czwartek, 31 marca 2022

Agnieszka Osiecka: Czekając na człowieka. Dziennik ciąży i narodzin

Prószyński i S-ka, Warszawa 2022.

Zmiany

Jest to tomik niewielki i stworzony z jednej strony po to, żeby znaleźć szansę na tematyczną publikację uzupełniającą twórczość Agnieszki Osieckiej, a z drugiej strony - żeby przyciągnąć nowych czytelników. "Czekając na człowieka. Dziennik ciąży i narodzin" to relacja tworzona z prywatnych zapisków i z listów (często do Janusza Minkiewicza, co może odbiorców zaskoczyć: Daniel Passent zajmuje tu miejsce marginalne, chociaż sam też zyskuje głos w pewnym momencie). Agnieszka Osiecka jest przekonana, że urodzi syna - wszyscy zresztą jej to powtarzają, opierając się na przekonaniu, że dziewczynka odbiera mamie urodę. Bywają motywy kontrowersyjne: Osiecka, która zamawia sobie w barze wódkę z sokiem i złości się na krytykę od przypadkowych świadków - tymi wrażeniami dzieli się na piśmie. W notatniku pisze też drobne listy do córki, fragmenty takich zapisków przeplatają się z wyznaniami do innych odbiorców (i czasami powtarzają niektóre spostrzeżenia, co nie będzie jednak przeszkodą w lekturze). To nie tyle dziennik ciąży, co "dziennik" z czasów ciąży - bo Agnieszka Osiecka swojego stanu przesadnie nie celebruje. Raczej dziwi się temu, że rośnie jej brzuch i że ma w sobie małego człowieka. Nastawia się jednak na obserwację otoczenia i na wyciąganie wniosków na temat ludzi, z którymi się spotyka. Daleka jest od rozczulania się i szukania porozumienia z istotą, którą ma powołać do życia. Koncentruje się na pracy, na tworzeniu i na relacjach ze znajomymi. Wyjeżdża do lubianych przez siebie miejsc albo przeżywa dylematy związane z pisaniem. Dowiaduje się, że nie może wystawić spektaklu z pieśniami Okudżawy, bo na Okudżawę nałożona została cenzura - próbuje przekonać siły decyzyjne, że to absurdalny zabieg, jednak mimo wysiłków nie udaje jej się przebić przez mur niewiedzy (sytuacja zresztą okazuje się bardzo aktualna). Agnieszka Osiecka zwierza się z tego, z kim się widziała i nad czym pracuje, co wprawia ją w złość i co budzi radość (ale to ostatnie - rzadko). Stawia na kulturę i na rozmowy bogate w przemyślenia na temat sztuki. Unika górnolotności i rozczuleń, znacznie chętniej posiłkuje się rozmaitymi żartami sytuacyjnymi i drobiazgami z codzienności. Jest tu - jak zwykle u Osieckiej - mnóstwo celnych spostrzeżeń, fraz, które zapadają w pamięć i stanowią puenty do poczynionych obserwacji. Jest też - z konieczności - fragmentaryczność charakterystyczna dla zapisków dziennikowych: wcale nie wprowadza to chaosu w lekturze. Osiecka po prostu dzieli się z czytelnikami swoją zwyczajnością - a ta zwyczajność wypada mocno egzotycznie w oczach odbiorców. "Czekając na człowieka" to zatem zapiski użytkowe, które jednak skrzą się od poetyckiej wrażliwości i wyobraźni - czyta się je z ciekawością, bo nawet jeśli Agnieszka Osiecka nie stara się wyjaśniać wszystkich spraw od początku do końca, to potrafi celnymi komentarzami wstrzelić odbiorców w sens i przesłania opowieści. "Czekając na człowieka" to lektura wyjątkowa - wydaje się niepozornym dodatkiem do pism zebranych Agnieszki Osieckiej - ale wystarczy do tomu sięgnąć, żeby przekonać się o jego wartości.

środa, 30 marca 2022

Baśnie i legendy polskie

Nasza Księgarnia, Warszawa 2022. (wznowienie)

Opowieści tradycyjne

Wielka księga baśni i legend polskich to coś w sam raz na odbywanie podróży w czasie. Kolejni autorzy sięgają przede wszystkim po legendy założycielskie albo obiegowe historie związane z miejscami i tradycjami. Wykorzystują tu obecność zaczarowanych stworzeń albo magii, która służy nagradzaniu dobra i karaniu za zło - struktury tych baśni są powszechnie znane i czasami nawet powtarzają się w różnych historiach, chociaż kompozycja tomu nie pozwala na nudzenie się czy na wpadanie w rutynę. Każdy, kto chce przypomnieć sobie opowieści z dzieciństwa (jeśli chodzi o pokolenie urodzone w latach 70. i 80.), może podczas czytania tych opowiadań dzieciom przypomnieć sobie dawne narracje. Maluchom z kolei bardzo przyda się taka lekcja - pozwalająca na rozwijanie wyobraźni i na docenienie lokalnych atrakcji. Można wybrać się na wycieczkę śladami bohaterów, albo przyjrzeć się z innej perspektywy znanym sobie miejscom. Pojawia się tu Ojców, Morskie Oko, Poznań, Lublin i Podhale, pojawiają się Karpaty i Wawel. Legendy i baśnie oznaczają spotkania z charakterystycznymi postaciami: będzie tu Bazyliszek i Złota Kaczka, pojawi się mnóstwo diabłów przechytrzanych przez ludzi. Pojawi się Janosik (co do którego słowackich korzeni autorka wstępu do tomu ma wątpliwości). Znajdzie się Twardowski, Waligóra i Wyrwidąb, Zbój Madej, Szewczyk Dratewka, Zuzanka od utopców, Skarbnik, Wanda, która nie chciała Niemca, Wars i Sawa i wielu innych bohaterów. Mnóstwo tu zwierząt, a listę otwierają myszy, które zjadły Popiela obok poznańskich koziołków. W fabułach czasem liczą się wielkie uczucia mimo problemów - trzeba przezwyciężyć konwenanse, żeby zdobyć zgodę na poślubienie ukochanej. Zawsze trzeba wykazywać się pozytywnymi cechami charakteru, ci, którzy są dobrzy, mogą liczyć na wielkie szczęście i nagrodę. "Baśnie i legendy polskie" to zatem również - w pewnym stopniu - tom wychowawczy. Daje dzieciom do myślenia i poucza, ale dostarcza też mnóstwo rozrywki.

Opowieści są miejscami nieco archaiczne, jest w nich charakterystyczny ton, który pomaga w głośnym czytaniu dziecku. Część co trudniejszych dzisiaj słów została wyjaśniona w przypisach, żeby najmłodsi nie mieli wątpliwości, czego dotyczy relacja. Są te baśnie krótkie, zwięzłe, celne i śpiewne jednocześnie. Przyciągają dzieci swoją innością, niemal egzotyką - to, co dawniej nie budziło wątpliwości, dzisiaj wydaje się być czymś niezwykłym, nieprzystającym do aktualnej rzeczywistości. Chociaż dominują tu bardzo krótkie formy, łatwo będzie odbiorcom wstrzelić się w sedno zagadnienia, przeżywać razem z bohaterami ich doświadczenia i dylematy. Baśnie mają to do siebie, że są ponadczasowe, przyciągają całe pokolenia i budują tożsamość kulturową. Tom "Baśnie i legendy polskie" dodatkowo jest pięknie wydany. Nie sposób pominąć tu idealnie pasujących do całości ilustracji Mirosława Tokarczyka: to one nadają klimat opowiadaniom i przyciągają do książki nie tylko najmłodszych. Nie są przesłodzone, za to akcentują ludowość i przypominają o wyjątkowości tej publikacji.

wtorek, 29 marca 2022

Fredrik Backman: Niespokojni ludzie

Marginesy, Warszawa 2022.

Napad

Pojawia się w tej powieści most. Most, z którego można skoczyć, kiedy życie staje się za trudne i kiedy nie da się już znaleźć wyjścia z absurdalnych sytuacji, jakich w nadmiarze dostarcza codzienność. Z mostu można skoczyć - ale można też ocalić kogoś, kto bardzo chce skoczyć. Można wysłuchać, podzielić się własną historią, albo po prostu mocno złapać i nie puszczać tego, kto nie widział dla siebie żadnego innego rozwiązania. Mosty to tajemnica i obietnica jednocześnie. Niektórym wyznaczają sens egzystencji: kiedy z okien mieszkania widać most, niesie on pełno znaczeń. Niektórzy nie potrafią im się oprzeć. Ale bywają też tacy desperaci, którzy z mostu nie skoczą - za to muszą walczyć do samego końca o siebie i o najbliższych. Tak jest z rabusiem. Rabuś po rozstaniu musi błyskawicznie zdobyć pieniądze na czynsz. Jeśli tego nie zrobi, straci możliwość wychowywania dwóch córeczek. Dzieci są największą wartością - dla nich można zrobić wszystko. Na przykład napaść na bank. Tyle tylko, że to bank, w którym nie ma gotówki, więc trudno będzie spełnić żądania, nawet przy najlepszych chęciach. W dodatku rabuś - który nie ma wprawy w napadaniu na banki - przekonuje się, że nie wszystko idzie zgodnie z desperackim planem. Co zrobić z zakładnikami, których obecności rabuś nie przewidział? Niby w napadzie na bank najważniejsza jest kominiarka i pistolet, ale trzeba też umieć improwizować i dostosowywać się do zastanych warunków. Fredrik Backman proponuje spojrzenie wielokierunkowe. Prowadzi narrację i przedstawia problemy kolejnych postaci, nie zawsze wyjaśniając, skąd się wzięły i do czego dążą - najważniejsze, że ich losy splotą się w pewnym kulminacyjnym momencie.

Fredrik Backman wykorzystuje motywy stereotypów gatunkowych - podpiera się kryminałem, ale w wersji absurdalnej. Odwraca śledztwo - mniej interesują go działania policjantów, bardziej - motywacje rabusia. Ale tak naprawdę każdy ma tu do odegrania ważną (równie ważną) rolę - i każdy powie coś istotnego o świecie. Do tego autor bardzo umiejętnie gra motywem polifoniczności. Przerzuca czytelników od jednej sprawy do drugiej, modyfikuje także samą narrację: sięga po różne gatunki użytkowe, którymi ubarwia historię. W pomieszczeniu, do którego wpada uzbrojony przestępca, znajdują się różni ludzie: jest para kobiet, które spodziewają się dziecka, jest małżeństwo, w którego strukturę wbija się ktoś nietypowy, jest kobieta gardząca wszystkimi i przejawiająca socjopatyczne cechy - bardzo bystra i bezkompromisowa. Do tego policjanci - ojciec i syn - niespecjalnie potrafią współpracować, zwłaszcza że nie przepracowali jeszcze żałoby - strata ukochanej matki i żony sprawia, że rozmawiają ze sobą ostrożnie i próbują się wzajemnie chronić, a do tego uciekają od wyrażania wprost swoich potrzeb czy pomysłów. W ogóle każdy ma tu swoje racje i każdy potrzebuje odbicia w oczach innych, żeby poradzić sobie z problemami, które nawarstwiały się przez lata, a w sytuacji ekstremalnej wychodzą na jaw. Dylematy i komplikacje służą tu jednak nie tylko wyzwalaniu podstawowych prawd o człowieku, ale także - budzeniu śmiechu na bazie ironii. Fredrik Backman bardzo dobrze operuje inteligentnym humorem. Wielką wartością w "Niespokojnych ludziach" staje się obecność olśnień - odkryć, które zmuszą czytelników do refleksji (czasami też do przewartościowań). Zamiast płytkiej fabuły prowadzącej do uruchamiania żartóe, Backman szuka opowieści wielowymiarowej, skrzącej się nieoczywistym humorem dla czytelników myślących. Jest tom "Niespokojni ludzie" opowieścią, która zwraca na siebie uwagę także przez samą konstrukcję - ale autor ma do zaoferowania czytelnikom mnóstwo. To historia dla wymagających odbiorców, którzy nie chcą rezygnować z dobrej rozrywki.

poniedziałek, 28 marca 2022

Jeff Kinney: Dziennik Cwaniaczka. Krótka piłka

Nasza Księgarnia, Warszawa 2022.

Sporty

Wraca na rynek Cwaniaczek, z kolejną swoją opowieścią. Tym razem mocno tematyzowaną - i nawiązującą do mód wychowawczych. Oto bohater, który przeważnie stara się nie przemęczać, rozpoczyna... karierę sportową. Chociaż to może za dużo powiedziane: Greg zostaje przez mamę zmuszony do gry zespołowej: to ma nie tylko poprawić jego kondycję, ale też wyrobić umiejętności społeczne. Bohater nie jest z tego powodu najszczęśliwszy, próbuje zresztą wymigać się od nowych obowiązków dość kreatywnie. Nie przewidzi jednak, że ktoś chce stworzyć drużynę koszykarską z najgorszych zawodników - tych, którzy nigdy nie trafiliby na boiska u prawdziwych trenerów. Greg ma szansę zatem brać udział w wyjątkowych rozgrywkach. A kiedy trener już się podda, pozostaje jeszcze najwierniejszy kibic i organizator - mama. Od sportu nie ma ucieczki.

"Krótka piłka", kolejna część Dziennika Cwaniaczka, to historia nastawiona na śmiech. Powieść komiksowa, relacja nastolatka, który nie może się przyznać do swoich prawdziwych emocji, za to zmuszony jest do ponoszenia porażek w imię wyższych celów, dostarczy czytelnikom mnóstwo rozrywki. Młody bohater, zwykle najbardziej sprytny w swoim otoczeniu, tym razem staje się ofiarą zapędów dorosłych. Jeff Kinney doskonale wie, czego oczekiwać będą odbiorcy i to im zapewni, przy okazji zwracając uwagę na sens rywalizacji i samej zabawy. Chociaż drużyna Grega bez przerwy przegrywa, nie jest to powód do wyzwalania litości u odbiorców - wywołuje to śmiech i zachęca do kontynuowania lektury. Nie ma tu zbyt wielu komplikacji, a fabuła przypomina scenariusze filmów familijnych - tyle że a rebours. Zresztą Greg zdaje sobie sprawę z tego, że nie wszystko idzie zgodnie z planem. Nawet konkurs dla wszystkich przegrywających oznacza, że na końcu ktoś sukcesu nie odniesie, potwierdzając tylko swoją pozycję absolutnie najgorszej drużyny. Greg nie może się niczym wykazać, ale właśnie tym może obudzić sympatię czyelników. Nastawienie na przegrywanie to źródło komizmu, ale też odświeżający schematy pomysł, który może się młodym odbiorcom bardzo spodobać.

Jak zwykle jest to historia prowadzona w podwójnej narracji. Z jednej strony jest tu Greg, który opowiada o swoich przygodach, z drugiej - przechodzenie na obrazki i komentarze rodem z satyry rysunkowej, kiedy trzeba błyskawicznie skrócić opowieść, wprowadzić puentę albo podkreślić żart. Znacznie łatwiej jest zaprezentować odbiorcom reakcje bohaterów albo niespodzianki, które w opisie znacznie straciłyby na wydźwięku: wszystko momentalnie staje się czytelne i oczywiste. Ten rytm w serii Dziennik Cwaniaczka sprawdza się idealnie i wyznacza trendy w powieściach młodzieżowych - zapewnia lekkość i jednocześnie pozwala na płynne przechodzenie między motywami. Pasuje też do tematyki sportowej - znacznie łatwiej zaprezentować na rysunku nieudany rzut niż komentować go i zmuszać do uruchamiania wyobraźni. Oczywiście ilustracje są naiwne w kresce - celowo upraszczane i przygotowane tak, by wyglądały na tworzone przez nastolatka - to jeszcze bardziej przekonuje odbiorców do książki. Cwaniaczek gwarantuje brak nudy - tu dzieje się dużo i pojawia się cała masa żartów dostosowanych do wieku czytelników - ale Jeff Kinney operuje też ironią i pozwala na przeżywanie przygód razem z młodym bohaterem. Zresztą - kto zna serię, ten wie, że kolejne tomy wciągają, nawet jeśli wyrosło się już ze szkolnych perypetii.

niedziela, 27 marca 2022

Katarzyna Gacek: Pies ogrodnika

Znak, Kraków 2022.

Kobiecy spryt

Dla fanów lekkich powieści kryminalnych - z humorem i sporą dawką obyczajowości - na rynku pojawia się nowa seria, Agencja Detektywistyczna Czajka. Każdy, kto lubi opowieści kryminalne z przymrużeniem oka i bogatą galerią postaci, musi tu zajrzeć, a na pewno zechce sięgać po kolejne części. Katarzyna Gacek dobrze czuje się w tym gatunku i ma nietuzinkowe pomysły - otwiera sobie przestrzeń do opowiadania historii niekoniecznie komicznych, ale bardzo ciekawych i barwnych - opartych na sile międzyludzkich relacji. "Pies ogrodnika" to pierwsza część zapowiadanego cyklu - niezwykle udana.

W Milanówku ginie uczennica liceum. Dziewczyna, która podkochiwała się w nauczycielu i chciała nawiązać z nim bliższą relację. To sprawia, że otoczenie błyskawicznie wydaje wyrok: winien jest z pewnością matematyk, zwłaszcza że na miejscu zbrodni znalezione zostały elementy jego garderoby i włosy. Policjanci nie mają zamiaru przesadnie drążyć tematu: wystarczy im udowodnienie winy mężczyźnie. Matematyk prosi o pomoc Gaję, właścicielkę nowo powstającej agencji detektywistycznej. Gaja nie dysponuje żadnymi dowodami poza słowem oskarżonego - musi zatem znaleźć sposób na inne niż oczywiste zinterpretowanie faktów, musi też zgromadzić argumenty przemawiające za niewinnością nauczyciela. Ponieważ dopiero zaczyna swoją karierę w tym zawodzie i nawet nie ma jeszcze licencji, będzie musiała polegać na intuicji i na wsparciu przyjaciółki oraz pracownicy. A wszystko zaczyna się w momencie, gdy Gaja przekonuje się, że jej mąż ją zdradza. Zamierza rozstać się na zimno, gromadzi dowody i zachowuje się jak prywatny detektyw (chociaż popełnia proste błędy świadczące o braku fachowości). To sprawia, że zyskuje niezwykłą ofertę pracy. A kiedy ziarno zostaje zasiane, a Gaja dowiaduje się, dlaczego nie może zostać detektywem - postanawia wziąć sprawy w swoje ręce. W ramach szukania pracowników trafia na Klarę - piękną modelkę o swobodnym sposobie bycia i dość lekceważącym stosunku do prawdy. Sięga też po pomoc Matyldy, pracownicy urzędu miasta i długoletniej przyjaciółki. W takiej ekipie Gaja może rzucić się w wir wydarzeń i poszukać sobie nowego miejsca w życiu.

Najpierw autorka wciąga czytelników w śledztwo amatorskie dotyczące małżeńskiej zdrady - ale szybko przeskakuje w znacznie bardziej poważny temat, kryminał w całej okazałości. Nie rezygnuje jednak z pokazywania życia prywatnego bohaterek. Portretuje Gaję w relacjach z nastoletnią córką i z przyjaciółką, pokazuje ją jako szefową i jako kobietę, która walczy z własnymi uczuciami na niwie damsko-męskiej. Dodatkowo Gaja ma w swojej przeszłości źródło potężnej traumy, która zostanie rozszyfrowana z czasem. Teraz - działa, bo jest mózgiem operacji śledczych, a konflikt z nowym komendantem niekoniecznie ją dopinguje. Matylda to zupełnie inny charakter, za to Klara wprowadza mnóstwo chaosu i barw do lektury. Narrację Katarzyna Gacek prowadzi z wielką wprawą, jest tu bardzo wesoło, nawet jeśli nie wszystkim będzie do śmiechu. Liczy się też - rzadkie w powieściach kryminalnych - pokrzepienie i ciepło, tu łatwo dać się wciągnąć w przedstawiany świat - za sprawą niezwykłej serdeczności mimo wielu problemów. Proponuje autorka gęstą historię, wielowymiarową i o dobrej podbudowie psychologicznej, nie przesadza z komplikowaniem intrygi, za to dobrze motywuje działania bohaterów. Kobieca agencja detektywistyczna rozbudza ciekawość. Bardzo udana jest ta powieść - i przekonuje, że trzeba szukać następnych części.

Katarzyna Piętka, Emilia Dziubak: Rok w lesie. Niedźwiedź / Bóbr

Nasza Księgarnia, Warszawa 2022.

Z lasu

Ilustracje do Roku w lesie Emilii Dziubak tak spodobały się odbiorcom (w każdym wieku), że książka rozwinęła się w zestaw dodatkowych publikacji oraz gadżetów. Na uwagę zasługuje minicykl niewielkich kwadratowych tomików dla najmłodszych: zabawna i zabawkowa prezentacja kolejnych bohaterów (czyli - mieszkańców polskich lasów). Te malutkie książeczki to propozycja interaktywnej rozrywki: nie tylko lektura, ale również (a może przede wszystkim) próba zaangażowania dzieci w "opiekę" nad bajkową postacią. Zasada jest prosta: każda rozkładówka przybliża kilkulatkom sytuację w lesie - można oglądać obrazki i czytać podpisy, żeby z nich dowiedzieć się, co dzieje się aktualnie u bohatera. Jednak każdy motyw wymaga jakiejś akcji ze strony dziecka - pomocy dla postaci czy zachowania, które będzie ją naśladowało. I tak w tomiku "Niedźwiedź" dzieci mają między innymi przepłoszyć hałasujące sroki, zanucić kołysankę niedźwiedziowi, posprzątać albo dać znać niedźwiedziowi o swojej obecności. W tomiku "Bóbr" należy na przykład zatkać nos czy pogłaskać się po brzuchu, albo ostrzec inne bobry przed zagrożeniem. Za każdym razem w tomiku pojawia się informacja, by nie zaczepiać i nie dotykać dzikich zwierząt napotkanych w lesie. A Katarzyna Piętka razem z Emilią Dziubak starają się, by przemycić w tomiku jak najwięcej wiadomości dla odbiorców. Dzieci dowiedzą się czegoś o zwyczajach zwierząt i przekonają się, czym zajmują się mieszkańcy lasu. W części czynności mogą ich naśladować, w części - w lekturze - pomóc sympatycznym stworzeniom. Autorki przedstawiają rozmaite ciekawostki tak, by dzieci nawet nie zauważały, że uczą się przez zabawę. Poszerzanie słownictwa czy wpajanie prawidłowych zachowań w lesie to jednak tylko drobna część korzyści, jakie niosą maleńkie tomiki. Dla dzieci, które potrzebują rozmaitych bodźców, wielkim atutem książeczek będzie możliwość działania - wydawania dźwięków, dotykania stron albo wykonywania prostych ćwiczeń fizycznych, czasami też - powtarzania słów. To doskonała zabawa i rodzaj niespodzianki, która skusi maluchy. "Niedźwiedź" i "Bóbr", chociaż są skonstruowane według jednej, jasno określonej zasady, nie nudzą przewidywalnością - za każdym razem opowieść jest dostosowana do bohatera i wiąże się z rozmaitymi wyzwaniami, których dzieci się nie domyślają.

Nie należy jednak zapominać i o możliwości podziwiania ilustracji Emilii Dziubak. W "Niedźwiedziu" rozdziały wyznaczane są przez pory roku - rozkładówki pokazujące zmiany w lesie urzekają i przyciągają wzrok na długo, chociaż tomiki są malutkie, obrazki można podziwiać bez końca. W "Bobrze" książkę dzielą zmiany wprowadzane przez pracę bohatera. Następnie autorki umożliwiają przyglądanie się detalom i pojedynczym akcjom - a to już wiąże się z poleceniami dla dzieci. Książeczki z tej podserii są małe, zgrabne i kartonowe - można zatem bez obaw wręczyć je najmłodszym i pozwolić, żeby samodzielnie odkrywali piękne ilustracje. Jest to cykl, obok którego nie sposób przejść obojętnie - Emilia Dziubak sprawia, że chce się jak najdłużej przebywać z bohaterami w środku lasu.

sobota, 26 marca 2022

Patrick Deville: Amazonia

Noir sur Blanc, Warszawa 2022.

Podróż

Ojciec i syn na pokładzie "Jagandy", statku parowego, który dzielnie pokonuje meandry rzeki, śledzą historię regionu i zbierają opowieści. Tak, jak mnóstwo strumyków spotyka się w Amazonce, tak kolejne narracje spływają do dziennika podróży i zamieniają się w powieść - tak zresztą głosi podtytuł tomu "Amazonia". Może to być zresztą określenie zwodnicze - bo sylwiczny charakter tej książki w zestawieniu z ogromem informacji do przekazania wskazuje, że trudno jednoznacznie zaklasyfikować lekturę. Na pewno to coś dla fanów dekonstrukcji w stylistyce i - dla poszukiwaczy ciekawostek. Patrick Deville gromadzi wiadomości na temat Amazonii - okolice, które poznaje z parowca nakłaniają go do sięgania w odległą przeszłość i do wyciągania wniosków na temat mijanych terenów. To rodzaj przenoszenia na własne doświadczenia uchwyconych już przez kogoś obrazów, palimpsest tworzony z potrzeby chwili. Raczej nie ma mowy o kreowaniu malowniczych pejzaży, znacznie bardziej intryguje autora możliwość nawarstwiania komplikacji związanych z historią. Są tu i fragmenty z życiorysów literatów - Deville chętnie tropi to, co nieoczywiste i stanowiące o wyjątkowości miejsca - i migawki z codzienności podróżniczej. Jednak nigdy nie jest to podróż dla samego i samodzielnego odkrywania - chodzi o współdzielenie przeżyć ze świadkami przeszłości. To oni powracają wciąż w refleksjach autora i zmuszają do ciągłego weryfikowania doznań. Historia Amazonii to historia odkryć, ale też - krwawych wydarzeń. Patrick Deville wyszukuje rozmaite niegodziwości, które stawia obok artystycznych emanacji. Przez znajomość działań poprzedników może przerzucać odbiorców dowolnie między czasami i tematami - w krótkich rozdziałach znajduje się sporo miejsca na odnotowanie zdobywanych wiadomości. Nigdy nie wiadomo, w jakim kierunku podąży autor w swoich rozmyślaniach - podróż jest dla niego pretekstem do odbywania peregrynacji mentalnych, zachowuje w zapiskach osobiste olśnienia i skojarzenia. Dokonuje porównań, które mogą pokazać, jak uważnym obserwatorem w podróży jest - potrafi też zajmować się pozornie nieznaczącymi detalami, smaczkami, które ubarwiają samą podróż, a nie mają zbyt wiele znaczenia w kontekście wielkiej historii. Słowem - Patrick Deville zamierza rozbijać patos i uciekać od popowych narracji. Sięga po komentarze niemal archaiczne w brzmieniu - mimo że treściowo na wskroś nowe. Stawia na opowieść, która ma być atutem sama w sobie, wypełnioną celnymi i zgrabnymi, doskonale przemyślanymi frazami. A jednocześnie rezygnuje z budowania większych opowieści, funduje odbiorcom migawki z podróży - tyle że w ujęciu literackim. Nie tylko bohaterów - ojca i syna - poznaje się z czasem coraz lepiej, bo i coraz więcej o sobie chcą powiedzieć. Podobnie jest z samym regionem, Amazonia staje się rozczytana i zinterpretowana, pod kątem historycznym oraz kulturowym - od czasu do czasu również ze względu na lokalną faunę. I to połączenie sprawia, że wielu zwolenników "Amazonia" znajdzie.

Sherri Duskey Rinker i Ag Ford: Dzień rozbiórkowy na placu budowy

Nasza Księgarnia, Warszawa 2022.

Dzień Demolki

Nie zapowiadało się na początku, że aż tak może się rozrastać seria Sherri Duskey Rinker i Ag Ford - przygody z placu budowy to jednak wymarzone opowieści zwłaszcza dla małych chłopców, ale i dla wszystkich kilkulatków zafascynowanych ciężkimi sprzętami budowlanymi. "Dzień rozbiórkowy na placu budowy" to wyzwanie dla znanych już dzieciom bohaterów - osiem wielkich maszyn współpracuje ze sobą, żeby rozebrać stary budynek i posprzątać miejsce, w którym stał. Cała historia rozbita jest na etapy, które zaintrygują maluchy i które pokażą, jak zabrać się do niszczenia niepotrzebnej budowli. Zrujnowanym miejscem najpierw zajmuje się dźwig z kulą do rozbiórek, koparka wyrywa niektóre części ze ścian, platforma i wywrotka kursują, żeby wywieźć odpady. Ładowacz kruszy beton, a minikoparka Brumka kończy to, czego nie udało się dokonać większym. "Dzień rozbiórkowy na placu budowy" trwa i przyciąga dzieci: nie tylko za sprawą znanych bohaterów, ale również przez odwrócenie standardowych opowieści. Zwykle dzieci mogą obserwować, jak powstają kolejne domy i zabudowania - tym razem przyjrzą się odwrotnemu procesowi, co może stać się dla nich znacznie ciekawsze. Spory nacisk kładzie się tutaj na recykling: mnóstwo materiałów zostanie wykorzystanych powtórnie, nic nie może się zmarnować, co tylko da się odzyskać, to bohaterowie wydobędą z placu - wszyscy są świadomi, jak ważne jest dbanie o środowisko.

Opowieść prowadzona jest rymami (Joanna Wajs sprawia, że nie będzie to grafomański wierszyk), a jednak dzieci uzyskują mnóstwo wyjaśnień i konkretów. Dodatkowo maszyny są antropomorfizowane, żeby jeszcze bardziej przyciągnąć dzieci do lektury. Wszyscy idealnie ze sobą współpracują, dogadują się świetnie, każdy zna swoje możliwości i swoje zadania - i bez problemów je wykonuje. Mnóstwo tu zaangażowania i wysiłku, ale efekty widać niemal natychmiast. Rozbijanie "demolki" na etapy pozwala dzieciom skupić się na wydarzeniach i kibicować bohaterom w każdym momencie prac. To nie jest błyskawiczne skwitowanie wydarzenia ogólnikami - można rzeczywiście zagłębić się w temat i przyglądać się zachowaniom postaci. Maszyny nie potrzebują wskazówek, wszystkie wiedzą, co powinny robić i w jaki sposób mierzyć się z nietypowym wyzwaniem - stary budynek nie ma szans w starciu z tą potęgą. Odbiorcy mają zatem pokaz możliwości wielkich maszyn - i możliwość zajrzenia za kulisy rozbiórki. Do tego - spotykają się po raz kolejny z lubianymi przez siebie bohaterami. Oczywiście tomik jest picture bookiem, pojawiają się tu wielkoformatowe ilustracje ze znakomitą grą światłem. Interesują tu nawet nie tyle przerabiane na kreskówkowych bohaterów ciężkie maszyny - a efekty ich prac. "Dzień rozbiórkowy na placu budowy" to kolejny tomik z lubianej przez maluchy serii. Jak zawsze - po ciężkim dniu przychodzi czas na odpoczynek, dzieci będą zatem zachęcone do tego, żeby iść spać w ślad za bohaterami. Tomik nadaje się idealnie na lekturę przed snem.

piątek, 25 marca 2022

Jessie Sima: Nie całkiem narwal

Nasza Księgarnia, Warszawa 2022.

Własne miejsce

Ta książka jest cudowna i powinna trafić do dzieci oraz dorosłych, bez względu na ich lekturowe doświadczenie i upodobania. Krótka i dowcipna historyjka z uroczymi ilustracjami opowiada bowiem o byciu sobą w każdej sytuacji - i o akceptowaniu każdego. "Nie całkiem narwal" to popis absurdalnej wyobraźni i dowcipu, który każdemu przypadnie do gustu. Fabuła jest dość prosta: oto w głębi oceanu przychodzi na świat "dziwny" narwal, Nori. Od początku dostrzega różnice między sobą a pozostałymi narwalami: ma krótszy kieł, źle pływa, nie smakuje mu jedzenie narwali - nie czuje się dobrze, ale żaden narwal nie robi problemów. Co więcej: przyjaciele nie widzą nawet tego, że Nori jest od nich wyraźnie inny. Bawią się z nim i lubią go bez żadnych zastrzeżeń, Nori przecież budzi sympatię. Bohater jednak wie, że powinien zawalczyć o siebie: pewnej nocy płynie na brzeg (nawet jeśli nie wychodzi mu to zbyt dobrze) i trafia do gromady jednorożców. Przekonuje się, że to nie lądowe narwale - i że to właśnie z nich się wywodzi. Tu może czuć się sobą i poznawać swoje mocne strony. Tyle że tęskni za narwalami i chce do nich wrócić.

"Nie całkiem narwal" to opowiastka, która wzrusza na głębszym poziomie. Mały bohater może być sobą w każdej sytuacji, nawet jeśli sam ze sobą niekoniecznie dobrze się czuje. Wszyscy gwarantują mu wsparcie i akceptację, nikt nie krytykuje postaci ani nie wytyka jej "błędów". Zwierzęta stwarzają oazę spokoju, bez względu na to, czy znajdują się w głębi lasu, czy na dnie oceanu - dają dobre towarzystwo i urzekają stoickim spokojem. Tylko w takich warunkach narwal-jednorożec Nori może dowiedzieć się, kim jest i gdzie czuje się najlepiej. Wystarczy, że przeżywa wewnętrzne rozdarcie, żeby poradził sobie z tym problemem potrzebuje czasu i bezpieczeństwa. I to może być lekcja, którą powinni odrobić wszyscy ludzie. "Nie całkiem narwal" jednak nie poucza - to książka, która ma rozśmieszać i wywoływać - słuszne - zachwyty.

Bardzo prosto napisany tekst z drobnymi żartobliwymi dodatkami jako nagrodą dla odbiorców - pokazuje, jak piękny byłby świat bez wytykania inności. Jessie Sima prowadzi opowieść z humorem, co podkreśla w tłumaczeniu Joanna Wajs. Ale nawet w warstwie graficznej jest tu ciepły dowcip. Łatwo się uśmiechnąć na widok bohatera, cieszy tu niemal wszystko - nawet sikanie tęczą w wykonaniu jednorożców. Jessie Sima bardzo dobrze gra stereotypami i wprowadza baśniowość wręcz do przesady - potrzebuje takiego punktu odniesienia, żeby móc wywoływać śmiech. Przy doskonałej zabawie łatwiej jest przyswoić sobie przesłanie książki i dokładnie je zapamiętać. A to ważne, żeby świat mógł stać się lepszym miejscem. "Nie całkiem narwal" to zatem publikacja, na którą nigdy nie jest się za starym - pozycja obowiązkowa do uważnej lektury, zachwycająca i taka, która nie powinna przepaść w zalewie innych książek. W ramach literatury czwartej to tomik, który powinien przejść do klasyki - wartościowy i ciekawy, a do tego niebanalny, pokazujący moc wyobraźni.

Pierwsze słowa: Rodzina / Zmysły

Harperkids, Warszawa 2022.

Ruch i słowa

W cyklu Pierwsze słowa pojawiają się kartonowe książeczki z ruchomymi elementami - tak, by dzieci, które ćwiczą słownictwo, jednocześnie mogły sprawdzać swoje zdolności manualne. I żeby lektura zamieniła się w zabawę - bo ruchome elementy oznaczają przecież zmiany na obrazkach, więc też automatycznie - niespodzianki dla maluchów. Niewielkie tomiki o bardzo grubych stronach (i zaokrąglonych rogach, co jest już na rynku standardem) przynoszą rodzaj słownika czy leksykonu. W książce "Rodzina" dzieci poznają - czy też utrwalają sobie - słowa, które najczęściej pojawiają się w codziennym życiu. Są tu mama i tata, córka i syn, siostra i brat, babcia i dziadek, ciocia, wujek i kuzyni. Żeby lektura nie sprowadzała się tylko do zgadywania (albo przypominania sobie) nazw, w tomiku wprowadzone zostały motywy do zabawy. Kuzyni huśtają się na huśtawce (którą trzeba oczywiście samodzielnie wprawić w ruch), brat i siostra chowają się za krzakiem (można tak ułożyć rozkładówkę, żeby przedstawiała rodzinę odbiorcy). Dzidziuś chodzi na czworakach między zabawkami, a pradziadkowie machają do czytelników. W tomiku "Zmysły" zwraca się uwagę na różne rodzaje bodźców, z jakimi stykają się dzieci. Przy słuchu można "zagrać" na trąbce, przy dotyku pocałować tatę w kłującą brodę, przy zapachu - powąchać kwiatek. Dwa najlepsze rozwiązania łączą się z kołem na ostatniej rozkładówce: można tu położyć sobie na talerzu ulubioną potrawę, a po drugiej stronie rozkładówki - ćwiczyć nazywanie kolorów dzięki pojawiającym się w okienku zwierzętom. Każda lewa strona rozkładówki to zaznaczanie dźwięków, wrażeń dotykowych albo węchu - tu bardzo ucieszą się dzieci na widok woniejącej kupy (tylko rodzice będą się krzywić na obecność na jednej stronie śmieci, ciasta, kupy i mydła, dzieciom raczej takie połączenie nie sprawi przykrości). Bohaterowie mogą wykonywać czynności, które odbiorcy dadzą radę bez trudu powtórzyć, mogą zatem także dawać przykład i zachęcać do różnych działań. Tomiki zostały przygotowane tak, żeby utrwalać zdobyte wiadomości (albo żeby angażować dzieci w lekturę, przekonywać je do wypowiadania określonych słów i do odpowiadania na pytania). Tomiki nie mają zamęczać odbiorców nadmiarem wrażeń: ponieważ i tak jest już więcej niż tradycyjna lektura i oglądanie obrazków. Białe tło nie odwraca uwagi od postaci - bohaterowie prezentowani są w prosty sposób, są też bardzo kolorowi, a do tego - ujawniają ukryte wiadomości za sprawą ruchomych części książeczek. Oglądanie tomików będzie zatem atrakcyjne dla kilkulatków, które same nie czytają (z kolei starsze rodzeństwo może wykorzystać wzory, żeby ćwiczyć pisanie). Ta propozycja umożliwia rozwijanie umiejętności maluchów, a do tego przynosi im sporo rozrywki.

czwartek, 24 marca 2022

Małgorzata Caprari: Zupy. 270 najlepszych przepisów

Buchmann, Warszawa 2022.

Głęboki talerz

Dla tych, którzy nie lubią kulinarnych udziwnień, Małgorzata Caprari przygotowuje książkę obowiązkową - tom, który warto mieć na półce w kuchni i korzystać z niego zawsze, kiedy chce się wykorzystać tradycyjne, domowe przepisy. "Zupy. 270 najlepszych przepisów" to podpowiedź dla tych, którzy nie chcą zastanawiać się, co zrobić na obiad - i dla tych, którzy poszukują dawnych receptur, żeby odtwarzać smaki z dzieciństwa. Nie ma tu "blogowego" stylu, czyli komentarzy dodawanych na siłę do każdego przepisu - Małgorzata Caprari zajmuje się po prostu podawaniem tego, co najważniejsze. Kryterium wyboru rodzaju zupy może być zawartość lodówki albo ciekawość - nie ma w książce określonych ani stopnia trudności, ani czasu przygotowania. To książka kucharska w starym stylu - tematyzowana i pozbawiona "udziwnień": odbiorców przyciągnie do niej właśnie klasyczny charakter.

Rozdziały zawierają po kilka przepisów, nie zarzuca Małgorzata Caprari gotujących mnogością wyboru, raczej podpowiada, co może się przydać w jakich okolicznościach. Wprowadza rozdział z zupkami pospiesznymi - dla zabieganych - dalej podąża kryterium składników: wprowadza dział z bieda zupami i chlebiankami, później kartoflanki, zupy mięsne, krupniki, zupy rybne, żurki, barszcze, zupy grzybowe (zadziwiająco duży rozdział), pomidorowe, ogórkowe, kapuśniaki, zupy z roślin strączkowych, cebulowe, jarzynowe (kolejny spory rozdział), chłodniki, eintopfy i zupy owocowe. Są też zupy, które nie zmieściły się w pozostałych działach albo dodatki do zup (przydałoby się przypomnienie o ich istnieniu w książce, bo kiedy w przepisie trzeba użyć "diablotek", część odbiorców będzie się mogła zastanawiać, co to znaczy). Łatwo zauważyć, że inspiracje do zup znajdują się albo w najbliższym otoczeniu - autorka gromadzi przepisy charakterystyczne dla różnych regionów Polski - albo w podróżach, bo wpływy pochodzą z różnych stron świata. Można sprawdzać, jakie modyfikacje do standardowych zup proponuje Małgorzata Caprari w poszczególnych przepisach, można też przekonać się, jak łatwo wprowadzić do swojego jadłospisu coś nowego. Przyda się ta książka przy "czyszczeniu" lodówki z zalegających w niej produktów - chociaż niekoniecznie zachęcają do takich działań okołośmietnikowe nazwy potraw. Jeśli ktoś nie potrafi samodzielnie eksperymentować, a marzy o przełamaniu tradycyjnego przepisu, może skorzystać z tych podpowiedzi: to doskonała propozycja dla odbiorców niezbyt wprawionych w gotowaniu.

Nie ma tu artystycznych fotografii gotowych potraw - być może dlatego, że zupy same w sobie niekoniecznie są bardzo efektowne, ponadto - trudno wymyślać urozmaicone sposoby podania przy różnych wariacjach jednego tematu. Dlatego też ozdobą graficzną stają się ilustracje Martyny Cybuch, która przede wszystkim koncentruje się na składnikach, proponuje artystyczne ujęcia cebuli, imbiru czy kapusty - i to bardzo dobrze wpływa na obraz całości. Jest to książka przygotowana ze smakiem, pokazująca, że na rynek wrzuca się dzisiaj albo publikacje celebrytów, albo propozycje jak najbardziej egzotyczne - tymczasem jest również miejsce na klasykę w najlepszym możliwym wydaniu.

środa, 23 marca 2022

Kazimiera Szczuka: Lady Baba Jaga. Opowieść o Jadze Hupało

Rebis, Poznań 2022.

Włosy

Jest to książka prowadzona na dwa głosy i tak naprawdę Kazimiera Szczuka wcale nie stara się opowiadać o Jadze Hupało, sili się za to na kulturoznawczy traktat o włosach i o ich obecności i roli w sztuce czy tradycji. Jaga Hupało z kolei sama opowiada o sobie, sięga w przeszłość i wybiera z niej co bardziej anegdotyczne wspomnienia, żeby następnie zaprezentować je czytelnikom w dość plastycznej narracji. W pewnym momencie dochodzą do tego także krótkie wypowiedzi innych ludzi z bliskiego kręgu bohaterki książki - czyli standardowy sposób prezentacji (tu sprowadzany do migawek - nie liczą się ani anegdoty, ani większe charakterystyki, bardziej próby uchwycenia sylwetki). Im dalej w książce, tym bardziej Kazimiera Szczuka odchodzi od postaci, którą miała przedstawiać: zajmuje się tym, co pozwoli czytelnikom lepiej zrozumieć poszczególne wstawki w wywodach samej Jagi Hupało - rezygnuje natomiast ze spraw osobistych i z działań bohaterki tomu. Próbuje - żeby ją zobrazować - wykorzystywać cytaty z Olgi Tokarczuk, szuka literackich wzorców, ale w tym wszystkim brakuje osobistego rysu, tego elementu, który przyciągnąłby do tomu zwykłych odbiorców (a nie tylko badaczy literatury i studentów kulturoznawstwa). Kazimiera Szczuka nie chce się otwierać na bohaterkę tomu, a przynajmniej - nie chce tego robić przed czytelnikami, rezygnuje z prowadzenia narracji uzupełniającej i biograficznej. Pozwala, by Jaga Hupało sama przedstawiła to, co chce opublikować i wyjaśnić szerszemu gronu odbiorców, ale nie tworzy spoiwa między kolejnymi opowieściami. Pozostaje w sporym dystansie - chowa się za humanistycznymi wykładami. Jaga Hupało w tej narracji niknie.

Na szczęście powraca ze zwiększoną intensywnością w autorefleksjach. Jaga Hupało rezygnuje z mozolnego odtwarzania własnego życiorysu, ale nie z elementów typowych dla autobiografii - te wykorzystuje jako punkty zaczepienia. Relacjonuje swoje kolejne decyzje związane z wyborem zawodu i komplikacjami, które się z tym wiązały, opowiada o artystycznych pomysłach i o tym, co przyniosło jej sławę. Nie stroni od dzielenia się z odbiorcami drobnymi motywami ze swojego życia osobistego - nie wpada w plotkarskie tony, ale też nie zamierza ukrywać przełomów we własnym otoczeniu. Pisze ze smakiem i w nieprzezroczysty sposób, przyciąga czytelników do swojej relacji. Kładzie duży nacisk na temat ochrony środowiska, ale i na zawodowe porażki (niektóre zmiany próbowała wprowadzać za wcześnie, kiedy jeszcze odbiorcy nie byli na to przygotowani). Bardzo ciekawe stają się te komentarze: to one pozwalają zbudować właściwy zawodowy obraz bohaterki książki i zrozumieć, dlaczego stylizacje fryzjerskie stały się dla niej tak ważne.

Co ciekawe, tom "Lady Baba Jaga" momentami zamienia się w album - prezentowane są w nim wielkoformatowe fotografie dokumentujące pracę Jagi Hupało - zarówno w modelingu, jak i w teatrach. Czasami serie zdjęć ciągną się przez kilka stron - całkowicie odwracając uwagę od wypowiedzi. Ale same zamieniają się wtedy w narrację i uświadamiają czytelnikom, skąd wzięła się popularność Jagi Hupało w artystycznym świecie.

wtorek, 22 marca 2022

Jagna Kaczanowska: Pies, który nas odnalazł

W.A.B., Warszawa 2022.

Naprawianie życia

Jagna Kaczanowska wybiera scenariusz, który momentami budzi wątpliwości - jako obliczony na wzruszenia i ckliwość, przesadzony i nieprzekonujący w swoich kierunkach. A jednak "Pies, który nas odnalazł" to książka psychologiczno-obyczajowa, która ucieszy fanki ciepłej i krzepiącej literatury. Anka nie radzi sobie z bliskimi. Moment diagnozy jej syna, Kaja, stał się jednocześnie momentem rozpadu rodziny. Wprawdzie mąż Anki nie odszedł od niej - kobieta może mówić o szczęściu, bo większość matek autystycznych dzieci wychowuje swoje pociechy samotnie, po usłyszeniu "wyroku" - jednak Remek w ogóle nie interesuje się bliskimi. Anka czuje się zatem opuszczona i niemal zdradzona. Nie wie, jak prosić o pomoc, zresztą uznaje, że powinna sobie ze wszystkim poradzić. Do obowiązków w opiece nad Kajem próbuje zaangażować Polę, dwunastoletnią córkę. Jednak Pola sprawia coraz więcej problemów wychowawczych (a może po prostu walczy o siebie) - jest krnąbrna i niegrzeczna, a w dodatku nie lubi brata, wstydzi się go i nie chce spędzać z nim czasu. Anka jest coraz bardziej poirytowana, co rodzi kolejne konflikty, zwłaszcza z Polą. Nie ma czasu dla córki - ani cierpliwości do niej. W efekcie ciągle zaostrza się problem. To moment, w którym historia się rozpoczyna - i jednocześnie chwila, w której Pola znajduje na spacerze psa ze zranioną łapą. Zabiera zwierzę do domu, czym naraża się na kolejne wyrzuty ze strony matki. Anka nie zamierza przygarniać bezdomnego psa, liczy na to, że odda go do schroniska - jednak pewien zbieg okoliczności sprawia, że zmienia zdanie.

Pies w rodzinie mnóstwo zmienia. Trzeba ustalić podział obowiązków, zyskuje się powiernika, który nie ocenia i nie krytykuje, a zawsze wyraża radość na widok członka rodziny. Pies otwiera i skłania do mówienia o uczuciach, a czasami nawet pomaga odkrywać w sobie nieznane pokłady emocji wcześniej nieuzewnętrznianych. Pies nie przejmuje się drobiazgami, a ponieważ zdecydowanie wyróżnia się spośród innych pupili, przyciąga uwagę i pozwala napotykanym ludziom uświadamiać sobie ważne prawdy. Motyw psa nie zaprząta jednak całej uwagi Jagny Kaczanowskiej. Pola bowiem decyduje się na radykalny krok - ucieka z domu. I wprawdzie autorka rejestruje zachowania jej rodziców i próby działania (z podpowiedzią dla tych rodziców, którzy muszą się z podobną sytuacją mierzyć), ale przede wszystkim koncentruje się na Poli. Dwunastolatka, która nie przewiduje wszystkich przeciwności losu, naraża się na spore niebezpieczeństwo. Może trafić na dorosłych o złych zamiarach, może też narazić się na złośliwe uwagi w kawiarni, w której nie ma czym zapłacić. Musi gdzieś przenocować i coś jeść - ale kiedy wyzwoli się spod kurateli dorosłych, ma też szansę zakosztować życia, którego dotąd nie znała. W dorosłość w przyspieszonym tempie wprowadzi ją klasowa rywalka. Jagna Kaczanowska pozwala odbiorcom na zrozumienie, do czego prowadzi brak komunikacji w rodzinie. Nie chce straszyć, raczej przestrzega - i przekonuje, dlaczego warto zaopiekować się zwierzęciem.

poniedziałek, 21 marca 2022

Cary Fagan: Sekretne życie Grety O.

Wydawnictwo Literackie, Kraków 2022. (premiera: 23.03.2022)

Wiadomości

Cary Fagan wcale nie poszukuje skomplikowanej fabuły, żeby przemycić w powieści mnóstwo informacji dla młodzieży. "Sekretne życie Grety O." to książka, która jednocześnie wydaje się banalna w warstwie scenariuszowej i przeładowana wręcz treściami ważnymi dla nastoletnich odbiorców. Z jednej strony uwagę czytelników ma przyciągnąć raczej amatorskie miniśledztwo Hartleya: bohater znajduje w lokalnej bibliotece kolaż z intrygującym przesłaniem. Później w swojej okolicy trafia na kolejne kartki przygotowane przez kogoś - aż dowiaduje się, kim jest autorka wyklejanek. Hartley chciałby się dowiedzieć czegoś na jej temat, a obrazki, które przemawiają do niego, nie dają mu spokoju. Greta O. wydaje się być nieuchwytna, a motywacje jej działań artystycznych - nieznane. Dla Hartleya jednak to szansa na zwyczajność. Szansa, której w domu nie dostaje, od czasu ucieczki z domu starszego brata, Jacksona. Zniknięcie Jacksona sprawiło, że rodzina niemal się rozpadła: wprawdzie wszyscy korzystają z terapii i profesjonalnej pomocy psychologów, jednak nie przekłada się to na codzienne życie. Każdy boryka się ze swoimi problemami i zmartwieniami, nikt nie słucha pozostałych. Jest coś jeszcze: kiedy Jackson zniknął, Hartley stracił też najlepszego przyjaciela - rodzice kumpla idealnego zabronili mu utrzymywać kontakt z przedstawicielem dysfunkcyjnej najwyraźniej rodziny. Hartley nie może zatem nawet porozumieć się z rówieśnikiem, który mógłby rzucić nowe światło na całą sprawę: w dodatku traci zaufanie do innych. W tym wszystkim kartki pozostawiane przez Gretę wydają się oazą zwyczajności - a ich tajemnicze treści skłaniają do refleksji. Przynajmniej - gotowego na nie nastolatka (ale Cary Fagan właśnie do takich ludzi chce trafić, przekonać młodych odbiorców, że ktoś może czuć i myśleć tak samo jak oni). Motywem szukania autora grafik przykrywa Fagan informacje o tym, jak wygląda rodzina po katastrofie. Jednak najbardziej potrzebne mu jest analizowanie stanów ducha bohatera, który czuje się wyobcowany i samotny. "Sekretne życie Grety O." nie ma większego znaczenia przy tym, co przeżywa Hartley - zamknięty w swoim pokoju. Autor pokazuje czytelnikom, jak traktować własne odczucia w sytuacjach ekstremalnych, przygotowuje na to, że nie wszystko zawsze się układa. Ucieka od sielanki i od optymistycznych wizji ciągłego szczęścia, potrafi przyznać, że czasami bywa naprawdę dziwnie i nie wiadomo, jak reagować - i, co najważniejsze, podpowiada, co wtedy zrobić. Szykuje dla czytelników prawdziwą ściągę z życia - wartościową i niebanalną za sprawą niespodzianek szykowanych na kolejnych kartkach od Grety. Sam motyw poszukiwania kolaży wypada raczej blado - ale podczas lektury nikt nie ma wątpliwości, że to tylko dodatek do właściwej treści - do opowieści o rozstaniu i zdobywaniu przepisu na normalne życie mimo wszystko. Cary Fagan mówi odbiorcom sporo ważnych rzeczy, nie tylko o nich samych, ale i o świecie, w którym żyją. Tworzy ponadczasową i dość prostą historię, która przyciąga właśnie ze względu na "inne" niż standardowe w przesłodzonych historiach tony.

Poznaję dotykiem: Zwierzęta / Pojazdy

Harperkids, Warszawa 2022.

Filcowo

W Akademii Mądrego Dziecka pojawiają się kolejne zalążki podserii gadżetowych, książeczek, które mają na celu przede wszystkim wciągnięcie maluchów do zabawy i przekonanie ich, że biblioteczka może być miejscem atrakcyjnym. Liczy się tu w pierwszej kolejności zaskakiwanie małych odbiorców - zapewnienie im możliwości rozwijania sprawności manualnej i działanie na różne zmysły, dostarczanie wielu zróżnicowanych bodźców. Na wzór tomików sensorycznych powstaje teraz filcowa podseria Poznaję dotykiem. To kwadratowe tomiki, nieco większe niż przeważnie w cyklu - składające się z sześciu (dwóch okładkowych i czterech - z tekstem) arkuszy filcu w różnych kolorach. Na filcowych kartkach naklejona jest tektura z odpowiednimi wycięciami - tak, żeby zapewnić niejednorodną fakturę stron i umożliwić wprowadzenie tekstu i ilustracji.

Pojawiają się w cyklu tomiki "Zwierzęta" i "Pojazdy" - w obu chodzi o prostą prezentację słownictwa, wykorzystanie zagadek dla maluchów. W "Zwierzętach" niby-narratorem jest mała pszczółka, która stanowi po prostu łącznik między stronami. Na jednej części rozkładówki pojawia się "zapowiedź" - informacja o tym, w jakim miejscu znajduje się bohater - którego nazwa widnieje jako podpis do ilustracji na stronie obok. Dziecko może więc samodzielnie zgadywać na podstawie rysunku, o kim mowa. Ilustracje są tu tworzone komputerowo, są proste, pozbawione konturów i mocno przerysowywane, wręcz karykaturalne i bajkowe. Proste kształty i mocne kolory to, coś, co ma przykuć uwagę najmłodszych. Każdy z bohaterów dzięki komiksowemu dymkowi proponuje, by go pogłaskać - służą temu wycięcia w tekturze, przez które dostać się można do filcowych elementów strony. Z filcem ma się tu kontakt także przy przewracaniu kartek, bo tekturowe części strony są mniejsze niż elementy z filcu. Dzięki temu maluchy mogą dotykać śliskich stron papierowych i porównywać wrażenia zmysłowe z "miękkimi" partiami. Trzeba znaleźć miejsca, w których papier został usunięty - to czasami desenie, wzory na zwierzętach, innym razem liście lub kwiaty. W dodatku część rysunków została pokryta przezroczystą folią, co stanowi osobny sposób na urozmaicenie oglądania. W tomiku "Pojazdy" sytuację prezentuje mała lama, która wsiada do różnych środków komunikacji, albo obserwuje je z zewnątrz (podziwia traktor, łódkę czy samolot). I znowu jedna część rozkładówki to miejsce na zagadkę, którą można zadać dziecku, druga - to odpowiedź z zachętą do dotknięcia wybranej części rysunku.

Dzięki tak przygotowanym tomikom najmłodsi oczywiście mogą rozwijać słownictwo, bawić się w zagadki (rodzice nie będą musieli nawet specjalnie się wysilać, żeby zaangażować malucha w zabawę), a także dostarczać sobie bodźce zmysłowe. To rozwiązanie, które znów kieruje dzieci w stronę książek - nawet jeśli nie ma tu zbyt wiele do czytania, liczy się oryginalny pomysł i możliwość przyciągnięcia do pierwszych lektur. Gadżetowe publikacje, które tworzą kolejne podcykle w Akademii Mądrego Dziecka to metoda na jednoczesne zapewnienie dziecku rozrywki oraz możliwości rozwijania umiejętności. Tu ważny jest efekt.

niedziela, 20 marca 2022

Krzysztof Daukszewicz: Nie widziałem jeszcze, jak płaczesz. Wiersze wszystkie

Prószyński i S-ka, Warszawa 2022.

Refleksje

Krzysztof Daukszewicz od lat rozśmiesza - przede wszystkim za sprawą satyry politycznej i zaangażowanej, chociaż w ostatnich latach dał się poznać fanom także dzięki menelikom - opowieściom o panach nadużywających tanich trunków. Do zastanowienia skłania publiczność całymi seriami trafnych ballad. Ale "Nie widziałem jeszcze, jak płaczesz. Wiersze wszystkie" to prawdziwa niespodzianka dla czytelników - zestaw utworów lirycznych, których celem nie jest śmiech a zaduma, a w formie króluje biały wiersz zamiast rymów. Tomik, jak informuje autor, powstawał przez cztery dekady i jest to prawdziwy pokaz szacunku do słowa. Krzysztof Daukszewicz koncentruje się tu na uczuciach i tych wyznaniach, które chciałoby się przedstawić bliskiej osobie, stawia na formy krótkie i skondensowane, ujmuje w utworach tęsknotę i pragnienia. Z części daje się wyczytać bezradność podczas sporów, z części - brak możliwości istnienia bez drugiej osoby. Są tu wyznania wzruszające i zdradzające najskrytsze myśli, są podsumowania i oceny własnych zachowań, pełne krytycyzmu, są odwołania do wydarzeń, które wstrząsnęły światem i nie mogły pozostać bez echa. Krzysztof Daukszewicz prezentuje lirykę wysokiej próby. Wykorzystuje dar do wydobywania esencji z wydarzeń i przeżyć - i to w "Nie widziałem jeszcze, jak płaczesz" będzie ważnym składnikiem. Odbiorcy szybko przekonają się, że każdy utwór zapewnia osobną porcję cennych przemyśleń i przynosi wskazówki co do tego, co w życiu jest najważniejsze. Krzysztof Daukszewicz nie poucza i nie przekonuje, że posiadł wiedzę na temat dobrego funkcjonowania z drugim człowiekiem - raczej dzieli się tym, co sam przeżył i to w formie odkryć-zaskoczeń. Tym przekona do siebie czytelników błyskawicznie - i nawet jeśli (chociaż trudno w to uwierzyć) jest ktoś, kto nie zna autora jako satyryka, bardzo szybko się do niego przekona. Fani kabaretowi z kolei poznają zupełnie inne oblicze satyryka - to lektura nieoczekiwana i przez to jeszcze bardziej wartościowa. Krzysztof Daukszewicz pokazuje, że zwyczajne życie może zamienić się w poezję - wystarczy wyczulić się na puenty obecne w rozmowach, umieć uchwycić kwintesencję codziennych rozmów i spostrzeżeń. Może odbiorców nauczyć uważności i zaprosić do lepszego poznawania siebie przez pryzmat kogoś bliskiego. Autor proponuje czytelnikom książkę, która nie może być kierowana tylko do fanów poezji: żeby sięgnąć po taką lekturę, trzeba być zainteresowanym sednem bycia z kimś, próbą określania najskrytszych uczuć bez odwoływania się do wielkich słów - tylko za sprawą standardowych (z pozoru) obrazków rodzajowych. Krzysztof Daukszewicz staje się przewodnikiem po uczuciach - i podsuwa odbiorcom lekturę bardzo intymną.

"Nie widziałem jeszcze, jak płaczesz" to książka, która wypełniona jest nie tylko zachwytami lirycznymi, ale też - pięknymi grafikami Joanny Milewicz. Baśniowe ilustracje dostarczają kolejnej porcji przemyśleń na temat relacji międzyludzkich - ale nie tylko. To właściwie druga, pełnowartościowa narracja, wypełniona mocnymi kolorami i zdecydowanie kreślonymi sylwetkami.

Emilia Kiereś: Srebrny dzwoneczek

Harperkids, Warszawa 2021. (wznowienie)

Samotność

Emilia Kiereś dobrze czuje się w baśniowych narracjach, ale czasami też próbuje swoich sił w opowieściach poruszających ważne życiowe kwestie dla młodych odbiorców. W "Srebrnym dzwoneczku" takim motywem staje się poczucie wyobcowania. Marysia to bohaterka, która spędza wakacje na wsi u cioci. Nie może pozostać z rodzicami, bo mama spodziewa się dziecka: Marysia niedługo będzie mieć rodzeństwo i także to odrobinę ją niepokoi. Dziewczynka nie jest pewna, czy uda jej się zdobyć przyjaciół, a poza tym dobrze czuje się w swoim towarzystwie (a przynajmniej tak sobie wmawia), nieśmiała i wrażliwa ucieka od innych. U cioci nie może narzekać na nadmiar relacji towarzyskich: kobieta zajmuje się pracą i nie zawsze może bawić się z Marysią. Jednak bohaterka "Srebrnego dzwoneczka" odkrywa tajemniczy domek z równie tajemniczą bohaterką - staruszką, która zawiesza na gałęziach czereśni srebrne dzwonki. Marysia nazywa ją w myślach Panią Wróżką i spotyka powiernicę, osobę, z którą może porozmawiać na różne tematy. Łatwiej jej zwierzyć się komuś obcemu niż przyznać do zagubienia bliskim. A skoro już pojawia się wyartykułowany problem - znacznie łatwiej się z nim zmierzyć. Marysia poznaje dziewczynkę, która uświadomi jej, dlaczego każde dziecko potrzebuje obecności rówieśników. Jak zawsze Emilia Kiereś stawia na rozbudowane opisy przyrody i otoczenia - to zapewni w narracji kojące tony - sprawia, że dzieciom łatwo będzie przyzwyczaić się do wyciszenia i do przemyśleń na podstawie samej historii. Dzięki temu też autorka może eksponować psychologiczne motywy, które w innym wypadku przepadłyby w dynamicznej opowieści. Próbuje zaangażować czytelników w sprawy im bliskie - wykorzystuje ciepło, zrozumienie i dystans jako środki przekonujące do wsłuchiwania się w siebie i we własne potrzeby. Marysia tylko czasami dopuszcza do siebie drobne lęki związane z posiadaniem rodzeństwa czy z brakiem przyjaciół - musi dopiero odkryć, że nie jest tak nieśmiała, jak jej się na początku wydawało - a stąd już prosta droga do zmiany istniejącego stanu rzeczy. Autorka daje zatem nadzieję czytelnikom - że tak samo jak Marysia mogą rozwiązać swoje problemy i znaleźć bratnią duszę - jeśli tylko zrozumieją, że inni boją się podobnie. "Srebrny dzwoneczek" to zatem opowieść, która prowadzi czytelników do lepszego samopoznania, ale też dostarcza uspokajającej lektury. Emilia Kiereś zajmuje się tu zagadnieniami ważnymi dla małych odbiorców - przyciągnie ich do tomu emocjami i sposobem ich opanowywania. Dla czytelników ważne będą także ilustracje Małgorzaty Musierowicz - strona graficzna, chociaż znacznie mniej istotna niż sama opowieść, ma szansę przyciągnąć uwagę młodszych nastolatków. "Srebrny dzwoneczek" to powieść o przełamywaniu własnych lęków i ograniczeń - i o tym, dlaczego drugi człowiek jest każdemu potrzebny.

sobota, 19 marca 2022

Ilona Wiśniewska: Przyjaciel Północy

Agora, Warszawa 2022.

Z wyprawy

Znakomita jest ta powieść dla dzieci i młodzieży - Ilona Wiśniewska nie tylko zabiera czytelników na ekstremalną wyprawę pełną kryminalnych wydarzeń (i możliwości działania w obronie dzikiej natury), ale też funduje całkiem sporo wiadomości zupełnie mimochodem, tak, że młodzi odbiorcy nawet nie zauważą podstępu. Przygotowuje też na spotkania z lekturami dorosłych podróżników (wprowadzenie Mikołaja do opowieści). Uczy szacunku do przyrody i proponuje przygodę w wielkim stylu. Robi coś, co na pewno się w literaturze czwartej sprawdzi - a co rzadko kiedy przyjmuje aż tak dobre brzmienie. "Przyjaciel Północy" to wyprawa na Arktykę. Spitsbergen staje się miejscem rzezi niedźwiedzi polarnych: znajdowane są kolejne wnętrzności ssaków, a miejscowa policja niekoniecznie pali się do odszukiwania sprawców - nawet jeśli poda się śledczym dowody na tacy. W to wszystko wkracza Daniel, dwunastolatek, który spędzi część wakacji z przyjaciółką mamy, ekscentryczną ciotką.

Daniel do tej pory był raczej domatorem, który niekoniecznie marzył o pokonywaniu trudnych szlaków w ciężkich warunkach. Tu musi się przyzwyczaić do niewygody i do stałego zagrożenia, do tego, że gdy rozstawia się namiot, trzeba też zbudować ogrodzenie odstraszające wybuchami niedźwiedzie (lub inne dzikie zwierzęta). Do tego, że czasami nie ma innej drogi niż przeprawa przez rwącą rzekę, nawet jeśli ma się akurat - pechowo - skręconą kostkę. Ciotka jest z tym wszystkim oswojona, staje się zatem przewodniczką chłopca. Nie wyśmiewa go, raczej dyskretnie dostosowuje poziom trudności zadań do możliwości bohatera - ale tego Daniel nie zauważa. Dla niego Arktyka to ciągłe zmaganie się z sobą samym. Dojrzewanie, mężnienie - chociaż o tym bohater nawet jeszcze nie wie. Sprawa niedźwiedzi, które trzeba uratować, miesza się tu z fascynującymi obserwacjami: autorka zgrabnie wplata do opowieści i charakterystyczne elementy krajobrazu, i wiadomości na temat różnych stworzeń, które można tu spotkać. Ma mnóstwo pomysłów na to, by urozmaicać akcję - to lektura przygodowa, po jaką każdy młody czytelnik chętnie sięgnie. Nie ma w niej męczącego moralizatorstwa ani "lekcji" geografii czy przyrody, liczy się tempo wydarzeń i zestaw ciekawostek. Odbiorcy dowiedzą się wprawdzie, dlaczego należy troszczyć się o przyrodę (i jak to robić nawet w niesprzyjających okolicznościach), ale to znów przy okazji śledzenia przygody Daniela.

Ilona Wiśniewska łączy klasykę w stylu opowiadania z nowoczesnymi motywami (między innymi - rezygnacją z chronienia młodych czytelników przed złem). Radzi sobie bardzo dobrze ze stopniowaniem napięcia i z intrygowaniem odbiorców samą akcją - pisze tak, że nie będzie wątpliwości, że młodzi ludzie szybko przekonają się do tej publikacji. Mariusz Andryszczyk dodaje własną narrację obrazkową, proponuje ilustracje będące trochę wariacją na temat wydarzeń, a trochę - prezentacją potęgi przyrody, ułatwiające wyobrażanie sobie tego, co w Arktyce niezwykłe. Letnia przygoda w mroźnym miejscu to coś, co spodoba się odbiorcom - z przyjemnością dzieci i nastolatki będą podążać śladami Daniela, oglądać z bliska renifery i olbrzymie morskie ssaki.

Marta Galewska-Kustra: Pucio. Historyjki obrazkowe

Nasza Księgarnia, Warszawa 2022.

Opowiadanie

Jest to gra, która ma zachęcić dzieci do samodzielnego prowadzenia narracji, do ćwiczenia spostrzegawczości i do uczenia się logicznego myślenia. Dla maluchów i dla trochę starszych. Może nadawać się do trenowania wyobraźni i uczenia się kreatywności - można ją wykorzystywać na bardzo różne sposoby, niekoniecznie wymienione przez autorkę. Marta Galewska-Kustra i Joanna Kłos sięgają po bohatera, który zawładnął już świadomością kilkulatków, Pucia (i jego rodzinę), żeby zachęcić do omawiania domowych scenek. Zgrabne pudełko ze sznurkiem (które pomaga w utrzymaniu porządku na półce) zawiera trzydzieści sześć kartoników - kwadratów z bardzo grubej tektury, z zaokrąglonymi brzegami. Na tych kwadratach nie ma żadnego tekstu - wyłącznie ilustracje. I te ilustracje prowadzą do stworzenia dwunastu drobnych historyjek z Puciem i Misią w rolach głównych. Żeby nie było wątpliwości, czego dotyczą kolejne kwadraty, ich serie - czyli po trzy obrazki - zostały zaznaczone odpowiednim kolorem w prawym dolnym rogu. Dodatkowo można je rozpoznać choćby po użytych barwach albo po tle, nie mówiąc już o tematach. I teraz: każda historyjka to zawiązanie akcji, rozwój i puenta - to prosta droga do stworzenia konkretnego przesłania dla dzieci. Autorki gry proponują na załączonej instrukcji kilka sposobów pracy z takimi "klockami", w zależności od tego, z dzieckiem w jakim wieku się pracuje i - jaki efekt chce się uzyskać. Instrukcja przekonuje nieprzekonanych co do rozwijania różnych umiejętności dziecka: od sztuki prowadzenia narracji po wyciąganie wniosków, od poznawania słownictwa po odpowiedzi na proste pytania. Propozycje, jak pracować z maluchem, żeby wydobyć jak najwięcej z prostych historyjek. A przecież grę cały czas można modyfikować i rozwijać, więc taka zabawa nie znudzi się szybko. Ponieważ nie ma tu tekstu na kartonikach, można też je potraktować jako zabawkę dla dzieci, które same wprowadzą ją do swoich codziennych zajęć. Chociaż w instrukcji obsługi pojawiają się liczne propozycje pracy z już przygotowanymi historyjkami, można równie dobrze potraktować tę grę jako planszówkę: losować kartoniki i kompletować całe historyjki, albo mieszać je w dowolny sposób, żeby uzyskiwać absurdalne i abstrakcyjne treści, co z pewnością rozśmieszy maluchy. Łatwo wymyślać kolejne rodzaje reguł i zasad, żeby urozmaicać zadanie i uzyskiwać wciąż nowe gry z jednego pudełka. Ważne jest to, że te historyjki mają spory potencjał, można z nich korzystać na wiele sposobów - i sprawiać, że gra łatwo się nie znudzi. Dzieci nie zauważą nawet procesu rozwijania umiejętności narracyjnych, jeśli zostaną wciągnięte do zabawy z ulubionymi bohaterami - a to prosty przepis na sukces wychowawczy i na zabicie nudy. "Pucio. Historyjki obrazkowe" to kolejna propozycja w ramach gier w Naszej Księgarni - która zwraca na siebie uwagę i kusi, chociaż z pozoru jest bardzo banalna.

piątek, 18 marca 2022

Katarzyna Droga: Dziunia ale dama

Znak, Kraków 2022.

W kapeluszu

Trzeba przyznać, że Katarzyna Droga wie, jak przyciągać czytelników do biografizowanych powieści. "Dziunia ale dama" to historia życia Hanki Bielickiej oparta na zachowanych materiałach i anegdotach, ale przedstawiona tak, by można było podążać za bohaterką i przeżywać jej codzienność. Katarzyna Droga odwołuje się i do sytuacji ze szkoły aktorskiej, relacji z wykładowcami, którzy nie popierali wyboru kariery estradowej, pokazuje trudną rzeczywistość wojenną, małżeństwo z Jerzym Duszyńskim, romans, który nie skończył się happy endem czy relacje z rodziną. Nade wszystko liczy się jednak pomysł Hanki Bielickiej na siebie na scenie - i wybory, które sprawiły, że tę aktorkę wszyscy zapamiętali. Im dalej w historii, tym bardziej Katarzyna Droga zajmuje się sprawami zawodowymi aktorki, bo też i życie prywatne wydaje się coraz mniej "powieściowe". Kończą się związki, niektóre relacje się rozpadają, pojawia się kolejne pokolenie artystów, które inaczej patrzy już na sceniczne dokonania. Hanka Bielicka jednak wciąż przyciąga tłumy - i uwodzi odbiorców w różnym wieku. Jest rozpoznawalna i ceniona, a do tego bardzo dobrze panuje nad wizerunkiem scenicznym. Czytelnicy dowiedzą się między innymi, kto stał za modowymi wyborami Hanki Bielickiej i komu artystka zawdzięczała możliwość realizowania swoich pasji. Katarzyna Droga pokaże postać energiczną, pełną humoru i wewnętrznego ciepła, ale wolną od realizowania stereotypów i podążania jasno wytyczonymi szlakami. Hanka Bielicka - bez względu na okoliczności - nie decydowała się na spełnianie cudzych marzeń, doskonale wiedziała, czego w życiu chce i starała się to osiągnąć. Katarzyna Droga proponuje bohaterkę z krwi i kości, czasem trochę naiwną w uczuciach, ale - dającą się lubić bez względu na niełatwe czasami postawy.

Oczywiście autorka książki dobrze czuje się w odtwarzaniu klimatu obyczajowego i atmosfery życia artystów. Jest tu Danuta Szaflarska, jest Kazimierz Brusikiewicz, jest Ofierski i Dymsza. Każdy wprowadza coś interesującego do historii i pozwala lepiej zanurzyć się w rzeczywistości Hanki Bielickiej. Autorka tomu sięga też po fragmenty monologów - ale bardzo dyskretnie, wplata jedynie wyraziste cytaty do niektórych wypowiedzi Hanki Bielickiej, tak, żeby pokazać, jak dobrze korespondowały one z różnymi stanami emocjonalnymi (i, przy okazji, żeby wyjaśnić, skąd ich popularność). Nie zarzuca odbiorców sceniczną Hanką - pozwala obserwować ją za kulisami. Porusza kwestię chłodnej uprzejmości wobec Ireny Kwiatkowskiej - z tego tematu czyni lejtmotyw części książki. "Dziunia ale dama" to bardzo dobrze napisana opowieść. Świetnie się ją czyta, nawet jeśli wiadomości z biografii Hanki Bielickiej są odbiorcom doskonale znane - a kontekst kabaretowy został omówiony w licznych źródłach. Katarzyna Droga wie, jak nadać fabularnej barwy tej narracji - udaje jej się przekonać do siebie czytelników i sprawić, by dobrze się podczas lektury bawili. Jest to powieść udana i przekonująca do stylu tej autorki, jednocześnie ukazująca potencjał, jaki tkwi w biografiach artystów. Hanka Bielicka to postać, która inspiruje - i to w tomie widać doskonale.

czwartek, 17 marca 2022

Lizzie Cox: Dojrzewanie. Chłopaki / Dojrzewanie. Dziewczyny

Nasza Księgarnia, Warszawa 2022.

Dla nastolatków

Lizzie Cox postanawia uświadomić nastolatkom - dojrzewającym chłopcom i dziewczynom - co dzieje się z ich ciałami i mózgami, jakie zmiany czekają młodych ludzi w najbliższym czasie i z czym wiąże się cały proces wchodzenia w dorosłość. Proponuje zatem dwa bliźniacze (chociaż nie do końca identyczne) poradniki, drobne, zwięzłe, wypełnione humorem i bogato ilustrowane - żeby przekonać do siebie także tych odbiorców, którzy na co dzień od lektur stronią. Są tu tematy powtarzane w obu książkach - między innymi kwestia cery, zmian w wadach wzroku (co ciekawe, autorka przekonuje odbiorców obu płci, że wizyta u optyka nie jest straszna), temat tworzenia związków, seksu (w przypadku dziewczyn osobny rozdział stanowi antykoncepcja, u chłopaków to temat wpleciony w rozdział) - a także płci przeciwnej. Ostrzega autorka przed cyberprzemocą i dręczeniem rówieśników, tłumaczy, czym jest seksizm i jak nie dać się wpędzić w kompleksy. Odrobinę uwagi poświęca higienie (przypomina, jak często brać prysznic i dlaczego nosić aparat na zęby), przygląda się też rodzinom patchworkowym - tłumaczy, co zrobić, jeśli rodzice się rozwodzą i z czym może się to wiązać (wydaje się, że odrobinę za późno, bo takie zagadnienie bardziej przemówiłoby do młodszych czytelników). Stara się Lizzie Cox pisać na luzie, wprowadzać specjalne przerywniki muzyczne i okrzyki wyimaginowanej widowni - niekoniecznie się to odbiorcom spodoba, może właśnie świadczyć o niepotrzebnym stresie autorki przy poruszaniu niewygodnych tematów - przejście w zabawę widać przy wyodrębnianiu niektórych słów, zapisywaniu ich wielkimi literami, albo stawianiu kropek po każdej literze, by lepiej zaakcentować wyraz. Zupełnie jakby Lizzie Cox nie do końca wierzyła w odbiorców i musiała do nich przemawiać językiem z lektur dla kilkulatków. Dba autorka o to, żeby nie przedstawiać odbiorcom jednolitego i nudnego długiego tekstu - dzieli go na drobne akapity, wprowadza osobne ramki i podkreślenia, a także humorystyczne w założeniu ilustracje, tak, żeby każdy szybko mógł zapoznać się z interesującym go tematem i lepiej zapamiętał informacje. Książki utrzymane są w stylu pop właśnie po to, żeby nadało im to lekkości i żeby nie zniechęcało do zgłębiania kolejnych zagadnień związanych z dojrzewaniem. Autorka stara się odnosić do różnych kwestii - udowadnia w ten sposób odbiorcom, że dobrze rozumie ich potrzeby i że jest w stanie im wytłumaczyć, z czym wiąże się dojrzewanie. Nie ma tu mowy o zamęczaniu tematami, ale w związku ze skondensowaniem treści zdarzają się czasami uproszczenia mniej zrozumiałe dla czytelników: dziewczyny dowiadują się, że nie muszą usuwać owłosienia na ciele, jeśli nie mają na to ochoty - a z drugiej strony pisze się tu o konieczności wybrania stanika (jakby ten element garderoby był absolutnie niezbędny). Autorka pomaga odbiorcom w utrzymaniu prawidłowych relacji z rówieśnikami, nawiązuje do typowych problemów w grupie i podaje proste pytania z natychmiastowymi oczywistymi odpowiedziami - jakby chciała się upewnić, że każdy ją dobrze zrozumie. To zatem książeczki dla młodszych nastolatków, pierwsze wprowadzenie w zagadnienie dojrzewania.

środa, 16 marca 2022

Marta Matyszczak: Taka tragedia w Tałtach

Dolnośląskie, Wrocław 2022.

Pazurem pisane

Po raz drugi Marta Matyszczak zabiera czytelników do domu Rozalii Ginter. "Taka tragedia w Tałtach, wyczekiwana przez czytelników następna część serii Kryminał z pazurem, to znów zestaw kryminalnych niespodzianek i fajerwerków humoru. Fajerwerków nieprzypadkowo - tym razem problem pojawia się w sylwestrową noc. Pięciu kumpli z dawnych czasów świętuje, ale moment dla jednego z nich nie jest zbyt szczęśliwy. Zwłoki znajdują się przypadkiem na brzegu jeziora kilka tygodni później. Paweł Ginter musi zatem zaangażować się w śledztwo w Tałtach. Nie ma do tego głowy, odkąd zaczął się jego pozamałżeński romans. Rozalia Ginter nie ma zbyt wiele czasu na sprawdzanie dowodów ewentualnej niewierności małżonka, ma bowiem swoje kłopoty: wszystko wskazuje na to, że popełniona przez nią zbrodnia doskonała wcale taka doskonała nie była. Tajemniczy ktoś wysyła pani weterynarz zdjęcia, których nie można pozostawić bez reakcji. Wszystkiemu przygląda się kotka Burbur, złośliwa i inteligentna istota, która znalazła nowe miejsce na tworzenie dziennika wydarzeń - własną narrację w kocim języku wydrapuje we wnętrzu kuchennej szafki.

Marta Matyszczak w swoim stylu - dowcipnie i z akcentami śląskimi - prowadzi opowieść wielowątkową. Zapewnia czytelnikom sporo wrażeń, miesza wątki ze sfery obyczajowej z kryminalnymi, dokłada do tego prześmiewcze obserwacje społeczne. Naigrawa się z pseudoartystów i funduje odbiorcom wiele ciekawostek z otoczenia Ginterów. Dzieje się tu mnóstwo, a ponieważ toczą się równolegle trzy śledztwa - oficjalne, Pawła, nieoficjalne - Rozalii i najważniejsze - Burbury - odbiorcy zyskują wielowymiarowy ogląd wydarzeń. Autorka interesuje się nie tylko śmiercią Poniedziałka i niesnaskami wśród jego kolegów. Powraca też do sprawy - wydawałoby się - zamkniętej. W domu Ginterów niemal każdy wplątuje się w jakąś sprawę nieakceptowaną społecznie lub niezgodną z prawem (albo przynajmniej zapewniającą silniejsze emocje). I tak rysuje się w tle kolejna tajemnica - związana z wypadkiem Huberta, syna Rozalii. Marta Matyszczak mocno komplikuje bohaterom życie, ale ma też ciekawe pomysły na to, jak rozwiązać kolejne komplikacje - podsuwa odbiorcom sprawy wieloznaczne moralnie i wywołujące szereg refleksji. Skupia się jednak w pierwszej kolejności na rozrywce. Dobrze poprowadzona intryga to jedno - ale śmiechu w tej książce nie da się pominąć.

Burbur utyskuje na swojego mało inteligentnego syna i na ludzkich niewolników (a właściwie niewolnicę Rozalię, bo Pawła kocha nad życie i jego dobro szczególnie kotkę interesuje). Relacjonuje przygody z perspektywy kota i tłumaczy, kiedy przyczyniła się do rozwoju akcji przez interwencję (zwykle - z użyciem pazurów), czym tylko udowadnia, jak wielki potencjał w niej drzemie. Burbur to kotka wyjątkowa, a Marcie Matyszczak udało się uchwycić jej charakterek, przez co zresztą nikt - nawet najbardziej sceptycznie nastawiony do zwierzęcych narracji czytelnik - nie będzie mógł narzekać na ten rodzaj opowieściowych komentarzy. "Taka tragedia w Tałtach" to powieść, która przyciągnie nie tylko fanów kryminału - książka, która sprawia, że czytelnicy szybko przywiążą się do bohaterów i zechcą śledzić ich przygody w całej serii.

wtorek, 15 marca 2022

Julia Biel: Be my Ever

Media Rodzina, Poznań 2022.

Spotkanie

Julia Biel sięga po kalkę, która sprawdza się w amerykańskich powieściach erotycznych z YA - "Be my ever", pierwsza część cyklu dla młodzieży, to powieść bardzo przewidywalna i oparta na sprawdzonych już schematach. Nie doda jej oryginalności pomysł na dramaty rodzinne postaci. Jednak autorka niewiele sobie z tego robi, bo wie, że zyska grono wiernych fanek wśród nastolatek. Zwłaszcza że w ramach samej narracji jest to całkiem niezłe czytadło, a część młodych odbiorczyń może nie wpaść na zachodnie inspiracje (i to inspiracje do bólu). Co więcej, autorka kolejną część planuje rozwijać również tak, jak dzieje się to w amerykańskich seriach dla nastolatek - tym razem oddaje głos dwójce postaci, Maverickowi i Everlee, następny tom ma objąć również parę ich przyjaciół, tak, żeby wprowadzić czterogłos.

Toczy się tu wszystko identycznie jak w amerykańskich historiach, a sama autorka nawet akcję przenosi do Stanów, żeby ułatwić sobie uzasadnianie wydarzeń. Everlee jedzie na studia na drugi koniec kraju. Ucieka od swojej przeszłości, pozostawia za sobą zgliszcza - utrzymuje kontakt zaledwie z jedną osobą. Na studiach zmienia imię i tworzy sobie nową tożsamość, chce udawać kogoś innego i odciąć się od traumatycznych wydarzeń. Nikomu nie zaufa na tyle, żeby wyjawić, co się stało - to jeden z sekretów, który będzie kartą przetargową przy budowaniu prawdziwego związku. Bo oczywiście od razu wpada na Mavericka, przystojnego futbolistę, który również ma w swojej przeszłości mroczny i przykry sekret - i który tak samo jak Everlee nie ufa ludziom. Maverick jest wykreowany tak, żeby budził zachwyt czytelniczek: bardzo przystojny, dobrze zbudowany, znany w szkole sportowiec, a do tego - wrażliwiec, który pisze znakomite wiersze (w porównaniu z innymi produkcjami studentów - na początku autorka funduje czytelnikom nie wiadomo po co przegląd grafomanii). Maverickowi wpada w oko Everlee - próbuje ją zatem poderwać na różne sposoby. Chce przekonać dziewczynę do siebie i udowodnić jej, że jest godny zaufania. Samo to nie byłoby nawet tak rażącą kopią rozwiązań z zachodnich powieści YA, ale autorka zmusza też bohaterów do spędzenia świąt z rodziną chłopaka (co już jest stałym punktem w erotycznych historiach młodych ludzi) - tak, by jeszcze lepiej mogli się poznawać i zyskać akceptację ze strony bliskich. Wiadomo, że punktem przełomowym będzie wyznanie sobie szczegółów z ponurej przeszłości, wiadomo, że związek zawiśnie na włosku, kiedy już będzie się wydawało, że ktoś zyskuje szansę na szczęście - nic w tym zaskakującego. Trochę Julia Biel przesadza, puszczając wodze fantazji w sferze kryminalnej, ale próbuje w ten sposób dodać dramaturgii fabule. Co ciekawe - obyczajówka dla młodzieży do tego stopnia wzorowana na trendach w literaturze YA jest wciąż lepiej napisana niż mnóstwo pozycji z literatury erotyczno-obyczajowej dla dorosłych. Julia Biel potrafi pisać, ale kompletnie nie ma pomysłu na samodzielną fabułę - i to boli.

poniedziałek, 14 marca 2022

Kate Murphy: W ogóle mnie nie słuchasz, czyli co nam umyka i dlaczego to takie ważne

Marginesy, Warszawa 2022.

Uwaga

Na rynku mnóstwo jest już książek dotyczących wystąpień publicznych. Wskazówki, jak mówić, żeby zyskać słuchaczy, należą wręcz do obowiązkowych tematów w różnych poradnikach dotyczących samorozwoju. Tymczasem Kate Murphy chce iść pod prąd i zająć się edukowaniem odbiorców w zakresie uważnego słuchania. "W ogóle mnie nie słuchasz, czyli co nam umyka i dlaczego to takie ważne" to bardziej publikacja z dziedziny psychologii niż tradycyjny zestaw porad - i jako taka będzie przyciągać odbiorców zainteresowanych tematem również od strony teoretycznej. Naturalnie pojawi się tu sporo komentarzy dotyczących sposobów słuchania i wyczulenia na treści przedstawiane przez innych - Kate Murphy przypomina, jakie błędy popełniają ludzie w rozmowach i dlaczego nie mogą zyskać przyjaciół. Wskazuje też inne korzyści z uważnego słuchania: ekstremalnym przykładem może być wyjątkowo skuteczny sprzedawca, ale sztuka ta przydaje się także przy przeprowadzaniu wywiadów czy przy negocjacjach z niebezpiecznymi przeciwnikami. Autorka skupia się na zwierzeniach i na przyjmowaniu ich: brak uważnych słuchaczy prowadzi do samotności. Jednak słuchanie - z umiejętnością słyszenia prezentowanych treści - to coś, co może odbiorców zafascynować. Murphy przypomina, że introwertycy wcale nie muszą być idealnymi słuchaczami. W dobrym słuchaniu przeszkadzają elementy wychowania, przyzwyczajenia, ale też telefony komórkowe - o przeszkadzaczach Kate Murphy może pisać długo - wie, że to coś, co wciąż wymaga analiz i uświadamiania społeczeństw. O co chodzi w aktywnym słuchaniu, jak rozbudzać w sobie ciekawość, jak przyjmować otwartą postawę - to wszystko może wydawać się zbędne, jednak wystarczy wprowadzić w życie przynajmniej część podpowiedzi autorki, żeby szybko zauważyć efekty. Co ważne, autorka omawia też sposoby słuchania w zależności od stopnia znajomości z rozmówcą - takie informacje mogą zaskoczyć czytelników i na pewno przekonają ich do zgłębiania tematu. Owszem, są tu czasami wyidealizowane wizje rozmów albo uwagi, które kojarzą się z oderwanymi od rzeczywistości teoriami - jednak znacznie więcej pojawia się zagadnień wartościowych i przekierowujących myśli czytelników na nowe tory. Kate Murphy wie, w jaki sposób przybliżać odbiorcom stan badań nad słuchaniem i jak dzielić się własnymi doświadczeniami - proponuje lekturę wartościową. Kto zechce, przerobi ją na zestaw podpowiedzi dla siebie - jak poprawić relacje interpersonalne. Kto woli skupić się na samych odkryciach psychologii, ten zyska satysfakcjonującą opowieść. Zdarzają się w niej nawet komiczne anegdoty, scenki, które pozwolą utrwalić sobie wybrane kwestie - na pewno nikogo Murphy nie znudzi. Słuchanie zahacza nawet o umiejętność improwizacji, czyli rodzaj rozrywki (lub zadania z gatunku samorozwojowych) obecnie bardzo popularny. Również i tu umiejętność aktywnego słuchania wpływa na efekt - Kate Murphy dobrze wie, o jakie zagadnienia zahaczać, żeby przyciągać odbiorców.

Płynie z tej lektury wniosek, że słuchanie jest bardzo ważne i warto poświęcić mu trochę uwagi. Nie tylko pozwala na budowanie więzi międzyludzkich, ale też poprawia jakość życia. Dlatego dobrze będzie sięgnąć po tę książkę i przekonać się, jakie zmiany wprowadzić w swoich zachowaniach.

niedziela, 13 marca 2022

Anne Glenconner: Dama dworu. Moje nadzwyczajne życie w cieniu korony

Rebis, Poznań 2022.

Obok księżniczki

Spojrzenia wszystkich skupiają się na przedstawicielach rodów królewskich - damy dworu, chociaż same czują się, jakby były stale na świeczniku, nie wywołują większych komentarzy czy burzliwych reakcji społeczeństwa. Anne Glenconner to jedna z bliższych przyjaciółek księżniczki Małgorzaty, towarzysząca jej podczas rozmaitych uroczystości i trudnych doświadczeń. Książka "Dama dworu" wpisuje się w rynkowe trendy (sporo ostatnio publikacji poświęconych Lady Di i sytuacji na dworze brytyjskim wskazuje, że istnieje zapotrzebowanie na literaturę faktu z tej tematyki), dodatkowo pozwala uświadomić czytelnikom, jak wygląda świat arystokratów. Ponadto jest też autobiograficzną opowieścią pełną niespodziewanych zwrotów akcji. Do tego autorka pomaga w zorientowaniu się, jakie sprawy zaprzątały uwagę władców, a przy tym z humorem ocenia swoje życie - przeważnie wypełnione zmartwieniami i kłopotami dużego kalibru.

Najpierw to relacja dotycząca dojrzewania w przyjaźni z księżniczką Małgorzatą i jej siostrą, która jeszcze nie została królową. Później - kwestia poszukiwania małżonka. Jeszcze później obowiązki damy dworu i sposoby radzenia sobie z komplikacjami różnego rodzaju. Pochowanie dwójki z pięciorga dzieci. Wreszcie - możliwość robienia wszystkiego, na co ma się ochotę - wprawdzie dopiero na emeryturze, ale to i tak wspaniała nagroda za poprzednie troski. Anne Glenconner niejeden raz czytelników zaskoczy. Wydaje się, że będzie zachowywać się godnie i dystyngowanie, tymczasem autorka przyznaje się, że czasami dla relaksu z przyjaciółkami sięga po alkohol. Realizuje swoje marzenia i uczy się niezależności, radzi, jak znaleźć siłę w najtrudniejszych chwilach, ale nie zapomina też o tym, że to ona jest ważna. "Dama dworu" to zatem książka wypełniona niezwykłościami, co automatycznie przekłada się na niezłą lekturę, zwłaszcza jeśli ktoś ceni sobie treści obyczajowe.

Anne Glenconner znajduje sporo miejsca na przedstawienie męża borykającego się z niezdiagnozowaną chorobą psychiczną (stałe napady agresji i dziwne ataki paniki powinny być sygnałem, że należy poszukać pomocy specjalisty, tymczasem bohaterka tomu trwa w nie do końca szczęśliwym małżeństwie i wspiera swojego wybranka), zajmuje się też dziećmi, zwłaszcza tymi, które przynoszą jej najwięcej zmartwień - córki schodzą na dalszy plan, synowie zostają scharakteryzowani dość dokładnie. Nie przedstawia pikantnych plotek z otoczenia księżniczki, jednak dzieli się przemyśleniami na temat tej przyjaźni i tworzenia sobie azylu z dala od wścibskich mediów. Gwarantuje moc silnych przeżyć - ucieszy odbiorców za sprawą szczerości i odchodzenia od konwencji. Anne Glenconner znajduje w sobie sporo energii i siły - stawia czoła rozmaitym wyzwaniom i problemom, nie traci wiary w siebie i potrafi wyjść cało z różnych opresji. Analizuje swoje życie krok po kroku - ale wie, jakie zagadnienia przyciągną uwagę czytelników. Ładna narracja nie odciąga od wydarzeń, autorka budzi sympatię i wie, czego potrzebować będą jej odbiorcy. Niby rejestruje tylko zwyczajną egzystencję - ale otoczenie sprawia, że mnóstwo tu rzeczy niezwyczajnych. To się dobrze sprawdza, a "Dama dworu" staje się nie tylko tomem zaspokajającym ciekawość.

Koloruj i naklejaj: Muminki / Wodne kolorowanie: Przygody Misia Paddingtona

Harperkids, Warszawa 2022.

Ubarwianie świata

Do dwóch serii bardzo lubianych przez dzieci dochodzą teraz kolejne tomiki - więc i szansa na to, żeby znaleźć zeszyt z ulubionym bajkowym bohaterem. W cyklu Koloruj i naklejaj pojawiają się Muminki, a w Wodnym kolorowaniu - Miś Paddington, który ostatnio dzięki filmowi zyskał ponownie sporą popularność wśród kilkulatków.

Koloruj i naklejaj to oczywiście seria, w której na środkowej rozkładówce znajdują się wszystkie obrazki z tomiku w wersji kolorowej - te obrazki należy przykleić we wskazanym miejscu, żeby zyskać podpowiedź, jak powinien wyglądać gotowy rysunek. Co prawda dzieci poradziłyby sobie i bez takiego ułatwienia - ale nie da się ukryć: zabawa naklejkami wydaje się znacznie bardziej atrakcyjna niż zwyczajne kolorowanie. Dorosłych może trochę rozbawić fakt, że kolorowanka dotyczy Muminków - które z natury kolorowania nie potrzebują. Na szczęście w książeczce bohaterowie zostali wyposażeni w przeróżne rekwizyty i kostiumy, które wymagają dodania kolorów. Poza Muminkiem i jego rodziną pojawiają się jeszcze inni mieszkańcy Doliny Muminków - zatem zróżnicuje się stopień trudności i dzieci nie będą mogły narzekać na brak wyzwań. Każda strona to wielkoformatowy obrazek, w którym czasami pojawiają się detale mniej kojarzone z bajką. Część ilustracji należy jeszcze samodzielnie uzupełnić: na przykład dorysować Pannie Migotce kwiaty. Inspirująca może być również Mamusia Muminka, która maluje obrazy bezpośrednio na ścianach (to wprowadza także do tomiku element humoru). Co ciekawe, obrazki na niektórych rozkładówkach korespondują ze sobą - jedna postać tłumaczy istnienie lub emocje drugiej postaci, co ucieszy maluchy. Do obrazków dodawane są jednoakapitowe komentarze na temat wybranych bohaterów - zawierają proste opisy wiążące się z upodobaniami Muminków albo z aktualnymi, utrwalonymi na rysunku, zachowaniami. Dzięki temu dzieci mogą się dowiedzieć, dlaczego w ogóle na obrazkach pojawiają się nietypowe przedmioty - i czemu mają służyć. Muminki to postacie bardzo lubiane przez najmłodszych, więc w cyklu Koloruj i naklejaj mogą zaprosić do swojego świata każdego malucha. Dzieci zyskują tu szansę na rozrywkę - i na ćwiczenie zdolności manualnych.

W Wodnym kolorowaniu wprawdzie naklejek nie ma, ale liczy się coś zupełnie innego: magia druku. "Wystarczą woda i pędzel" głosi hasło na okładce i to obietnica dla wszystkich mam - że zabawa nie skończy się dużym sprzątaniem. Miś Paddington oraz inni bohaterowie z bajki są tu przedstawieni w formie konturów wypełnionych czarnymi kropkami. Pomalowanie obrazka wodą sprawi, że obrazki automatycznie nabiorą kolorów - dziecko nie musi się zastanawiać nad doborem barw, zostanie zaskoczone tym, co oferuje wydawca. To rozrywka, która spodoba się zwłaszcza młodszym dzieciom - ćwiczenie polegać będzie na próbach utrzymania pędzla w obrębie konturów, co nie zawsze kilkulatkom wychodzi. Zabawa ucieszy odbiorców - przede wszystkim ze względu na niespodziewane rozwiązania i tajemniczy sposób pojawiania się kolorów na czarno-białym obrazku.

Obie serie mają już sporo różnych tytułów, ale bardzo dobrze sprawdziły się zasady ich tworzenia - to zaproszenie dla dzieci do zabawy.

sobota, 12 marca 2022

Piotr Milewski: Dzienniki japońskie. Zapiski z roku Królika i roku Konia

Świat Książki, Warszawa 2022.

Sens podróży

Piotr Milewski odkrywa Japonię po swojemu. Nie zamierza realizować kolejnych punktów z przewodników turystycznych, wiedzę o tym, co sprawdzić i czego doświadczyć czerpie od napotykanych na drodze osób. Ze wszystkimi chce rozmawiać, jeździ autostopem, żeby jak najpełniej poznawać specyfikę miejsc, do których trafia. Ma mnóstwo czasu, może sobie pozwolić na błądzenie i na stopniowe odkrywanie otoczenia. I ten niespieszny rytm bardzo koić będzie czytelników, bo nawet jeśli autor nawiązuje do zniszczeń wojennych czy własnych drobnych przykrości - to nigdy nie rezygnuje ze stoickiego spokoju w narracji. "Dzienniki japońskie. Zapiski z roku Królika i roku Konia" to właśnie taka lektura, jakiej poszukuje się w długie zimowe wieczory: pozwalająca na odbywanie literackich podróży i przeżywanie z autorem kolejnych jego nietypowych spotkań ze zwyczajnymi ludźmi.

Piotr Milewski opowiada, dzieląc się z odbiorcami wiedzą na temat kultury Japonii i miejscowych zwyczajów. Stara się przybliżać nietypowe i co bardziej egzotyczne odkrycia, przedstawia liczne ciekawostki - nie jak z podręcznika, a te nieoczywiste, bazujące na zaskoczeniach. Pozwala czytelnikom na przechodzenie tras ze sobą - sam musi je dopiero odkrywać, a przecież może pomóc w poznawaniu Japonii od najbardziej ludzkiej strony. Każdy rozdział w tej książce to osobny temat, pokazujący mentalność Japończyków albo tradycje. Autor doskonale rozumie kulturę, z którą ma do czynienia - ale jest też w stanie bez trudu wyłapać różnice między podejściem Europejczyka i mieszkańca Japonii do rozmaitych komplikacji czy utrudnień w codzienności. Odnotowuje zatem liczne absurdy i dzieli się nimi z odbiorcami - zapraszając ich do poszukiwań kolejnych niespodzianek. Wyjaśnia motywacje w zachowaniach napotykanych ludzi i standardy, które dziwić mogą tylko osoby spoza Japonii. Felietonowość rozdziałów sprawia, że może czasami podzielić się tematami z historii kraju albo opowieściami geograficznymi, skupić na topografii miast czy też - zająć się opisywaniem barwnych tradycji. Nie potrzebuje do tego świąt: nawet zwykłe czynności mogą funkcjonować jak coś niezwykłego dla czytelników i Piotr Milewski świetnie zdaje sobie z tego sprawę. Można mu zaufać - sprawdza się jako ten, który tłumaczy orientalną kulturę. Chodzi własnymi drogami i przyzwyczaja się do utrudnień, uczy się, jak sobie z nimi radzić - lubi wyzwania, a Japonia ich nie szczędzi. Piotr Milewski szuka miejsc, które powiedzą mu najwięcej o zwykłych mieszkańcach i o ich przyzwyczajeniach. Zagląda do barów, podejmuje dialog z napotykanymi ludźmi, opisuje gościnność tych, u których mógł się zatrzymać (i przy okazji rejestruje ich drobne dziwactwa lub nietypowe pomysły). Ponieważ rozdziały są krótkie, a autor nie zamierza zamęczać odbiorców wielopiętrowymi analizami - skupia się za to na reportażowym charakterze opowieści - ta książka może ucieszyć czytelników spragnionych rozrywki podlanej odrobinę edukacją. "Dzienniki japońskie" to zestaw minireportaży, opowieści bezpośrednich, w pełni angażujących odbiorców. Nie trzeba wcale być fanem japońskiej kultury i mentalności, żeby czerpać radość z lektury "Dzienników japońskich" - to książka, która nadaje się świetnie dla poszukujących praktycznych wiadomości, ale i dla tych, którzy nie zamierzają ruszać się z wygodnego fotela. Piotr Milewski w swoich podróżniczych i wielokulturowych relacjach nie zawodzi.

Opowiem ci, mamo: Co robią koty / Co robią pająki / Co robią samoloty

Nasza Księgarnia, Warszawa 2022. (wznowienie)

Cykl wznowień

Kartonowa seria Opowiem ci, mamo pojawia się ponownie na rynku - i to cieszy, bo ilustrowane i wielkoformatowe kartonowe tomiki bardzo dobrze się sprawdziły. Kolejni ilustratorzy dzielą się niebanalnymi pomysłami i trafiają do naprawdę różnych grup odbiorców - w zależności od zainteresowań dzieci można dopasować treści do ich potrzeb. Do tego tomiki z cyklu Opowiem ci, mamo są interaktywne - zawierają zestawy łamigłówek i zadań logicznych do wypełniania bez użycia długopisów czy kredek - można zatem jednocześnie podczas lektury ćwiczyć różne umiejętności i trenować spostrzegawczość.

"Co robią koty" to propozycja Nikoli Kucharskiej. Ta autorka wykorzystuje parodie różnych gatunków: pojawia się między innymi schemat, psychotest, czy powinno się mieć kota. Jest to też tomik, który fabularyzuje zagadnienie: w tej rodzinie jest już kot, Gbur. Ale niedługo przybędzie jeszcze jeden zwierzak, mała Żabka - wzięta ze schroniska, bo Nikola Kucharska przypomina, że warto przygarniać czworonogi. Gbur i Żabka to towarzystwo, które zapewni wielki rozgardiasz i przyczyni się do całkowitego odrzucenia nudy. Zadania wiążą się zatem z rejestrowaniem przygód bohaterów i z naprawianiem tego, co zdążyli w swoich harcach zepsuć. Nikola Kucharska poza prezentowaniem życia codziennego (zabawnych scenek z życia z kotami) przemyca informację o tym, że koty zasługują na miłość. Proponuje odbiorcom wielkoformatowe obrazki, wypełnione chaosem i ciekawostkami - trzeba uważnie się przyglądać, żeby wyłapywać na rysunkach konkretne wydarzenia. Proponuje i przekrój domu, i widok na ulicę, scenki z parku czy z innych miejsc, do których można się z kotami wybrać. Dzięki temu znacznie dłużej będzie się oglądało tomik i znacznie więcej czasu się nad nim spędzi. Dzieciom dostarczy to rozrywki, ale też motywacji do opowiadania. Ćwiczenie sztuki narracji staje się zatem jednym z ważniejszych sposobów odbioru - Nikola Kucharska wprawdzie trochę komentarzy dodaje, ale - niewiele, żeby nie odbierać dzieciom przyjemności odkrywania tematów. Koty nie są tu słodkimi mruczkami do przytulania - to zwierzaki z charakterem, brojące i psocące bez przerwy. Ale autorka wie, że kociarzy do siebie przekona, także dowcipami na temat czworonogów.

Zwierzęce tematy - chociaż w zupełnie innej formie - proponują Daniel de Latour i Marcin Brykczyński. "Co robią pająki" to bajkowa wizja wyprawy jednego z pająków - i przy okazji możliwość zajrzenia do świata owadów (rzecz nie dotyczy wyłącznie pajęczaków: pojawiają się tu mrówki, komary, trzmiele, muchy i inne stworzenia). Bohaterowie organizują orkiestrę i zapewniają sobie rozrywki, tak, żeby przyciągnąć też dzieci - światem przypominającym ten ludzki. Jest tu bardzo wesoło (zresztą kiedy za ilustrowanie bierze się Daniel de Latour, nie może być inaczej), komiczne perypetie owadów i pajęczaków skłaniają do śledzenia niespodzianek na rysunkach. Komiksowe miny postaci jeszcze bardziej przyciągają do opowieści. I tutaj jest sporo zagadek dla najmłodszych - i nawet jeśli jakieś dziecko boi się pająków, dzięki takiej publikacji będzie mogło się przekonać, że to stworzenia, które zasługują na uwagę. Autorzy rozbudzają ciekawość i przedstawiają sytuacje, które rozśmieszą kilkulatki - cały tomik zatem zamienia się w wielką przygodę z mikroświata. Pająki są niebywale kreatywne i umożliwiają zabawę, także małym odbiorcom. Artur Nowicki sięga po zagadnienie, które zachęci do lektury i wypełniania poleceń zwłaszcza małych chłopców - "Co robią samoloty" to przygody małej Wilgi, która na niebie spotyka liczne maszyny z różnych sfer. Może przypomnieć dzieciom (albo uświadomić im), do czego wykorzystywane są samoloty, jak to się dzieje, że latają, co mają w środku, co dzieje się na lotnisku, jakie maszyny poza samolotami mogą wzbijać się w powietrze. Mnóstwo tu ciekawostek dla maluchów, a teksty zachęcają do sprawdzania, co do zaoferowania ma ilustrator. Jeśli jakieś dziecko interesuje się maszynami latającymi, będzie usatysfakcjonowane przygodami małej Wilgi. Nie brakuje tu elementów dramatycznych i burzliwych, Artur Nowicki przedstawia bardzo różne sytuacje, nie zawsze w pełni bezpieczne. Tłok na niebie potrzebny mu po to, żeby zmusić dzieci do uważnego śledzenia rozkładówek - i do wyciągania własnych wniosków na temat tego, co robią samoloty. Jest to także publikacja, która sprzyja rozwijaniu umiejętności narracyjnych, najlepiej sprawdzi się w przypadku kilkulatków, zafascynuje je i przekona, że, warto zaglądać do książek.

piątek, 11 marca 2022

Henry Mance: Jak kochać zwierzęta w świecie człowieka?

Rebis, Poznań 2022.

Niekochanie

Ten tytuł jest mocno mylący. Henry Mance nie zastanawia się bowiem, jak wygląda dzisiaj miłość człowieka do zwierząt, pokazuje raczej, w jaki sposób ludzie podporządkowują sobie i swoim potrzebom świat zwierząt i jak zamęczają kolejne gatunki - na przykład przy hodowlach na wielką skalę. "Jak kochać zwierzęta w świecie człowieka" to bardzo minorowa w tonach opowieść o rozmaitych nadużyciach z różnych sfer - prowadząca do refleksji, że należy jak najszybciej uświadomić społeczeństwa i wprowadzić niezbędne zmiany w celu chronienia zwierząt i redukowania ich cierpień czy strachu.

Henry Mance należy do tych autorów, którzy lubią dowiadywać się wszystkiego bezpośrednio, samodzielnie sprawdzać, co i jak. Na potrzeby książki przeprowadza liczne rozmowy - ze specjalistami z różnych dziedzin - ale sam też podejmuje się wyzwań, jakie większości czytelników nie przyszłyby nawet na myśl. Zatrudnia się między innymi w rzeźni, żeby sprawdzić, jak wygląda praca tam - i jego relacja może być dla części czytelników szokująca. Odwiedza fermy trzody chlewnej i sprawdza, jak zmieniły się ciała zwierząt w procesie "produkcji" kolejnych przeznaczonych do uboju gatunków. Nie poprzestaje na mówieniu o tym, jak tworzy się mięso. Namawia do rezygnacji z jedzenia nabiału - odwołując się do obrazów cieląt oddzielanych od matek (i z reguły szybko uśmiercanych). Zajmuje się tematem przełowienia i próbuje łowić pstrągi tęczowe, przypominając odbiorcom, że ryby czują ból. Pyta o świadomość omułków i o sposoby rozwiązania problemu z przełowieniem. Zastanawia się nad myślistwem - zwłaszcza nad zabijaniem zwierząt dla rozrywki. Pyta o to, czemu służą ogrody zoologiczne - i czy na pewno ich istnienie jest dobrze uzasadnione. Pokazuje, jak na naszych oczach wymierają kolejne gatunki - i przypomina o nielegalnych rozrywkach, w których ludzie wykorzystują zwierzęta. Zajmuje się też kwestią ras zwierząt. Jak kochać zwierzęta to naprawdę kilkuakapitowy poradnik dla tych, którzy po lekturze czują się wstrząśnięci i chcą coś w swoim życiu zmienić - ale autor przez cały pokaźny tom przypomina odbiorcom, że na działania na masową skalę prowadzą praktycznie do zagłady zwierząt, ale zmiany można zacząć już na poziomie małych gestów. Długo przekonuje do wegetarianizmu i weganizmu, podkreśla, jakie korzyści z tego płyną. Ale przecież tragedie zwierząt nie sprowadzają się tylko do sytuacji zwierząt z ferm hodowlanych i to Henry Mance bardzo starannie podkreśla. Jest jego książka przewodnikiem po tym, jak ludzie uzurpują sobie prawo do panowania nad światem przyrody. Podsuwa mnóstwo tematów do przemyslenia i zestawia sytuację zabijanych okrutnie stworzeń z umiłowaniem do oglądania filmików z kotami w internecie. Henry Mance dostrzega kontrasty i absurdy - a dzięki temu może być dla odbiorców bardziej przekonujący. Zależy mu przede wszystkim na przekazywaniu ważnych treści, nie na prawieniu morałów i namawianiu do zmiany: zmiany mają być efektem wyciąganych z lektury wniosków i przychodzić powinny po namyśle - wtedy będą najbardziej wartościowe i przyczynią się do uchronienia zwierząt przed bezsensownym cierpieniem.

czwartek, 10 marca 2022

Krzysztof Łapiński: Świnia Malwina

Agora, Warszawa 2022.

Ratunek

Zwierzęta z Lasu Kabackiego dokonują wielkiego odkrycia. Niby spodziewają się, że samochody - czyli to coś, czym poruszają się ludzie - nie przynoszą nic dobrego, ale tym razem prawda nawet je zaskakuje. Oto w samochodzie - w klatkach - ukryci są ludzie. Albo ktoś bardzo podobny: mają jasną skórę i przestraszone, smutne oczy. Tylko dlaczego po takim transporcie na poboczu drogi zostaje dziwne zwierzę? Dzik Dzikus i jego przyjaciele nie zostawią nikogo w potrzebie. I tak poznają Malwinę, świnię, któa wyrwała się na wolność. Las Kabacki zna takie przypadki: kiedyś uciekł z zoo guziec, który teraz dzieli się swoją mądrością z innymi stworzeniami. Świni Malwinie też najwyraźniej może się udać: już przecież wymknęła się ludziom. Teraz wystarczy tylko udzielić jej potrzebnej pomocy. A w tym wypadku wszystkie zwierzęta są zgodne: trzeba przyjść na ratunek nieznajomej, która dość szybko zyskuje wielu przyjaciół. Chociaż dziwna - zupełnie jak dzik bez sierści - o nietypowym kolorze skóry i nieco zwalista - daje się lubić. Najpierw długo śpi, bo musi odpocząć po silnych wrażeniach. Później jednak wyrusza w długą wyprawę, by zyskać wolność i możliwość decydowania o sobie. Nikt nie mówi do końca, jaki los spotkałby Malwinę, gdyby nie uciekła z samochodu - ale wiadomo, że byłoby to coś strasznego. Nieprzypadkowo zwierzęta w transporcie miały przerażone oczy, a powietrze pachniało strachem i bólem. Malwinie udało się tego uniknąć, może zatem pomóc w uświadamianiu wszystkim - z odbiorcami włącznie - że świnie są bardzo inteligentne i sympatyczne. Podobnie zresztą jak dziki.

Rozpoczyna się brawurowa akcja. Jest mędrzec - guziec mieszkający w lesie i dyrygujący z ukrycia całym różnogatunkowym stadem. Są dziki i inne zwierzęta skore do pomocy Malwinie. Sama bohaterka będzie musiała się sporo natrudzić, żeby pojąć, na czym polega życie na wolności: nawet jedzenie zdobywa się tu zupełnie inaczej. Ale Malwina również nie jest bezbronna: nauczyła się rozmaitych sztuczek (między innymi - gry w kółko i krzyżyk) - i może wykorzystać swój talent, żeby zyskać pożywienie. Za świnią przez cały czas podążają ludzie - czarne charaktery powieści. Są jednak nie tak sprytni jak zwierzęta. W dodatku - nie wszyscy sieją zniszczenie i śmierć. Istnieje miejsce, które może być postrzegane jako raj dla świni i spełnienie najskrytszych marzeń.

Malwina to postać, która przekonuje do siebie i przypomina, że trzeba troszczyć się o wszystkie zwierzęta. Pozwala małymi krokami zmieniać świadomość kolejnych pokoleń na temat krzywdy zwierząt hodowlanych. Dzięki takiej lekturze można pokochać świnie - i chcieć je ocalać. Dzieci zyskują dynamiczną, pełną ciekawych wydarzeń historię, humorystyczną, ale też uczącą empatii. Książka jest pięknie wydana: na grubym papierze i z dużym drukiem (co ułatwia samodzielną lekturę kilkulatkom, które muszą ćwiczyć sztukę czytania). Ale to Marta Kurczewska swoimi świetnymi ilustracjami buduje przestrzeń, w której chce się pozostawać jak najdłużej.

środa, 9 marca 2022

Ian Stewart: Po co nam matematyka?

Prószyński i S-ka, Warszawa 2022.

Potęga

Ian Stewart rysuje wykresy ze świnkami i odwraca sympatyczne zwierzęta. Prezentuje dinozaury i szyfruje wiadomości. Przygląda się zdjęciom rentgenowskim i kotu podobnemu do guacamole. Przygotowuje fotografie. A to wszystko, żeby spopularyzować matematykę - na poziomie znacznie przekraczającym programy szkolne. I żeby przekonać odbiorców do tej dziedziny wiedzy. "Po co nam matematyka" to kolejna publikacja Stewarta pokazująca, jak często rozwiązania matematyczne mogłyby ułatwić codzienne zadania - i nad jakimi kwestiami głowią się największe umysły ścisłe. Matematyka sama w sobie nie służy do obliczeń, nie teraz, kiedy kasy podają wszystkie wartości bez konieczności wskazywania reszty i kiedy moc obliczeniową komputerów wykorzystuje się do tworzenia coraz bardziej wymyślnych technologii. Matematyka zatem to nie banalne równania i zadania tekstowe - to przygoda, która pojawia się w różnych aspektach codzienności. I o ile nikogo nie zdziwi fakt, że pomoże we wskazaniu liczby płytek potrzebnych do wyłożenia podłogi (nawet w okrągłym pomieszczeniu), o tyle już matematyka w planowaniu przeszczepów nerek zaskoczy niejednego. Ale Ian Stewart przyzwyczaił czytelników do nietypowych przykładów i bardzo obrazowych sytuacji. Wykorzystuje je, żeby zaintrygować i przyciągnąć do opowieści o królowej nauk. Dzięki temu może swobodnie prowadzić narrację związaną z odkryciami i problemami do rozwiązania - a przy okazji uświadamiać czytelnikom, że matematyka to znacznie więcej niż liczby.

Dzieli autor ten tom na części tematyzowane i sięgające do różnych dziedzin spoza matematycznego świata. Przygląda się i bezzałogowym samochodom, i lodowcom, wyszukuje zagadnienia, które przyciągną - na zasadzie rozbudzanej ciekawości - dorosłych, którzy lubią dowiadywać się czegoś nowego. Choć trudne to do wyobrażenia, o najtrudniejszych kwestiach pisze z humorem: świadomy, że lekki styl pomoże przyswoić sobie dowody i opracowania wzorów. Nie ma tu miejsca na pełne wykłady, książka ma charakter popularyzatorski - a jednak trzeba będzie mocno się nad nią skupiać, żeby nadążać za komentarzami Stewarta. Widać, że ten autor uwielbia matematykę i świetnie ją rozumie, a do tego satysfakcję sprawia mu dzielenie się z odbiorcami co ciekawszymi zagadnieniami z tej dziedziny. "Po co nam matematyka" to książka, która wcale nie przekonuje, że warto uczyć się przedmiotów ścisłych. Ona udowadnia, że bez matematyki nie można się obejść w medycynie, polityce i w kosmosie, w fabryce produkującej sprężyny i przy wymyślaniu obrazu widzianego oczami lecącego smoka. Matematyka jest wszędzie - i wszędzie może fascynować. Fakt, że autor przedstawia skomplikowane wzory i większości masowych odbiorców odechce się kombinować z szyframi już na pierwszym poziomie utajniania treści - ale jeśli ktoś pasjonuje się tematem, a ponadto trafił już na publikacje Iana Stewarta - z pewnością i tutaj pozwoli się porwać do świata liczb i wzorów. Jest to książka trudna, owszem, ale bardzo satysfakcjonująca i w przystępny sposób prezentująca najtrudniejsze kwestie związane z matematycznymi odkryciami.