sobota, 15 lutego 2014

Hemar, Lechoń, Słonimski, Tuwim: Szopki Pikadora i Cyrulika Warszawskiego 1922-1931

Iskry, Warszawa 2013.

Gry z rzeczywistością

Satyra agitacyjna cechuje się krótkim terminem ważności – działa wtedy, gdy nadawca-autor i odbiorcy funkcjonują w tym samym otoczeniu i w jednym czasie, więc mają wspólny kontekst i zestaw odniesień. Nie tylko motywy polityczne, bo nawet towarzyskie anegdoty słabną z czasem i przestają wywoływać silne reakcje. Ale dystans czasowy nie musi oznaczać śmierci utworu – część może funkcjonować na prawach literackiej ciekawostki. Tak jest z szopkami politycznymi z dwudziestolecia międzywojennego. W obiegowej świadomości teksty te, chociaż znane niewielu czytelnikom, istniały jako pierwowzór szopek z lat 90. (i popularnego wtedy „Polskiego Zoo”), a nawet jako inspiracja dla niektórych kabaretonowych konferansjerek. Teraz odbiorcy mogą przyjrzeć się odnalezionym szopkom z lat 1922-1931 i sprawdzić, jak były przez wybitnych autorów konstruowane.

Szopki mają charakter doraźny, odnoszą się do aktualnych problemów w kraju, przemycają satyrę na polityków, a także pozwalają na drobne gierki między autorami. Tu ważna jest ironia, czasem nawet przeradzająca się w lekkie szyderstwo czy złośliwość. Agon to wyznacznik satyry z szopek – a obrywa się niemal wszystkim. W tego typu utworach nie ma miejsca na pochlebstwa i łagodzenie nastrojów, zabawa polega właśnie na wytykaniu wad i błędów, ku uciesze spragnionych takiej bezkompromisowej rozrywki widzów. Tuwim, Lechoń, Hemar i Słonimski w szopkach mogli sobie pozwolić na o wiele więcej niż w skeczach czy wierszach. Sami zresztą świetnie się bawili przy tworzeniu, a dzisiaj trudne do rozszyfrowania byłoby autorstwo poszczególnych fragmentów.

Szopki są bogate w intertekstualia. Żongluje się w nich tytułami i rozpoznawalnymi cytatami zachowującymi poziom naturalności w dialogu – tak, że przy padających ze sceny tekstach tylko uważna publiczność mogła wyłuskać dwuznaczności i autorskie zamiary. Dzisiejszym czytelnikom w tym zakresie będzie nieco łatwiej – nie dość, że tytuły wyróżniają się w zapisie, to jeszcze książka opatrzona została rozbudowanymi przypisami, dzięki którym odtworzyć można mechanizmy większości żartów i aluzji. W zabawie nie chodziło zatem o proste wyśmiewanie się z innych, a o inteligentną satyrę. W tekstach przewijają się konkretni bohaterowie, więc taka pomoc bardzo przydaje się w lekturze.

Zwłaszcza że lektura nie ma wiele wspólnego ze zwykłym czytaniem tekstów satyrycznych. Dzisiejszy odbiorca musi najpierw zorientować się w pozatekstowej przestrzeni, towarzyskich relacjach dwudziestolecia i życiu literackim tego okresu. Nie może sobie pozwolić na proste i naiwne odczytanie tekstów – bo z takiej lektury odniesie korzyść niewielką. „Szopki” nie będą już wzbudzać kaskad śmiechu ani żywych reakcji – teraz funkcjonują jako ślad przeszłości, podsumowanie literacko-społecznej legendy. To szansa na dotarcie do nieznanych utworów wybitnych satyryków – a fakt, że nie pozostawia się tu odbiorców bez krytycznoliterackiego wsparcia, jest niezwykle istotny w kontekście satyry zaangażowanej. Zresztą nie wszystkie elementy szopek uległy przedawnieniu: pojawią się tu postacie znane szerokim grupom czytelników do dzisiaj, parodie piosenek funkcjonujących wciąż w masowym obiegu i żarty silniejsze niż czas. Dla części odbiorców natomiast najciekawsze będą kwestie warsztatowe – od tych autorów można się wiele nauczyć w dziedzinie budowania wielopiętrowych znaczeń i nawiązywania do pozatekstowej rzeczywistości. Dowcipy budowane tu były na wielu płaszczyznach, począwszy od zabaw onomastycznych po odpowiedzi na rzeczywiste wydarzenia. To tomik ważny w biblioteczce satyry – i rozbudzający apetyty na lekturę przedwojennych tekstów niepoważnych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz