* * * * * * O tu-czytam
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.

Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.

Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.

Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com

sobota, 6 grudnia 2025

David Griswold: Listy niedorzeczne do Mikołaja

Kropka, Warszawa 2025.

Korespondencja

To zbiór rymowanek. W przekładzie – nawet udanych (chociaż można było pokusić się o rymy ABAB zamiast ABCB), z próbami zmian rytmów i formy tak, żeby były jak najbardziej atrakcyjne dla małych czytelników. „Listy niedorzeczne do Mikołaja” to propozycja nietypowa a wpisująca się w grudniowe lektury. Pięknie wydany picture book, duży, kolorowy, w twardej oprawie – ale zupełnie wykraczający poza zestaw stereotypów, a może raczej łamiący kolejne stereotypy dotyczące tematu Świętego Mikołaja i roznoszonych przez niego prezentów. Wiadomo, że dzieci piszą listy do Mikołaja – i w tych listach zwierzają się z największych marzeń. Nie zawsze możliwych do spełnienia, ale wiara najmłodszych bywa wzruszająca. Tym razem jednak nie chodzi o wzruszenie, a o rozśmieszanie odbiorców. A rozśmieszanie wychodzi za sprawą rozmaitych dziwactw i wyjaśnień – prawdopodobnych, a przecież przerysowanych celowo. David Griswold chce bawić dzieci. Wykorzystuje do tego niegrzeczność – jak świat światem, wabik na maluchy. Autorzy kolejnych listów do Świętego Mikołaja przyznają się, że nie zawsze wszystko im wychodzi. Jedni mają problemy z lekcjami (i proponują, żeby to Mikołaj odrobił za nie zadania, dołączając odpowiednie arkusze), inni szukają usprawiedliwień dla niewłaściwych zachowań, jeszcze inni próbują szantażu albo przekupstwa – bo może akurat Mikołaj da radę przymknąć oko na kolejne występki. Ale są też dzieci, którym przeszkadzają świąteczne akcesoria: trudno zachować spokój, kiedy na kominku wiszą skarpety (a nie wiadomo, jak u Mikołaja z higieną stóp), zdarza się, że irytuje wisząca nad głową jemioła. Punkt widzenia może się zmienić w zależności od autora listów: czego innego od Mikołaja chcą rodzice, a czego innego elfy albo renifery zmuszane do katorżniczej pracy. Mało tego: nie wszyscy przejmują się ortografią czy stylistyką; zdarzają się listy pisane niemal całkowicie w slangu albo pełne błędów ortograficznych. Jakby tego było mało, Mikołajem interesuje się nawet urząd skarbowy.

Zestaw listów pokazuje zestaw dylematów, uprzedzeń lub potrzeb. To gra z tradycjami, ale gra ciekawa – odwraca schematy, odświeża je i pozwala na inne spojrzenie na zwyczaje. David Griswold nie tylko rozśmiesza: zachęca do refleksji na temat działalności Świętego Mikołaja i związanych z tym zadań dla najmłodszych. Taka wersja oczekiwania na prezenty świąteczne wiąże się z zachętą do czytania – dzieci znajdą tu dla siebie sporo niespodzianek i ciekawostek, a przy tym – możliwość bawienia się motywami prezentowo-mikołajowymi. Zaproszeniem do czytania może tu być też imitowanie wyglądu kolejnych listów – zmienia się czcionka, zmieniają się papeterie, niezmienne jest tylko rymowanie – forma wiersza zawsze wygrywa, nawet jeśli jest urozmaicana za sprawą rytmów. Po tę książkę dzieci mogą sięgać przede wszystkim w okresie przedświątecznym – to sposób na budowanie atmosfery świątecznej i na podjęcie dyskusji na temat bycia grzecznym i obietnicy nagrody za dobre zachowanie. Niespodzianką dla najmłodszych staje się dowcip, obowiązkowy w przypadku oryginalnego – nietypowego – nawiązywania do czegoś, co wydawałoby się utrwalone i schematyczne.

Jeanett Veronica: Cozy Girl Life. Przytulna kolorowanka o codziennych radościach

Nasza Księgarnia, Warszawa 2025.

Relaks

Od pewnego czasu na rynku wydawniczym dla dzieci kolorowanki musiały wiązać się z dodatkowymi atrakcjami: naklejkami, kredowym papierem, który umożliwiał ścieranie błędów, poleceniami wyszukiwankowymi albo przynajmniej drobnymi wstawkami dotyczącymi zwyczajów prezentowanych bohaterów. Tym przyjemniej będzie wrócić do klasyki absolutnej. „Cozy Girl Life. Przytulna kolorowanka o codziennych radościach” spodoba się nie tylko dzieciom szukającym zwykłych obrazków, które będą mogły być ozdobą pokoju. To propozycja, na którą skuszą się także nastolatki szukające wyciszenia i upustu dla kreatywności. Jeanett Veronica tworzy czterdzieści kadrów o chwilach relaksu – najprostszych i dostępnych dla każdego, można zatem potraktować tę publikację jako wyzwanie tematyczne i skupić się najpierw na swoich ulubionych rozrywkach, a później testować nowe oferty. Można też każdego dnia odkrywać coś nowego i przypominać sobie o podpowiedziach dotyczących spędzania wolnego czasu. Tu nie ma żadnego przymusu ani zabiegania, książka pozwala zwolnić tempo i dostarcza wytchnienia, a do tego nie oczekuje niczego od odbiorców. Można jedynie bawić się w kolorowanie – a pierwsza kolorowanka służy wypróbowaniu kolorów, tak, żeby dzieci nie myliły się już na właściwych stronach.

