* * * * * * O tu-czytam
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.

Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.

Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.

Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com

czwartek, 9 grudnia 2010

Charles Martin: Otuleni deszczem

WAM, Kraków 2010.

Siła przeszłości

Do tej pory wydawane w Polsce powieści Charlesa Martina oparte były na jednym fabularnym schemacie. Mieściło się w nich kilka charakterystycznych dla tego autora motywów, kilka symboli, powielanych niezależnie od pomysłu na książkę. Charles Martin jawił się raczej jako dobry rzemieślnik niż prawdziwy pisarz – a ciągłe wracanie do jednego sposobu rozwijania historii mogło się w końcu odbiorcom znudzić, podobnie zresztą jak emocjonalność opowieści. W „Otulonych deszczem” odchodzi jednak ten autor od wypróbowanych pomysłów i zdecydował się na przedstawienie całkiem nowej historii – chociaż pewne formalne schematy da się i tu dostrzec.

Tucker, bohater książki, jest samotnikiem o skomplikowanej przeszłości. W dzieciństwie przeżywał prawdziwe dramaty, cierpiąc z powodu despotycznego ojca alkoholika – mógł polegać jedynie na trzech osobach: przyrodnim bracie, który pewnego dnia pojawił się w domu, dziewczynce z sąsiedztwa – Katie, oraz pani Elli, opiekunce, nadzwyczaj rozmodlonej, surowej lecz kochającej. Po wielu latach w życiu Tuckera znowu pojawiają się towarzysze z minionych lat. Mutt ma problemy psychiczne, ale ucieka ze szpitala i schronienie znajduje u brata. Katie z kilkuletnim synkiem próbuje zniknąć z oczu mężowi – przypadkiem trafia do Tuckera. Pani Ella od dawna nie żyje, ale wciąż istnieje w głowie bohatera, strofując go jak dziecko, radząc i pouczając. Niespodziewanie dom Tuckera zaczyna tętnić życiem, a w synku Katie bohater dostrzega siebie sprzed lat. Usiłuje zapewnić maluchowi szczęśliwe dzieciństwo, nie wiedząc o tym, że zdobywa serce jego oraz jego matki. Mutt, odporny na rozmaite rodzaje leczenia, dociera do źródeł swojej traumy. Tucker jeszcze może spróbować przebaczyć ojcu…

Jak zawsze, łączy Charles Martin elementy przeszłości i teraźniejszości, pokazuje, jak dawne dzieje rzutują na aktualnie podejmowane decyzje, a to, co minęło, odkrywa stopniowo, choć nie tak rytmicznie jak dotąd. Wprowadza też tym razem trzecią przestrzeń – za sprawą dialogów, rozgrywających się w głowie Tuckera, spajających wspomnienia i wydarzenia rzeczywiste. To dzięki tym rozmowom pani Ella – na wzór głosu sumienia i dobrej niani w jednym – wciąż żyje. Być może próbuje w ten sposób Martin nieco złagodzić krzywdy, jakich kobieta doznawała: opisy brutalnych pobić, turpistyczne i nieprzyjemne dla czytelników, są tu naprawdę mocne – zastąpiły one szczegóły dotyczące przebiegu chorób u postaci z poprzednich tomów. Tym razem choroba tkwi w psychice Mutta – i Martin nie zarzuca odbiorców informacjami o leczeniu, zmniejsza ilość medycznych komentarzy, w zamian za to koncentrując się na drobiazgach w momentach przestoju akcji. Kiedy bohater jedzie samochodem, autor nie stosuje żadnych skrótów w narracji, a dokładnie opisuje większość czynności kierowcy, to nie zawsze jest potrzebne. Nadmierna drobiazgowość czasem może męczyć – inna rzecz, że przyzwyczajonych do stylu Martina to nie zaskoczy.

Ładne są w książce obrazy miłości w różnych jej wymiarach. Uczucie do przyjaciółki z dzieciństwa jest dość typowe. Ale już wizja zachwyconego nowym opiekunem dziecka może wyciskać łzy z oczu co wrażliwszych czytelników, podobnie zresztą jak sceny z powracającym do życia Muttem. Znacznie gorzej wypada, moim zdaniem, kreacja pani Elli – to kobieta, która irytuje, jej postawa niespełnionego kaznodziei szybko męczy. Religijność postaci przemienia się w prowadzącą do świętości martyrologię – i chociaż pani Ella nie jest pozbawiona złośliwego poczucia humoru, jej cierpiętniczość przyćmiewa ślady dowcipu. Szkoda, można było naszkicować tę postać mniej schematycznie, by lektura nie przeradzała się chwilami w tanie pouczenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz