środa, 30 czerwca 2021

Nadav Eyal: Rewolta

W.A.B., Warszawa 2021.

Rzeczywistość

Nadav Eyal postanawia zwrócić uwagę czytelników na to, co powinno ich w XXI wieku zaniepokoić – a co staje się coraz bardziej jedynie sposobem na przyciągnięcie do konkretnych mediów z pominięciem procesu refleksji. Jego obszerny tom „Rewolta” wypełniony jest dość pesymistycznymi obrazami, wyliczeniami komplikacji, jakie przyniósł społeczeństwom czas. Autor przedstawia to, co radykalne, a przez świadomość człowieka przeważnie spychane na margines, bo zagrażające poczuciu bezpieczeństwa. Uświadamia odbiorcom, że kolejne wyzwania XXI wieku są nie dość, że bliskie, to jeszcze bardzo prawdopodobne. Stara się udowodnić, że „epoka odpowiedzialności dobiegła końca”. Drobiazgowo analizuje konsekwencje globalizacji. Coś, co jeszcze do niedawna było powodem do dumy i świadczyło o rozwoju świata – przejściu w stronę cywilizacji i rozwiązywania problemów – teraz staje się źródłem kolejnych komplikacji. Autor lawiruje między rozmaitymi jednostkowymi wydarzeniami, które pozwolą mu rzucić nowe światło na diagnozy dotyczące ludzkości w ogóle – omawia kryzysy i ich przyczyny, a także konflikty, które do niedawna wydawały się wytworami wyobraźni. Z jednej strony pokazuje poprawienie się warunków życia, z drugiej – coraz większy lęk przed niebezpieczeństwami. Polaryzacja rzeczywistości nie sprzyja budowaniu lepszego świata: wszystko skręca nie w tę stronę, która miała zapewnić powszechne szczęście i dobrobyt. Zahacza Eyal między innymi o nacjonalizm, ruchy anarchistyczne czy nazizm, przygląda się migracjom społecznym i totalitaryzmom. Interesuje go zarówno brexit jak i doskonale wyposażona japońska szkoła, w której brakuje uczniów. W ogóle w „Rewolcie” autor potrafi bezbłędnie przeskakiwać między krajami i kulturami, żeby wydobyć z nich informacje na temat przemian zachodzących aktualnie – i konsekwencji dla szerokiej grupy ludzi. Podąża za tym, co radykalne, ekstremizmy pozwalają mu bowiem lepiej podkreślić stan, w jakim się znajdujemy. To, o czym większość chciałaby nie myśleć (zapomnieć albo nie przyjmować do wiadomości), wydobywa Eyal na plan pierwszy: jątrzy, irytuje i denerwuje, przede wszystkim tym, że trudno odmówić mu racji. A przecież pokazuje świat bardzo daleki od ideału, świat, który dąży do samounicestwienia, a przynajmniej do likwidacji wypracowanych już zasad. Oczywiście nie poprzestaje autor na przytaczaniu spraw medialnych, czasami pokazuje odbiorcom sceny, które mocno przemówią do wyobraźni, a nie przebiją się do mediów. „Rewolta” to książka, przy której nie sposób się nudzić. Zapewnia mnóstwo materiału do przemyśleń – i mimo że nie może zahamować kierunku zmian, odbiorcom powie sporo o dzisiejszej rzeczywistości. Pomoże na pewno zrozumieć pewne zjawiska do niedawna jeszcze funkcjonujące bardzo marginalnie w codzienności – Nadav Eyal wie, jak przykuć uwagę czytelników. Stawia na precyzyjne diagnozy i analizy, które wymagają dobrego rozeznania w sprawach rangi światowej (jak również tych pomniejszych, o znaczeniu dla poszczególnych krajów). Rozumie mechanizmy panujące w polityce międzynarodowej – i to wszystko składa w wielką opowieść.

wtorek, 29 czerwca 2021

Paulina Płatkowska: Lepsze czasy

Silver, Warszawa 2021.

Rady na życie

Na kontynuację przygód tych przyjaciółek czekało wiele czytelniczek. "Lepsze czasy" to kolejna obyczajówka krzepiąca i niosąca szereg podpowiedzi, jak pokonać codzienne kryzysy. Paulina Płatkowska przenosi problemy znane ze zwykłych czytadeł na rzeczywistość "silverek", czyli pań w wieku emerytalnym. Do tej pory kobiety, które poznały się na warsztatach z ceramiki, próbowały pomóc sobie nawzajem w różnych sprawach. Teraz są już bardzo zaprzyjaźnione i mogą się zająć doświadczaniem radości życia. Czasami bywa to trudne: Wisia na przykład - która przeszła potężną metamorfozę - boryka się z wielkim wyzwaniem, na jakie nie była gotowa. Odkrywa, że jej mąż zauroczył się sąsiadką i prawdopodobnie próbuje wdać się w romans. Z odsieczą wyruszają wszystkie bratnie dusze. Lonia, przeżywająca kolejną młodość z włoskim ukochanym, Halina, która korzysta z wolnego czasu i buduje dobre wspomnienia z własnego małżeństwa. Do tego cała gromada córek, zięciów i wnucząt. Jednak najbardziej liczy się umiejętność chwytania każdego dnia. Paulina Płatkowska chce tego nauczyć również odbiorczynie.

Proponuje ta autorka prostą opowieść, wpuszcza czytelniczki do świata bohaterek i pozwala kibicować im w codziennych wydarzeniach. Ucieka od wielkich słów i sensacji, stawia na zwyczajność i poczucie humoru - bardzo ważne w lekturze. Umożliwia czytelniczkom zaangażowanie się w opowieść, mimo że ucieka od typowych scenariuszy. Chce, żeby książka wypadła prawdopodobnie i żeby zainspirowała do zmian odbiorczynie z grupy docelowej. I tutaj trochę Płatkowska przesadza, bo postanawia wyłożyć swoją filozofię życiową wprost: co pewien czas wprowadza wyjaśnienia kierowane do odbiorczyń, bardzo tendencyjne - drobne akapity, w których pojawiają się przepisy na udaną codzienność. Stara się wytłumaczyć, dlaczego niektórzy szukają pozamałżeńskich przygód (i kiedy te przygody skończyć się mogą fiaskiem), podpowiada, jak czerpać z życia pełnymi garściami i nie być utrapieniem dla innych. Przypomina o rodzinnej pomocy. Bywa, że odwołuje się do sytuacji, które narzucają wręcz jednoznaczne interpretacje - a jednak pokazuje ich inną stronę, przypomina, że nie każdy reaguje według schematów i nie warto niepotrzebnie się zadręczać. Ma to głęboki sens, jednak wykonanie jest trochę słabsze, autorka nie wplata porad w zachowania bohaterek, a w narrację, bezpośrednio. Pojawia się przez to wrażenie, jakby chciała prawić kazania odbiorczyniom.

Paulina Płatkowska wie, jak przekonać do lektury: zaprasza do czytania powieści, która zapewnia wytchnienie i spokój. Jest tom "Lepsze czasy" zaproszeniem do rzeczywistości sielskiej i spokojnej: nawet jeśli w życiu bohaterek następują zmiany - niekoniecznie na pierwszy rzut oka dobre - to jednak autorka tak prowadzi relację, żeby wszyscy byli usatysfakcjonowani. Tu nie ma miejsca na eksperymenty czy budowanie wielkiej literatury: książka przygotowana dla rozrywki i dla fanek poprzedniej części to po prostu powieść przyjemna i lekka. Być może część odbiorczyń weźmie do siebie wskazówki autorki, spróbuje coś w swojej egzystencji zmienić albo rozejrzy się za możliwościami dla seniorów w najbliższym otoczeniu - i to jeden z powodów, dla których warto tom podsunąć starszym czytelniczkom.

poniedziałek, 28 czerwca 2021

Marek Górlikowski: Państwo Gucwińscy. Zwierzęta i ich ludzie

Znak, Kraków 2021.

Ze zwierzętami

Ta publikacja trafi do dwóch grup czytelników. Pierwsza – to miłośnicy zwierząt. Druga – kolekcjonerzy anegdot. Raczej trudno się spodziewać, żeby kogoś skusiła wizja skandalu, zresztą Marek Górlikowski sam nie do końca zamierza wykorzystywać motyw oskarżenia Antoniego Gucwińskiego, o wiele bardziej liczy się szansa zaprezentowania historii wyjątkowego dla peerelowskiej rzeczywistości programu i jego bohaterów, którzy uczyli rodaków miłości do zwierząt i przedstawiali gatunki egzotyczne. „Państwo Gucwińscy” to książka obszerna i apetyczna, pełna ciekawostek i opowieści, które zapadają w pamięć. Autor tomu prowadzi rozmowy ze swoimi bohaterami, oddaje często głos innym – sprawdza różne wersje wydarzeń, pozwala na zestawianie sprzecznych czasem postaw i punktów widzenia. Dość szybko się okaże, że odbiorcy, którzy pamiętają program „Z kamerą wśród zwierząt”, niewiele naprawdę wiedzą o prezenterach i o kulisach tej produkcji.

Marek Górlikowski zaczyna od przedstawienia swoich bohaterów, przez moment analizuje ich pochodzenie. Sam też bywa zaskoczony kolejnymi odkryciami, zwłaszcza Hanna Gucwińska ma w zanadrzu trochę niespodzianek. Szybko jednak przechodzi autor do komentowania codzienności związanej z dzikimi zwierzętami. Mnóstwo historii uświadamia odbiorcom, z jakimi komplikacjami wiąże się prowadzenie ogrodu zoologicznego. Sytuację jeszcze bardziej utrudnia fakt, że w czasach PRL-u trzeba często kombinować i szukać rozwiązań poza logicznymi wyjściami, uczyć się na własnych błędach albo wręcz ryzykować i naginać prawo. Gucwińscy mają mnóstwo okazji do wykazania się kreatywnością, a wszystko dla dobra zwierząt. Owszem, z czasem przekonują się, czego nie powinni byli robić, jednak działają w dobrej wierze i ratują kolejne stworzenia. Połączenie zwykłych wyzwań i egzotyki w domu oznacza wpuszczenie odbiorców do prywatnego świata – prywatnego, a jednak mocno powiązanego z życiem, które obserwowali widzowie. Hanna Gucwińska bardzo chciałaby uratować każde zwierzę, jakie spotka na swojej drodze. Zamienia dom w schronisko dla wszystkich stworzeń potrzebujących pomocy, nie przejmuje się możliwościami finansowymi czy warunkami lokalowymi. Dzięki temu ma w zanadrzu sporo opowieści o nietypowych domownikach – tymi opowieściami i anegdotami chętnie dzieli się z odbiorcami.

Bardzo często autor oddaje głos innym. Sięga po bezpośrednie komentarze Gucwińskich, ale szuka także informacji na ich temat. Prowadzi mozaikową narrację, zestawia drobne przemyślenia i osobiste wspomnienia. Pozwala mu to na uniknięcie żmudnego odtwarzania życiorysów i zaakcentowanie tego, co bardziej atrakcyjne. Sięga także po uwagi na temat tworzenia programu i prowadzenia zoo – Gucwińscy funkcjonują nie tylko jako ludzie, którzy popularyzują wiedzę o zwierzętach, ale też jako ci, którzy mierzą się z nietypowymi problemami.

Wyraźna sympatia do bohaterów tomu sprawia, że nawet zarzuty w ich kierunku nie przeniosą się na oceny czytelników. „Państwo Gucwińscy” to książka, która dobrze funkcjonuje jako literatura rozrywkowa dla odbiorców ceniących sobie dobre lektury. Autor znalazł najlepszą metodę zaprezentowania postaci dawniej rozbudzających zbiorową wyobraźnię. Unika sentymentów, ale wie, jak nadać kolorów relacji. Rozumie rzeczywistość, w której funkcjonowali bohaterowie tomu - i przekazuje czytelnikom wiadomości o tym tak, by nikt nie miał wątpliwości co do

niedziela, 27 czerwca 2021

Drauzio Varella: Więźniarki

Czarne, Wołowiec 2021.

Za kratami

Drauzio Varella kończy swoją trylogię reportażową opowieścią o kobietach osadzonych w zakładzie karnym w Sao Paolo. „Więźniarki” to tom, który składa się z zestawu obrazków rodzajowych, społecznych i czasem tylko kryminalnych, pokazujących zasady panujące wśród więźniarek – hierarchie oraz zwyczaje, o których nikt z zewnątrz nie ma pojęcia. Autor mógł przepracować tam wiele różnych tematów, zwłaszcza że był też lekarzem, do którego kobiety miały zaufanie. Dzieli się z czytelnikami zestawem silnych przeżyć oraz wstrząsów. Pokazuje, jak część kobiet trafiała za kraty, za co najczęściej zostawały pozbawiane wolności i jak przełożyło się to na ich funkcjonowanie w więzieniu. Znacznie chętniej jednak sprawdza, jakie konsekwencje aresztowania przedstawicielek płci pięknej pojawiały się w ich rodzinach. Do tego – informuje odbiorców, jak funkcjonują więzienne układy, w jakich relacjach pozostają ze sobą więźniarki, kiedy decydują się na relacje homoerotyczne i za czym tęsknią. Dociera do kolejnych osadzonych i przedstawia ich historie – albo zbiera dane i układa z nich całą opowieść socjologiczną. Zajmuje się tematem dzieci i partnerów, przedstawia całe systemy manipulacji, sięga po kwestię narkotyków czy nielegalnego handlu. Sprawdza, jak rozwiązuje się konflikty, jak funkcjonuje więźniarski sąd, na jakich zasadach osadzone biją się wzajemnie. Sięga też po zagadnienia nietypowe dla odbiorców z zewnątrz, więzienne „żony” czy „babochłopy”, kobiety, które udają mężczyzn. Nie poprzestaje na prostych obserwacjach z zewnątrz, próbuje dotrzeć do sedna i szuka wyjaśnień zwłaszcza wtedy, gdy zjawisko wydaje się niejasne dla osób postronnych. Pokazuje, że bardzo dobrze rozumie system więzienny i jest w stanie przełożyć jego zasady na reportaż książkowy. Wyczulony jest autor na tematy, które szokują i które przedstawiają komplikacje więziennej codzienności. Czasami ujawnia głębokie emocje swoich rozmówczyń, próbuje dowiedzieć się czegoś o ich przeszłości albo o ich przemyśleniach – innym razem poprzestaje na rejestrowaniu udziwnień. Konstruuje swoje teksty bardzo świadomie: krótkie rozdziały są przesycone danymi i ważnymi analizami zachowań kolejnych postaci. „Więźniarki” to tom, który pozwala dowiedzieć się czegoś o systemie sprawiedliwości, ale też pokazuje, jak naiwne jest przekonanie o resocjalizacji za kratami – tutaj panują zupełnie inne reguły, a doświadczenia z więzienia mogą każdą osadzoną na zawsze zmienić. Bywa przerażająco, ale zdarza się też, że Drauzio Vareooa po prostu będzie chciał zaspokajać ciekawość czytelników – ci, którzy trafią na jego książkę, z pewnością docenią ogrom szczegółów oraz umiejętność odejścia od stereotypowych wyobrażeń. Nie ma tu miejsca na fabularyzowanie, a rzeczywistość dostarcza aż za dużo materiałów do opowieści. „Więźniarki” to książka mocna, a przy tym dobrze skonstruowana jako reportaż. Trafi do wszystkich odbiorców, którzy chcą poznawać inny świat – niedostępny na co dzień i czasem nawet niezrozumiały. Autor unika szukania litości dla postaci, pozwala za to na przedstawienie ich niezwyczajnej zwyczajności.

Na boisku

Harperkids, Warszawa 2021.

Sport na kartce

Kartonowy picture book „Na boisku” to propozycja dla najmłodszych, którzy chcą poznawać słownictwo związane z meczami. To także tomik, w którym przesuwa się część elementów stron, więc dzieci będą miały poza lekturą jeszcze ciekawą przygodę z działaniami bohaterów tomiku. Wprawdzie „Na boisku” nie imponuje pomysłami tak bardzo jak „Na budowie”, jednak i tak małym kibicom może się spodobać. Tu między innymi można strzelić gola, odbijać piłkę głową albo podawać ją do siebie (nieudany jest w zasadzie tylko pan sędzia, który bezładnie macha rękami, w których dzierży żółtą i czerwoną kartkę oraz okładka – bo bramkarz przesuwa się razem z piłką). „Na boisku” to mały kartonowy tomik z niespodziankami. Każda rozkładówka została przygotowana tak, żeby zapewnić czytelnikom dawkę słów związanych z meczami oraz zabawę w zmienianie obrazka. Dzieci mogą zgadywać, co zostało przedstawione na ilustracjach – a znalazły się tu i elementy stroju piłkarza, i detale (gwizdek) oraz wielkie obiekty (stadion), i piłkarz a także cała drużyna, dowiedzą się też, co musi mieć bramkarz. Poza rysunkami z podpisami – które pełnić będą rolę zagadek – proponuje się tu odbiorcom także zestaw pytań dotyczących meczu. Pytania powiązane są z ruchomymi częściami książeczki. Kto zna odpowiedź, może jej udzielić od razu. Kto nie zna – będzie mógł ją odkryć po wykonaniu zaplanowanego ruchu. Trzeba w tym celu znaleźć odpowiednie kółko i przesunąć tak, jak pozwala na to rysunek – dzięki temu da się zmienić coś w ilustracji i uzyskać wyjaśnienie. Może tak przygotowana książeczka służyć do nauki czytania (poznawania liter), może też funkcjonować jako picture book typowo rozrywkowy. Pozwoli rozwijać sprawność manualną dziecka i przyczyni się do rozpowszechnienia czytelnictwa (w końcu książka jest tu także zabawką).

Obrazki wykonane przez Nathalie Choux – komputerowe grafiki – są przyjemne dla oka. Nieprzesłodzone, ale też ze złagodzonymi konturami i kształtami. Liczy się na nich ogólna sympatia, radość ze wspólnej gry, rozrywka. Pełne kolorów kształty pojawiają się na białych stronach, tak, żeby nic nie odciągało uwagi dzieci od zadań. Ta zabawa wymaga w końcu od kilkulatków skupienia – coś, co rodzicom wydaje się oczywiste, dla maluchów wcale takie być nie musi. „Na boisku” to udana realizacja – wystarczył pomysł na formę, żeby móc teraz przekonywać się bez trudu do każdego kolejnego tomiku. Na rynku pojawiają się kolejne książeczki zachęcające dzieci do odkrywania świata. Być może dzięki bohaterom z tej publikacji odbiorcy zechcą też uprawiać sport – i to kolejna korzyść z lektury.

sobota, 26 czerwca 2021

Andy Hirsch: Koty. Natura i wychowanie

Nasza Księgarnia, Warszawa 2021.

Prezent dla kociarzy

Andy Hirsch tworzy naukomiks dla wszystkich, niezależnie od wieku. „Koty. Natura i wychowanie” to po prostu propozycja dla kociarzy, opowieść z perspektywy Fasolki, kociej gwiazdy mediów społecznościowych. Fasolka była kiedyś kotem z ulicy: głodnym, wychudzonym i wystraszonym, aż w końcu trafiła na swojego człowieka, który pokochał ją natychmiast i równie błyskawicznie zdobył zaufanie kociaka. Teraz Fasolka bryluje, zajmuje się wylegiwaniem się w plamie światła i jedzeniem przysmaków, a wszyscy roztkliwiają się nad jej pięknem. Fasolka prowadzi podwójną narrację. Przede wszystkim pokazuje kocią codzienność. Tłumaczy, jak zachowują się koty, czego potrzebują, dlaczego działają w określony sposób, co znaczy, kiedy wysyłają konkretne sygnały, jak dogadują się między sobą i co zamierzają osiągnąć przez swoje działania – ale też, skąd wzięły się różne kocie odruchy i reakcje. Kocia codzienność przeplatana jest drobnymi uwagami dotyczącymi życia na ulicy, tak, żeby czytelnicy zrozumieli, dlaczego Fasolka potrzebowała pomocy. Druga część narracji dotyczy różnych gatunków dzikich wielkich kotów – tutaj pojawiają się lwy, tygrysy i mnóstwo innych kotowatych. Fasolka prezentuje z kolei ich zwyczaje i postawy, porównuje ich egzystencję z kotami domowymi i zwraca uwagę na poszczególne elementy budowy ciała czy cechy, których nie mają inne ssaki.

Od czasu do czasu bohaterka potrzebuje impulsu, żeby zmienić kierunek narracji. Kiedy opowiada, pojawiają się odrębne pytania albo hasła – i to staje się pretekstem do zwrócenia uwagi na inne aspekty bycia kotem. Kocie życie staje się naprawdę inspirujące i intrygujące. Fasolka nie stara się tworzyć encyklopedycznych wywodów, zresztą nie pasuje to do struktury komiksu. Pozwala sobie za to na rozmaite zabawy kadrami: bywa, że sceny stricte komiksowe, rodem z anime, zostają zatrzymane w rysunku, by doszedł do nich kot-narrator i wskazał konkretne punkty, którym należy się przyjrzeć. Zabiegi rodem z narracji szkatułkowej i mnóstwo żartów – to wyznaczniki tomu „Koty. Natura i wychowanie”. Fasolka może żartować na dowolny temat, zwykle szuka puent i odkryć, które zaskoczą odbiorców. Wprowadza wyjaśnienia, które następnie dodatkowo wykorzystuje jako źródło śmiechu – to prosta droga do zapisania wiadomości w pamięci czytelników, bez trudu będzie można się z tego naukomiksu dowiedzieć sporo o kotach. Ilustracje są tutaj bajkowe i raczej upraszczane (bliżej im do kreskówki niż do humoru Fistaszków), a jednak to same pomysły przyciągają odbiorców. Prowadzenie narracji komiksowej pozwala na odpowiednie kadrowanie i sterowanie uwagą czytelników, tak, by pokazać im i naświetlić poszczególne dane. Humor wielopłaszczyznowy sprawia, że książką zainteresują się różne grupy odbiorców, nie jest to propozycja wyłącznie dla dzieci – każdy, kto kocha koty, będzie chciał podążać za Fasolką i szukać tematów do żartów w kociej przestrzeni. Sporo można się dowiedzieć, ale też – dobrze bawić i to cecha dobrze przygotowanej publikacji.

Beata Ostrowicka: Kolorowe serca


Nasza Księgarnia, Warszawa 2021.

Wspólna zabawa

Coś, co dzieci rozumieją częściej niż dorośli, staje się motywem przewodnim tomiku Beaty Ostrowickiej. Chodzi o to, żeby najmłodsze pokolenie pamiętało, że nie wolno nikogo dyskryminować, odrzucać ze względu na jakiekolwiek przejawy „inności”. Bardzo drobna akcja rozgrywa się wśród plastelinowych ludzików – chociaż Elżbieta Wasiuczyńska zamiast plastelinowych proponuje trójwymiarowe wycinanki z kolorowych kartek. Efekt i tak jest olśniewający, więc niewielu odbiorców będzie protestować przeciwko tej rozbieżności. W „Kolorowych sercach” liczy się powiedzenie, że wszyscy są równi – mają takie same prawa i tak samo przydadzą się czy to w zabawie, czy w pracy. Plastelinowi rycerze stworzeni przez Jaśka codziennie chodzą bronić zamku. To ich obowiązek – zresztą jakie inne obowiązki mogłyby mieć małe ludziki. Niebieski jest bardzo podobny do innych kolorowych rycerzy (to nic, że ma nogę z zapałki i jest mały). Niczym się nie wyróżnia (chociaż tak naprawdę każdy bohater jest troszeczkę inny, ze względu na to, że Jaśkowi nie wychodzą doskonałe figurki, każdej czegoś brakuje). Powstał z plasteliny – niektórzy nawet mogą pamiętać, kim był w poprzednim wcieleniu. A jednak z niewiadomych względów Niebieski nie może przekonać do siebie ekipy. Zwłaszcza Żółty stanowczo sprzeciwia się pomysłowi, by Niebieski bawił się ze wszystkimi w obronę zamku. Żółty ma posłuch: jest największy i wszystko, co wymyśli, inni realizują bez wahania. Bardzo łatwo będzie dzieciom tę sytuację przełożyć na sceny z przedszkola i odrzucanie – z niewiadomych powodów – rówieśników przez silnych członków grupy. Plastelinowi bohaterowie muszą dojść do ważnej prawdy: że wszyscy są równi i że nie należy nikogo wykluczać z zabawy. Niebieski nie jest taki zły, ale żeby się o tym przekonać, najpierw rycerze muszą przeciwstawić się dyktaturze Żółtego: wypomnieć mu chwile słabości i pokazać, że nie powinien odrzucać kolegi.

„Kolorowe serca” to bardzo proste przeniesienie sytuacji znanych dzieciom na bajkową przestrzeń. Beata Ostrowicka pisze książkę krótką, przejrzystą i wymowną, trafi do przedszkolaków bez problemu – nie trzeba będzie im wyjaśniać, o co chodzi i skąd biorą się konflikty. Jednak narracja może pomóc także rodzicom w dowiedzeniu się czegoś o problemach pociechy (albo któregoś z kolegów w grupie dziecka): prowokuje do rozmowy i do dzielenia się wrażeniami na temat kolejnych scenek.

Elżbieta Wasiuczyńska nie trzyma się tematu plasteliny, woli papier, ale radzi sobie w tym tworzywie genialnie, imponuje odbiorcom prostymi kształtami, które jednak zabierają dzieci w świat wyobraźni. Jest to bardzo malownicza książka, w której poza ważnymi i wartościowymi przesłaniami jest też sporo do oglądania. Można „Kolorowe serca” podziwiać, nie tylko ze względu na jasny przekaz i temat istotny dla najmłodszych – ale też ze względu na stronę graficzną.

piątek, 25 czerwca 2021

Sara Gay Forden: Dom Gucci

Marginesy, Warszawa 2021.

Konflikt rodzinny

Jest tu historia jak z filmu sensacyjnego i Sara Gay Forden ten motyw świadomie wykorzystuje, do tego stopnia, że na podstawie książki został stworzony potencjalny kinowy przebój Ridleya Scotta. „Dom Gucci” to kolejna ciekawa monografia przedstawiająca powstanie i wizjonerski rozwój firmy, a później – dramatyczny upadek i konflikt, który na zawsze zmienia międzyludzkie relacje. Autorka zaczyna od sceny morderstwa – tak, by móc poprowadzić opowieść następnie od początków rodowej fortuny do tragicznej sytuacji i zapewnić czytelnikom zestaw innych wstrząsów. Przy okazji wzbudza zainteresowanie wszystkich tych, którzy z modą za pan brat nie są i nie kojarzą znaczenia marki w konsumpcyjnym świecie. „Dom Gucci” nie jest wielką pochwałą firmy ani pomnikiem stawianym jej założycielom. Nie jest też przypomnieniem, dlaczego w ogóle ta nazwa zasługuje na rozgłos. Liczą się za to silne emocje. Autorka prowadzi niemal reporterskie śledztwo, przygląda się rodzinie Guccich, niesnaskom i porozumieniom, małżeństwom oraz konfliktom – tak, żeby móc wyciągać wnioski na temat wzajemnych animozji i ewentualnych powodów do zbrodni. Chociaż już wszystko wie, potrafi tę wiedzę odpowiednio czytelnikom sprzedać – tak, jakby prezentowała powieść detektywistyczną. Nie skupia się na kolejnych wprowadzanych na rynek nowinkach czy na powstawaniu samych pomysłów. W zamian funduje czytelnikom szereg wstrząsów bazujących na sporach o wielkie pieniądze. Pokazuje wizjonerskie zachowania Maurizia Gucciego, poprzedzając je skrótowym zobrazowaniem roli firmy w rodzinie oraz na rynku. Rejestruje wszelkiego rodzaju płaszczyzny sporów, z niewłaściwymi wyborami kandydatów na małżonków włącznie. Wie doskonale, co wywrze największe wrażenie na odbiorcach – i umiejętnie to wykorzystuje. Jednak Sara Gay Forden łowczynią sensacji nie jest. Najbardziej zależy jej na dobrej opowieści. Relacjonuje przy tym politykę rozwoju firmy, odczytuje kolejne dokumenty i odmalowuje przed odbiorcami wizje zarządzania niekoniecznie zgodnego z podręcznikami dla szefów, za to – pełnego świeżości i odważnych decyzji. Żeby uniknąć oskarżeń o poszukiwanie wyrazistych materiałów Sara Gay Forden naprawdę dokładnie przedstawia kolejne ciekawostki dotyczące kulis firmy, widać, że doskonale orientuje się w temacie. Do tego potrafi prowadzić opowieść. I to połączenie: językowa sprawność, narracja z pomysłem i zacięciem fabularnym oraz dostęp do wszelkich potrzebnych materiałów sprawiają, że „Dom Gucci” to monografia bardzo dobra. Gęsta, wypełniona detalami dotyczącymi prowadzenia marki i zmianami w trakcie przejmowania jej przez kolejne pokolenia – ale też napisana z pazurem, inteligentnie i rozrywkowo. Ta opowieść oddala się od stylu pop tak bardzo, jak to tylko możliwe, ponadto daje szansę podejrzenia wielkich namiętności i scen wyolbrzymianych do granic. Międzyludzkie relacje urastają tu do rangi najważniejszego celu istnienia i odsuwają w cień samą firmę.

czwartek, 24 czerwca 2021

Kevin Dutton: Myślenie czarno-białe

Muza SA, Warszawa 2021.

Podziały

Kevin Dutton zajmuje się w swojej książce skłonnością do porządkowania świata według jasno wytyczanych granic. Zdaje sobie sprawę z tego, że ludzie potrzebują wygodnych schematów - ale ponieważ takie podejście jest często źródłem konfliktów, przedstawia konsekwencje alternatywy, czyli nieograniczonych możliwości wyboru. "Myślenie czarno-białe" nie jest krytyką zero-jedynkowych ocen. Stanowi prezentację wybieranych przez ludzi rozwiązań oraz ich wpływu na relacje w społeczeństwie. Naświetla także przesuwanie się zjawisk (siedemdziesiąt kategorii płci do wyboru w serwisie społecznościowym zestawione z dawnym podziałem na mężczyzn i kobiety). "Myślenie czarno-białe" to książka nowa do tego stopnia, że pojawiają się w niej także elementy codzienności pandemicznej z 2020 roku, autor zgrabnie wplata obserwacje w wywody dotyczące binarnego podejścia. Interesuje go, jak ludzie reagują na rozmaite aspekty egzystencji - w tym celu przedstawia kolejne eksperymenty psychologiczne. Opisuje je rzeczowo i z zacięciem reporterskim, tak, żeby zwykli odbiorcy mogli czuć przyjemność z czytania tego tekstu. Unika Kevin Dutton hermetycznego stylu i nadmiernej naukowości, stara się pisać przystępnie dla wszystkich - ale to nie wyklucza olbrzymiej ilości detali. Czasami autor przedstawia iluzje, którymi można oszukać mózg, czasami sięga po spostrzeżenia filozofów: bardzo przydatny jest tu paradoks kopca, czyli sprawdzenie, od jakiego momentu mówi się o kopcu z piasku, ile potrzeba do takiego celu pojedynczych ziarenek. Ten temat pojawia się w określaniu odcieni kolorów oraz... w kwestii aborcji, w decydowaniu precyzyjnie, do którego momentu można usunąć ciążę. Kevin Dutton tłumaczy, że ludzie potrzebują wyraźnych i jednoznacznych ocen, stawiania granic i podziału świata - nawet jeśli nie zawsze takie podejście jest możliwe. Jeśli odrzucają istnienie zjawisk pośrednich, stawiając na binarne rozwiązania, częściej będą popadać w konflikty i kryzysy. Autor tej książki przypomina zatem, że wygodne postawy wcale nie muszą być dobre, czasem zaciemniają obraz zamiast przynosić idealne rozwiązania.

"Myślenie czarno-białe" to popularnonaukowa publikacja wypełniona opisami ciekawych doświadczeń. Imponująca bibliografia pokazuje, jak dobrze autor orientuje się w temacie - a jednak pisze lekko, zupełnie jakby proponował czytelnikom beletrystykę. Tom znajdzie wielu zwolenników. Jest przekonujący, ale najważniejsze, że pozwala zrozumieć, gdzie pojawiają się źródła problemów. Taka lektura uczy sensu kompromisów i pokazuje, kiedy przesada nie ma racji bytu. To nie tylko analiza społecznych relacji, ale w ogromnym stopniu również zestaw przestróg i napomnień. Czytelnicy dostaną tu cenne i celne wyjaśnienia, przydatne w różnych okolicznościach, zwłaszcza jeśli chodzi o dyskusję nad ważnymi postawami. "Myślenie czarno-białe" to lektura pouczająca, ale także bardzo ciekawa - nie trzeba się zajmować psychologią, żeby wciągnąć się w tę opowieść.

Kevin Dutton zwraca uwagę na techniki perswazyjne w połączeniu z binarnym widzeniem świata. Wyczula na typowe zagrania, oswaja z potencjalnymi zagrożeniami. Wprawdzie często będzie czytelników wybijać ze strefy komfortu, jednak nie przeszkodzi to w cieszeniu się całą lekturą. Wciąga tu i temat, i jego realizacja - Kevin Dutton dobrze wie, co robi.

środa, 23 czerwca 2021

Anna Szczypczyńska: Gdzieś pomiędzy wierszami

Wydawnictwo Literackie, Kraków 2021.

Kobiety

Proste to historie i oparte czasami na stereotypach, a czasami – do pewnego momentu czerpiące z klisz literackich po to, by w puencie przejść do marzeń czytelniczek. Anna Szczypczyńska w tomie „Gdzieś pomiędzy wierszami” prowadzi narrację podzieloną na kilka części. I, co warto zaznaczyć, fabuła jest znacznie bardziej udana niż tytuł powieści. Są tu kobiety w różnych związkach i różnych momentach życiowych, ich nadzieje i plany łatwo mogą się zmienić. Jedna spotyka dawną miłość i angażuje się w romans, bo we własnej egzystencji trudno jej się odnaleźć: coraz bardziej oddala się od męża. Druga dawno nie może znaleźć z ukochanym wspólnego języka. Pojawia się problem poronień w przeszłości i ucieczki od rzeczywistości, wizyt u terapeuty (pod przykrywką chodzenia na jogę) i przemocy domowej. Każda z bohaterek szuka sobie miejsca w świecie, każda próbuje czegoś, żeby tylko przełamać rutynę i odnaleźć spokój. Wszystkie kobiety potrzebują siły. Żeby zmierzyć się z własnymi demonami, mężami, którzy przestali kochać, albo z otoczeniem, które często utrudnia powrót do normalności.

Bardzo niepostrzeżenie ta powieść wciąga. Autorka proponuje drobne obrazki z codzienności, pokazuje swoje bohaterki w zwyczajnych czynnościach. Jedna z kobiet prowadzi bloga i zwierza się nieznanym czytelniczkom ze swojej trudnej przeszłości. Inna piecze ciasta i wrzuca przepisy na stronę internetową – liczy na to, że dzięki temu zajęciu nada sens kolejnym dniom. Bohaterki pomagają sobie wzajemnie, czerpią wsparcie z obecności i raczej biorą sprawy w swoje ręce niż czekają biernie na rozwój sytuacji. Autorka dzięki temu podtrzymywaniu się na duchu przez kobiety może uderzać w poważne tony: najbardziej wstrząsające dla czytelniczek tematy to poronienie (a właściwie seria rozstań z upragnionymi ciążami i jeden pogrzeb wcześniaka), ale też toksyczny związek – dzięki temu, że jedna z postaci zdobywa się na odwagę i odchodzi od małżonka, może zawalczyć o siebie. Anna Szczypczyńska wie też, jak dawać nadzieję innym: pokazuje panie, które mimo przeciwności losu i braku pozytywnych sygnałów ze strony otoczenia poradziły sobie z własnymi problemami.

Czasami bawi się autorka w psychologa i podsuwa czytelniczkom dokładne analizy zachowań czy postaw. Tłumaczy wprost, dlaczego romans wydaje się bardziej satysfakcjonujący niż stare małżeństwo i co zrobić, żeby odświeżyć uczucia, uzmysławia czytelniczkom, jak działają emocje i jak wpływają na życiowe wybory. Prowadzi do lekcji zachowania, przypomina, czego brakuje w domach pozbawionych bliskości. Surowo nakazuje ucieczkę od despotów i domowych tyranów, zapewnia też, że pieczenie słodkości może pomóc na smutki. Wprowadza cały zestaw zachowań, które warto przenosić na swoje zwyczaje – dzięki temu będzie dla czytelniczek przewodnikiem. Proponuje poza tym dobrą lekturę obyczajową, przyjemnie śledzi się losy postaci i można im zaufać, nawet kiedy stawia autorka na bajkowe rozwiązania.

wtorek, 22 czerwca 2021

Zofia Turowska: Gustaw. Opowieść o Holoubku

Marginesy, Warszawa 2021.

Spojrzenie

Obszerną i apetyczną biografię o Holoubku proponuje Zofia Turowska. „Gustaw” to książka, która przyciąga ogromem anegdot, przedstawianiem kontekstu społecznego i historycznego oraz umiejętnością prezentowania kolejnych ról czy historycznych dokonań na scenie. Autorka nie zajmuje się rozpatrywaniem każdej kreacji po kolei, jednak łączy życie zawodowe i prywatne bohatera tomu, umożliwiając odbiorcom przyjrzenie się aktorowi-legendzie. „Gustaw” to książka przygotowana z wyczuciem i prowadząca czytelników od początku – dzieciństwa i historii rodziny (wprawdzie można by zrezygnować z obowiązkowego ostatnio przy motywie narodzin przeglądu prasy, czyli opowiadaniu, co wydarzyło się, gdy bohater tomu przyszedł na świat – zaczyna to być zabieg irytujący, na szczęście nie przeważa w rozdziale).

Aktorstwo to motyw przewodni biografii, zresztą nie można się spodziewać czego innego, ale Zofia Turowska nie zamierza analizować poszczególnych momentów ze sceny. Bardziej próbuje uchwycić specyfikę zachowań Holoubka, to, co sprawiało, że kolejni reżyserzy widzieli w nim materiał na odtwórcę kontrastowych często ról. Znajduje oczywiście autorka miejsce na omawianie etapu „dyrektorskiego” i na polityczne wybory (w tej ostatniej kwestii chce trochę bohatera swojego tomu usprawiedliwić i wytłumaczyć, jakby czuła, że niedługo będzie to czytelnikom z kolejnych pokoleń potrzebne), ale pojawi się też Holoubek na wczasach, bardzo sympatyczny zestaw scen z gór. Sporo czerpie Zofia Turowska z opowieści Magdaleny Zawadzkiej, ale nie tylko na jej wspomnieniach się opiera, ma do dyspozycji mnóstwo relacji i komentarzy, z których układa dynamiczną narrację – mozaikową, ale też wypełnioną ciekawostkami. Unika raczej pokazywania oczywistości, zajmuje się jednak i przedstawianiem kolejnych życiowych partnerek Holoubka (nie jako osobnych szczątkowych biografii, a jako kobiet ważnych w jego egzystencji), pisze o sposobach na podryw i o zachowaniach amanta – tak, żeby jak najmniej pomnikowo wypadła ta biografia. I to się udaje. „Gustaw. Opowieść o Holoubku” to książka wypełniona dowcipnymi scenkami, a jednocześnie gęsta, kipiąca od sytuacji i obrazków wartych zapamiętania. Nie ma przekonywania co do wielkości bohatera tomu, bo to nie jest potrzebne – utrwala jednak Zofia Turowska obraz człowieka interesującego i niebanalnego. Unika niepotrzebnych sentymentów, udaje jej się tak zaprezentować aktora, by przyciągnąć odbiorców z późniejszych pokoleń. Chociaż autorka świadoma jest rangi tematu, nie uderza we wzniosłe tony: a skoro nie musi nikogo przekonywać co do znaczenia i miejsca w życiu artystycznym jej bohatera – może pisać lekko i zajmująco. Książka wypełniona jest fotografiami – zarówno scenicznymi jak i prywatnymi, znajdzie się tu zatem mnóstwo portretów przedstawiających Holoubka. To publikacja obowiązkowa dla tych, którzy chcą się przekonać, na czym polegał fenomen tego aktora – ale bez zadęcia i przesady. To książka świetnie przygotowana i zapadająca w pamięć, wyrazista i ciekawa. Napisana z wprawą i pozbawiona słabych punktów. Spodoba się nie tylko fanom aktora.

poniedziałek, 21 czerwca 2021

Anna Bartosik: Na ratunek, czyli medycyna dawniej i dziś

Nasza Księgarnia, Warszawa 2021.

Wśród lekarzy

Wydaje się, że pandemia sprawiła, że wzrosło zainteresowanie tematami medycyny i historii medycyny, także na rynku literatury dla dzieci. „Na ratunek, czyli medycyna dawniej i dziś” Anny Bartosik to ciekawy i wypełniony wiadomościami picture book, w którym autorka skupia się na zdobyczach nauki i na tym, co w przeszłości zaowocowało ważnymi odkryciami. Autorka wybrała ciekawy rytm przedstawiania danych, tak, żeby nie znudzić małych odbiorców, a nawet – przyciągnąć do książki ich rodziców. Dzieli tom na wyraziste części, przeprowadza od najbardziej ogólnych wiadomości do coraz bardziej zaawansowanych, więc dzieci mogą dopasowywać sposób lektury do własnych możliwości. Najpierw autorka opowiada, czym w ogóle są choroby i jak ludzie próbowali się z nimi uporać na przestrzeni wieków. Wybiera tylko najważniejsze informacje, dba raczej o płynność narracji niż o przesycenie jej podręcznikowymi faktami. Dalej opowiada między innymi o sekcjach zwłok (w celu poznawania ciała) i o przysiędze Hipokratesa, tłumaczy, jak zbudowane jest ludzkie ciało (pojawi się tu i szkielet, i zestaw narządów wewnętrznych). Pisze o pracy mózgu, sposobach uśmierzania bólu i o chirurgii, przedstawia rosnące możliwości medycyny – na przykład przeszczepy serca, zajmuje się też znaczeniem krwi i podziałami ze względu na grupy krwi, przechodzi następnie do chorób zakaźnych (i tu znajdzie się strona na ostatnią pandemię oraz wyjaśnienia co do szczepionek – trudno oprzeć się wrażeniu, że to tekst kierowany do antyszczepionkowców i próba dotarcia do nawet najbardziej opornych w temacie szczepionek ludzi).

Chociaż porusza Anna Bartosik mnóstwo tematów, książka nie przytłacza. Ma dość spory format, ale lekkości nadaje jej strona graficzna. Asia Gwis zajęła się tu tworzeniem ilustracji. Te pełnią różnorakie funkcje. Czasami pomagają w utrwalaniu wiadomości, sprzyjają zapamiętywaniu albo w ogóle przedstawiają to, o czym Anna Bartosik pisze – żeby czytelnikom łatwiej było pojąć niektóre informacje. Innym razem obrazki przenoszą czytelników w przeszłość, pokazują im, że bohaterowie opowieści pochodzą z innych czasów (co widać po strojach i fryzurach). Ponadto „Na ratunek” to szereg ilustracji humorystycznych – Asia Gwis próbuje dowcipem zachęcić dzieci do lektury, sprawić, że będą chciały odkrywać kolejne sekrety i sprawdzać, dlaczego bohaterowie na rysunkach zachowywali się tak a nie inaczej. Obrazków jest tu mnóstwo, czasami odciągają uwagę od tekstu – ale sprawiają też, że tom nie wypada zbyt poważnie. Popularnonaukowa książka staje się niemal picture bookiem, jest bardzo przyjemna i ciekawa. Przyspieszony przegląd dokonań medycyny to coś w sam raz dla dzieci, które lubią wiedzieć. Dla dociekliwych maluchów, zadających kolejne pytania, zainteresowanych tematami lekarskimi, czasem – dla małych pacjentów, którzy mogą przyjrzeć się różnym zagadnieniom związanym ze zdrowiem. Bardzo dobrze przemyślana i bardzo dobrze zrealizowana jest ta propozycja – warto podsunąć ją dzieciom.

Wodne czary-mary: Tomek i przyjaciele / Masza i Niedźwiedź

Harperkids, Warszawa 2021.

Odkrywanie

Żeby tomiki dla najmłodszych były dzisiaj konkurencyjne, trzeba czegoś więcej niż pomysłu na fabułę. Co więcej – coraz częściej obywają się te publikacje bez fabuł, liczy się bowiem rodzaj zaproponowanej rozrywki. Seria Wodne czary-mary w biblioteczce Harperkids to coś, co ucieszy każdego malucha. A przecież książeczki nie są wyjątkowo skomplikowane w wykonaniu. Kartonowe tomiki wyposażone są w magiczny pisak, który nigdy nie straci swoich mocy (i to już coś niezwykłego): pisak trzeba będzie napełnić wodą, a następnie malować nim po białych częściach stron, żeby odkryć to, co intryguje bajkowych bohaterów.

Zasada z punktu widzenia rodziców jest prosta: na standardowo zadrukowanych kartonowych stronach zostały naklejone – bardzo mocno – białe kawałki papieru powycinane w różne kształty, tak, żeby zasłonić część ilustracji. Malowanie po nich pisakiem wypełnionym wodą sprawi, że papier stanie się przezroczysty i ujawni znajdujący się pod spodem rysunek. Rodziców zapewne przekona fakt, że książeczka nie jest jednorazowa: kiedy kartka wyschnie, papier znów stanie się biały i zakryje odpowiedni element rysunku. Taka „magia” zapewni długotrwałą uwagę najmłodszych – i wzmożone zainteresowanie książeczkami, a przecież także o to chodzi.

Nieprzypadkowo w cyklu pojawiają się znani z kreskówek bohaterowie. Jest tu Tomek i przyjaciele oraz Masza i Niedźwiedź. Na każdej stronie znajduje się krótkie – akapitowe – wyjaśnienie dotyczące działań bohaterów. Ponadto – hasła pogrubione i powiększone, w nich kryją się pytania kierowane do dzieci oraz polecenia. I tu ujawnia się kolejny atut książeczek w serii: posłużą one do rozwijania słownictwa oraz do sprawdzania umiejętności dziecka. Każdy maluch może nazywać to, co odsłania się na obrazku. Nie chodzi tu wyłącznie o rozpoznawanie bajkowych bohaterów, ale też o empatyczne odgadywanie ich uczuć i przeżyć. Nawet nie trzeba być fanem kreskówek, żeby poradzić sobie z częścią działań: Tomek przejeżdża obok różnych gospodarskich zwierząt, a zadanie polega na nazwaniu ich po kolei, przejeżdża także obok egzotycznych stworzeń (i tu pojawia się też pytanie o ulubione zwierzę odbiorców). W przypadku Tomka – fabułę wyznacza trasa (kolejne rozkładówki wiążą się z podróżą Tomka i są bezpośrednią konsekwencją jazdy). W przypadku Niedźwiedzia i Maszy chodzi o coś innego, Niedźwiedź obchodzi urodziny i wszyscy przygotowują dla niego przyjęcie. Dzieci będą sprawdzały, kto co przyniósł (i oczywiście nazywały te podarunki). Tutaj nie zawsze zagadki pozwalają pchnąć akcję do przodu – zdarza się tak, że w narracji pojawia się coś, co można odkryć malowaniem po kartce, nie ma zatem zaskoczenia (chociaż nie odbierze to dzieciom radości z odsłaniania kolejnych elementów obrazkowej historyjki).

Seria Wodne czary-mary może zrobić furorę na rynku. Dobrze wymyślona, zapewnia dzieciom sporo rozrywki i pozwala też doskonalić ich umiejętności. Nie ma tu mowy o nudzie, nie trzeba będzie zachęcać dzieci do korzystania z tomików: same zechcą odkrywać kolejne rysunki w magiczny sposób.

niedziela, 20 czerwca 2021

100 wyzwań na 365 dni, czyli jak odkryć siebie na nowo?

Zielona Litera, 2021.

Dla znudzonych

Jest to książka wzorowana na poradnikach do samorozwoju i na tomach kreatywnych kierowanych przeważnie do nastolatek. „100 wyzwań na 365 dni czyli jak odkryć siebie na nowo” to publikacja dla kobiet, które chciałyby spróbować czegoś nowego, ale nie są w stanie samodzielnie wymyślić sobie inspiracji czy wyzwań (i, najwyraźniej, nie mają w swoim otoczeniu przyjaciółek z ciekawym hobby). Nacisk kładzie się tu na doświadczanie nowości, na poszukiwania tego, co twórcze i zapewniające rozwój, a także zajęcie na pewien czas (niekoniecznie przynoszące dochód albo oszczędności, ale uruchamiające twórczy potencjał). Nie ma tu mowy o wprowadzaniu podstaw do kolejnych zadań kreatywnych: pojawiają się tylko tematy, a już samych podpowiedzi co do wykonania trzeba będzie szukać gdzieś indziej.

Książka została podzielona ze względu na czasowe ograniczenia wyzwań. Najpierw – gadka o motywacji i o tym, jak znaleźć w sobie chęć do działania. Następnie pojawiają się wyzwania segregowane przez czas realizacji. Jednodniowe, tygodniowe, miesięczne i roczne – podpowiedzi, jak zmienić swoje przyzwyczajenia i w co się zaangażować. Jednodniowe brzmią najbardziej banalnie i są najmniej kuszące: to dzień bez butów, dzień bez przeklinania, dzień uśmiechania się do wszystkich albo dzień bez mówienia nie: to raczej zwrócenie uwagi na to, że niektóre rzeczy faktycznie warto zmieniać – i że nawet drobiazgi potrafią wnieść sporo urozmaiceń w nudną codzienność. Bez wątpienia bowiem ten tom jest przeznaczony dla ludzi, którzy się nudzą i potrzebują bodźców do działania. W wyzwaniach siedmiodniowych kryje się między innymi odstawienie telefonu, lustra czy kawy, w trzydziestodniowych – rezygnowanie z telewizora i sprzątanie. Czasami próbuje się tu zachęcić czytelniczki do pisania (wierszy albo dzienników, żeby w ten sposób przekierować uwagę na tworzenie), znacznie częściej – do podążania za modami na określone zachowania (tu między innymi pojawiają się kwestie sprzątania świata, ograniczania zakupów ubrań czy wyrzucanie cukru z diety, moda na bieganie i na abstynencję). Zdarza się, że czytelniczki mogą odrobinę się dokształcić: poszukać wiadomości na temat konkretnych epok literackich, filmów albo lektur. Innym razem wprowadza się tu podpowiedzi dotyczące robótek ręcznych: robienia na drutach, szydełkowania, szycia (ale bez konkretów dotyczących rozpoczynania takiego hobby, co może sprawić, że część odbiorczyń nie podoła wyzwaniu zrobienia szalika lub poncho i będzie rozczarowana takimi poleceniami). Gdzieś znajdzie się miejsce na serię różnych ćwiczeń fizycznych, gdzie indziej – lekcja miłego zachowania wobec innych. Są zadania, które bez dodatkowych wyjaśnień mogą się okazać dziwne: kaligrafowanie jednego słowa dziennie lub robienie jednego zdjęcia dziennie, ale są i zachęty do pracy nad związkiem czy do samoakceptacji. W tym wszystkim nie ma zadań faktycznie oryginalnych, chodzi o to, żeby wszystko było łatwo dostępne i raczej nie zniechęcało czytelniczek. Kierowana jest ta lektura raczej do naiwnych odbiorczyń, to niewymagający tekst z szeregiem wyliczeń i prostymi poleceniami, przebodźcowany graficznie – spełni swoją funkcję, jeśli oderwie kogoś od mediów elektronicznych i pozwoli na odkrywanie nowych przestrzeni do ujawniania kreatywności.

Katarzyna Kozłowska: Feluś i Gucio poznają zawody

Nasza Księgarnia, Warszawa 2021.

Przyszłość

Jeden z wielkich tematów w literaturze czwartej dotyczy zawodów, czyli zajęć, które dzieci mogą sobie wybrać. Niemal każdy kilkulatek ma na początku wizje swojej przyszłości i na pytanie „kim będziesz, gdy dorośniesz” jest w stanie błyskawicznie odpowiedzieć – ale tomik Katarzyny Kozłowskiej „Feluś i Gucio poznają zawody”, kartonowy picture book ze znanymi już dzieciom bohaterami, wiele może rozjaśnić. Wprowadzenie kierowane do rodziców przypomina o tym, co ważne: należy wspierać najmłodszych i pomagać im w rozwijaniu pasji. Liczy się również możliwość opowiadania pociechom o własnych zajęciach. Autorka sięga zatem po proste chwyty, które prowadzą do lepszego samopoznania i w konsekwencji – pozwalają odbiorcom znaleźć własną życiową drogę. Nie chodzi oczywiście o to, żeby zaplanować maluchowi karierę od przedszkola – ale jeśli uda się wcześnie wskazać obszary zainteresowań, znacznie lepiej można dobrać zajęcia pozalekcyjne czy rozrywki.

W podstawowej części tomiku każda rozkładówka to inna opowieść. Marianna Schoett przygotowuje tu ilustracje, które pełnią ważną rolę w przedstawianiu zawodów. Pierwsza strona w całości wypełniona jest prezentacją zawodu, druga – to dziecięca wariacja na jego temat, a dodatkowo jeszcze pytanie do Gucia. Katarzyna Kozłowska wprowadza bardzo krótkie wyjaśnienia, akapitowe (i czasami, niestety, nadużywa w nich zdrobnień). Narrację prowadzi z perspektywy przedszkolaka, żeby dzieciom łatwiej było wczuć się w tę opowieść. Widać wyraźnie, jak najmłodsi mogą naśladować dorosłych i kiedy codzienność zamienia się u nich w zabawę. Wśród prezentowanych zawodów są między innymi muzyk, weterynarz, budowniczy, fryzjer, ogrodnik, strażak i aktor. Za każdym razem autorka opowiada, czym się zajmują poszczególni bohaterowie, a następnie pozwala Felusiowi podzielić się wrażeniami i doświadczeniami dziecięcymi. Na koniec – pojawia się pytanie kierowane do Gucia (a w rzeczywistości – do małego odbiorcy). Trzeba tu trochę pomyśleć, poszukać odpowiedzi we własnych obserwacjach i w wiadomościach, czasami – wykorzystać rysunkową podpowiedź. Jest to zatem tomik interaktywny, zapewniający kontakt z czytającym lekturę rodzicem i pozwalający na śledzenie postępów malucha. Feluś i Gucio to sympatyczni bohaterowie, którzy zwykle zachęcają do czytania i do śledzenia obrazków – Katarzyna Kozłowska wie, jaki temat jest potrzebny małym odbiorcom i jak przyciągnąć ich do tomiku, a ponadto – rozwija wyobraźnię i codzienne zabawy. „Feluś i Gucio poznają zawody” to książka, która pomaga w określeniu własnych upodobań, ale też wymusza na maluchach skupienie oraz wysiłek umysłowy – prowadzi do znalezienia własnych pasji czy pomysłów na życie.

Ilustracje są w tej publikacji bardzo kolorowe i przyjemne dla oka, bohaterowie mają sympatyczne miny i z radością przystępują do wypełniania obowiązków. To sprawia, że książkę dzieci będą chętnie oglądać.

sobota, 19 czerwca 2021

Andrzej G. Kruszewicz, Agnieszka Czujkowska: Sekretne życie kotów

Rebis, Poznań 2021.

Koci świat

Dzięki humorowi w narracji ta książka może dotrzeć do starszych i do młodszych odbiorców. Andrzej G. Kruszewicz i Agnieszka Czujkowska prowadzą opowieść rzetelną i wypełnioną ciekawostkami z życia dzikich kotów. Pierwsza część tomu, obowiązkowa dla kociarzy, dotyczy historii kotów (sięgającej głębokiej przeszłości), ale też zwyczajów, zachowań i budowy ciała). Można tu znaleźć przedziwne wiadomości: na przykład, jaka płeć jest lewo-, a jaka prawołapkowa. Autorzy skrótowo omawiają także diety kotowatych, rozwiewają niektóre mity lub sprawdzają, które zmysły są przez drapieżniki najbardziej wykorzystywane. W drugiej części tomu autorzy znajdują miejsce na omówienie najbardziej imponujących gatunków (jest tu lew, tygrys, gepard, lampart, ale też jaguarundi). Andrzej G. Kruszewicz i Agnieszka Czujkowska nie zamierzają podawać odbiorcom absolutnie wszystkich możliwych informacji na temat kotów i kotowatych - wybierają z bogatego repertuaru danych to, co może najbardziej zaintrygować albo co budzi zainteresowanie lub wątpliwości. Odpowiedni dobór danych sprawia, że można tu na dłużej zatrzymywać się nad poszczególnymi rozdziałami - po to, żeby nie tylko chłonąć wiedzę, ale i podziwiać samą naturę.

"Sekretne życie kotów" to publikacja popularyzująca wiadomości o dzikich kotach i przekładająca te wiadomości czasami na obserwacje domowych pupili. Andrzej G. Kruszewicz dba o to, żeby odbiorcy nie odłożyli lektury przed czasem. Wprowadza dowcipne komentarze, żartuje na temat kolejnych zwierząt, ich zwyczajów lub urody (i jej braku). Ma sporo pomysłów na to, jak puentować kolejne motywy, zapewnia sporo śmiechu podczas czytania - i to nie tylko tam, gdzie przygląda się zwierzętom z zoo i historiom związanym z konkretnymi osobnikami. Jest w tej książce sporo podziwu dla dzikich zwierząt, jest też mnóstwo anegdot. Poznawanie kotów sprawia, że łatwo zapamiętać informacje i wiązać je z charakterystycznymi zachowaniami czworonogów - to prowadzi do lepszego rozumienia kociego świata. "Sekretne życie kotów" to jednak książka przygotowana także pod kątem dobrej rozrywki, umożliwia czytelnikom złapanie oddechu i oderwanie się od codzienności. Nie czyta się tej publikacji jak leksykonu czy podręcznika - to wartka i zgrabna opowieść wypełniona faktami.

"Sekretne życie kotów" pokazuje zestaw kocich zwyczajów - czasami naprawdę niezwykłych i wyjątkowych. Nie pokazuje za to samych kotów, owszem, są tu grafiki komputerowe, jednak nie ma zdjęć (prawdopodobnie dla uniknięcia skojarzeń z kioskowymi publikacjami). Trzeba zatem albo wysilić wyobraźnię, albo poszukać sobie w internecie odpowiednich materiałów graficznych, żeby zapamiętać, jak wyglądają kolejne gatunki. O ile tematy zwierzęce są zwykle rezerwowane dla najmłodszych, Andrzej G. Kruszewicz wie, jak przekonać do siebie także dorosłych odbiorców. Tutaj to do nich się kieruje - co nie wyklucza z grona czytelników na przykład nastolatków. "Sekretne życie kotów" jest książkową przygodą uruchamiającą różne rodzaje odbioru, można po nią sięgać dla zaspokojenia ciekawości albo dla zabicia czasu - nie rozczaruje.

Pierwsze słowa. Na budowie

Harperkids, Warszawa 2021.

Zgadywanki z budowy

Kto ma kilka lat i interesuje się maszynami budowlanymi, ten od tomiku „Na budowie” w podcyklu Pierwsze słowa w Akademii Mądrego Dziecka nie będzie się mógł oderwać. Chociaż jest tu zaledwie kilka rozkładówek, można się nimi bawić, za sprawą przesuwanych elementów. Zasada lekturowa w tej części cyklu jest prosta: jedna część rozkładówki przedstawia wybrane maszyny, pojazdy, narzędzia i to, co można znaleźć na budowie – w wersji rysunkowej z podpisami. Druga część rozkładówki to pytanie kierowane do dziecka, połączone z większą ilustracją. W tej większej ilustracji pojawia się ruchomy element: trzeba znaleźć wycięcie na palec i przesunąć fragment kartki, żeby odkryła się odpowiedź i zmieniła część rysunku. Już sam pomysł na okładkę skusi dzieci i zapewni im sporo radości: to betoniarka, w której można „mieszać” zawartość. Później dzieci pobawią się koparką, żurawiem i wywrotką, zbudują też kawałek ściany z murarzem. Po wyciągnięciu lub przesunięciu odpowiedniego elementu strony wyłoni się odpowiedź na pytanie oraz – dodatek do ilustracji (najbardziej efektowny staje się chyba wyciągnięty w górę żuraw). „Na budowie” to zabawa i poznawanie nowych słów. Nie trzeba będzie zachęcać do oglądania tego tomiku dzieci, które zwykle budowę traktują jako atrakcję i zestaw wielkich przygód: tu maluchy mają szansę samodzielnie popracować z wielkimi maszynami, a to z pewnością bardzo się im spodoba. Tomik został przygotowany bardzo dobrze. To mała kartonowa książeczka z zaokrąglonymi rogami, żeby dzieci nie zrobiły sobie krzywdy. Przejrzysta jest zasada działania, nikt – nawet za pierwszym razem – nie ma wątpliwości, co zrobić z kolejnymi stronami. Pozwala to ćwiczyć sprawność manualną u dzieci, przydaje się też przy budowaniu koordynacji wzrokowo-ruchowej. Zapewnia też dodatkową aktywność: czytanie książki nie będzie się kojarzyć najmłodszym tylko z przewracaniem stron. Fakt, że jest tu niewiele rozkładówek i zadań, a tylne strony ruchomych elementów nie zostały wykorzystane, ale to nie przeszkadza: zawartość tomiku w pełni wystarczy do zabawy, dzieci będą mogły wracać do ulubionych stron i bawić się nimi już bez elementów zaskoczenia, ale nie z mniejszą przyjemnością.

Kolorystyka jest tu dobrana tak, żeby białe tło nie odciągało uwagi od bardzo barwnych małych obrazków. Komputerowe ilustracje są uproszczone i pozbawione konturów, ale czasami z przyjemnymi dla oka szczegółami – między innymi bardzo dopracowane są tu koła czy gąsienice w pojazdach. Często pojawiają się też ludzie, uśmiechnięci i zadowoleni ze swoich działań. Na placu budowy można spędzić fascynujące godziny – i pobawić się książką, więc jak najwcześniej przekonać się do lektury.

piątek, 18 czerwca 2021

Nina Brochmann, Ellen Stokken Dahl: Dziewczyńskie sprawy. Przewodnik po dojrzewaniu

Czarna Owca, Warszawa 2021.

Świadomość ciała

Chociaż dostęp do wiedzy jest dzisiaj znacznie łatwiejszy niż dawniej, a wiadomości na temat dojrzewania nie są czymś wstydliwym, dobrze, że pojawiają się takie publikacje. „Dziewczyńskie sprawy” to wielki objętościowo tom przygotowany przez dwie lekarki i kierowany do odbiorczyń, które właśnie wkraczają w wiek dojrzewania i mają mnóstwo pytań na temat zmian w swoim ciele. Pojawiają się tu jednak również sprawy, które do niedawna nie występowały w żadnych lekturach o dojrzewaniu: między innymi kwestia transpłciowości, opowieści o roli i wyglądzie hymenu czy refleksje na temat masturbacji. Autorki – Nina Brochmann i Ellen Stokken Dahl koncentrują się na tym, co może zaintrygować nastolatki. Opowiadają i o miesiączce, i o pierwszych pocałunkach (podpowiadając proste rozwiązania, które pozwolą popełniać mniej gaf i odrobinę przygotują odbiorczynie na to, co je czeka). Znajdują też miejsce na przedstawienie rozmaitych akcji społecznych (choćby związanych z wykluczeniem menstruacyjnym). Uczą rozumienia własnego ciała przez dokładne wyjaśnianie kształtu i roli kolejnych narządów, dają wskazówki dotyczące aplikowania tamponów i kubeczków menstruacyjnych, piszą o rosnących piersiach i o tym, jak odpowiednio dobrać rozmiar biustonosza. Zajmują się też światem emocji i hormonów. Zapewniają wprowadzenie do inicjacji seksualnej – chociaż zaznaczają też, że ich odbiorczynie ten moment mają jeszcze przed sobą, w dłuższej perspektywie. Chodzi jednak o to, żeby dziewczynki wiedziały, czego się spodziewać i żeby podeszły do odkrywania własnego ciała świadomie. Nieprzypadkowo autorki wyczulają je na kwestie zgody i niezgody na seks (podpowiadają też, że czasem łatwiej zapytać o pozwolenie niż czekać na sprzeciw), sprawiają, że po lekturze odbiorczynie będą wiedziały, jak uniknąć niechcianych kontaktów.

Sporo tematów pojawia się w szczątkowej formie, żeby jak najwięcej ich w tomie zmieścić. Autorki między innymi przypominają, że usuwanie zbędnego owłosienia to dzisiaj kwestia wyboru, zachęcają do sprawdzenia, kiedy odbiorczyniom będzie wygodniej, uznając, że depilacja to moda, która już przeszła. Nawiązują do stereotypów w wychowaniu (dziewczynkom wolno okazywać smutek, ale nie złość, chłopcom wręcz przeciwnie, co owocuje problemami w dorosłym życiu) i do wyciskania pryszczy. Wprowadzają rady dotyczące nagich fotek (zamiast przestróg, których i tak odbiorczynie mogłyby nie posłuchać, działając impulsywnie, przypominają najbardziej prawdopodobne scenariusze, na które nigdy nastolatki nie są gotowe). Żeby podkreślić tematy i przesłania, Magnhild Winsnes w ilustracjach stawia na to, co nie miało wstępu do lektur (zwłaszcza kierowanych do dzieci): pokazuje zakrwawioną bieliznę i podpaski, różne kształty zewnętrznych narządów płciowych oraz twarze dziewczyn przeżywających orgazm. Tematów tabu tu nie ma i nawet jeśli konserwatywnym dorosłym byłoby trudno taką książkę zaakceptować – jest przygotowana tak, żeby jak najlepiej przygotować młode odbiorczynie do tego, co je czeka.

Nie ma tu pruderii, nie ma udawania. Dziewczynki dowiedzą się czegoś o wydzielinie z pochwy i o zmianach w psychice – powinny otrzymać taką lekturę, żeby mogły zrozumieć, kiedy szukać pomocy (i w jaki sposób, co nie dla wszystkich jest oczywiste). „Dziewczyńskie sprawy” to książka istotna i potrzebna na rynku.

czwartek, 17 czerwca 2021

Charles M. Schulz: Fistaszki zebrane 1997-1998

Nasza Księgarnia, Warszawa 2021.

Wyprawy

W „Fistaszkach zebranych” z lat 1997 i 1998 jest trochę starych tematów, ale pojawia się również wiele nowych motywów, które sprawiają, że nie da się nudzić przy serii. Dwaj bracia Snoopy'ego wyruszają w podróż do Spike'a (i ciągle nie udaje im się trafić na pustynię z kaktusami, nawet gdy są tuż obok). Rerun trochę dorasta i chodzi do przedszkola, w którym bez przerwy przekonuje się, że nie ma w systemie edukacji miejsca na indywidualności i dzieci inteligentne. Sally szuka życiowej dewizy (a właściwie wymyśla co chwilę nowe powiedzenie, które testuje na swoim starszym bracie). Wszystkie zagadnienia, które przez lata rozwijały się w miniseriach, tu zostają zaznaczone: i Schroeder męczy się z zakochaną w nim Lucy, i Linus nosi przy sobie kocyk bezpieczeństwa, i Peppermint Patty zasypia na lekcjach (dlaczego autor wstępu uważa, że Patty jest jak zwykle wredna – to zagadka, bo w Fistaszkach ta cecha charakteru właściwsza jest dla Lucy). Charlie Brown prowadzi rozmowy z głosami w ciemnościach, martwi się niepowodzeniami drużyny baseballowej albo znajduje kolejne powody do porażek w korespondencji z kolegą po piórze. W świecie Fistaszków jest mnóstwo stałych – to punkty odniesienia, które sprawiają, że znacznie łatwiej jest oswoić rzeczywistość. Charles M. Schulz skupia się na mikroświecie, na znanych przestrzeniach – szkole i domu – żeby uruchamiać i obalać kolejne stereotypy. Bawi się skojarzeniami i czasem nawiązuje do pozaliterackiej rzeczywistości, znacznie częściej sięga po filozoficzne spostrzeżenia, które w ustach dzieci wypadają zdumiewająco szczerze i precyzyjnie. „Fistaszki zebrane” z końcówki lat 90. to znów zestaw uśmiechów – wyjątkowy, bo połączony z diagnozą codzienności.

Bohaterowie wchodzą w charakterystyczne dla siebie relacje: Charlie Brown wzdycha do małej rudej dziewczynki, Snoopy szkoli skautowską drużynę złożoną z samych ptaków (częściej jednak spotyka się z Woodstockiem i zastanawia nad sensem istnienia). Marcie dokucza Patty i próbuje wygrać pojedynek o serce Charliego. Nie można się jednak nudzić: za każdym razem autor uruchamia nowe konteksty i pokazuje kolejne płaszczyzny humoru, rozśmiesza czytelników przez nietypowe rozwiązania znanych sytuacji i podsuwa nieoczekiwane puenty. Nie stara się wyzwolić huraganowego śmiechu, częściej interesuje go po prostu melancholijny uśmiech, nakłonienie do refleksji. „Fistaszków”, chociaż to przeważnie stripy (rzadziej komiksy pełnostronicowe), nie da się czytać jednym tchem i do oporu – trzeba się zatrzymywać nad kolejnymi kadrami, przyznawać autorowi i bohaterom rację, doceniać jakość rysunków i pomysłów i dopiero później przechodzić do kolejnych historyjek. Ale to przyjemność, która właściwie się nie kończy: można powracać do poprzednich tomów i wyszukiwać w nich najlepsze komentarze do codzienności i własnych doświadczeń, albo po prostu cieszyć się z azylu, który Charles M. Schulz stworzył. To publikacja, którą można pokochać z wielu powodów – seria, która nie traci na wartości z upływem czasu, a wręcz szlachetnieje i funkcjonować może nie tylko jako klasyka komiksu, ale też jako zestaw opowieści o prawdziwym świecie.

środa, 16 czerwca 2021

Owen Beattie, John Geiger: Na zawsze w lodzie. Śladami tragicznej wyprawy Johna Franklina

Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2021.

Klęska

Jest to książka, która - jak zaznacza Margaret Atwood w przedmowie - może wywołać koszmary. A jednocześnie zawsze będzie czytelników przyciągać i fascynować, choćby przez gigantyczną klęskę, przegraną cywilizacji i humanizmu. Akcja początkowo przenosi się do połowy XIX wieku i pokazuje ludzką pychę czy chęć rzucania wyzwań światu. Potężna wyprawa Johna Franklina na Arktykę zakończyła się śmiercią wszystkich jej uczestników. Ale nie to najbardziej przez dekady wstrząsało opinią publiczną. Najgorsze, że członkowie eskapady dopuszczali się aktów kanibalizmu w dramatycznej walce o przetrwanie. Ponadto jest tu też wielka wiara w zdobycze cywilizacji, również przyczyniająca się do katastrofy. Sam szlak nie ma tak wielkiego znaczenia, skoro wyobraźnię porusza przede wszystkim jego kres. Przegrana człowieka w starciu z naturą, lód, który miażdży kadłuby statków i zmusza załogę do wielokilometrowego marszu z potężnym obciążeniem - to wszystko składało się na pewny koniec ekspedycji. Owen Beattie i John Geiger zajmują się tu jednak także sprawdzaniem, jak szukano informacji o zaginionych i jak weryfikowano coraz bardziej sensacyjne doniesienia. Innuici znali prawdę i przekazywali ją z przerażeniem - a przecież załoga Franklina miała się szczycić izolacją od "dzikich" zastanych zwyczajów. W pierwszej części tomu można znaleźć informacje na temat działań załogi - i poszukiwań, w których wielką rolę odegrała wdowa po Franklinie. Tu poza motywem kanibalizmu ważny jest jeszcze temat szkorbutu i sposobów leczenia go. Pojawia się kwestia zatrucia ołowiem - oraz zepsutych zapasów ze źle uszczelnionych puszek. Mnóstwo detali i przeoczeń, które ostatecznie złożyły się na gigantyczną tragedię. Do tego zestaw pytań tych, którzy nie mogli wyprawić się na Arktykę i sprawdzić, co się stało. Druga część tomu zwłaszcza ze względu na fotografie przeznaczona jest dla czytelników o mocnych nerwach. Badacze po ponad wieku docierają do ciał trzech członków załogi. Mają do czynienia nie z rozkładającymi się szczątkami, a z doskonale zachowanymi za sprawą lodu ciałami, w których tylko wewnętrzne tkanki uległy zniszczeniu. W tej części książki pojawiają się szczegółowe opisy związane z pracami badawczymi, ale też rozterki moralne: konieczność badania ciał ludzi, którzy wyglądają, jakby dopiero przed chwilą zasnęli. Zdjęcia mogą czytelników zaszokować tak, jak emocjonowały badaczy same odkrycia - jednak nie da się oderwać od opowieści o trudnościach technicznych. W dobie mody na ekspedycje ekstremalne - przekraczanie granic wytrzymałości człowieka, bicie rekordów i testowanie zdrowia - ta książka staje się ponurym przypomnieniem gigantycznej porażki, a jednocześnie przestrogą dla odbiorów. Nie skupia się na możliwościach człowieka, raczej na jego ograniczeniach. Dokumentuje wydarzenia, które wciąż mogą być pouczające. Jest to najbardziej szczegółowe wyjaśnienie zagadkowej wyprawy, pokazanie sytuacji granicznych. Reportaż wypełniony danymi, tworzony w oparciu o wiadomości wstrząsające w chwili odkrycia, ale i niezbyt wygodne po wielu latach, zasługuje na uwagę.

wtorek, 15 czerwca 2021

Alex Schulman: Daleko, coraz bliżej

Muza SA, Warszawa 2021.

Coraz ciężej

Niezbyt przekonuje Alex Schulman do świata przez siebie wykreowanego w powieści „Daleko, coraz bliżej”, a to za sprawą nastawienia na thriller psychologiczny bez podbudowania akcji w psychice bohaterów. Prowadzi autor narrację, która pokazuje losy trzech braci. W dzieciństwie chłopcy byli przez rodziców non stop podżegani do rywalizacji i do konkurowania ze sobą, nie nauczyli się współpracy ani empatii. Byli w stanie robić sobie nawzajem krzywdy – i to w sposób wykraczający poza zwykłe przekomarzanki między rodzeństwem. Dorośli – zdecydowanie winni tej sytuacji – każdorazowo podsycali atmosferę nienawiści, proponując kolejne konkursy i wyzwania dla swoich synów. Teraz, po latach, trzej mężczyźni muszą wrócić do miejsca, w którym wszystko się zaczęło – żeby rozsypać prochy matki. Dzieciństwo nie kojarzy im się sielankowo, dlatego też sama wyprawa będzie wiązać się ze skomplikowanymi uczuciami i z odkryciami prowadzącymi do rozwiązania dawnych spraw. Jednak problemy wciąż się nawarstwiają. Dawniej trzej synowie byli świadkami agonii ojca, później stracili matkę – również w wyniku ciężkiej choroby, sprowadzającej cierpienie i ból. Jednak liczą się rany z dzieciństwa, wciąż żywe i nie do zaleczenia. Teraz trzej mężczyźni nie potrafią pogodzić się z dawnymi traumami, a dodatkowo szukają sposobu na porozumienie: muszą jakoś odbudować swoje relacje, żeby dalej żyć.

Autor decyduje się na narrację poszatkowaną. Przeplata wydarzenia z przeszłości z aktualnymi scenkami, zwraca uwagę na potężne emocje bohaterów – nie pozostawia im wyjścia, to opowieść do przeżywania. A jednocześnie opowieść, która nie pozwala do siebie przekonać. Wszystko dlatego, że Schulman rezygnuje z uprawdopodobnienia akcji pod kątem psychologicznym: nie chce pokazywać realnej codzienności, a jedynie kino moralnego niepokoju. Robi wszystko, żeby spiętrzyć problemy, skupia się wyłącznie na tym, co złe albo przykre, zupełnie jakby postrzegał świat tylko w ciemnych barwach. I przez tę przesadę w koloryzowaniu codzienności z powieści traci automatycznie wiarygodność. Jasne, można sobie wyobrazić rodzinę patologiczną – ale rodzaj więzi między postaciami nie jest uargumentowany, nie znajduje potwierdzenia w warstwie psychologicznej. To dziwne: wygląda bowiem tak, jakby autor realizował założenia fabularne bez odwołania do realizmu, jakby nie pamiętał, że tworzy portrety ludzi, którzy powinni przynajmniej odrobinę prawdziwie wypadać w kontekście samych wydarzeń. Autor przeskakuje od przeszłości do teraźniejszości i za każdym razem szuka w rzeczywistości punktów przygnębiających. Podkreśla motyw śmierci i wzajemnych nieporozumień – ale tego, co bohaterowie przeżywają, nie widać w ich uczynkach. I to będzie dla czytelników problemem w książce: trudno zaakceptować opowieść, która do tego stopnia nie przekonuje. Owszem, jest tu dopracowana narracja, język powieści zwraca uwagę, wypełniony jest detalami i celnymi spostrzeżeniami – ale to za mało.

poniedziałek, 14 czerwca 2021

Wioletta Piasecka: Bez planu B

Szara Godzina, Warszawa 2021.

Dwie drogi

Bardzo rozczarowuje Wioletta Piasecka tomem "Bez planu B" - to powieść, która miała potencjał, zawiera mnóstwo fabularnych zakrętów i ciekawostek, ale po pierwsze autorka niezbyt dobrze panuje nad stylem narracji, a po drugie - kiedy wpada w schematy, nie potrafi się z nich wydobyć. I to będzie czytelniczkom doskwierać najbardziej. Wioletta Piasecka tworzy opowieść o dwóch kobietach, przyjaciółkach (przynajmniej w teorii, bo do ich przyjaźni nie potrafi przekonać). Na początku pracują one w jednej firmie: Ewa zdobyła tam ważne stanowisko i wciągnęła Renatę, jednak po latach to Renata chce wbić Ewie nóż w plecy i uniemożliwia powrót do normalności. Rzecz dzieje się w korporacji, która jednak przez długi czas może być azylem dla bohaterek. Wprawdzie Renata wdaje się w biurowe romanse, ale nie dzieje się nic, co mogłoby odebrać poczucie bezpieczeństwa. Dopóki nie pojawia się nowy prezes - człowiek bez kręgosłupa moralnego. Od pracowników wymagać będzie przekrętów i notorycznego łamania prawa. Ewa rezygnuje natychmiast, świadoma, że nie uda jej się łatwo znaleźć nowej pracy. Renata postanawia walczyć innymi metodami: nie zwraca uwagi na prostactwo i chamstwo mężczyzny, oddaje mu się, żeby dzięki romansowi zachować stanowisko. Jednak prawdziwym momentem przełomowym w egzystencji obu kobiet będzie ich wspólna wizyta u wróżki. Zapowiedź rychłej śmierci jednej z przyjaciółek sprawia, że próbują one coś w swoim życiu zmienić.

W przypadku Renaty - średnio uzasadnione pod kątem psychologicznym są jej decyzje dotyczące pozamałżeńskiego seksu: bohaterka w pewnym momencie zacznie się zastanawiać nad przeszłością i nad własnymi wyborami, jednak na refleksje tego typu jest o wiele za późno (z perspektywy czytelniczek i prawdopodobieństwa charakteru). Wygląda to tak, jakby kobieta nie zamierzała liczyć się z konsekwencjami, których istnienia była świadoma - a jednak udaje zaskoczenie i rozpamiętuje bez przerwy porażki. Kompletnie niestrawne jest jednak zachowanie jej męża, przed odkryciem zdrady. Piotr jest chodzącym koszmarem, zdrabnia niemal każdy wyraz i to nie tylko w odniesieniu do syna, ale i do ukochanej żony. Nie daje się tego czytać bez zgrzytania zębami, szkoda. W przypadku Ewy problem polega na czym innym: autorka tworzy trzydziestoczteroletnią dziewicę, której nie zależy na rodzinie. Ewa zrządzeniem losu trafia do Kenii i tam spotyka osierocone kilkuletnie dziecko, które otwiera ją na macierzyństwo. Sprawia to wrażenie, jakby Wioletta Piasecka nie wierzyła, że są kobiety, które zupełnie nie chcą mieć dzieci (i nie jest to kwestia uciszania wewnętrznego głosu, a przekonania, równie głębokiego jak u innych kobiet chęć posiadania potomstwa). W życiu Ewy dzieją się rzeczy przypominające sielankę, niekoniecznie pasujące do okoliczności - znów ma autorka problem z umotywowaniem ich i ze zbudowaniem bardziej prawdopodobnej opowieści.

Sporo jest tu niezręczności stylistycznych, zaburzonych sformułowań, zdań bez właściwie rozmieszczanych akcentów. Autorka chce dynamizować fabułę, ale nie przekonuje do własnych rozwiązań. Przesadza w różnych aspektach życiorysów postaci, czasami męczy stereotypami wplatanymi do rzeczywistości bohaterek. Nie jest to ideał lektury rozrywkowej.

Agnieszka Ludwig-Słomczyńska: Mieczysław Bekker. Inżynier pojazdu księżycowego

Czarna Owca, Warszawa 2021.

Działanie

Seria Oni zmienili świat to propozycje picture booków edukacyjnych kierowanych do najmłodszych odbiorców. Nie ma tu zbyt wiele danych, żeby nie odstraszyć dzieci na starcie. Liczą się natomiast ciekawe biografie przełożone na język obrazków oraz na ciekawostki wydobywane z życiorysów. Szuka się tutaj przykładów, wzorców zachowania i możliwości powiedzenia dzieciom, że mają szansę zrobić światową karierę, wszystko zależy od nich i od ich otwartości na wiedzę czy na nowe doświadczenia. I chociaż przeważnie w takich cyklach pojawiają się nazwiska znane wszystkim, Agnieszka Ludwig-Słomczyńska może trochę zaskoczyć małych odbiorców. „Mieczysław Bekker. Inżynier pojazdu księżycowego” to publikacja, która tytułem kusi. Pojazdy księżycowe rozbudzają wyobraźnię każdego dziecka, a dodatkowo umożliwiają poszerzenie rodzajów codziennych zabaw. Kilkulatki zyskują tutaj nadzieję na „kosmiczną” karierę – i podpowiedź, jak wykorzystać swoje zabawy.

Najpierw jednak autorka zajmuje się przedstawieniem kosmosu. Skrótowo prezentuje Układ Słoneczny, tłumaczy, czym jest Księżyc, jak wyglądała historia lotów w kosmos, aż dociera do motywu konkursu na projekt pojazdu księżycowego. To jest moment rozwidlenia książki. Odbiorcy mogą podążać za rozproszoną, poszatkowaną narracją, albo zdecydować się na własne wymyślanie pojazdów – pojawia się nawet lista wymagań. Niby po to, żeby zademonstrować poziom trudności, jednak też po to, żeby same maluchy mogły sprawdzić się w konkursie. Oczywiście nie będą tworzyć pojazdów jak inżynierowie, ale wystarczy, że uruchomią wyobraźnię podczas konstruowania pojazdów z klocków – by spróbować czegoś nowego i atrakcyjnego. Co ciekawe, nawet po nakreśleniu reguł konkursu autorka nie przechodzi do biografii: pokazuje za to problemy, z jakimi musieli borykać się konstruktorzy. Następnie przedstawia prototyp zaprojektowany przezz zespół General Motors i profesora Bekkera, wiedząc, że dzieci będą z pewnością zainteresowane kosmicznym pojazdem.

Tak naprawdę biografia kostruktora zajmuje ostatnią rozkładówkę (należy przy tym pamiętać, że to picture book, więc tekst na każdej ze stron jest dodatkowo rozrzedzany), wcześniej liczy się wszystko, co wiąże się z pomysłem, projektem, pojazdem i wymaganiami dotyczącymi umieszczenia czegokolwiek w kosmosie. To udany sposób na zainteresowanie najmłodszych nauką: bez ogromu trudnych pojęć i bez skomplikowanych wyjaśnień, z nastawieniem na zabawę i na praktyczny aspekt wiadomości. Sam Mieczysław Bekker nie jawi się tutaj jako ktoś wyjątkowy, dzieci znacznie bardziej skupiać się będą na jego pomyśle – ale dzięki temu zainteresują się procesem zdobywania wiedzy i przekonają się, że każdy może spełniać marzenia. „Mieczysław Bekker. Inżynier pojazdu księżycowego” to propozycja nietypowa: zamiast przedstawiać życiorys, akcentuje inne elementy opowieści, rozbudza wyobraźnię i zachęca do działania. Marcin Bruchnalski decyduje się tutaj na łączenie zdjęć i rysunków – w ilustracjach stawia najczęściej na szkice, bo dzięki temu może wprowadzać motyw schematów konstrukcyjnych (w wersji – dla dzieci). Sprawdzi się ten tomik jako wstęp do przygody z nauką.

niedziela, 13 czerwca 2021

Nikola Kucharska, Joanna Kończak, Katarzyna Piętka: Jak to działa? Książki

Nasza Księgarnia, Warszawa 2021.

Fani czytania

Proces powstawania książki - i rozmaite tematy związane z czytelnictwem - to całkiem niezły sposób na przyciągnięcie najmłodszych oraz ich rodziców. Nikola Kucharska (oraz dobre duchy tej publikacji, Joanna Kończak i Katarzyna Piętka jako autorki tekstów) przygotowuje kolejny potężny picture book w serii Jak to działa? - tomik "Książki" przekona do lektury bibliofili niezależnie od wieku. A to za sprawą ogromu wiadomości i ciekawostek. Wszystko - łącznie z podróżą po wiekach i kulturach- prowadzi do połączenia miłośników książek nad tą historią. Zaczyna się od dociekliwości małej Klary, która trochę na przekór czasom uwielbia czytać i w przyszłości chciałaby robić coś, co ma związek z książkami. Interesuje ją zatem wszystko, począwszy od przepisywanych ręcznie przez skrybów ksiąg, przez najsławniejsze biblioteki, systemy pisania - aż po przekroje miejsc związanych z książkami. Autorka zabiera odbiorców do biblioteki, do wydawnictwa czy do drukarni. Tłumaczy, jak powstawały książki dawniej (przyjaciel dziadka jest zecerem), a jak robi się je dzisiaj. Pokazuje drogę książki od pomysłu w głowie autora po gotowy tom. Wymienia zawody dla ludzi chcących zajmować się książkami, szuka najciekawszych lub najbardziej oryginalnych publikacji (między innymi książki pop-up czy miniaturki). Odwiedza targi książki i zagląda na spotkania autorskie. Tak, że nawet dzieci niespecjalnie lubiące czytać dostrzegą tu potencjał. Z kolei maluchy rozmiłowane w książkach poznają szczegóły dotyczące krojów pisma czy znaków korektorskich albo elementów strony. Dzięki temu mogą nawet profesjonalnie podejść do tworzenia własnych opowieści - wzbogacić swoje zabawy. Dodatkowo bohaterka może też przekonać czytelników, że warto postawić na bardziej ambitne lektury, bo te z obrazkami są dla młodszych dzieci (jednak skomplikowane wyszukiwanki cenią często nawet dorośli).

To picture book, ale z bardzo dużą ilością tekstowych komentarzy. Autorki zrezygnowały z wiadomości banalnych i powszechnie dostępnych. Te, które istnieją w świadomości najmłodszych i niemal od zawsze wiązały się z książkową edukacją kilkulatków, tu się nie znalazły. Pojawiają się natomiast tematy, które zaskoczą nawet dorosłych. Oczywiście Nikola Kucharska to autorka, która przynosi odbiorcom ilustracje tworzone z humorem, stawia na dowcipne i komiksowe rysunki - i tym razem też tak robi, wiele tu będą miały dzieci do odkrywania - wielkoformatowe obrazki niosą sporo niespodzianek. Trzeba uważnie prześledzić ilustracje, żeby odkryć wszystkie wiadomości. Do tego bawi się motywami graficznymi, kiedy na przykład prezentuje zdjęcia Klary i dziadka (celowo źle skomponowane, przypadkowo skadrowane jako zdjęcia z ręki). Wiadomości przedstawiane także w wersji graficznej łatwiej zapadną w pamięć odbiorcom. To publikacja ambitna i pozwalająca zyskać rozeznanie w świecie książek. Zwróci uwagę dzieci na ten rodzaj rozrywki, a uwagę wszystkich odbiorców na Nikolę Kucharską, która ma wiele do zaoferowania jako ilustratorka. "Jak to działa? Książki" to propozycja wyjątkowa, zapewniająca czytelnikom rozrywkę wysokiej jakości i dawkę wiedzy. Łączy miłośników książek i przedstawia im szereg wartościowych opowieści związanych z czytaniem. Ta propozycja na długo zajmie czytelników - i to nie tylko tych najmłodszych.

Tomasz Betcher: Szeptun

W.A.B., Warszawa 2021.

Na odludziu

Niby dobrze odczytuje Tomasz Betcher schematy związane z literaturą kobiecą, a jednak za każdym razem popełnia jakiś bliżej niezrozumiały błąd, który go od celu - budowania grona wiernych czytelniczek - oddala. W "Szeptunie" takim błędem staje się wybór kryminalnej sensacyjności i brutalności spod znaku zabili go i uciekł. Autor wziął sobie do serca przekonanie, że kobiety lubią niegrzecznych chłopców i walkę o siebie. I dlatego zmusza szeptuna, czyli Waldka, do takiego udowadniania uczuć pięściami. Waldek to mężczyzna wykluczony przez lokalną społeczność, wywodzący się z romskiej rodziny i o bardzo poplątanych losach. Waldek wydaje się być pogodzony z losem. W ruinach opuszczonej wsi pędzi bimber (i z handlu nielegalnym alkoholem się utrzymuje), płaci też haracz tym, którzy go szantażują. Nie szuka z nikim zwady, ucieka od kłopotów. I do Waldka trafia Julia, kobieta po przejściach - oraz jej dzieci: nastoletnia Marysia i młodszy od niej Jakub. Szeptun, chociaż nie przyznaje się do rozmaitych przydatnych talentów, wie, co zrobić, żeby zaradzić problemom skórnym Kuby i żeby wyleczyć z koszmarów sennych Marysię (tu kolejna uwaga: po przeżyciach dziewczyny niezbędna byłaby pomoc psychologa oraz interwencja policji, autor jednak wątku nie rozwija, zupełnie jakby zależało mu tylko na jednorazowych silnych emocjach). U Waldka Julia może się uspokoić i zrelaksować - wykorzystać nieoczekiwaną pomoc w opiece nad dziećmi. W skrócie: trafia do własnego raju. Obecność szeptuna pomaga jej też pogodzić się z życiową sytuacją, ale też odnaleźć miłość - a o to w końcu chodzi autorowi.

Dość dużo tu się dzieje w obrębie obyczajowości, Betcher nie rzuca bohaterki w ramiona gospodarza natychmiast. Najpierw szuka problemów, komplikuje sytuacje i akcentuje wątpliwości dotyczące gospodarza. Rozbudza ciekawość co do doświadczeń Marysi, a także małżeństwa Julii - żeby móc w pewnym momencie wyjaśniać przeszłość (nie dostrzega, że nastolatki często przechodzą etap buntu i to bez podobnych wyzwań, nie dostrzega również, że Julia jest mało przekonująca w naiwnej wierze w swój związek). Tak bardzo autor koncentruje się na aktualnych przygodach, że zapomina o uzasadnianiu emocji z dawnych lat. I na tym dużo traci. Gdyby z "Szeptuna" wykluczyć brutalne tematy - bo i tak autor tą powieścią do mężczyzn nie trafi, dla nich jest zbyt infantylny i zbyt nastawiony na emocje - byłoby z niego całkiem miłe czytadło rozrywkowe. Autor niestety przez upodobanie do przemocy w nieoczekiwanych momentach sporo czytelniczek straci. Nawet jednokierunkowość wysiłków i czytelne realizowanie schematów nie przeszkadzają tak bardzo jak pomieszanie gatunków, których mieszać się nie powinno. "Szeptun" to powieść dopasowana do rzekomych oczekiwań masowej publiczności. Autor zupełnie niepotrzebnie przesadza w konstruowaniu biegu wydarzeń - gdyby uważniej przyjrzał się bestsellerowym powieściom, zrozumiałby, że lepiej w przedstawianiu baśniowych marzeń postawić na naturalność, a nie na ekstrema. I tak nie osiągnie przez to realizmu, ale przynajmniej nie będzie odstraszał przykrymi scenami, które mają niewielki wpływ na fabułę, a odrzucają od lektury rozrywkowej.

sobota, 12 czerwca 2021

Olga Hund: Łyski liczą do trzech

Czarne, Wołowiec 2021.

Nieznane tuż obok

W Caaaków właściwie można by uwierzyć. Nic dziwnego: to idealny obraz obcych, w ujęciu niemal każdego społeczeństwa. Caaakowie spędzają sen z powiek Czechom - mieszkają w Czechach i jako mniejszość narodowa wyzwalają same negatywne reakcje wśród co bardziej konserwatywnych mieszkańców. Caaakowie tylko dlatego przypomną odbiorcom, że książka "Łyski liczą do trzech" jest fikcją literacką, bo mają trzecie oko na środku czoła (dzięki temu znacznie łatwiej ich wskazać, inaczej nie wyróżnialiby się z tłumu). Caaakowie są niechlubnymi bohaterami kolejnych legend, wierzeń i przekonań. Przypisywane są im najgorsze cechy, to nacja, która uosabia najskrytsze lęki pozornie wykształconych i świadomych ludzi. Caaakowie przerażają - tym, że nie są tak naprawdę inni. A przecież wspólny wróg jest potrzebny - musi istnieć, żeby łatwiej było skumulować gdzieś własne obawy. Caaakowie mogą stać się kozłami ofiarnymi, sprawić, że reszta społeczeństwa wypadnie idealnie. Oczywiście podejmowane są próby oswojenia Czechów z Caaakami. Kolejne festiwale i święta, podczas których przedstawia się Caaaków w jak najlepszym świetle nie przynoszą spodziewanego efektu. Co więcej - mogą wyzwalać problemy. W tomie "Łyski liczą do trzech" to właśnie na takim festiwalu dzieje się coś strasznego: postrzelenie caaakańskiego dziecka wyzwala tłumione wcześniej odczucia. Wszyscy zajmują radykalne stanowiska, opowiadają się za jedną ze stron konfliktu. Pojawiają się zamieszki i nasilają się problemy - nawet polityczna poprawność nie pomoże, kiedy ludzie zaczną głośno krzyczeć o tym, czego się boją. Olga Hund skupia się na trzech osobach: Polce, Caaaczce i Amerykaninie - umieszcza ich w jadącym radiowozie i przetyka migawkami o nich sceny z codzienności czeskiej.

Autorka przeniosła akcję do Czech, ale równie dobrze mogłaby ją umieścić w nierzeczywistym miejscu, nie ma to najmniejszego znaczenia: ważne, że idealnie wychwytuje sensy i nastroje społeczne. Pokazuje czytelnikom, jak działają podstawowe mechanizmy odtrącania innych nacji przez społeczeństwa, daje lekcję nietolerancji. Uświadamia odbiorcom, że zasady zachowania tłumu są zawsze identyczne, nie ma znaczenia, czy rzecz dotyczy imigrantów, ludzi o innym kolorze skóry czy innego wyznania - zawsze akcja toczy się w podobny sposób. Wyostrza wydarzenia, żeby stało się jasne, jak działają konkretne mechanizmy. Olga Hund jest znakomitą obserwatorką, nie pozwala czytelnikom oderwać się od przedstawionego świata. Przekonuje, chociaż wciąż zaburza prawdopodobieństwo przez wygląd obcych. Jednak już zarzuty wobec nich wcale nie są wymyślone, największe absurdy mogą znaleźć swoich wyznawców - a to prosta droga do rosnącej nienawiści. Można czytać "Łyski liczą do trzech" jako przestrogę, można - jako ponurą diagnozę społeczną. Bo na tę sytuację nie ma sposobu, nie da się wybrnąć z kryzysu - zawsze znajdzie się ktoś "inny", na kogo łatwo będzie zrzucić winę za wszystkie krzywdy i niepowodzenia. Dzięki spostrzegawczości i bardzo dopracowanej narracji ta autorka jest w stanie wstrząsnąć czytelnikami.

Agnieszka Tyszka: Mania z ulicy OKciej

Nasza Księgarnia, Warszawa 2021.

Nowy dziennik

Zosia stała się nastolatką, którą trudno znieść. Wkroczyła w wiek dojrzewania i w czas buzowania hormonów, Agnieszka Tyszka już to parę razy sygnalizowała w serii, która błyskawicznie podbiła serca dzieci. Teraz z Zosią nie można się dogadać, stała się dość męcząca - zostaje zatem odsunięta na margines opowieści, a narrację przejmuje jej młodsza siostra, Mania, która do tej pory mocno ubarwiała historie swoją wyobraźnią i radosnym słowotwórstwem. "Mania z ulicy OKciej" to kontynuacja cyklu bestsellerowego - i bez problemu przekona kolejne grupy małych odbiorców. Mania (która jest też Wilkiem Morskim dla załogi złożonej z maskotek) przeżywa sporo ciekawych przygód z dala od domu (bo na ulicy Kociej trwa remont i wciąż nie można tam wrócić, zresztą lato sprzyja eksperymentom). Dziewczynka między innymi poznaje chłopaka, który wyprowadza na spacer niewidzialne psy. Razem z przyjaciółkami śpi pod namiotem i biega po porannej rosie. Angażuje się w akcję ratowania kilku "dzikich" krów i przejmuje się sprawami ekologii. Z rodzicami przeważnie się nie spotyka, chociaż raz musi przejąć ojca i przekonać go, że lepiej nie wchodzić do domu... W tej opowieści ważne jest pokolenie dziadków, rodzice praktycznie znikają z horyzontu (zresztą prawie w żadnej z wakacyjnych powieści dla dzieci nie ma miejsca na opiekę dorosłych), ciotka Malina pojawia się sporadycznie. Mania radzi sobie w towarzystwie swoich znajomych, nie potrzebuje chaosu związanego z obecnością silnych osobowości.

Jak zwykle - dziewczynka mnóstwo słów przekręca i jeśli ktoś nie zna pierwowzoru, powinien sięgnąć do słownika, dopiero wtedy ujawni się satyryczny wydźwięk takich zabaw. Nietrudno znaleźć słowa nowe, stworzone przez Manię - są one wyróżnione innym fontem i rzucają się w oczy także przez kładziony na nie akcent zdaniowy. Mania wiele razy przedstawia świat przefiltrowany przez własną wrażliwość - bardzo dobrze się to sprawdza. Cała książka wciąga, jest dynamiczna, pełna ciekawych wydarzeń, nie jest jednowątkowa, co docenią dzieci znudzone przewidywalnymi zakończeniami. Przy Mani nigdy nie wiadomo, co się stanie - i to wielki atut. Bohaterka prowadzi narrację tak, że zapewnia odbiorcom specyficzny rytm i książkę, która wyróżnia się na rynku. Pojawia się tu mnóstwo żartów oraz anegdot, a kiedy już rzeczywistość przytłacza rozmachem, bohaterka ucieka do swojej "morskiej" ekipy - przenosi się na komiks i komentuje wydarzenia z nowej perspektywy.

W cyklu o Zosi Agata Raczyńska stworzyła zestaw ilustracji nierozerwalnie związany z bohaterką i z jej sposobem widzenia świata. Mania dostaje nową rysowniczkę, Ewę Poklewską-Koziełło. Zupełnie inny sposób ilustrowania, zupełnie inny styl - chociaż też komiksowy i rysunkowy - ale znowu obrazki są trafione w punkt, idealnie pasują do wyobraźni Mani i pozwalają na zaangażowanie się w lekturę. Po raz kolejny Agnieszka Tyszka pokazuje, że potrafi pisać dla dzieci tak, by je zatrzymać przy książce. Przygody Mani nie będą funkcjonować wyłącznie jako dodatek do serii o Zosi - już wypadają jako samodzielna i ciekawa propozycja w sam raz dla ambitnych małych czytelników szukających mądrej rozrywki.

piątek, 11 czerwca 2021

Robert L. Leahy: Nie wierz we wszystko, co czujesz

Rebis, Poznań 2021.

Wyjaśnienia

Po raz kolejny Robert L. Leahy przygląda się ludzkim reakcjom, żeby przekonać odbiorców do tego, że mogą pracować nad sobą i nad własnymi emocjami. „Nie wierz we wszystko, co czujesz” to typowy amerykański poradnik i jednocześnie zeszyt ćwiczeń umożliwiający czytelnikom otwarcie się i zaobserwowanie charakterystycznych postaw. Autor proponuje odbiorcom zestaw refleksji nad konkretnymi przypadkami, wie, jakie są charakterystyczne wyjaśnienia oddalające czytelników od racjonalnego myślenia i uznaje, że można się nauczyć pożądanych działań. Przynajmniej – próbuje takie przekonanie zaszczepić odbiorcom, chociaż ci zapewne będą dość sceptycznie podchodzić do porad. Robert L. Leahy zachowuje się zatem w książce tak, by zmusić czytelników do wytężonej pracy nad sobą i by uświadomić im, ile zależy od regularnych ćwiczeń. Nakazuje skupienie się na analizie własnych emocji – a to ma doprowadzić do ich wyciszenia, a przynajmniej – zredukowania. Zamiast impulsywnych reakcji – przemyślane działania. Każdego takie podejście może skusić, a przecież „Nie wierz we wszystko, co czujesz” to jeden z poradników sprzedających marzenia.

Sięgną do tej książki ludzie, którzy mają dość huśtawki nastrojów – ci świadomi przesady we własnej codzienności i ci, którzy psują kontakty z innymi przez ekstremalne czasem zachowania. Ci, którzy chcieliby postępować według odgórnie narzuconych reguł, ale nie wiedzą od czego zacząć. Oni docenią podejście autora, systematyczność w przedstawianiu rzeczywistości i propozycji codziennych zadań, a także proste wyjaśnienia. Jednak prawdziwie impulsywni, odstraszający otoczenie od siebie, raczej nie znajdą tu skutecznych metod dla siebie. A to dlatego, że autor nie zajmuje się osiągnięciem samoświadomości przez czytelników: interesuje go przede wszystkim reagowanie na to, co poprawić trzeba.

Żeby trafić do szerokiego grona odbiorców, unika Leahy języka z podręczników, sięga po komentarze proste i czytelne dla wszystkich, życiowe i oparte na praktyce a nie na teorii: nie przytacza opracowań ani wiedzy, która nie ma bezpośredniego przełożenia na zwykłe życie. W zamian za to wypełnia książkę miejscami na notatki. Porządkuje wiadomości za sprawą systemu tabelek, wprowadza mnóstwo linijek do uzupełniania przez odbiorców. Stara się, by czytelnicy poczuli się zobligowani do przyglądania się swoim emocjom i wypełniania kolejnych zadań. Nawet jeśli w ten sposób nie wyleczy ich z problemu nadmiernej emocjonalności, może doprowadzić do uświadomienia rangi problemu. Niektóre uwagi mogą jednak działać mocniej niż inne, a przez to przyczynią się do stopniowego zmieniania własnego postępowania. Czytelnicy, którzy chcą popracować nad sobą, znajdą tu wsparcie – i zestaw ćwiczeń dla siebie. Nie są to zbyt skomplikowane działania, nie wymagają mnóstwa czasu, chociaż jeśli ktoś będzie chciał rzeczywiście wprowadzać wskazówki w życie – musi poświęcić trochę energii na zapamiętanie ich i wyrobienie sobie odruchu odpowiedniego reagowania.

Sandro Natalini: Jesteśmy rodziną

Nasza Księgarnia, Warszawa 2021.

Różnice

Nad tym tematem właściwie najmłodsi mogliby się nie zastanawiać. Jednak próba zdefiniowania pojęcia rodziny pokazuje, że publikacja picturebookowa, którą podsuwa Sandro Natalini nie tylko jest potrzebna, ale też - powinna trafić do każdego domu i do każdego człowieka, bez względu na jego wiek. "Jesteśmy rodziną" to książka wyjątkowa. Każda rozkładówka przynosi dwie - często skontrastowane ze sobą - cechy rodziny. Odbiorcy dowiadują się, że jedni członkowie rodziny są dobrzy, a inni źli, w rodzinie można się pośmiać albo popłakać. Każdy może być innego koloru, niektórzy czasem się pokłócą, inni będą się przytulać. Między tymi komentarzami pojawiają się takie dotyczące składu: są rodziny liczne i rodziny złożone z dwóch osób, są rodziny z adoptowanymi dziećmi albo takie z dwiema mamusiami czy dwoma tatusiami. I nie ma tu oceniania, żadna rodzina nie jest lepsza ani gorsza od pozostałych. To odkrycie, które zwłaszcza w konserwatywnych i radykalnych domach trzeba do znudzenia powtarzać, tak, żeby żaden ze składników tego wyliczenia nie budził już sensacji ani niechęci. Sandro Natalini proponuje książkę bardzo mądrą, prostą, a do tego i celną. Informacja o tym, jak wygląda rodzina, stanowi ważną lekcję. Dobrze by było, gdyby prawdy z tej publikacji dotarły do wszystkich pokoleń. "Jesteśmy rodziną" to przesłanie szczególnie ważne dzisiaj - i chociaż ta książka nie została przygotowana tak, żeby wywołać szum medialny, powinna czegoś nauczyć nie tylko dzieci. To jedna z lektur imponujących przesłaniem przy jednoczesnej maksymalnej prostocie. Skondensowana i zrozumiała - urzeka.

Sandro Natalini nie tylko opisuje cechy rodziny, za każdym razem łączy je także z dużym i bardzo kolorowym obrazkiem prezentującym inną rodzinę zwierząt. To bardzo pomysłowy sposób przyciągnięcia do tomiku dzieci, które zawsze przepadają za bajkami zwierzęcymi. Tu mogą wyłuskiwać dodatkowe sensy z nieopisanego graficznego "tła". Natalini wybiera rozmaite, często egzotyczne stworzenia. Są tu ary i flamingi, słonie, kraby i krokodyle, są też wiewiórki, pszczoły i świnie. Każda strona to inne zwierzęta: kangury mogą sąsiadować z pingwinami - takie niespodzianki zachęcają do sprawdzania, co kryje się dalej. Nie da się przewidzieć, jakich bohaterów ze świata fauny wybierze sobie Natalini dla zaprezentowania kolejnych przykładów.

Dzięki takiej propozycji bez trudu można będzie wytłumaczyć dziecku, dlaczego nie wolno oceniać innych i wywyższać się - zupełnie poza tematem podstawowym, czyli definicją rodziny. "Jesteśmy rodziną" to książka, która przyciąga wzrok - zatrzymuje za sprawą niezrównanej realizacji. Propozycja niezależna od wieku odbiorców: chociaż nie ma tu fabuły, tomik zachęca do dyskusji z rodzicami ido przemyśleń. Każdemu czytelnikowi Sandro Natalini przypomni o podstawowych zasadach funkcjonowania w społeczeństwie - bo szacunek nie ogranicza się tu tylko do członków rodziny. "Jesteśmy rodziną" to książka, która w pełni zasługuje na powszechne uznanie. Jeśli najmłodsi przyswoją sobie wiadomości tu zawarte, nie będzie problemów z nietolerancją lub dyskryminowaniem kogokolwiek. Oczywiście to utopijna wizja, ale taki sposób na likwidowanie uprzedzeń wart jest promowania.

czwartek, 10 czerwca 2021

Justyna Dżbik-Kluge: Polacy last minute. Sekrety pilotów wycieczek

W.A.B., Warszawa 2021.

Wycieczki

Można się przerazić, kiedy śledzi się wyznania pilotów wycieczek, rezydentów lub przewodników, tych, którzy wybrali branżę turystyczną jako sposób na zarabianie. „Polacy last minute” to publikacja reportażowa prezentująca rozmaite wady i absurdalne często pomysły rodaków wybierających się na zagraniczne wycieczki.Justyna Dżbik-Kluge odnotowuje zachowania, które nie przynoszą nam chluby – i zwraca uwagę na niewytłumaczalne postawy klientów biur podróży. Oddaje głos tym, którzy muszą znosić najdziwniejsze sceny – pozwala im sportretować Polaków na wycieczkach zagranicznych bez taryfy ulgowej. Wśród najczęstszych kłopotów wylicza się tu nadużywanie alkoholu, roszczeniowość, ale też... brak chęci odkrywania innych kultur. Polakom na wakacjach puszczają hamulce, Polacy na wakacjach przynoszą wstyd swojej nacji. Płacą i wymagają, ale z niewiadomych względów uznają też, że nie obowiązuje ich uprzejmość wobec pracowników biur podróży. W tomie „Polacy last minute” znalazł się między innymi rejestr podstawowych problemów w kontaktach z rezydentami czy pilotami, opowieści ekstremalne – o najgorszych podróżnych, wyjaśnienia dotyczące specyfiki wypraw. Rozmówcy Justyny Dżbik-Kluge zdradzają rozmaite sztuczki dotyczące postępowania z najtrudniejszymi pasażerami, naświetlają też psychologiczne podejście i metody zachowania zdrowych zmysłów. Jeśli ktoś wyobraża sobie, że praca rezydenta czy pilota wycieczek to raj (wieczne wakacje, za które jeszcze dostaje się pieniądze), po tej lekturze może szybko zmienić zdanie. Zresztą wielu rozmówców autorki podkreśla, że trzeba wypracować sobie umiejętność zdystansowania się od turystów i ich postaw – niemal każdy zaznacza, jak bardzo obciążająca psychicznie jest praca z ludźmi, którzy uznają, że wszystko im wolno i że nie obowiązują ich żadne ograniczenia (bo przecież wyjechali po to, żeby wypocząć). Czasem nawet sytuacje generowane przez ludzi, którzy nie chcą sprawiać żadnych kłopotów, zaczynają być niepożądane: rezydenci i piloci też chcieliby mieć wolną chwilę, podczas gdy muszą wtedy odpowiadać na „tylko jedno pytanie” kolejnych turystów.

Sytuacje, które zamieniają w koszmar pobyt w najpiękniejszym miejscu, prowokowane przez bohaterów z tych opowieści, wydają się komiczne, dopóki ktoś nie doświadczy ich podczas własnego urlopu. Problem w tym, że nawet głośne piętnowanie wad i wyśmiewanie niepożądanych zachowań nie pomoże – Polacy z tych historii nie dostrzegają nic złego we własnych postawach, uznając, że im się wszystko należy i że nie muszą prezentować zachowań empatycznych. Książka staje się portretem przerażającym i jednocześnie pozbawiającym nadziei na zmiany.

Autorka wybrała dość fragmentaryczny styl narracji, szarpie opowieść, wprowadza drobne wypowiedzi kolejnych rozmówców i zestawia je ze sobą, czasami decyduje się na krótkie wywiady tematyczne, innym razem woli gromadzić anegdoty (które przecież anegdotami nie są, raczej ostrą satyrą na społeczeństwo). Nie zamierza tworzyć pełnego katalogu przykrości, jakie powodują Polacy na wakacjach – podsuwa natomiast wybrane historie i relacje. Wnioski czytelnicy powinni wysnuć sami. Da się ten poszatkowany reportaż traktować jako lekturę rozrywkową, jednak nie wszystkich będą śmieszyć nasze – pogłębiające się – przywary.

środa, 9 czerwca 2021

Sándor Márai: Śladami bogów

Czytelnik, Warszawa 2021.

Na wschód

Są takie książki podróżnicze, które się nie starzeją i mimo upływu czasu wciąż wywierają na czytelnikach silne wrażenie. Sándor Márai w zbiorze refleksji z wyprawy między innymi do Egiptu, Turcji, Syrii i Włoch urzeka odbiorców warsztatem pisarskim, ale też jakością spostrzeżeń. Jest w stanie z ciekawością przybysza przyglądać się każdemu przejawowi inności, odnotowywać egzotyczne motywy i pochylać się nad detalami, które na pewno nie znalazłyby się w przewodnikach. Pisze tak, by rejestrować ulotne chwile i nadawać im rangę przez sposób poprowadzenia narracji. Wprowadza bardzo malarskie opisy, atrakcyjne po dekadach – z uwagi na przesłania, a nie tylko proste obserwacje. Kiedy Sándor Márai podróżuje, to nie po to, żeby oglądać zabytki, a przynajmniej – nie tylko po to. Zależy mu natomiast na głębokim poznawaniu kultur, na analizowaniu zjawisk, których nie da się doświadczyć gdzie indziej. Jest mocno nastawiony na odczytywanie śladów przeszłości i na snucie narracji wykorzystującej wiedzę i własne wnioski. Zdarza się, że Sándor Márai długo rozwodzi się nad pojedynczą scenką i na niej opiera całe puenty. Pisze gęsto: oddaje słowami wszelkiego rodzaju zmysłowe wrażenia, interesuje go zestaw atrakcji nie w rozumieniu turystycznym – a filozoficznym. Kiedy w zadumie spogląda na swoje odkrycie, jest w stanie dojrzeć w nim rzeczy, których nie zauważy zwykły obieżyświat. Kieruje uwagę czytelników – tutaj widzów – na kolejne aspekty wydarzeń, dodaje do tego interpretacje. Zamienia się w iluzjonistę. Przenosi czytelników w konkretne miejsca i serwuje im zestawy wrażeń wyrazistych, a do tego – odkrywczych. Nie przemierza nieznanych szlaków, a jednak to, co powstaje na styku zwykłej podróży i kulturowego dziedzictwa owocuje niezwykłymi przeżyciami. „Śladami bogów” to książka bardzo przemyślana – eseje wprowadzane pod pretekstem odwiedzania kolejnych krajów wiążą się z możliwością przemycania wiadomości. Nigdy jednak po to, by po prostu pouczać czytelników. Márai postępuje zupełnie inaczej: zapewnia dawkę wiedzy i dawkę obrazów rozbudzających wyobraźnię, ale wyciąganie wniosków na temat tego połączenia w dużej części zostawia odbiorcom. Proponuje im szkice erudycyjne i głębokie, a jednak również takie, które nie przytłaczają i nie męczą nadmiarem danych. Wie, jak wyeksponować literackość, zestaw zmysłowych wrażeń. Dzięki temu „Śladami bogów” staje się piękną historią, nie świadectwem podróży czy kwerend, a literaturą w najlepszym znaczeniu tego słowa. Trudno się nie zachwycać tą publikacją – Márai funkcjonuje tu jako przewodnik po kulturze, jako dziennikarz, któremu nie umknie żadne przełomowe wydarzenie, ale także jako literat, który dostrzega urok detali oraz jako filozof, który na bazie zaobserwowanych wydarzeń – tych najmniej istotnych – jest w stanie stworzyć całą opowieść. Nic dziwnego, że mimo upływu czasu książka się nie starzeje - „Śladami bogów” powraca na rynek i wciąż może funkcjonować jako wielkie wydarzenie literackie.

wtorek, 8 czerwca 2021

Milena Wójtowicz: Zaplanuj sobie śmierć

W.A.B., Warszawa 2021.

Zakład pracy

Od pierwszych stron powieści Mileny Wójtowicz "Zaplanuj sobie śmierć" będą czytelnikom pojawiać się skojarzenia z najlepszymi powieściami kryminalnymi Joanny Chmielewskiej - tymi, w których akcja dzieje się wśród współpracowników, w biurze projektowym. Milena Wójtowicz jest w stanie zaproponować podobną atmosferę i równie zabawne dialogi - fakt, że nie zajmuje się intrygą, nie będzie przeszkadzał. Ważne jest to, że dobrze oddaje charaktery i sytuacje między postaciami. Znalezienie trupa bardzo zmienia rutynę. Nie można kontynuować produkcji, chociaż każdy zdaje sobie sprawę z dalekosiężnych konsekwencji. Nie da się iść do domu, bo śledczy chcą wszystkich przesłuchać. Nie można czuć się swobodnie w towarzystwie ludzi z zewnątrz, a jednocześnie trudno znaleźć sobie zajęcie. Pozostają rozmowy i dyskusje, próby dociekania, co właściwie się stało i - kto jest mordercą. Bo wiadomo jedno: to ktoś z zakładu.

Niekwestionowaną siłą tomu "Zaplanuj sobie śmierć" jest bogaty zestaw postaci. Milena Wójtowicz wszystkich prezentuje na początku, żeby bohaterowie nie mylili się czytelnikom. Jednak bardzo szybko sprawi, że staną się bliscy odbiorcom - ze względu na rozmaite dylematy, przywary albo reakcje. W ślad za charakterami idzie umiejętność tworzenia błyskotliwych dialogów. Tu niemal każda rozmowa kończy się wyrazistą satyryczną puentą albo zawiera fragmenty komiczne, takie, które przyciągną do lektury. Jeśli ktoś czyta kryminały dla intrygi, tu znajdzie ją w szczątkowej wersji: autorka zajmuje się bowiem prezentowaniem konfrontacji między bohaterami. Wychodzi jej to świetnie, chociaż w pewnym momencie czytelnicy zaczną się zastanawiać, dlaczego odsuwa ich od śledztwa. Jednak rozśmiesza - co oznacza, że "Zaplanuj sobie śmierć" jako komedia kryminalna spełnia swoją rolę. Śledztwo toczy się zatem za kulisami, a odbiorcy mogą obserwować naprawdę dobre sceny między pracownikami zakładu. Wszyscy czytelnicy, którzy tęsknili za najlepszymi czasami Chmielewskiej, tu będą mieli przynajmniej namiastkę takich rozmów i pomysłów. Milena Wójtowicz dobrze czuje się w obyczajowych scenkach i prześmiewczych dyskusjach, dzieli się z czytelnikami mocno skondensowaną pod kątem komizmu historią. Do tego stopnia, że nikt nie czeka na samo śledztwo: mniej ważne jest to, co stało się w pracy - bardziej liczą się konsekwencje. Te ujawniają się bez przerwy i pokazują, że śmierć jednego z pracowników zaszkodziła wszystkim. Ale wychodzą też na jaw rozmaite niesnaski i problemy z przeszłości. Nieboszczyk pozostaje w centrum uwagi jako ten, który namieszał w codzienności kolegów. Milena Wójtowicz tworzy scenki niebanalne. Udowadnia, że nieobcy jest jej sarkazm, operuje ironią na mistrzowskim poziomie, a do tego ma wyobraźnię w kreowaniu międzyludzkich relacji. Mniej interesuje ją realizowanie wytycznych gatunku, trochę bawi się z konwencjami, pokazuje czytelnikom, że wie, jak powinna wyglądać akcja - ale nie zamierza się podporządkowywać żadnym odgórnym wytycznym. Czyta się tę powieść bardzo dobrze. "Zaplanuj sobie śmierć" to propozycja, od której nie sposób się oderwać.