sobota, 31 maja 2025

Bluey. Poznaj rodzinę Blue

Harperkids, Warszawa 2025.

Album

Ta publikacja – kartonowa i z ciekawymi wycięciami – ma przypomnieć najmłodszym fanom cyklu Bluey kto jest kim w rodzinie niebieskich prostokątnych psów. Cały tomik to picture book z zakładkami jak w skoroszytach – to nie tylko możliwość przyspieszania nawigacji po tomiku, ale też przyzwyczajanie dzieci do korzystania z dosłownych odsyłaczy. Może skusić jako obietnica nietypowej zabawy – każdy może wybrać sobie bohatera i trafić od razu na jego rozkładówkę. Przegląd członków rodziny to również przegląd tematów z bajek – tak, żeby przypomnieć dzieciom konkretne zabawne sytuacje albo charaktery. Młodsi bohaterowie zyskują całe rozkładówki, starsi – pokolenie rodziców, wujkowie i dziadkowie – dzielą się nimi. Na marginesach tomiku znajduje się siedem wycięć – odnoszących do ośmiu rozkładówek. Na wycięciach – kolorowych półkolach – mieszczą się graficzne miniaturki z bohaterami, więc nawet dzieci, które nie potrafią jeszcze czytać, mogą samodzielnie podejmować decyzje.

Rozkładówka to przedstawienie bohatera – tekstowe, w krótkich zdaniach pojawiają się drobne wzmianki na temat upodobań, pomysłów i relacji rodzinnych. Do tego oczywiście rysunki – kadry pełne dynamiki, zabawy i szaleństwa, żeby przyciągnąć dzieci obietnicą radości. Czasami zdania podzielone są na części – wyliczenia przedstawiane są również w grafikach, tak, żeby jeszcze bardziej intrygować najmłodszych. Tomik w takiej postaci pomaga w zorientowaniu się w zawiłościach rodzinnych (warto czasami mieć pod ręką ściągę, żeby móc prawidłowo odróżniać bohaterów z bajki i żeby przekonać się, jakie elementy najlepiej ich definiują). Jest też automatycznie zachętą do czytania o przygodach Blue – albo zaproszeniem do świata kreskówki. To przecież książeczka, która jest gadżetem, pozwala szybko przedstawić bohaterów i zaprzyjaźnić się z nimi na podstawie podobieństwa charakterów albo upodobań.

„Bluey. Poznaj rodzinę Blue” to kolejna publikacja, która wykorzystuje na rynku literatury dla najmłodszych popularność kreskówki – i przekuwa to na serie książeczek-zabawek. Nie ma tu konieczności śledzenia zawiłych fabuł, ale do tego książka zaprasza: kolejne kadry przypominają rozwiązania z bajki i sprawiają, że być może mali fani zechcą sobie odświeżyć konkretne sytuacje. To publikacja, która przywołuje bajkę: ale kartonowe strony przewraca się w niej inaczej niż w typowych książeczkach – należy bowiem posłużyć się specjalnymi wycięciami, to znacznie prostsze i do tego pełni funkcję spisu treści zrozumiałego przez najmłodszych odbiorców. Bardzo kolorowa to książeczka i wypełniona ilustracjami – scenkami z życia Blue i jej rodziny. Być może najmłodsi zechcą na takiej propozycji próbować poznawać litery – jako wprowadzenie do nauki czytania Blue się sprawdza: doskonale maskuje wysiłek za sprawą sporego natężenia emocji. To książeczka, która zwraca na siebie uwagę dzieci przez skoroszytową formę marginesów (co ważne, wycięcia nie zostaną zniszczone, bo chronione są przez większą tylną okładkę). To propozycja rozrywkowa dla maluchów – fanów Bluey.

Adam Wójcicki: Ciekawe, co robią kierowcy i kierowczynie

Nasza Księgarnia, Warszawa 2025.

Z drogi

Trzeba pokazać małym odbiorcom jakie możliwości w wyborze zawodu mają. I tu przydają się nie tylko rodzice, którzy o części zajęć opowiedzą, ale również lektury, specjalnie dostosowywane do zainteresowań i percepcji maluchów. To dzięki temu kilkulatki mogą snuć śmiałe wyobrażenia na temat swojej przyszłości albo wymyślać, co chciałyby w życiu robić. I nieważne, że tylko niewielki procent zrealizuje swoje rojenia z najmłodszych lat – istotne jest poznanie potencjału. A przy okazji także dostarczenie dzieciom ciekawych lektur. „Ciekawe, co robią kierowcy i kierowczynie” to kolejna propozycja w serii dużych kartonowych picture booków edukacyjnych. Dotyczy, jak łatwo się domyślić, wszystkich tych, którzy zarobkowo lub rekreacyjnie przemierzają większe lub mniejsze trasy. Adam Wójcicki stara się przekonać dzieci, że wiele możliwości czeka na tych, którzy zdecydują się na prowadzenie pojazdów i przewożenie pasażerów.

Zaczyna się od nauki jazdy: to tu przyszli kierowcy zdobędą swoje umiejętności, bez tego nie będą mogli wyruszać w drogę. Nawet przedszkolaki będą mogły przygotowywać się do kursu – temu służy rozkładówka ze znakami drogowymi. Kierowcy samochodów osobowych mają bardzo różne powody, by siadać za kółkiem -i będzie można to sprawdzić na kolejnych stronach. Jeśli ktoś chce pracować w transporcie miejskim, ma do wyboru wiele różnych pojazdów: między innymi autobus elektryczny, pociąg, tramwaj czy metro. Są też kierowcy, którzy prowadzą taksówki albo ci, którzy przemierzają ulice na sygnale – wzywani do wypadków. Największe ryzyko podejmują kierowcy rajdowi i kaskaderzy – i im poświęcone zostały osobne rozkładówki. Do tego kolejne kategorie: maszyny rolnicze i budowlane – tymi też ktoś musi kierować. A przecież na tym autor nie wyczerpuje tematów. Podpowiada, jak dbać o samochód i z czego on się składa – wszystko po to, żeby jak najlepiej przygotować dzieci do zastanowienia się nad wyborem życiowej drogi. Każdy mały fan motoryzacji może się tu przekonać, czy znajdzie coś dla siebie, jeśli postanowi siąść za kierownicą.

Nie chodzi tu wyłącznie o przekazywanie wiedzy w obrazkach z podpisami. Dzieci zostają zmuszone do udziału w lekturze przez szereg zadań (między innymi wyszukiwanki czy wskazywanie konkretnych elementów i liczenie ich). Dodatkowo to one wybierają kolejność czytanych fragmentów, mogą skupiać się najpierw na tym, co najbardziej je zaintrygowało. Obrazki są kolorowe i wypełnione szczegółami, tak, żeby każdy maluch chętnie uczestniczył w śledzeniu zawartości książki. Na ilustracjach bohaterowie czasami zabierają głos, w komiksowych dymkach podawane są nieistotne dla procesu edukacji wiadomości, a to bardzo ożywia kadry. Liczy się tu prezentowanie równolegle wielu wydarzeń – to sprawia, że najmłodsi samodzielnie wykreują rytm narracji. Poboczne informacje pojawiają się tu w mniej efektownych ramkach, co oznacza, że prawdopodobnie nie skończy się na jednorazowej lekturze, bo każdy będzie chciał sprawdzić, czy niczego podczas czytania nie przeoczył. I tak książka wykorzystuje zainteresowanie dzieci zawodami związanymi z prowadzeniem samochodu – to sprawi, że chętniej podejdą do czytania, oglądania i rozwiązywania zagadek.

piątek, 30 maja 2025

Lena M. Bielska: Bitterful

Ale, Warszawa 2025.

Żar

Powieści erotyczne charakteryzują się jednym, powtarzalnym kształtem narracji, prowadzonej przez parę głównych bohaterów na przemian. To oczywiście najprostszy sposób na zaprezentowanie argumentów i uczuć – i na odsłonięcie najbardziej skrywanych przemyśleń. Dla odbiorczyń to szansa na dotarcie do źródeł potencjalnych konfliktów jeszcze zanim dotrą do nich bohaterowie. A dotrą na pewno, bo poza płomiennym seksem trzeba jeszcze odrobiny komplikacji, żeby zapracować na „długo i szczęśliwie”. Lena M. Bielska nie rezygnuje ze sprawdzonych metod, „Bitterful” to opowieść dokładnie na tym schemacie rozpinana.

Autorka stawia w tej powieści na kwestię podległości w seksie i na większą niż zwyczajowo przyjmowana różnicę wieku między bohaterami (chociaż i tak jest ostrożna w swoich rachunkach: piętnaście lat starszy mężczyzna to nie bariera nie do przejścia). Ana ma dwadzieścia trzy lata i dopiero zaczyna wchodzić w dorosłość: do tej pory zachowywała się raczej jak zbuntowana i zdystansowana od świata nastolatka. Właśnie została zdradzona i straciła jednocześnie chłopaka i najlepszą przyjaciółkę – nic dziwnego, że marzy o zmianie środowiska. Bjarne z kolei to przyjaciel jej wujka. Bjarne próbuje się wydostać z nieudanego małżeństwa i nie stracić przy tym odziedziczonego po rodzicach majątku w postaci firm, które kocha i prowadzi zgodnie z zamysłem twórców. Bjarne jest wycofany i mrukliwy, wygląda jak Wiking, tak zresztą traktuje go Ana, rozmiłowana w tym typie urody. Bohaterka ma wspomóc mężczyznę w prowadzeniu kont społecznościowych jego firm. Zna się na tym i jest w tym świetna – tu nie trzeba doświadczenia a kreatywności. Oczywiście między tym dwojgiem wybucha najpierw gwałtowne pożądanie, później miłość – co do tego w ogóle nie ma wątpliwości, po to przecież Lena M. Bielska tę historię opowiada. W tle jest niezgoda bliskich Any na taki związek (pikanterii ma dodać fakt, że to sama Ana nie mogła zaakceptować znacznie młodszej żony wujka). Autorka pozwala swoim bohaterom na odkrywanie wzajemnych łóżkowych upodobań i przeprowadza od ostrego seksu (tu potrzebne jest nawet hasło bezpieczeństwa, żeby można się było bawić bez ograniczeń) do czułości i romantyzmu (co dziwne, nie da się tego w „Bitterful” łączyć, albo pożądanie bez miłości, albo miłość bez spełniania wzajemnych fantazji spoza waniliowego seksu). Autorka ucieka do świata, który jest pozbawiony problemów finansowych (wujek Any to jeden z najbogatszych ludzi w ogóle, przynajmniej tak kobieta go postrzega, zabezpieczona przez niego na przyszłość), więc można wypracowywać tu zupełnie inne kłopoty, które mogą się stać przeszkodą na drodze do szczęścia. Trochę pułapek musi się przecież wydarzyć, żeby Ana wykazała się rozsądkiem i żeby Bjarne wyszedł ze swojej skorupy. Wszystko razem jest jednoznaczne i przewidywalne – ale też nie dla zaskoczeń po ten gatunek będą odbiorczynie sięgać. Wszystko rozgrywa się w romantycznej scenerii: na pustkowiu, pod zorzą polarną, z dala od imprez i pokus, które mogłyby zaburzyć widmo związku w przyszłości. Ale sceny seksu Lena M. Bielska rozpisuje tak, żeby odbiorczynie nie czuły się zawiedzione.

Drew Daywalt: Dzień, w którym kredki wróciły do domu

Kropka, Warszawa 2025.

Z daleka

Kredki, które grzecznie siedzą w pudełku, można łatwo scharakteryzować i wykorzystać w zależności od rysunkowych potrzeb – jedne są odpowiedzialne za więcej szczegółów, inne zwykle się nudzą, ale wszystkie są pod ręką i można znaleźć im zajęcie. Ale Drew Daywalt przypomina sobie o wszystkich kredkach zagubionych, porzuconych, pożartych i wydalonych czy przypadkowo trafiających do miejsc, w których nikt by ich nie szukał. Książka „Dzień, w którym kredki wróciły do domu” to kolejny zestaw epistolografii w najlepszym wydaniu. Najmłodsi będą się tu dobrze bawić, śledząc opowieści kredek, jakich w pudełku nie ma. Wszystkie kredki zgodnie wypisują pocztówki do Dominika. Jedne chcą zwiedzać świat i żądają otwarcia drzwi (ale widmo najlepszej nawet przygody rujnuje deszcz), inne zwierzają się z doświadczeń nie do pozazdroszczenia. Niektóre pękają, inne spędzają czas w pralce z głową przyklejoną do skarpetki, jeszcze inne przekonują się, jak wygląda przewód pokarmowy psa. Od środka. Jedne pragną podróżować, inne chcą wrócić do domu. Część uważa, że Dominik o nich zapomniał, część nie daje o sobie zapomnieć dzięki korespondencji. Na pewno przydałoby się dotrzeć do zagubionych kredek i pozwolić im wrócić do domu – tym ma się zająć Dominik. Na razie jednak Dominik odczytuje kolejne pocztówki i poznaje sekrety kredek-indywidualistek. Nie zawsze odbiorcy dostaną tu widoczki z pocztówek, czasami będą to ilustracje, które uświadomią czytelnikom, czym zajmują się kredki i co przeżywają, kiedy nie ma ich na piętrze domu.

Nie zawsze powroty do sprawdzonych treści i form są dobre, ale Drew Daywalt odnosi kolejny sukces. Nie powtarza wszystkiego: wizja kredek, które skupiają się na rysowaniu konkretnych tematów to jedno – ale wizja zagubionych kredek, które nie rysują, bo nie ma ich w domu, albo wręcz marzą o tym, żeby wrócić do rutyny i rysowania – jest zabawna. Zwłaszcza kiedy pojawiają się nieśmiałe propozycje co do tematów rysunków (najlepiej byłoby zostać przy czekoladzie, sugeruje jedna z bohaterek). Zwrócenie uwagi na przedmiot, dzięki któremu da się bawić i cieszyć – a na pewno miło spędzać czas – to jedno. Drugą konsekwencją lektury będzie zachęcenie najmłodszych do tworzenia. Jak w pierwszej książce, tak i tym razem można wykorzystać kredki obecne w każdym domu, żeby zapewnić im zadania, a co za tym idzie, także rozrywkę. Nie nudzą się kredki, nie będą się nudzić także czytelnicy – ta książka (a właściwie ta seria) uruchamia wyobraźnię, jest ciekawą podpowiedzią, jak spędzić wolny czas. Jest to tomik, w którym można sporo wyczytać (w dodatku z humorem, Drew Daywalt dba o to, żeby przełamywać schematyczne skojarzenia i żeby zaskakiwać czytelników. Sprawia, że dzieci chcą czytać i być może przekonają się też do pisania (listów czy pocztówek – to nie ma większego znaczenia). Jest to publikacja, która nie zawodzi – nawet dorośli, jeśli będą towarzyszyć maluchom podczas wieczornej lektury, będą rozbawieni przygodami kredek.

czwartek, 29 maja 2025

Nate Rae: Dookoła świata. 80 zagadek obrazkowych. Interesujące zadania i ciekawostki

Nasza Księgarnia, Warszawa 2025.

Podróż

Uszlachetnianie klasycznych łamigłówek to tendencja charakterystyczna dla dzisiejszego rynku wydawniczego. Przez gadżetowe publikacje dla najmłodszych dzieci potrzebują dodatkowej motywacji, żeby zdecydować się na rozwiązywanie zadań logicznych. Wychodzi to na dobre zbiorkom i samym odbiorcom – te pierwsze w rywalizacji między sobą odkrywają nowe przestrzenie i możliwości, ci drudzy zyskują dodatkowe płaszczyzny zdobywania informacji lub po prostu zabaw. „Dookoła świata. 80 zagadek obrazkowych. Interesujące zadania i ciekawostki” to tomik obrazkowy, w którym najbardziej liczą się łamigłówki. Jeśli ktoś z odbiorców będzie zainteresowany przedstawionym miejscem, będzie musiał skorzystać ze spisu treści, żeby w ogóle dowiedzieć się, gdzie szukać konkretów na jego temat. Ale jeśli komuś nie są potrzebne adresy geograficzne, może skupić się na samych zadaniach. Nate Rae proponuje tu ramę fabularną: Fiona i Feliks oraz Obieżyświat, ich papuga, postanawiają ruszyć w ślady prapradziadka, Fileasa Fogga, znanego podróżnika.

I tak zaczyna się historia podzielona na strony i zadania, za to pozbawiona klasycznej warstwy narracyjnej. Wystarcza tu zestaw poleceń – krótkich, jednoakapitowych komentarzy skupiających się nie na konkretach miejsca a na poleceniach dla odbiorców. Zadania są obrazkowe i nie zaskakują formą – to labirynty, cienie, połącz kropki, porównywanki, wyszukiwanki, kolorowanki, puzzle czy quasi-sudoku. Powracają zapominane już umiejętności, między innymi rysowanie w lustrzanym odbiciu. Takie zadania pozwalają rozwijać kreatywność i inteligencję, ćwiczyć umysł i cieszyć się niezbyt strasznymi wyzwaniami. Dzieci mogą się tu przekonać do łamigłówek i miło spędzać czas. Żeby nadać klasycznym zadaniom aktualną formę, Nate Rae odwołuje się i do selfie robionych w podróży, i do prac wolontariuszy w różnych częściach świata. Wykorzystuje lokalne święta albo charakterystyczne motywy: rzeźby, zwierzęta, stroje, wzory – i już samo to może przyciągnąć do konkretnego kraju, zainteresować jego kulturą albo przyrodą i ukształtowaniem terenu. To rzeczywista podróż – podczas której dzieci się nie nudzą, bo są zajęte rozwiązywaniem zadań. Przemieszczają się między krajami i kontynentami bez żadnego wysiłku, żeby pomagać bohaterom w rozwiązywaniu zagadek. Taka lektura zapewnia rozrywkę i daje szansę artystycznego wyżycia się. Wiele jest tu stron kolorowych i takich, które rozwiązywać należy tylko w myślach – ale znajdą się i takie, w których nie obejdzie się bez ołówka czy kredek. To zróżnicowanie powinno przypaść do gustu dzieciom: sprawi, że nie zmęczą się rutyną i jednowymiarowością zadań. Niewielki to tomik, ale ciekawie wymyślony – powinien spodobać się dzieciom, które nie potrzebują dopingu w postaci kreskówkowych bohaterów, za to docenią nawiązania do klasyki literatury (chyba że ich nie dostrzegą: nie jest to warunek konieczny do rozwiązywania zadań i łamigłówek). Nie jest to też książka, którą należałoby wypełniać po kolei – każdy może losować sobie zadanie na konkretny dzień.

Susannah Shane: Od kiedy jestem twoją siostrą

Harperkids, Warszawa 2025.

Więź

Bliźniacza do „Od kiedy jestem twoim bratem” publikacja kierowana jest do dziewczynek, które zaraz będą miały młodsze rodzeństwo. „Od kiedy jestem twoją siostrą” to lektura wspomagająca dorosłych w wyjaśnianiu pociesze, co stanie się, kiedy na świat przyjdzie kolejne dziecko. Wiadomo, że rodzice zawsze tłumaczą sytuację dzieciom, starają się je przygotować na nieuchronne zmiany i chcą w ten sposób ograniczyć późniejszy stres. Jednak w tym wypadku warto podeprzeć się autorytetem bohaterów – i sięgnąć po książki, które ten temat gruntownie przerobiły. Susannah Shane – a w polskiej wersji Natalia Usenko – prowadzi małe czytelniczki przez sytuacje potencjalne i prawdopodobne. Małe zwierzęce bohaterki szybko wypracowują porozumienie. Starsza uczy młodszą różnych rzeczy (ale podpatruje też pewne zachowania, więc lekcje są w obie strony), młodsza podpatruje starszą i stara się ją naśladować. Spędzają razem czas i świetnie się bawią – chyba że akurat o coś się kłócą, bo i tak się często zdarza, to normalne między siostrami. Zabawy i dzikie harce trwają do wieczora. Między siostrami panują silne uczucia, nie zawsze jednoznaczne. Ale to normalne i nie ma się czemu dziwić – młodsze rodzeństwo może mieć inny charakter, inne potrzeby i inne plany niż starsze, to nieodmiennie prowadzi do tarć. Jednak żadne spory ostatecznie się nie liczą – przecież najważniejsze to być z siostrą, czuć więź, mieć świadomość, że ktoś zawsze przyjdzie z pomocą i będzie wspierać. To bardzo krótka historyjka, rymowanka, która spodoba się najmłodszym – sprawdzi się przed snem. Natalia Usenko bardzo dobrze prowadzi tu opowieść, nie popełnia błędów irytujących często przy licencyjnych przekładach – rymuje starannie i świadomie, zapewniając czytelnikom świetną (chociaż bardzo krótką) lekturę. Tomik pozbawiony jest konkretów – w końcu nie chodzi o naświetlanie sytuacji między określonymi bohaterkami, a o to, żeby dzieci były w stanie dopasować sobie scenki z tomiku do własnych doświadczeń – i żeby mogły przełożyć istotę relacji na swoje przemyślenia, a nie żeby prowokowały zestaw wydarzeń. Dzięki takim lekturom dzieci przekonają się, na czym polega bycie rodzeństwem – i dowiedzą się, że nie ma się czego bać, nawet jeśli w takiej sytuacji – zmianie z jedynaka w rodzeństwo – znajdują się pierwszy raz.

Graficznie to książeczka stonowana – akcja rozgrywa się przed pójściem spać i w lesie, więc obrazki w zgaszonych kolorach nie będą przebodźcowywać dzieci. Do tego w ilustracjach użyto złotych motywów: każdy z odbiorców może zachwycić się obecnością nietypowych elementów, to składnik, który ma tylko podbarwiać strony, ale staje się magnesem na najmłodszych, przyciąga wzrok i sugeruje cenne treści. To nieoceniona pomoc, jeśli rodzice potrzebują lekturowego wsparcia we własnych wyjaśnieniach.

środa, 28 maja 2025

Magda Nowicka Chomsk: Poradnik młodych górzystów

Media Rodzina, Poznań 2025.

Wyprawa

W zasadzie dlaczego by nie wpajać zachowań związanych z wyprawami górskimi już od najmłodszych lat? Magda Nowicka Chomsk postanawia nauczyć dzieci odpowiedzialności – nie tylko po to, żeby wychować z nich świadomych taterników, ale też po to, żeby podczas wakacji lub ferii mogły czuwać nad bezpieczeństwem całej rodziny. Bo przecież podstawy, które są prezentowane w tomie „Poradnik młodych górzystów” niektórym dorosłym wydają się przesadą – tymczasem góry rządzą się swoimi prawami i nie można ich ignorować.

„Poradnik młodych górzystów” to tom duży i dość obszerny jak na książki dla najmłodszych, a do tego oczywiście bogato ilustrowany – jednak ogrom ilustracji nie wyklucza sporej liczby wskazówek i przestróg. Kilka razy autorka przytacza drobne legendy z górskich terenów, mówi, skąd biorą się góry (dzieci mogą nawet to zjawisko za pomocą prostego doświadczenia zaobserwować w warunkach domowych), wylicza niezbędny ekwipunek, który trzeba zawsze mieć przy sobie – niezależnie od tego, jak bardzo ufa się swojemu smartfonowi. Ponazywa fragmenty górskich łańcuchów, opowie o schroniskach i o metodach nocowania, o śmieciach w górach (nie ma możliwości zostawiania ich na szlakach) i o nawigowaniu po górach. Będzie tu mowa i o pogodzie, i o ubraniach dostosowanych do nagłych zmian warunków atmosferycznych. Autorka przybliża dzieciom wiadomości o gatunkach zwierząt napotykanych w pobliżu szlaków i uczy odczytywania map. Oswaja z charakterystycznymi pejzażami i opowiada o zwyczajach – tak, żeby wpoić dzieciom najlepsze zachowania i wartości, żeby nie zginęło to, co świadczy o wyjątkowości gór. Pomija tematy, które stają się już ogromnym wynaturzeniem czy nadużyciem, skupia się na tym, co przyjemne, warte ocalenia i przekazywania następnym pokoleniom. Dzięki takiemu przygotowaniu łatwiej jest zrozumieć, dlaczego tak wielu ludzi chce spędzać czas w górach, albo w ogóle wiąże swoje życie z nimi.

Każda rozkładówka to temat do przeanalizowania i do zapamiętania. Przejrzysta forma sprawia, że znacznie łatwiej będzie odbiorcom zorientować się w najważniejszych wiadomościach i przyswoić je. Nie ma tu przestrzeni na dyskusje czy podważanie wiadomości – „Poradnik młodych górzystów” to książka cenna i nastawiona na nauczenie młodego pokolenia właściwego – bezpiecznego – zachowania w górach. Oczywiście każdy, kto jest zainteresowany tematem, będzie go później pogłębiać – na razie jednak warstwa praktycznych informacji to coś, co zapewni sporo refleksji czytelnikom. Jeśli ktoś nie jest pewny, czy góry to właściwy wybór, po takiej lekturze może nabrać przekonania do górskiej turystyki, albo wręcz przeciwnie. Magda Nowicka Chomsk sama jest zafascynowana górami, ale zdaje sobie sprawę, że być może nie każdy będzie w stanie zastosować się do przedstawianych tu uwag. Podsuwa jednak czytelnikom bardzo ważny zestaw wiadomości. Przyczynia się do zwiększenia świadomości i w perspektywie również – zwiększenia bezpieczeństwa w górach. Można czytać tę książkę jako poradnik, można też po to, żeby snuć marzenia o wyprawach w przyszłości. Ważne, żeby po nią sięgać i zapoznawać się z istotnymi treściami.

Dzień w Parku Rozrywki Sylvanian. Książka z naklejkami

Harperkids, Warszawa 2025.

Naklejanie

Moda na serię Sylvanian Families to propozycja dla dzieci, które stronią od agresji i przemocy, za to wybierają plusz, słodkie pyszczki i urocze kształty zwierzątek. Cukrowani bohaterowie zapraszają do zabawy w kolorowej wyklejance. „Dzień w Parku Rozrywki Sylvanian” to propozycja dla maluchów, które lubią wyzwania, ale nie chcą specjalnie się przemęczać z ich realizowaniem. Tu najwięcej problemów może sprawić znalezienie odpowiedniej naklejki (pasującej do wyblakłego nadruku w konkretnym miejscu na stronie) i uzupełnienie obrazka zgodnie z założeniami autorów. Owszem, można też wykorzystywać dodatkowe naklejki i nadawać stronom indywidualnego charakteru, ale to już odrębne zadanie.

Za każdym razem strona albo rozkładówka oznacza wielkoformatowy obrazek ze świata Sylvanian – obrazki są wypełnione szczegółami i do tego – bohaterami. Obrazki to albo scenki z życia postaci, albo prezentacje pozbawione bajkowego kontekstu: liczy się jednak możliwość oglądania małych bohaterów w ich naturalnym środowisku, czyli przejście do cukierkowego świata kojącego nerwy. Dzieci, które zachwycają się słodkimi pyszczkami, będą usatysfakcjonowane – i z chęcią przystąpią do wykonywania kolejnych zadań.

Jedno nie wymaga komentarzy: każdy obrazek zawiera przynajmniej kilka bladych fragmentów – to miejsce, które trzeba uzupełnić konkretnymi naklejkami dosyć precyzyjnie, naklejki są niewielkie, a miejsce na nie wyznaczone starannie – nie ma wielkiego tła, które pozwoli na rozmach czy dokonywanie korekt. Ale każda strona przynosi jeszcze jednoakapitowy krótki komentarz dotyczący bajki, bohaterów lub przestrzeni – wskazówki i uwagi tekstowe, które można prześledzić, żeby lepiej orientować się w tej bajce – wreszcie – dodatkowe zadania. Trzeba będzie na przykład wybrać najciekawszy kostium albo ulubioną krainę, policzyć konkretne elementy istniejące na obrazku (więc dochodzi tu jeszcze wyszukiwanka i ćwiczenie liczenia). Dzieci będą miały sporo pracy – to nie tylko przyjemne przyglądanie się kadrom z kreskówki i pluszowym przyjaciołom, ale też wyzwania o różnym stopniu skomplikowania.

W tej książce kusi odbiorców „ponad 300 naklejek” – to faktycznie sporo, nawet jeśli wziąć pod uwagę, że wiele ma wyznaczone miejsca i nie da się ich wykorzystać gdzie indziej. Ważna jest rozrywka najmłodszych i zapewnienie im szansy zaprzyjaźnienia się z kolejnymi postaciami. Fani kreskówki mogą przedłużyć swoje przygody z bajką, ci, którzy krainy Sylvanian nie znają, przekonają się, czy odpowiada im taka forma rozrywki. Jest to publikacja, która przypomina trochę interaktywne zeszyty ćwiczeń, z tym że zamiast klasycznych zadań dzieci mają tu do wykorzystania zestaw naklejek – i to przez nie mogą ćwiczyć sprawność manualną. Jest to książeczka kolorowa i przyciągająca wzrok, ale Sylvanian skusi zwłaszcza maluchy – i to nie wszystkie. „Dzień w Parku Rozrywki Sylvanian” to połączenie atrakcyjnych naklejkowych wyzwań, modnej kreskówki i klasycznych pomysłów.

wtorek, 27 maja 2025

Iga Dzieciuchowicz: Teatr. Rodzina patologiczna

Agora, Warszawa 2025.

Relacje mistrzowskie

Ta książka ma usunięty (zaznaczony) rozdział i zaczernionych kilka fragmentów, których treści – ze względu na toczące się postępowanie – rozpowszechniać nie wolno. I to może zadziałać jak największy wabik na czytelników. „Teatr. Rodzina patologiczna” to naświetlenie sytuacji, która co pewien czas przedziera się do mediów, po czym – spala się błyskawicznie i gaśnie, żeby po paru latach powrócić, znów w glorii odkrycia. Iga Dzieciuchowicz prowadzi reporterskie śledztwa, żeby dotrzeć wszędzie tam, gdzie ludziom związanym ze sztuką performatywną dzieje się krzywda. I zatrzymuje ją… właściwie nie wiadomo, co. Kilka kręgów tematycznych się tu pojawia: po pierwsze motyw fuksówki, na którą nie zgadzają się młode pokolenia adeptów aktorstwa. Fuksówka jako tradycja przestała być zabawą, zamieniła się w znęcanie się starszych roczników nad młodszymi – była o tym mowa jeszcze w latach 90. XX wieku, jest i teraz. Kolejne szkoły teatralne rezygnują z umożliwiania studentom tego typu praktyk, ale wciąż jeszcze problem istnieje. Po drugie – to nadużywanie pozycji. Zarówno przez wykładowców, którzy studentom prezentują najgorszą wersję siebie, wybierają sobie kozły ofiarne albo niszczą człowieka bez konkretnego powodu, ale też przez reżyserów, którzy wybuchowością i zmiennością nastrojów oraz brakiem pomysłu na przebieg prób zaburzają rytm dnia nie tylko aktorów, ale całych pionów technicznych w teatrach. Po trzecie – tematem są Gardzienice, teatr, który zamienił się prawie w sektę i całkowicie wypaczył postrzeganie pracy artystycznej. A po czwarte to temat molestowania seksualnego – znowu w różnych wymiarach. Iga Dzieciuchowicz zastanawia się nad tym, dlaczego istnieje w ogóle przyzwolenie na takie warunki pracy, dlaczego nic nie robi się z reżyserami-cholerykami, z tymi, którzy upust własnym seksualnym frustracjom muszą dawać w świątyni sztuki i z tymi, którzy czerpią przyjemność ze znęcania się nad innymi. Z tej opowieści wyłania się jednak jeszcze jeden ważny wątek: wizja studenta jako dziecka. Rozmówcy podkreślają, że student aktorstwa nie jest osobą ukształtowaną, nie reaguje jak dorosły i nie wie, jak się bronić (poza kilkoma wyjątkami, które wiedzą i które praktykę przypłaciły problemami psychicznymi). Autorka na marginesie tworzy profil psychologiczny ofiary – osoby, która jest zaszczuta i która z różnych powodów nie może przeciwstawić się złu – chyba że ktoś inny zacznie pierwszy. I to być może jest jeszcze bardziej przerażający obraz niż wizja ciągłych nadużyć w zawodzie.

Iga Dzieciuchowicz sięga po nazwiska największe, artystów, którzy wypracowali w teatrze własne nurty, albo o których biją się polskie teatry. Nie zajmuje się pomniejszymi twórcami – zupełnie jakby tylko bycie na świeczniku miało gwarantować nieskazitelność. Koncentruje się na konkretnych osobach – a być może na omówienie zasługiwałoby zjawisko jako takie. Jest w tej książce mowa o zmianach, jakie czekają teatr (albo jakie już są powoli wprowadzane w życie), jest mowa o różnicach między relacją mistrz-czeladnik dawniej i dzisiaj. I jest najważniejsze: absolutny brak zgody na nadużycia, które mogą zniszczyć egzystencję. Nie ma za to jednoznacznej odpowiedzi: dlaczego. Bo jednak argument, że złamanie człowieka na ścieżce zawodowej pozwoli mu być lepszym aktorem nie przemówi do większości.

Marta Galewska-Kustra: Pucio i wróżka Zębuszka

Nasza Księgarnia, Warszawa 2025.

Trener

Pucio otrzymuje od dentystki niezwykle ważne zadanie: musi być trenerem zęba Misi. To wielka odpowiedzialność: trzeba bowiem sprawić, żeby siostrze wypadł mleczak. Marta Galewska-Kustra nie zamierza sięgać do metod niemal z horrorów z końcówki ubiegłego wieku: nie będzie mowy o wyrywaniu mleczaków przez przywiązywanie nitki do zęba i klamki drzwi. Wszystko ma odbywać się przyjemnie i bez stresu: wystarczy, że Misia zje trochę przysmaków, twardych marchewek czy orzechów – dzięki temu sprawi, że zrobi się miejsce na stały ząb. „Pucio i wróżka Zębuszka” to opowieść z morałem dla najmłodszych. Malutki kartonowy tomik przypomina o konieczności dbania o zęby – ale w wersji zabawowej. Nie ma tu strachu przed wizytą u dentysty, Pucio wręcz zazdrości innym dzieciom w przedszkolu – niemal każde ma kolorowy ząb. Kolorowe zęby to specjalnie barwione plomby wstawiane do mleczaków – Pucio nie ma dziur w zębach, więc kolorowej plomby nie dostanie, ale za to staje się pomocnikiem dentystki, co jest jeszcze bardziej ciekawe. W książeczce jest mowa o tym, co zrobić, żeby zęby były szczęśliwe – a przy okazji, żeby dobrze się bawić: bo wymyślanie ćwiczeń dla zębów do takich zadań przecież należy. Tomik ma charakter interaktywny: pojawiają się tu rozkładówki informacyjne (na przykład taka z narzędziami, jakie znaleźć można w gabinecie dentystycznym), pytania kierowane do najmłodszych odbiorców (tu każdy może wypowiedzieć się na temat wizyt u dentysty i swoich przemyśleń na ten temat), a także porady i wskazówki, jak dbać o zęby. Mycie zębów to wspaniała zabawa – używanie szczoteczki elektrycznej, która wygrywa melodyjki, pomoże w nadaniu atrakcyjności rutynowemu zajęciu. Dzięki takim lekturom mali odbiorcy szybko nauczą się, jak ważne jest dbanie o zęby – bez nudy i bez napominania. Taka lektura przyda się wszystkim maluchom. Marta Galewska-Kustra dba o to, żeby cały czas coś się tu działo, każda rozkładówka przynosi nowe i zajmujące treści, jest tu i ekscytacja, i doświadczanie czegoś nowego. Zestaw przyjemności i radości w opowieści o dbaniu o zęby. Pamiętać należy też, że w tomiku kolorowe ilustracje Joanny Kłos zachęcają dzieci do śledzenia historyjki – i wprowadzają elementy rozrywkowe. Pucio i Misia nie doświadczają niczego niezwykłego – ale sposób przedstawienia ich przygody zachęci dzieci do czytania i oglądania tomiku. „Pucio i wróżka Zębuszka” to nowa jakość starego tematu. Nikt nie będzie tu narzekać na powtarzalność motywów ani na nadmierne pouczanie odbiorców – wszyscy po lekturze będą wiedzieli, co zrobić, a przy tym nie zniechęcą się do moralizatorskich tonów czy pouczeń. Zabawa to najlepszy sposób na przekonanie dzieci do konkretnych zachowań. Ten tomik nie rzuca się w oczy, nie zajmuje zbyt dużo miejsca, a jednak jest ważny – i dobrze przygotowany.

poniedziałek, 26 maja 2025

Robert Kostro w rozmowie z Rafałem Zarembą: Państwowiec w muzeum

Iskry, Warszawa 2025.

Wizja przeszłości

Z przeplatania się historii i polityki Robert Kostro zdaje sobie sprawę doskonale. Nie ma złudzeń, że jedna dziedzina bez drugiej nie istnieje. Sam po zmianie opcji politycznej zostaje usunięty ze stanowiska dyrektora Muzeum Historii Polski – instytucji, którą zakładał, którą kierował i z którą był mocno związany. I wydaje się, że ta książka powstała właśnie po to, żeby mógł się poskarżyć. Składa się z dwóch części – w pierwszej Robert Kostro opowiada o tym, jak przebiegało jego zwolnienie, ale też jak tworzyło się muzeum i jak się kształtowała jego wizja. Prezentuje swoje pomysły i rozwiązania, ale też spotkania z politykami, którzy mogli decydować o części spraw. Dba o to, żeby wykreować się w oczach szerokiej publiczności na człowieka, który Muzeum Historii Polski żyje i który poświęca wszystko dla pracy. Jednocześnie jest pełen żalu i goryczy, jednoznacznie naświetla moment rozstania ze stanowiskiem: opisuje możliwości, jakie otrzymał – i własną postawę wobec owych możliwości. Nie ma tu miejsca na żadne biograficzne wstawki: nie liczy się nic poza polityczną otoczką zwolnienia. Piotr Zaremba zresztą nie prowadzi rozmowy, raczej pozwala się swojemu interlokutorowi wygadać, zaprezentować wszystko, na co ma ochotę. Prosi jedynie o doprecyzowanie, żeby czytelnicy nie zapomnieli o jego istnieniu i żeby nadać całości formę wywiadu. Sytuacja odrobinę zmienia się w drugiej połowie tomu. Tutaj nie ma już miejsca na rozpamiętywanie wciąż tej samej sytuacji, za to podkreśla się wizję Muzeum Historii Polski – w odniesieniu do istniejących placówek o podobnej tematyce (ale z różnych stron politycznych). Robert Kostro zajmuje się między innymi kwestią ograniczenia tematycznego: gdyby Muzeum Historii Polski zamienić na Muzeum Polski, nie udałoby się skomponować sensownych wystaw ani gromadzić eksponatów – brak klucza uniemożliwiłby prowadzenie instytucji. Ale dalej Piotr Zaremba zajmuje się już pytaniem o kolejne momenty historyczne. Pozwala rozmówcy przedstawiać poglądy na kolejne wydarzenia z odległej i bliskiej przeszłości – sprawdza nie tylko, co Robert Kostro sądzi o różnych punktach historii, jak je interpretuje i jak przekłada się to na zbiory Muzeum Historii Polski. To tu naprawdę Kostro może przedstawiać swoje rozwiązania i forsowane przez siebie kwestie. Świadomy, że każda ekspozycja wymaga pomysłu, wewnętrznej narracji i nawet przy największym budynku – wiąże się z ograniczeniami, tu zyskuje szansę, żeby wybronić się ze swoją wizją i przekonać do niej czytelników. To tu może się chwalić osiągnięciami i wykorzystywaniem nowych form prezentacji eksponatów. Traktuje też wywiad jako możliwość edukowania społeczeństwa: zwraca uwagę na wydarzenia istotne z jego perspektywy. I tu też nie ma polemiki, Piotr Zaremba wysłuchuje opowieści i wytycza kolejne tematy.

Przedstawia się Robert Kostro jako państwowiec i konserwatysta. I z tą świadomością trzeba sięgać po książkę „Państwowiec w muzeum”. To opowieść, której nie da się traktować ani jako monografii, ani jako prezentacji Muzeum Historii Polski – liczą się kwestie indywidualne, znacznie bardziej niż te publiczne.

Zofia Stanecka: Basia. Wielka księga podróży

Harperkids, Warszawa 2025.

Daleko i blisko

Basia chce pojąć wiele rzeczy, interesuje ją znaczenie związków frazeologicznych (te nieznane będzie odczytywać dosłownie, więc warto z nią rozmawiać i wyjaśniać różne kwestie), ale też podróże jako takie – zwłaszcza że dorośli twierdzą, że nie trzeba daleko wyjeżdżać, żeby odbyć podróż. Podróżą może być wieloletnia relacja, sen albo wewnętrzna przemiana. Wszystko to wydaje się być za trudne dla kilkulatki, ale Zofia Stanecka radzi sobie z wytłumaczeniem wszystkiego i Basi, i odbiorcom. Nic dziwnego, że seria o tej bohaterce cieszy się tak wielkim powodzeniem na rynku. Wielkie księgi w cyklu o Basi oznaczają tematyczne zbiorki, pełniejsze niż klasyczne opowiadania. Tu poza fabułami zabierają też głos poszczególni bohaterowie, którzy mogą rzucić nowe światło na odkrycia Basi. Dzięki „Wielkiej księdze podróży” odbiorcy dowiedzą się, że czasami warto otworzyć się na nowe znajomości – można wtedy tylko zyskać – i że podróże kształcą. Podróże bywają trudne, w zależności od środka lokomocji: można spędzić noc w przedziale wagonu, latać nad chmurami albo jechać autokarem. Zwykle trzeba się nastawić na hałas i gwar innych podróżnych, jeśli więc ktoś jak Anielka ma problemy z szybkim przebodźcowywaniem się, warto znaleźć sobie sposoby na odzyskiwanie równowagi. Każdy środek lokomocji to dodatkowe wyzwanie dla… żołądków małych pasażerów: Janek, który chciałby zostać piratem, na jachcie przeżywa chorobę morską i boi się, że to wykluczy jego marzenia. Ale podróże nie muszą być zbyt dalekie: czasami wystarczy przejechać kilka przystanków tramwajem, żeby znaleźć się w kompletnie innym świecie i odkrywać choćby podmiejską przyrodę na nowo. U dziadków albo u znajomych można się odciąć od problemów codzienności – i dobrze się bawić: nieważne, czy ma się lat kilka czy kilkadziesiąt. Ostatnia część tomiku to już podróże mentalne, te, do których nie trzeba ruszać się z miejsca. Każda podróż odrobinę zmienia człowieka i Basia nie będzie już miała wątpliwości, dlaczego. Bardzo dobrze, że Zofia Stanecka dodała tutaj na wyklejce savoir-vivre w podróży – chociaż czasami ma się wrażenie, że to uwagi, które przekazać należy nie tylko najmłodszemu pokoleniu, ale i dorosłym pasażerom.

Tym razem nie ma w książeczce oswajania stresu na wielką skalę – owszem, dzieci mogą lekko obawiać się nieznanego, choćby podróży niekojarzonym wcześniej środkiem lokomocji, ale raczej nie będą obarczone strachem przed tym. Liczy się zatem przygoda i nastawienie na samorozwój – oczekiwanie na coś przyjemnego i wartościowego. Basia i jej przyjaciele sportretowani w tym tomiku podpowiadają, jak czerpać korzyści z podróży różnego autoramentu. Misiek Zdzisiek to ważny towarzysz wypraw, który też dzieli się własnymi przemyśleniami, ku uciesze małych odbiorców. Basia po raz kolejny pomaga zrozumieć rzeczywistość.

niedziela, 25 maja 2025

Michał Tabaczyński: Kieszonkowa metropolia. W rok dookoła Bydgoszczy

Czarne, Wołowiec 2025.

Lokalność

Są dwa hasła wywoławcze, której do tej książki przyciągną bez względu na to, czy ktoś interesuje się Bydgoszczą, czy nigdy w życiu tam nie był i nawet nie rozważa takiej opcji. Jedno to humor: przesycony ironią jest nawet tytuł – „Kieszonkowa metropolia. W rok dookoła Bydgoszczy”. Drugie to lokalność w wymiarze mikro. Michał Tabaczyński skupia się tutaj wyłącznie na swoim mieście i traktuje je jako miejsce wyjątkowe. Sięga do dzisiejszych zjawisk i do historii, także tej niewygodnej. Prowadzi opowieść, która może czytelników przyciągnąć w różnych aspektach – ale też w różnych może odrzucić, wszystko po to, żeby ukazać wielowymiarowość historii. Rok oznacza tu dwanaście tematów (i trzynasty, absurdalny, jako niespodziankę dla wytrwałych odbiorców). To obszerne rozdziały, w których autor odnosi się do kwestii często bardzo niewygodnych. Zwłaszcza kiedy w grę wchodzi wielka przeszłość. Tematy niewygodne to między innymi obozy koncentracyjne wykorzystywane jako miejsca zemsty, antysemityzm także na łamach efemerycznych czasopism, ale i… astrologia z zestawem innych zabobonów. Zdarzają się tu wizje miasta idealnego, opisy znikających miejsc, działania pisarskie przedstawicieli różnych pokoleń (i różnych narodów), zwyczaje, które łączą miejscowych, elementy krajobrazu, które znikały z pejzażu miasta przez wkroczenie historii. Wydaje się, że autor lepiej czuje się w przeszłości, kiedy może podeprzeć się materiałami źródłowymi: jeśli sam ma wyznaczać trendy, ucieka w stronę mniej kategorycznych refleksji, dzieli się spostrzeżeniami, a nie komentarzami. Radzi sobie z przedstawianiem różnych wizerunków miasta: przez to, że odpowiednie tematy zatrzymuje w kolejnych rozdziałach i nie wraca do nich – zupełnie jakby dzięki zarejestrowaniu ich uzyskał spokój.

Na pewno nie jest to Bydgoszcz turystyczna, Bydgoszcz zachęcająca do odwiedzin i do zgłębiania lokalnych ciekawostek – na miasto cieniem kładzie się przeszłość, niewygodna, czasem mroczna, często wstydliwa. Warto o niej wiedzieć, ale z kolei świadomość wyklucza już beztroskę. Bydgoszcz poznawana przez pryzmat historii oczywiście staje się miejscem niezwykłym: nie można jej pomijać w komentowaniu przeszłości. Nie można też budować lokalnego patriotyzmu bez uznania treści, które Tabaczyński tu przytacza. Tak naprawdę jest to kolejna cenna pozycja w Sulinie – pokazuje, jak przedstawiać szerokiej publiczności miejsca pozornie nieciekawe i pozbawione znaczenia. Autor dzieli się też osobistymi przemyśleniami i wspomnieniami, dzięki czemu niemal automatycznie uzasadnia przed czytelnikami potrzebę sięgnięcia po taki temat. Wie, jak przykuć uwagę i przez wybór zagadnień, i przez formę. Gdyby inni twórcy wzięli przykład z Tabaczyńskiego i tworzyli opowieści na takim poziomie, powstałaby wyjątkowa mapa prywatnych centrów. Bez względu na to, czy ktoś zna Bydgoszcz, czy nie ma o niej pojęcia, sięgnąć po tę książkę może dla faktycznie udanej narracji. Jest to publikacja wartościowa, niezbyt duża objętościowo, za to rozbudowana wręcz kosmicznie, jeśli chodzi o przeżycia z przeszłości.

sobota, 24 maja 2025

Znajdź, otwórz, zobacz. Zwierzęta

Harperkids, Warszawa 2025.

Słownik

Skoro dzieci lubią publikacje interaktywne, te, w których można bawić się otwieranymi okienkami i sprawdzać, jakie treści kryją się pod nimi, da się łatwo wykorzystać trend w tworzeniu publikacji edukacyjnych, najchętniej dzisiaj wybieranych przez rodziców. „Zwierzęta” to tomik, który łączy nurty i jednocześnie realizuje temat najbardziej przez maluchy lubiany. W cyklu Znajdź, otwórz, zobacz pojawia się kartonowy picture book, który jest rodzajem słownika i zeszytu ćwiczeń dla dzieci. Bardzo kolorowa książeczka z prostymi komputerowymi grafikami wymusza na najmłodszych trenowanie pamięci i sprawdzanie wiedzy. Każda rozkładówka to inne środowisko – dżungla, las, wieś, ocean, drzewa… Wszystko po to, żeby przedstawić odbiorcom różnych bohaterów, zwierzęta swojskie i te egzotyczne – a także ich potomstwo. To zwierzęta, które można zaobserwować w najbliższym otoczeniu, ale też takie, które dzieci znają tylko z lektur, mimo że nie będą miały problemu z ich rozróżnianiem czy nazywaniem. Tematyczne rozkładówki to wielkoformatowa ilustracja – główny temat zadania – i marginesy. W ramach obrazka głównego trzeba znaleźć okienka ze skrywaną treścią – czasami znajdują się one pod kolejnymi bohaterami. Bywa jednak, że obrazki nie mają okienek, a te przeniesione będą na marginesy. Zasada działania się nie zmieni: pod okienkiem pojawia się albo zwierzę w zmodyfikowanej wersji (na przykład mama z dzieckiem), albo nazwa – odpowiedź na zagadkę. Rozkładówka bowiem to nie tylko obrazek do oglądania. Widnieje też na każdej pytanie do odbiorców – czasami to prośba o policzenie przedstawicieli jakiegoś gatunku, czasami – nazwanie potomstwa. Okienka mają tu przynosić rozwiązania zagadek, ale też dostarczać niespodzianek – nic dziwnego, że dzieci bardzo chętnie sięgają po tego typu publikacje. Odsłanianie treści spod okienek przynosi zaskoczenie albo wiedzę – a jeśli dziecko zrobi to kilka razy, zapamięta, co znajduje się w określonym punkcie obrazka. W ten sposób może ćwiczyć umiejętności językowe, pamięć i sprawność manualną – przecież otwieranie okienek wymaga odrobiny wprawy. Po zakończonej zabawie da się wcisnąć okienka z powrotem na miejsca – i rozpocząć czytanie na nowo. „Zwierzęta” to tomik, który nie ma rozbudowanej narracji ani dużo tekstu – ale jeśli ktoś chce zaspokoić ciekawość, może wykorzystać ostatnią rozkładówkę. Tam mieści się kilka okienek z ukrytymi ciekawostkami o zwierzętach – tu być może przyda się maluchom pomoc rodziców przy czytaniu – ale równie dobrze ciekawe świata dzieci mogą zechcieć samodzielnie poćwiczyć czytanie.

Ten tomik pozwala na oswajanie dzieci z angielskimi słówkami, przynosi trochę wiedzy i zaspokaja ciekawość. Pomaga też ćwiczyć spostrzegawczość i dostarcza rozrywki, a już na pewno zapewnia zabawę – ze względu na otwierane okienka. To kolejna propozycja z pozoru banalna, a jednak atrakcyjna dla najmłodszych odbiorców.

piątek, 23 maja 2025

Jefferson Fisher: Powiedzmy to sobie jasno. Jak prosto się komunikować, by dojść do porozumienia

Agora, Warszawa 2025.

Komunikaty

Jefferson Fisher dołącza do grona tych, którzy radzą czytelnikom, jak formułować komunikaty i jak prezentować siebie, żeby znaleźć sposób dotarcia do trudnego często rozmówcy. Najpierw zyskał popularność na filmikach internetowych – skrótowych wskazówkach dla odbiorców – a później mógł swoje spostrzeżenia zamienić w książkę. I to książkę nie byle jaką. „Powiedzmy to sobie jasno” to publikacja nastawiona na skuteczność, a tworzona przez… prawnika, który doradza swoim klientom, jak nie dać się wyprowadzić z równowagi wtedy, kiedy przeciwnikowi najbardziej na tym zależy. A to oznacza, że rzeczywiście zyskuje się dzięki lekturze potężne narzędzie do reagowania w różnych relacjach: zawodowych i osobistych.

Jak wszyscy autorzy psychologicznych poradników, tak i Fisher decyduje się na wprowadzanie modelowych dialogów, ale zdaje sobie sprawę z ich znikomej użyteczności w praktyce – sięga więc po takie ilustracje tylko wtedy, kiedy jest to naprawdę niezbędne. Zwykle po prostu podsuwa czytelnikom rozwiązania, na jakie sami by nie wpadli. Uczy między innymi o znaczeniu oddechu zamiast pierwszej odpowiedzi: chce, żeby czytelnicy nie dawali się ponieść emocjom tylko dali sobie czas na zastanowienie się i na prowadzenie dyskusji według własnych reguł. Dzięki tym podpowiedziom nawet odbiorcy, którzy na co dzień mają problemy z opanowaniem, poradzą sobie w najbardziej burzliwych kłótniach. Wystarczy, że porządnie odrobią lekcję. W tym celu trzeba nie tylko uważnie przeczytać książkę, ale też wyłuskać z niej istotne informacje – a następnie jeszcze je przećwiczyć. To wymaga zwiększenia samoświadomości i trochę wytrzymałości – ale efekt może być wart uwagi. Chociaż wychodzi autor od kwestii prawniczych i starć na sali sądowej, nie chodzi mu o wygrywanie słownych pojedynków – a rzeczywiście o budowanie porozumienia z innymi. Przedstawia najczęściej popełniane błędy podczas domowych sprzeczek lub w relacji ze znajomymi – tłumaczy, kiedy bardziej się chce przeforsować swój głos a nie słuchać innych i co to może oznaczać dla znajomości. Podpowiada jednak także, jak walczyć o swoje i jak nie dać się w toksycznych relacjach – tym nie poświęca zbyt dużo uwagi, świadomy, że to osobny psychologiczny temat – ale sygnalizuje istnienie metod, które pomogą w opanowaniu sytuacji. Najważniejsze jest zyskanie przez odbiorców świadomości pozwalającej na prowadzenie satysfakcjonujących i efektywnych rozmów niezależnie od okoliczności. To zjawisko niewiarygodnie trudne – o czym świadczy choćby liczba poradników dotyczących skutecznego komunikowania się. Ale chociaż Fisher pozornie nie tworzy niczego nowego w obrębie formy, to w treści podsuwa odbiorcom zagadnienia, na które sami by nie wpadli – i których raczej nie znajdą w innych poradnikach. Książka nastawiona jest na wyeliminowanie charakterystycznych i częstych błędów popełnianych przez rozmówców i umożliwia autoanalizę. Efekty da się z kolei zaobserwować szybko, co zachęci czytelników do wdrażania w życie następnych podpowiedzi. Rzadko spotyka się poradniki, które wydają się do tego stopnia skuteczne i wartościowe w różnych zastosowaniach – a to oznacza, że „Powiedzmy to sobie jasno” może na długo zagościć na półkach odbiorców.

czwartek, 22 maja 2025

Katarzyna Kozłowska: Ćwiczymy rączki i paluszki

Nasza Księgarnia, Warszawa 2025.

Ślady

To drobny zeszyt dla małych fanów serii o Felusiu i Guciu – Katarzyna Kozłowska proponuje gry i zadania pod szyldem Zabawy z Felusiem i Guciem – wie bowiem doskonale, a rynek to już niejednokrotnie sprawdził, że ulubieni bohaterowie dopingują odbiorców do działania. Dzieci znacznie chętniej wykonują polecenia, jeśli może je to przybliżyć do postaci ze znanych im historyjek. Tym razem więc to Feluś i Gucio przyczyniają się do rozwoju motoryki u najmłodszych i trochę przygotowują do późniejszej nauki pisania. „Ćwiczymy rączki i paluszki” to zeszyt, który momentami zamienia się w rysowankę. Ćwiczenia poprzedza rozgrzewka i to jest także pomysł na gimnastykę, gdy przesadzi się z trenowaniem pisania albo rysowaniem. Kolejne strony przynoszą już obrazkowe zadania dla najmłodszych. Razem z Felusiem i Guciem będzie można ruszać w trasę (pokazywać palcem, a później kredką) drogę, którą bohaterowie mają przemierzyć. Palce można ćwiczyć przy wystukiwaniu deszczu i obrysowywaniu krawędzi kałuż, tworzeniu fal na wodzie, zaznaczaniu kolców jeża, albo po prostu wytyczaniu dróg dla różnych bohaterów. Za każdym razem podąża się za narysowanymi przerywanymi liniami – nie ma więc obaw, że ktoś w trakcie wykonywania zadania zapomni, gdzie miał się kierować. Przy obrysowywaniu krawędzi kredkami można też sprawdzić dokładność i skontrolować umiejętności dziecka – ale jednorazowe wykorzystanie książeczki nie oznacza, że przestanie ona być wartościowa, da się przecież poruszać po wskazanych kształtach dalej.

Polecenia w tym zeszycie są jednozdaniowe, tak, żeby dzieci nie musiały korzystać z pomocy dorosłych przy odkrywaniu, co należy zrobić: mogą po prostu przyjrzeć się obrazkom, a następnie poruszać się po wyznaczonych liniach (zaznaczone zostały nawet kierunki działania, wystarczy kierować się strzałkami). „Ćwiczymy rączki i paluszki” to ćwiczenia pod pozorami zabawy – najmłodsi mogą przebywać z ulubionymi postaciami i „pomagać” im w wykonywaniu kolejnych zadań – takie uzasadnienie wystarczy, żeby wziąć się do zabawy. Ale możliwość wykorzystywania kredek (więc i rysowania) też bardzo się przydaje – przypomina bowiem dzieciom o lubianych przez nie rozrywkach.

Zeszyt ćwiczeń dla kilkulatków to zestaw bardzo prostych poleceń – dzieci, którym zadania nie będą już sprawiać problemu, mogą przejść na wyższy poziom, tworzyć drobniejsze szlaczki lub zacząć ćwiczyć stawianie liter (zresztą i w tej publikacji jest kilka rządków, w których można już pierwsze litery – na razie w formie kształtów – trenować). Kolorowa jest ta książeczka i przyjemna – pozwala przebywać z Felusiem i Guciem i przyjemnie spędzać czas. Ta publikacja nie kojarzy się z pracą ani ze żmudnymi ćwiczeniami – warto zatem zaufać autorce i wykorzystać tomik jako nie tylko źródło rozrywki dla najmłodszych odbiorców.

środa, 21 maja 2025

Marta Guzowska, Wiesław Więckowski: Tajemnice szkieletów. O czym klekoczą kości

Nasza Księgarnia, Warszawa 2025.

W środku

Marta Guzowska łączy pasję do opowiadania historii edukacyjnych i do archeologii – razem z Wiesławem Więckowskim opowiada najmłodszym o kościach w ludzkim ciele. Zabiera dzieci przy okazji na wycieczkę przez proces ewolucji – sięga po wiedzę, którą muszą dysponować pracownicy podczas wykopalisk, bo kości to nie tylko biologia. „Tajemnice szkieletów. O czym klekoczą kości” to propozycja w sam raz dla dzieci, które lubią wiedzieć i które chcą zaspokoić swoją ciekawość – a jednocześnie fascynują się szkieletami jako takimi. Odpowiedź na pytanie, ile kości znajduje się w ludzkim ciele, wcale nie należy do prostych i o tym autorzy opowiadają. Kości mają różne kształty i służą różnym celom, w zależności od tego, gdzie w ciele się znajdują. Mają też bardzo różne wielkości – i tu autorzy odwołują się do czytelnych porównań. Niektóre kości można wymacać i do tego autorzy odbiorców zachęcą, innych nie da się dotknąć przez skórę, bo ukrywają się pod mięśniami. Przygoda z kośćmi to przygoda z odkrywaniem tajników własnego ciała. Ale to również podróż przez historię – i opowieść o tym, jak kiedyś wyglądali ludzie lub ich przodkowie, jak się zmieniali i – co te zmiany powodowało. Marta Guzowska i Wiesław Więckowski przedstawiają oczywiście słowniczek pojęć mylonych nawet przez dorosłych laików w temacie, ale to jest im potrzebne do zaprezentowania opowieści o kilku najsłynniejszych przodkach. To oznacza, że pojawi się w pewnym momencie przeglądu kości wyprawa do odkryć archeologicznych – i parada szkieletów, które przeszły do historii. Okazuje się, że odkryć archeologicznych mogą dokonywać nawet dzieci (i ich czworonożni przyjaciele), co z pewnością wpłynie na wyobraźnię czytelników. Historia wykopalisk przekształca się w pewnym momencie w zdradzanie tajników warsztatu archeologa, co nie dziwi, zwłaszcza że Marta Guzowska już do tego motywu swoich odbiorców przyzwyczaiła. Kości w ludzkim ciele są równie interesujące jak kości po rozkładzie tego ciała, książka „Tajemnice szkieletów” bardzo dobrze to udowadnia. Jest tu dużo tekstu do czytania – ale atrakcyjnie prowadzona narracja sprawia, że odbiorcy zechcą zagłębiać się w szczegóły i poznawać nowe ciekawostki dotyczące kości. Szkielety, które mówią, to nie tylko wynalazek z horrorów, ale metoda na poznawanie wiadomości o świecie i rozwoju ludzkości. To książka, która wpasowuje się w trendy dotyczące publikacji edukacyjnych dla młodych czytelników – ale jest stworzona z pomysłem i oryginalnie wiąże ze sobą dwa zagadnienia, które zwykle zostają od siebie oddzielone. „Tajemnice szkieletów” to lektura zapewniająca dzieciom potężny zestaw ciekawostek na temat kości człowieka – nie znudzi, a uporządkuje wiedzę. Ta propozycja wyróżnia się na rynku wydawniczym, zasługuje na uznanie, bo przełamuje rytm informacyjnych picture booków – zapewnia wartościową lekturę i sporą dawkę wiedzy podaną w ciekawej formie. Każdy, kto interesuje się seretami ludzkiego ciała, tu może znaleźć coś wyjątkowego, co przekona go do zgłębiania wiadomości.

wtorek, 20 maja 2025

Justyna Bednarek: Zjawa na zamku w Łajsku Dolnym

Harperkids, Warszawa 2025.

Emocje

Dobrą zachętę do czytania dla najmłodszych proponuje Justyna Bednarek. „Zjawa na zamku w Łajsku Dolnym” to krótka, ale dynamiczna i wypełniona niezwykłymi (chociaż realistycznymi) wydarzeniami książeczka na pierwszym poziomie serii Czytam sobie. Ten poziom charakteryzuje się absolutnym brakiem dwuznaków – i rygorystyczność w tym zakresie już wiele razy wyprowadzała kolejnych autorów na mielizny, bo w poszukiwaniu słów bez „niebezpiecznych” dla maluchów „sz” „cz” albo „ch” prowadzi oczywiście do sięgania po synonimy. Problem w tym, że owe synonimy często są mniej przez dzieci kojarzone i automatycznie przez to trudniejsze do przeczytania niż wyrazy powszechnie spotykane, za to z groźnymi dwuznakami. Warto byłoby trochę zastanowić się nad tą strategią – bo faktycznie często utrudnia tekst zamiast go upraszczać.

Najmłodsi, ci, którzy dopiero poznają litery i mają ćwiczyć czytanie, otrzymują potężną już serię tomików, spośród których mogą wybrać najbardziej atrakcyjne dla siebie gatunki i tematy. Justyna Bednarek ma wielką szansę na zdobycie popularności wśród małych odbiorców – oto bowiem decyduje się na historię o duchach, przynajmniej w założeniu, bo prawdziwego ducha tu nie będzie i zupełnie nie ma się czego bać – ale wabik, i to potężny, istnieje. Duch robi wszystkim mieszkańcom psikusy – pewnego bohatera nawet klepie w pupę, co bardzo rozśmieszy czytelników. Ale tak dłużej być nie może, trzeba sobie poradzić z problemem i w tym celu bohaterowie konstruują pułapkę. A właściwie – zjawołapkę. I chociaż Justyna Bednarek prowadzi narrację dynamiczną i interesującą, jeden zwrot budzi wątpliwości: czy naprawdę dzieci, które dopiero zaczynają swoją przygodę z czytaniem, poradzą sobie ze stroną, na której bohaterowie zainstalowali zjawołapkę? To może być wyzwanie zniechęcające do lektury – zwłaszcza że kiedy na marginesach pojawiają się literowane słowa, nie ma tam aż tak skomplikowanych.

Na szczęście w pozostałej części tomiku takich wyzwań już nie ma, czyta się to całkiem dobrze (pod koniec znajduje się – rzecz jasna – zestaw naklejek i pytań kontrolnych), ogląda się również znakomicie dzięki dobrym ilustracjom. Autorka bajki stawia na nieoczekiwaną puentę, nikt nie da rady przed czasem domyślić się finału, a to, kim faktycznie była zjawa, zaskoczy każdego – i rozśmieszy przy okazji. Jest to tomik niewielki, za to wypełniony akcją tak, że dzieci nie będą chciały się od lektury oderwać. Uda się je przekonać, że warto czytać książki i że to bardzo przyjemna rozrywka, która w dodatku nie tylko mówi coś ciekawego o świecie, ale też może rozśmieszyć. To jedna z lepszych pozycji w serii Czytam sobie – na pierwszym poziomie cyklu. Warto podsunąć ją dzieciom – dzięki temu polubią czytanie i nie zauważą wysiłku wkładanego w ćwiczenie go.

poniedziałek, 19 maja 2025

Sally Symes, Saranne Taylor: Wielka księga pytań jak

Kropka, Warszawa 2025.

Ciekawostki

Dzieci interesują się światem. Najlepiej od najmłodszych lat podsuwać im pożywkę dla umysłu: intrygować i przedstawiać ciekawostki, które zachęcą do zgłębiania wiedzy i poznawania nie tylko najbliższego otoczenia. Cieszy zatem obecność na rynku monumentalnych, a przecież wcale nie przytłaczających, publikacji w rodzaju tomu „Wielka księga pytań jak”. Kontynuacja bestsellerowej „Wielkiej księgi pytań dlaczego” powstała ze świadomości, że kiedy rozbudzi się ciekawość kilkulatków, trzeba ją podsycać, budować przekonanie, że mnóstwo szczegółów tylko czeka na odkrycie i wprowadza w tajniki rzeczywistości.

Na „jak” można na tym etapie odpowiadać jednoakapitowo: i rzeczywiście, akapity są tu kilkuzdaniowe – i to wystarcza, żeby nakreślić temat. Na początek dzieci otrzymują zestaw rozszyfrowywania zmysłów: jak to się dzieje, że widzą lub słyszą. Potem przechodzą przez różne obszary i zagadnienia – przez świat zwierząt i przez wytwory człowieka: maszyny czy budynki, aż po kosmos. Czyli – jest tu dość standardowy zakres tematyczny, ale znowu realizowany z pomysłem i w sposób, który odbiorców nie znuży. Z jednej strony dowiadują się dzieci czegoś o sobie (o człowieku jako takim), z drugiej – o jego wytworach i pomysłowości. Mogą zadawać pytania o to, jak to się dzieje, że rower jedzie, albo jak działa futro niedźwiedzi polarnych. Mogą się przyglądać przyrodzie albo wyłapywać podczas codziennych spacerów elementy atrakcyjne, interesujące i niewyjaśnione – i szukać ich wytłumaczenia. To się sprawdzi, „Wielka księga pytań jak” to potężny tom, który zaspokaja ciekawość i jednocześnie prowokuje do zadawania dalszych pytań. Może być uzupełnieniem wiadomości, które dzieci dostaną od rodziców albo w szkole – ale bez przytłoczenia faktami. To opowieści dobre na sam początek, tak, żeby pokazać dzieciom potencjał nauki, żeby zasugerować im, że świat tylko czeka na odkrywanie. Można tu skakać po tematach, wybierać je przypadkowo i czerpać wiadomości z losowanych rozkładówek – albo kierować się zagadnieniami pasującymi do aktualnych zainteresowań. To publikacja znakomita dla tych dzieci, które lubią wiedzieć, są dociekliwe i chcą wciąż zadawać pytania – ale też dla tych, które zastanawiają się, po co książki – dlaczego jeszcze decydować się na tak „archaiczną” rozrywkę.

„Wielka księga pytań jak” to nie tylko monumentalny zestaw ciekawostek posegregowanych tematycznie. To także uroczy picture book, w którym ilustracje i infografiki w wymiarze mikro przeplatają się ze zdjęciami – wszystko razem harmonijnie współgra, można tu podziwiać sposób przechodzenia między grafikami i zdjęciami. To książka, która działa na zmysły, pozwala szybko przyjrzeć się przedstawianym tematom, przypomnieć dzieciom fragment rzeczywistości, którego dotyczy wyjaśnienie. To tom do oglądania – można zasugerować się obrazem, żeby wybrać motyw do lektury. I dzięki rozwiązaniom graficznym ta publikacja nabiera także rozrywkowego charakteru. Przyjemnie się z niej korzysta – i dzieciom, i ich rodzicom, można zatem potraktować tę książkę jako znakomity sposób na wspólne spędzanie czasu. Oczywiście można natychmiast poszukać w internecie poszerzania zdobywanych wiadomości – ale można też na pewnym etapie pozwolić sobie na chłonięcie ciekawostek i cieszenie się nimi.

niedziela, 18 maja 2025

Gareth Moore, Laura Jayne Ayres: Kto to zrobił? Łamigłówki kryminalne

Nasza Księgarnia, Warszawa 2025.

Logika

Oto nowe oblicze łamigłówek znanych przez wszystkich odbiorców. Klasyczne zagadki nabierają innego wymiaru, kiedy zamienione zostają w historie kryminalne prowadzone przez panią Whitstable. To starsza pani – kilkadziesiąt lat wcześniej przeprowadziła się do Bishop’s End w poszukiwaniu spokoju. Jednak okazało się, że bez jej amatorskich śledztw trudno byłoby łapać morderców i złodziei. Teraz pani Whitsable próbuje wychować sobie kolejne pokolenie śledczych: wprowadza odbiorców w swoje doświadczenia, ale i w tajniki pracy. Przedstawia zagadki, które rozwiązywała – i cały plan działań. Kolejne etapy dochodzenia do prawdy łączy z łamigłówkami – i to moment, w którym opowiadania zamieniają się w polecenia dla odbiorców. Można oczywiście zrezygnować z rozwiązywania zadań i skupić się na lekturze, ale nie na tym rzecz polega. „Kto to zrobił? Łamigłówki kryminalne” to nie powieść z zadaniami, a zbiór zadań dla niepoznaki ubrany w opowiadania. A ponieważ zagadki wymagają cierpliwości i logicznego myślenia, nie wszystkie da się od razu rozszyfrować, dr Gareth Moore i Laura Jayne Ayres zapewnią czytelnikom sporo zabawy wysokiej klasy. To nie jest książka, która szybko się znudzi – raczej będzie zmuszać do wysiłku umysłowego i do kompletowania sukcesów, do rozwiązywania spraw kryminalnych po kawałku. I właśnie ta fragmentaryczność przyzwyczaja odbiorców do rozszyfrowywania intryg i do podążania krok za krokiem za minifabułami. Klasyczne łamigłówki – takie, jakie można spotkać w każdym zbiorku dla młodych ludzi spragnionych rozrywki – są tu źródłem radości i komplikacji. Automatycznie też nieco odciążają treści kryminalne: wiadomo, że nie tak tropi się przestępców, śledztwa zamieniają się w zabawę. Odbiorcy w poszukiwaniu rozwiązań będą uczyć się logicznego myślenia i spostrzegawczości, będą zbierać i zapamiętywać informacje, będą dopasowywać dane do obszarów poszukiwań… Co najważniejsze, tu nie ma rutyny: nie powtarzają się ani tematy spraw kryminalnych, ani rodzaje zadań – chodzi także o pokazanie wielu możliwości, bogactwa gatunku. To okazja do zabawy i do wciągnięcia do niej odbiorców starszych niż typowi rozwiązywacze łamigłówek. Każdy sposób na rozwijanie umiejętności i ćwiczenie umysłu jest dobry, a w „Kto to zrobił” czytelnicy będą mieli wiele okazji do sprawdzenia własnych talentów. Tu liczy się umiejętność dedukcji, wyczulenie na szczegóły, ale też możliwość podążania za fabułą dorabianą do zestawu zadań. Wyzwania intelektualne na każdej stronie to coś dla fanów kryminałów i zadań logicznych. Ta forma się sprawdza, a ponieważ książka – jak na zbiór zagadek – jest bardzo obszerna, dostarczy czytelnikom sporo radości i wyzwań. 80 zagadek w tomie, który da się też poczytać – to fantastyczne rozwiązanie. Młodzi fani zadań kryminalnych (i to pokolenie, które wychowało się na przygodach Lassego i Mai) mogą tu sprawdzać swoje umiejętności i kontrolować postępy w odkrywaniu prawdy. Tropienie przestępców to znakomita okazja do zabawy – przynajmniej dopóki pozostaje w sferze literatury.

sobota, 17 maja 2025

Beata Słama: Planeta Hala. Opowieści z Hali Gąsienicowej

Czarne, Wołowiec 2025.

Szlaki

Czytelnicy, którzy pasjonują się literaturą górską, wiedzą zwykle, czego oczekiwać po książkach z tego gatunku i po naśladującej ją literaturze non-fiction. Jednak Beata Słama wyłamuje się ze schematów: o Tatrach pisze po swojemu i w zupełnym oderwaniu od poprzedników (których przecież czytała, co wiele razy udowadnia). „Planeta Hala. Opowieści z Hali Gąsienicowej” to przejście do innego świata, rządzącego się własnymi prawami, wyjątkowego i stanowiącego azyl dla tych, którzy dobrze się tu czują. Autorka postanawia stworzyć monografię miejsca, prześledzić historię szlaków tak, żeby dzisiejszym taternikom zapewnić ciągłość wrażeń – i żeby zatrzymać się na moment w pędzie do kolekcjonowania szczytów oraz tras. Cofa się w czasie do chwili, w której w góry chodzili nieliczni – i przeszli do historii bez względu na swoje dokonania. Częstuje odbiorców opowieściami ze schronisk i z dróg wytyczanych przez kolejnych śmiałków, sprawdza, co do powiedzenia mają taternicy i jak historia odzwierciedla się w czasach współczesnych. Wreszcie zajmuje się przedstawieniem własnego miejsca na Ziemi – sama tu zamieszkała, pokochała Tatry i stała się ich częścią, a teraz próbuje przywrócić równowagę – przypomnieć o majestacie gór trochę na przekór patoturystyce (jeśli wystarczy zapłacić, żeby zdobyć Mount Everest, jeśli trzeba stać w długiej kolejce, żeby wejść na szczyt, to niekoniecznie o to w pięknie gór zawsze chodziło).

Autorka cofa się do czasów, w których kobiety dopiero zaczynały nosić w górach spodnie (a i to czasem przebierały się dopiero po wyjściu w trasę, żeby nie siać zgorszenia), przywołuje wielkie nazwiska i czyta mistrzów. Ma w zanadrzu sporo opowieści ku przestrodze, jak i tych krzepiących. Ale podstawową siłą tej publikacji jest uchwycenie zmian – zderzenia przeszłości i teraźniejszości i rodzących się na tym zderzeniu rozczarowań. „Planeta Hala” to opowieść zagęszczana faktami, jest tu wiele ciekawostek i kwestii zapomnianych, wyciąganych z archiwów lub przeżywanych osobiście – to tak naprawdę szkic, bo wydaje się po lekturze, że każda ścieżka potrzebuje tu osobnego komentarza, żeby naprawdę w pełni wybrzmieć mogła niezwykłość Tatr. Dużo tu wiadomości, ale równie dużo emocji. To lektura dla wszystkich, którzy chcieliby powrotu do majestatu gór, którzy narzekają na najazd turystów na szlaki i którzy potrzebują powrotu do mitologizowania Tatr za pomocą zestawu faktów. Beata Słama rezygnuje z typowego dla twórców literatury górskiej języka – i dzięki temu może tworzyć narrację wciągającą i wyjątkową. Nikogo nie naśladuje, nikogo nie ściga. Ma swoją wizję opowieści, którą konsekwentnie realizuje. Warto też zaznaczyć, że „Planeta Hala” nie jest książką pop, to publikacja, w której narracja jest bardzo gęsta i niespieszna. W plastycznej opowieści fotografie z przeszłości są tylko mało znaczącym dodatkiem – tu najbardziej liczy się słowo, to, co zapamiętane i to, co odkrywane podczas osobistych poszukiwań. Ten potężny tom znakomicie uzupełnia historie o Tatrach i przenosi do czasów, w których góry miały wielkie znaczenie dla tych, którzy się w nie wybierali. Tu nie chodzi o sentymenty, raczej o podejście niezależne od epoki, za to pasujące do człowieka.

piątek, 16 maja 2025

Drew Daywalt: Dzień, w którym kredki miały dość

Kropka, Warszawa 2025.

Skargi

To opowieść ponadczasowa, w stylu, który każdy lubi. Do zwyczajności i tego, co da się zaobserwować na co dzień Drew Daywalt dodaje tylko odrobinę bajkowości: oddaje głos kredkom z pudełka. Chłopiec, który używa tych kredek bez przerwy, nawet nie przypuszcza, co mają mu do powiedzenia. Tymczasem wszystkie kredki postanawiają zabrać głos – i w listach przedstawić swoje racje i wątpliwości. Wybierają najlepszą z możliwych dróg: w przypadku listów nie trzeba wyjaśniać, w jaki sposób dogadały się z bohaterem. Pisanie to niemal ich naturalna umiejętność – i dzięki temu wyrażają siebie w sposób zwykły. Nie o głos zabierany przez kredki przecież chodzi, a o to, co mają do zaprezentowania.

I tak po kolei każda kredka zwraca się do bohatera z wyrzutami albo pochwałami. Jedne uważają, że pracują za dużo i wyliczają, co muszą codziennie kolorować, inne protestują przeciwko pomijaniu ich przy zabawach, jeszcze inne nie zgadzają się z rolą, jaka została im wyznaczona. Nagle okazuje się, że naśladowanie rzeczywistości wcale nie należy do najbardziej wymarzonych przez kredki zjawisk – każda pragnie kreatywności i indywidualnego podejścia. Kredki uświadamiają chłopcu, że wcale nie musi kierować się tym, co widzi. Przy kolorowankach i obrazkach tworzonych przez siebie może popuścić wodze fantazji i wykreować świat w inny sposób. A to z kolei daje siłę i pozwala na niekończącą się zabawę. Bunt kredek jest ważny i potrzebny. Bez podpowiedzi dziecko mogłoby się nie zorientować, że wpada w schematy – istniałoby niebezpieczeństwo, że już zawsze będzie robić to, czego się od niego oczekuje. A kredki pragną wolności i możliwości rysowania tego, co chcą, a nie zawsze tych samych przedmiotów.

W grafice Oliver Jeffers jest cudowny: wymyśla obrazki inspirowane rysunkami dzieci, specjalnie bawi się stylem tak, żeby efekt przywoływał na myśl dziecięce prace. Dodatkowo w książce stawia na listy. Te listy często zajmują całą stronę (są ładnie przygotowane graficznie, więc ogrom tekstu nie przerazi dzieci), automatycznie przypominają też o epistolografii i o kolejnej metodzie na wyrażanie siebie. Pozwalają ćwiczyć czytanie (i pisanie – kredki nie mają idealnie wyrobionego charakteru pisma, mogą w kształcie liter wyrazić wiele). Najważniejszym ich składnikiem jest jednak humor – w tej książce żart pełni ważną funkcję, pozwala zapraszać do lektury i zastanowić się nad rutyną – niekoniecznie i nie przez wszystkich pożądaną. W dodatku ten autor zachęca dzieci do eksperymentowania i do poszukiwania własnej twórczej drogi, daje im narzędzie, które pozwoli na wyrażanie siebie. Wyliczenia stosowane przez kolejne kredki przypominają najmłodszym, ile rzeczy czeka na narysowanie – po takiej historyjce nikt już nie będzie w zadumie tkwić nad pustą kartką, ta książka zachęca do rysowania. I to do rysowania oryginalnego, niezwykłego i przenoszącego do szalonych, fantastycznych światów. „Dzień, w którym kredki miały dość” to opowieść ponadczasowa i wspaniała – wielka pochwała rysowania po swojemu i przygoda, która łatwo może stać się udziałem każdego dziecka.

czwartek, 15 maja 2025

Zofia Stanecka: Basia i zagadki wszechświata. Planety

Harperkids, Warszawa 2025.

Kosmos

W podserii Basia i zagadki wszechświata można wprowadzać elementy edukacyjne, ciekawostki naukowe dla najmłodszych fanów cyklu i dla tych, którzy wzorują się na Basi, bohaterce serii książek Zofii Staneckiej. A że do zestawu ciekawostek odbiorcy otrzymują jeszcze kolejne zgrabne opowiadanie – warto sięgać po lektury z tego cyklu. „Planety” to kolejna domowa historia, w której mała Basia i jej rodzeństwo mogą dowiedzieć się czegoś o otaczającym ich świecie. Wszystko rozpoczyna się od wizyty stryja Grześka: stryjek nie przychodzi sam, przynosi ze sobą ogromnego potwora. Potwór po rozpakowaniu okazuje się być teleskopem, a to zapowiedź wielkiej przygody. Już niedługo cała rodzina – razem ze stryjkiem – wyruszy za miasto, żeby obserwować nocne niebo. Przez teleskop widać znacznie więcej. A skoro już zmienia się rutyna codzienności, można te zmiany wykorzystać, żeby zbudować międzypokoleniową więź. Basia może się od taty dowiedzieć, po co jest przyciąganie ziemskie i dlaczego Ziemia się kręci, a od mamy – wysłuchać zabawnej historyjki o ludzikach na Marsie – bo o takich istotach mama fantazjowała w swojej młodości. Basia przekona się, że za miastem na ciemnej łące widać znacznie więcej – i warto mieć przygotowany namiot ze śpiworem, w razie, gdyby Miśka Zdziśka zmęczyło czuwanie pod gołym niebem. Już samo nocowanie na łące wyda się odbiorcom wielką przygodą, więc nie trzeba się obawiać o zainteresowanie małych odbiorców – po raz kolejny Basia staje na wysokości zadania i pozwala na wprowadzenie do świadomości dzieci następnych ciekawostek. Kiedy opowiadanie o Basi się kończy, nie kończy się jeszcze lektura – teraz czas na strony pozbawione fabuły (ale niekoniecznie – bajkowych bohaterów, bo czasami głos zabierają konkretni dorośli z cyklu). Tutaj pojawia się miejsce na wyeksponowanie ciekawostek i danych, które zbyt odwróciłyby uwagę od fabuły (lub zaciemniły narrację). To przypisy w sam raz dla zainteresowanych ciekawostkami dzieci – uzupełnienie tego, co przeżywa i obserwuje Basia. Okazuje się, że nawet temat tak odległy jak kosmos da się wpleść w zwyczajne życie zwyczajnej sześciolatki – Zofia Stanecka udowadnia, że nie ma zagadnień nie do przerobienia na cykl o Basi. Nic dziwnego, że stale zdobywa sobie wiernych odbiorców i trafia do kolejnych już pokoleń maluchów. Basia to bohaterka, która przeżywa i doświadcza – ale przede wszystkim ma skąd czerpać wiadomości na tematy, które ją zaintrygują. Rodzice zawsze wiedzą, co odpowiedzieć, albo gdzie znaleźć informacje, inni członkowie rodziny też mogą włączyć się w proces edukacji i uczynić go jeszcze bardziej barwnym. Oczywiście ważną rolę odgrywają tu obrazki Marianny Oklejak – ilustratorka wypełnia strony intrygującymi kadrami i ułatwia wyobrażanie sobie przygód Basi. Każde dziecko będzie się tu dobrze bawić, więc podseria Basia i zagadki wszechświata powinna trafić do szerokiego grona odbiorców.

środa, 14 maja 2025

Jacek Cygan: Ciao, Goethe!

Marginesy, Warszawa 2025.

Podróż

Jacek Cygan postanawia podzielić się z czytelnikami swoimi fascynacjami – literackimi i podróżniczymi jednocześnie. Jego książka „Ciao, Goethe” to zapis doświadczeń z zagranicznych wypraw. Łącznikiem między kolejnymi eskapadami jest Goethe – to śladami poety wyrusza „pan od piosenek”. Zestawia notatki i zachwyty z tym, co sam przeżywa, podpowiada, co warto zwiedzić i obejrzeć – ale też cieszy się życiem. Próbuje potraw w różnych miejscach, rozkoszuje się winami, ale najchętniej podejmuje dyskusje zawsze wtedy, kiedy znajdzie rozmówców – zwłaszcza tak jak on zachwyconych Goethem. Często podkreśla rolę przyjaźni z Igorem Mitorajem, bez przerwy też przypomina o roli żony w wyprawach. Autor może sobie pobujać w obłokach, porozmyślać nad naturą świata i nad natchnieniem czy inspiracją – kiedy będzie przemierzać uliczki, po których być może chodził Goethe, kiedy będzie sprawdzał, czy miejscowi upamiętnili jakoś spotkania ze sławnym poetą. Jest w stanie się odnosić do wspomnień artysty i sam snuje własne, tworzy literaturę podróżniczą w starym stylu. Będzie można wyruszyć w podróż z książką „Ciao, Goethe” jako przewodnikiem – każdy, kto będzie miał ochotę na niespieszne poznawanie włoskich pejzaży, może z tego tomu bardzo skorzystać.

Jacek Cygan nie poprzestaje na odnotowywaniu na tym, gdzie Goethe bywał i co widział – jak różnił się dawny Rzym od obecnego – przytacza całe mnóstwo erudycyjnych opowieści, w których literatura i sztuka mieszają się z tematami architektonicznymi – a te z kolei z gastronomią. W takiej wersji odkrywa się Włochy z wielką przyjemnością. Ważne jest to, że Jacek Cygan rezygnuje z dzisiejszych trendów – idzie pod prąd, nie zwiedza, żeby odhaczać, a żeby się napawać, czerpać przyjemność z odkrywania niepowtarzalnej atmosfery i z uczestniczenia w czymś podniosłym, ale też niezależnym od epoki. Jest tutaj wiele ciekawostek, których próżno by szukać w przewodnikach turystycznych – ale radość z odkrywania wyjątkowych miejsc będzie ogromna – i udzieli się odbiorcom. Po tę książkę sięga się dla literackich przeżyć, dla nietypowych odkryć i dla porozumienia między wiekami. Goethe w pewnym momencie staje się pretekstem do chłonięcia kultury, do odpoczynku i wyszukiwania drobnych życiowych przyjemności w odpowiedzi na codzienne zabieganie. We Włoszech czas się zatrzymuje, tu da się spotkać kelnera, który wda się w długą i erudycyjną dyskusję na tematy literackie, filozoficzne lub kulturowe. Jacek Cygan wie, jak zachwycać się drobiazgami, opisuje swoje przeżycia tak, żeby atmosfera szybko udzieliła się odbiorcom. Jest tu wiele przyjemności zrozumiałych dla tych, którzy wiedzą, jak ważne jest zatrzymanie się i znalezienie własnego miejsca w świecie. Nie jest to książka, którą da się przeczytać szybko – służy do powolnego odkrywania, do dzielenia się odkryciami i do tropienia ciekawostek z przeszłości. Okazuje się, że za Goethem można całkiem ciekawie podróżować. To książka, przy której można odpocząć - przez samo śledzenie doświadczeń kogoś innego.

wtorek, 13 maja 2025

Rafał Witek: Karate z bratem

Harperkids, Warszawa 2025.

Zawody

Trudno wytrzymać w domu, w którym są dorastający chłopcy – braci, Igora i Oskara, trudno uciszyć czy uspokoić. Całymi dniami hałasują, albo próbują walczyć ze sobą – i to nasuwa ich tacie doskonały pomysł: treningi karate. To najlepsze miejsce do rozładowania energii i do uspokojenia atmosfery w domu. Igor oraz Oskar mają brać udział w zajęciach – i są przekonani, że karate polega na walce. Tymczasem sensei, którego spotykają na sali gimnastycznej, nie wygląda jak osiłek. Chłopcy jeszcze nie wiedzą, że w karate wcale nie siła ciosów ma największe znaczenie. Jednak szybko się uczą i wkrótce wyjadą na zawody – razem z nową koleżanką, poznaną też na treningach.

Karate to nie tylko metoda uspokojenia rozbrykanych dzieciaków – uczy dyscypliny i pozwala na wyciszenie emocji. Zapewnia ciekawe zajęcie i wymusza pewne zmiany w codzienności. Karate może też być świetną przygodą dla dzieci – więc regularne treningi wydają się rozwiązaniem idealnym dla wszystkich: także dla rodziców, którzy wreszcie mogą poskromić temperament swoich pociech. A Igor i Oskar wcale nie narzekają – nawet jeśli przybędzie im obowiązków, to przybędzie też w ich egzystencji ciekawych wydarzeń, które w dodatku mogą ze sobą dzielić.

Na drugim poziomie serii Czytam sobie dzieci otrzymują nieco dłuższe teksty do trenowania umiejętności rozpoznawania liter. Rafał Witek proponuje historyjkę realistyczną i interesującą także z tego względu – doświadczenie bohaterów będzie można powtórzyć w zwykłym świecie, jeśli ktoś nie ma pomysłu, jak poradzić sobie z kłócącymi się ciągle dziećmi, tu otrzymuje wskazówkę. Odbiorcy, którzy uczą się czytać, z kolei dowiadują się, jakie pozalekcyjne zajęcia mogą być dla nich odpowiednie. Karate jako wyzwanie i sposób na życie sprawdza się doskonale. Rafał Witek prowadzi opowieść tak, żeby cały czas utrzymywać zainteresowanie odbiorców: dzieci będą chciały wiedzieć, co stanie się na zawodach, albo – do czego karate doprowadzi braci. Jest to publikacja w sam raz dla wszystkich, którzy potrzebują znaleźć ujście dla rozsadzającej ich energii i niekoniecznie są przekonani do czytania. „Chłopięca” historyjka umożliwia przyjemne wkroczenie w świat lektur – Rafał Witek ma wprawę w tworzeniu lektur dla najmłodszych i ani przez chwilę nie nudzi dzieci. Wymyśla rozwiązania atrakcyjne dla nich – i zachęcające do czytania. Umiejętność składania liter w wyrazy przy takiej fabule nie jest już wyczerpującym zajęciem. Warto zwrócić uwagę na fakt, że ciągle jest to picture book – tylko z trochę bardziej obszernym tekstem – dalej to tomik przede wszystkim do oglądania. Najmłodsi, którzy będą sięgać po taką propozycję, przekonają się, że książki rozbudzają ciekawość i przynoszą pożywkę dla wyobraźni. Rafał Witek ma dobry pomysł – i „Karate z bratem” przyda się w wielu domach do ćwiczenia czytania.

poniedziałek, 12 maja 2025

Katarzyna Jasiołek: Dom Mody Telimena. Co nosiły Polki

Marginesy, Warszawa 2025.

Ubrania

W tej książce mnóstwo jest prezentacji ubrań modnych i praktycznych, a jednocześnie… właściwie nie do dostania. Katarzyna Jasiołek przygląda się historii Domu Mody Telimena, żeby przy okazji ciekawostek dotyczących stylu przedstawić czytelnikom szereg wiadomości o trudach codziennej egzystencji w PRL-u. To nie jest do końca opowieść tylko o modzie – raczej książka o tym, jak Polki chciały wyglądać i dlaczego nie mogły. Z jednej strony jest tu dążenie do modowego naśladowania Paryża, projektantki, które prześcigają się w pomysłach, jak przenieść zachodnie rozwiązania na polski grunt – z drugiej strony ciągłe braki w zaopatrzeniu, problemy z materiałami, jakością surowców i niedbałością wśród wykonawców. To, co pojawia się na wybiegach i z założenia ma wyznaczać trendy w kolejnym sezonie, nie znajdzie się w sklepach – do pokazów mody używane są najlepsze jakościowo tkaniny, na masową produkcję takich nie wystarczy. Polki nie mogą pójść do sklepu i kupić sobie ubrania, które wypatrzyły podczas pokazu lub w prasie – w najlepszym razie trafią na miejsce, do którego przyszły tylko i wyłącznie za duże rozmiary, w najgorszym zobaczą, jak może wyglądać upragnione ubranie w wersji rzuconej na rynek. I na pewno nie będzie to obraz krzepiący i zachęcający do naśladowania. Gotowe stroje czasami trafiają się w sklepach – ale nie nadają się do noszenia, albo niszczą po pierwszym praniu. Z kolei gdyby ktoś miał to szczęście, że mógłby trafić do krawca (albo sam potrafił szyć), też nie udałoby mu się kopiować paryskiego szyku – ze względu na jakość tkanin rzucanych do sklepów. W efekcie można się tylko zastanawiać, jakim cudem ludzie w PRL-u ubierali się w cokolwiek. Katarzyna Jasiołek pokazuje rozdźwięk między założeniami i realiami, przedstawia frustracje społeczeństwa i nadzieje – podsycane przez pomysły z wybiegów. Wszystko przez pryzmat Łodzi – to tu powstawały tkaniny i kreacje, wreszcie – to tu w drugiej dekadzie lat 50. XX wieku został założony Dom Mody Telimena, miejsce, które wyznaczało trendy i proponowało odzież pożądaną przez wiele grup społecznych.

Jest to książka bogato ilustrowana: można sprawdzić, jak wyglądały zdjęcia z kolorowych magazynów i jak prasa opisywała kolejne projekty. Można zastanawiać się nad tym, co chciały nosić Polki – co im się podobało i co miało być modne według ekspertów. A jednocześnie Katarzyna Jasiołek odwołuje się do ponurej codzienności, roztacza przed oczami odbiorców wizje niezbyt krzepiące. Młodszym pokoleniom może uświadomić, na czym polegały braki w zaopatrzeniu i problemy z surowcami, starszym przypomni czas, który dzisiaj wydaje się wręcz abstrakcją. Jak zwykle Katarzyna Jasiołek nie zawodzi w swojej narracji, jest w stanie wyłapać ciekawe wydarzenia i zdradzić kulisy przygotowań do modowych popisów – proponuje czytelnikom sporą dawkę obyczajowości PRL-u przez pryzmat tematu przez wielu uznawanego za błahy i niespecjalnie wciągający. Tutaj o nudzie nie ma mowy: chce się podążać za autorką i tropić powody nieudanych odzieżowych eksperymentów.

niedziela, 11 maja 2025

Colleen AF Venable: Kati, kocia opiekunka. Sekrety i sojusznicy

Nasza Księgarnia, Warszawa 2025.

Tożsamości

To nie jest tak, że mama Kati należy do bardzo wyluzowanych i nie ma nic przeciwko temu, że jej córka odbywa pod okiem Myszycielki, superbohaterki, trening wytrzymałościowy, przygotowując się do bycia asystentką poskramiaczki złoczyńców. Mama Kati jest po prostu dramatycznie zapracowana: żeby zarobić na mieszkanie, podejmuje się mnóstwa zajęć, nie ma żadnej wolnej nocy i kiedy chce po prostu pobyć z córką, najzwyczajniej w świecie zasypia. Kati to na rękę. Inaczej musiałaby powiedzieć mamie, że sąsiadka, która potrzebuje pomocy z kotami, tak naprawdę nocami walczy ze złem w obcisłym kostiumie – a Kati bardzo jej pomaga. Jedna z koleżanek Kati to także córka superbohaterki, zresztą samo miejsce jest zaludnione postaciami z komiksów, tu każdy ma swoją dodatkową tożsamość, którą skrzętnie przed innymi ukrywa – dopóki nie trzeba walczyć o własne przekonania i o dobro społeczeństwa. Koleżanka Kati ma problem: nie wolno jej trenować, mama-superbohaterka na takie coś się nie zgadza, świadoma odpowiedzialności i komplikacji z tym związanych. Ale Kati jest spokojna: mama nie pozna jej sekretu. Chyba że akurat… straci pracę.

Trzeci tom przygód Kati, kociej opiekunki, to kolejne wyzwanie. W tle rozgrywa się walka o ekologię: lokalne fabryki trują środowisko, trzeba zatem powstrzymać tych, którzy dla zarobku poświęcą przyrodę (a w perspektywie także i planetę). I tu przydaje się Myszycielka, pogromczyni łotrów. Problem w tym, że Myszycielka przez dziennikarzy postrzegana jest jako czarny charakter – i to jej wypowiadają wojnę media. Jest ktoś, kto na czynach Myszycielki buduje własną legendę, kompletnie niezgodnie z rzeczywistością. To nie martwi sąsiadki Kati – ona ma swoje plany i cele do zrealizowania. Pomagają jej w tym koty. Co pewien czas akcję komiksową przerywają kolejne kadry z prezentacją czworonożnych bohaterów: każdy ma swoje unikatowe imię i supermoc, w której się specjalizuje. Bez kotów nie dałoby się przygotować żadnego zaawansowanego technologicznie planu – koty wszystko sprawdzą, wszystko dostosują i umożliwią akcję. Koty wybawią z opresji i rozśmieszą czytelników. Koty są wszędzie i wykazują się nadludzką inteligencją – zwłaszcza kiedy muszą błyskawicznie zacząć udawać zwykłe kanapowe mruczki, kiedy jeszcze przed chwilą operowały młotami pneumatycznymi lub wykonywały skomplikowane obliczenia z fizyki. Koty w tej serii to zjawisko, od którego trudno się oderwać. Sama akcja oparta jest na satyrze na komiksy z superbohaterami – za kulisami nie wygląda to wcale aż tak różowo, jak by się mogło wydawać. Dodatkowo autorka porusza kilka tematów ze zwyczajnego życia – między innymi odnosi się do kwestii rodzicielskiego zaufania, ale też do wspólnego spędzania czasu i budowania więzi. Jest w tej opowieści sporo motywów pobocznych, które nie odwracają uwagi od walki o czyste środowisko i uczciwość społeczną, ale budują specyficzny koloryt lokalny i zachęcają do przywiązania się do bohaterki. Kati to zestaw przygód ekstremalnych, a do tego kilka celnych obserwacji psychologicznych, mnóstwo miłości do kocich indywidualności i szereg zabawnych scenek, dobrze zilustrowanych. W tym komiksie liczy się nie tylko tekst – kadry niosą ze sobą treści dodatkowe, które z pewnością zafascynują odbiorców w każdym wieku. Przeznaczony jest ten cykl dla nastolatków, ale i tak miłośnicy kotów się tu odnajdą.

sobota, 10 maja 2025

Susannah Shane, Britta Teckentrup: Od kiedy jestem twoim bratem

Harperkids, Warszawa 2025.

Liski

Ta książka jest urocza. Duży kwadratowy tomik, w którym na każdej rozkładówce jest sporo pozłacanych elementów – nie dlatego, żeby sugerować przepych czy brak realizmu, ale żeby pobawić się refleksami światła. Te pasują i do krajobrazów, i do tematu wiodącego. „Od kiedy jestem twoim bratem” to tomik dla dzieci, które przestaną być jedynakami – tak, żeby przygotować je na zmiany. Ma też bliźniaczą pozycję – „Od kiedy jestem twoją siostrą” – można więc dopasować do potrzeb domowych wybór książki. W tym wypadku historia – znakomicie przez Natalię Usenko przełożona i zrymowana (nareszcie bez zastrzeżeń, czyta się to świetnie, autorka przekładu ma wyczucie i rymów, i rytmów, nawet jeśli zaburza przyjęte systemy, to ma w tym określony cel i robi to tak, żeby nie musieć decydować się na słowną ekwilibrystykę, za to żeby książkę czytało się płynnie – samym dzieciom albo ich rodzicom). Tomik ma posłużyć wyjaśnieniom. Zwykle najmłodsi bardzo boją się pojawienia się w domu młodszego rodzeństwa – jednak w tej książce nie ma mowy o relacjach z rodzicami, a o samej przyjaźni, która zbuduje się między małymi liskami. Starszy lisek i młodszy lisek codziennie razem brykają, biegają po łąkach, ścigają zające, kłócą się o szyszkę, dzielą się czymś albo coś sobie zabierają, często są dla siebie miłe i serdeczne, chociaż czasami właśnie nie – ale i to jest normalne. Nikt nie wmawia bohaterom, że muszą z powodu rodzeństwa z czegoś zrezygnować, albo przy czymś ustępować – wszystko wydaje się naturalne i na miejscu, a każdy zyskuje jeszcze towarzysza zabaw, idealnego – bo rozumiejącego wszystko. I tak małe liski oswajają się ze sobą błyskawicznie, nie potrafią już bez siebie żyć, świetnie się ze sobą czują – ta więź między bohaterami daje się bezpośrednio przełożyć na więź między odbiorcami. Dzieci dowiedzą się szybko, że posiadanie rodzeństwa to nie problem a szansa na lepsze i ciekawsze zabawy. Liskom z tej historii można pozazdrościć ciepłej relacji, ale taką samą da się zbudować we własnych domach i z własnym rodzeństwem – co odbiorcy powinni wychwycić samodzielnie albo z pomocą rodziców.

Ta lektura jest prosta i szybka pod kątem języka – więc albo maluchy staną się słuchaczami, odbiorcami, którym to rodzice czytają historyjkę, albo mogą samodzielnie ćwiczyć czytanie – co zapewni im sporo przyjemności dzięki zgrabnemu wierszykowi. Co ważne, nie da się tu wyczuć moralizatorskich tonów, owszem, temat jest pewnie dzieciom doskonale znany, bo w tomiku nie ma przecież nic ponad to, co wyjaśniają zwykle dorośli – ale lepiej oswoić się z nim dzięki pośrednictwu ślicznych i sympatycznych lisków. Graficznie jest to książka bardzo przyjemna, przyciąga wzrok i zapewnia uwagę odbiorców.

piątek, 9 maja 2025

Gilbert Mizrahi: Inżynieria promptów bez tajemnic. Sztuka kreatywnego generowania tekstów

Helion, Gliwice 2025.

Trening

Duże modele językowe mogą dzisiaj wyręczać człowieka w wielu różnych dziedzinach i zadaniach – problem w tym, że żeby robiły to efektywnie, trzeba umiejętnie z nich korzystać. Nieodpowiednio poprowadzone LLM-y zaczną halucynować i zamiast pomagać – będą generować błędy, które trzeba potem poprawiać. Jednak jeśli odpowiednio podejdzie się do tworzenia promptów, staną się przydatnym narzędziem w reklamie, w edukacji, w przygotowywaniu dziennikarskim, w prawie i w rozmaitych innych dziedzinach – nawet przy pisaniu piosenek. Chociaż trudno w to uwierzyć, zastosowanie sztucznej inteligencji do spraw, które do niedawna były domeną człowieka, wydaje się coraz bardziej oczywiste. A jeśli można w ten sposób uprościć sobie pracę i zająć się rozwiązywaniem bardziej skomplikowanych problemów – można się tylko cieszyć.

Gilbert Mizrahi to autor, który do tematu tworzenia promptów podchodzi bardzo poważnie, jego książka „Inżynieria promptów bez tajemnic. Sztuka kreatywnego generowania tekstów” to podręcznik korzystania z LLM-ów dzisiaj i jednocześnie pokaz możliwości tego narzędzia w rzeczywistości twórcy. Autor chce wprowadzać podpowiedzi co do kształtu promptów czy stopnia ich szczegółowości – przypomina, że warto wprowadzać ograniczenia, bo to dzięki nim sztuczna inteligencja może generować teksty bardziej pasujące do oczekiwanych – ale uczy też, żeby podchodzić do zadań etapami i pracować do skutku nad proponowanymi wersjami. Istnieje co prawda niebezpieczeństwo, że ktoś, kto nie potrafi samodzielnie napisać prostego tekstu, nie będzie też w stanie weryfikować jakości tekstu tworzonego przez LLM, jednak tym nie zaprząta sobie Mizrahi głowy: kieruje się do użytkowników świadomych i do tych, którzy potrafią krytycznie podejść do otrzymywanych próbek.

Chociaż autor podaje obszerne przykłady (niezbędne do tego, żeby przeanalizować pomysły i zmiany), nie zastępuje nimi narracji. Dba o to, żeby dobrze przygotować czytelników do prezentowanych treści, stosuje często wyliczenia i definicje, pokazuje, jakie obszary pozwalają już na wykorzystywanie AI – i w jaki sposób. Kieruje się do copywriterów i do nauczycieli, do artystów i do prawników, do blogerów i do dziennikarzy – w zasadzie nie ma przestrzeni, która nie mogłaby wykorzystywać AI. Wszystko jednak sprowadza się do świadomości autorów promptów – i do celności tych ostatnich.

Wskazywanie ram i kontekstów, oczekiwań, stylów i grup docelowych może zmieniać formę – dlatego też dookreślanie tego w promptach to niezwykle istotny zabieg. Wielu internautów na razie traktuje LLM-y jako zabawkę i ciekawostkę, W niedalekiej przyszłości jednak umiejętność pisania promptów stanie się ważną wartością także na rynku pracy – dlatego też warto już sięgać po lektury porządkujące tę kwestię. Mizrahi rzeczywiście jest dobrym przewodnikiem – jego książka jest obszerna i szczegółowo wyznacza szereg zadań dla użytkowników. Co ciekawe, autor stara się nie pominąć żadnego z elementów rzeczywistości, w których AI dzisiaj funkcjonuje – odwołuje się nawet do tematu etyki w programowaniu. Prowadzi czytelników przez meandry tworzenia promptów i robi to starannie. Można mieć drobne uwagi co najwyżej do jakości korekty i do tłumaczenia – wydaje się, że w pewnych miejscach można znaleźć lepsze określenia i bardziej celne frazy. Ale ponieważ książka ma charakter użytkowy a nie beletrystyczny, nie będzie to zbytnio przeszkadzać czytelnikom.

czwartek, 8 maja 2025

Agnieszka Łubkowska: Uczymy się planować

Nasza Księgarnia, Warszawa 2025.

Organizacja

Bardzo dobra jest ta publikacja – i jeśli jakieś dziecko będzie chciało samodzielnie przetestować podpowiedzi Mai i Franka, dwojga młodych bohaterów, wyjdzie mu to na dobre. „Uczymy się planować” w cyklu Szkoła i ja to praktyczny poradnik z zestawem wskazówek dla tych, którzy mają wrażenie, że marnują czas albo z niczym nie potrafią zdążyć. Odbiorcy mogą nawet poznać zasady gry, w której punkty zdobywa się za wskazanie, co zrobić o konkretnej godzinie: do gry potrzebna jest tarcza zegara i kostka – więc można się pobawić dodatkowo w ćwiczenie liczenia. Maja i Franek na lekcji mają szansę dowiedzieć się, na czym polega efektywne planowanie. I jest tu sporo wyzwań dla kreatywnych maluchów – między innymi świetną zabawą może być tworzenie ściennego planera, który pokaże w odpowiednim momencie, co akurat trzeba zrobić i czym warto się zająć. Do tego rodzice wpadają na genialny pomysł (owszem, ludzie przez pokolenia powtarzają to swoim pociechom, ale może autorytet bohaterów książeczki zadziała) – podpowiadają, żeby przed snem spakować plecak na następny dzień, wtedy ma się więcej czasu rano i można bez pośpiechu na przykład zjeść śniadanie. Dzięki tomikowi „Uczymy się planować” zwykła rutyna zamienić się może w przygodę, w dodatku wypełnioną sympatycznymi wydarzeniami – sporo tu podpowiedzi dotyczących zabaw. Agnieszka Łubkowska dba o to, żeby odbiorców nie pouczać – nie chce ich zmęczyć suchymi poradami, dlatego też wprowadza kolejne tematy w formie ciekawostek i zadań do wykonania. To uczy systematyczności, ale też pozwala zyskać czas na przyjemności. Autorka podpowiada, czym są priorytety, czym różnią się sprawy ważne od spraw pilnych, jak organizować sobie zajęcia, żeby ze wszystkim zdążyć. Przypomina o roli systematyczności – rozpisuje na dni naukę wiersza „na za tydzień” – tak, żeby w żadnym momencie nie zajęło to zadanie zbyt dużo czasu, a żeby przyniosło określone efekty. Pisze o tym, jak dzielić zadania i jak je układać – co trzeba zrobić najpierw, żeby udało się zmieścić trochę rozrywek. Zdarzają się oczywiście zagadnienia, które dzieci niespecjalnie przekonają, jak na przykład konieczność zachowania porządku – wielu uczniów będzie wolało tkwić w zabałaganionych przestrzeniach tylko po to, żeby nie musieć sprzątać – ale jeśli ktoś zechce pójść w ślady bohaterów, dowie się między innymi, jak w planowaniu i w organizowaniu zadań przydaje się puste biurko albo czyste powietrze. Dla niektórych mogą to być ważne odkrycia. „Uczymy się planować” to książka bardzo ładnie zilustrowana – wszystkie wskazówki, podpowiedzi i tematy zostały ciekawie rozplanowane na stronach, tak, żeby znalazło się miejsce na obrazki – ale też tak, żeby porcjować wiadomości, żeby dzieci ni zetknęły się z litym blokiem tekstu zniechęcającym do czytania. Można zatem z przyjemnością oglądać tomik i cieszyć się jego estetyką. A ponieważ pomysł na opracowanie graficzne pasuje do tematu – być może to właśnie obrazki zainspirują najmłodszych do wprowadzenia zmian do swojego harmonogramu.

środa, 7 maja 2025

Moje ciało

Harperkids, Warszawa 2025.

Ciekawostki

Książeczka z okienkami – gruba i apetyczna – to kolejny pomysł na edukowanie dzieci, tym razem w zakresie nazewnictwa dotyczącego ciała i odbierania nim zwykłego otoczenia. To kolejny tomik edukacyjny i jednocześnie wykorzystujący zabawę w interaktywne odkrywanie historii. Dzieci nie tylko mają oglądać kolorowe kartonowe strony, ale też aktywnie uczestniczyć w wyzwalaniu kolejnych elementów obrazków przez otwieranie okienek (pod którymi kryją się dodatkowe treści) albo przez ruszanie kołem, które pozwala zmieniać charakter ilustracji). Trzeba zatem podjąć pewien wysiłek, żeby móc odkrywać wszystkie treści z kolejnych stron. I to spodoba się najmłodszym, którzy nie muszą biernie siedzieć przy książeczce, a mogą traktować ją jak zabawkę i rozrywkę – co przykrywa aspekty edukacyjne i umożliwia cieszenie się lekturą.

„Moje ciało” to tomik, który wykorzystuje sprawdzone już wielokrotnie rozwiązania i który bardzo dobrze wpasowuje się w cykl książeczek kształtujących wiedzę, słownictwo i świadomość kilkulatków. Pojawiają się tu różne tematy, tak, żeby nie zmęczyć dzieci. Przede wszystkim można znaleźć nazwy wybranych części ciała (od razu z ilustrowanymi odnośnikami), ale też dowiedzieć się, do czego ciało jest zdolne (co może robić), jakie są zmysły i co dzięki nim się odkrywa, jak ludzie różnią się od siebie (tu każdy, kto prezentuje cechę swojego wyglądu, został nadrukowany na okienku – pod okienkiem pojawia się kolejna postać, która prezentuje siebie w zupełnie inny sposób). Ciało jako interesujący odbiorców motyw jawi się tu jako źródło ciekawostek i wielu możliwości. Ponieważ każda rozkładówka to inne podejście do tematu odkrywania ciała – dzieci nie będą się nudzić lekturą, za to docenią, jak można przedstawiać rzeczywistość najbliższą. Tomik da się wykorzystywać do sprawdzania postępów w edukacji najmłodszych, ale sprawdzi się równie dobrze jako źródło ciekawostek, nazw i motywów do przemyśleń. Ciało jest cudowne i jest piękne – nieważne, jak wygląda, liczy się to, co potrafi. W związku z tym dzieci dowiedzą się, co trzeba robić, żeby utrzymać je w dobrej kondycji: przekonają się dzięki lekturze, jak ważny jest odpowiedni sposób odżywiania się (co ciekawe, jest tu wykazanie znaczenia potraw w zależności od kolorów – wpływu warzyw i owoców na zdrowie), wypoczynek i relaks, a także higiena. Ciekawym motywem jest strona, na której trzeba pomóc bohaterowi myć zęby – bo i ten temat się tu pojawia jako ważna przestroga dla dzieci. O odpowiednim nawodnieniu przypomina rozkładówka, w której trzeba dać postaci pić – i obserwować, co stanie się z wodą, oczywiście znowu dzięki ruchomym elementom tomiku. Jest to zatem książeczka atrakcyjna dla dzieci i wprowadzająca do ich świadomości szereg istotnych tematów.

wtorek, 6 maja 2025

Amy Chavez: Wdowa, kapłan i łowca ośmiornic. O znikającym świecie japońskiej wyspy

bo.wiem, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2025.

Daleko

Amy Chavez robi coś, na co niewielu dzisiaj potrafiłoby się zdobyć, a na co spory wpływ ma jej dzieciństwo. Kobieta pragnie wieść życie proste i bez wygód (do tego stopnia, że jest w stanie zrezygnować nawet z własnej łazienki). W poszukiwaniu azylu przenosi się na japońską wyspę Shiraishi – miejsce właściwie zapomniane, żyjące w swoim rytmie. Tu nikt nie wie, czym jest pęd cywilizacyjny, rzadko przybywa ktoś z zewnątrz (a jeśli już – to przeważnie jego przeprowadzka poprzedzona jest wdrażaniem się w codzienność wyspiarską), ci, którzy wyjechali za chlebem (lub z innych powodów) na ląd, na emeryturze chętnie wracają. Ta wyspa ma swój urok – ale najważniejsi w niej są ludzie, którzy tworzą niepowtarzalny koloryt lokalny. I Amy Chavez w próbach zrozumienia wyspy podąża za ludźmi – uczestniczy w ich życiu, zaprasza ich na herbatę albo sama odwiedza, wysłuchuje poszczególnych historii, daje przestrzeń na to, żeby wybrzmiały wydarzenia sprzed lat albo te zupełnie aktualne – tylko takie, które są istotne wyłącznie dla rozmówców. I z tych głosów, wywiadów z nieznanymi ludźmi, buduje opowieść o hipnotyzującej narracji.

Amy Chavez chowa się w gąszczu słów. Od początku widać, że sprawia jej przyjemność nazywanie rzeczywistości, nadawanie imion przedmiotom lub wskazywanie charakterystycznych cech zjawisk. Jej narracja jest niebywale plastyczna, wręcz przerastająca treść – ale nikomu to nie będzie przeszkadzać, bo pasuje do odkryć związanych z wyspą – czyli przede wszystkim do braku pośpiechu. Autorka rozkoszuje się słowami, tak samo, jak będą się rozkoszować czytelnicy, którzy po tę książkę sięgną. Tu liczy się tylko i wyłącznie zachwyt: zachwyt płynący z radości istnienia bez dodatkowych zastrzeżeń. Każdy znajduje swój sposób na siebie i wpasowuje się w lokalną społeczność. Dużo tu opowieści o widzeniu duchów w pobliżu cmentarza (regularne kule ognia mają przedstawiać przodków), ale dużo też historii o samotności czy radzeniu sobie z przeciwnościami losu. Odbiorcy mogą zaprzyjaźnić się z bohaterami – dowiedzieć się o nich bardzo dużo i dotknąć sekretu wyspy. Amy Chavez lubuje się w indywidualnych odkryciach, w przedstawianiu subiektywnych dróg do szczęścia. Każdy rozdział poświęca jednej postaci – ale zdarza się, że bohaterowie wspominani przez jednego rozmówcę powrócą w roli głównej w innej historii w zupełnie innym miejscu książki. Nigdy nie wiadomo, do jakiego miejsca zaprowadzi odbiorców podróż – pewne jest tylko to, że zaprowadzi. Autorka nie zawodzi, szuka tego, co jednostkowe, wielowymiarowe i jednocześnie istotne w wymiarze mikro. Jest w stanie na kilku stronach odmalowywać wyraziste portrety, przedstawiać odbiorcom mieszkańców wyspy tak, żeby zaintrygować czytelników, żeby wysłać im zaproszenie do miejsca, którego odwiedzić się nie da. Tu przecież nikt nie nastawia się na najazd turystów, właśnie w oddaleniu od szlaków turystycznych i w wypracowaniu strategii funkcjonowania kryje się sedno odkryć, jakimi dzieli się z czytelnikami autorka. To książka, od której nie można się oderwać: gęsta narracja ze świetnymi tematami.

poniedziałek, 5 maja 2025

Układam puzzle. Dzikie zwierzęta

Harperkids, Warszawa 2025.

Kawałki

Tomik Układam puzzle. Dzikie zwierzęta to okazja do wykonywania przez najmłodszych ćwiczeń manualnych, ale też szansa na zabawę pod pozorami lektury. Książka jest kartonowym picture bookiem z bardzo grubymi tekturowymi stronami – żeby nie tylko łatwo się je odwracało maluchom, ale też żeby można było wykorzystywać te strony jako schowek na puzzle. Każda rozkładówka zawiera prostą informację na temat zwierząt ogólnie (po co im wodopój albo wzory na skórze) i jedną ciekawostkę na temat wybranego gatunku (jest tu lew, słoń, zebra i małpa). Jednozdaniowe komentarze to próba zagajenia i wprowadzenia szczątkowej narracji dla najmłodszych – którzy i tak szybko zajmą się zabawą.

Jeden rodzaj zabawy przy tej książeczce (poza oglądaniem obrazków) to szukanie tukana. Na każdej rozkładówce znalazł się ptasi bohater spoza właściwego rytmu opowieści – tukana trzeba wyśledzić i wskazać, co oznacza, że dzieci mają więcej motywacji, żeby przyglądać się stronom i naiwnym, upraszczanym do granic możliwości ilustracjom. Tukan przekonuje do pracy. Ale i tak wszyscy będą bawić się puzzlami. Każde zwierzę w tym tomiku zostało stworzone z dwuelementowych puzzli. Trzeba je wyjąć z wgłębienia na stronie – a potem układać na nowo. Pod puzzlami znajduje się taki sam obrazek jak na ruchomych elementach, żeby nie było lekturowego dramatu, jeśli jakiś fragment się zgubi – ale też jeśli ktoś zechce złożyć kawałki poza książeczką inaczej niż to zostało przewidziane. Nie ma wielkich fajerwerków – raczej trudno będzie się pomylić (co innego z kreatywnością – można połączyć ze sobą części różnych zwierząt po to tylko, żeby pośmiać się z absurdalnego rezultatu).

Da się na tym tomiku ćwiczyć sprawność manualną – przez wkładanie i wyjmowanie puzzli z kartonowych stron i przez dopasowywanie elementów układanek do precyzyjnie wyciętych otworów. Nie ma obaw, że części same zaczną wypadać – przygotowane zostały tak, żeby ściśle mieścić się w kartonowych stronach. Takie pierwsze puzzle w życiu malucha mogą stać się okazją do dobrej zabawy, do poznawania świata zwierząt (w tym wypadku – mocno egzotycznych, co zawsze kusi i urzeka najmłodszych), ale też do ćwiczenia rąk.

Ilustracje w tej książeczce są upraszczane do granic możliwości, bo przecież nie chodzi o to, żeby zarzucić dzieci szczegółowymi kształtami – liczy się dobra zabawa i sympatyczne miny bohaterów. Wyraziste kolory zapraszają do rozrywki – ale tak naprawdę samo układanie puzzli wystarczy jako motywacja do przystąpienia do zabawy – niczego więcej dzieciom nie trzeba. Układam puzzle to seria dla tych dzieci, dla których klasyczne układanki zawierają jeszcze zbyt małe elementy: tu puzzle są ogromne i nie wywołają zagrożenia ani frustracji najmłodszych.