sobota, 31 lipca 2021

Sue Roberts: Mój gorący francuski romans

Świat Książki, Warszawa 2021.

Spotkanie po latach

Olivia często spędzała wakacje u ciotki na Riwierze Francuskiej. Teraz ciotka Gem będzie miała operację, więc przyda jej się wsparcie - to dla kobiety okazja do wybrania się w strony, z którymi wiąże się mnóstwo pięknych wspomnień i najważniejsze historie. To tutaj Olivia przeżyła swoją największą miłość (zwieńczoną ciążą). Owoc tej miłości aktualnie jest już dorosły i uczy się odpowiedzialności. Jake idzie w ślady matki w wyborze zawodu - może zostać cukiernikiem, bo lubi i potrafi piec świetne ciasta. Jednocześnie jest jednak dość naiwny i dziecięcy w zachowaniach - chciałby poznać swojego ojca i coraz częściej powraca do tego tematu w rozmowach z rodzicielką. W erze internetu nie powinno to być żadnym problemem - ale Jake nie ma pomysłu, jak zacząć szukać. Olivia nie chce informować syna o swojej przeszłości, przynajmniej nie teraz - dopóki nie udało jej się trafić na ślad Andre. Teraz, ponieważ wraca do miejsca, w którym przeżyła swój wielki romans, zyskuje nadzieję na odnowienie kontaktów. Nie ma złudzeń: jej dawny ukochany zapewne ułożył sobie życie, nie czekał na nią przez dwadzieścia lat. Nadzieje jednak pozostają i nie pozwalają przekreślić przeszłości. Dawny Andre nie marzył o założeniu rodziny: kochał podróże i nie dałoby się z nim stworzyć rodziny. Ale ludzie się zmieniają. Olivia, która na Riwierze spędza zasłużone wakacje, pewnego dnia odkrywa, że w pobliżu pracuje mężczyzna łudząco podobny do Andre. Niestety - jest z nim jakaś kobieta i dziecko.

Sue Roberts nie pozwoli się czytelniczkom zbyt długo męczyć. Proponuje romans wakacyjny, powieść obyczajową napisaną z humorem i wypełnioną obietnicami baśniowego finału. Tu liczy się czysta rozrywka, wspomagana jeszcze pysznymi wypiekami (przepisy pojawiają się na końcu tomu). Autorka nie buduje bardzo skomplikowanej fabuły: pozwala Olivii na wypoczynek (i zaopiekowanie się ciotką), na powracanie do miłych wspomnień i na cieszenie się bliskością przyjaciółek. Tutaj codzienne zmartwienia nie mają prawa wstępu - Olivia nie przejmuje się przesadnie nadziejami syna na poznanie ojca, nie gryzie się też koniecznością wyznania prawdy po latach. Wszystko wypada naturalnie i prosto, a do tego pozwala podsycać atmosferę wzajemnego zrozumienia i czułości. "Mój gorący francuski romans" to książka napisana dla kobiet - z wyczuciem narracyjnym i umiejętnością opisywania detali. Sue Roberts pozwala dobrze się bawić przy obserwowaniu urlopu bohaterki. Przypomina, że można spełniać marzenia i warto dać im szansę, nie bać się i nie ulegać własnym wyobrażeniom. Tu problemy rozwiązują się same, zanim jeszcze mają możliwość zaistnienia - liczy się radość i przyjemność. Także przyjemność czytania, Sue Roberts tworzy książkę w klasycznym stylu: stawia na rozbudowane opisy i na precyzję w prezentowaniu rzeczywistości bohaterki. Sprawdza się to rozwiązanie w obyczajówce i nawet jednokierunkowość w scenariuszu nie przekreśla radości czytania. To powieść obyczajowa dla mas, ale wolna od wad literatury masowej.

Nikola Kucharska: Jak to działa? Sport

Nasza Księgarnia, Warszawa 2021.

Dla ruchu

W cyklu Jak to działa pojawiać się mogą różne tematy - Nikola Kucharska przyjęła bowiem formę, która pozwala jej na dokonywanie odpowiednich wyjaśnień i zainteresowanie dzieci kolejnymi tematami. Tym razem bierze się za sport. Przewodnikami po świecie wybranym za każdym razem przez autorkę jest Klara - dziewczynka, która ma wiele pomysłów na siebie i lubi testować wszystko, co dla niej nowe. Młodszy brat Klary, Karolek, towarzyszy dziewczynce. Rolę tych, którzy wiedzą, przejmują dziadkowie - to oni inspirują wnuki do działania i pomagają w odkrywaniu czy sprawdzaniu nowych pasji. Nikola Kucharska zajmuje się stroną graficzną, tekstu dodają dwie redaktorki tomu: Joanna Kończak i Katarzyna Piętka. I to bardzo dobrze działa. Dziadkowie Klary są ekspertami od sportu - chociaż seniorów powszechnie nie kojarzy się z aktywnością fizyczną (jeszcze). Tymczasem babcia gra w siatkówkę dla seniorów, ćwiczy pilates, należy do klubu żeglarskiego, jeździ na rowerze, a w ogóle była lekkoatletką z sukcesami. Dziadek dzielnie jej sekunduje.

Oczywiście nie ma sposobu, żeby zaprezentować w niewielkim objętościowo (nawet jeśli sporym rozmiarowo) picture booku wszystkie dyscypliny sportu i możliwości stojące przed młodymi pasjonatami zdrowego trybu życia. Pojawiają się zatem sensownie opracowane rozdziały. Na początku autorki zastanawiają się nad tym, dlaczego warto ćwiczyć: sprawdzają, co dzieje się z ciałem sportowca i podpowiadają, jakie dyscypliny sportu nadają się do uprawiania w których porach roku. Jest rozdział poświęcony kibicowaniu (tu można przenieść się w przeszłość, do starożytnych igrzysk olimpijskich, sprawdzić różnice między dzisiejszymi igrzyskami albo dowiedzieć się, jakie zawody cieszą się wielką popularnością). Znalazło się miejsce na zaprezentowanie sportów drużynowych i indywidualnych z piłkami, sportów walki, albo zestawu zawodów dla ludzi, którzy chcą związać karierę ze sportem, ale niekoniecznie zostaną sportowcami. Taki szybki przegląd pomaga dzieciom w zrozumieniu, że mają przed sobą mnóstwo możliwości i mogą przetestować różne rodzaje rozrywek, które zamienią się w zawód albo dostarczą radości. Nikola Kucharska raz proponuje proste komiksy, wielkie wyszukiwanki albo rysowane "fotografie", raz skupia się na ilustrowanym przedstawieniu charakterystycznych dla danej dyscypliny motywów. Dba o to, żeby przykuwać uwagę dzieci, chce, żeby najmłodsi nie mogli oderwać się od lektury - i żeby na pewno znaleźli coś dla siebie, najlepiej do praktycznego przetestowania. "Jak to działa? Sport" to książka, która zachęca do aktywności fizycznej. Wielu odbiorców zechce pójść w ślady Klary i jej dziadków, a Nikola Kucharska przypomina, jakie zabawy można wybrać. Nie chodzi tu o stworzenie encyklopedii sportu, zresztą takie zadanie przerosłoby możliwości percepcyjne odbiorców. Wystarczy zasygnalizowanie tego, na co warto się zdecydować, co znajduje się na wyciągnięcie ręki, jest w mediach i w relacjach - oraz inspiruje w szkolnych zajęciach. Nikola Kucharska proponuje ilustracje jak zawsze dowcipne, komiksowe i bardzo kolorowe.

piątek, 30 lipca 2021

Stuart Gibbs: Szkoła szpiegów

Agora, Warszawa 2021.

Misja

Zaczęło się od Cheruba, a kiedy ta seria rozrosła się ponad wszelkie wyobrażenia i doczekała całej pozaliterackiej otoczki (pokazującej, jak bardzo rynek potrzebował odmiany i odwagi w kreowaniu sensacji dla młodych czytelników) nastąpił oczywiście wysyp następców. Stuart Gibbs do nich dołącza, cyklem powieści o przygodach szkolnych Benjamina Ripleya. Chłopak pewnego dnia dowiaduje się, że ma predyspozycje, żeby dołączyć do elitarnej placówki. Jego rodzicom zostaje przedstawiona cała legenda związana z możliwościami i szansami w nowej szkole, wydaje się, że przeniesienie się do Szkoły Szpiegów to najlepsze rozwiązanie dla utalentowanego chłopca. Benjamin wprawdzie nie twierdzi, że ma wybitne umiejętności, ale szybko wychodzi na jaw, że jego matematyczne zdolności wystarczą. Trafia do szkoły szpiegów i od pierwszego dnia zostaje poddany prawdziwym próbom. Tu nie ma miejsca na przeciętność, ale wyzwania, z jakimi mierzy się bohater, należą do rzeczywiście skomplikowanych. Nie wiadomo, komu można ufać, a kto próbuje ugrać coś dla siebie. Młody naiwny bohater wtrącony w obce sobie środowisko i bez jakiejkolwiek bratniej duszy będzie musiał wykrzesać z siebie maksimum sprytu i jak najszybciej rozszyfrować reguły panujące w szkole. Inaczej nie przetrwa. I chociaż najprostszym rozwiązaniem byłby powrót do zwykłej szkoły, poddanie się i przyznanie do nieporadności - nie jest to rozwiązanie dla Benjamina. Podejmuje on rękawicę i mierzy się z kolejnymi komplikacjami. Począwszy od złośliwych kolegów, aż po nauczycieli i wrogów szkoły: wszyscy upierają się, by zniszczyć Benjamina, a przynajmniej go zastraszyć.

Oznacza to, że w książce "Szkoła szpiegów" cały czas coś się dzieje. Rozdziały są tytułowane jak kolejne części akcji, mają przyciągać i sugerować ogrom emocji - zresztą niebezpodstawnie. Każdy element historii ma podkreślać niezwykłość placówki i przygotowywać dzieci na wielką przygodę. Misje specjalne to coś, co przyciągnie dzieci do czytania - tu nie sposób się nudzić. A że Benjamina nikt nie głaszcze po głowie, to tylko budzi ciekawość, jak poradzi sobie z kolejnymi komplikacjami i pułapkami zastawianymi na niego przez innych. Benjamin w chwilach, gdy nie musi akurat unikać śmierci albo wpadnięcia w ręce nieprzyjaciół, może próbować rozwiązać zagadkę związaną ze szkołą szpiegów. Szuka sojuszników, zawiera nowe znajomości (z których nie wszystkie przyniosą mu ukojenie) i bez przerwy wpada w tarapaty albo próbuje się z nich wydobywać. Bywa często niebezpiecznie, czasami wesoło, czasami groźnie - na pewno dzieci znajdą tu sporo rozrywki. To książka napisana dynamicznie, liczy się w niej adrenalina, a nie prawdopodobieństwo. Zamiast odrabiania lekcji bohaterowie muszą walczyć o życie, ewentualnie o ujawnienie wrogów - i ten pomysł, który dobrze się już na rynku sprawdził, został tutaj przyjemnie zrealizowany. Stuart Gibbs nie boi się ekstremalnych rozwiązań, funduje dzieciom sporo emocji i pokazuje, jak przenieść powieść sensacyjną do literatury czwartej. Wpisuje się w mody literackie, ale całkiem nieźle mu to wychodzi i odbiorcom może się taka szkoła spodobać.

czwartek, 29 lipca 2021

Ella Carey: Dom nad jeziorem

Prószyński i S-ka, Warszawa 2021.

Skarb z przeszłości

Ella Carey nie chce zmuszać czytelników do zbyt wielkiego wysiłku. Sięga po motyw dość schematyczny i realizuje go w najprostszy możliwy sposób, bez literackich fajerwerków i bez zaskoczeń dla szerokiej publiczności literackiej spragnionej rozrywki. Oznacza to, że "Dom nad jeziorem" jako taki nie zatrzyma na dłużej odbiorców: nie może, bo chodzi tu wyłącznie o błyskawiczne zaprezentowanie historii. A ta historia wiąże się z odwołaniami do charakterystycznych dla części powieści wątków. Oto Anna, zupełnie zwyczajna kobieta, która ma uporządkowane życie i nie potrzebuje żadnych przygód. Dziadek Anny ma jednak plan, w wyniku którego bohaterka musi udać się na wycieczkę do Niemiec. Chodzi o odnalezienie dawnego domu dziadka, a w tym domu, w sypialni pod podłogą ma być ukryte coś, co jest potrzebne mężczyźnie i ważne dla zrozumienia tożsamości Anny. Anna nie jest zbyt szczęśliwa takim zadaniem, zresztą nie wydaje jej się, żeby było ono realne - trudno nawet wyobrazić sobie, jak przekonać obecnych właścicieli domu do wizyty, a co dopiero - do przeszukiwania schowków pod podłogą. Anna nie wierzy, że skarb dziadka przetrwał, ale realizuje wolę członka rodziny i wybiera się do Niemiec - a jednocześnie w przeszłość.

Ella Carey przerzuca wtedy uwagę z codzienności Anny na sytuacje z młodości dziadka. Rejestruje wydarzenia z czasów drugiej wojny światowej, gdzieś próbuje wyjaśnić konieczność ukrywania faktów i porzucania własnego ja, przedstawia równoległą historię romantyczną i nie pozwala znaleźć ukojenia w burzliwych czasach. Komplikuje bohaterom życie przez niewygodne wybory i decyzje o dalekosiężnym działaniu. Wyraźnie rozdziela narracje, które trzeba będzie finalnie połączyć: nie ma tajemnicy w tym, że prezentuje sercowe podboje dziadka Anny. Zresztą dla samej Anny też szykuje autorka niespodziankę w postaci bratniej duszy i pomocy w działaniach - tak, żeby kobieta zyskała nieoczekiwane wsparcie, a czytelnicy mogli mieć nadzieję na love story w końcówce tomu. Jest "Dom nad jeziorem" książką krótką, wręcz błyskawiczną. Autorka nie przejmuje się rozwijaniem literackiej strony opowieści, zależy jej niemal wyłącznie na przedstawianiu biegu wydarzeń. A ponieważ nie ma tu płaszczyzn, którymi mogłaby zaskoczyć odbiorców, brakuje rozpaczliwie punktu zaczepienia. Owszem, można sięgnąć do tej historii, jeśli ma się ochotę na prostą obyczajówkę o przewidywalnym przebiegu - i z sekretem rodzinnym w tle. Tyle tylko, że w pewnym momencie to za mało, żeby cieszyć się śledzeniem relacji. Ella Carey albo prezentuje w niemal kostyczny sposób to, co dzieje się z bohaterką, albo przerzuca się na dłuższe dialogi, w których każda kwestia składa się maksymalnie z kilku słów. Wydaje się, że odrabia zadanie domowe, a nie cieszy się pisaniem książki. Jeśli zatem ktoś nie lubi przedzierania się przez rozłożyste opisy i nie zależy mu na szukaniu klimatu charakterystycznego dla czasów czy dla gatunku - tu może się odnaleźć.

Cécile Jugla i Jack Guichard: Balon

Harperkids, Warszawa 2021.

Fizyka na sznurku

Ten cykl w Akademii Mądrego Dziecka rozwija się bardzo ciekawie i jeśli jakieś dziecko lubi zadawać pytania albo eksperymentować, znajdzie tu coś dla siebie. W dodatku - w ramach codziennych zabaw, bez specjalnych przygotowań można zaprosić do rozrywek zjawiska fizyczne i rozpocząć karierę małego uczonego. "Balon" - kolejny tomik w cyklu Przygody z nauką - to zachęta do obserwowania otoczenia. Cécile Jugla i Jack Guichard sięgają tym razem po balony, żeby nauczyć najmłodszych, jak zadawać pytania i czemu się przyglądać. Zabawę balonem lubi każdy maluch, jednak tym razem nie chodzi o proste podbijanie zabawki, a o wykorzystywanie zupełnie innych jej cech. Jak zwykle zaczyna się od dokładnego poznania obiektu badań: to sposób na rozwijanie słownictwa dzieci i umiejętności dokonywania ocen. Maluchy mają wskazać przymiotniki opisujące balon przed i po nadmuchaniu, porównać materiały i wskazać inne przedmioty, które zrobione są z tego surowca co balon. Odpowiedzi pojawiają się pod zagadkami, można zatem szybko zweryfikować wiedzę i wyobrażenia dziecka. Pierwsze zadanie dotyczy nadmuchiwania balonu: autorzy tłumaczą, co należy zrobić, żeby szło to łatwiej - ma to znaczenie zwłaszcza dla maluchów, które zwykle muszą prosić rodziców o pomoc. Następnie zapraszają do działania dzięki dowcipowi, który można zrobić dorosłym: to odkrywanie znaczenia elastyczności i przy okazji prosty żart. Fizyka pojawia się także w procesie wydobywania dźwięków z balonu - i to zadanie, które może dorosłych nie zachwyci, ale dzieci bez wątpienia tak. Znacznie bardziej skomplikowanym zadaniem będzie przerobienie balonu na rakietę - i to już efekt wyobraźni i kreatywności autorów, mniej oczywisty aspekt zabawy takim przedmiotem. Dzieci sprawdzą, jak zachowuje się balon nad włączoną suszarką do włosów, jak wbić igłę w balon, żeby go nie zniszczyć, po co i jak elektryzować balon czy - jak przebić balon cytryną. Nawet jeśli czasami chodzi o zniszczenie cennej dla najmłodszych zabawki - być może zechcą się odbiorcy samodzielnie przekonać, czy autorzy mają rację.

Za każdym razem pojawia się prosty komentarz - żeby dzieci wiedziały, co mają robić. Przeplatany rysunkami (stylizowanymi na satyryczne przez dowcipy, jakimi przerzucają się w dymkach bohaterowie) opowieści nie wymagają zbytniego lekturowego zaangażowania. Autorzy zajmują się bardziej przedstawianiem skutków doświadczenia niż wyjaśnianiem, skąd się one wzięły. Dopiero z podpisów i zaproszeń do dalszej części książki można będzie się dowiedzieć czegoś więcej (albo poznać pojęcia naukowe). Chodzi o to, żeby nie odstraszyć dzieci, które przecież jeszcze nie miały styczności z lekcjami fizyki. Jest tu sporo zabawy, dużo śmiechu, zadania do zrealizowania niemal od razu, dużo kolorów i ciekawostek związanych z przedmiotami używanymi niemal codziennie przez dzieci. Ciekawa propozycja, zachęcająca do poznawania świata nauki, a stworzona jak zestaw zadań kreatywnych i rozrywka.

środa, 28 lipca 2021

Agata Romaniuk: Kocia Szajka i ucho różowego jelenia

Agora, Warszawa 2021.

Śledztwo z uchem

"Kocia Szajka i ucho różowego jelenia" to bardzo dobra propozycja detektywistyczna dla dzieci. Agata Romaniuk nie zajmuje się tu wielkimi sprawami kryminalnymi, koty, które biorą się za rozwiązywanie zagadki z Cieszyna, same zastanawiają się przez moment nad tym, czy warto poświęcać energię na takie zadanie - na szczęście jednak decydują się na udzielenie pomocy. Chodzi o symbol Cieszyna, kompletnie niepoważny pomnik, który bardzo dzieli mieszkańców. Większości zapewnia dobry humor i przypomina, że warto się na co dzień uśmiechać. Oczywiście to, co jednym daje radość, innych - malkontentów - oburza. Według nich na pomnikach znajdować się mogą wyłącznie wielcy ludzie warci upamiętnienia, różowy jeleń w żaden sposób nie wpisuje się w takie potrzeby, zwłaszcza że nie ma różowych jeleni. Widać zatem wyraźnie, że różowy jeleń ma rozmaitych wrogów. I to właśnie jemu - zabawnemu pomnikowi - staje się krzywda. Ktoś utrąca uszko jelenia. To zadanie dla Kociej Szajki, a właściwie dla dwóch sympatycznych kotek, które ćwiczą jogę i posługują się kocim internetem. To one - ze swoją wrodzoną delikatnością i taktem - są w stanie sprawdzić, co stało się z pomnikiem i kto z jakiego powodu mógł chcieć go zniszczyć. "Kocia Szajka i ucho różowego jelenia" to opowiastka bardzo udana. Prosty język, dowcip, a także nieprzytłaczający pomysł na fabułę - to wszystko przyciągnie dzieci do lektury i sprawi, że maluchy zaangażują się w przygodę kotek, a do tego zastanowią się nad ludzkimi ocenami, powierzchowną krytyką i absurdem niszczenia tego, co się nie podoba. Wprowadziła tu autorka kilka ważnych wstawek na temat tolerancji i właściwych postaw. Chce, żeby odbiorcy sami wyciągnęli wnioski dotyczące akceptowania tego, co inne. Nieprzypadkowo zresztą na pazurkach pojawia się modny wzór błyskawicy - to podteksty dla dorosłych, dzieci mają wynieść z lektury informację, że nie wolno reagować złością na inność. Różowy jeleń budzi ciekawość, to idealna postać do tego, żeby uruchomić całe śledztwo i przejrzeć rozmaite wyjaśnienia dotyczące prawdopodobnych scenariuszy. Koty są zabawne, a autorka uwypukla jeszcze ich oryginalne pomysły. Nie ma tu miejsca na przegadanie, ale Agata Romaniuk sporo miejsca poświęca na podkreślanie lokalności. Tu można przespacerować się po Cieszynie i docenić to, co ma się w najbliższym otoczeniu. Koty przyciągają uwagę, ale są też indywidualnościami, żeby wprowadzić w dialogi również elementy miejscowej mowy. "Kocia Szajka i ucho różowego jelenia" to książka, która może się spodobać najmłodszym - przez wybór gatunku i pokazywanie potencjału rozrywkowego miejsca, ale też - za sprawą wyczulenia na to, co bliskie bohaterom. Tu jest Cieszyn prawdziwy, więc miejscowi czytelnicy na pewno poczują się usatysfakcjonowani wyborem miejsca. Inni zechcą być może wybrać się na literacką wycieczkę.

Grzegorz Kasdepke: Kocha, lubi, szanuje... czyli jeszcze o uczuciach

Nasza Księgarnia, Warszawa 2021. (wznowienie)

Uczucia

Ta książka już wiele razy na rynek wracała, podobnie zresztą jak inne opowieści o przedszkolakach z grupy pani Miłki - bo Grzegorz Kasdepke znalazł sposób na to, by wytłumaczyć najmłodszym odbiorcom, o co chodzi z różnymi międzyludzkimi emocjami i stanami człowieka. "Kocha, lubi, szanuje... czyli jeszcze o uczuciach" to kolejny tomik z gorąco przyjętej serii. Tym razem dzieci będą zastanawiać się nad tym, co oznacza, że ktoś kogoś kocha, nienawidzi albo że kimś lub czymś gardzi. Tematów jest zaledwie kilka, zresztą autor nie może przesadzać z ilością tekstu, bo zwraca się do kilkulatków, które niekoniecznie wytrzymałyby dłuższe opowiadania albo ich większą liczbę. Tu historyjki nadają się na lektury przed snem, są krótkie, treściwe i pomocne w zrozumieniu kolejnych zagadnień. Zagadnień podstawowych dla dorosłych - ale niekoniecznie dających się łatwo wytłumaczyć. Dlatego też cieszy fakt, że Grzegorz Kasdepke trochę wyręcza rodziców i pedagogów w rozmowach z najmłodszymi. Dzięki zachowaniom przyjaciół z przedszkola, pajacyka pani Miłki, a także nielicznych dorosłych - można będzie przyjąć bez przeszkód za pewnik uczucia bohaterów i przenieść je na własne obserwacje. Dzieci nauczą się, na czym polega strach, szczęście czy poczucie winy, dowiedzą się, dlaczego odczuwa się smutek i co to oznacza.

Każda historyjka to drobna scenka z przedszkola. Fabułę nadrzędną zapewnia pani Miłka - która właśnie przeżywa stan zakochania i czeka na to, by móc przedstawić swojego ukochanego, Kubę, rodzicom. Przedszkolaki są wyczulone na zachowania ulubionej wychowawczyni i w wielu rzeczach chcą ją naśladować, a na pewno zawsze pragną zrozumieć. Czasami też same przeżywają rozmaite rozterki lub reagują na emocje bliskich - i w tym wszystkim Grzegorz Kasdepke znajduje miejsce na sensowne i proste wytłumaczenia. Pokazuje, co dzieje się z ludźmi, kiedy znajdą się w określonej sytuacji, przedstawia wyraziste relacje w grupie. Po dowcipnej i krótkiej opowiastce z przedszkola przychodzi czas na dodatkowe komentarze. Autor najpierw już bez fabularnych wygibasów raz jeszcze próbuje zdefiniować konkretne uczucie albo stan. Następnie zwraca się bezpośrednio do dzieci - do tych, które odkryły u siebie omawiane odczucia i nie wiedzą, jak sobie z nimi poradzić (nie zawsze wystarcza fabuła, bo mimo starań autora nie będzie ona nigdy uniwersalna: służy naświetleniu sytuacji, a nie wskazaniu wszystkich możliwych realizacji uczucia). Potem jeszcze Grzegorz Kasdepke pisze do dorosłych - wprowadza uwagi i podpowiedzi, które pomogą w rozmowie z dzieckiem czy w rozwiązaniu jego problemów i dylematów. Nic więc dziwnego, że tak poprowadzone historie cieszą się ogromną popularnością wśród czytelników i wpisują się na stałe w listę lektur dla najmłodszych. Teraz tomiki pojawiają się w wersji graficznej przygotowanej przez Paulinę Daniluk.

wtorek, 27 lipca 2021

Izabella Frączyk, Jagna Rolska: Powrót milionera

Prószyński i S-ka, Warszawa 2021.

Kariera

Danka Popiołek to zwykła kobieta, która stała się bohaterką niezwykłej historii, na własnej skórze sprawdziła, na czym polegały losy Kopciuszka. Jako bohaterka powieści erotycznej miała też szansę rozsmakować się w różnych doświadczeniach łóżkowych. Jednak pornografia do literatury obyczajowej pasuje mniej niż sprzedawanie marzeń, dlatego też w "Powrocie milionera" Danka Popiołek ma wreszcie szansę na znalezienie prawdziwej miłości i na zakończenie wielkiej i nie zawsze satysfakcjonującej przygody. Kobieta przekonała się już, że nie wszystkim mężczyznom zależy na jej prawdziwym ja. Co więcej: historia Danki stała się kanwą scenariusza filmowego i teraz bohaterka ma zagrać siebie w wielkiej produkcji nastawionej na zysk, za to z ekipą pozbawioną skrupułów. Nie zabraknie tu scen sensacyjnych (z niewiadomych względów tam, gdzie chodzi o wielkie uczucia i namiętności, do głosu dochodzą też gwałtowne emocje oraz prawdziwe niebezpieczeństwa). Danka czeka na swojego ukochanego, Emila (czyli od pierwszego tomu coś się już zmieniło). Emil nie może do niej dotrzeć, na razie się ukrywa, bo stał się celem dla płatnego mordercy. Bogacz (bo przecież wymarzony ukochany powinien zapewnić byt wybrance) musi przez pewien czas udawać zwykłego mieszkańca blokowiska (i to sceny, które mogą rozbawić czytelniczki). Z kolei Danka, która zadbała o siebie i zmieniła styl życia, jest ponętna dla wielu samców. Uruchamia w nich najniższe instynkty i niejeden raz wpada przez to w tarapaty. Chociaż marzy o jednym mężczyźnie, staje się obiektem westchnień wielu, niekoniecznie przyjmujących do świadomości odmowę.

Ale chociaż wydawałoby się, że Danka zyska wreszcie upragniony spokój i odnajdzie swoje szczęście, ktoś próbuje jej zaszkodzić. W filmie kobieta powinna przytyć do roli, czyli wrócić do ciała sprzed metamorfozy. Danka bardzo się tego boi - nie traktuje wyzwania jako okazji do kolejnego zwycięstwa, wydaje jej się, że przestanie być atrakcyjna i zadowolona z siebie. Nie wie, jak wyplątać się z niewygodnych ustaleń - najważniejsze jest jednak, że sama nie poradzi sobie z problemami. Potrzebuje potężnego wsparcia - na szczęście ma kilka zaufanych osób w pobliżu.

Izabella Frączyk i Jagna Rolska próbują tym razem naprawdę pożegnać się z bohaterką i jej otoczeniem, dlatego też szukają wyjaśnień dotyczących przyszłości kolejnych postaci. Czytelniczki dowiedzą się między innymi, jak mogą potoczyć się losy Pakpao, Tajki biegłej w sztuce miłosnej. Oczywiście, ponieważ "Powrót milionera" jest powieścią erotyczną, nie zabraknie tu scen łóżkowych. Autorki próbują różnych konfiguracji i różnych rodzajów seksu, każdy z bohaterów ma inne upodobania. Same sceny miłosne są raczej krótkie, w dodatku nie prowadzą do nich długie wstępy - Frączyk i Rolska traktują to jako ubarwienie historii, w której mogą dać się ponieść fantazjom. Tu nie liczy się prawdopodobieństwo, a obfitość silnych wrażeń - tak tworzy się książki dla szerokiego grona niezbyt wymagających odbiorczyń. Izabella Frączyk i Jagna Rolska pojęły specyfikę gatunku i podporządkowały się jej z wymyślną fabułą. Będą bawić - może niezbyt ambitnie, ale przynajmniej ta powieść nie odrzuca banałami.

Sarah Crossan: My dwie, my trzy, my cztery

Dwie Siostry, Warszawa 2021. (wznowienie)

Odpowiedzialność

To jest opowieść o tych, którzy nie chcą dojrzewać i o tych, którzy dojrzewać muszą przedwcześnie. O komplikacjach rodzinnych i o konsekwencjach raz podjętych decyzji. "My dwie, my trzy, my cztery" to książka pełna silnych emocji, a Sarah Crossan doskonale wie, jak przyciągnąć młodych czytelników i zmusić ich do zastanowienia się nad sobą i nad swoimi problemami. Tu poważne rodzinne komplikacje łączą się z próbą odkrywania siebie i ze zwykłymi wydarzeniami z okresu dojrzewania. Nie ma oparcia w najbliższych, a samodzielność sporo kosztuje.

Najpierw bohaterki są dwie: Apple i Baba. Apple ma trzynaście lat i jest ciągle przez babcię odprowadzana do szkoły. Wychowywana bardzo surowo, traci koleżanki i pozycję w grupie rówieśników. Tęskni za matką, która opuściła ją dziesięć lat wcześniej i nie dała znaku życia. Coraz bardziej buntuje się przeciwko Babie, nie chce się jej podporządkowywać. Marzy o tym, że któregoś dnia pojawi się matka i zapewni jej normalne życie. I matka rzeczywiście się pojawia. Zabiera Apple ze sobą, pozwala jej na rozmaite wybryki: nie ma nic przeciwko opuszczaniu lekcji czy niechodzeniu do kościoła, pomaga w podrywaniu chłopaków i organizuje kolejne imprezy. Dość szybko Apple staje się matką dla swojej matki: to ona dba o regularne posiłki, zastanawia się nad własnym zachowaniem i przejmuje opiekę nad młodszą siostrą. Bo mama nie przyjeżdża sama: razem z nią jest Rain, kilkulatka z poważnymi problemami psychicznymi. Rain bardzo dba o lalkę - którą traktuje jak własne dziecko - i nie potrafi przejść do porządku dziennego nad szaleństwami matki. Nie potrafi, bo nie zna innego życia. Dopiero Apple trochę się nią zaczyna opiekować. Ale Apple jest przecież przede wszystkim nastolatką. Odkrywa uroki pierwszych miłości, przeżywa swój pierwszy pocałunek, ale też przekonuje się, jak to jest być dla kogoś ważną osobą. Zyskuje prawdziwych przyjaciół - z nimi poradzi sobie w każdej sytuacji. A życie nie szczędzi jej egzaminów. Konflikt między matką i babką przenosi się na kolejne pokolenie, Sarah Crossan pokazuje, co dzieje się, kiedy matka nie chce być odpowiedzialna i nie zamierza przejmować się swoim potomstwem. To dla autorki pretekst, żeby przedstawić opowieść o dojrzewaniu inną niż wszystkie. Jakby tego było mało, autorka przygląda się też uczuciom samej dziewczyny: Apple od czasu do czasu odrabia zadania domowe. Ma nowego nauczyciela angielskiego, który uruchamia jej kreatywność i zainteresowanie poezją. Dziewczyna zastanawia się nad sobą - i zapisuje swoje przemyślenia w dwóch formach: jako standardowe wypracowanie szkolne, w którym nie ujawnia najskrytszych uczuć, a także jako poemat. I w tym drugim wypadku może zainspirować odbiorców i zachęcić ich do samodzielnego poszukiwania odpowiednich określeń i słów na wyrażanie siebie. Przy tej książce nikt nie będzie się nudzić, autorce udaje się trzymać w napięciu czytelników aż do końca, a przy okazji wyzwala refleksję na temat codziennych zmartwień. Uświadamia, że opieka dorosłych wiele upraszcza, nawet jeśli każdy chciałby żyć po swojemu.

poniedziałek, 26 lipca 2021

Ben Mezrich: Miliarderzy z przypadku. Początki facebooka. Opowieść o seksie, pieniądzach, geniuszu i zdradzie

Poradnia K, Warszawa 2021.

Studencka przygoda

Chociaż o facebooku napisano już mnóstwo książek, Ben Mezrich szuka oryginalnego sposobu na przedstawienie jego początków. Dzięki temu przyciągnie do książki nie tylko czytelników zainteresowanych samym biznesowym aspektem działalności w obrębie social mediów, ale też tych odbiorców, którzy cenią sobie fabularyzowane historie oparte na faktach. "Miliarderzy z przypadku" to tom przygotowany jak powieść obyczajowa. Autor przenosi czytelników do świata studentów. Jeden z nich, Eduardo, próbuje dostać się do bractwa. Wie, że musi przejść skomplikowany proces inicjacji, ale wysiłek się opłaci: chłopak zyska dostęp do towarzystwa i uznanie pięknych dziewczyn. Inaczej nie miałby żadnych szans na poderwanie jakiejkolwiek koleżanki. Równolegle ze swoimi staraniami Eduardo zaczyna przekonywać się, że nie wszyscy podążają oczywistymi ścieżkami. Indywidualistą na studiach jest Mark. Mark nie zamierza podporządkowywać się żadnym regułom, pisanym czy niepisanym. Działa po swojemu, nie przejmuje się tym, co o nim pomyślą inni. Nie zabiega o popularność ani o względy koleżanek, zachowuje się tak, jakby do szczęścia były mu potrzebne tylko komputery. Mark zresztą jest genialnym hakerem, który przez swoje umiejętności zdążył już parę razy wpaść w tarapaty. Jest też wizjonerem. To Mark pewnego dnia wpada na pomysł, by połączyć studentów w internetową sieć społecznościową: chodzi mu o to, żeby młodzi ludzie mogli oceniać swoją atrakcyjność na podstawie zamieszczonych w bazie danych zdjęć. Żeby zrealizować swój projekt, musi zdobyć zdjęcia gromadzone przez uczelnię w innych celach - ale to przy jego zdolnościach kwestia bardzo krótkiego czasu. Wprawdzie przez takie działanie Mark wpada w tarapaty i musi się pokajać, jednak przekonuje się, jak olbrzymi potencjał ma budowanie internetowej sieci kontaktów i znajomych. Zaczyna się historia powstawania facebooka.

"Miliarderzy z przypadku" to książka, w której autor skupia się przede wszystkim na młodzieńczych planach i ambicjach. Najpierw liczy się przyjaźń, szansa na rozwinięcie projektu dzięki współpracy, która później nie przetrwa. Na razie jednak Eduardo uczestniczy w czymś wyjątkowym, a do tego obserwuje i ocenia Marka z zewnątrz. Widzi, że przyjaciel nie potrafi nawiązywać kontaktów z płcią przeciwną, ale popularność, jaką zapewnia mu w krótkim czasie facebook, wszystko zmienia. Zaczyna się prawdziwe studenckie życie i jednocześnie - życie biznesowe, jakiego doświadczy niewielu studentów. Mark jako ten, który odrzucił szansę na olbrzymi zarobek w wieku siedemnastu lat, jawi się jako człowiek niezwykły, ryzykant i wizjoner. Ben Mezrich dołącza do opowieści również motywy seksu czy konfliktów, które uniemożliwiają porozumienie. Jest to książka stworzona jak powieść, oczywiście nieautoryzowana przez Zuckenberga, ale atrakcyjna w lekturze dla zwykłych czytelników, niekoniecznie tych, którzy chcieliby poznać początki facebooka. Ben Mezrich stara się przede wszystkim uchwycić atmosferę studenckich wybryków, zależy mu na przedstawianiu kontekstu, jaki nie może trafić do standardowych i "technicznych" relacji na temat początków mediów społecznościowych. Przyciągnie czytelników do książki obyczajowymi aspektami, umiejętnością prowadzenia narracji, która zawiera mnóstwo zróżnicowanych emocji. To tylko wyimek z historii facebooka - zresztą w oryginale książka miała swoją premierę w 2009 roku, więc siłą rzeczy nie może pokazywać zbyt dużej perspektywy. Ben Mezrich z zadaniem sobie poradził.

Lisa Bjärbo, Emma Göthner: Ivar buduje dom dla pteranodona

Czarna Owca, Warszawa 2021.

Sen

To prosta historyjka w starym stylu, zaskoczeń w ramach fabuły raczej nie będzie, ale Lisa Bjärbo (tekst) i Emma Göthner (ilustracje) stawiają na to, co się na pewno sprawdzi. Wybierają temat - dinozaury - fascynujący najmłodszych i pozwalający na budowanie opowieści wokół tego, co wiele maluchów ma w domu. Ivar jest małym chłopcem, który pasjonuje się prehistorycznymi gadami, wie nawet, które nie są dinozaurami (jak tytułowy pteranodon). Ivar ma iść spać, ale nie może zasnąć i przyciąga go pudełko z zabawkami. W pudełku ukryte są dinozaury - chłopiec, kiedy tylko przekroczy próg tego miejsca, trafia do prehistorycznego świata, w którym roi się od wielkich gadów i od niebezpieczeństw. Sam wpada w tarapaty: z pomocą przychodzi mu pteranodon. Chłopiec będzie mógł dość szybko się odwdzięczyć: pteranodon potrzebuje pomocy w umocnieniu gniazda. Stąd tytułowy dom dla pteranodona, coś, co dziecko jest w stanie zbudować. Bohaterowie w ten sposób przypieczętowują swoją przyjaźń. Dzięki temu wysiłkowi chłopiec może bez trudu zasnąć (na podłodze, tuż obok pudełka z dinozaurami). Satysfakcjonująca przygoda jest tu pokazem znaczenia wyobraźni i przypomnieniem, że warto snuć własne historie przed snem - to ułatwia proces usypiania dziecka i bardzo rozwija malucha. "Ivar buduje dom dla pteranodona" to historia bardzo krótka, niemal picture book, w którym liczy się opowieść z pogranicza prawdziwości i bajki. Prawdziwe jest zainteresowanie chłopca dinozaurami i posiadana przez niego kolekcja zabawek - to coś, co nie zdziwi odbiorców (a jeśli ktoś w ogóle interesuje się dinozaurami, z pewnością przyjmie lekturę z zachwytem). Bajkowa staje się cała przygoda w ramach prehistorii, do której wkracza bohater. Ivar może się sporo nauczyć przez własne doświadczenia, ma szansę również udowodnić swoją wartość. Zyskuje przyjaciela, przekonuje się zatem, że warto pomagać innym. Wyczulenie na krzywdy i problemy pokazuje, ile znaczy empatia i przypomina dzieciom, że trzeba dbać o środowisko. Niezależnie od wymiaru edukacyjnego - ważne jest tutaj zapewnienie małym odbiorcom rozrywki. "Ivar buduje dom dla pteranodona" to opowiastka krótka i nieskomplikowana, może ją śledzić nawet grono najmłodszych dzieci.

Obrazki w tej książce są komiksowe i ciekawe dla najmłodszych, kolorowe, ale też proste. Ilustratorka chętnie zmienia tu perspektywy i operuje wielkością bohaterów, pokazuje dzieciom, jak dużo może zmienić punkt widzenia - jeśli podchodzi blisko pteranodona, przesłania on niemal wszystko, co znajduje się na rysunku. Chodzi o próbę zainspirowania najmłodszych, przekonanie ich, że mogą używać wyobraźni do woli i sprawdzić, ile dokonają we własnych myślach. Ivar jest przewodnikiem po fantazji, proponuje bajkę, która może się podobać.

niedziela, 25 lipca 2021

Emily Kent: Proste życie. Szczęście domowej roboty

Znak, Kraków 2021.

Slow life

Na rynku pojawia się kolejny poradnik dla kobiet, które chcą zasmakować innego trybu życia i zrezygnować z codziennego zabiegania na rzecz samodzielnie przygotowywanych produktów. Z taką publikacją poradnikową łatwo będzie sięgnąć po nowe hobby i sprawdzić, czy niesie ono coś atrakcyjnego i wprowadzi pożądane zmiany do egzystencji czytelniczki. Emily Kent tworzy książkę "Proste życie. Szczęście domowej roboty" i kieruje się do pań pragnących testować różne rodzaje aktywności. Z tym poradnikiem można spróbować swoich sił w pszczelarstwie - ale to chyba najbardziej ekstremalna zmiana, jaką można sobie zafundować. Pozostałe należą do bardziej oczywistych, wyciszających i powiązanych z modami. Autorka wybrała kilka różnych rodzajów zajęć, tak, żeby każda z czytelniczek mogła znaleźć coś dla siebie. Książka posłuży również jako inspiracja dla niezdecydowanych.

Zaczyna się od uprawy roślin w doniczkach. Wydawałoby się, że nie ma nic prostszego, jednak niektóre panie potrzebują tutaj wskazówek, żeby w ogóle przystąpić do działania - a następnie czerpać satysfakcję z pięknych roślin w domu lub w ogródku. Nie trzeba mieć dużo miejsca ani dużo pieniędzy, warto zatem w ten sposób upiększyć najbliższe otoczenie. Motywem zdecydowanie przynoszącym ukojenie i wyciszenie - a także wprowadzającym ideę slow life - jest ceremonia parzenia herbaty. Nie chodzi tu o kopiowanie zwyczajów z Dalekiego Wschodu, a o zatrzymanie się nad działaniami, które na co dzień wykonuje się rutynowo i bez refleksji. Autorka podpowiada, co robić, żeby herbata była smaczniejsza i żeby jej przyrządzenie zapewniło relaks. Podobną rolę pełni tutaj wyrób świec albo mydła (w obu tych przypadkach można również zaimponować znajomym, wręczając im samodzielnie wykonane prezenty). Nieco więcej cierpliwości wymagać będzie lekcja haftu i szycia oraz tworzenia pikowanych kołder - to wyzwania dla pań, które mają zdolności do robótek ręcznych i lubią działania, w których na efekt trzeba dłużej poczekać. Nie zabraknie podpowiedzi co do działalności w kuchni: Emily Kent opowiada o pieczeniu chleba oraz o słodkich wypiekach - wie, że dzięki temu czytelniczki nie tylko się zrelaksują, ale też sprawią, że w domu będzie przyjemnie pachniało. Podpowiada, jak przystąpić do działania i podaje zestaw przepisów do sprawdzenia - tak, żeby nie szukać zbyt długo, kiedy ktoś się zdecyduje na konkretny wypiek. W tomie pojawia się jeszcze motyw herbatek ziołowych: autorka przywołuje rozmaite zioła i podpowiada, jak wykorzystać ich zdrowotne i lecznicze właściwości - tutaj także przywołuje podstawowe wiadomości, wprowadza w temat i jeśli ktoś poczuje się zaintrygowany, będzie musiał poszukać dalszych informacji. "Proste życie" to publikacja, która na początek wystarczy - jest idealna do sprawdzenia, czy dana aktywność ma sens w konkretnym przypadku, czy nie rozczaruje i czy pozwoli się odprężyć albo stworzyć coś wyjątkowego. Mogą po nią sięgać nie tylko czytelniczki spragnione odpoczynku, ale też te, które podążają za modami i chciałyby przetestować handmade'owe działania. Sama publikacja także sprawia przyjemne wrażenie sposobem wydania - to książka, którą z przyjemnością się przegląda.

Anita Głowińska: Kicia Kocia na plenerze

Media Rodzina, Poznań 2021.
Malowanie Ta książka jest dowodem na to, że Anicie Głowińskiej nie brakuje pomysłów na rozwój serii. Po przejściu wszystkich obowiązkowych tematów związanych z dzieciństwem i edukowaniem kilkulatków w kwestiach codziennych, Kicia Kocia zabiera się za rozrywki. Przygotowuje maluchy na różne pomysły na spędzanie wolnego czasu czy zabicie nudy. "Kicia Kocia na plenerze" to opowieść o tym, jak to bohaterowie wybrali się na plener malarski - wszyscy spakowali (z pomocą rodziców) sztalugi, podobrazia i farby i ruszyli na wycieczkę do lasu, żeby tam szukać inspiracji do tworzenia. I właściwie to mogłoby wystarczyć: wygląda jak ciekawa przygoda, niektóre maluchy nie spróbowały jeszcze takiego doświadczenia, więc mogą zyskać tu inspirację (zwłaszcza jeśli do pomysłu zapalą się ich rodzice). Ale Kicia Kocia, testerka rozrywek wszelkich, tym razem nie ma większej ochoty na malowanie. Chociaż jej przyjaciele natychmiast wymyślają, co utrwalą na płótnie (a niektórzy zmieniają zdanie w trakcie pracy i wybierają nowy temat, co też nie stanowi problemu), Kicia Kocia malować nie chce. I wolno jej - zamiast paćkania farbami, decyduje się na kontemplację. To trudne słowo zostaje w opowiastce wyjaśnione, tak, żeby dzieci je sobie utrwaliły i żeby poszerzyły kompetencje językowe. Funkcjonuje też jako idealny wyzwalacz żartów językowych, co pokazuje, że Anita Głowińska dobrze się czuje w historyjkach dla najmłodszych. "Kicia Kocia na plenerze" to prosta podpowiedź, co zrobić, kiedy nie wiadomo, czym się zająć. Dzieci mogą pójść w ślady swoich ulubionych bohaterów - a nawet przygotować wspólnie wystawę prac. Mogą też posłużyć się przykładem Kici Koci i zrozumieć, że nie muszą postępować tak samo jak wszyscy, jeśli nie mają na to ochoty - nie ma nic złego w tym, że wybiorą własną drogę. Trzeba tylko odwagi do takiego działania, a także pogodzenia się z efektami. Przyjaciele bohaterki są empatyczni i sprawdzają, czy nie będzie jej przykro, jeśli sami zajmą się działaniami artystycznymi. Na szczęście Kicia Kocia wkrótce nabiera ochoty (a może łapie wenę) na malowanie. Jest tu - jak zwykle - bardzo kolorowo. Anita Głowińska stawia na nasycone barwy i chce, żeby ich moc przyciągała dzieci. To w końcu książeczka nie tylko do czytania, ale przede wszystkim do oglądania. Kicia Kocia ma wielu fanów, tutaj trafi do nich bez problemu. Jako bohaterka, która dzielnie testuje kolejne zadania do wykonania, może posłużyć jako wskazówka dla rodziców. Dzieci chętnie pójdą w jej ślady i sprawdzą, co robi się podczas plenerów malarskich. Dzięki niej kilkulatki w ogóle dowiedzą się, że w taki sposób można szukać inspiracji do prac plastycznych - co być może pozwoli im rozwijać wyobraźnię.

sobota, 24 lipca 2021

Aleksandra i Daniel Mizielińscy: Wielka podróż dziadka Eustachego

Dwie Siostry, Warszawa 2021.

Komiks bez słów

"Wielka podróż dziadka Eustachego" to książka przeznaczona dla małych dzieci, tych, które nie potrafią samodzielnie czytać - ale nie tylko dla nich. Przyda się również starszym pociechom, jeśli chce się wykształcić w nich umiejętność prowadzenia spójnej narracji, albo poćwiczyć skupienie się na opowieści. Liczy się tu dobra zabawa i humor, a do tego niezwykły (chociaż pozornie oczywisty) pomysł. Aleksandra i Daniel Mizielińscy decydują się na wprowadzanie wyłącznie onomatopeicznych haseł, od czasu do czasu wydaje im się, że bohaterowie powinni wydać z siebie jakiś dźwięk powitalny - i wtedy wprowadzają elementy językowe. Jednak bez nich ta opowieść sprawdzi się równie dobrze, można zatem spokojnie je pominąć. W "Wielkiej podróży dziadka Eustachego" wszystko stanie się jasne dzięki obrazkom.

Dziadek Eustachy drzemie sobie spokojnie w fotelu, a nagle orientuje się, że nadszedł dzień zaznaczony w kalendarzu. Bohater kupuje w sklepie misia, pakuje się i przygotowuje do jazdy na rowerze. Po drodze przeżywa mnóstwo przygód, ciągle wpada w tarapaty albo pomaga innym, spotyka rozmaite zwierzęta (w świecie dziadka Eustachego to normalność, misia też kupuje w sklepie, w którym ekspedientem jest zwierzę). Każdy, kto podzieli się z dziadkiem Eustachym swoim kłopotem, może być pewny, że bohater nie pozostawi go bez wsparcia. To procentuje. Nikt nie wie, jaki będzie finał podróży dziadka Eustachego - tymczasem autorzy zaskakują odbiorców spójnością i umiejętnością prowadzenia rysunkowej narracji. Oferują całkiem sporo zwrotów akcji, dziadek Eustachy przeżywa dziwne doświadczenia, które jednak nie pozwalają na odłożenie książki. To bohater, który nie boi się wyzwań. Nie jest skupiony wyłącznie na swoim celu - wiadomo, że dotrze do jakiegoś miejsca, ale po drodze może niejeden raz zdecydować się na zmianę trasy.

Wszystkie emocje, wahania oraz reakcje są zrozumiałe. Autorzy postawili na wyraziste kadry, duże i pozbawione szczegółów. Sprawdzają się tu i wyliczenia, i zmiany wielkości ramek - w zależności od tego, co chce się pokazać. Nie ma detali tła, liczy się bohater i jego otoczenie - nic, co zaciemniałoby przekaz. W prostych rysunkach autorzy wybierają wyraziste reakcje. Nie stosują też żadnych przeskoków - chodzi o to, żeby odbiorcy mogli nadążyć za relacją i nie pogubili się w kolejnych wydarzeniach (przeoczenie jednego z obrazków może owocować brakiem zrozumienia całego wątku). Nie jest to jednotorowa historyjka, zmusza odbiorców do skupienia i do wyciągania wniosków z rysunków. Dziadek Eustachy umożliwia przeżycie wielkiej przygody. Do tego - mocno podbudowuje odbiorców, uświadamiając im, że mogą samodzielnie prześledzić całą historię, nawet jeśli nie potrafią czytać. Aleksandra i Daniel Mizielińscy postawili tutaj na ciekawe ilustracje, naiwne w duchu, ale dopracowane, pozornie dziecięce, a przecież bardzo artystyczne. "Wielka podróż dziadka Eustachego" to udany pomysł i coś, co może doczekać się kontynuacji.

piątek, 23 lipca 2021

Margit Kossobudzka, Katarzyna Staszak: Broń się! Jak dbać o swoją odporność

Agora, Warszawa 2021.

Odporność

To temat, który zwłaszcza w obliczu pandemii jawi się jako ważny nawet dla ludzi do tej pory niespecjalnie przejmujących się kwestiami zdrowotnymi. Margit Kossobudzka od jakiegoś czasu popularyzuje wiedzę na temat ludzkiego organizmu i chorób, tym razem w duecie z Katarzyną Staszak zamierza dokładnie przybliżyć zagadnienia związane z odpornością. To zatem lektura na czasie, a jednocześnie bardzo przydatna, jeśli ktoś chce faktycznie zadbać o siebie i uzupełnić wiadomości z biologii. Oczywiście zwolennicy teorii spiskowych, antyszczepionkowcy i ludzie podatni na wpływy z fake newsów nie sięgną po tę lekturę, bo będzie dla nich zbyt fachowa – mimo że autorki starają się pisać przystępnie i ciekawie dla szerokiego grona odbiorców – jednak fakt, że taki tom pojawia się na rynku, cieszy. Kossobudzka i Staszak nie tworzą tej książki same, do dyspozycji mają wielu ekspertów z różnych dziedzin medycyny – mogą się do nich udać z problemami i pytaniami najczęściej padającymi w rozmowach, mogą poprosić o rozwianie wątpliwości albo o odniesienie się do jakiejś rewelacji. Co pewien czas zresztą pojawiają się w tomie wywiady z wybranymi ekspertami, bo dzięki takiej formie jeszcze łatwiej będzie czytelnikom przyswajać prezentowane wiadomości. Autorki najpierw podają zestaw przydatnych terminów i objaśnień, zajmują się skrótowym przybliżeniem informacji, które na pewno się przydadzą odbiorcom – a następnie przechodzą do wypytywania fachowców o to, co odbiorców intryguje. Znajdują tutaj miejsce na rozwiewanie mitów i na uspokojenie, na przygotowanie do potrzebnych działań czy na oddalanie stereotypów. Przygotowują rozmaite zestawienia, tabelki, notatki i akapity wyodrębniane graficznie – żeby ktoś, kto potrzebuje szybko znaleźć jakąś informację, mógł na nią łatwo trafić i dobrze zapamiętać. Od czasu do czasu powraca oczywiście temat COVID-19 i pandemii koronawirusa, bo autorki zdają sobie sprawę, że trafiają na rynek na fali wzmożonego zainteresowania odpornością właśnie z tego powodu. Podpowiadają, jak zachowywać się w przypadku swojej choroby, jak reagować (i kiedy!), gdy wirusy dopadają dziecko. Przypominają też o tradycyjnych sposobach wspomagania odporności: nie trzeba łykać tony suplementów i pseudoleków, żeby poczuć się lepiej. Książka ta pomoże odróżnić sytuacje, w których niezbędna jest interwencja lekarza, od zjawisk, które nie powinny niepokoić i wywoływać zdecydowanych reakcji. Znalazły się tu wiadomości o dobroczynnym działaniu diet (rodzajach kuchni i potraw przydatnych w budowaniu odporności lub zapobieganiu części chorób), o relacjach społecznych, ćwiczeniach, kontakcie z naturą, roli snu czy o higienie. Podpowiadają też autorki, jak sobie nie zaszkodzić, jak unikać stresu, uciekać od smogu czy reagować na otyłość. Wszystko to, chociaż wymaga od czytelników sporo pracy, ma zaowocować dłuższym życiem lepszej jakości – warto zatem podjąć wysiłki. „Broń się! Jak dbać o swoją odporność” to książka, która pomaga w zrobieniu czegoś dobrego dla siebie, a do tego porządkuje wiadomości na temat organizmu w walce z chorobami.

Katarzyna Kalista: Pan Barnaba i zagadkowa hipoteza

Czarna Owca, Warszawa 2021.

Matematyka na co dzień

Inspirowała się Katarzyna Kalista doświadczeniami Rademenesa, a serial z dawnych lat pojawia się w finale tej powieści - być może ktoś zainteresuje się ciekawą produkcją i przekona się, dlaczego zasługuje ona na ocalenie przed zapomnieniem. Ale nie o Rademenesa tu chodzi, a o kota Barnabę, czarnego i rasowego, znalezionego w pewnym momencie przez mamę Antka. Antek wchodzi w wiek nastoletni i nawet jeśli kiedyś chciał mieć jakieś zwierzątko, teraz nie ma już na to ochoty - zdaje sobie sprawę, że zwierzę w domu to liczne obowiązki, a sam nie chce poświęcać czasu na opiekę nad czworonogiem. Pana Barnabę jednak musi zaakceptować, wcale nie dlatego, że mamie żal jest znajdy. Barnaba skrywa wielką tajemnicę, którą zdradza tylko chłopcu. "Pan Barnaba i zagadkowa hipoteza" to książka stworzona w konwencji kryminału i powieści detektywistycznej dla młodzieży, ale jednocześnie z silnym przesłaniem pedagogicznym: chodzi o to, żeby młodzi ludzie zrozumieli, że warto się uczyć. Antek został przez rodziców przeniesiony do szkoły "dla kujonów", sam stwierdza, że łatwiej było mu w poprzedniej placówce i nie zamierza łatwo się poddawać: zależy mu na tym, żeby rodzice zrezygnowali z ambitnych planów i pozwolili mu wrócić do kolegów. W ramach młodzieńczego buntu postanawia opuścić się w nauce. Liczy na to, że kiedy pokaże, że sobie nie radzi, sytuacja rozwiąże się sama i bez dodatkowych argumentów. Tymczasem dorośli nie zamierzają podporządkowywać się kaprysom syna - namawiają go na poprawienie ocen, ale nie pozostawiają nadziei: szkoła dla przyszłych prawników i lekarzy to najlepszy możliwy wybór. Antek być może dalej pracowałby na pogorszenie swojego wizerunku w oczach dorosłych, gdyby nie Pan Barnaba. To kot, który potrafi mówić (i przyznaje się do tego tylko chłopcu). W dodatku Pan Barnaba ma klucz do rozwiązania pewnej zagadki. Ważna jest tu hipoteza Riemanna, o której autorka pisze w krótkim wstępie i którą przedstawia później w ramach narracji. Kot asystował przy rozwiązywaniu problemu matematycznego i teraz może pośredniczyć w wymianie materiałów, w przekazaniu ich do osoby, która jest w stanie kontynuować pracę naukową i być może zdobyć mnóstwo pieniędzy. Hipoteza Riemanna to jedna z wielkich zagadek matematycznych, na którą uczeni poświęcali nierzadko całe swoje życie - i która wiąże się z potężnym zastrzykiem pieniędzy. To dla Antka dobra motywacja - i argument za tym, żeby jednak poświęcić trochę czasu na naukę. W dorosłym świecie nie liczą się przecież fochy ani nastroje - można za to sporo zarobić. Pod warunkiem, że zdobędzie się w szkole solidne podstawy.

Trochę zbyt tendencyjnie wypada ta motywacja, Katarzyna Kalista jednak próbuje wprowadzić poza nią do akcji sceny rodem z kryminału, niektórzy chcą wejść w posiadanie rozwiązania zagadki nielegalnie, a ponieważ w grę wchodzą ogromne pieniądze - sprawa nabiera barw. Chłopiec i jego kot (który przed postronnymi ukrywa własne umiejętności, co przynosi sporo komicznych scenek) to para zdolna stawić czoła wrogom. "Pan Barnaba i zagadkowa hipoteza" to opowieść matematyczna i pouczająca. Może wciągnąć, ale niekoniecznie przekona odbiorców do nauki. Może za to rozbudzić zainteresowanie matematyką spoza programów szkolnych - i to Katarzynie Kaliście się udaje.

czwartek, 22 lipca 2021

Mathilda Masters: 123 superciekawe fakty o klimacie

Nasza Księgarnia, Warszawa 2021.

Zestaw danych

Mathilda Masters tworzy kolejne książki w bardzo udanej serii edukacyjnej, która łączy przedstawianie ciekawostek z różnych dziedzin z rozrywką i humorem. Krótkie komentarze, pytania wyzwalające zainteresowanie dzieci oraz dowcipy w ilustracjach i czasem w wyjaśnieniach to coś, co sprawia, że dociekliwe maluchy będą mogły poszerzać wiedzę i poznawać nowe obszary rzeczywistości. "123 superciekawe fakty o klimacie" to publikacja realizująca sprawdzony schemat - i prezentująca dane wykraczające poza szkolne wiadomości dla kilkulatków. Dzieci dowiedzą się od autorki, co mogą zrobić, żeby ograniczyć zmiany klimatyczne (i do jakich zachowań namówić rodziców). Zanim to jednak nastąpi, przejdą całe szkolenie z rozmaitych odkryć i faktów. Przekonają się, czym jest klimat (w tym: jak powstaje dwutlenek węgla, dlaczego rośliny są potrzebne, co się dzieje z wodą na Ziemi i... dlaczego komary są potrzebne). Autorka wie dobrze, że jeśli będzie bazować na sensacji, łatwiej trafi do dzieci, stąd tematy w rodzaju "jak kupa zapewnia lasowi zdrowie". W drugiej części tomu Mathilda Masters tłumaczy, jaki wpływ na ludzi mają zmiany klimatu (ale liczy się tutaj niemal cała historia ewolucji). Przekonuje, że Ziemia się ociepla - i przestrzega przed taką zmianą, wskazując dzieciom, do czego może to doprowadzić. Pokazuje też nawet, jak czytać zmiany klimatu ze słojów drzewa - to rodzaj praktycznej wskazówki, którą trudno byłoby znaleźć gdzie indziej. Wreszcie przechodzi Mathilda Masters do motywu zanieczyszczenia planety: wyjaśnia, dlaczego wszędzie jest pełno plastiku i jak to zagraża różnym stworzeniom (nie tylko człowiekowi). Padają tu oskarżenia w stronę ludzkości, która przesadza i w polowaniach, połowach ryb, i w produkowaniu różnych przedmiotów. Wszystko to ma wpływ na środowisko i nie można pozostać obojętnym, kiedy wie się o kolejnych zagrożeniach. Mathilda Masters dba o to, żeby dzieci na pewno zapamiętały przedstawiane tu tematy. Stosuje rozmaite chwyty, żeby utrwalić wiadomości, ale też żeby przyciągnąć uwagę. Stara się tak prowadzić opowieść, żeby nie była nudna: i tak pomaga w takim celu maksymalna skrótowość, nie ma tu przecież rozbudowanych traktatów. Autorka wykorzystuje połączenie intrygującego zagadnienia-tytułu pojedynczego wyjaśnienia - i wydobywania z komentarza najciekawszych lub najbardziej anegdotycznych motywów. Po takiej lekturze wyrośnie pokolenie świadomych ekologicznie ludzi, tych, którym nie trzeba będzie palcem wskazywać zależności między zaśmieceniem planety a gwałtownymi zjawiskami atmosferycznymi. Jeśli jakieś dziecko interesuje się losami planety, znajdzie tu sporo wiadomości dla siebie. Również ci odbiorcy, którzy do tej pory śledzili propozycje książkowe Mathildy Masters, będą usatysfakcjonowani kolejną edukacyjną publikacją. "123 superciekawe fakty o klimacie" to książka ważna: dzięki niej można będzie zatroszczyć się o planetę i być może chociaż odrobinę spowolnić tempo zmian. Może to być sposób na ocalenie ludzkości - ale też prosta droga do sprawdzania, odkrywania i utrwalania danych z różnych dziedzin.

środa, 21 lipca 2021

Mariusz Surosz: Praga. Czeskie ścieżki

Czarne, Wołowiec 2021.

Historia na ulicy

Mocno się kryguje Mariusz Surosz, tłumaczy czytelnikom, dlaczego proponuje im taką a nie inną książkę o miłości do Pragi (zwłaszcza że owej miłości w znaczeniu turystycznym i w wymiarze dzisiejszych blogowych zachwytów tutaj się nie znajdzie), ale jedno jest faktem: nie próbuje nawet uchwycić istoty miasta. Wie, że to zadanie niemożliwe, ponadto chciałby, żeby każdy znalazł własny przepis na to miejsce. Nie może narzucać ani kierunków zwiedzania, ani rodzaju wędrówek. Może jedynie podzielić się z czytelnikami wiedzą na temat nieoczywistych fascynacji i skierować ich wzrok tam, gdzie sami by nie spojrzeli. „Praga. Czeskie ścieżki” to książka wydana w serii Sulina – można się zatem po niej spodziewać pogłębionego obrazu Pragi, wzbogaconego o cały zestaw wiadomości niedostępnych przeciętnemu zwiedzającemu. Jednocześnie uderza tu wybiórczość tematyczna, autor wcale nie prezentuje pełnego pejzażu, ucieka od generalizowania i od znalezienia klimatu. Zależy mu za to na podkreśleniu detali, które składają się na historię miasta i które dzisiaj mogą rzucić nowe światło na jego znaczenie. Zajmuje się tym, co ukryte i ciekawe, bada archiwa, dzieli się wiadomościami kulturowymi i historycznymi, podpowiada, jak zainteresować się Pragą z dala od mód. I to działanie się tu sprawdza.

„Praga. Czeskie ścieżki” to zbiór esejów, które prowadzą do jednego punktu na mapie. Pierwszym potężnym punktem zaczepienia są pomniki (zwłaszcza te, które polskich turystów intrygują albo irytują, jakby szukał autor czegoś na przekór stereotypowej miłości Polaków do Czechów). Pomniki stają się nie tylko źródłem refleksji na temat struktur państwowości, ale i przejściem w historię z wieloma jej znaczeniami i niedopowiedzeniami. Tutaj pojawia się sporo miejsca na podróż w przeszłość – i to podróż bogatą w dane niemal podręcznikowe. Mariusz Surosz pokazuje wyraźnie: nie będzie się rozdrabniał na tym, co nieuchwytne i powszechnie kojarzone, woli wertować podręczniki i wynotowywać z nich co ciekawsze wydarzenia zakodowane na cokołach i postumentach. Druga opowieść to obrazy. Przejście w świat sztuki i budzenie tożsamości narodowej dzięki malarstwu. Znowu sięga autor do przeszłości, łączy biografię i osobiste wyznania twórcy z sytuacją społeczno-polityczną, żeby uzmysłowić czytelnikom, gdzie kryją się obszary do poznawania. Zajmie się jeszcze autorem pieśni czeskich (i tu do komentowania trochę zaangażuje Jaromira Nohavicę) oraz... sportem. Za każdym razem elementy popkultury lub tradycji stara się łączyć z tym, co dostępne dla każdego i z wiadomościami wydobywanymi z archiwów. Jest w stanie przyciągnąć czytelników nieoczywistym spojrzeniem na Pragę. Nie zależy mu na powtarzaniu banałów, a na przedstawieniu własnej perspektywy. I chociaż nie pisze lekko i ku uciesze masowej publiczności, przemyca w książce wiele celnych spostrzeżeń na temat Czechów. Podsuwa odbiorcom lekturę nieoczywistą, pełną ciekawostek i prób zrozumienia istoty Pragi bez posługiwania się najprostszymi skojarzeniami.

wtorek, 20 lipca 2021

Maria Ulatowska, Jacek Skowroński: Dziedziczka z Moczarowisk

Prószyński i S-ka, Warszawa 2021.

Walka o azyl

Po raz drugi Maria Ulatowska i Jacek Skowroński pojawiają się w miejscu, które funkcjonuje jako literackie schronienie dla wszystkich, którzy potrzebują ratunku. Od poprzedniej wizyty w Moczarowiskach minęły całe lata. Nika nie jest już dzieckiem przebierającym się za chłopca-urwisa, a dziedziczką całej posiadłości, szczęśliwą przybraną córką Leokadii. Dba o ukochane miejsce, które stało się jej domem i sposobem na życie, troszczy się też o ludzi, którzy w Moczarowiskach mieszkają i pracują. Ale Nika ma teraz spory problem: wydziedziczony przez hrabiego mężczyzna chce odzyskać majątek. Sprowadza swojego prawnika i snuje rozmaite intrygi, żeby przechytrzyć Nikę. Nie docenia jej przyjaciół, zaufanych ludzi, którzy zrobią dla niej wszystko, a czasem są wyjątkowo kreatywni. Żeby trafić do Moczarowisk, autorzy wykorzystują przykre wydarzenie: oto Władek - czarny charakter tomu - podczas jazdy niemal pozbawia życia małego kota. Na szczęście w pobliżu znajduje się Teofil, mężczyzna, który ratuje zwierzę i zwraca się do pierwszego napotkanego kierowcy z prośbą o pomoc. Tak trafia na Nikę - i zostaje skierowany do przedziwnego hotelu. Teofil wbrew swojej woli (a czasem nawet przy mocnym sprzeciwie) zostaje wciągnięty w szereg nietypowych wydarzeń. Kota leczy Paweł, już weterynarz, który w Moczarowiskach się wychował razem z Niką. Do starych kątów powraca też Magda - obecnie ceniona pracownica z Doliny Krzemowej, a także Julian, notoryczny podrywacz. Tych dwoje - wezwanych przez Leokadię - ma pomóc Nice i rozpoznać zamiary Władka. Poza sprawami obyczajowymi i romansowymi znajduje się zatem miejsce i na kryminał, i na ciekawe śledztwo, i na intrygi. Autorzy czerpią z wyobraźni, jeśli chodzi o nowinki techniczne i możliwości kamuflażu, stawiają na logiczne wnioski i na obserwacje dla wyjątkowo uważnych. Mylą tropy, ale pozwalają jeszcze bardziej przekonać się do bohaterów, którym dobro Moczarowisk leży na sercu.

Trochę ta historia wytraca impet, pierwsza była bardziej wyrazista, tu chodzi o nawiązania do przeszłości i o zbudowanie nowej fabuły na kanwie tego, co się doskonale sprawdziło. Mniej tu intensywnych wydarzeń, więcej kontemplacji całości - ale nie będzie to czytelnikom przeszkadzać, w końcu w Moczarowiskach czas zwalnia. Humor zapewnia duch, którego wcześniej wprawdzie w pensjonacie nie było, ale teraz pozwala na brak rozstań i niepotrzebnych wzruszeń. Dorosła Nika jest postacią nieoczywistą, nie do końca jednoznacznie stworzoną, Maria Ulatowska i Jacek Skowroński pozostawiają czytelnikom sporo miejsca na własne interpretacje i dopowiedzenia. "Dziedziczka z Moczarowisk" to powieść, po którą sięga się po prostu dla przyjemności i dla uzyskania wytchnienia. Jeśli ktoś ma akurat dosyć codziennych problemów, może przenieść się do świata wolnego od zwykłych zmartwień. Tu liczy się walka o spadek i zestaw międzyludzkich relacji z różnych gatunków literackich. Narracja jest spokojna i pozwala na przekonanie się do bohaterów oraz do ich ulubionego miejsca - a że ciągle coś się dzieje, nie będzie mowy o przeczekiwaniu kolejnych opisów czy nadziejach na zmiany akcji. Dobrze wyważone proporcje i zabawa różnymi konwencjami - to się sprawdza w tej powieści.

poniedziałek, 19 lipca 2021

Alexandra Horowitz: Psy i my. Historia niezwykłej więzi

Czarna Owca, Warszawa 2021.

Cztery łapy w domu

Alexandra Horowitz dzieli się z czytelnikami swoją fascynacją i bez trudu doprowadzi do tego, że wszyscy psiarze sięgną po jej książkę. "Psy i my" to nie poradnik czy opowieść o udomowieniu gatunku. Autorka stawia za to na filozoficzne refleksje dotyczące życia zwierząt i ich traktowania przez ludzi. Zdarzają się momenty nie dla odbiorców o słabych nerwach. Między innymi wtedy, kiedy Alexandra Horowitz zastanawia się nad sensem sterylizacji psów i nad ich usypianiem. Przejmująco wybrzmiewają również motywy badań na zwierzętach - autorka przywołuje przykłady, które budzą niechęć. Na przeciwległym biegunie znajdują się "rozmowy" ze zwierzętami. Alexandra Horowitz dobrze się bawi, kiedy prowadzi rejestr psich imion (częścią zbioru dzieli się z czytelnikami, chociaż to akurat nie jest najbardziej ekscytująca część tomu), albo kiedy spisuje przemowy wygłaszane do psich towarzyszy. Ubolewa nad tym, że ludzie krzywdzą psy, szukając idealnej rasy - przypomina, że to przez poszukiwania hodowców niszczy się zdrowie zwierząt. Jednocześnie zdaje sobie sprawę z tego, że nie da się skupić wyłącznie na oferowaniu ludziom psów ze schroniska: nie wszyscy chcą towarzysza po przejściach, część ludzi czeka na szczeniaka, w dodatku konkretnego - i na przypadkowego psa się nie zdecyduje. Stąd fiasko rozmaitych społecznych pomysłów mających na celu wsparcie schroniskowych akcji.

Zastanawia się Alexandra Horowitz nad tym, czy pies należy do człowieka, czy można w ogóle o takich relacjach mówić. Przywołuje motyw rozwoju rynku psich przysmaków, eksponując absurdalne pomysły, które jednak dobrze się sprawdziły i weszły na stałe do oferty rynkowej. Walczy o to, żeby psy zawsze były dobrze traktowane. Co ciekawe, sama przeprowadza eksperymenty na zwierzętach - ale eksperymenty powszechnie akceptowane, obserwacje, w których zwierzętom nie dzieje się krzywda. Autorka próbuje rozbawić czytelników zestawem hipotez na temat psów: każdą, która nasuwa się sama, najpierw skrótowo omawia, żeby pokazać odbiorcom, jak ewoluuje sposób myślenia o psach - następują kolejne korekty hipotez i wnioski, które rozśmieszą nie tylko psiarzy. Z jednej strony Alexandra Horowitz próbuje ukształtować odpowiedni sposób myślenia o psach (i szacunku do nich), z drugiej - bawi się stereotypami. Chce się zdystansować od tematu, ale nie ma na to szansy: gwarantuje czytelnikom zagłębianie się w kwestie, które dla niej samej są bardzo ważne. Najlepsze jest to, że książka "Psy i my" nie jest przewidywalna ani wypełniona schematami. Mieści się w niej wiele oryginalnych spostrzeżeń, informacji, które mogą zaintrygować, albo sprowokować do dalszych poszukiwań. Udało się autorce stworzenie książki nietypowej, odzwierciedlającej stosunek do psów, a jednocześnie niepowtarzalnej. Zestaw esejów na psie tematy może się spodobać czytelnikom, którzy lubią lektury konkretne i przemyślane. Znalazło się tu sporo zagadnień wartych przeanalizowania, a przedstawionych bez zarzutu.

Luigi Dal Cin: W lesie Baby Jagi. Baśnie rosyjskie

Słowne Młode /Burda Media Polska, Warszawa 2021.

Z przeszłości

Co pewien czas na rynku pojawiają się zestawy opowieści z różnych kultur i różnych stron świata. "W lesie Baby Jagi. Baśnie rosyjskie" to tom, który przygotowuje Luigi Dal Cin. Zawiera dziewięć bajek, przede wszystkim na podstawie twórczości Afanasjewa, ale też z ludowych legend. Najbardziej znana będzie ta o złotej rybce, pozostałe odkryją przed najmłodszymi świat baśni i wyobraźni, jednak, co zastanawiające, w dość ograniczonym zakresie. Każda z tych narracji z osobna mogłaby bazować na melodyjności i na literackich popisach, tymczasem Luigi Dal Cin woli raczej przegalopować przez fabułę i streścić ją, a nie rozwodzić się nad pięknem świata przedstawionego. Nie ma tu charakterystycznych dla rosyjskich baśni klimatów: wszystko, co jest tłem, zostało właściwie usunięte, jeden z nielicznych zabiegów stylistycznych to "złota rybko, przypłyń szybko" w zawołaniu rybaka. Szkoda: można było podejść do tematu na dwa sposoby, pierwszy to skupienie się na osi fabularnej, a drugi - wzbogacenie jej całą atmosferą, dla przekonania dzieci, że warto sięgać po książki dla przyjemności.

Co zaskakujące, często nie ma także puent historii. Pojawiają się standardowe elementy baśni (między innymi - spotykanie "magicznych" elementów przyrody, magiczna trójka, przedmioty, które pozwalają uciec przed wrogami), ale gdy dochodzi do finału, autor chce jak najszybciej zakończyć opowieść i nie pozwala naprawdę jej przeżywać. Można zatem spróbować się zorientować w wyobraźni ludowej i w historiach, które mogły stać się inspiracją dla innych twórców, ale - bez prób zaangażowania się we wprowadzane tu treści. Literacko nie wypadają te baśnie olśniewająco, a powinny - tego można było oczekiwać. Nie rozbudzają apetytów, ani na dalszy ciąg, ani na serię.

Pośpiech w tekście nie przekłada się na szczęście na pośpiech w ilustracjach i tu wychodzi na jaw właściwe przeznaczenie książki. "W lesie Baby Jagi" to bowiem popis graficzny, zestawienie prac kilku wybitnych ilustratorów (wśród nich znalazł się Józef Wilkoń). Format tomiku sprawia, że każde opowiadanie to zaledwie dwie lub trzy rozkładówki, oznacza to, że znów niezbyt wiele grafik się zmieści. Tym razem chodzi jednak o specyficzną wrażliwość każdego z ilustratorów, pomysły na odzwierciedlenie historii i próby nadawania im typowego (wreszcie!) dla rosyjskich baśni klimatu. "W lesie Baby Jagi" to zatem bardziej książka do oglądania niż do cieszenia się tekstem i pomysłami twórczymi, nie skusi małych poszukiwaczy silnych wrażeń: wszystko zostało tu w obrębie treści zrównane ze sobą, a ilustracje jako takie spodobają się raczej koneserom niż najmłodszym. Może zatem funkcjonować ten tomik jako prezent dla śledzących pomysły w grafikach z literatury czwartej, bardziej dla dorosłych niż dla dzieci.

niedziela, 18 lipca 2021

Bohdan Tadeusz Woronowicz: Zachowania, które mogą zranić. O uzależnieniach behawioralnych i nie tylko

Media Rodzina, Poznań 2021.

Niepokoje

Ludzie uzależniają się od różnych rzeczy i potrzebują czasami dziwnych (a czasami powszechnie akceptowanych) bodźców, żeby zachować dobry nastrój i poczucie szczęścia. Jednak uzależnienia są groźne dla zdrowia i prowadzą do problemów społecznych, zawodowych czy rodzinnych – Bohdan Tadeusz Woronowicz stara się zatem nakreślić ich specyfikę i wytłumaczyć odbiorcom, kiedy można mówić o niezdrowym podejściu do hobby i jakie kroki w związku z tym podjąć. „Zachowania, które mogą zranić. O uzależnieniach behawioralnych i nie tylko” to książka-podręcznik, stworzona tak, by nie tylko dostarczać potrzebnych wiadomości, ale też porządkować wiedzę i utrwalać ją. Czytelnicy otrzymują tutaj zestaw rozdziałów posegregowanych tematycznie. Autor przygląda się między innymi problemom z hazardem, z uzależnieniem od internetu (w różnych wymiarach: inaczej podchodzi się do tych, którzy w sieci uprawiają cyberseks, inaczej do tych, którzy nie mogą oderwać się od mediów społecznościowych, a inaczej do tych poszukujących przepisu na samobójstwo). Analizuje przypadki pracoholizmu i uzależnienia od seksu (znów: z podziałem na między innymi pornografię czy chemseks). Podobnie traktuje zagrożenia płynące z uzależnienia od smartfonów (co ciekawe, nawet robienie selfie może przerodzić się w obsesję). Charakteryzuje kolejno różne rodzaje chorób płynących z nieprawidłowego odżywiania się, ale też zjawiska dla większości ludzi dość abstrakcyjne – jak uzależnienie od ćwiczeń fizycznych. Przy zakupoholizmie nie przyjmuje do wiadomości, że określenie, które zostało spopularyzowane, wyparło jego propozycję „kupnoholizmu”, ale można mu to wybaczyć. Po przeglądzie najważniejszych zjawisk przychodzi czas na opowiadanie o kilku innych – rzadziej spotykanych, chociaż równie niebezpiecznych tematach – wśród nich jest uzależnienie od władzy, od kłamstw, od poszukiwania miłości czy od... sekt. Następnie podaje zestaw terapii, które stosuje się w określonych okolicznościach i przypomina, czym jest współuzależnienie: przestrzega przed angażowaniem się w pomaganie bliskim bez fachowego wsparcia i podpowiada, co robić, kiedy rzeczywiście chce się pomóc. Jest ta książka przygotowana bardzo rzetelnie. Autorowi nie zależy na popularyzowaniu wiedzy: chce stworzyć faktycznie wartościowy podręcznik, stawia na systematyzację wiadomości, proponuje przejrzyste rozdziały i pełne wyjaśnienia. Każde zagadnienie stara się wyczerpująco omówić, podając przy tym zbiory wskazówek i wypunktowane sposoby odkrycia uzależnienia (tak, żeby czytelnicy mogli samodzielnie zdiagnozować przynajmniej wstępnie problem). Może i nie dostarczy lekturowej satysfakcji, ale też nie o to tu chodzi: liczy się bowiem możliwość prześledzenia konkretów i fachowych ocen. „Zachowania, które mogą zranić” to książka będąca kompendium wiedzy na temat różnych uzależnień. Autor nie wpada w ogólniki, nie przekonuje, że każde uzależnienie wiąże się z podobnym mechanizmem – usiłuje za to dokładnie przestudiować kolejne zjawiska i dać czytelnikom podstawy do oceniania tego, co dzieje się wokół nich. Nie pozostawia bez wsparcia – może zatem przyczynić się do rozwoju samoświadomości. Ważne jest też to, że chociaż wybiera tony klasyczne, pisze także o zjawiskach charakterystycznych dla dzisiejszych czasów, nie rezygnuje z tego, co zbadane jeszcze dość słabo.

Zofia Stanecka: Bocian z łąki

Nasza Księgarnia, Warszawa 2021.

Z łąki

Kolejnego bohatera przedstawia mały duszek Tuli Tuli, który został przez Zofię Stanecką powołany do istnienia, żeby edukować maluchy. W kartonowych picture bookach bardzo udanej serii Tuli Tuli przysłuchuje się drobnej opowiastce, zwykle – ukazującej codzienność zwierzęcego bohatera od chwili jego przyjścia na świat (albo i wcześniej, sceny z życia jego rodziców). Dzieci dowiadują się, jakie charakterystyczne cechy ma dane stworzenie, czym się zajmuje, czym się żywi, gdzie mieszka i co mu zagraża w naturalnym środowisku. Mogą się też łatwo przywiązać do postaci, zwłaszcza że w serii prezentowane są maluszki – sympatyczne zwierzęta, indywidualizowane przez imiona i przez emocje. Nie od dzisiaj wiadomo, że Zofia Stanecka potrafi opowiadać – w tej serii to udowadnia. Tuli Tuli opowiada, kto gdzie mieszka to cykl kartonowych i dużych książek. Jest tu sporo stron (jak na tomiki z twardymi kartkami), a na każdej wiele wiadomości. Poza głównym nurtem narracji pojawiają się jeszcze rysunkowe zadania lub motywy do zapamiętania przez maluchy. Duszek Tuli Tuli jako taki funkcjonuje tylko we wprowadzeniu – później nie ma go już w tekście, za to przewija się przez ilustracje i może stanowić część wyszukiwankowego zadania dla dzieci. Nie przeszkadza postaciom, zresztą – nie ingeruje przecież w ich świat. Staje się przewodnikiem, unika przy tym moralizowania. Wszystko musi naturalnie wypływać z historii, którą Zofia Stanecka przedstawia.

I w tomiku „Bocian z łąki” dzieci poznają bociana Bolka, który zaprzyjaźnia się z panną bocianią – Malwiną. Wkrótce z jajek wykluwają się ich trzy bocianki: Kuba, Klara i Drobinka. Każde z nich jest ciekawe świata, każde z nich niewiele rozumie i potrzebuje licznych wyjaśnień. Odbiorcy będą obserwować ćwiczenie skrzydeł przez bociany, sprawdzać ich jadłospis i... przeżywać groźną burzę (bo przecież nie wszystko w świecie jest sielankowe, a trochę emocji przyda się także w czytance). Bociany przygotowują się do wielkiej podróży przez świat – dla nich to normalność, dla odbiorców – egzotyczna przygoda, tym większa, że dopiero co obserwowali narodziny bocianiątek. Z małymi bohaterami łatwiej się identyfikować – stąd też zainteresowanie ich przygodami.

Na marginesach pojawiają się pytania i wyjaśnienia obrazkowe: między innymi jest tu porównanie wielkości jaj kapturki, szpaka i bociana (razem z „miarką”), przedstawienie kolejnych etapów rozwoju piskląt bocianich, wprowadzenie innych gatunków ptaków, które mieszkają w bocianich gniazdach, rodzaje ptasich piór, zwierzęta pasące się na łąkach, największe ptasie skrzydła, gatunki ptaków migrujących, posiłki bocianów czy zagrożenia czyhające na nie w podróży. Genialne obrazki przygotowała Magdalena Kozieł-Nowak, która stara się, żeby dzieci mogły poczuć klimat opowieści. Widać wyraźnie, jak dobrze czuje się w łąkowych przestrzeniach – radzi sobie także z oddaniem grozy burzy czy z pejzażami Afryki. To wszystko sprawia, że do „Bociana z łąki” chce się zaglądać. Dzieci zyskają w ten sposób bardzo atrakcyjną lekturę, która przekona ich do dbania o środowisko.

sobota, 17 lipca 2021

Marta Matyszczak: Mamy morderstwo w Mikołajkach

Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 2021.

Na fotelu

Marta Matyszczak ma szczęście. Nie musi sama tworzyć powieści kryminalnych, robią to za nią jej zwierzęta. Tym razem głos zabiera kotka Burbur, istota wyjątkowa, złośliwa i bardzo inteligentna. Burbur to kotka, która nie zamierza się patyczkować ani z ludzkimi niewolnikami, ani z własnym synem, Don Pedro, o którego umiejętnościach dobrego zdania nie ma. Don Pedro stanowi jednak tylko tło i źródło utyskiwań matki, to Burbur przygląda się otoczeniu i relacjonuje wydarzenia brawurowo. Nie przejmuje narracji tak często jak Gucio w Kryminałach pod psem, ale kiedy już zabiera głos, daje szansę na poznanie tła, o którym ludzie pojęcia nie mają. W nowej kryminalnej serii - Kryminale z pazurem - dzieje się bardzo dużo. Sielskie otoczenie - krajobraz nad jeziorem w Mikołajkach - nie przynosi wakacyjnego ukojenia. W sezonie nie ma co tu marzyć o spokoju, w dodatku nad wodą zostaje znaleziony trup. Śledztwo, które prowadzi mąż Rozalii Ginter, Paweł, komendant policji (świetna ochrona przed mandatami za przekroczenie prędkości), dopiero się rozkręca, a tu już pojawia się mnóstwo tematów pobocznych, które odwracają uwagę od obcego nieszczęśnika. Jest tu między innymi kwestia odzyskiwania ziemi po przodkach: w takim celu przybywa pewien obcokrajowiec, świadomy stanu posiadania dziada. Jest też cały wachlarz rodzinnych atrakcji: Rozalia Ginter, matka nastoletnich bliźniaczek, będzie musiała zmierzyć się z wyczynami dorastających córek. Na głowie ma jeszcze mocno irytującą teściową, która nigdy nie zaakceptowała jej w roli żony ukochanego syna. Jakby tego było mało, przeciwko Rozalii występuje też charakterna Burbur: zakochana w Pawełku, chciałaby mieć go tylko dla siebie.

Drobne śląskie wtręty pozostają (zwłaszcza w języku wzburzonej kotki), jednak Marta Matyszczak nową serię pisze zupełnie inaczej niż Kryminały pod psem. Porzuca sprawdzony styl, proponuje książkę zupełnie różną od dziesięciu poprzednich tomów w języku i w konstrukcji. Szykuje dla swoich czytelników nie lada niespodzianki, wprowadza inteligentne gry i zmusza bohaterów do wchodzenia w niewygodne relacje po to, by mogli ugrać coś dla siebie. Najpierw autorka trochę usypia czujność czytelników, żeby potem uderzyć potężnie i zaserwować szereg sensacyjnych wydarzeń. Stawia na dynamiczną akcję i na tematy ekstremalne, ma mnóstwo dobrych pomysłów na rozwój fabuły. A kiedy już emocje sięgają zenitu, włącza do opowieści Burbura i dodaje do relacji mnóstwo złośliwego humoru. To musi się spodobać - znowu Marta Matyszczak podbije serca czytelników i to nie tylko tych, którzy w kryminałach się zaczytują.

Z kolei fani serii o Guciu i Róży Kwiatkowskiej u Rozalii Ginter znajdą ślady powieściowych nawiązań - z radością będą tropić sygnały łączenia dwóch światów. Autorka szykuje sporo niespodzianek i wie, że dzięki temu jeszcze bardziej przywiąże do siebie czytelników. "Mamy morderstwo w Mikołajkach" to dobra lektura: wielowątkowa, ciekawa, wciągająca i inteligentnie ironiczna. Oczywiście opowieść została przedstawiona tak, by czytelnicy teraz z niecierpliwością czekali na kolejną część. Marta Matyszczak przypomina, że w świecie rozrywkowych kryminałów o posmaku obyczajowym ma sporo do powiedzenia - i jest w stanie zaspokoić gusta najwybredniejszych fanów gatunku. Udana narracja, umiejętność prowadzenia zgrabnej intrygi, wyraziste charaktery. Sterowanie emocjami czytelników i dobra zabawa - to wszystko znajdzie się w tomie "Mamy morderstwo w Mikołajkach". Ale najlepiej sprawdzić to samodzielnie.

Sarah Crossan: Kasieńka

Dwie Siostry, Warszawa 2021.

Dojrzewanie

Nietypowa jest "Kasieńka" ze względu na formę, która bardzo odwraca uwagę od tendencyjnej w gruncie rzeczy treści i sprawia, że łatwiej będzie autorce dotrzeć do nastoletnich odbiorczyń. Sarah Crossan zdecydowała się na przedstawienie wydarzeń z życia nastoletniej dziewczyny w wierszach (a przynajmniej - w tekstach dzielonych na wersy i imitujących białe wiersze). Kasieńka jest Polką, która razem z mamą wyjeżdża za granicę w poszukiwaniu ojca. Nie ma pojęcia, czy uda się odnaleźć rodzica, ale zdaje sobie sprawę z tego, że cała sytuacja bardzo smuci mamę. Kasieńka chciałaby przynieść jej ukojenie, ale mama nie potrzebuje wsparcia od dziecka, potrzebuje męskiego ramienia. Na razie cierpi i tęskni, ale w jej orbicie pojawia się ktoś, kto może stać się ważny. Tymczasem Kasieńka uczy się, jak funkcjonować w nowym środowisku - i przetrwać, chociaż wcale nie jest jej łatwo. Odrzucana ze względu na inność kulturową, traktowana jak ofiara w klasie - Kasieńka przeżywa całkiem sporo. Pojawia się w jej życiu pewien chłopak, który zawraca jej w głowie i uczy sztuki flirtu. Kasieńka przejmuje się wszystkim, ale stopniowo wchodzi w czas dojrzewania i natura robi swoje. Dziewczyna przenosi uwagę ze zmartwień mamy na własne sprawy: zastanawia się nad tym, czy uda jej się nie zbłaźnić podczas pierwszego pocałunku, albo - czy William ją lubi. I chociaż to wszystko pobrzmiewa trochę naiwnie, jest jednocześnie bardzo trafne i bardzo urocze. Sarah Crossan dobrze rozumie nastolatki i ich zmartwienia - jest więc w stanie przekonać do przeżyć Kasieńki.

Chociaż czytelniczki mają tu do czynienia z wierszami - wszystko układa się w jedną spójną relację, która coraz głębiej wprowadza nastolatki w sytuację Kasieńki i w jej dylematy. Najpierw nastolatka jest zaangażowana w sprawy swojej rodziny, później stopniowo otwiera się na rówieśników. Uczy się, jak odegrać się na szkolnej prześladowczyni, przestaje być kozłem ofiarnym w grupie. Odkrywa też własne mocne strony, przekonuje się, co może zrobić dla siebie i jak się realizować. W codzienności potrzebne są Kasieńce takie właśnie drobne sukcesy - to dzięki nim może się mierzyć z wyzwaniami uczuciowymi. Kasieńka zastanawia się nad sprawami, które intrygują nastolatki: póki nie ma doświadczenia w relacjach z chłopakami, boi się nieco ich reakcji. Uwierzy w siebie dopiero wtedy, gdy ktoś dostrzeże w niej wewnętrzne piękno.

Równolegle do przygód z pierwszym zakochaniem Kasieńki toczy się dramat dorosłych: ojciec ma już nową rodzinę i nie jest specjalnie zainteresowany podtrzymywaniem kontaktów z nastoletnią córką (a tym bardziej - z żoną, którą opuścił), nowy partner in spe mamy stara się zapewniać niezbędne wsparcie i nikogo nie oceniać, jest zawsze w pobliżu, kiedy potrzeba pomocy - i nie narzuca się ze swoimi uczuciami, za to gwarantuje poczucie bezpieczeństwa. Udaje się autorce zarówno wkroczenie do świata dorosłych, jak i do młodzieżowej przestrzeni. Przekonuje w obu wątkach - a przez wykorzystanie formy wiersza sprawia, że łatwiej przyjąć tę opowieść i prześledzić jej meandry.

piątek, 16 lipca 2021

Scott Stuart: Jak być prawdziwym mężczyzną?

Znak, Kraków 2021.

Przepis

Po olśniewającym tomiku "Mój cień jest różowy" Scott Stuart trochę osłabia wymowę kolejnej książki - chociaż proponuje czytelnikom równie ważne przesłanie, zresztą - kontynuuje edukowanie młodych pokoleń, żeby ułatwić własnemu dziecku wchodzenie w dorosłość. "Jak być prawdziwym mężczyzną" to rymowana historyjka walcząca ze stereotypami dotyczącymi płci. Jeśli w części środowisk wmawia się małym chłopcom, że nie powinni płakać, albo że nie wszystkie zawody są dla nich, Scott Stuart zamierza to wyprostować: przekonuje, że każdy może być, kim chce i to jest w porządku. Szuka wzorców zachowań: wie, że bycia mężczyzną nie nauczy ani wiking, ani pirat, ani mieszkaniec Sparty. Wprowadza drobne komentarze, żeby uświadomić dzieciom, z czym wiąże się bycie prawdziwym mężczyzną dzisiaj. W skrócie: nie ma żadnych ograniczeń i nie można pozwolić sobie ich narzucać. To autor wtapia w kolejne wyliczenia albo porady, wskazówki i zalecenia. Stara się rozwiewać mity i przygotowywać dzieci do funkcjonowania w społeczeństwie, które nie do końca jeszcze rozumie, że świat się zmienia. Nie ma tu mówienia bezpośrednio o inności czy o odrzuceniu: Scott Stuart odrzuca to wszystko, co irytuje i męczy, i co nie pozwala dzieciom być sobą. Stawia na nietypową - bo oddalającą się od bajki - formę. Ale to się sprawdzi. "Jak być prawdziwym mężczyzną" to - wbrew tytułowi - lektura niekoniecznie wyłącznie dla chłopców (dziewczynki również powinny się przekonać, że stereotypy są krzywdzące i nie mają racji bytu). Co ciekawe, zwykle to do kilkulatek kieruje się tomiki związane z wyrównywaniem szans i przekonywaniem do realizowania marzeń. Scott Stuart wie, że utrudnienia pojawiają się nie tylko w przypadku klasycznego podziału na płeć, ale również przy jakichkolwiek przejawach "inności". Wie, że ludzie nie zawsze potrafią się pogodzić z odmiennością - i przed takimi reakcjami pragnie uchronić własnego syna, a przy okazji - zachęca do ważnej lektury. Michał Rusinek, który przekłada tekst, zajmuje się tym razem bardziej treścią niż formą; zarzuca rytm i dbałość o rymy (często wybiera rozwiązania gramatyczne) - nie to bowiem jest w książce ważne i nie to narzuca się w lekturze. W warstwie tekstowej liczy się zróżnicowanie sposobów zwracania się do odbiorców: to, o czym autor pisze. "Jak być prawdziwym mężczyzną" to nie lektura katarynkowa, którą przeczyta się błyskawicznie: zasługuje na przemyślenie i przepracowanie, więc sprawdzi się jako książka refleksyjna. Odrzucanie stereotypów w połączeniu z grą formą to coś dla maluchów dociekliwych, ale też tych, które w swoim najbliższym otoczeniu mają ludzi zachowujących się inaczej. Obecność podobnych motywów w literaturze czwartej sprawia, że w przyszłości nie powinno już być problemów z wolnością osobistą.

Jest to książka bardzo kolorowa, picture book, w którym ważny jest humor rysunkowy. Poza przetrawianiem prawd zawartych w tekście, Scott Stuart pozwala dzieciom na poszukiwanie ciekawych pomysłów w ramach obrazków. Przykuwa uwagę i zachęca do sprawdzania, co ma do powiedzenia na temat bycia prawdziwym mężczyzną.

Agata Romaniuk: Kocia Szajka i zagadka zniknięcia śledzi

Agora, Warszawa 2021.

Koty

Agata Romaniuk jest kolejną autorką, która wybiera koci motyw, żeby zachęcić dzieci do czytania powieści detektywistycznych i żeby popisać się wyobraźnią w tworzeniu intryg. "Kocia Szajka i zagadka zniknięcia śledzi" to książka, w której, zgodnie z regułami gatunku, ludzie nie mogą sobie poradzić ze śledztwem - o pomoc trzeba zatem poprosić zwierzęta. Kocia Szajka jest bardzo sprytna... i bardzo znudzona. Zwierzęta planują jakiś napad, chociaż nie potrafią się dogadać co do celu (i sensu). Kiedy zatem komisarz podrzuca im sprawę do rozwiązania, koty mogą z honorem wybrnąć z sytuacji i przydać się na coś. miejscowym, a przy okazji zabić nudę Już same śledzie mogą je zainteresować. W Kociej Szajce każdy ma inny charakter i każdy może dojść do innych wniosków: to sprawdza się w przypadku współpracy i dzielenia się pomysłami, samodzielnie żaden bohater nie wpadłby na trop - sprawa śledzi nie wydaje się oczywista, chociaż wielu ludzi miałoby motyw, żeby coś z nimi zrobić.

"Kocia Szajka i zagadka zniknięcia śledzi" to powieść napisana dość trudnym jak na literaturę dziecięcą językiem. Agata Romaniuk skupiła się tu przede wszystkim na budowaniu osi fabularnej i na dopasowywaniu wydarzeń do grona odbiorców - jednak zabrakło jej wyobraźni na ugładzenie i wyszlifowanie języka. Narracja wydaje się tu chropowata, nie ma rytmu wewnętrznego i raz po raz odrywa od lektury - trzeba będzie sprawdzać całkiem sporo sformułowań i słów, autorka nie zastanawia się nad tym, że dzieci posługują się innym zasobem synonimów niż dorośli - i to w lekturze widać. Jakby tych komplikacji było mało, jedna z bohaterek posługuje się "cieszyńską gwarą", kiedy jest zdenerwowana (czyli właściwie przez cały czas). Robi to bez uprzedzenia, co oznacza, że najpierw dzieci zaczną się zastanawiać nad sensem zaprezentowanych fraz, a dopiero po chwili odkryją, że zostały zaraz przetłumaczone. To jeszcze bardziej utrudnia lekturę i sprawia, że wyjątkowo zdeterminowane maluchy jakoś sobie poradzą, ale nie wszystkim uda się zaangażować w przygodę kotów. Kocia Szajka to zestaw postaci, którym daleko do słodkich domowych mruczków: bohaterowie posługują się ironią i radzą sobie w każdej sytuacji, nie da się ich w żaden sposób udomowić ani przyzwyczaić do luksusów - autorce jest potrzebna ich "niegrzeczność" do budzenia ciekawości dzieci. "Kocia Szajka i zagadka zniknięcia śledzi" to zatem lektura dość szybka, ale na pewno nie prosta.

Wiele tu obrazków: Malwina Hajduk postawiła na zwariowane kształty i ograniczanie palety kolorystycznej. Proponuje rysunki wygładzone i komputerowe, niby infantylne, ale na tyle dziwne, żeby nie sprawiały wrażenia dziecięcych. Chodzi zapewne o to, żeby nie sugerować cukierkowością innego grona odbiorców niż to, które ceni sobie kryminalne opowieści.

czwartek, 15 lipca 2021

Dominika Tarczoń: Zawód: pisarz. Jak zarabiać więcej na swoich książkach. Poradnik dla debiutantów i zaawansowanych

Nerd Kobieta, 2021.

Wskazówki dla niepewnych

Dominika Tarczoń przeprowadza czytelników, którzy chcą stać się profesjonalnymi pisarzami, przez proces zdobywania wydawców i promowania książek. "Zawód: pisarz. Jak zarabiać więcej na swoich książkach. Poradnik dla debiutantów i zaawansowanych" to niewielki objętościowo tekst zogniskowany na praktycznych podpowiedziach (i drobnych dla nich uzasadnieniach). Dodatek do pracy nad własnym dziełem i zestaw komentarzy przedstawiających perspektywę wydawcy. Autorka zajmuje się tutaj kierowaniem odbiorców we właściwe strony rynku literackiego, stara się uświadomić pewne mechanizmy i pułapki związane z wydawaniem książek i przygotowuje na niektóre przynajmniej wyzwania.

Na pewno przyda się ta książka młodym autorom, którzy mają nadzieję zobaczyć swoje nazwisko na okładce książki i żeby zrealizować takie marzenie są gotowi na wszystko. Dominika Tarczoń pokazuje im, jakie mają możliwości (dotarcie do tradycyjnego wydawcy, książka współfinansowana albo selfpublishing) i tłumaczy część problemów w każdej z dróg. Nastawia na potencjalne zyski - wie, że o to najbardziej chodzić będzie idealistycznie jeszcze nastawionym twórcom, zaznacza też, kiedy należy spodziewać się wydatków. Przygotowuje do uważnego czytania umów z wydawcami (i przy okazji odpowiada na pytania, dlaczego nie dba się o "swoich" autorów, zwłaszcza debiutantów - zachęca do podejmowania negocjacji i do zasięgania opinii prawników). Czasami zapowiedzi wyjaśnień w kolejnych publikacjach mogą zirytować, zwłaszcza że nie ma tu przytłaczającej liczby stron czy nadmiaru opisów. Jednak w tej książce Dominika Tarczoń zajmuje się absolutnymi podstawami, tematami, które na pewno pojawią się w rozważaniach początkujących - a które są najczęściej pomijane w istniejących już na rynku poradnikach. Między innymi autorka podaje kwoty i liczby (co sprawia, że "Zawód: pisarz" to publikacja aktualna teraz, a dzięki temu, że zostaje wydana jako e-book, szybko dotrze do zainteresowanych. W konstrukcji tomu przyjęty został system krótkich objaśnień, odpowiedzi na wątpliwości. Wyliczenia pasują do prób usystematyzowania wiadomości, pozwalają też uporządkować plany samych odbiorców. Jest tu mowa o relacji z wydawcą, o sposobach promowania książki (co jest niezwykle ważne zwłaszcza wtedy, gdy autor zdecyduje się na selfpublishing, ale równie istotne w przypadku debiutowania na rynku), jest kwestia obecności w przestrzeni medialnej, ale i szukania pierwszych czytelników. Skrótowo przedstawia Dominika Tarczoń możliwości zwrócenia uwagi na swoją książkę, informuje, jak pozyskuje się komentarze na okładkę i przypomina o roli uważnego korektora. Nie tworzy literatury poradnikowej, daje za to odbiorcom narzędzie, które przyda im się w przecieraniu szlaków. Ułatwi odrobinę poruszanie się po świecie wydawniczych perypetii, zasugeruje nietrafione pomysły autorów, które przechodzą do historii i stają się materiałem do anegdot - ale w tym wszystkim nastawiona jest na podsuwanie odbiorcom wskazówek. Prostych, niewymagających wielkiego zaangażowania, niebędących efektem posiadania wiedzy tajemnej: wiele razy wydaje się, że Dominika Tarczoń przedstawia rzeczy oczywiste, jednak dopiero spięcia na linii autor-wydawca pokazują, że o oczywistości mowy być nie może.

Jest to publikacja, która szybko i w lekki sposób zbiera podstawowe informacje dotyczące tego, co zrobić z materiałem na książkę. Uzupełnienie poradników do kreatywnego pisania, przewodnik dla nieśmiałych i niepewnych siebie. Przyda się ludziom, którzy zastanawiają się, czy da się wyżyć z pisania.

środa, 14 lipca 2021

Krzysztof Daukszewicz: Meneliki nowe, czyli wina Tuska i logika białoruska

Prószyński i S-ka, Warszawa 2021.

Wena w butelce

Chyba już wszyscy wiedzą, że Krzysztof Daukszewicz zbiera meneliki - anegdoty, w których bohaterami i autorami najlepszych puent są panowie spod budek z piwem, nieświeży, zawiani, zalani i wypatrujący kierowników, którzy poratują złotóweczką. Na rynku pojawia się drugi tom menelików - "Meneliki nowe, czyli wina Tuska i logika białoruska". I, jak zwykle, Krzysztof Daukszewicz będzie bawić do łez - a także ucieszy faktem, że utrwala najbardziej niezwykłe sceny z polskich ulic.

Meneliki czasami wymagają dłuższego komentarza, wprowadzenia w sytuację, innym razem wystarcza im nakreślenie kontekstu kojarzonego przez wszystkich (kiedy dialogi rozgrywają się w sklepach z alkoholami albo na parkingach). Autor wie, jak wyeksponować puenty, funduje więc czytelnikom moc żartów i mnóstwo śmiechu. Do życiowych menelików - tych zgromadzonych samodzielnie albo przy pomocy przyjaciół i znajomych - dokłada jeszcze porcję dowcipów klasycznych, a z menelami powiązanych: może sobie na to pozwolić, układa w końcu książkę zgodnie z prawami satyry i w oparciu o to, co od wielu lat testuje na scenie. Meneliki pokazują niezwykłą wyobraźnię ludzi z marginesu społecznego: przypominają, że wśród nich znajduje się wielu inteligentnych i wrażliwych, tych, którzy mają tendencje do filozofowania i do uważnego analizowania rzeczywistości. Krzysztof Daukszewicz nie śmieje się z meneli, czeka za to na kolejne puenty i na niespodzianki, jakie szykują mu bohaterowie następnej książki. Wie, że codzienność dostarczy mu materiału do śmiechu - i nie zawodzi się na menelach. Oswaja ten temat i potrafi nawet wyzwolić sympatię do zwykle odrzucających od siebie panów. Tom ma charakter zbioru anegdot i opowieści, autor nie decyduje się na zewnętrzną i dodatkową narrację, nie potrzebuje jej, bo zwięzłość znacznie lepiej się sprawdza przy przedstawianiu anegdot. "Meneliki nowe, czyli wina Tuska i logika białoruska" od czasu do czasu zahaczają o politykę (raczej bez nazwisk, chociaż podtytuł temu zaprzecza i bez wskazywania partii, tak, żeby przedłużyć żywot książki). W centrum pozostają jednak nieodmiennie menele z ich podejściem do świata - a także osoby z drugiego planu, między innymi sprzedawczynie tanich trunków. Wiele razy Krzysztof Daukszewicz zaskoczy czytelników i przekona ich do uważnego obserwowania otoczenia.

Książkę uzupełniają rysunki satyryczne Pawła Kryńskiego, nie zawsze trafione w punkt - jednak nie są one na tyle nachalne, żeby odwracać uwagę od właściwej lektury. Kryński nie czuje się wygodnie ani w temacie meneli, ani w rysowaniu jako takim, przez to trudniej będzie się bawić jego propozycjami. Na szczęście wielość menelików i ich jakość rekompensuje braki ilustracyjne. Krzysztof Daukszewicz dzieli się z czytelnikami swoimi zbiorami opowieści o menelach i jest przy tym pełen podziwu dla tych, którzy są w stanie go zaskoczyć - dzięki temu czytać się książkę będzie bardzo przyjemnie.

Świerszczyk nr 7, Świerszczyk Reporter nr 2, Świerszczyk Krzyżówki i łamigłówki nr 3

Nowa Era, Warszawa 2021.

Cykl dla dzieci

Na rynku ukazują się kolejne czasopisma dla dzieci. "Świerszczyk" nr 7 został poświęcony archeologii, co oznacza, że nawet teksty literackie z numeru będą dotyczyły tematów wykopalisk. Znajdują się tu opowiadania i wiersze Małgorzaty Strzałkowskiej, Tomasza Minkiewicza czy Rafała Witka, jest komiks z Kotkiem Mamrotkiem, a poza tym mnóstwo zadań i łamigłówek dla najmłodszych. Między innymi będą dzieci odszyfrowywać treści zamieszczone w długim i zabawnym utworze, wyszukiwać wyrazy na konkretną literę (nie zaszkodzi trochę ćwiczeń utrwalających umiejętność czytania), a także rozwiązywać rymowane szarady. Pojawią się wyjaśnienia dotyczące archeologii, ale również żarty powiązane z tym tematem - w tym żarty obrazkowe. Wszystko po to, żeby dzieci oswoiły się z zagadnieniem i zrozumiały, z czym się ono wiąże. Labirynty, kolorowanki i wyszukiwanki oznaczają zabawę przez dłuższy czas. Znalazła się tu nawet gra planszowa na ćwiczenie pamięci. I to doskonały sposób na przyciągnięcie dzieci do magazynu: liczba atrakcji jest ogromna, każdy znajdzie tu coś dla siebie i na miarę własnych możliwości. Nawet jeśli jakieś zadanie okaże się za trudne, można poszukać łatwiejszego i sprawdzić swoje siły w czymś innym. Temat archeologii przyciąga za sprawą obietnicy wakacyjnej przygody - może być dla dzieci źródłem marzeń o odkrywaniu skarbów.

"Świerszczyk Reporter" nr 2 - to (jak na razie) kwartalnik, mocno zbliżony do dawnych "Zwierzaków" i "Kwaków". Pojawia się w numerze krótki wywiad z żyrafą, bo to żyrafa jest tematem wiodącym. Są kursy rysowania egzotycznych zwierzaków w wersji komiksowej, zestawy ciekawostek i konkursy z cennymi nagrodami. Do tego - tradycyjne łamigłówki, które pozwalają odetchnąć od ogromu wiadomości. W numerze znalazło się trochę miejsca na wyjaśnienia dotyczące ciała człowieka: dzieci dowiedzą się, dlaczego zmienia się ich wzrost i jakie są tego przejawy (zostaną wyczulone na obserwowanie własnego ciała). Pojawi się przegląd plemion koczowniczych - jako kolejny zbiór ciekawostek z dalekich stron. Nie zabraknie rozrywek oraz gry planszowej - jest zatem sporo do czytania, sporo do zabawy i do rozwiązywania. Gra planszowa to coś, na co wszystkie maluchy czekają. "Świerszczyk Reporter" to magazyn wypełniony zdjęciami i komiksowymi rysunkami, żeby nie zmęczyć dzieci nadmierną ilością tekstu. Jest kolorowo, zabawnie i intrygująco, tak, żeby najmłodsi mogli przekonać się do magazynów edukacyjnych i obudzili w sobie ciekawość świata. "Świerszczyk Reporter" to znakomita propozycja dla dzieci.

Oba te magazyny uzupełnia kwartalnik "Świerszczyk. Krzyżówki i łamigłówki" (również z grą planszową). Znajduje się tu mnóstwo zadań, w tym - ogromne krzyżówki, także obrazkowe. Jest wiele rebusów, wiele literowych wykreślanek, skomplikowane labirynty, po których można długo błądzić. Uwagę dzieci przykuć mogą zwłaszcza oryginalne i atrakcyjne hasła, rozszyfrowywanie ich to prawdziwa przyjemność dla maluchów.

Cały cykl zasługuje zatem na uwagę i pozwala przyzwyczajać dzieci do klasycznych rozrywek edukacyjnych. To pisemka, które można kolekcjonować i wypełniać, dowiadując się przy okazji czegoś ciekawego z przyrody.

wtorek, 13 lipca 2021

Andy Griffiths: 130-piętrowy domek na drzewie

Nasza Księgarnia, Warszawa 2021.

Eksplozja wyobraźni

Wydawało się, że ta seria nie będzie mogła rozrastać się w nieskończoność, ale domek na drzewie ma już sto trzydzieści pięter (zaczynał od trzynastu, to dziesiąty tom serii). Andy i Terry wciąż operują tym samym sprawdzonym szablonem, ale za każdym razem wlewają w niego zupełnie nowe treści, pokazując dzieciom, jak korzystać z wyobraźni. Domek na drzewie doczekuje się kolejnych pomieszczeń o dziwnym przeznaczeniu (a czasami też o dziwnych lokatorach). Służy do zabawy i do realizowania najbardziej dzikich pomysłów. Nie ma tu tradycyjnych podziałów przestrzeni, nie ma rzeczy, na które zwracaliby uwagę dorośli. To festiwal dziecięcości w najlepszym wydaniu, szalony i kolorowy. Andy i Terry zachowują się jak kilkulatki – trudno im się dziwić, bo w domku na drzewie mogą przenieść się do dzieciństwa. Jedynym zgrzytem w tej działalności staje się obecność Pana Nochala. Szef obu mężczyzn potrafi zepsuć każdą zabawę przypomnieniem o zbliżającym się terminie ukończenia książki. Przeważnie zresztą, kiedy pojawia się z komentarzem na temat deadline'u, Andy i Terry nie mają nawet szkicu koncepcji, muszą zatem działać i postawić na przypadek, żeby oddać jakikolwiek materiał do druku. Rezygnują z planów i szkiców, improwizują, a właściwie nawet nie zasiadają do pracy. To ich rzeczywistość zapewnia im tematy na książkę. Tym razem bohaterowie nie mogą skupić się na pisaniu i rysowaniu, bo ścigają muchę. Na muchę nie działają żadne środki, nie udaje się jej upolować, zgładzić ani wyrzucić z domku na drzewie. Irytujący owad staje się wrogiem numer jeden. Później kosmiczne oko porywa bohaterów na wyprawę po kosmosie (co ma taką zaletę, że w kosmosie jest słaby zasięg i można odrobinę oddalić groźby Pana Nochala). Andy i Terry wezmą udział w międzygalaktycznych igrzyskach śmierci (nawet jeśli nie napawa ich to entuzjazmem). Jest tu mnóstwo pożarów, mnóstwo walk na śmierć i życie, a także mnóstwo błota. Absurd przesyca te opowieści: nie można w żaden sposób uwierzyć w relację Andy'ego i Terry'ego, a jednocześnie dzieci będą się przy niej świetnie bawić właśnie ze względu na nonsensy i brak pouczeń. Nie chodzi tutaj o to, by przemycać rozmaite systemy wartości albo edukować małych odbiorców, a żeby pokazać im, że książki mogą być atrakcyjne przez czystą rozrywkę i komizm. Jest to powieść komiksowa, mało tekstów, mnóstwo ilustracji w formie bazgrołów. Przełamuje konwencje, nie mieści się w trendach wyznaczanych dzisiaj przez redakcje wydawnictw. Andy Griffiths i Terry Denton doskonale się bawią – przypominają sobie historie niewiarygodne tworzone przez kilkulatki – i układają je w ciąg wydarzeń z wewnętrzną logiką, ale kompletnie bez sensu. Jest to naturalna kwestia: w domku na drzewie nie można się przecież nudzić. Bardzo dynamiczna akcja i nastawienie na masową publiczność to cechy tej serii: autorzy przypominają, że dzieci także zasługują na porcję rozrywki. Przy okazji mogą pozwolić im ćwiczyć wyobraźnię i uświadomić, że każdy może zostać pisarzem i tworzyć własne zwariowane historie.

Agnieszka Żelewska: W domu. Moja pierwsza encyklopedia polsko-angielska z okienkami

Nasza Księgarnia, Warszawa 2021.

Zabawa ze słownikiem

Agnieszka Żelewska to ilustratorka, której prace dzieci bardzo lubią. Na rynku ukazuje się właśnie picture book tej autorki – połączenie kartonowej książki z okienkami do otwierania ze słownikiem polsko-angielskim. Nie ma tu ani instrukcji obsługi, ani specjalnych komentarzy, zresztą nie będą one dzieciom potrzebne do korzystania z tomiku. Każda rozkładówka to obrazek z podpisami poszczególnych elementów (podpisy są w dwóch językach, większa jest nazwa angielska, pod spodem – nieco mniejsze tłumaczenie, żeby łatwo było dzieciom utrwalać wiadomości i ćwiczyć sztukę czytania). Działanie pozwala nie tylko na zapamiętanie pisowni obcych słówek, ułatwia też przyswajanie sobie znaczeń dzięki skojarzeniom z rysunkami. I tak autorka zabiera dzieci najpierw do domu i ogrodu (prezentuje ładny pejzaż, w którym znalazło się także miejsce dla zwierząt – maluchy dowiedzą się, jak po angielsku nazywa się biedronka, żaba czy robak. Przekonają się także, jak określa się huśtawkę, schody czy chmurę. Dalej odbiorcy przechodzą do pokoju i sprawdzają, jak określić poszczególne elementy charakterystyczne dla pomieszczenia, w którym bawi się dziecko. Będzie tu i przedstawienie rodziny podczas przygotowań do przyjęcia urodzinowego, i ukazanie kuchni, zajęcia w łazience oraz w garażu czy przedpokoju. Niby nic, a jednak można poznać mnóstwo słówek, a co ważniejsze – dobrze się bawić. Część rysunków mieści w sobie bowiem otwierane okienka, pod które należy zajrzeć. Czasami okienka pojawiają się w nietypowych miejscach, tam, gdzie w ogóle nie ma rysunku albo słówka do poznania – i wówczas mogą budzić jeszcze większą ciekawość dzieci. Autorka wykorzystuje sytuację, żeby pozwolić odbiorcom myszkować w szafkach bohaterów, a nawet zaglądać do sedesu, szykuje rozmaite niespodzianki, dzięki którym może ubarwić zabawę i uprzyjemnić proces uczenia się. Zdarza się tak, że otwarcie okienka modyfikuje rysunek: wprowadza postać w przebraniu, albo jakiś skrywany wcześniej element (w ścianie łazienki można znaleźć żuka...). Bywa naturalnie: w dziupli drzemie sowa, a w koszu na śmieci znajduje się skórka od banana. Ale bywa też zaskakująco, kiedy dzieci odkryją w nietypowych miejscach nietypowych bohaterów – Agnieszka Żelewska od czasu do czasu bawi się po prostu kolejnymi motywami i rozbawia dzieci, tym samym przekonując je do wytężonej pracy (zwłaszcza odkrycie zawartości sedesu może dzieci rozśmieszyć). W ten sposób można sobie przyswajać słówka łatwo i szybko, uczyć się różnych nazw po angielsku i poszerzać swoje kompetencje językowe. Chociaż obrazki są tu bardzo proste, liczy się ich humor i mnogość na przedstawianych rozkładówkach. Agnieszka Żelewska przynosi dzieciom rozrywkę edukacyjną na długi czas. Możliwość bawienia się otwieranymi okienkami także przekonuje kilkulatki do lektury. To książeczka wspomagająca edukację maluchów, pozwalająca szybko zorientować się w nazwach przedmiotów codziennego użytku, części ciała, rzeczy znajdujących się w domu i – odrobinę – zwierząt, z którymi można się zetknąć na co dzień. Bardzo przyjemnie zrealizowana i bogata w treści.