piątek, 28 lutego 2014

Sharrie Williams, Bettie Youngs: Maybelline. Historia rodziny, która stworzyła Maybelline

Muza SA, Warszawa 2014.

Fortuna i rodzina

Opowieści o rozwoju rodzinnych firm, które przyniosły fortunę i do dzisiaj doskonale radzą sobie na rynku stały się modne. Są nie tylko sposobem na przypomnienie odbiorcom o produktach – więc rodzajem oryginalnej reklamy – ale także szansą na ocieplenie wizerunku, mocniejsze powiązanie klientów z marką. Wielkie firmy przestają być bezosobowe, gdy kryją się za nimi zupełnie ludzkie historie i scenariusze jak z filmów. Po tomie „Max Factor” ukazuje się „Maybelline”, rodzaj firmowej sagi opowiadanej przez Sharrie Williams, stryjeczną wnuczkę założyciela Maybelline oraz Bettie Youngs. Tę ogromną publikację czyta się niemal jak powieść obyczajową, bo autorki kładą duży nacisk na międzyludzkie relacje, silne emocje, dramaty i… ogromne pieniądze.

W „Maybelline” pojawia się to wszystko, co nie trafiłoby do naukowych opracowań. Autorki bardzo chętnie posługują się nieistotnymi z punktu widzenia historii obrazkami, odtwarzają rozmowy, które wcale nie musiały przyjmować podobnego kształtu. Wykorzystują wspomnienia i wyobraźnię do wypełnienia luk – z rzadka sięgają natomiast do zapisków. Ma to swoje konsekwencje w rytmie książki. Czytelnicy dowiedzą się z niej o narodzinach pomysłu na produkowanie kosmetyków do oczu, o pierwszych podejmowanych decyzjach i nowatorskich rozwiązaniach. Wiele rozdziałów kończy się… kolejnymi bankructwami założyciela firmy. Nie od początku Tom Lyle Williams odnosił sukcesy – ale nigdy się nie poddawał i nie bał się ryzyka. Opowieść o powstawaniu „Maybelline” to jeden tor publikacji. Drugim są rodzinne perypetie. Autorki prezentują świat jak z bajki – rządzą w nim prawdziwe fortuny, ale pieniądze nie wszystkim dają szczęście. Sharrie Williams ujawnia sekrety przodków, zawody sercowe, skrywane problemy i małżeńskie konflikty. Pokazuje spory na linii teściowa-synowa, a i przyczyny niejednych kłopotów. To, co rozgrywa się między członkami rodziny, nadaje się na serial obyczajowy: tu nie wystarczą porywy uczuć, trzeba liczyć się również z polityką firmy, dbać o jej wizerunek i myśleć perspektywicznie. Dodatkowo autorki zatrzymują się nad jeszcze jednym aspektem prowadzenia firmy: nad kampaniami reklamowymi. Przytaczają kolejne slogany i treści reklam, przeglądają decyzje i powiązania marketingu z codziennością: kiedy trwa wojna, inaczej apeluje się do kobiet, by dbały o urodę. Co ciekawe, część technik wymyślanych na potrzeby Maybelline przetrwała do dzisiaj i stanowi podstawy reklam.

W tomie widać wyraźnie nastawienie na przeżycia bohaterów. Biografie schodzą na dalszy plan, znacznie ciekawsza okazuje się ziszczona baśń – zbudowanie wielkiej fortuny z niczego, dzięki pomysłowości, determinacji i odwadze. Istotne jest również stałe wsparcie rodziny – i pokonywanie trudności wynikających między innymi z różnic charakterów. Tam, gdzie w grę wchodzi rodowe bogactwo i tradycja, trzeba być nadzwyczaj ostrożnym. Sharrie Williams prezentuje między innymi swoją walkę o normalność – ale też i liczne konflikty z babcią, która u schyłku życia przestała liczyć się z innymi.

W „Maybelline” uwagę zwraca ciekawa narracja. Śledzenie historii, która wydarzyła się naprawdę, chociaż brzmi jak sen (a niekiedy jak koszmar) to prawdziwa przyjemność. Tom może służyć jako przypominanie o marce i wiązanie z nią odbiorczyń – ale to nie jedyna jego zaleta. Poza informacyjnymi walorami ma też wszelkie atuty powieści rozrywkowych. „Maybelline” to bardzo przyjemna lektura – szczegółowość w przedstawianiu emocjonalnych relacji okazuje się zaletą, bo odbiorcy nie pozostaną bez odpowiedzi na pojawiające się pytania. Sharrie Williams i Bettie Youngs nie zapominają o podkreślaniu tego, co dla odbiorców – i bohaterów tomu – najważniejsze, proponując bardzo osobistą, ciepłą historię, wolną od idealizowania rzeczywistości.

czwartek, 27 lutego 2014

Adam Alter: Siła podświadomości. Co wpływa na nasze myśli, odczucia i zachowanie?

PWN, Warszawa 2014.

Pułapki

Na takie książki zawsze będzie zapotrzebowanie, nawet kiedy kolejne odkrycia psychologów będą już na pamięć znane odbiorcom. Adam Alter odwołuje się bowiem do tematu, który zwłaszcza dla społeczeństwo konsumpcyjnych wydaje się wyjątkowo ważny – do motywu potęgi podświadomości i technik, których mogą użyć specjaliści, by osiągnąć swój cel i wpłynąć na potencjalnych klientów. Trudno zresztą wyobrazić sobie dzisiejszy świat bez sztuczek związanych z wpływaniem na innych ludzi. Nawet jeśli „Siła podświadomości” nie pozwoli się przed nimi uchronić, to na pewno uświadomi części odbiorców obecność rozmaitych ciekawych praktyk i podatność na wpływ.

Alter tworzy książkę popularnonaukową zbliżoną do publikacji z zakresu psychologii. Najwięcej miejsca poświęca opisom naukowych doświadczeń sprowadzanych oczywiście w tekście do brzmienia anegdot i eksperymentom, które pozwalają uzmysłowić sobie, jak można podprogowo działać na innych ludzi, podsuwać im rozwiązania problemów bez podawania konkretnych wskazówek czy zaburzać obiektywizm w procesie oceniania. Alter skupia się na możliwościach, jakie zapewnia działanie na podświadomość- raczej nie interesuje go negatywna strona wywierania wpływu. Wie, że zaprezentowanie odbiorcom serii sztuczek nie uchroni ich przed manipulacjami, ale być może wywoła czujność i pozwoli dostrzegać nieuczciwe zabiegi choćby ze strony specjalistów od reklamy.

„Siła podświadomości” zawiera całe mnóstwo przykładów na oryginalne badania. Zmieniają się środowiska i grupy obserwowanych uczestników doświadczeń – raz to pracownicy korporacji, którzy niechętnie płacą za napoje w pracy, innym razem pracownice klubów nocnych lub autostopowiczki w koszulkach o różnych kolorach. Autor sprawdza, co rzeczywiście widzą i pamiętają świadkowie wypadków, jak religia wpływa na zachowania zbiorowisk i jak wpływają na ludzi kolory. Cała książka została bardzo sensownie uporządkowana – odrębny temat stanowią stereotypy i etykietki, osobny zachowania w społeczeństwie – tom zamyka wpływ otoczenia na podejmowane decyzje. Z każdego tematu można wyciągnąć cenne wnioski, a Alter jest przewodnikiem po świecie psychologicznych odkryć. Wcale nie szuka oryginalnych badań, przywołuje nawet te doskonale znane przypadki, gdy zmysły zawodzą w ocenie łatwego z pozoru zadania. „Siła podświadomości” to również wędrówka przez oszustwa i złudzenia, jakim ulegają wszyscy. Pojawia się tu wiele ważnych zagadnień – a autor nie przysłania ich nudnymi teoriami i fachowymi terminami. Dla niego najbardziej liczy się popularyzowanie wiadomości o pułapkach zastawianych przez ludzi. Podświadomość staje się furtką, przez którą przenikać mogą fałszywe wyobrażenia. Adam Alter nie jednak nie zamierza nikogo oskarżać – woli prezentować fascynującą stronę działania podświadomości, tajemniczą i chwilami nawet niebezpieczną. Prowadzi przez meandry umysłu, traktując specyficzne reakcje na określone wydarzenia jako ciekawostki. Nie popada ani w tony mentorskie, ani katastroficzne – chce po prostu zainteresować tematem odbiorców.

„Siła podświadomości” napisana została bardzo przystępnie – trafi zatem do szerokiego grona odbiorców (tych nie odstraszy nawet zestaw anglojęzycznej literatury przedmiotu) – autor umożliwia bowiem oswojenie się z tematem bliskim każdemu, kto jest świadomy roli wpływu w dzisiejszym świecie. „Siła podświadomości” to styl przekonujący – nawet powszechnie znane doświadczenia zaprezentowane tu zostały z lekkością i zajmująco, tak, że od lektury nie sposób się oderwać. Alter potrafi opowiadać – co swoją publikacją udowodnił.

środa, 26 lutego 2014

James Bowen: Kot Bob i ja

WNK, Warszawa 2014.

Przyjaźń z ulicy

Ludzie uwielbiają takie historie, zwłaszcza gdy historie te są prawdziwe. Motyw wychodzącego z nędzy i nałogu narkomana przyciągnąłby zapewne niewielu. Ale w chwili, gdy mężczyzna przygarnia rudego kocura-przybłędę i zaczyna zabierać go ze sobą do pracy, przestaje być dla przechodniów niewidzialny. Decyzja o opiece nad czworonogiem wpływa na jego życie w stopniu, którego nie mógł przewidzieć – zwłaszcza że kot wykazuje się specyficznymi upodobaniami i charyzmą, dzięki której przykuwa uwagę ludzi.

„Kot Bob i ja” to historia, którą James Bowen opowiedział dzięki ghostowi (Garry Jenkins). W języku jest szczera i prosta, niepozbawiona dramaturgii, ale wolna od łatwych wzruszeń. Bohater, który zarabia na życie jako uliczny grajek, znajduje pod domem kota i postanawia się nim zająć. Kot rozprasza smutki i oddala poczucie samotności, szybko stając się najlepszym kumplem Jamesa. Okazuje się też niezawodnym magnesem na przechodniów – pomaga grajkowi w pracy, przyciągając życzliwe spojrzenia. Bowen opiekuje się zwierzęciem mądrze: dba o jego zdrowie i bezpieczeństwo, a nawet stara się zrozumieć bardziej złożone pragnienia – jest w stanie nawet zwrócić przyjacielowi wolność, gdyby ten zechciał opuścić opiekuna. Bob jest kotem zachwycającym, nie tylko dla właściciela. James Bowen w tomie zwierza się również z własnego życia. Opowiada o trudnym procesie odbijania się od dna, ale nie powraca do przygnębiającej przeszłości: koncentruje się na uczciwej pracy i trudach zarabiania na ulicy. Teraz łatwiej mu podjąć wysiłek: ma o kogo się troszczyć. Przedstawia również mało wesołe chwile – konflikty z agresywnymi przechodniami, choroby Boba, niesłusznie rzucane oskarżenia i zwykłe wyzwania. Nie zajmuje się opowiadaniem o przemianach w życiu – ale jest świadomy szczęścia, jakie zapewnia mu obecność Boba.

James Bowen przedstawia coś w rodzaju szorstkiej przyjaźni między kotem i człowiekiem. Nie chce odwoływać się do wielkich słów ani przesadnie analizować dowodów przywiązania. Tu przemawiają fakty. Dorosły mężczyzna traktuje kota jak kumpla, nie rozpieszcza go, ale też nie wykorzystuje zwierzaka do zarabiania pieniędzy. Uczy się odczytywać mowę ciała Boba, by jak najlepiej go zrozumieć i nie ograniczać mu swobody – chociaż potrafi też wyznaczać granice. Kotu odpowiadają takie porządki – i zdaje się czerpać satysfakcję z codziennych wypraw ze swoim właścicielem.

To tom, który pokochają nie tylko kociarze. Zawiera bowiem poza obrazem wielkiej przyjaźni również ciekawą historię, przeżycia człowieka funkcjonującego prawie na marginesie społeczeństwa, mężczyzny, któremu czworonożny towarzysz umożliwia powrót do normalności. To ten rodzaj opowieści, który zawsze znajdzie zwolenników – rozbudza ciekawość i brzmi jak bajka, a poza tym napawa optymizmem, niezależnie od przebiegu wydarzeń. Ta historia nie należy do skomplikowanych, zarówno w planie konstrukcji, jak i w stylu, co pozwoli jej dotrzeć do szerszego grona odbiorców. „Kot Bob i ja” to książka o szczęściu, przyjaźni, wierności i zaufaniu, a także o ogromnej odpowiedzialności. Przypomina o tym, czego potrzebuje każdy człowiek i jest dowodem na tezę, że z nawet najbardziej niesprzyjającej sytuacji można wyjść dzięki własnemu zdeterminowaniu i sile, którą odnaleźć można zupełnie niespodziewanie. Kot Bob, który podbił już także serca użytkowników internetu, jawi się jako dobra wróżka, stworzenie mądre i godne podziwu. Przybędzie mu jeszcze fanów po tej lekturze – a prawdziwą siłą książki jest obraz relacji między Bobem i Jamesem. Mimo że historia tego pierwszego stanowi tajemnicę, a historia drugiego – wstydliwą przeszłość, całość składa się na współczesną baśń – działającą silnie, bo wziętą z życia.

wtorek, 25 lutego 2014

Piotr Cielecki: Zasypianie

Prószyński i S-ka, Warszawa 2014.

W łóżkach

Co pewien czas na rynku literatury obyczajowej pojawiają się publikacje, które niby mogłyby zaszokować co bardziej pruderyjnych czytelników, gdyby nie fakt, że świat niekończących się seksualnych podbojów, imprez i niefrasobliwości młodych bohaterów dawno już został w powieściach oswojony i nie robi większego wrażenia. W sumie gdyby Piotr Cielecki mógł zadebiutować w połowie ubiegłego wieku, miałby szansę na łatkę buntownika i skandalisty – dzisiaj „Zasypianie” nie przebije się przez zalew literatury erotycznej jako coś nowego – a szkoda, bo Cielecki ma i poczucie humoru, i wyczucie lekkiej narracji – mimo pornograficznych scenek składających się na rytm życia bohaterów.

Piotrek lubi kobiety i wykorzystuje każdą okazję, żeby przespać się z którąś ze znajomych (lub nieznajomych). Nie jest zbyt wybredny w dobieraniu sobie partnerek na jedną noc, a liczne koleżanki wiedzą, że w każdej chwili mogą wskoczyć mu do łóżka. Nie muszą grzeszyć urodą ani inteligencją, wystarczy, że są chętne do testowania znalezionych w internecie pozycji seksualnych. Stałym elementem w życiu Piotrka jest też alkohol i koledzy, którzy nie stronią od pijackich awantur. Tu nikt nie myśli o przyszłości, zabawa trwa w najlepsze, a jedyną zatroskaną osobą okazuje się babcia bohatera. Sytuacji nie zmienia nawet niespodziewane uczucie do tajemniczej Weroniki.

Cielecki wie, jak zapewnić sobie spokój i uzyskać pozwolenie na kolejne seksualne podboje wśród postaci. Na pierwszych stronach tomu przerzuca bohatera z łóżka do łóżka, delektując się jego cielesnymi doznaniami. Żeby zaintrygować odbiorców czymś więcej niż tylko seksem, wprowadza miniscenki z opiekuńczą babcią – zapowiedź książkowego komizmu. Po takim rozpoczęciu opowieści może już z Piotrem zrobić wszystko – część zniesmaczonych odbiorców odłoży książkę świadoma, że nie tego oczekiwała, a druga część pozostanie z autorem do końca, śledząc jego pomysły. Nie tyle fabularne (seks – picie – seks – awantury – seks – kłótnie – seks), a tekstowe.

Po raz kolejny powraca problem z językowym ubóstwem w dziedzinie seksu. Cielecki nie zamierza rumienić się ze wstydu i tłumaczyć z każdego określenia, od razu wybiera kolokwializowaną wulgarność, co zawsze mocno spłyca sceny erotyczne, ale w tym wypadku nadaje im też dynamizmu i chroni przed powtarzalnością. Brak eufemizowania przenosi się też na warstwę dialogów: bohaterowie otwarcie mówią o swoich seksualnych potrzebach (i równie ochoczo przystępują do działania). Wygląda to trochę tak, jakby Cielecki chciał się mierzyć z Rothem – tyle że nie interesuje go idea związków międzyludzkich, a proste cieszenie się chwilą. Trwa moda na powieści erotyczne. Piotr Cielecki jednak woli przekraczać granice literackiej pornografii – i to tylko dla zabawy, nie dla chęci wywoływania skandali. Jego pomysły nie przypominają narracji dla pań – są przedstawiane w sposób dosadny, uwolnione od emocji i ostre.

Tom przesycony jest specyficznym inteligentnym humorem. Bezpruderyjność pozwala autorowi uruchamiać oryginalne tekstowe rozwiązania. Cielecki zrywa emocjonalne więzi ze swoim bohaterem, pozwala mu na wszystko i to bez konsekwencji. Daje możliwość cieszenia się życiem w najbardziej „prymitywnych” jego przejawach. I, co ciekawe, mimo jednostajnej tematyki – potrafi zainteresować za sprawą samej formy. Widać, że to autor, który umie opowiadać i nie lubi nudy. Wyczuwa konstrukcyjne wymogi powieści rozrywkowych i testuje prezentowany świat. Ucieka jak najdalej od codziennych trosk, za to wydobywa na światło dzienne tłumione kulturowo pragnienia i potrzeby. Najbardziej atrakcyjna jest u niego ironia – i dystans, jaki stwarza między postaciami i odbiorcami. Nie pierwszy raz seks, używki i imprezy ożywają w dużym stężeniu w powieści – ale sposób realizacji tematu w „Zasypianiu” może zyskać spore grono zwolenników.

poniedziałek, 24 lutego 2014

Lily Koppel: Żony astronautów

Znak, Kraków 2014.

Z Ziemi

Nie trzeba być żoną astronauty, by zdawać sobie sprawę z trudności i stresów, które potrafią rozbić najlepszy nawet związek. Nie trzeba zbytnio się wysilać, by zrozumieć, że ciężko pogodzić się z arcyniebezpieczną pracą małżonka, z długimi rozłąkami i niepewnością – bo realizacja największego marzenia obarczona jest przecież potężnym ryzykiem. Gdy cały świat wstrzymuje oddech, obserwując próby podboju kosmosu. Żony astronautów dodają sobie nawzajem otuchy i na zewnątrz prezentują stoicki spokój. To na nich spoczywa odpowiedzialność za rodziny. A przecież mężowie nie należą do ideałów, mimo że taki ich obraz utrwalany jest w mediach i w historii.

Publikacja „Żony astronautów” pokazuje wycinki egzystencji pań, które związały się z najsławniejszymi astronautami – ale jest również mimowolną charakterystyką „bohaterów narodowych” – tych, którzy bez wahania opuszczają rodziny i dają się wystrzelić w kosmos, chociaż nie mają pewności, że uda im się wrócić. Lily Koppel prezentuje postawę dziennikarki, która lubi sięgać po stereotypowe wyobrażenia i konfrontować je z rzeczywistością. Widać to w sposobie opisywania rodzin – zdrowi, silni i atrakcyjni mężczyźni wiążą się z kobietami gospodarnymi i mądrymi życiową mądrością. Razem stanowią odpowiedź na oczekiwania widzów – starannie pielęgnowaną przez media. Wszyscy zostają zunifikowani, dopasowani do mało realnego wzorca – nie mogą mieć silnych charakterów ani irytujących wad. Wyjście od takiego obrazu daje Koppel możliwość przynajmniej częściowego zweryfikowania mitów. Stopniowo odkrywa skazy w cudownie sielskich portretach: astronauci nie pozostają obojętni na wdzięki rozmaitych „fanek”; dopuszczając się licznych zdrad, nie potrafią też przestać ze sobą rywalizować – adrenalina pcha ich do zachowań uprzykrzających nawet chwile relaksu. Także same żony nie zawsze postępują dyplomatycznie i rozważnie – część wyłamuje się z takiego opisu, ujawniając znacznie więcej problemów psychologicznych, niż na to pozwalają społeczne oczekiwania. „Żony astronautów” to tom skonstruowany z anegdot i migawek z codzienności – autorka sprawdza, jak jej bohaterki organizowały sobie czas wolny i jak reagowały na wyprawy ukochanych, ale także – jak radziły sobie ze śmiercią najbliższych. Obserwuje skutki popularności i metody poskramiania żądnych sensacji dziennikarzy. Przede wszystkim jednak szuka łącznika dla wszystkich żon astronautów. Wkracza w środowisko, które same sobie stworzyły i stara się oddać jego specyfikę.

Obok tematów wagi państwowej i historycznych momentów Lily Koppel interesuje się zwykłymi „kobiecymi” sprawami – sporo miejsca poświęca przygotowaniom żon astronautów do okładkowych zdjęć do kolorowego magazynu, modzie, fryzurom i kosmetykom. Przedstawia niepisany kodeks zachowań i więzi, które kobiety sobie wypracowały. Kolejne bohaterki mają szansę się wkupić w łaski odbiorców, mimo że sposób ich pokazania przypomina bardziej reportaż niż powieść obyczajową. Koppel nie zamierza tylko wzruszać, po początkowych scenkach stara się uciec od „oficjalnych wizerunków żon astronautów. Jest głosem z zewnątrz, nie doprowadzi do pełnego zrozumienia bohaterek tomu. Często wybiera portretowanie przez pryzmat szczegółu, chwili czy niewielkiego komunikatu – wiedząc, że i tak nie uzyska pełnego oglądu sytuacji i przeżyć kobiet. „Żony astronautów” to propozycja odsuwająca na bok celebryckie zadęcie i skłonności do podglądania prywatnego życia gwiazd. Autorka zamierza za to przeprowadzić czytelników przez temat niezbyt znany, za to rozbudzający wyobraźnię. Sprawdza, co dzieje się z najbliższymi ludzi wyruszających na podbój kosmosu – i przyczynia się do spostrzeżenia, że medialne kreacje bohaterów nie zawsze są bliskie prawdy.

niedziela, 23 lutego 2014

Jan Brzechwa: Wiersze z charakterem

Egmont, Warszawa 2013.

Niegrzeczne bajki

Jan Brzechwa należy do tych autorów, którzy nie nudzą się najmłodszym, nawet przy wielokrotnej lekturze. Znany i uwielbiany przez całe pokolenia, należy też do najczęściej wznawianych twórców. W serii Wierszem napisane wydawnictwa Egmont ukazał się tomik „Wiersze z charakterem” – zestaw rymowanych opowiastek, które cieszą się sporym uznaniem maluchów. Nic dziwnego – do książki rzeczywiście trafiły utwory, które zasługują na etykietkę wierszy z charakterem. Pojawiają się tu postacie stanowiące antywzorce, budzące radość najmłodszych, łamiące kodeksy zachowań. W tej publikacji trudno będzie znaleźć ugładzone i słodkie wierszyki (choć przecież i takie Brzechwa tworzył).

Jedną grupę bohaterów z charakterem da się wyznaczyć spośród typów aspołecznych. Piętnowane przez dorosłych cechy – lenistwo, mijanie się z prawdą, niechęć do mycia się, przechwałki, skarżenie czy zadawanie nadmiernej liczby pytań – powracają w bajkach Brzechwy jako… czynniki budujące komizm. Dzieci otrzymują krytykowane w zwykłym życiu scenki jako bajki wyśmiewające niechciane postawy. Jednak Brzechwa w odróżnieniu od, na przykład, Jachowicza, nie prawi prostych morałów – dużo chętniej wybiera absurd i ośmieszanie postaci za sprawą nawarstwiania ich wad. W ten sposób unika taniego i nieprzyjemnego dla odbiorców moralizowania, niby nie poucza, a przecież zaszczepia pozytywne postawy.

Drugą warstwę rymowanych bajek stanowi gwar, celowo wprowadzane zamieszanie, dyskusje i kłótnie postaci – zarówno tych ze świata ludzi, jak i przedstawicieli krain wyobraźniowych (ożywiane cyfry i znaki przestankowe). Brzechwa bardzo lubi wprowadzać do wierszy kontrolowany chaos, objawiający się licznymi sporami. Dzięki temu zmusza dzieci do zatrzymywania uwagi na tekście i śledzenia żywiołowych reakcji. Istota konfliktu nie ma większego znaczenia – ważne, że pomiędzy bohaterami nie będzie idealizowanego (więc i nudnego) porozumienia. To również odejście od grzeczności w stronę naturalnych zachowań dzieci – więc i ukłon dla młodych odbiorców. Obecność takich utworów wśród wierszy „z charakterem” zupełnie nie dziwi.

Charakteru nadaje też absurd – zestaw bezsensownych czynności czy zmiana postrzegania rzeczywistości. Brzechwa tym samym może pokazywać potęgę dziecięcej wyobraźni i przypominać o tym, że w bajkach wszystko może się zdarzyć, ku uciesze dzieci. Nawet jeśli pod względem językowym niektóre fragmenty będą dziwić najmłodszych (świekra i plecenie andronów to motywy już prawie zapomniane), wiersze dostarczą wiele radości – i wzbogacą słownictwo oraz wyobraźnię kilkulatków, o czym warto pamiętać.

„Wiersze z charakterem” zostały opatrzone ilustracjami z charakterem – a czasem i graficznymi zabawami tekstem – przy Stasiu Pytalskim warto poruszać się po wyznaczonej linii. Tomek Kozłowski odchodzi od klasycznych i ugrzecznionych rysunków, naiwność łączy z powtarzalnymi motywami, wyraźne miny bohaterów z brudem, kleksami, dopiskami i podpisami. Uwspółcześnia bajki (leń Michałek ma na sobie dres…), a ilustracje uzupełniane są kolażami. Nie ma tu rozbuchanej kolorystyki ani realizmu, a każdy wiersz ma dodatkowo odpowiednio przemyślany układ, dopasowany do tematyki. „Wiersze z charakterem” mają zachęcić kilkulatki do śledzenia bajek. To propozycja dla dzieci, które nie dają się przekonać do lektur – dzięki tej publikacji polubią wiersze Brzechwy.

sobota, 22 lutego 2014

Małgorzata Gutowska-Adamczyk: Podróż do Miasta Świateł. Rose de Vallenord

WNK, Warszawa 2013.

Wieczne namiętności

Małgorzata Gutowska-Adamczyk potrafi tworzyć powieści historyczne z całą lekkością i naturalnością obyczajówek, a do tego stale poprawia się we fragmentach odnoszących się do aktualnej rzeczywistości. Tom „Podróż do Miasta Świateł. Rose de Vallenord” w zasadzie pozbawiony jest już narracyjnych pułapek, które widać było choćby w serii Cukiernia pod Amorem. W tej opowieści powraca utalentowana malarka, Róża – Polka, która pokochała francuskiego księcia i nie znalazła szczęścia u jego boku. Wydawałoby się, że Gutowska-Adamczyk wyczerpała już pomysły biograficzne dla tej postaci, a jednak od początku „Rose…” może wciągnąć. Malarka po śmierci kochanka staje się spadkobierczynią jego obrazów i wie, że nie spodoba się to rodzinie. Pilnuje się, ale nie może uciec przed wielką namiętnością. Rose decyduje się na nowy romans, chociaż nie zdaje sobie sprawy z jego konsekwencji. Odkrywa w sobie również silny instynkt macierzyński – opiekuje się córką przyjaciela. Nie przestaje malować, a za sprawą wyzwolenia, jakie daje sztuka, uświadamia sobie własne pragnienia i potrzeby silniej niż inne kobiety. Na przełomie XIX i XX wieku rozgrywają się tu dramaty, które staną się ważne dla dzisiejszych odbiorczyń.

A Małgorzata Gutowska-Adamczyk przeszłość przenosi znanym już stylem narracji na teraźniejszość. Nina przeżywa rozstanie z ukochanym i rzuca się w wir pracy, by zapomnieć o cierpieniu. Wyrusza do Paryża, szukać śladów Róży z Wolskich: zamierza przeprowadzić badania nad nieznaną szerzej w kraju postacią i napisać o niej książkę. Tak trafia do zamku Vallenordów. Autorka przeplata wątki, równolegle prowadzi dwie opowieści, a każdą przesyconą uczuciami: u Róży to dzika namiętność, zachłanność w poznawaniu świata, macierzyństwo, umiłowanie dla sztuki, tęsknota i wolność przy całym szeregu przykrości, upokorzeń i lęków. U Niny pojawiają się problemy w relacjach z matką, ale i prawdziwe przyjaźnie, romanse i ekscytacja baśniowymi tajemnicami. Obie kobiety mają ze sobą wiele wspólnego.

Małgorzata Gutowska-Adamczyk może bez trudu zaprosić odbiorczynie do Paryża z różnych epok. Przechadza się po jego ulicach, chłonie artystyczną atmosferę, czuje się niemal jak literacka przewodniczka – zresztą z jej powieścią dałoby się po Paryżu wędrować śladami bohaterek. Widać, że autorce sprawia przyjemność przemierzanie tych szlaków – wplata do opowieści biograficzne szczegóły tylko dla drobnej radości dzielenia się z czytelniczkami swoją fascynacją. Dba o drobiazgi, by powieść wybrzmiewała bardziej realistycznie – w tak przygotowanej scenerii zajmuje się przecież przede wszystkim charakterami bohaterów i tym, co stanowią dla siebie wzajemnie. Nie zagłębia się za to przesadnie w ogólną obyczajowość, stylizację i kulturowe konteksty. To pozwala na indywidualizowanie postaci i wiązanie ich losów z przeżyciami odbiorczyń.

W tej powieści wysmakowana narracja towarzyszy feerii obyczajowych pomysłów o silnym nacechowaniu emocjonalnym. Gutowska-Adamczyk nie przekonuje do swoich postaci, ale pozwala odbiorczyniom przez pewien czas żyć ich skomplikowanymi problemami. Od rozwiązań tej autorki nie chce się odrywać – są dobrze przemyślane pod kątem czytelniczych wymagań. W spójnej dwutorowej historii znalazło się miejsce na charakteryzowanie związków międzyludzkich, prowadzących do zguby decyzji, na baśń i na tajemnice, na przygody rodem z kryminałów i na silne uczucia. Dlatego Małgorzata Gutowska-Adamczyk ma tak wiele wiernych czytelniczek.

piątek, 21 lutego 2014

Kira Gałczyńska: Jeszcze nie wieczór

Marginesy, Warszawa 2014.

Klucz i obserwacje

Kira Gałczyńska nie tworzy powieści: „Jeszcze nie wieczór” to bardziej rozbudowane opowiadanie, przynajmniej pod kątem fabularnym. Nie ma tu specjalnych intryg i pomysłów na rozwój akcji, zresztą o samej akcji też dość trudno mówić, bo osią tomu są szpitalne perypetie bohaterki. Sonka urodzona w latach wojny próbuje odnaleźć się w dzisiejszym świecie, ale nie ma na to czasu – ląduje w szpitalu i tak zaczyna się wyłapywanie absurdów polskiej służby zdrowia. Sonka trafia do kolejnych lekarzy, bardziej lub mniej kompetentnych – i musi godzić się z warunkami traktowania pacjentów. Musi też znosić irytującą często obecność innych chorych, nie zwracających uwagi na cudze potrzeby. Powodów do narzekań i bezsilnej złości będzie mnóstwo, czemu w zasadzie trudno się dziwić. Sonka przyzwyczajona do wysokiego standardu życia nie chce zmieniać przyzwyczajeń. Tymczasem trwa walka o jej nogę – kolejne operacje uświadamiają bohaterce kruchość życia i niemal przyzwyczajają do ciągłego cierpienia. Kiedy Kira Gałczyńska raz położy Sonkę do szpitalnego łóżka, chwyta się tego wątku i nie szuka innych sensacji. Szpital dostarczy jej rozgoryczeń w nadmiarze.

Sonka ma czas, żeby powracać myślami do przeszłości. Jednak fizyczną niemoc przenosi na psychikę: jej retrospekcje zaczynają zamieniać się w festiwal pożegnań. Na kartach tomu „Jeszcze nie wieczór” pojawiają się sylwetki znanych aktorów czy pisarzy, krótkie charakterystyki (niewykraczające poza powszechną wiedzę, Sonka mogłaby równie dobrze mówić to samo bez prywatnych znajomości – tyle że wtedy nie miałaby szansy na chwalenie się towarzystwem). Bez przerwy daje się tu wyczuć smutek ostatecznych rozstań i pożegnań – wyłącznie po to wywołuje autorka postacie z kręgu kultury masowej. „Jeszcze nie wieczór” to rodzaj requiem.

Do tego dochodzą recenzje współczesnej kultury popularnej i mody. Gałczyńska chce być satyrykiem, ale jej ironia zbyt przepojona jest goryczą, by wywoływała śmiech. Autorka jawi się jako uważna obserwatorka otoczenia, a miejscami zamienia się i w surową recenzentkę, która daje upust złości wobec rozmaitych pomysłów wydawniczych. Odwołuje się do głośnych tytułów, które znać trzeba – i prezentuje na ich temat własne zdanie. Rodzi się jednak pytanie o sens takich mikrorecenzji – gdyby miały one kształtować opinię publiczną, musiałyby zostać bardziej subtelnie wprowadzone do tekstu, bo jednak czytelnicy nie przepadają za podręcznikowymi i tendencyjnymi wykładami w beletrystyce. Jeśli Gałczyńskiej chodziło po prostu o utrwalenie własnych reakcji, również miała szansę przemycić je atrakcyjniej.

Cała zabawa z „Jeszcze nie wieczór” ma prawdopodobnie polegać na szukaniu klucza, według którego autorka zaszyfrowała bohaterów. Sama uprzedza, że nawet w realne, przedstawione z imienia i nazwiska sławy nie wolno do końca wierzyć – bo i one zostały przekształcone zgodnie z wymogami sztuki literackiej. Pozostaje jednak pytanie, czy ktoś spoza kręgu znajomych Kiry Gałczyńskiej będzie chciał zagłębiać się w prywatny dla autorki świat, by rozwiązać łamigłówkę, która nie ma przełożenia na fabułę. Gałczyńska skupiła się na chowaniu postaci za literackimi sobowtórami i nie wystarczyło jej energii na wplątanie ich w żywiołowe działania. „Jeszcze nie wieczór” ma za to wymiar publicystyczny: pokazuje, co wydarzyło się w kraju i co mogło zaprzątać bohaterów z rzeczywistości pozaliterackiej. Przy starannej (nawet w miejscach, które prosiłyby się o kolokwializmy) narracji, Kira Gałczyńska zapomniała o właściwym rozkładzie tekstowych napięć.

czwartek, 20 lutego 2014

Katarzyna Michalak: Zachcianek

Albatros, Warszawa (wydanie IV).

Przygody z baśni

Kiedy Katarzyna Michalak zrywa z regułami narzucanymi przez realizm powieściowy, nic jej nie może powstrzymać. W „Zachcianku”, drugim tomie poczekajkowej trylogii, wyostrza wyobraźniowe tony i fabularne konwencje, żeby poważnie namieszać w życiu sympatycznej bohaterki. Patrycja, która spotkała już swojego rycerza na czarnym rumaku, okazuje się osobą bardzo nieszczęśliwą. Praca w zoo w charakterze weterynarza nie absorbuje jej tak jak dawniej, zabawne przygody nie zdarzają się tak często, tymczasem ukochany… chce być wolny. Ma dość ciągłych narzekań i wyrzutów, źle znosi konieczność podporządkowywania się upragnionej kobiecie i coraz częściej od niej ucieka.

Skoro już autorka pokusiła się o wizje baśniowe i przerysowała wątek marzeń o księciu z bajki, idzie o krok dalej, wprowadzając do historii sabaty czarownic. Koleżanki i przyjaciółki Patrycji, które przyjęły kobietę do swojego kręgu, uświadamiają jej magiczne zdolności. Patrycja ma być drimerką – potrafi ziścić to, co sobie wymarzyła. A skoro nadal tęskni za prawdziwą miłością, czarownice zamierzają po raz kolejny rzucić urok i sprowadzić do Chatki największego rywala narzeczonego Patrycji, człowieka, który komitywą z matką pani weterynarz przekreślił się w jej oczach niemal ostatecznie. Katarzyna Michalak ustawia nowe konfiguracje z już przedstawionych postaci, a że porusza się w raczej zamkniętym środowisku, nie uniknie sporów i nieporozumień. Zdarzy się zdrada, nowe związki czy zagrożenia ze stron, z których najmniej się tego bohaterka spodziewa. Dodatkowo Patrycji do istnienia potrzebne jest jej wymarzone miejsce – a odzyskanie go nie należy do prostych.

W „Zachcianku” rządzi magia i emocje wyskalowane nieraz do absurdu. Tu autorka nie zastanawia się nad egzaltacją postaci, zmusza ją do przeżywania wszystkiego najintensywniej i w przyspieszonym tempie. Przy tym Patrycja zachowuje dawną naiwność (musi, żeby wierzyć w czary), pisze listy do wymyślonego Amrego i niezbyt realistycznie ocenia otoczenie. Wierzy w dobre intencje znajomych, nie chce za to dostrzegać ich jednoznacznie złych uczynków, przymyka oczy na to, co niewygodne i pozwala, by wszystko działo się poza nią. Dość biernie uczestniczy w wydarzeniach, a to przez własne niezdecydowanie i bezradność w obliczu żywiołowych zmian.

Wielka miłość tu staje się własną karykaturą, autorka celowo przesadza, sięgając po typowe marzenia bohaterek literackich. Nie stroni od czarnych charakterów, lubuje się w sytuacjach mrożących krew w żyłach. W „Zachcianku” wszystko jest komiksowe, zamaszyste, nagłe i mocne, jakby Michalak nudziła się półśrodkami i delikatnie szkicowanymi wątkami. To powieść równie energiczna co nieprawdziwa, ale przecież prawda w obliczu radykalnych przemian uczuciowych nie ma racji bytu. Brak prawdopodobieństwa autorka nadrabia brawurowym tempem akcji – radzi sobie w ten sposób z baśniowością dla dorosłych i znajduje pomysł na gawędziarską narrację. Część czytelniczek zresztą właśnie ze względu na styl autorki po tę serię chętnie sięgnie. Katarzyna Michalak nie boi się eksperymentowania w zakresie wybieranych gatunków, kipi od pomysłów, lubi bawić, ale i denerwować swoje odbiorczynie. Stawia na odważne pod kątem fabularnym sceny – dość daleko odchodzi od typowych obyczajówek i romansów – i wyróżnia się dzięki temu na rynku. Jej poczekajkowy cykl to wypadkowa romansu i burzliwej baśni, naiwna, a za sprawą literackich poszukiwań i ciekawa zwłaszcza dla tych, którzy lubią oddzielanie fikcji od rzeczywistości. W świecie Patrycji wszystko, co czarne i białe, zaczyna się ze sobą mieszać w niespodziewanych momentach. Michalak nie powstrzymuje się przed ciężkim doświadczaniem swoich bohaterów – i to nie tylko na płaszczyźnie uczuciowej. Jako odskocznia od codzienności może ta lektura zadziałać.

środa, 19 lutego 2014

Jennifer E. Smith: Tak wygląda szczęście

Bukowy Las, Wrocław 2014.

Odwaga i słabość

Jeden pomyłkowo wysłany e-mail uruchamia całą lawinę wydarzeń. Jennifer E. Smith pozwala nastolatkom ze swojej książki przeżyć coś, co właściwie nie miało prawa się zdarzyć. Umożliwia im pokonywanie licznych przeszkód i bardzo idealizuje relacje między nimi – ale jest usprawiedliwiona, w końcu chodzi o pierwszą miłość, w dodatku – bez większej szansy na przetrwanie. Trzeba więc nacieszyć się chwilą, bo szczęście nie należy do zjawisk danych ludziom na stałe. Autorka sięga po przebrzmiałe sygnały romantyzmu i po rozwiązania, które u dorosłych budziłyby sprzeciw – ale młodym ludziom zapewnia uczestniczenie w pięknym uczuciu, nakazuje wręcz kibicowanie oryginalnemu związkowi.

Nic by się nie stało, gdyby Graham nie pomylił się przy wpisywaniu adresu mailowego. Ellie, do której trafiła jego wiadomość, odpowiada, wyjaśniając nieporozumienie. Graham odpisuje. I tak dwoje nastolatków z różnych stron kontynentu rozpoczyna mailową korespondencję. Dzielą się ze sobą nadziejami i przekonaniami, szukają definicji szczęścia, żartują i zwierzają się z problemów. Żadne nie tłumaczy jednak, kim naprawdę jest. Graham to gwiazdor filmowy, bożyszcze dziewczyn i nastoletni idol. Ellie to skromna i zwyczajna dziewczyna z małego miasteczka, nieślubna córka znanego senatora. Graham zaintrygowany nieznajomą znajduje okazję, by się z nią spotkać. Nie wie, jak wiele skomplikuje jedną odważną decyzją – ale autorka ułatwia sobie sprawę, pozwalając bohaterom na zauroczenie od pierwszego wejrzenia.

Jennifer E. Smith układa powieść z elementów klasycznych, chociaż nadaje jej walory współczesności przez odniesienia do internetu czy natrętnej obecności żądnych sensacji dziennikarzy. W kluczowych momentach pozbawia bohaterów kontaktu ze światem, by móc zbliżyć ich do siebie i zwiększyć emocje. Zapewnia im to, co dla większości odbiorców niedostępne – nocne randki na plaży czy odważne wyprawy, które mogą zmienić wszystko. Tu przyjaciółka pozostanie przyjaciółką, nawet jeśli wcześniej obraziła się na zawsze, problemy rozwiążą się w niemal czarodziejski sposób. A wszystko dlatego, że wszyscy domyślają się zakończenia. Smith z klocków fabularnych układa historię, jaką chcieliby przeczytać jej odbiorcy. Wyizolowuje bohaterów z charakterystycznych dla nich przestrzeni na tyle, żeby zrozumieli, na czym polega dojrzewanie. Sama koncentruje się na pięknie pierwszej miłości, przyznaje jej prawo do beztroski i braku refleksji nad przyszłością. Każe postaciom cieszyć się chwilą, bo tylko w chwilach znaleźć mogą szczęście. Do ważnych tematów należą również relacje rodzinne. Ellie wychowuje się bez ojca, co więcej – chce, tak samo jak mama, zachować w tajemnicy fakt, że jest córką senatora. Graham z kolei opuścił dom rodziny dla kariery i teraz już nie potrafi znaleźć wspólnego języka z rodzicami – stał się dla nich obcy, traktowany jak ważny gość, czuje się nieswojo. Smith sugeruje między wierszami, że nastolatkom potrzebne są jasne zasady i oparcie w dorosłych – to poboczne wątki powieści, które jednak bardzo ją ubarwiają.

Ciekawym rozwiązaniem tekstowym są wplatane między rozdziałami ultrakrótkie rozmowy mailowe (a później także dialogi bez pośrednictwa komputerów). Ellie i Graham w krótkich wiadomościach przemycają czasem nawet nieświadomie silne uczucia i kształtują relację między sobą. Te wypowiedzi, pozornie błahe, mają puentujący całość charakter – nie można ich ignorować. „Tak wygląda szczęście” to powieść ciekawa mimo fabularnej naiwności, istotna dla młodych ludzi. Na przekór modom i zdrowemu rozsądkowi, Smith decyduje się na prezentowanie idealizowanego związku i przekonuje, że warto zawalczyć o uczucie, nawet jeśli ma to być tylko wakacyjna miłość. Czytelnikom spodobają się jednak przede wszystkim postawy dwojga nastolatków z różnych środowisk.

wtorek, 18 lutego 2014

Zofia Tołstoj: Pamiętniki

PWN, Warszawa 2014.

Nieszczęśliwa żona

Co pewien czas motyw żon literatów powraca w twórczości lub w społecznej świadomości czytelników. Żony pisarzy i poetów, jeśli nie zajmują się pisaniem, nie mogą znaleźć swojego stałego miejsca w historii literatury – i często mają niewielkie szanse na realizowanie własnych literackich pasji. To rodzi liczne frustracje, a jednak mimo upływu lat nic się nie zmienia. Udowadniają to między innymi dzienniki Zofii Tołstoj, żony Lwa Tołstoja, przywracane teraz w obszernym wyborze czytelnikom.

Potężny tom przesiąknięty jest rozczarowaniem. Motyw zauroczenia pojawia się na pierwszych stronach i nie trwa zbyt długo – szybko jego miejsce zajmuje gorycz. Zofia stara się być dobrą żoną, a potem i matką troskliwie opiekującą się dziećmi. Nie może zapomnieć o zobowiązaniach wobec męża. Pomaga mu w pracy, zajmuje się przepisywaniem jego tekstów czy redagowaniem artykułów. Decydując się na to, świadoma jest, że musi zrezygnować z własnych pasji i ambicji. Nie może robić nic, co nie spodobałoby się małżonkowi. Ten z kolei szybko przyzwyczaja się do wygodnego stylu życia, staje się coraz bardziej wymagający i oschły. Zofia szybko traci nadzieję na pozytywne zmiany, koncentruje się więc na tym, co jej pozostało: przygląda się pociechom (silnie przeżywa ich choroby i zgony), analizuje swoje zdrowie i przywołuje postawy Lwa wobec rodziny. Na kartach pamiętnika autorka zwierza się z licznych frustracji i rozczarowań, szczegółowo opisuje zawiedzione nadzieje i nastroje. Dokładnie przygląda się swoim emocjom, jakby prowadzenie dziennika stało się dla niej instynktownie podjętą terapią. Od początku nękają autorkę obawy na temat przyszłości z Lwem – a momentem, który zapoczątkował rozterki, była lektura pamiętnika męża sprzed małżeńskich czasów. Zofia stopniowo popada w chorobę psychiczną. Jej notatki zostają w końcu uzupełnione o drobne uwagi Lwa Tołstoja – co pozwala zyskać bardziej obiektywny obraz sytuacji.

W pamiętniku Zofii Tołstoj charakterystyczne są rozbudowane i pełne detali notatki. W odróżnieniu od XX-wiecznych dzienników, tu liczy się staranne prowadzenie narracji, nawet wówczas, gdy autorka nie zamierza powiedzieć nic konkretnego, a jedynie przedstawić własne samopoczucie. Tak samo jak i dzisiaj, powracają w diariuszu echa spotkań zawodowych i prywatnych – a jednak Zofia Tołstoj każdej anegdocie towarzyskiej poświęca wiele miejsca. Przede wszystkim funkcjonuje tu jako oddana matka – wciąż pisze o dzieciach, martwi się ich zdrowiem i decyzjami. Mimo rozczarowań Tołstojem, Zofia przez cały czas stara się być przy mężu, stanowi dla niego sprawcie, ułatwia pracę. Potem pojawiają się konflikty i spory o prawa do rękopisów. Z czasem zapiski Zofii stają się bardziej szczątkowe, rzadsze i chaotyczne – a ponieważ bohaterka opowieści zdołała już czytelników przekonać do siebie – przydają się drobne uzupełnienia jej męża. Żeby nie pogubić się w rzeczywistości Zofii Tołstoj, tom został opatrzony systemem szczegółowych przypisów.

„Pamiętniki” Zofii Tołstoj to skupienie na uczuciach i próba radzenia sobie z przykrymi sytuacjami z codzienności, którą trudno zaakceptować. To także prywatne spojrzenie na egzystencję i charakter znanego pisarza – nie zastąpi jego biografii ani nie pozwoli na stworzenie pełnego jego obrazu – sprawdzi się za to jako ciekawostka i atrakcyjne dla odbiorców uzupełnienie literatury. Książka pomaga poznać różnice między dawnymi i obecnymi zasadami sztuki diarystycznej. Zofia Tołstoj, która pojawia się tutaj jako nieszczęśliwa żona pisarza i sfrustrowana matka, prezentuje stopniowe wygasanie uczuć i budzenie się rozmaitych lęków. Ale funkcjonuje również jako autorka świadoma swojej roli, sprawna pod względem warsztatowym, dobra obserwatorka i kobieta, która potrafi dostrzec wiele problemów w najbliższym otoczeniu. Uniwersalność prezentowanych tu uczuć sprawi, że narracja zyska wielu zwolenników.

poniedziałek, 17 lutego 2014

Jon Kabat-Zinn: Praktyka uważności dla początkujących

Czarna Owca, Warszawa 2014.

Medytacje

Skoro dzisiejszy świat charakteryzuje się ciągłym pośpiechem, coraz większą popularnością zaczynają się cieszyć poradniki uczące zwolnienia tempa życia. Żeby jednak trafić do przekonania podążającym za modami, warto połączyć przydatne wskazówki z egzotyką. Taka jest „Praktyka uważności dla początkujących” Jona Kabat-Zinna, drobna publikacja poświęcona praktyce medytacji – a wzbogacona o płytę z medytacjami w formacie mp3 dla tych, którzy chcą przetestować uwagi autora i rozpocząć pracę nad sobą. Cała książka zresztą przygotowana została tak, by zminimalizować wysiłek lekturowy – najbardziej istotne są tu bowiem ćwiczenia medytacyjne, a te należy wykonywać w oderwaniu od zewnętrznych bodźców.

„Praktyka uważności” podzielona została na bardzo krótkie rozdziały. Każdy zajmuje od pół strony do dwóch stron – to objętość, w której mieści się zarysowanie tematu do medytacji. Kabat-Zinn tym razem pozostawia swoim odbiorom refleksje, nie zastępuje ich w pracy nad sobą. Każdy minirozdział rozpoczyna drobnym mottem lub zaznaczoną delikatnie scenką, wskazówką, która kieruje myśli do odpowiedniego tematu. Zwraca się zawsze bezpośrednio do odbiorcy i stara się tak dobierać metafory, by ich odczytanie nie stanowiło żadnego problemu. Zamienia się chwilami w tłumacza sensu i znaczenia praktyk medytacyjnych. Stara się opisać we wtrąceniach zasady działania umysłu, by przyzwyczajać czytelników do sytuacji, w których trudno skupiać uwagę. W ten sposób uczy omijania pułapek i sprawia, że trudniej będzie odrzucać jego porady. Stara się zachęcić do pracy nad sobą przez omawianie kolejnych doznań i sytuacji życiowych. Mówi o ludzkiej uwadze, o świadomości, uczy dyscypliny i odrzucania złych nawyków, sprawdza, jak działa nuda. Przestraja na nowy sposób myślenia.

W swojej książce Kabat-Zinn zamierza również przekonywać do ćwiczenia uważności za sprawą możliwych do osiągnięcia korzyści – między innymi praktyka uważności ma redukować stres, pomagać w uśmierzaniu bólu, pogłębiać koncentrację i spostrzegawczość, wydobywać z systemu uprzedzeń i przekonań zaburzających ogląd sytuacji. Uważność poprawia i zmysłowe odczuwanie. Autor tłumaczy, gdzie szukać inspiracji i jak dopasować sposób bycia do zalecanych przez siebie postaw. Mówiąc krótko: próbuje przekonać odbiorców do zmian we wszystkich dziedzinach egzystencji, choć robi to metodą małych kroków i bez odwoływania się do konkretów – znacznie łatwiej mu analizować nieuchwytne wrażenia niż życiowe sytuacje. Wszelkie interpretacje są już powinnością czytelników, którzy przystąpią do medytacji.

Kabat-Zinn staje się przewodnikiem po praktyce uważności i jednocześnie ma na celu zachęcanie ludzi do korzystania z jego porad. Stąd bierze się retoryczny popis w tekstach, stałe powracanie do raz przedstawionych kwestii, przypominanie ustaleń i podkreślanie tego, co najważniejsze. Autor wybiera prosty styl, którym zamaskuje filozoficzny ton rozważań – tak, by czytelnikom wszystko wydało się oczywiste i łatwe do przyjęcia. To nie jest publikacja otwarta na dyskusję ani przywołująca argumenty dla przeciwników praktyki uważności. Ma ona określony krąg czytelników zainteresowanych tematem – i daje się traktować wyłącznie jako praktyczny poradnik: to nie lektura dla niezdecydowanych. Jednak rzeczywiste porady w klasycznym kształcie pojawią się dopiero w zakończeniu tomu, jako techniczne uwagi dla praktykujących. Być może wysiłek, jaki trzeba podjąć, by przyswoić kolejne podpowiedzi i wyjaśnienia, to rzeczywisty czynnik weryfikujący odbiorców: tylko zdecydowani na medytację zechcą aktywnie uczestniczyć w praktykach i samej lekturze. Jon Kabat-Zinn do nich się zwraca i z nimi zamierza znaleźć wspólny język. „Praktyka uważności dla początkujących” to książka dla odbiorców chcących faktycznie wprowadzić w swoim życiu zmian – a nie dla kierujących się modami lub ciekawością.

niedziela, 16 lutego 2014

Katarzyna Korpolewska, Magdalena Kuydowicz: W co grają matki i córki?

Zysk i S-ka, Poznań 2014.

Porady rodzinne

Katarzyna Korpolewska i Magdalena Kuydowicz przyglądają się relacji, która inspiruje od zawsze twórców – i która przynosi wiele refleksji zwykłym odbiorczyniom. Rozmawiają o stosunkach matek i córek, zgadzając się w stwierdzeniu, że nie ma idealnych przedstawicielek tych grup. Jednocześnie łączą fachową wiedzę psychologiczno-terapeutyczną oraz życiowe doświadczenia, żeby wytłumaczyć przynajmniej część konfliktów i nieporozumień. Utrzymany w formie serii tematyzowanych wywiadów tom „W co grają matki i córki” dostarcza sporo ciekawych zagadnień, ale i… zwierzeń interlokutorek. Korpolewska i Kuydowicz chcą rozpisać rodzaje emocji czy wzajemnych postaw matek i córek. Dzięki temu uzyskują całą serię podpowiedzi dla odbiorczyń – jak zachowywać się w określonych sytuacjach i jak unikać błędów psujących relacje rodzinne.

W spojrzeniu dziennikarki i psychologa pojawia się mnóstwo toksycznych sytuacji i takich też charakterów. Poza zwykłymi codziennymi utarczkami autorki analizują trudne do zniesienia postawy. Zajmują się zwłaszcza irytującymi zachowaniami matek – między innymi matek zaborczych, nadopiekuńczych, matek księżniczek, matek uzależnionych od alkoholu, matek kierujących rodzinną firmą, matek desperatek i cierpiętnic. Widać zatem, że książka ma być rodzajem poradnika dla młodych kobiet, które po założeniu własnych rodzin nie potrafią we właściwy sposób ustalić relacji z matkami. Ale autorki zajmują się też motywami damsko-męskimi i tłumaczą, jak ułatwić córce pogodzenie się z obecnością w życiu matki nowego partnera – czy jak matka ma zaakceptować wybory życiowe córki, bez względu na to, czy ta chce żyć z kobietą, zostać singielką czy wybrać mężczyznę, którego nie akceptuje matka. Zakres poruszanych tematów jest dosyć szeroki, w niewielkim tomie Korpolewska i Kuydowicz starają się przyjrzeć różnym zachowaniom i życiowym komplikacjom. Interesują się realnymi i częstymi problemami.

Obie autorki bardzo chcą pomóc czytelniczkom w poprawieniu kontaktów międzypokoleniowych. Do tego stopnia, że aby uzasadnić własne racje do prawienia morałów, zdradzają dość dużo szczegółów z własnych kontaktów z matkami i córkami. Po lekturze odbiorczynie będą dość dobrze poinformowane na temat doświadczeń rodzinnych autorek. Przykłady z życia wzięte pełnią ważną funkcję: pomagają odnieść wskazówki do własnych kłopotów. Nie znaczy to, że czytelniczkom łatwo będzie zaakceptować i wcielić w życie proponowane rozwiązania. To, co Korpolewska i Kuydowicz proponują jako najlepsze wyjście z sytuacji, wymaga często radykalnych kroków, a co za tym idzie – sporego emocjonalnego wysiłku. Autorkom często zdarza się teoretyzować, mówić, co powinny zrobić matki lub córki, gdy nie potrafią poradzić sobie z konfliktami. Podkreślają przy tym, że idealna relacja jest niemożliwa do uzyskania. Posługują się spostrzeżeniami z życia i opowieściami znajomych, żeby przestrzec lub przygotować odbiorczynie na uzdrawiające reakcje.

Bez względu na przydatność podpowiedzi i uwag autorek, książkę czyta się bardzo dobrze. Ma na to spory wpływ obecność personalizowanych historii, pewnej bliskości, jaką wręcz wymuszają zwierzenia. Rozmówczynie chcą przedstawiać się jako osoby, które zbudowały w swoich rodzinach jak najlepsze relacje (co czasem będzie budzić wątpliwości), ale nie są wolne od problemów. To połączenie wiedzy, jak układać stosunki z matkami i córkami, intymnego zwierzenia i bliskości rozmaitych problemów czy sprzeczek z najczęściej spotykanymi domowymi konfliktami sprawia, że „W co grają matki i córki” znajdzie wierne grono czytelniczek. Lektura nie tylko dostarczy swoistej rozrywki, zaspokoi ciekawość, ale również przyda się wielu odbiorczyniom jako zestaw praktycznych podpowiedzi i wskazówek, spisanych bez niepotrzebnej rozwlekłości.

sobota, 15 lutego 2014

Hemar, Lechoń, Słonimski, Tuwim: Szopki Pikadora i Cyrulika Warszawskiego 1922-1931

Iskry, Warszawa 2013.

Gry z rzeczywistością

Satyra agitacyjna cechuje się krótkim terminem ważności – działa wtedy, gdy nadawca-autor i odbiorcy funkcjonują w tym samym otoczeniu i w jednym czasie, więc mają wspólny kontekst i zestaw odniesień. Nie tylko motywy polityczne, bo nawet towarzyskie anegdoty słabną z czasem i przestają wywoływać silne reakcje. Ale dystans czasowy nie musi oznaczać śmierci utworu – część może funkcjonować na prawach literackiej ciekawostki. Tak jest z szopkami politycznymi z dwudziestolecia międzywojennego. W obiegowej świadomości teksty te, chociaż znane niewielu czytelnikom, istniały jako pierwowzór szopek z lat 90. (i popularnego wtedy „Polskiego Zoo”), a nawet jako inspiracja dla niektórych kabaretonowych konferansjerek. Teraz odbiorcy mogą przyjrzeć się odnalezionym szopkom z lat 1922-1931 i sprawdzić, jak były przez wybitnych autorów konstruowane.

Szopki mają charakter doraźny, odnoszą się do aktualnych problemów w kraju, przemycają satyrę na polityków, a także pozwalają na drobne gierki między autorami. Tu ważna jest ironia, czasem nawet przeradzająca się w lekkie szyderstwo czy złośliwość. Agon to wyznacznik satyry z szopek – a obrywa się niemal wszystkim. W tego typu utworach nie ma miejsca na pochlebstwa i łagodzenie nastrojów, zabawa polega właśnie na wytykaniu wad i błędów, ku uciesze spragnionych takiej bezkompromisowej rozrywki widzów. Tuwim, Lechoń, Hemar i Słonimski w szopkach mogli sobie pozwolić na o wiele więcej niż w skeczach czy wierszach. Sami zresztą świetnie się bawili przy tworzeniu, a dzisiaj trudne do rozszyfrowania byłoby autorstwo poszczególnych fragmentów.

Szopki są bogate w intertekstualia. Żongluje się w nich tytułami i rozpoznawalnymi cytatami zachowującymi poziom naturalności w dialogu – tak, że przy padających ze sceny tekstach tylko uważna publiczność mogła wyłuskać dwuznaczności i autorskie zamiary. Dzisiejszym czytelnikom w tym zakresie będzie nieco łatwiej – nie dość, że tytuły wyróżniają się w zapisie, to jeszcze książka opatrzona została rozbudowanymi przypisami, dzięki którym odtworzyć można mechanizmy większości żartów i aluzji. W zabawie nie chodziło zatem o proste wyśmiewanie się z innych, a o inteligentną satyrę. W tekstach przewijają się konkretni bohaterowie, więc taka pomoc bardzo przydaje się w lekturze.

Zwłaszcza że lektura nie ma wiele wspólnego ze zwykłym czytaniem tekstów satyrycznych. Dzisiejszy odbiorca musi najpierw zorientować się w pozatekstowej przestrzeni, towarzyskich relacjach dwudziestolecia i życiu literackim tego okresu. Nie może sobie pozwolić na proste i naiwne odczytanie tekstów – bo z takiej lektury odniesie korzyść niewielką. „Szopki” nie będą już wzbudzać kaskad śmiechu ani żywych reakcji – teraz funkcjonują jako ślad przeszłości, podsumowanie literacko-społecznej legendy. To szansa na dotarcie do nieznanych utworów wybitnych satyryków – a fakt, że nie pozostawia się tu odbiorców bez krytycznoliterackiego wsparcia, jest niezwykle istotny w kontekście satyry zaangażowanej. Zresztą nie wszystkie elementy szopek uległy przedawnieniu: pojawią się tu postacie znane szerokim grupom czytelników do dzisiaj, parodie piosenek funkcjonujących wciąż w masowym obiegu i żarty silniejsze niż czas. Dla części odbiorców natomiast najciekawsze będą kwestie warsztatowe – od tych autorów można się wiele nauczyć w dziedzinie budowania wielopiętrowych znaczeń i nawiązywania do pozatekstowej rzeczywistości. Dowcipy budowane tu były na wielu płaszczyznach, począwszy od zabaw onomastycznych po odpowiedzi na rzeczywiste wydarzenia. To tomik ważny w biblioteczce satyry – i rozbudzający apetyty na lekturę przedwojennych tekstów niepoważnych.

piątek, 14 lutego 2014

Mia March: Klub filmowy Meryl Streep

Świat Książki, Warszawa 2014.

Porozumienie

Coraz częściej w powieściach obyczajowych pojawia się oczywisty powód do wprowadzania zmian w życiu bohaterek. Do niedawna katalizatorem akcji było rozstanie z długoletnim partnerem. Teraz do książek rozrywkowych odważnie wkraczają choroby nowotworowe. To one zmuszają do życiowych przemian i są odpowiedzią na społeczne lęki. Są też coraz bardziej przewidywalnym elementem akcji. Kiedy Lolly z „Klubu filmowego Meryl Streep” zaprasza do swojego pensjonatu córkę i dwie siostrzenice, ogłaszając, że musi im zakomunikować coś ważnego, domysły się nie pojawią: wszystkie czytelniczki natychmiast zyskają pewność, że chodzi o raka. Lolly chce spędzić trochę czasu ze swoją rodziną – i uzyskać wsparcie oraz pomoc na czas leczenia. Trzy kobiety, które wychowała, na powrót mogą stać się sobie bliskie jak za młodych lat – i zmierzyć się nie tylko z koszmarną diagnozą, ale również z własnymi problemami.

Pretekstem do coraz bardziej intymnych zwierzeń stają się dla bohaterek wieczory z filmami z Meryl Streep. Kobiety dostrzegają podobieństwo fabuł do swoich przeżyć, porównują codzienność z doświadczeniami postaci z ekranu, analizują motywy i relacje między ludźmi. Próbują wydobyć wskazówki dla siebie – zwłaszcza teraz, kiedy rozpaczliwie potrzebują wsparcia i jasnych porad. Do filmów podchodzą bardzo emocjonalnie, świadome ich rozrywkowego przeznaczenia. Nie potrafią się zdystansować od obejrzanych obrazów, zbyt żywo reagują na pomysły scenarzystów. Do tego wciąż oceniają ukochaną Meryl Streep. Filmy z tą aktorką są stałym refrenem w książce. Mia March wprowadza je tak, by przybliżyć odbiorczyniom ich treść, zestaw tematów, a nawet rok produkcji. Filmowe przerywniki, choć nie można odmówić im oryginalności, są raczej słabym punktem tomu: pobrzmiewają sztucznie, zwłaszcza gdy zwyczajne bohaterki próbują przejąć język krytyków i recenzentów. Fabuła zostaje przybliżana nieco na siłę, wypowiedziom bohaterek tomu – w „filmowych” scenkach – brakuje lekkości. Zachwyty nad Meryl Streep można było wpleść w tekst subtelniej. Z drugiej jednak strony spotkania przed ekranem są bohaterkom potrzebne – przyspieszają zrozumienie życiowych problemów i otwierają na zwierzenia. Pozwalają poznać wzajemne marzenia, plany i lęki. Gdy jedna z kobiet boryka się z kryzysem w małżeństwie, druga boi się zmian w ustabilizowanym życiu, a trzecia nie jest pewna własnych uczuć, przygody z ekranu działają jak terapia. Pomagają też uprzyjemnić ostatnie chwile z Lolly i przyjrzeć się sekretom z przeszłości.

Mia March obserwuje kolejne epizody z egzystencji bohaterek. Koncentruje się przede wszystkim na ich sercowych kłopotach, co zawsze będzie przyciągało czytelniczki. Autorka uczy też, jak radzić sobie z chorobą i cierpieniem bliskich, znajduje porozumienie między pokoleniami. Bardzo często, co jest zresztą dość typowe dla amerykańskich w tonie obyczajówek, wkłada w usta bohaterek kwestie do niedawna zarezerwowane dla psychologów i terapeutów. Wie, jakich zachowań oczekują kobiety od innych – i nie pozwala im długo na nie czekać. Tu nie ma czasu na nieporozumienia czy problemy z definiowaniem własnych stanów emocjonalnych – co najwyżej pojawi się lęk przed wyjawieniem takich odkryć najbliższym. March proponuje świat idealny – przynajmniej w warstwie porozumienia międzyludzkiego. W jej ujęciu z każdym kłopotem można sobie poradzić szczerością i rozmową z bliskimi. To podejście raczej trudne do zastosowania w zwyczajnym życiu, ale też dzięki przekonaniu o słuszności wskazówek – także ważne dla czytelniczek. W Leniwej Niedzieli „Klub filmowy Meryl Streep” jest tomem przejmującym najlepsze cechy serii.

czwartek, 13 lutego 2014

Ewa Karwan-Jastrzębska: Agata z placu Słonecznego. Agato, zostań!

Marginesy, Warszawa 2014.

Niania i czary

Agata z placu Słonecznego, tajemnicza i dziwna niania, literacka kopia niemodnej już dzisiaj Mary Poppins, powraca w książce „Agato, zostań!” i ponownie przekonuje najmłodszych, że codzienność jest pełna niewytłumaczalnych zjawisk oraz magii. Najlepiej wie o tym Matylda, jedna z pięciorga dzieci, którymi opiekuje się Agata. Matylda zna bowiem odczucia pisarzy – dzięki czarom może wpływać na losy różnych postaci, proponować kontynuację ich przygód i wybawiać z opresji. Matylda uwielbia opowieści i chce zamienić się w dojrzałą narratorkę, tworzy bez wysiłku i bez specjalnego akcentowania obecności weny. Pisze, gdy musi coś zmienić i gdy włącza się w rzeczywistość swoich przyjaciół z bajek. Dzięki wyobraźni i narracyjnej swobodzie może nawet ingerować w doświadczenia znanych bohaterów literackich, zresztą Ewa Karwan-Jastrzębska przez cały czas chowa się za intertekstualiami, wyszukuje znane i czytelne nawet dla najmłodszych odniesienia do klasyki literatury czwartej i cały świat Agaty zatrzymuje na możliwości kontaktowania się z już wykreowanymi pomysłami. To rozwiązanie nieco dziwne, a na pewno nietypowe w książkach dla dzieci. Karwan-Jastrzębska opiera się na autotematyzmie, przez cały czas przypomina odbiorcom o nieprawdziwości fabuły. Tu wszystko może powstać na oczach czytelników, a siłą sprawczą pozostaje niezamaskowana magia tworzenia. Pięcioro dzieci doświadcza przygód typowych, ma szansę spróbować poznać ulubionych książkowych bohaterów i przetestować charakterystyczne rozwiązania fabularne. Autorka przypomina im o wartości pisania i wyobrażania sobie nowych światów. Jednocześnie znajduje sobie usprawiedliwienie dla każdego odejścia od realizmu, nie musi szukać logicznych ani bajkowych wyjaśnień. To rozwiązanie pokazuje dzieciom zakres twórczych możliwości, a i różne sposoby prezentowania historii. W tomach o Agacie nie będzie przekonywania do przeżyć dzieci.

Samej Agaty jest tu nieco mniej. Niania powinna w ogóle opuścić już rodzinę, na co nie chcą się zgodzić dzieci. Czują one ogromną sympatię do surowej wychowawczyni – i w czasach mody na bezstresowe wychowanie takie uwielbienie dla osoby wyznaczającej granice nie musi być zrozumiałe przez czytelników. Magnetyzm Agaty nie polega jednak na jej surowości i stanowczości, a na zestawie umiejętności oraz aurze tajemnicy. Agata potrafi wszystko i musiała przeżyć kiedyś mnóstwo emocjonujących przygód. W jej obecności dzieje się wiele niewytłumaczalnych zjawisk, a niania nie zamierza ich objaśniać zaciekawionym dzieciom. Tym razem wydaje się mniej szorstka – w końcu dzieci dają jej dowód prawdziwego przywiązania. Agata nie poświęca się maluchom bez reszty, ma swoje własne życie, marzenia i plany – przez to robi się jeszcze bardziej atrakcyjna dla rodzeństwa.

Karwan-Jastrzębska odrzuca standardowe sposoby prowadzenia akcji. Książkę składa z kilku różnych wydarzeń, niezbyt ściśle ze sobą powiązanych. Próbuje udawać podglądanie codzienności bohaterów, a do tego dopuszcza czytelników do świata magii. W efekcie odbiorcy czekają na inne tematy czy wątki, a innymi są częstowani. Agata nie jest obietnicą beztroskiej zabawy i braku zmartwień u najmłodszych – pozwala im mieć rozmaite troski i nie ingeruje, gdy rodzeństwo samo ma sobie poradzić z sytuacją. Dyskretnie czuwa nad maluchami i zna wszystkie ich sprawki, nawet te, które dzieci chcą ukryć. Ewa Karwan-Jastrzębska, mimo bardzo licznych literackich odniesień, inspiracji i odwiedzin, wie, jak chciałaby wykreować postać niani. Pozostaje wierna własnym wyobrażeniom, nawet gdy oznacza to odrzucenie sprawdzonych książkowych schematów.

środa, 12 lutego 2014

Marek Weiss: Cena ciała

Zysk i S-ka, Poznań 2014.

Szkoła życia

Na początku „Cena ciała” może budzić sprzeciw za sprawą samego języka, który Marek Weiss wybiera do pierwszoosobowej narracji prowadzonej przez młodą prostytutkę. Przez kilka pierwszych stron styl waha się tu między slangiem, kolokwialnością i autotematyzmem, jest nieco szorstki i nie trafia w sedno. W końcu jednak Weiss oswaja się z pomysłem na opisywanie rzeczywistości – i wtedy nawet nawiązywanie do blogowej społeczności nie zepsuje efektu. Bo bohaterka tomu zamierza w internecie poopowiadać trochę anonimowo o swoich doświadczeniach. Jest prostytutką, ale nie zamierza koncentrować się na sprawach seksu, bo Weiss nie idzie w stronę modnych teraz powieści erotycznych. Kobieta traktuje swój zawód bez niepotrzebnych emocji, nie dorabia sobie do działań żadnej filozofii, dawno pozbyła się wstydu, za to ma swój honor. Zdarzają się jej nietypowe przygody, ale nie o byciu prostytutką chce pisać na blogu. Do zwierzeń prowokują ją czytelnicy w ukrywanych komentarzach i emocjonalnych reakcjach na wpisy. Bohaterka „Ceny ciała” wie, jak zmusić innych do refleksji i zweryfikować łatwo wygłaszane sądy. Stopniowo zanurza się w mroczny świat, z którego nie ma ucieczki, świat brutalności, przemocy i strachu. W nowym świetle jej decyzje wybrzmiewają zupełnie inaczej.

Co ciekawe, u Weissa prostytutka nie odwraca się od religii. Czasami powraca do tematu wiary – i jest to dla autora szansa na ocieplenie wizerunku bohaterki, ale też na zobrazowanie ironicznych sprzeczności między różnymi sferami życia. Duchowość walczy tu z cielesnością, ale wcale nie w oczywistym wymiarze. Sama ze swoimi, bardzo poważnymi, problemami, bohaterka nie ma szans na znalezienie zrozumienia – inni zbyt szybko próbują ją zaszufladkować. Weiss pozwala natomiast dokładnie poznać życiorys kobiety – prowadzi go od lekkomyślnej i pustej dziewczyny, która wytwarza sobie mało przekonującą linię obrony po postać ciężko doświadczoną przez życie i poznającą najtrudniejsze uczucia. Bohaterka „Ceny ciała” ma zdolność dostosowywania się do nawet najbardziej niesprzyjających sytuacji – ale to nie uchroni jej przed niewyobrażalnym cierpieniem. Najpierw kobieta stara się przekonać nieznanych czytelników bloga do siebie i własnych wyborów. Potem musi tylko przekonać siebie. Rozwój bohaterki w „cenie ciała” jest równie ciekawy jak zaproponowana przez autora fabuła. Marek Weiss nie stroni od radykalnych rozwiązań i potrafi wprowadzać do historii wyraziste puenty. Każdą część opowieści kończy bardzo mocnym akcentem – nie rozczaruje czytelników, ale też nie oszczędzi ich.

W „Cenie ciała” narracja na początku jest naiwna i jakby nie do końca szczera. Trudno uwierzyć autorowi w językową kreację postaci, niby wolnej od literackich doświadczeń, a świadomie analizującej kolejne pisarskie decyzje. Szybko treść zwierzeń bierze górę nad stylem, a i Weiss staje się bardziej swobodny w opowiadaniu niebanalnej historii. Siłą tej powieści jest po pierwsze skoncentrowanie się na dalekich od oczywistości uczuciach, a po drugie – zajmująca akcja. „Cena ciała” to książka wolna od jednoznacznych ocen. Weiss nie oszczędza swojej bohaterki, wystawia ją na poważne próby, a przy tym budzi skrajne emocje.

Początek tej lektury przywołuje na myśl konwencjonalne zwierzenia i prezentacje, ale szybko wychodzi na jaw, że autor ma doskonale opracowaną wizję historii, jak i wersję przemian bohaterki. Wyraźnie unika schematów – i to w każdej dziedzinie relacji. Tym zdobędzie wiernych czytelników. „Cena ciała” nie będzie prostą opowieścią kobiety lekkich obyczajów ani zwykłym studium moralności. Odbiorcy szybko przekonają się, że nawet bohaterka, którą łatwo podporządkować określonym kodeksom i systemom ocen, może wyłamać się z konwencji i sprowokować do zastanawiania się nad znaczeniem życia. Bez pouczeń i tanich morałów funkcjonuje ta prosta w narracji i skomplikowana fabularnie historia.

wtorek, 11 lutego 2014

Agnieszka Gil: Układ nerwowy

WNK, Warszawa 2014.

Żona alkoholika

Dość łatwo streścić problematykę „Układu nerwowego” Agnieszki Gil. Tom może mieć wartość terapeutyczną dla odbiorczyń, które borykają się z problemem choroby alkoholowej męża. Autorka bardzo dużo miejsca i całą fabułę podporządkowuje temu tematowi, być może w nadziei, że uda jej się komuś pomóc. W powieści takim dobrym duchem jest Joanna, która zaczęła nowe życie i może spróbować być szczęśliwa. Drogę, którą Joanna przeszła, Magdalena ma dopiero przed sobą. Bohaterka coraz częściej zauważa, że mąż wraca do domu nietrzeźwy – i pomaga mu ukrywać ten stan. Zapomina o przykrościach i upokorzeniach, jakie w przeszłości urządzał jej pijany. Daje wiarę zapewnieniom o podjęciu kuracji. Czeka na to, że niedługo wszystko zmieni się na lepsze.

Szymon w alkoholu topi wszelkie zmartwienia. Uważa, że żona bez przerwy się go czepia (niesłusznie, rzecz jasna, bo przecież nie ma powodów), że san nie znajduje zrozumienia w domu. Zapija zwykłe problemy i dolegliwości – alkohol staje się dla niego magicznym lekarstwem. Szymon nie widzi własnej choroby, potrafi znaleźć przekonujące argumenty przeciwko przesłankom o własnym uzależnieniu. Wie, jak udobruchać żonę. Ta wciąż jeszcze pamięta najpiękniejsze chwile z początków związku – i ogrzewa się nimi, gdy brakuje sił. Wtedy na horyzoncie pojawia się Joanna, również ciężko doświadczona przez życie. To ona powoli wskazuje Magdalenie, że jest współuzależniona i powinna wyrwać się z istniejącego układu – zwłaszcza że ma córkę, o którą musi się zatroszczyć.

U Agnieszki Gil pijaństwo jest nawet eleganckie. Szymon nie bije żony i nie urządza pijackich awantur, pretensje tłamsi w sobie i unika konfrontacji, jest przekonany, że nikogo swoim zachowaniem nie krzywdzi, a sam jest krzywdzony przez rozmaite zarzuty. Przyzwolenie na alkohol daje sobie, stwierdzając, że jest dorosły, zarabia także na przyjemności i nie ma problemów z piciem. Magdalena nie przeżywa większych tragedii – tym trudniej jej podjąć radykalne działania. Powoli odkrywa smak niezależności: dowiaduje się, jaką przyjemność może dawać powiązana z hobby praca zarobkowa czy plotkowanie z przyjaciółką. Trafia na towarzystwo, dzięki któremu może znów stać się normalną kobietą, a nie żoną alkoholika. Otrzymuje szansę – co nie znaczy, że ją wykorzysta.

Widać, że Agnieszce Gil zależy na jak najpełniejszym przegadaniu tematu alkoholizmu: fabułę w „Układzie nerwowym” minimalizuje, skupia się na codziennym życiu bohaterki, zapewnia jej drobne sukcesy i spore smutki, ale nie otwiera za bardzo na świat. Towarzyszy Magdalenie w zwyczajnych obowiązkach, zna jej zmartwienia, wspomnienia i przemyślenia. Wszystko krąży wokół alkoholu. Autorka pokazuje, jak choroba alkoholowa niszczy rodzinę – i jak wpływa na psychikę bliskich. Naświetla niewłaściwe postawy wobec alkoholików, żeby uświadomić społeczeństwu, zwłaszcza znękanym żonom, jak zachować się w obliczu czyjegoś uzależnienia od alkoholu. W tej powieści rady stają się ważniejsze niż ładunek emocjonalny, zresztą Agnieszka Gil tworzy swoją bohaterkę tylko po to, by łatwiej jej było trafić do czytelniczek ze wskazówkami i uwagami. Powieść tak podporządkowana jednemu motywowi ma spełniać swoją społeczną funkcję, dopiero w dalszym planie może działać jako czytadło. W „Układzie nerwowym autorka zamierza jak najpełniej opisać najgroźniejszy rodzaj alkoholizmu – nie ten, który prowadzi do przemocy domowej i wyniszczenia organizmu, ale ukryty, umożliwiający uzależnionemu zachowywanie pozorów normalności i znajdowanie wiecznych wymówek.

poniedziałek, 10 lutego 2014

Paweł Reszka, Michał Majewski: Zawód: szpieg. Rozmowy z Aleksandrem Makowskim

Czarna Owca, Warszawa 2014.

Adrenalina i pasja

To książka wręcz wymarzona dla odbiorców zafascynowanych pracą wywiadu. „Zawód: szpieg. Rozmowy z Aleksandrem Makowskim” to tom wspomnieniowy i zdradzający część zajęć służb wywiadowczych, począwszy od przygotowań do zawodu i szkoleń. Książka stanowi rodzaj przeglądu wyzwań i trudów szpiega, przedstawia mniej filmową wersję rzeczywistości i podejmuje niewygodne czasem tematy, ale pokazuje obraz oficera wywiadu utrwalany też w powszechnej świadomości. W tym świecie pojawiają się wielkie pieniądze i piękne kobiety, podstępy negocjacyjne, pułapki i techniki zdobywania wiadomości. Adrenalina na co dzień, niebezpieczeństwa, ale i satysfakcja po wykonaniu zadania – wszystko, co w oczach czytelników składa się na życie przedstawiciela wywiadu.

Paweł Reszka i Michał Majewski dążą do pogłębiania wiadomości. Doskonale orientują się w poruszanych przez Aleksandra Makowskiego kwestiach, potrafią znajdować powiązania między różnymi sprawami i czekają na konkretne odpowiedzi. Jednocześnie przybierają momentami postawy zwykłych ludzi, żywo zainteresowanych możliwością zajrzenia za kulisy pracy wywiadu. Zadają często pytania, które przyszłyby na myśl samym czytelnikom, nie rezygnują z dowiadywania się o sprawy trzymane zwykle w sekrecie. Liczy się dla nich jednak nie tyle sensacja, co ciekawość, nie szukają skandalu, a rzeczowych wyjaśnień. Co ważne, znacznie mniej obchodzi ich polityka i skutki działań szpiegów w sferze rządów – choć i takie tematy tu się znajdą. Zdarza się, że dziennikarze nawiązują do konkretnych spraw i pytają o znane nazwiska – dla części co bardziej naiwnych odbiorców będzie to wyraźny sygnał, że poza widocznymi na co dzień w mediach sprawami toczy się w świecie dyplomatów znacznie ciekawsza gra, której reguły znane są nielicznym.

Makowski naświetla pracę oficera wywiadu dość szczegółowo. Na pytania odpowiada rzeczowo, nigdy nie próbuje zgadywać i nie dzieli się przypuszczeniami, wybiera konkrety, jakby nie chciał zaciemniać i tak skomplikowanego obrazu swojej pracy. Mówi o przygotowaniach, szkoleniach i wiedzy czy umiejętnościach agenta, ale i o etyce. Opowiada, jak przebiega praca werbunkowa i w jaki sposób znajdować źródła informacji – nie zagłębia się w detale, które stanowią tajemnicę, ale też nie sprawia wrażenia, jakby wiele przed odbiorcami ukrywał. Porównuje polski wywiad do wywiadów w innych krajach, podejmuje się oceny działań szpiegowskich czy samego organizowania wywiadu na przestrzeni lat. Wszystko to składa się na intrygujący przegląd doświadczeń zwykłym odbiorcom niedostępnych, a i nieobecnych w mediach.

Same rozmowy przebiegają płynnie. Czytelnicy zostają wciągnięci we wspomnienia, które przybrały kształt wywiadu – i z lektury nie wytrąci ich sposób zadawania pytań ani typowe dla dialogowych struktur poszatkowanie materiału – a to ze względu na wyczerpujące wyjaśnienia Makowskiego. W rozmowach przewijają się także odczucia i wrażenia – odbiorcy poznają emocje szpiega i decyzje, jakie musi w stresujących sytuacjach podejmować. Tom „Zawód: szpieg” przynosi zestaw wiadomości powszechnie nieznanych, a wzbogaconych o rys osobisty i indywidualne oceny czy komentarze. Makowski staje się źródłem wiedzy o tajemniczym zawodzie – i przy okazji pozwala zastanowić się nad kulisami życia politycznego na arenie międzynarodowej. Książka dostarcza sensacji, mimo że wcale na to nie została obliczona – zamienia się zatem w oryginalną lekturę dla poszukiwaczy przygód i amatorów tajemniczości. Aleksander Makowski opowiada o ciekawym życiu w sposób, który nie pozostawi nikogo obojętnym.

niedziela, 9 lutego 2014

Mireille Guiliano: Kobiety, praca i sztuka savoir-vivre'u

Albatros, Warszawa 2014.

Biznes i życie

Mireille Guiliano prezentuje się w swojej najnowszej książce jako mentorka, ekspert od robienia biznesowej kariery i przewodniczka dla kobiet, które chciałyby osiągać zawodowe sukcesy lub przynajmniej zmienić dotychczasowe niesatysfakcjonujące życie. Jednocześnie przybiera pozę życzliwej przyjaciółki, która wskaże błędy, ale nie wyszydzi. Do tego nie zapomina o roli autorki bestsellerowych poradników i to wszystko sprawia, że jej tom „Kobiety, praca i sztuka savoir-vivre’u przekona czytelniczki.

To poradnik, ale nie do końca typowy. Zawiera wskazówki dotyczące osiągania sukcesów i wykorzystywania szans na rynku pracy, a przy tym wzbogacony jest o całe serie przykładów z życia autorki i jej znajomych wziętych. Zwykłe i często spotykane w literaturze tego typu podpowiedzi tutaj zyskują oryginalną, bo nieco gawędziarską (więc i oderwaną od suchych komentarzy), oprawę. Guiliano uzyskuje przez to po pierwsze rozrzedzenie suchych faktów i porad, po drugie – oderwanie od standardowych poradników. Zmusza czytelniczki do uważnej lektury, ale też przywiązuje je do siebie dzięki pozorom prywatności. Opowiada często o korporacyjnych karierach i wie, jak łatwo przy tym o dehumanizację, dlatego też stara się być blisko swoich czytelniczek, by służyć im radą i wsparciem.

W samej treści całkiem sporo jest wiadomości już powszechnie znanych – ale nowa perspektywa nadaje im ciekawy kształt. Autorka opowiada na przykład, jak przygotować CV, by uwypuklić zawodowe atuty, jak przygotować się do rozmowy kwalifikacyjnej i jak rozstać się z niechcianym pracodawcą. Przypomina o wadze osobistych, personalizowanych podziękowań i o emocjonalnym profesjonalizmie – który nie pozwala zdradzać się przed biznesowymi partnerami z prawdziwymi opiniami na ich temat. Jej porady są proste (chociaż nie zawsze proste do zastosowania w praktyce) i mimo dopasowania do amerykańskich standardów – dające do myślenia, zwłaszcza tym paniom, które wybierają pracę dla wielkich firm.

Książkę wyróżnia także osobisty ton. Autorka chętnie wtrąca do wywodu francuskie zwroty (w rozszyfrowaniu ich pomoże słowniczek), mówi o sobie i swoich znajomych. Odwołuje się do atrakcyjnych doświadczeń i przy okazji ujawnia źródła lub uzasadnienia samych porad. „Kobiety, praca i sztuka savoir-vivre’u” to publikacja, która ma uwodzić autobiograficznymi wstawkami. Istnieje szansa, że to spersonalizowanie wskazówek zapadnie czytelniczkom w pamięć – bo tom funkcjonuje już nie tylko jako poradnik, ale również jako ciekawe zwierzenie. W korporacyjnym świecie Guiliano znajduje sposoby na zachowanie własnej tożsamości i zdrowia przy jednoczesnych przepisach na sukces. Jej zapiski czasami motywują, innym razem przypominają o ważnych sferach życia, zdarza się też, że służą jako przestrogi. Wszystko utrzymane jest w lekkim tonie, dalekim od typowych huraoptymistycznych i schematycznych pozycji z zakresu samopoznania i funkcjonowania na rynku pracy.

Guiliano wygrywa właśnie przez prywatność. Spore znaczenie ma tu także zawężenie targetu: autorka zwraca się do kobiet, do tych odbiorczyń, które chciałyby coś w swoim zawodowym życiu zmienić. To z nimi prowadzi rozmowy, to od nich oczekuje zdecydowanych kroków. Czytelniczki, które odnajdą się jako adresatki tej książki, wezmą sobie do serca zawarte tu uwagi i podpowiedzi. Ale poza tym „Kobiety, praca i sztuka savoir-vivre’u” pozwala utrzymać znajomość biznesowych reguł i uniknąć możliwych gaf w różnych związanych z pracą sytuacjach.

sobota, 8 lutego 2014

Leszek K. Talko: Pitu i Kudłata w opałach

Znak, Kraków 2014.

Przygody w domu

Pitu i Kudłata to rezolutne rodzeństwo, które bez przerwy wprawia rodziców w zdumienie. Leszek K. Talko przygląda się pomysłom swoich dzieci, by odkryć różnice między wnioskowaniem kilkulatków a logiką dorosłych, a z kolejnych nieporozumień tworzy książki. Dorosłym opowiada o trudach rodzicielstwa i o kwestiach, których nie porusza żaden poradnik o idealnym wychowywaniu pociech, a małym odbiorcom proponuje serię książek z opowiadaniami z punktu widzenia Pitu i Kudłatej. Dorośli zresztą, jeśli już poznali styl narracji tego autora, z chęcią sięgać będą również po jego publikacje z zakresu literatury czwartej – przygotowane tak, by miłośnicy satyry byli usatysfakcjonowani lekturą.

W kolejnym tomie przygód zabawnego rodzeństwa znajdą się nowe opowiastki ze szkoły i domu. Pitu i Kudłata na przemian relacjonują swoje pomysły, za każdym razem dziwiąc się rodzicom. Talko odwołuje się w książce do motywów zawsze dzielących pokolenia – porusza temat Świętego Mikołaja czy Wróżki Zębuszki, najmłodszym nie przypisuje infantylnej wiary w przynoszące prezenty istoty, ale ujawnia cały zestaw mechanizmów pozwalających kilkulatkom przekonywać rodziców o niewinnych nadziejach. Oczywiście w przypadku najmłodszych to element starannie przygotowanej strategii. Pitu i Kudłata to całkiem sprytni negocjatorzy – w inteligentny sposób potrafią postawić na swoim. Także w dziedzinie zabaw i rozrywek maluchy mają swoje poglądy. Leszek K. Talko wie, że jego pociechy mogą zyskać dostęp do atrakcji, o których sam w dzieciństwie nie miał co marzyć – tymczasem Pitu i Kudłata przyjemność czerpią przede wszystkim z najprostszych pomysłów. Jednak zawsze wiedzą, co powiedzieć, żeby przypodobać się tacie. Mają niekonwencjonalne poglądy i niełatwo ich odwieść od powziętych zamiarów. Mali bohaterowie bawią do łez – a przecież prezentują postawy typowe dla dzieci, tyle tylko, że wyobraźnią autora wzbogacone o umiejętne argumentowanie. W relacjach Pitu i Kudłatej zawsze pojawiają się też rodzice – bezradni wobec kolejnych wybryków, czasem wręcz zrezygnowani i składający broń, pozbawieni szansy na przekonanie pociech do własnych racji. Rodzice są tu zawsze wielkimi przegranymi, nie wytrzymują rywalizacji ze sprytnymi maluchami. Sportretowani dobrodusznie, są też lekko wykpiwani – w oczach czytelników zasługują na współczucie, ale to dzieci zapracowały na podziw i uznanie. Z pokonanych rodziców czyni Talko element stale rozśmieszający – i to wszystkich odbiorców, niezależnie od wieku.

„Pitu i Kudłata w opałach” to opowieść o życiu zwyczajnej rodziny, ale opowieść przefiltrowana przez śmiech. Inspiracji dostarczają autorowi codzienne wydarzenia, obserwacje i zmysł ironii. Talko opowiada jak rasowy satyryk, potrafi z dystansem podchodzić do tematu wychowywania dzieci, przy okazji rozprawiając się z rozmaitymi modami w tej dziedzinie. Przedstawia Pitu i Kudłatą jako istoty inteligentne i pomysłowe, a przy tym dość dokładnie prezentujące typowe zachowania kilkulatków – i pokazujące typowe ich poglądy. Talko doskonale radzi sobie z puentowaniem zarówno całych rozdziałów, jak i drobnych scenek w ich obrębie, nie musi uciekać się do korzystania z obiegowych żartów, bo poczucie humoru pozwala mu dostrzec dowcip w każdej nowej decyzji. „Pitu i Kudłata w opałach” to również przegląd wyzwań, jakie czekają rodziców, konfrontacja przekonań z rzeczywistością. Tom – jak wszystkie o tym rodzeństwie – został przygotowany tak, że podczas lektury i dzieci, i dorośli znajdą tu sporo dla siebie. Talko na szczęście unika prawienia morałów i nie podaje żadnych wniosków, licząc na inteligencję odbiorców. Proponuje im za to świetną zabawę – i sprawia, że przygód Pitu i Kudłatej nie chce się nawet na moment odkładać. Ta książka to ciepła i bardzo dowcipna opowieść o rodzinie, w której dzieci zupełnie tradycyjnie nie mogą dogadać się z rodzicami, a rodzice nie potrafią pojąć dzieci.

piątek, 7 lutego 2014

Małgorzata Jurczak: Motyle dzienne, motyle nocne

Nasza Księgarnia, Warszawa 2014.

Wakacyjne rozmyślanie

Małgorzata Jurczak idzie w ślady Ewy Nowak, w „Motylach dziennych, motylach nocnych” zawierając sporo psychologicznych obrazków. Nie wyjaśnia swoim odbiorcom wprost dylematów postaci, za to bardzo chętnie operuje zauważalnymi objawami zmian nastroju. Często są to zresztą zmiany minorowe, bo w końcu to smutek pozwala lepiej dostrzec zwykłe troski. Malwina to nastolatka, która przyjeżdża z mamą na całe lato do niewielkiego miasteczka. W oderwaniu od znajomych spędza godziny na rozmyślaniach. Lubi swoje towarzystwo, czuje się akceptowana i chciałaby kiedyś poznać ojca – którym ma być tajemniczy pianista jazzowy nocnych klubów Nowego Jorku. Dlatego też dziewczyna próbuje nauczyć się gry na pianinie mimo braku sukcesów. Stopniowo Malwina poznaje co bardziej dziwnych mieszkańców miasteczka – między innymi cyrkowe dziecko, Mirellę, która słynie z pięknych i niekoniecznie prawdziwych opowieści, chętnie fantazjuje na różne tematy. Mirella ubarwia monotonne dni. W miasteczku jest również pisarka, która stroni od ludzi i otwartych przestrzeni. I pewna banda, która próbuje sprawdzić Malwinę. Wszystko oczywiście musi rozgrywać się poza świadomością dorosłych.

Jurczak składa swoją niewielką powieść z klocków testowanych w różnych fabułach – znajdzie się tu podobieństwa do wielu tomów (także do szkolnych lektur) – niewielki wpływ ma na to również wybór fabularnych motywów. Książka staje się wypadkową między kwestiami społecznymi (niepełna rodzina, uczucia dorosłych, pragnienie samotności, izolacja) i baśniowym światem z wyobraźni dzieci. Małgorzata Jurczak stara się operować różnymi emocjami, ale już krótki przegląd tytułów rozdziałów wskazuje dominujące tony – często przewija się w nich smutek, samotność, zła pogoda czy rozmaite ciężary i troski. Aura oddaje stan emocjonalny nastolatki, a zwykłe pocieszenie tu nie wystarczy: musi dopiero pojawić się nowy kurs wydarzeń.

Ale Malwina nie narzeka na swoją samotność. Samotność pozwala jej na przemyślenia, umożliwia wsłuchanie się w siebie i dostrzeganie źródeł rozmaitych problemów. Jurczak oswaja tę samotność, czyniąc z niej alternatywę dla powieści pop, rozkrzyczanych i kolorowych. To, że Malwina spędza czas nie wśród tłumu rozchichotanych przyjaciółek, może dla nastoletnich odbiorców okazać się wielką zaletą tomu – podobnie zresztą jak stawianie na przygody, a nie na motyw pierwszej miłości. Powagi książce dodaje fakt, że owe przygody ujmowane są przez pryzmat psychologicznego podejścia – więc kuszą swoistą dorosłością.

Autorka pozwala swojej bohaterce stopniowo dojrzewać, ale wcale nie koncentruje się na niej. Malwina okazuje się tłem dla postaci z pogranicza jawy i snu, przy niej każdy wygląda bardziej interesująco: to zabieg, który, paradoksalnie, pozwala walczyć z poczuciem beznadziei. Wokół szarej Malwiny dzieje się sporo kolorowych rzeczy – wystarczy tylko umieć je dojrzeć. Tej sztuki autorka uczy swoich odbiorców najchętniej. „Motyle dzienne, motyle nocne” to powieść składana z krótkich obrazów, skupiana na wewnętrznych przeżyciach nastolatek, ale też naświetlająca kilka tematów z życia społecznego. Jurczak, mimo że pisze językiem prostym i tworzy krótkie rozdziały, chce traktować swoich odbiorców z pełną powagą – tę powagę między wersami obiecuje im przez cały czas. Mimo to narracja nie będzie przygnębiająca czy odpychająca – młodzieży przypadnie do gustu.

czwartek, 6 lutego 2014

Holly Webb: Dzielny Fryderyk

Znak, Kraków 2014.

Wycieczka i czary

Holly Webb przez sześć tomików z serii Animal Magic podprowadzała akcję pod tematy, które trzeba by rozwiązać – w części wydumane i bajkowe, w części oparte na rzeczywistych problemach. Do pierwszych należała kwestia magii w rodzinie Lotki, konflikt z groźną czarownicą czy przyszłość dziewczynki powoli uczącej się czarów. Do drugich – problemy ze złośliwą koleżanką, motyw ewentualnej wyprowadzki czy kwestia niepełnej rodziny: chociaż ojciec Lotki powrócił, nie mógł odzyskać pamięci, więc nie wiadomo było, czy zechce zostać z obcymi dla niego żoną i córką. Sporo ważnych społecznych zagadnień Holly Webb zamieściła w cyklu – tymczasem w ostatniej książce odrywa się od nich, by dać Lotce szansę na poznanie uroków i trudów samego dzieciństwa.

W „Dzielnym Fryderyku” bowiem dziewczynka nie musi już mierzyć się z przerastającymi ją troskami ani zajmować się dorosłymi i ich rozterkami. Lotka może zająć się sobą. Tuż po jej urodzinach, na których myszki wręczyły bohaterce w prezencie Fryderyka, Lotka wybiera się na szkolną tygodniową wycieczkę. To oznacza oderwanie się od codzienności, ale także rozstanie z ukochaną jamniczką. Lotka nie jest pewna, jak poradzi sobie bez psiej przyjaciółki i wsparcia w czarach. Na wycieczce znów pojawi się kwestia złośliwości Sary – która jednak traci uznanie innych dziewczynek.

Webb nie proponuje odbiorcom jednoznacznego i zamkniętego zakończenia. Nie rozstrzyga jednoznacznie wielu kwestii, tłumaczy, że rozwiązania części z nich pojawią się naturalnie w przyszłości, a na razie nie da się ich przyspieszyć – uczy w ten sposób swoich odbiorców cierpliwości. Zwraca też ich uwagę na codzienne drobiazgi, przywracając Lotkę do normalnego (a nie magicznego) życia. Nie wszystko da się w bajce rozwiązać czarami – zwłaszcza że czytelnicy z częścią trosk będą musieli się zmierzyć bez magicznych umiejętności. Autorka nie obiecuje dzieciom, że wszystko ułoży się między rodzicami Lotki, rezygnuje z prezentowania sielskiej atmosfery „na zawsze”. Spokojnie i dobrze jest w momencie opowieści – i to musi zarówno bohaterce, jak i czytelnikom wystarczyć. A że Webb nie zamierza martwić dzieci, po prostu unika roztaczania przed nimi czarnych scenariuszy. Wydawałoby się, że seria o magicznych mówiących zwierzętach będzie infantylna, tymczasem autorka bardzo dba o to, by w narracji znalazły się tematy poważne, nie bajkowe, a wzięte ze zwyczajnego życia. Istnienie magii pozwala za to oswoić czytelników ze zmartwieniami.

Autorka dawkuje maluchom emocje, a do tego przywiązuje ich do siebie dowcipem. Zwierzęta ze sklepu zoologicznego wujka Lotki lubią się przekomarzać, a w dodatku często też prezentują rozmaite ludzkie wady – któreś lubi się przechwalać, inne bywa często zazdrosne. Lotka radzi sobie z wesołą menażerią, a kiedy tylko potrzebuje – otrzymuje od swoich przyjaciół wsparcie. Robi się w ten sposób coraz silniejsza i może walczyć z problemami, nawet tymi ponad siły. Bohaterka uczy odbiorców dzielności i panowania nad złością, poza tym odkrywa przed nimi świat kuszący, bo czerpiący z klimatów bajkowych oraz mód w literaturze popularnej. Małych odbiorców z pewnością zainteresują projekty okładek – a potem już każdy będzie chciał dowiedzieć się, jak Lotka poradzi sobie z kolejnymi wyzwaniami. Holly Webb psychologiczne wskazówki wtapia w dynamiczną akcję, czym zyska sobie zaufanie czytelników. Ostatni tom przynosi zupełnie nowe i niespodziewane wydarzenia – nie jest tylko zamykaniem dotychczasowych motywów.

środa, 5 lutego 2014

Magdalena Zimny-Louis: Kilka przypadków szczęśliwych

Prószyński i S-ka, Warszawa 2014.

Zrządzenia losu

Kilka truizmów dałoby się podporządkować tomowi Magdaleny Zimny-Louis bez trudu. Na przykład ten, że życie człowieka to materiał na książkę. Albo – że pisanie i tworzenie jest poszukiwaniem odpowiedzi na to, co by było, gdyby. Autorka odrywa się od standardowych narracji i zwykłych sposobów postrzegania literackiej przestrzeni, by zjawiska i fakty uporządkować w bardzo specyficzny sposób. Nie wiadomo właściwie, czy tworzy obyczajówkę, czy kryminał, czy w ogóle pastisz literatury rozrywkowej. Zalewa odbiorców falami słów, nie pozostawia im czasu na przeanalizowanie sytuacji, gna w opowieści do przedstawienia tajemnicy, a jednocześnie spowalnia odkrywanie faktów przez swobodne przeskoki do życiorysów różnych osób. Jest jako bohaterka-narratorka silnie zaangażowana w wydarzenia, ale daje się też odczuć trudny do uzasadnienia dystans wobec tego, co dzieje się w najbliższym otoczeniu Emmy Dudy. A dzieje się bardzo wiele, albo zupełnie niewiele, zależy od punktów widzenia.

Wszystko, co się wydarzy, czytelnicy poznają już w pierwszym akapicie tomu. Emma Duda decyduje się na emigrację – chce wyjechać z Anglii do Polski, a na jej decyzję wpływ mają tajemnicze morderstwa w Londynie. Bohaterka, policjantka, ma także osobiste powody, by opuścić ojczyznę matki, ale o tym opowie później, a właściwie – wszystko wyniknie z analizy wydarzeń. W każdym razie decyzja o wyjeździe to powód do przeskoków w przeszłość – i to nie tylko przeszłość Emmy, ale również jej rodziców. Emma opowiada także o ofiarach i ich życiu (oraz przyczynach śmierci) – by wszystkie wątki w końcu splotły się w jedną wyrazistą interpretację codzienności postaci.

„Kilka przypadków szczęśliwych” to opowieść, w której forma staje się momentami znacznie bardziej ważna niż treść. Zimny-Louis nie dba o powolne prezentowanie charakterów postaci, interesuje ją za to czysta akcja, z której zainteresowani wyłuskiwać mają ślady psychologicznych konstrukcji. Autorka zdecydowanie woli jednak koncentrować się na dynamice książki i na testowaniu formy. Opowiada przede wszystkim dla przyjemności opowiadania, jej tom jest jak puzzle, dopiero na końcu układanki okaże się, jaki naprawdę obrazek autorka przedstawiła na początku.

Inność powieści zauważalna jest najbardziej w stylu narracji. Bohaterka, która prezentuje swoją egzystencję i czynniki mające wpływ na decyzje, posługuje się gawędziarskim tonem niespecjalnie znanym z kryminałów. Próbuje zagadać odbiorców, doprowadzić samą opowieść do absurdu – mówi, co się wydarzyło, zawsze przesadnie zaznaczając, że mogłoby się nie wydarzyć i wtedy wszystko potoczyłoby się inaczej. Przypomina o umowności literackiej, wybija odbiorców z realizmu powieściowego – by odpychani od fabuły mogli silniej się jej uczepić. Ta strategia sprawdza się w tomie – nadaje lekkości motywom, które byłyby w obyczajówce rozrywkowej zbyt trudne i przykre, a jednocześnie przywodzi na myśl strategię autora-demiurga, który udaje, że historia wymknęła mu się spod kontroli. Ożywcze spojrzenie na standardowe motywy sprawia, że to sposób opowiadania najbardziej zapada w pamięć, a nie sama treść. Magdalena Zimny-Louis znalazła sobie sposób na ubarwienie scenariusza, który mógłby okazać się przewidywalny i monotonny. „Kilka przypadków szczęśliwych” to popis narracyjny, zabawa z konwencją i ukazanie potencjału przerabianych już fabuł. Autorka przez zmianę językowych przyzwyczajeń unika tekstowego rozleniwienia i wprowadza do swojej książki delikatną nutę dowcipu. Zimny-Louis może przy okazji sprowokować do zastanawiania się, co by było, gdyby…

wtorek, 4 lutego 2014

Ruta Sepetys: Wybory

WNK, Warszawa 2014.

Decyzje i fakty

Ruta Sepetys nie rozczarowuje. Po „Szarych śniegach Syberii” oczekiwania czytelników były ogromne, mimo że tom należał do literatury czwartej. „Wybory” również zaostrzają apetyty, tym razem – dorosłych. Autorka nie boi się bowiem odważnych decyzji fabularnych i wie, co chciałaby zrobić z życiowymi ścieżkami bohaterów. W tym podejściu nie ma miejsca na sentymenty, więc z tym większym zaangażowaniem śledzi się akcję.

Autorka lubi sięgać do nieodległej przeszłości. Teraz przenosi się do 1950 roku. Tu mieszka siedemnastoletnia Josie, córka prostytutki. Od najmłodszych lat przyzwyczajana była do realiów dorosłego świata, wcześnie się usamodzielniła i snuje odważne plany na przyszłość. Na razie pracuje jako sprzątaczka w burdelu – i przez ten pryzmat przez wszystkich jest postrzegana. Josie marzy o tym, że uda jej się zdobyć wykształcenie i dobrą pracę z dala od matki i jej koleżanek. Sama wypracowała sobie surowy kodeks moralny, wyznacza granice zachowania, które uchronią ją przed prostytucją – a sprzedajność Josie postrzega inaczej niż jej dzisiejsze rówieśniczki.

Josie obmyśla plan wyjazdu na studia, kiedy Dzielnicą Francuską wstrząsa wiadomość o zamordowaniu milionera. Dla dziewczyny to szok, bo rozmawiała z mężczyzną tuż przed jego śmiercią. W pokoju matki znajduje przedmiot należący do niego i nie oddaje znaleziska śledczym. Tak wpada w poważne tarapaty. Całe „Wybory” są opowieścią o konsekwencjach niedających się cofnąć decyzji, bez przerwy przez dziewczynę podejmowanych. Josie ma oddanych przyjaciół, ale ci czasem zajęci są własnymi zmartwieniami. Może też ufać surowej i szorstkiej burdelmamie, którą zna od swojego wczesnego dzieciństwa jako pracodawczynię matki – ale w obliczu największych klęsk okazuje się przerażająco samotna.

„Wybory” to książka o przyjaźni. Niemal gangsterska książka, spora część akcji toczy się w niej w mrocznym półświatku, pełnym prostytutek, biznesmenów bogacących się na szemranych interesach oraz szantażystów. Josie nie ma szans w starciu ze złem, ale próbuje walczyć o własne marzenia, nie naruszając jednocześnie narzuconych sobie zasad. Ruta Sepetys dba o jakość emocji w tomie – przypomina, że nie wzrusza jej trudny los postaci i niemal z lubością konstruuje im pogmatwane życiorysy. Z taką samą przyjemnością czytelnicy będą potem podążać śladami Josie, otrzymując przygody na miarę dziewiętnastowiecznych powieści.

Atutem tomu jest jego oryginalność fabularna – Sepetys nie musi posługiwać się scenariuszami znanymi i przewidywalnymi, skoro stać ją na wymyślenie od nowa i scenerii, i zachowań, i wreszcie charakterów postaci. Ale w „Wyborach” dużą rolę odgrywa też stylistyka – nieco w tonie noir, zgrabnie nawiązująca do klasyki literatury pięknej z jednej strony i do rozrywkowych sensacyjnych czytadeł z drugiej. Dla autorki „Wybory” to okazja do popisania się warsztatem, do literackiej zabawy i wzbudzenia ciekawości czytelników. W „Wyborach” dzieje się wiele – na płaszczyźnie akcji to zestaw wydarzeń dalekich od codziennego życia i kłopotów rodem z kryminałów. Na płaszczyźnie języka to popis gęstej i nasyconej narracji. Na płaszczyźnie psychologicznej – zestaw wskazówek i analiz dotyczących zachowań w obliczu zła. Josie chce zachować godność, nawet jeśli utrudni jej to – lub całkowicie uniemożliwi – spełnienie życiowych planów. A jednak ta bohaterka nie jest postacią papierową, książkowym ideałem i uosobieniem nudy.

poniedziałek, 3 lutego 2014

Katarzyna Michalak: Zmyślona

Albatros, Warszawa 2014 (wyd. III)

Kataklizmy

Katarzyna Michalak w swoich trzytomowych cyklach stosuje dość charakterystyczny zabieg: przesładza otwarcie historii, zapraszając czytelniczki spragnione ukojenia do przyjaznego, sielankowego i zupełnie nierzeczywistego świata, by potem i odbiorczyniom, i bohaterom zaproponować serię kataklizmów, z których niełatwo się podnieść. Taki system da się znaleźć także w Poczekajce, serii bestsellerowej i przerysowanej na wiele sposobów. Zamykający cykl tom „Zmyślona” nie daje niemal ani chwili odpoczynku od czarnych charakterów, konfliktów, zła, zwątpienia i krzywd. Przyjaciele stają przeciw sobie, rezygnacja i depresja niszczą to, co udało się zbudować, gdy los sprzyjał. Rozpadają się związki, nikomu nie można ufać. „Zmyślona” to kumulacja krzywd – z optymistyczną wymową, chociaż wydaje się to w zasadzie niemożliwe. Ale Katarzyna Michalak ma swoje sposoby na podtrzymywanie uwagi czytelniczek.

Cała seria poczekajkowa zbudowana jest na prawie kontrastów i baśniowości w miejsce realizmu. Autorka nie rezygnuje jednak z psychologicznych zagrywek – tyle że w jej wykonaniu bohaterowie stosują teorię w praktyce i robiąc rzeczy nie do pomyślenia w zwyczajnym życiu. Trzeba Katarzynie Michalak przyznać, że ma pomysły na oczyszczenie atmosfery i wyrównanie dawnych win – stopniowo odkrywa przeszłość postaci, co rzuca nowe światło na ich skomplikowane decyzje w obliczu tragedii.

Patrycja, zabawna i urocza pani weterynarz, która zamieszkała w Chatce i rozkochała w sobie dwóch mężczyzn, pogrąża się w apatii po stracie dziecka. Powrót do zdrowia uniemożliwia jej też konflikt z mężem. Tymczasem jej dawny narzeczony nie może o niej zapomnieć i doprowadza do kryzysu w swoim małżeństwie. W to wszystko zostaje wciągnięty Patryk: nagle staje się opiekunem trójki nad wiek dojrzałych i rezolutnych kilkulatków, dzieci z dwóch nieszczęśliwych aktualnie związków. Musi nie tylko próbować uratować siostrę i Patrycję, ale też zadbać o maluchy. „Zmyślona” ma brawurowo poprowadzoną akcję – w małej wiosce i okolicach dzieją się sceny raz rodem z filmu gangsterskiego, raz – z melodramatu. Michalak nie oszczędza bohaterów, sprowadzając na nich coraz większe nieszczęścia. Może to sprawiać wrażenie nienaturalności, ale hiobowa opowieść służy przecież zaangażowaniu czytelniczek – gdyby autorka pozostała przy jasnej i ciepłej historii, nie zyskałaby takiego uznania masowej publiczności. Większą sympatię odbiorczyń wzbudzą w końcu postacie, którym życie się wali – niż te, które żyją w wiecznym raju. „Zmyślona” ma dostarczać wielu wrażeń – i swoje zadanie spełni pod jednym warunkiem: autorce trzeba uwierzyć, przyznać jej prawo do ucieczki przed prawdopodobieństwem i cieszyć się ogromem wstrząsów w lekturze.

Obecność dzieci przynosi wytchnienie po kataklizmach. Nieprzypadkowo autorka wprowadziła tu trójkę maluchów do centrum wydarzeń. Najmłodsi bohaterowie bez przerwy rozśmieszają odbiorczynie trafnymi obserwacjami i lustrem, jakie tworzą wobec skomplikowanych relacji dorosłych. Dzieci są tu mądre, ale nie przemądrzałe, dowcipne, ale nie męczące – dodają otuchy i sprawiają, że warto walczyć o ocalenie ludzi, którzy mocno się pogubili: Katarzyna Michalak w „Zmyślonej” pozwala sobie na wiele rozwiązań, które do realistycznej obyczajówki wejść by nie mogły – testuje przydatność przejaskrawianych nieszczęść w rozrywkowej narracji i szuka sposobu na to, by przesadzać, a mimo to nie odsuwać od siebie czytelniczek. Kolejne (trzecie już) wydanie „Zmyślonej” jest tego dowodem.

niedziela, 2 lutego 2014

Leszek K. Talko: Dziecko dla odważnych. Szkoła przetrwania

Znak, Kraków 2014 (wyd. II)

Radości rodziców

W żadnym poradniku nie wspomina się o rzeczywistych problemach związanych z pojawieniem się w domu małego dziecka. Leszek K. Talko postanawia zatem nadrobić to niedopatrzenie i uświadomić świeżo upieczonym rodzicom, ile czeka ich niespodzianek i przygód. Czyni to w sposób doskonale ironiczny – ze zdumieniem obserwuje Pitulka, swojego syna – i siebie w nowej roli. Szybko dochodzi do wniosku, że opieka nad dzieckiem w niczym nie przypomina wyidealizowanych obrazków z mediów. I że nawet przy najszczerszych chęciach dorosłym nie uda się wytrwać we wszystkich postanowieniach o mądrym wychowaniu malucha. Talko standardowe zachowania malucha odczytuje jak świadomie stosowane techniki negocjacyjne i dzięki kontrastowi może być dla odbiorców jeszcze bardziej zabawny. W obliczu pomysłów i zachowań dziecka jako ojciec jest bezradny. Jedynym pocieszeniem staje się fakt, że i matka nie zawsze radzi sobie z sytuacją.

Drugie wydanie „Dziecka dla odważnych” świadczy o popularności tomu, ale i o jakości tekstu. Talko jest tu prześmiewcą i felietonistą – w każdym rozdziale zatrzymuje się nad konkretnym wydarzeniem, które rzuca nowe światło na potomka i na relacje między rodzicami a dziećmi. Mały Pitu nie jest jeszcze partnerem w dyskusjach czy skomplikowanych zabawach, a jednak ojciec dostrzega u niego zalążki charakterologicznych rysów. Traktuje Pitulka od początku jak człowieka, a nie jak bezmyślne dziecko. Potem, gdy na świat przychodzi Kudłata, do opisów zdumień rodziców nad pociechą dochodzi jeszcze analiza zachowań rodzeństwa. I tu maluchy nie przypominają idealnych dzieci, wciąż się biją i kłócą, a rodziców to nie martwi. Leszek Talko zachowuje się trochę na przekór modom wychowawczym. Nie stosuje bezmyślnie zaleceń rodem od superniań, czy z poradników, w których eksperci mają gładkie i proste wskazówki na każdą okoliczność. Leszek i Monika zwyczajnie nie mogą posługiwać się podpowiedziami bardziej doświadczonych – bo sytuacji, z którymi się borykają, nie znajdą w podręcznikach.

„Dziecko dla odważnych” to zestaw dowcipnych tekstów o wychowywaniu najmłodszych. Autor nie zamierza zostawać autorytetem w tej dziedzinie, woli za to śmiać się z własnych porażek i z kreatywności dzieci. Wyszukuje dowcipne przykłady i obserwacje z własnego życia, a potem nadaje im komiczny kształt. Owszem, korzysta z przesadni – aby uwypuklić różnice między oczekiwaniami i rzeczywistością, a to sprawia, że zjedna sobie czytelników. Talko nie jest ojcem idealnym, okazuje się rozdarty między obowiązkami, nadziejami i codziennością – zawsze zmuszającą do poszukiwania oryginalnych rozwiązań. Nie jest też ojcem gloryfikującym potomka, chyba że taka kreacja ma służyć akurat budzeniu śmiechu. „Dziecko dla odważnych” to nie tylko dobry prezent dla każdego rodzica, ale również wyśmienity popis dowcipu. Talko pisze prawdziwie i barwnie, zwykłe codzienne sytuacje przerabia na zajmujące opowieści z życia wzięte. „Dziecko dla odważnych” to znacznie więcej niż zbiór felietonów, to źródło nieustającego śmiechu. Satyryczna relacja z bycia ojcem z pewnością przekona odbiorców do tego autora – rodzice mogą później zerknąć i do serii dla dzieci, o codziennych przygodach z punktu widzenia Pitu i Kudłatej – w poszukiwaniu nieprzeciętnego poczucia humoru. A Talko nie roztkliwia się nad maluchami i wykpiwa również ich słabostki. Stara się znaleźć równowagę między śmiechem z potomka a drwinami z siebie i żony – w „Dziecku dla odważnych” wszystko może stać się powodem do radości, nawet jeśli chwilowo samym rodzicom przynosi niewyobrażalne zmęczenie.