* * * * * * O tu-czytam
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.

Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.

Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.

Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com

poniedziałek, 5 marca 2012

Teatr Gry i Ludzie: Cyberbajarz

Tekst: Stanisław Lem
Reżyseria: Michał Tramer
Scenografia: Michał Tramer/ Bartosz Socha
Opracowanie muzyczne: Szymon Strużek
Kostiumy: Anna Kandziora
Realizacja światła i dźwięku: Piotr Sadlik
Na scenie: Beata Zawiślak, Bartosz Socha, Szymon Strużek
W spektaklu wykorzystano rysunki Michała Wojnara.


Kosmiczna przygoda

Maszyna, która potrafi stworzyć wszystko, co zaczyna się na literę n, jest naprawdę doskonała. Wyprodukuje neutron (chociaż większość maluchów pojęcia nie ma, co to słowo znaczy – i nie dowie się tego podczas spektaklu), nić, nasturcję, która pełni rolę telefonu, a nawet noc. Potrafi też opowiedzieć bajkę – gdy poprosi się o narrację. A w bajce – jak to w bajkach bywa – jest król, który radość czerpie z prowadzenia wojen, jest stara maszyna cyfrowa, która sporo umie, choć władca jej nie docenia. Jest i wielki, groźny Elektrosmok, przypadkiem powołany do istnienia – dowód na to, że każde urządzenie może stać się niebezpieczne, kiedy trafi na nieodpowiedzialnego użytkownika. Nie maszyny stanowią w końcu największe zagrożenie…

„Cyberbajarz” Teatru Gry i Ludzie to futurologiczny popis, który wnętrze starego dworca kolejowego zamienia w krainę pełną maszyn i wynalazków. Proza Lema (opowiadania „Jak ocalał świat” i „Bajka o starej maszynie cyfrowej, co ze smokiem walczyła” - pierwsze stanowi ramową konstrukcję dla drugiego) staje się tu pretekstem do przedstawienia fantazyjnych lalek – i do gry aktorskiej na wysokim poziomie, do zabawy cieniami i do żartów na wielu płaszczyznach – choć samo zakończenie uśmiechom nie sprzyja. Artyści z Gier i Ludzi tradycyjnie już traktują dzieci jak najbardziej wymagającą publiczność – to sprawia, że na ich sztukach nie będą się nudzić i dorośli. „Cyberbajarz”, mimo że miejscami dość trudny, urzeknie odbiorców malowniczością i pomysłami realizacyjnymi. Kilka ładnych niespodzianek czeka tu widzów. Po raczej statycznym i nieco za długim wstępie akcja rozwija się już bardzo szybko, a dodatkowej dynamiki dodają jej przejścia od aktorów do lalek – i od lalek do teatru cieni. Różne części historii pozwalają przykuć uwagę kilkulatków dzięki niespodziewanym zmianom sposobu opowiadania. Jednocześnie prosty zabieg – użycie rzutnika – umożliwia niewyobrażalne wręcz rozszerzenie przestrzeni scenicznej – wystrzelenie rakiety na Księżyc czy sceny walki ogromnego Elektrosmoka z kolejnymi zastępami wojsk nie są tylko elementem relacji, ale unaocznioną warstwą złożonej bajki.

W Teatrze Gry i Ludzie kukiełki i lalki działają na wyobraźnię. To misternie przygotowywane (często ze „zwykłych” przedmiotów) figury, animowane z wielką wprawą i konsekwencją. W „Cyberbajarzu” również nie zabrakło galerii oryginałów. Król Poleander ma głowę z metalowej puszki, wyciętej u góry na kształt korony, świecące oczy, ruchomą głowę i żuchwę. Berło jest fragmentem jakiegoś większego mechanizmu, a z drugiej dłoni króla wystają kable. Rotmistrz może wysuwać głowę na cienkiej szyi wysoko w górę i salutuje bez przerwy czymś w rodzaju miniaturowej maczugi (a czyni to z taką gorliwością, że zastanawiałam się, kiedy rozpadnie się na części… ze spektaklu wyszedł bez draśnięcia). Ogromny Elektrosmok ma szyję z długiej srebrnej rury, czasami miga światełkami w tułowiu – skomplikowanym systemie rurek, kabli, śrubek i wszystkiego, co może kojarzyć się z maszyną. Do tego dochodzi jeszcze scenografia – również zresztą maszyna – pełna rur, pokręteł i zębatek, wyposażona w srebrny kwadrat, który okaże się ekranem… Całość robi wrażenie – nie tylko na dzieciach. Zachwyca dopracowanie tych lalek i scenografii, myśl konstrukcyjna, sposoby na nietypowe wykorzystanie rozmaitych sprzętów i efekt, jaki to wszystko daje. Nie ma sensu opisywanie, to trzeba po prostu zobaczyć.

Ale same lalki, choćby i najpiękniejsze, nie ożyłyby bez dobrych animatorów. Bartosz Socha znowu udowadnia, że jest w tym fachu perfekcjonistą. Buduje postać króla nie tylko intonacją czy ruchami rąk, ale też mikrogestami, drgnięciami głowy lalki, podejrzliwymi spojrzeniami, a nawet ruchami szczęki. W tych drobiazgach najlepiej potrafi uwiarygodnić postać: król zdaje się naprawdę istnieć, zapomina się za to o aktorze, który czuwa nad każdym jego gestem (sprawdzają się przy tym pomysłowe kostiumy zaprojektowane przez Annę Kandziorę – futurystyczne w ramowych scenach rozmów konstruktorów, pozwalają dyskretnie zniknąć aktorom przy animowaniu lalek). Ograniczone przecież możliwości sterowania lalką nie przeszkadzają w tworzeniu nawet jej mimiki. Socha wie, jak zahipnotyzować widzów. W „Opowieściach Wagantów” dawał popis różnorodnych sposobów ożywiania lalek (często bardzo dziwnych). Tu od początku wewnętrznej narracji tworzy zachowania króla – któremu swobody scenicznej, czystości przekazu i pewności siebie pozazdrościć by mogło wielu serialowych aktorów. Trudno przez to powiedzieć, co właściwie Bartosz Socha przez większość czasu na scenie robił, bo Poleander całkowicie go przyćmił.

Szymon Strużek za to został ulubieńcem małej widowni. Jako aktor – za sprawą całego szeregu komicznych min, dzięki roli – lekko zahaczającej o motyw klauna (nieporadność, nieudolnie maskowane tchórzostwo, sztuczna buta). Jako animator również sprawdził się znakomicie, chociaż nie miał łatwego zadania. Nie zapominał o eksponowaniu stanów emocjonalnych Rotmistrza (a trzęsąca się ze strachu kupa żelaza to bardzo ładny obrazek), jako ogromny i groźny Elektrosmok wykazał się między innymi dobrym wyczuciem granic sceny. I umiejętnie włączył w pewnym momencie dzieci do spektaklu. W odróżnieniu od Sochy, Szymon Strużek tworzył swoich bohaterów na bazie karykatur, za każdym razem eksponując i wyolbrzymiając inną ich cechę. Stanowił świetną przeciwwagę dla Poleandra, a chociaż jego postacie miały momentami mniejsze znaczenie, nie dawał się spychać na dalszy plan.

I wreszcie Beata Zawiślak. Opakowana w wielkie pudło z intrygującymi przyciskami imitowała kiedyś-nowoczesną maszynę cyfrową, dodając do niej pierwiastek kobiecości. Arsenał minek, żądań i zachcianek przedstawianych w sposób charakterystyczny dla rozkapryszonej damy wypadł tu rewelacyjnie. Mam wrażenie, że kiedy Beata Zawiślak pojawia się na scenie razem z Bartoszem Sochą, podejmuje z nim zdrową rywalizację o uwagę dzieci. A że może korzystać z całego repertuaru środków zakazanych w poważnym, męskim świecie, często potyczki wygrywa. Jako archaiczna maszyna raz jest dumna i władcza, raz wystraszona i niepewna. Bywa zazdrosna i wściekła, obrażona lub łagodna i potulna – ma więc najwięcej szans, by trafić do małych odbiorców. Wykorzystuje to bez zarzutu.

Podobał mi się sposób, w jaki Piotr Sadlik wykorzystywał w spektaklu światło. Sztuczka z zamianą dnia w noc była preludium do późniejszych, już bardziej dyskretnych popisów – ale to też pierwsza okazja do uświadomienia dzieciom, jak szybko można zmienić sytuację na scenie. Magia teatru zadziałała. Lekkim przyciemnieniem świateł (modyfikowanym jeszcze na potrzeby projekcji) sygnalizował zupełnie inną przestrzeń i kompozycję przedstawienia. Także sceny konfliktów czy zagrożeń nie pozostawały bez świetlnego komentarza: łatwo w takim wypadku popaść w przesadę, ale Piotr Sadlik ustrzegł się błędów i zaproponował naprawdę udane rozwiązania.

Najtrudniejszy w tym wszystkim okazał się tekst. Futurologiczny język czy obecność fachowych terminów mogłyby zniechęcić maluchy – gdyby nie przeplatanie skomplikowanych fraz i poleceń humorem, zwłaszcza sytuacyjnym. Nie zabrakło tu i tak charakterystycznego dla Gier i Ludzi mrugnięcia okiem do dorosłych – którzy mogli wyłapać kilka drobnych językowych zabaw czy intertekstualiów. Warto by natomiast poprawić głos z offu przy scenach walk ze smokiem – w scenicznej panice przestaje być zrozumiały – i kontury w rysunkach przedstawianych na rzutniku: o ile w niewielkich salach nie ma problemu z oglądaniem obrazów, o tyle już w większej przestrzeni pojawią się kłopoty.

Artyści z Teatru Gry i Ludzie nie stworzyli infantylnego i uproszczonego spektakliku do chałturowych występów, a porządne, pełnowartościowe przedstawienie, które z czystym sumieniem można polecić odbiorcom. „Cyberbajarz” pod względem aktorstwa może się podobać, a dzięki scenografii i lalkom – cieszy oko najwybredniejszych.


fot. Magda Tramer (zdjęcie z archiwum Teatru)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz