* * * * * * O tu-czytam
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.

Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.

Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.

Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com

niedziela, 29 stycznia 2023

Lizzie Shane: Był sobie psiak

Rebis, Poznań 2023.

Umowa

Takich opowieści czytelniczki chcą, jeśli mają akurat ochotę na romans oparty na wzajemnym porozumieniu. Coś, co sprawdziło się we "Friends with benefits", w pewnym momencie zaczyna przekonywać całe rzesze autorów powieści dla mas. Bo przecież nie chodzi o to, żeby w kółko opisywać eksplozję namiętności nie do opanowania, tylko żeby przekonać do uczucia rodzącego się między dwojgiem ludzi z różnych sfer. Ci bohaterowie po prostu muszą zyskać kibiców w swoich perypetiach okołomiłosnych - bo kompletnie nie nadają się na obsadę klasycznego romansu. Deenie to kobieta wolna pod każdym względem. Nigdzie nie zagrzewa miejsca zbyt długo, kocha podróże i nie układa zawodowych planów na dłużej - nie ma to sensu, skoro i tak nie wie, gdzie znajdzie się za pół roku. Connor z kolei to uporządkowany i nudny prawnik. Do tego stopnia zajęty pracą, że otrzymuje nawet ostrzeżenie ze strony przełożonych: powinien odrobinę uporządkować swoje życie prywatne, jeśli chce dalej robić karierę. Connor zraził się do związków po tym, jak zostawiła go narzeczona. Stracił wtedy poczucie bezpieczeństwa i chęć do wstępowania w kolejne relacje. Nawet nie wie, jak miałby znaleźć nową partnerkę. Deenie jest nieakceptowana przez własną rodzinę, ma mnóstwo kompleksów i ukrywa je pod pozorami beztroski. Nie chce się w nic angażować, żeby nie dać się zranić. Deenie spędza sporo czasu z Connorem: tresuje jego psa, Maximusa, z którym Connor nie umie sobie dać rady. Stopniowo pojawia się w jego życiu, bo sama potrzebuje wsparcia: mężczyzny, który na rodzinnych imprezach będzie udawał jej partnera. Connor realizuje identyczny scenariusz: musi na spotkaniach firmowych pojawić się z kobietą u boku. Zawierają więc umowę...

"Był sobie psiak" to bardzo ciepła i pełna humoru powieść obyczajowa nie tylko dla fanów czworonożnych przyjaciół. Skupi miłośniczki dobrych romansów, bo chociaż oczywiste jest, że bohaterowie muszą związać się ze sobą i że pasują do siebie, chociaż sami tego nie dostrzegają. Lizzie Shane bawi się tematem rodzącego się uczucia, pozwala odbiorczyniom mocno zaangażować się w przygody bohaterów i zachęca do analizowania ich doświadczeń, ale i tak najważniejsze będzie przeżywanie tego, co bezpośrednio w akcji. Pies to wyłącznie pretekst do spotkań, a jednak także czynnik wyzwalający sympatię czytelników. Lizzie Shane stawia na filmowe sceny, dzięki którym bohaterowie mogą zrozumieć, że są sobie pisani, a przynajmniej spojrzeć na siebie nawzajem z innej perspektywy. Sporo tu zagadnień, które przyciągają i które pokazują, jak bardzo konwenanse przeszkadzać mogą w osiąganiu szczęścia. W "Był sobie psiak" autorka uczy, jak chwytać chwilę, jak porzucić stereotypy i schematy, żeby móc czerpać radość z codziennych doświadczeń. Nie moralizuje, za to przynosi ciekawą historię. Siłą tego tomu staje się dobra, precyzyjna narracja, która pod kątem psychologicznym jest dopracowana tak samo dobrze jak z uwagi na szczegóły: liczą się i smugi brokatu na ciele Deenie, i umiejętność operowania słowem w zakresie odwzorowywania uczuć postaci. Jest to powieść, która wciąga - jeśli ktoś akurat potrzebuje czytadła romansowego, obyczajówki dobrze napisanej, to będzie to znakomity wybór. Lizzie Shane pokazuje, jak można wykorzystywać ograne tematy w oryginalny sposób.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz