenia. Zwracają uwagę na oczywistości, których czasami łatwo jest nie dostrzegać. Podkreślają rolę reklam, ale nie zapominają też o zmianach w przemyśle żywieniowym, mogą wytłumaczyć, dlaczego coś, co nigdy nie było uznawane za specjalnie szkodliwe, teraz zalicza się do niezdrowych produktów. Zachowują dystans do tematu jedzenia, zdają sobie sprawę z tego, że co pewien czas rynkiem wstrząsają rewelacje ze strony uczonych - i nie mogą być one traktowane jak dogmaty. Całość wieńczy przedstawienie charakterów i typów ludzi, którzy mogą sabotować podejście do zmian w przyzwyczajeniach żywieniowych - to przestroga i jednocześnie podpowiedź, jak zachowywać się w obliczu buntowników. Wszystko po to, żeby wychować świadomych czytelników - tu liczy się efekt, edukowanie społeczeństwa. "Jedzenie emocjonalne i inne podjadania" to książka wartościowa - skondensowana i rzeczowa. Oczywiście nie wszystkim będą się podobać radykalne czasem stwierdzenia, ale trudno odmówić autorkom racji.

środa, 11 sierpnia 2021

Zbigniew Izdebski w rozmowie z Małgorzatą Szcześniak: Siedem grzechów przeciwko seksualności

Poradnia K, Warszawa 2021.

Radość seksu

Książki dotyczące edukacji seksualnej a kierowane do dorosłych najlepiej sprawdzają się, kiedy mają formę wywiadów-rzek. To najbardziej przyswajalny sposób przedstawiania wiadomości - i najchętniej przyjmowany przez masowych odbiorców. Dlatego też kolejne publikacje w tym temacie wykorzystują sprawdzony mechanizm, system pytań i odpowiedzi, wyjaśnień na tyle prostych, by każdy znalazł w nich coś dla siebie i na tyle ciekawie prowadzonych, żeby nie czuło się ciężaru lektury edukacyjnej. "Siedem grzechów przeciwko seksualności" to tom przygotowany przez Zbigniewa Izdebskiego i Małgorzatę Szcześniak - rozmowa podzielona na siedem części i dotycząca nie tyle samych łóżkowych działań, a ograniczeń i problemów, które nie pozwalają do końca cieszyć się życiem erotycznym. Autorzy nie zagłębiają się w tematy skomplikowanych chorób, pozostają przy kwestiach, które pomogą w autodiagnozie i ewentualnie w pozbyciu się kłopotów przez zwykłych czytelników.

Skoro siedem grzechów, to pierwszy problem uniemożliwiający czerpanie radości z seksu przynosi religia. Zbigniew Izdebski odpowiada na pytania związane z wiarą katolicką, zastanawia się nad tym, co daje wstrzemięźliwość seksualna i czekanie z "pierwszym razem" do ślubu, ale opowiada też o tym, jak przekonania związane z religią wpływają na zachowania w łóżku - czasami są poważnymi ograniczeniami w osiągnięciu satysfakcji czy w zaspokojeniu partnera. W temacie wstydu pojawia się między innymi motyw wyglądu, ale nie tylko - tu znalazła się też przestrzeń na opowiedzenie o komplikacjach płynących z dostępu do pornografii. Wstyd to brak akceptacji własnego ciała, ale też brak umiejętności komunikowania się i otwartego mówienia o swoich potrzebach. Pojawiają się tu też inne aspekty życia seksualnego, mniej akceptowane przez społeczeństwo, ale sygnalizowane w pojedynczych pytaniach i krótkich odpowiedziach - między innymi upodobanie do spankingu czy wizyty w klubach swingersów. W przypadku zaniedbania autorzy wychodzą od tematu przyjaźni w związku, ale szybko przechodzą do kwestii zdrady. Dalej już zawężają zasięg rozdziałów. W przypadku wykluczenia piszą między innymi o potrzebach seksualnych ludzi z niepełnosprawnościami. Rozdział o manipulacji przynosi sporo przemyśleń na temat LGBT, przy zagubieniu jest mowa o identyfikacji płciowej. Ostatni rozdział - zgorszenie - przynosi analizę zachowań pedofilskich. Wszystko to rozgrywa się bardzo szybko, liczą się nie tyle prezentacje badań, co proste przekonania i perswazje. Czytelne dla masowego odbiorcy, a jednocześnie - nieprzytłaczające. Zbigniew Izdebski i Małgorzata Szcześniak kierują się do dorosłych czytelników, którzy jednak przy dość konserwatywnym podejściu nie rozumieją, czego się spodziewać po dzisiejszych czasach w kwestii seksu i seksualności. Książka pomoże im zrozumieć kierunki przemian oraz ograniczenia, które ludzie sami sobie narzucają. Jest to publikacja, po którą można sięgnąć z ciekawości i dla poznawania analiz dotyczących życia erotycznego z perspektywy seksuologa - nie będzie raczej przełomowa, ale może się odbiorcom przydać jako pouczająca lektura.

wtorek, 10 sierpnia 2021

Cixin Liu: O mrówkach i dinozaurach

Rebis, Poznań 2021.

Konflikt

Cixin Liu funkcjonujący w świadomości odbiorców jako objawienie chińskiej i światowej fantastyki naukowej tworzy bardzo przekonującą i uniwersalną opowieść nie o stanie wiedzy na temat prehistorii - a o mentalności ludzi. Ludzie w tej książce nie występują, nie ma jeszcze dla nich miejsca na świecie, a jednak autor bez większego wysiłku przekona odbiorców do tez, które wplata w książkę i które ilustruje zachowaniami anonimowych bohaterów. To zresztą jeden z wyróżników tomu: nie ma wiodącej postaci, która poprowadziłaby przez meandry fabuły. "O mrówkach i dinozaurach" to tom, w którym prym wiodą mrówki i dinozaury, w większości bezimienne - jeśli czasem zjawia się przywódca jednej z grup, nie ma on większego znaczenia w kontekście całości i na pewno nie zostanie przewodnikiem dla odbiorców. Może ewentualnie posłużyć jako przykład nieudolności przywódców.

"O mrówkach i dinozaurach" to książka o katastrofie. Autor przenosi czytelników w daleką przeszłość i pokazuje współpracę dwóch gatunków, które dzieli niemal wszystko. Dinozaury są ogromne i groźne, dysponują wielką siłą i poradzą sobie z każdym przeciwnikiem. Mrówki - są maleńkie i precyzyjne, zniszczyć je może każdy, jednak ze względu na ich przydatność w niespodziewanych momentach warto się o nie zatroszczyć. Dinozaury są w stanie budować wielkie potęgi - bo mają potężne umysły (przynajmniej w tym ujęciu). Mrówki samodzielnie nie znaczą nic, a jako grupa - najliczniejsza z możliwych - działają jak jeden organizm, chociaż szwankuje im logika. Mrówki i dinozaury zawiązują sojusz. Nie mają wspólnego języka, ale porozumiewają się metodą gestów i domysłów. Dinozaury potrzebują mrówek najpierw przy unikaniu problemów dentystycznych: małe owady świetnie czyszczą przestrzenie między zębami z resztek. Dość szybko mrówki uczą się precyzyjnej chirurgii i stają się wartościowymi lekarzami dla dinozaurów. A później - wszystko się psuje. Mrówki i dinozaury stają się śmiertelnymi wrogami, wykorzystującymi bezwzględnie każdą możliwą przestrzeń do tego, żeby zniszczyć przeciwnika.

Na początku Cixin Liu pisze tak, jakby chciał rzeczywiście odtworzyć wydarzenia z przeszłości i prowadzi narrację w stylu filmu przyrodniczego, jednak z czasem coraz bardziej zanurza się w świat fantastyki i przeprowadza czytelników przez rozmaite układy i strategie. I tu przestaje już chodzić o mrówki i dinozaury - zamiast nich przed oczami odbiorców pojawiać się będą coraz częściej ludzie, wodzowie i dyktatorzy, ci, którzy dążą do zdobycia władzy albo ci, którzy chcą tę władzę utrzymać. Walka między mrówkami i dinozaurami zamienia się w obraz ludzkich charakterów w najbardziej ekstremalnych sytuacjach. Wyostrza Cixin Liu sceny, tak, żeby wszystko stało się jasne błyskawicznie i żeby czytelnicy nie mieli wątpliwości co do prawdziwych intencji autora. "O mrówkach i dinozaurach" to książka niezwykła przez odejście od standardowych sposobów prowadzenia narracji, przez wybór bohatera zbiorowego w miejsce jednostki, ale też przez trafną diagnozę problemów społecznych. Cixin Liu momentami jest naiwny - a jednak przerażająco celnie charakteryzuje problemy płynące ze strachu przed innością.

poniedziałek, 9 sierpnia 2021

Antonio Talia: Drogra krajowa numer 106. Na tajnych szlakach kalabryjskiej mafii

Czarne, Wołowiec 2021.

Ryzyko

Jest to reportaż drogi, książka, w której trasę wyznacza droga krajowa numer 106. Wzdłuż tej drogi - na kolejnych kilometrach - Antonio Talia odnotowuje kolejne mafijne porachunki, sceny jak z filmu sensacyjnego, pokazujące specyfikę regionu i trudną historię. Tematem tomu staje się działalność tajnej organizacji mafijnej - nie do zatrzymania i komplikującej codzienność w sielskich z pozoru pejzażach. Każdy przystanek na drodze to nowa opowieść - nowa, a jednocześnie niemal znana, wybrzmiewająca podobnie do poprzedniej. Bezwzględność, zabójstwa, koszmar na jawie - tu nie ma możliwości wytchnienia. Za każdym wydarzeniem skrywa się ogromne cierpienie, strach i dramaty, którym nie można zapobiec.

Autor sięga po biografie bohaterów tej opowieści, sprawdza śledztwa i otoczkę społeczno-polityczną. Odmalowuje wydarzenia literacko i przekonująco, tak, żeby czytelnicy mieli wrażenie, że uczestniczą w nich jako obserwatorzy. Odwołuje się do kontekstu, żeby wyjaśnić nastroje lokalsów, a kiedy już naświetli tematy związane z decyzjami na szczycie - może na moment odwrócić wzrok i przedstawić to, co zobaczy zwykły, nieświadomy przebiegu wydarzeń, obserwator, turysta, który przypadkiem zabłądziłby w te strony. W dalszej części przeprowadza autor rozmowy z tymi, którzy pomogą mu w wyjaśnieniu przebiegu wydarzeń, którzy wiedzą coś albo mogą podsunąć tropy do literackiego śledztwa. Niby wszystko jest już rozwiązane i jasne, a jednak Antonio Talia zachowuje się tak, jakby chciał poprowadzić czytelników przez cały proces dochodzenia do prawdy. Zapewnia im dzięki temu więcej emocji w lekturze - która i tak już dostarcza tych emocji w nadmiarze. Dba autor o przedstawianie specyfiki miejsca. Jeśli pojawiają się tu jakieś nietypowe dla innych regionów zachowania obyczajowe - zostaną odnotowane. Jeśli rozmówca autora malowniczo wpisuje się w krajobraz, doczeka się słownego portretu. Nic twórcy tej książki nie umknie - i podobnie szczegółowy jest w przedstawianiu detali z niedalekiej przeszłości. Bardzo starannie odnotowuje autor powiązania między poszczególnymi niechlubnymi postaciami, kiedy wchodzi w przestrzeń kryminału i sensacji - radzi sobie bardzo dobrze za sprawą pozostawania przy rzeczowym, bezemocjonalnym stylu. Nie ocenia, a podsuwa zestaw faktów, które ilustruje jeszcze komentarzami swoich rozmówców. Dzięki temu udaje mu się wstrząsnąć odbiorcami. Każda kolejna historia - oddzielny rozdział - pokazuje ogrom zjawiska i bezradność wobec niego. Wszystko wydaje się opowieścią z przesadzonego filmu sensacyjnego, a przecież autor nie uruchamia tu wyobraźni - nie musi, rzeczywistość dostarcza mu inspiracji w nadmiarze. Zaznacza Antonio Talia miejsca, w których posiłkuje się wiedzą wypracowaną przez śledczych, ale robi to z wielką wprawą - nie zaburza rytmu książki. Nie chodzi tu o budzenie sensacji i strachu, a o konkretne przedstawianie sytuacji i o udzielenie odpowiedzi na pytania, które nurtują czytelników. "Droga krajowa numer 106" to trudny reportaż - stworzony mistrzowsko pod kątem precyzji i sposobu podawania informacji. Potężna jest ta książka - i wywrze ogromne wrażenie na odbiorcach, zwłaszcza na tych, którzy zainteresowani są tematem mafijnych działań.

niedziela, 8 sierpnia 2021

Marzena Mróz-Bajon: Domy pisarzy

Marginesy, Warszawa 2021.

Podróże

Marzena Mróz-Bajon tworzy sobie wycieczkę śladami ukochanych pisarzy. Odbywała już podróże literackie, z książkami w ręce. W następstwie tych fascynacji zamierza przebyć określone szlaki, trafić do różnych miejsc na całym świecie, przekonać się, w jakich warunkach powstawały jej ulubione dzieła, pobyć przez chwilę w domach zamienionych w muzea, a jeśli to możliwe - posiedzieć w fotelach twórców, za ich biurkami, albo nawet położyć się w ich łóżkach i sprawdzić, co widzieli po przebudzeniu. Nie ma w tym innego celu niż poszukiwanie tropów weny, analizowanie tego, co nieuchwytne i liczenie na przypadki, które wzbogacą opowieść. Jest autorka wyczulona na detale: raz zachwyci ją obecność starszego mężczyzny za płotem, raz wystraszy kot w pościeli jednego z pisarzy. W jednym kraju będzie mogła wszystkiego swobodnie dotykać i korzystać z mebli do woli, w innym - wyłącznie się przyglądać (i wtedy wybierze łamanie reguł, próby przechytrzenia kustoszy). Jeśli wydarza się coś w ujęciu autorki magicznego - zostanie to odnotowane w tekście. Jeśli się nie wydarzy, mimo wielkich nadziei - wystarczy przytaczanie ważnych cytatów z książek kolejnych autorów. Trzeba przyjąć postawę voyuerysty, chcieć podążać za autorką i przychodzić do miejsc, które mogły wpłynąć na kształt utworów. Mimo najszczerszych chęci nie da się przecież odtworzyć całego kontekstu tworzenia - Marzena Mróz-Bajon zadowala się zatem możliwością przybycia do konkretnego miejsca, udaje sama przed sobą, że taka podróż jest potrzebna do lepszego zrozumienia dzieł i do analizowania życiorysu. Dba o to, żeby odwzorować swoje wrażenia zmysłowe, odnotowuje między innymi klimat pomieszczeń, rodzaj oświetlenia, widoki z okna, rozkład pokoi. Wpisuje się w dzisiejsze programy lifestyle'owe - tyle że zamiast do mieszkań celebrytów, trafia do pisarzy z różnych epok i różnych kultur. Jest w tym i dziecięca ciekawość i naiwność, autorce wydaje się, że dzięki swoim podróżom dowiaduje się czegoś nowego - tymczasem po prostu odhacza kolejne miejsca na mapach i pracuje na własne wspomnienia. Nie zawsze udaje jej się zresztą przyciągnąć do obrazka - nie decyduje się na pogłębianie spostrzeżeń, chociaż bez wątpienia ma wiedzę na temat kolejnych artystów i dobrze zna ich dzieła. Do swoich uwag dokłada zestawy cytatów, czasami dość obszerne, jakby chciała w ten sposób jeszcze bardziej przybliżyć czytelnikom cel wyprawy. Prezentacje autorów przez pryzmat ich mieszkań z perspektywy czytelników to jeden z bardziej oryginalnych dodatków do biografii. Rzadko zdarzają się tu ciekawe anegdoty (i zwykle dotyczą autorki, a nie obiektów jej badań), duch miejsca ma zastąpić bardziej przydatne informacje. Tu o przydatność zresztą nie chodzi - liczy się przygoda w klasycznym stylu, możliwość zwiedzania krajów i poznawania tego, co najbardziej osobiste. "Domy pisarzy" to książka stworzona dla ciekawskich. Nie ma tu wielkich literackich wzruszeń ani odkryć, można jednak się przekonać, pod jakie adresy warto zajrzeć, kiedy będzie się w pobliżu. Marzena Mróz-Bajon przeżywa możliwość duchowych spotkań ze swoimi idolami - i to dla niej się liczy.

Stuart Gibbs: Szkoła szpiegów na wakacjach

Agora, Warszawa 2021.

Rodzina

Stuart Gibbs konsekwentnie stawia na mocne wrażenia bohatera w opowieściach z cyklu Szkoła Szpiegów. Trzynastoletni Benjamin Ripley może mówić o wielkim szczęściu: udało mu się bez szwanku i mimo oczywistych niedociągnięć ze strony nauczycieli przetrwać przez pierwszy rok w szkole dla szpiegów. Jednak wakacje wcale nie oznaczają wytchnienia - chłopiec ma trafić na obóz organizowany przez swoich przełożonych i wcale nie przynosi to szansy na odpoczynek. Zresztą nastolatek, nawet jeśli uważa, że potrzebuje chwili dla siebie, nudziłby się bez wielu wrażeń i bodźców. Benjamin ma problem. Chociaż sądził, że udało mu się zrozumieć, dlaczego ścigają go przedstawiciele organizacji terrorystycznej Pająk, rozwiązanie poprzedniej zagadki nie zapewnia mu spokoju. Znów wychodzi na jaw, że mimo braku wiodącego talentu Benjamin z jakiegoś powodu przyciąga wrogów. Na szczęście nie musi działać sam w ramach organizacji, której struktur do tej pory nie poznał. Jest z nim Erica, dziewczyna, która wśród szpiegów uznawana jest za najlepszą, córka genialnego Alexandra (uznawany za wybitnego, w rzeczywistości wykorzystuje opinię - i lubi przypisywać sobie cudze osiągnięcia, żeby podbudować własne ego). Erica zawsze wie, co zrobić, potrafi wyjść cało z największych opresji i nic dziwnego, że to właśnie ona przychodzi na ratunek, gdy Benjamin znajdzie się w opałach.

Ale ponieważ młody bohater już coś potrafi, zostanie też wystawiony na poważną próbę. Tajny obóz w głębi lasu to nie miejsce superbezpieczne, a jeśli w dodatku nie można w nim przebywać, a trzeba zmierzyć się z niewidzialnym wrogiem - wiele się jeszcze zdarzy. To wakacje, jakich Benjamin długo nie zapomni. Co ciekawe, punktem kulminacyjnym jest udział w rekonstrukcji bitwy, zabawa w inscenizację - i tylko niewielu uczestników zabawy wie, że gra toczy się o znacznie wyższą stawkę i ktoś może naprawdę stracić życie, a przynajmniej wolność. To prawdziwy egzamin dla Benjamina. Erica chętnie by mu pomogła i zapewniła wsparcie, tyle tylko, że sama trafiła w ręce wroga i nie uda jej się uwolnić bez pomocy z zewnątrz. To Benjamin bez większego doświadczenia i bez umiejętności radzenia sobie w sytuacjach stresowych (przynajmniej we własnym mniemaniu) musi opracować plan działania i zrealizować go tak, by nikt z jego przyjaciół nie ucierpiał. Organizacja terrorystyczna czuwa - zatem w przygodzie będzie się liczyć tempo działania i odwaga.

"Szkoła szpiegów na wakacjach" to połączenie klasycznej powieści przygodowej z charakterystycznymi dla dzisiejszego rynku historiami akcji, sensacją przeniesioną na doświadczenia najmłodszych. Stuart Gibbs wie, że może puścić wodze fantazji, żeby przyciągnąć małych czytelników do lektury - im bardziej poważnie (przynajmniej z pozoru, bo książka momentami zamienia się w satyrę, a autor operuje mocną ironią), tym lepiej. Bohaterowi przytrafia się sporo i wszystko zmusza dzieci do pozostania przy serii.

sobota, 7 sierpnia 2021

Beata Żurek, Tomasz Czoik: Kama. Historia Kamili Skolimowskiej

Agora, Warszawa 2021.

Sportowa radość

Biografia Kamili Skolimowskiej to książka, która może zainspirować młodych ludzi, przekonać ich, że warto uprawiać sport i że warto szukać w życiu tego, co daje prawdziwe szczęście. "Kama", tom ukazujący się w momencie zainteresowania szerokiego grona odbiorców igrzyskami olimpijskimi - to opowieść, w której happy endu być nie mogło, jednak nie jest to publikacja utrzymana w sentymentalnych tonach. Liczy się tu przede wszystkim lekkość i reportażowe podejście, o Kamili Skolimowskiej opowiadają jej przyjaciele, rodzina i sportowcy: każdy próbuje znaleźć swój sposób na sportretowanie bohaterki książki - a wszystkie relacje spotykają się w jednym miejscu. "Kama" to pozycja wypełniona energią i radością.

Zaczyna się od chwili największego triumfu, od momentu, w którym Kamila Skolimowska zapisuje się w historii polskiego sportu - zdobbywa olimpijskie złoto na kilka dni przed swoimi osiemnastymi urodzinami. To oczywiście chwila magiczna, która przyciąga do lektury i przypomina sportowe emocje kibicom. Później Beata Żurek i Tomasz Czoik mogą już na spokojnie zająć się opowiadaniem o rodzinie i o drodze do sukcesu Kamy. Tu znalazło się miejsce na pozornie nieistotne dane: relacje z bratem, wspólne wybryki, apetyt dzieci, a także... fizyczność, która wyróżniała dziewczynkę spośród rówieśników w klasie. Kamila Skolimowska dość szybko trafia do szkoły, która kształtuje mistrzów olimpijskich - podnoszący ciężary ojciec jest w stanie dostrzec potencjał córki, zresztą pomagają mu w tym również jego trenerzy. Kamila Skolimowska zaczyna profesjonalne treningi. Najpierw jako sztangistka, później - wioślarka. Rzut młotem to właściwie wynik przypadku. Czytelnicy otrzymają tu dość precyzyjny opis tej dyscypliny sportu (raczej niewielu orientuje się dokładnie, o co w takiej konkurencji chodzi i z czym mierzą się zawodnicy). Żeby nie zamęczyć odbiorców szczegółami zgrupowań i zawodów sportowych, autorzy decydują się na przechodzenie do kwestii psychologicznych i do relacji międzyludzkich. Kama jest osobą powszechnie lubianą, zjednuje sobie innych błyskawicznie. Na scenę wkraczają kolejni przyjaciele i ludzie, którzy mogą opowiedzieć parę anegdot z wspólnych szaleństw. Przewija się też przez tom motyw kobiecości: wprawdzie dyscyplina, którą Skolimowska wybrała, nie sprzyja zachowaniu kobiecej sylwetki, bohaterka książki potrafi się stroić i kokietować innych. Motyw, który stał się kanwą spektaklu teatralnego wykorzystują też Beata Żurek i Tomasz Czoik jako refren w biografii. Kama to młoda dziewczyna, która ma przed sobą całe życie. Poza małymi radościami zaczyna dopiero myśleć o przyszłości, idzie na studia, szuka pracy poza sportem - żeby mieć w zanadrzu alternatywę. W pewnym momencie pojawia się też ukochany, poważny kandydat do ręki Skolimowskiej. To wszystko zostało w książce przedstawione tak, by zapewnić czytelnikom bliskość z bohaterką książki. Kamila Skolimowska prezentowana tu jest jako osoba towarzyska i dowcipna, skłonna do wielkich czynów, ale też z pokorą przyjmująca porażki (jednak nie skąpią autorzy szczegółów także wtedy, gdy ten idealny portret może się trochę zmienić). Narracja poprowadzona została sprawnie, komentarze dziennikarskie uzupełniane są opiniami ludzi, którzy Kamilę Skolimowską znali - nie ma jednak wrażenia monotonii czy powtarzalności tematów, liczy się dość atrakcyjny sportowy wizerunek. Opowieść wzbogacona zdjęciami sprawia, że wielu czytelników zwróci uwagę na mniej medialne dyscypliny.