Kto wie, czy tematycznych propozycji z takiej publikacji nie doceniliby w pierwszej kolejności ludzie dorośli, ci, dla których słuchanie muzyki, pieczenie ciasta albo układanie bukietu z kwiatów stanowi upragniony odpoczynek. Autorka sugeruje, że spokój można odnaleźć nawet w codziennych obowiązkach, choćby przy segregowaniu prania – nie tłumaczy nic słowami, wszystko rozgrywa się w warstwie ilustracji. Dzieci będą zatem mogły przyglądać się kolejnym zajęciom i zastanowić się nad tym, co im samym sprawia przyjemność. Nie ma tu fajerwerków: wielkiej i dynamicznej akcji albo bohaterów z głośnych kreskówek. To coś dla odbiorców, którzy cenią sobie spokojny rytm życia, nie muszą stale dostarczać sobie nowych bodźców albo dawki energii. Ta kolorowanka wycisza i uspokaja, pozwala na skupienie i odpoczynek – bez żadnych większych wymagań. Rysunki, chociaż dość szczegółowe, nie są tak trudne jak w dorosłych mandalach i kolorowankach, jedna grubość konturów sprawia, że to odbiorcy sami wybiorą sobie, jaki motyw na obrazku jest dla nich najważniejszy – i jaki nadaje się do wyeksponowania. W tej publikacji króluje zwyczajność i to od odbiorców zależy, jak bardzo ta zwyczajność stanie się magiczna – normalne życie, które pojawia się na kolejnych obrazkach, może zainspirować, zachęcić do działania, albo przypomnieć, co może być ważne. Cozy Girl jako przewodniczka po takim świecie nadaje się do tego, żeby odpocząć po ciężkim dniu albo żeby przypomnieć o urokach normalności. Jest to książka, która funkcjonuje jako zwyczajna kolorowanka, a przecież ma wielkie znaczenie dla odbiorców w różnym wieku.

piątek, 5 grudnia 2025

Jackie Wullschläger: Chagall

Marginesy, Warszawa 2025.

Z obrazów

Jackie Wullschläger nie ma łatwego zadania. Przedstawienie biografii artysty, który walczyć musiał nie tylko z własnymi demonami, ale i ze światem ogarniętym antysemickimi dążeniami znacznie przekracza objętość pojedynczego tomu, nawet tak obszernego. „Chagall” to wielka opowieść – wielka pod kątem artystycznych poszukiwań i pod kątem układania sobie prywatnego życia, zawsze w opozycji do nastrojów społecznych czy czasów. A jednocześnie autorka rezygnuje z jednoznacznie akademickich relacji, chociaż sporo energii wkłada w to, żeby uświadomić czytelnikom, na czym polegała przełomowość w podejściu do sztuki bohatera książki. Liczy się dla niej w pierwszej kolejności artyzm, pogląd na tworzenie i same twórcze akty – działania, które mają ukształtować wybitnego artystę, a przy tym zapewnić mu byt. Dość szybko jednak w życiu Chagalla pojawia się Bella, największa miłość i późniejsza żona oraz matka jego córki – i tu już odpowiedzialność za utrzymanie rodziny coraz bardziej będzie się kłócić z powinnościami artysty. To rozedrganie autorka tomu próbuje odzwierciedlić w narracji. Bardzo chętnie zajmuje się życiem osobistym Chagalla, bez przerwy do tego wraca, żeby naświetlić czytelnikom kolejne wyzwania i trudy codzienności – zwłaszcza gdy ruchy społeczne wpędzają w ubóstwo i wymuszają na artystach szukanie kompromisów.

Chagall to w dużym stopniu kolorysta, ale z drobnych czarno-białych reprodukcji rozsianych po tomie trudno będzie to wywnioskować, pojawia się mało (zawsze zbyt mało) kolorowych prac – ale Jackie Wullschläger stara się oddać ten motyw w barwnych opisach, zajmuje się technikami i kompozycjami bohatera książki, wprowadza komentarze dotyczące samych dzieł tak, żeby poprowadzić czytelników, żeby pozwolić im na samodzielne odkrywanie tej twórczości. Równolegle prowadzi opowieść dodatkową – o życiu towarzyskim czy o kontekstach społecznych, o tym, w jakim świecie przyszło Chagallowi funkcjonować. I dopiero na tej podstawie buduje relację dotyczącą rodziny i wyborów sercowych oraz związków z przyjaciółmi – tak, żeby odbiorcy uzyskali jak najbardziej nasyconą nie tylko artystycznymi zagadnieniami książkę. To rozwiązanie okazuje się skuteczne, bo „Chagall” to tom, który czytelników zatrzyma na dłużej. Co ważne, autorka rezygnuje tu z nawiązywania kontaktu z odbiorcami, nie chce się im podporządkowywać – przez dłuższy czas prowadzi opowieść w stylu klasycznej popularnonaukowej lektury, dopiero zmuszona koniecznością – to jest obyczajowymi zawirowaniami – wprowadza odrobinę uczuć do opowieści. Chagall jest tu rozczytywany z różnych perspektyw i nie zawsze efekty takich obserwacji będą dla odbiorców oczywiste: tym lepiej dla publikacji. „Chagall” to trochę pozycja, która przywraca malarza do powszechnej świadomości, a trochę pokazuje świat utrwalany przez niego – świat, który przestał istnieć. Jackie Wullschläger nie kieruje się sentymentami ani poprawnością polityczną, szuka za to sposobu na uzmysłowienie odbiorcom, jak ważna jest sztuka w codziennym życiu.

czwartek, 4 grudnia 2025

Katarzyna Zyskowska: Mrok jest po naszej stronie

Znak, Kraków 2025.

Przejście

Już za moment w górach może rozegrać się tragedia. Wszystko zostało starannie zaplanowane i nieuchronnie się zbliża, dla Hanny nie ma już nadziei – pytanie tylko, czy ona sama będzie chciała dalej funkcjonować. Przeszła w końcu tak wiele, a teraz podsumowuje swoje życie w pamiętniku dla córki. Nie spędziła z nią zbyt dużo czasu, nie mogła zbudować głębszej relacji – a to wszystko przez wybory życiowe i nacisk wielkiej historii. Bo akcja tomu „Mrok jest po naszej stronie” zaczyna się w 1938 roku i Katarzyna Zyskowska nie pozostawia nikomu złudzeń: będzie mieszać w losach bohaterów sprawami politycznymi i społecznymi. Szczególnie mocno zaprzątają ją kwestie polsko-żydowskich relacji. Oto pewnego dnia Hanna, która szuka pomysłu na siebie (chciałaby pisać, ale nie ma odwagi pokazać swoich tekstów najbardziej wpływowym redaktorom), staje się przypadkowym świadkiem ataku na młodego prawnika. Arie zaatakowany przez sporą grupę nie ma szans na to, by się obronić – ma szczęście, bo młoda kobieta nie daje się zastraszyć, rozpędza napastników i pilnuje, żeby Arie trafił od szpitala. To wydarzenie sporo w jej życiu zmienia – na początku przyspiesza szansę na spełnienie marzenia o pisaniu. Ale sprawia też, że silne zauroczenie nie daje o sobie zapomnieć. Hanna nie kalkuluje, nie zastanawia się nad tym, czy jakakolwiek przyszłość może ją czekać u boku młodego Żyda – na razie zresztą nie ma odwagi na to, by zrealizować najbardziej śmiałe pragnienia. Z kolei Arie nie potrafi wyrzucić z myśli uroczej kobiety – jego rozpala pożądanie. I w tę zmysłowość, która przy sprzyjających okolicznościach natychmiast przerodziłaby się w płomienny romans, przerywają nastroje antysemickie. Katarzyna Zyskowska wchodzi na niebezpieczny literacko grunt, ale kompletnie nie przejmuje się polityką – potrafi odnotować jej znaczenie dla postaci, za to ucieka od oceniania i komentowania, wnioski pozostawia czytelnikom. Sama koncentruje się przede wszystkim na dwustronnej relacji, na uczuciach, które nie zawsze mogą być ujawnione. Hanna i Arie – już jako Lew – będą na siebie wpadać w różnych momentach historii i komplikacje związane ze społecznymi przemianami uwarunkują ich postawy. Nie będzie tu zbyt wiele miejsca na szczęście – autorka za to mocno komplikuje sytuacje, chociaż zawęża opowieść do dwójki ludzi. „Mrok jest po naszej stronie” to powieść, która wiele razy będzie skręcać w nieoczekiwanych dla odbiorców kierunkach po to, żeby ukazać beznadziejność sytuacji czy ogrom różnorodnych uczuć, jakie żywią do siebie bohaterowie. Tam, gdzie większość twórców postawiłaby na „żyli długo i szczęśliwie”, opowieść dopiero się zaczyna – i do baśniowego finału jej bardzo daleko. Katarzyna Zyskowska bardzo umiejętnie wykorzystuje tematykę wojny i społecznych przemian, nie moralizuje i nie zmusza czytelników do analizowania historii. Wszystko staje się tu zrozumiałe w oparciu o przeżycia postaci, a Zyskowska buduje ich świat z dwóch życiorysów, podbarwiając je kolorytem lokalnym. Zwraca uwagę swoich odbiorców nie na przeszłość – nie na podręcznikową historię, tylko na charaktery i komplikacje w godzinie próby. I to się doskonale sprawdza.

środa, 3 grudnia 2025

Magdalena Kordel: Wzgórze Aniołów

Znak, Kraków 2025.

Ratunek

Dla takich powieści miejsce przed świętami zawsze się znajdzie. „Wzgórze Aniołów” Magdaleny Kordel potrafi jednak momentami wstrząsnąć czytelniczkami, nie jest to wyłącznie sentymentalna obyczajówka z dobrymi duszami na pierwszym planie. Ale spełnianie marzeń musi znaleźć tu swoje miejsce. Tak jest w przypadku Anieli: kobieta kilkadziesiąt lat czekała na kontakt z ukochanym – miłość sprzed lat, niemożliwa do zrealizowania, wyznaczyła termin kontaktu, granicę, po której wszystko musi się wyjaśnić. I chociaż Aniela miała już nawet ochotę rozstać się ze światem, postanowiła uporządkować swoje sprawy i doprowadzić do finału tę najważniejszą – chce zawalczyć o prawdziwe uczucie. A ponieważ zmiany w jej życiu wiążą się też z przeprowadzką, chwilowo trafia do Loli, najlepszej przyjaciółki prowadzącej niezwykle gościnny pub. Lola to ekscentryczka, która widzi więcej niż inni – i zawsze potrafi przyjść z dyskretną pomocą. Oczywiście obie panie muszą sobie długo (jak na możliwości powieści – bardzo długo) poplotkować, dzięki czemu czytelniczki uzyskają w miarę pełny ogląd postaci, sytuacji i wzajemnych zależności. Ale Aniela dostanie do wypełnienia nie tylko swoją misję. Przede wszystkim potrzebna jest doraźna pomoc dla Jagody, ofiary przemocy domowej – i jej synka. Maltretowana przez męża kobieta nie zamierza zgłaszać sprawy na policję, wszyscy starają się ją chronić, żeby nie straciła kontaktu z dzieckiem – ale ten stan rzeczy nie może trwać długo, zwłaszcza jeśli oprawca znęca się też nad maluchem i to w sposób, który przyprawiać może o szok. U Loli przebywa także dawny zakapior, a obecnie złota rączka, mężczyzna, który niejedno w życiu widział i który teraz może zrobić użytek z życiowej mądrości. Jest tu i młoda dziewczyna, która schronienie znajduje w ramionach odwiecznego przyjaciela – a że starsze panie potrafią odróżnić prawdziwą miłość od mrzonek, mogą postarać się być aniołami dla innych.

„Wzgórze Aniołów” to ciepła opowieść, rozłożona na kilka przyspieszonych miesięcy – akcja toczy się tu leniwym rytmem, ale wystarczająco intensywnie, żeby czytelniczki nie straciły ochoty na śledzenie jej. Wiele wątków łączy się w jednym punkcie: trzeba czynić dobro i trzeba pomagać innym, zwłaszcza tym najbardziej zagubionym. I tak wszystko rozwiąże się w grudniu, bo to czas cudów – wtedy spełnią się najbardziej śmiałe marzenia. Niektórym wprawdzie trzeba będzie pomóc, ale autorka sprawi, żeby nikt nie był poszkodowany w wymianie przysług. Na dalekim planie widnieje wielka trauma z zamierzchłej przeszłości, a to wszystko żeby pokazać odbiorczyniom, jak różne są motywacje ludzi i jak łatwo zniszczyć sobie życie przez złe wybory. Magdalena Kordel nie zamierza pouczać, chce, żeby sprawy pozostawione własnemu biegowi same znalazły właściwe tempo. Czytelniczkom oferuje ciepło i wsparcie, serdeczność w narracji i sporo niespodzianek. Ale ta autorka wie doskonale, jak budować literackie azyle, nie jest to dla niej żadne wyzwanie – liczy się efekt. A tu zamiast standardowej grudniowej historyjki odbiorczynie otrzymają wielowymiarową relację o spełnianiu marzeń – i to niekoniecznie własnych.

wtorek, 2 grudnia 2025

Isabella Paglia: Gwiazdka Myszki

Kropka, Warszawa 2025.

Najważniejsze w świętach

Grudzień to doskonały moment na urozmaicenie codziennych lektur bożonarodzeniowymi i ciepłymi historiami, które świetnie pokazują, o co chodzi w magii świąt – niezależnie od religijnych przekonań. Od dawna już Boże Narodzenie w wersji skomercjalizowanej zamienia się w wielką okazję do wspólnego spędzania czasu i czynienia dobra – a jeśli ktoś ma ochotę dołączyć do tego sposobu czynienia grudniowej magii, może korzystać ze specjalnych bożonarodzeniowych lektur pojawiających się na rynku. I do tego zbioru dołącza Isabella Paglia tomikiem „Gwiazdka Myszki” (ilustracje: Paolo Proietti). To bardzo ładna książka, uświadamiająca najmłodszym, na czym polega magia świąt.

Myszka idzie z mamą i bardzo się spieszy – powinna dotrzeć na pocztę przed jej zamknięciem, żeby móc wysłać list do Świętego Mikołaja. Jest już 24 grudnia, a prezenty w tym wypadku pojawiają się kolejnego dnia – czyli to naprawdę ostatni moment na zrealizowanie marzeń. Ale chociaż wszyscy wokół pędzą do swoich spraw, Myszka nie może przejść obojętnie obok potrzebujących pomocy. Bez przerwy się zatrzymuje: a to pomaga komuś odzyskać jego – prawie zgubioną – własność, a to oddaje swój szalik zmarzniętemu bezdomnemu, a to rozśmiesza czyjeś dziecko w wózku (odciążając tym zmęczoną i zestresowaną mamę). Ciągle robi coś dobrego dla innych: ustępuje w autobusie miejsca starszej pani, a kiedy kurier gubi paczkę, biegnie za nim i woła, żeby zwrócić jego uwagę na zgubę. Myszka co chwilę słyszy, że ma dobre serce – nic dziwnego, skoro dla każdego jest życzliwa, uprzejma i wobec każdego wykazuje się empatią. W zasadzie tylko jej własna mama nie dostrzega tych dobrych gestów. Mama jest zabiegana jak wszyscy ludzie w przedświątecznym czasie, nie przychodzi jej nawet do głowy, żeby zwracać uwagę na potrzebujących – nie znaczy to, że jest zła czy niewrażliwa, po prostu zajęta swoimi sprawami, nie ma czasu na analizowanie dostrzeżonych zjawisk. Tym większy jest kontrast z Myszką, która wie, że trzeba pomagać innym – i robi to bez wahania. Wszystko wspaniale, ale przecież Myszka ma do zrealizowania własną misję: rzecz dotyczy prezentu dla niej, więc może powinna zastanowić się też nad tym, czego sama chce?

W „Gwiazdce Myszki” nie ma mowy o myśleniu o sobie. Spełnianie dobrych uczynków to najprostsza droga do późniejszej nagrody – więc nawet drobne dramaty nie przeszkodzą w cieszeniu się magią świąt. Mała bohaterka przekonuje się, że warto pomagać innym i być dobrym i życzliwym – to procentuje. A ponieważ Myszka nie kieruje się wyrachowaniem czy kalkulacjami, po prostu musi dostać swoją nagrodę – i przekonać się o mocy Bożego Narodzenia. Tomik jest pięknie ilustrowany, widać tu ślady kredki na kolejnych uroczych obrazkach – wielkoformatowe rysunki pozwalają poczuć klimat Bożego Narodzenia i zachęcają do oglądania kolejnych rozkładówek. Tu bardzo przyjemnie śledzi się tekst właśnie dzięki opracowaniu graficznemu – książka przyciąga wzrok i podkreśla jeszcze piękno Bożego Narodzenia, świątecznego klimatu, który zostaje w odbiorcach na zawsze.

poniedziałek, 1 grudnia 2025

Formuła wygrywania. Bez filtra o przywództwie, w którym liczą się wyniki, nie etykiety. Red. dr Anna Kieszkowska-Grudny, dr Ewa Szymczak

Studio Emka, Warszawa 2025.

Głos kobiet

Czytelnicy otrzymują zbiór krótkich opracowań naukowych dotyczących roli kobiet w procesie zarządzania. O tym, jakie powinny być współczesne liderki, czego się od nich wymaga i czego się oczekuje po nieuchronnych zmianach na różnych szczeblach zarządzania, piszą autorki kolejnych wystąpień czy szkiców. I trudno się oprzeć wrażeniu, że krążą wokół tematu, do którego pogłębienia brakuje im narzędzi – bardzo wiele prac opiera się po prostu na analizach ankiet, bez większego komentarza na temat uzyskanych wyników. W efekcie stawiane hipotezy, które potwierdzają się (rzadziej – nie) w wyniku zbierania danych są jedynym czynnikiem pokazującym kondycję kobiet w sferze biznesu. Zupełnie jakby autorki bały się bardziej nowatorskiego czy oryginalnego podejścia i korzystały ze sprawdzonych schematów. To spory problem dla czytelników, bo żeby wydobyć z publikacji wartościowe spostrzeżenia, trzeba często przedzierać się przez kolejne metodologie i omówienia okoliczności przeprowadzania badań. I owszem, każdy tekst jest tu opatrzony bibliografią, każde twierdzenie – udokumentowane odpowiednio. Tyle że niewiele wniosków wysnują z tego zwyczajni odbiorcy. Bo pojawia się tu kłopot dość często w publikacjach zbiorczych spotykany – brak moderacji tekstów. Każdy nadsyła swój, nie interesując się, jak wypadnie on w całości – część informacji teoretycznych będzie się zatem do znudzenia powtarzać, podobnie zresztą jak część założeń. A przecież nie chodzi o to, żeby jeden zespół badawczy tworzył podwaliny pod odkrycia drugiego zespołu, a o to, żeby wiadomości uzupełniały się wzajemnie i składały na jeden spójny wywód. „Formuła wygrywania” to bardziej opowieść o tęsknocie i niemożności dotarcia na szczyt niż o faktycznych przemianach, jakie gwarantuje obecność płci pięknej na ważnych stanowiskach. I oczywiście takie uogólnienie też jest krzywdzące, pojawią się tu teksty naprawdę wartościowe, takie, które przyciągają uwagę i takie, które prowokują do dyskusji – ale trochę znikają w gąszczu powtarzalnych fraz. A szkoda. Co ciekawe, w samym budowaniu hipotez trzeba korzystać ze stereotypów, z którymi przecież powinno się już walczyć – płeć w żaden sposób nie gwarantuje określonego stylu zarządzania, tymczasem autorki kolejnych tekstów zdają się nie zwracać na ten fakt uwagi – konsekwentnie przypisują liderkom zachowania dawniej funkcjonujące w świadomości społeczeństwa jako typowo kobiece. I to podczas lektury może budzić silny sprzeciw. Daje się też dostrzec zachwianie proporcji między tabelkami i wykresami – prezentującymi wyniki ankiet – a samym omówieniem tych wyników (które często bazuje po prostu na wyliczeniu procentowym). Z pewnością „Formuła wygrywania” mogłaby dostarczyć czytelnikom więcej wartościowych wskazówek, gdyby przesunąć nacisk z metodologii i bazowania na ankietach na analizowanie dostrzeżonych zjawisk, słowem – nie: co się dzieje na rynku, a dlaczego tak się dzieje.

Bez wątpienia kobiety w biznesie są mniej reprezentowane – jednak te, którym się udało, nie potrzebują wsparcia w rodzaju akcentowania siły ich płci – wydaje się, że autorki zamieszczonych tu tekstów przeoczyły fakt, że poza typowymi kulturowo przypisywanymi do płci cechami istnieje jeszcze cały wachlarz charakterów czy skutków określonego wychowania – i to równie silnie jak stereotypy płciowe może definiować osobę na kierowniczym stanowisku. „Formuła wygrywania” jest zatem dopiero pierwszym krokiem na drodze do poznania możliwości płynących z zarządzania.

niedziela, 30 listopada 2025

David DuChemin: Światło. Przestrzeń. Czas. Eseje o sztuce fotografii

Helion, Gliwice 2025.

Motywacja

„Światło. Przestrzeń. Czas. Eseje o sztuce fotografii” to niewielka objętościowo książka, która jednak wszystkim chcącym bawić się w robienie zdjęć podsunie kilka ważnych tropów. David DuChemin zawsze w swoich publikacjach dotyczących fotografowania przechodził od techniki w stronę refleksji na temat samego procesu – nie inaczej jest tym razem, chociaż w najnowszej książce w ogóle nie przejmuje się danymi technicznymi. Co więcej: przekonuje czytelników, dlaczego kierowanie się nimi nie ma zupełnie sensu nawet przy próbach odtwarzania kadrów. Kolejne jego propozycje – zdjęciowe i tekstowe – mają zachęcać odbiorców do samodzielności i do poszukiwania własnej artystycznej drogi. Ma to swoje dobre strony: nowicjusze nie zostaną przytłoczeni nadmiarem wskazówek, a ci, którzy chcą próbować swoich sił w ambitnej fotografii, nie będą się uczyć na pamięć do niczego nieprowadzącej specyfikacji. DuChemin funkcjonuje w świecie fotografii jako przewodnik, ale tym razem bierze na siebie bardziej rolę motywatora. Jak zawsze dzieli się z odbiorcami swoimi zdjęciami – jest ich w tej niewielkiej książce mnóstwo, ale wszystkie koncentrują się na temacie dzikich zwierząt. I o ile do niedawna DuChemin mógł inspirować i przekonywać, że każdy da radę robić zdjęcia podobne do jego prac (nawet jeśli byłoby to sporym nadużyciem), o tyle teraz już pokazuje jedynie, ile da się wykrzesać z nieodległej obecności dzikich zwierząt. Sugeruje, jak bawić się kadrami, światłem oraz kompozycją, chociaż zwykli czytelnicy z takich akurat zdjęć niekoniecznie będą mieli inspirację – chyba że wybierają się na fotograficzne safari i potrzebują wskazówek, jak działać z dziką przyrodą przed obiektywem. Znacznie ważniejsze zatem z perspektywy zwykłych czytelników stają się eseje o fotografowaniu. I chociaż DuChemin przeszedł już długą drogę w poszukiwaniu własnych tematów, kieruje się do absolutnie wszystkich odbiorców – wszystkich, którzy chcą sięgnąć po aparat i uwiecznić na nim dostrzeżony obraz. W kolejnych tematyzowanych esejach koncentruje się na poszczególnych zagadnieniach ważnych w procesie twórczym: interesuje się między innymi rolą ćwiczeń, ale też zachętą do podjęcia działania (jedyny błąd, jaki można popełnić, to nie fotografować – przekonuje). Podpowiada, gdzie szukać inspiracji, jak doskonalić pomysły i dlaczego w ogóle to robić. Namawia do aktywności: nabywania doświadczenia i szlifowania warsztatu. I nie ma znaczenia, jakie parametry się wybierze (czy – jakie podpowiada sam aparat). Ważne jest poszukiwanie własnego artystycznego wyrazu. DuChemin wie, jak pokonać niemoc twórczą i co zrobić, kiedy nic nie wychodzi – dzięki temu jego książki o fotografii nadają się dla wszystkich twórców, niezależnie od używanych przez nich narzędzi: poszukiwanie „natchnienia” dotyczy w takim samym stopniu fotografów co pisarzy, malarzy lub muzyków. Da się bez większego wysiłku przenieść wskazówki dotyczące kreatywności na kolejne sfery sztuki. Dzięki temu też DuChemin może zyskiwać sławę nie tylko jako autor poradników fotograficznych, ale jako twórca zachęcający do działania w każdej dziedzinie. A ponieważ unika raczej zbyt hermetycznych dla początkujących określeń – może przekonać absolutnie wszystkich początkujących artystów do pracy.

Mrówkacast - odcinek 7

Zapraszam do wysłuchania kolejnego odcinka Mrówkacastu: https://youtu.be/9t7RX21IgSo

Fabrice Caro, Didier Conrad: Asteriks w Luzytanii

Egmont, Świat Komiksu, Warszawa 2025.

Wyprawa

Kiedy wódz każe, dzielni wojowie muszą – Asteriks i Obeliks z nieodłącznym Idefiksem wyruszają tym razem aż do Luzytanii, żeby pomóc dawnemu znajomemu. Jak zwykle w przygodach Galów – wyprawa ta obfituje nie tylko w walki (kiedy trzeba utrzeć nosa Rzymianom), ale też w doświadczenia kulturowe, mocno zniechęcające do wyściubiania nosa poza wioskę. Bo kto to widział, żeby zamiast dzików jeść ryby – ciągle i przyrządzone tak, że nie da się tego przełknąć? Zwłaszcza Obeliks cierpi z powodu kulinarnych różnic, niestety „Fajans i dorsz” to najczęstsza nazwa oberży w Luzytanii, nic więc dziwnego, że bohater tęskni za porządną ucztą w stylu Galów. Rzymianie natomiast… cóż, kiedy tylko pojawią się na drodze, wiadomo, co robić.

Fabrice Caro kontynuuje w tym tomiku myśl Goscinnego i Sempego, tworząc scenariusz dość zachowawczy, a jednocześnie dopasowany do oczekiwań czytelników – fanów dwóch walecznych Galów. Didier Conrad dba o to, żeby sylwetki bohaterów były jak najbliższe ideałowi, a dynamika kadrów nie sprawiła, że odbiorcy odsuną od siebie tę propozycję. Duet kontynuuje najlepsze tradycje komiksowych dokonań – i jedyne, w czym ustępuje znakomitym poprzednikom, to humor. Widać wyraźnie, że mniej tu zabaw, które przekraczają granice państw, mniej ironii (zawsze trochę niebezpiecznej) i mniej śmiechu w detalach – autorzy skupiają się raczej na humorze sytuacyjnym i na prostych zderzeniach stałych tematów z nowymi z racji okoliczności realizacjami. Nie jest to zarzut: nie da się przecież w całości przenieść na nowe przygody rozwiązań tak chętnie wprowadzanych przez Goscinnego i Sempego – za to fani Asteriksa będą mogli cieszyć się oglądaniem kolejnej przygody przyjaciół. Dobrze odrobione zadanie owocuje kadrami wypełnianymi zestawem detali – i stałymi punktami komicznymi w przygodach Asteriksa. To ucieszy wszystkich, którzy potrzebują odskoczni od codzienności i lubią bawić się klasyką.

Zdarzają się tu pomysły, które nie do końca zyskują wyjaśnienie (dlaczego pirat z bocianiego gniazda nagle zaczął mówić R? Nie pozostaje to bez komentarza jego kompanów, ale zagadka pozostaje zagadką, zapomnianą wraz ze zniknięciem bohaterów z horyzontu). FabCaro i Conrad bardzo dbają o to, żeby miłośnicy przygód Asteriksa i Obeliksa nie byli rozczarowani – żeby znajdowali w treści kolejne motywy, nadające ton rozrywce. Pracują uważnie i chociaż bawią się w opowiadanie doświadczeń Galów, nadają im własny charakterystyczny rys. Ta propozycja jest dobra dla wszystkich młodych czytelników i dla poszukiwaczy najlepszych naśladowców – duet, który zaspokaja zapotrzebowanie na nowe „asteriksy”, cieszy rozwijaniem historii. Jest tu sporo dynamiki i trochę ciekawostek, grania z przeszłością i z kontekstami – tak, żeby nadać opowieści wielopłaszczyznowy charakter. FabCaro i Conrad to duet, który dobrze się rozumie ze sobą – efekty ich pracy usatysfakcjonują. Dzięki temu odbiorcy dalej mogą się cieszyć obecnością dwóch wyjątkowych walecznych Galów.

sobota, 29 listopada 2025

Anita Tomanek: Francuska 12. Kalendarium działalności Domu Oświatowego na łamach "Polonii" i "Polski Zachodniej" (11 listopada 1934 - 1 września 1939 roku)

Biblioteka Śląska, Katowice 2023.

Genius loci

Żeby ocalić w świadomości katowiczan historię pewnego budynku, Anita Tomanek przedarła się przez przedwojenne dzienniki i stworzyła unikatową opowieść o historii Domu Oświatowego Biblioteki Śląskiej. „Francuska 12” to publikacja nietypowa i mocno hermetyczna a jednocześnie pokazująca czytelnikom, jak dużo ciekawostek czeka na odkrycie. Autorka składa tom z dwóch części – druga to kalendarium, zestaw wydarzeń tworzonych dzięki wzmiankom w gazetach (to kalendarium uzupełniane jest jeszcze co smakowitszymi wycinkami prasowymi, które pokazywały nie tylko ogrom wyobraźni dziennikarzy, ale też podejście do informowania społeczeństwa o różnych wydarzeniach w oryginalny sposób). Z perspektywy osób poszukujących lektury znacznie więcej wiadomości znajdzie się jednak w pierwszej, opisowej partii albumowego wydawnictwa. Tu bowiem Anita Tomanek stara się odtworzyć historię budynku – od pomysłu i zapotrzebowania na niego przez zbieranie pieniędzy aż po plany architektoniczne. Oczywiście nie opuszcza miejsca też po jego powstaniu – towarzyszy budynkowi aż do momentu wybuchu drugiej wojny światowej – wtedy bowiem kończą się inteligenckie spotkania i inicjatywy, które znajdowały swój kąt w Domu Oświatowym. Autorka precyzyjnie odnotowuje stowarzyszenia działające w budynku, ale także… zestaw odczytów tu wygłaszanych, żeby poinformować odbiorców, jakimi atrakcjami przyciągało się publiczność. Stara się jak najpełniej zaprezentować ofertę kulturalną, stąd ciągi wyliczeń, które pozwalają czytelnikom na sprawdzenie, jak wyglądała animacja życia kulturalnego w mieście przed wojną. „Francuska 12” opowiada o jednym zaledwie budynku. Budynek ten to nie tylko miejsce, które przyciąga wzrok ze względu na detale architektoniczne, ale przede wszystkim – tętno społecznych działań, miejsce spotkań owocnych i twórczych nie tylko z perspektywy zapraszanych gości. Anita Tomanek sięga po wypowiedzi tych, którzy mieli wpływ na kształt tego miejsca i zapewnia czytelnikom pełnowymiarowy przegląd koncepcji artystycznych i naukowych. Oprowadza po wnętrzach i wyjaśnia, co gdzie się znajdowało. Czytelnicy nie muszą w celu wizualizacji udawać się na wycieczkę, mogą skorzystać z bogatego materiału zdjęciowego – i tu dobrym pomysłem okazało się zestawienie zdjęć dawnych z dzisiejszym stanem. Porównań dokonuje się szybko i z przyjemnością, bo pojawiają się nawet podobne kadry, dzięki czemu jeszcze lepiej będzie zestawiać zmiany wywoływane przez czas. Anita Tomanek tworzy opracowanie naukowe, wyimek monografii, która trafi przede wszystkim do zainteresowanych historią Katowic. Ale pokazuje dzięki niej nie tylko historię jednego miejsca, a cały zestaw możliwości i planów zamkniętych w pięknym budynku. Przeprowadza odbiorców przez lokalne nadzieje i rozwiązania na miarę czasów, a trochę też uczy walki o realizowanie co bardziej odważnych koncepcji. „Francuska 12” to książka w sam raz dla wszystkich zainteresowanych ciekawymi miejscami – i tych, którzy cenią sobie uporządkowane wiadomości.

piątek, 28 listopada 2025

Nele Neuhaus: Elena. Ocalić marzenia

Must Read, Media Rodzina, Poznań 2025.

Kolory przyszłości

Nele Neuhaus kazała długo czekać swoim fanom na domknięcie cyklu o Elenie – kiedy zaczynała, dopiero rozkwitała moda na końskie tematy, teraz na rynku pozostało niewiele śladów dawnego trendu, jednak historia potrzebowała choćby podzielenia się wizją przyszłości bohaterów. Ci podejmują decyzje na temat swojej przyszłości, niekoniecznie popularne: Elena na przykład już wie, co chce robić w życiu i jakiego rodzaju wykształcenia w związku z tym potrzebuje. Farid, jej chłopak, osiąga wielkie sukcesy międzynarodowe w piłce nożnej. Przyszłość stadniny ogólnie rysuje się w jasnych barwach, nawet jeśli trzeba trochę przemodelować zasady działania – kiedy dziadek traci zdrowie, wychodzi na jaw kilka kwestii, które należy poprawić. Ale najważniejszą rzeczą w tej książce staje się psychologia koni. Pojawia się tu na ważnym miejscu zaklinacz koni, Chad, człowiek, który potrafi wyczuć potrzeby zwierzęcia i uczy tego innych. Elena chętnie korzysta z jego wskazówek – dzięki odpowiedniemu rozpoznaniu da się zapanować nawet nad koniem, który uchodzi za trudnego. Nie wszyscy przyswajają sobie porady doświadczonego zaklinacza – uważają jego pomysły za stratę czasu lub szarlatanerię, tymczasem nie ma tu żadnej magii, za to konieczna jest spora doza cierpliwości i uważności. O ile dzielenie zwierząt z uwagi na dominującą półkulę mózgu mogłoby czytelników trochę nużyć, o tyle już wiążące się z tym zasady postępowania olśniewają. Za każdym razem, kiedy autorka rozpisuje na detale akcję z prowadzeniem konia, może przynieść odbiorcom zestaw nowych wskazówek i podpowiedzi.

Poza tym „Ocalić marzenia” to książka, która bardzo często odsyła do wydarzeń z poprzednich tomów: autorka za każdym razem, kiedy wprowadza do akcji znanych już odbiorcom bohaterów, stara się ich skrótowo scharakteryzować i wyjaśnić komplikacje, jakie stały się ich udziałem w przeszłości. To będzie zachęta do prześledzenia kryminalnych spraw i jednocześnie sposób na wypełnienie fabuły tutaj – bo postaciami rządzą silne emocje, które powodowane są bezpośrednio przez wydarzenia z dawnych lat.

Nele Neuhaus wiele pisze o koniach i o pracy przy nich. Takie zresztą było wyjściowe założenie cyklu, żeby uświadomić czytelnikom, że stadnina to nie tylko moda, ale wielka odpowiedzialność i zestaw obowiązków, które nie mogą być odkładane na później. To buduje klimat książki i sprawia, że fani jazdy na pewno tu zajrzą. Poza tym autorka sięga po psychologiczne wyzwania i dylematy – Elena musi między innymi nauczyć się, że trzeba dać wolność innym, nawet jeśli sama jest zdania, że popełniają błąd. Do tego dochodzi mnóstwo emocjonalnych reakcji – wielkie pieniądze oznaczają, że nie wszyscy są szczerzy, a przywiązywanie się do czyjegoś konia to zapowiedź dramatycznych rozstań. I chociaż tym razem autorka mniej energii poświęca na intrygi kryminalne, udaje jej się stworzyć powieść, która przyciągnie odbiorców i zachęci do lektury całej serii. Pożegnanie z Eleną nie jest rozstaniem na zawsze – być może ta bohaterka jeszcze kiedyś powróci, autorka zostawia ją w momencie, w którym udaje się dużo spraw poukładać.

czwartek, 27 listopada 2025

Jorn Lier Horst: Operacja: złodziej "Złodzieja"

Media Rodzina, Poznań 2025.

Śledztwo dla czytelników

To jedna z tych książek, w których odbiorcy muszą prowadzić śledztwo na równi z bohaterami. Może im się nie udać – i wtedy natychmiast zyskają rozwiązanie zagadki – ale powinni spróbować swoich sił w procesie dedukcji. Bogato ilustrowany tomik – jak i cała podseria związana z bohaterami Biura Detektywistycznego nr 2 – składa się z opowiadania przeplatanego klasycznymi łamigłówkami.

Tiril i Oliver wybierają się do lokalnego muzeum, bo przez miesiąc będzie tu można obejrzeć słynny i bardzo cenny obraz „Złodziej”. Dzieci jednak są wyczulone na sprawy kryminalne – i szybko orientują się, że obraz przedstawiony w folderze muzealnym i obraz wiszący na ścianie to dwa różne dzieła. Najprawdopodobniej ktoś zastąpił oryginał kopią – więc przyda się pomoc lokalnej policji, żeby wykryć sprawcę i zasady jego działania. Tiril i Oliver mają tym razem dostęp i do zdjęć, i do zapisów z kamer, i do samych budynków, mogą działać jak prawdziwi śledczy, a ich zachowania będą się pokrywać z wnioskami wyciąganymi przez małych czytelników.

Każda rozkładówka to bowiem kolejny fragment opowiadania – i kolejny fragment śledztwa zarazem. Każdy etap tego śledztwa pcha detektywów do przodu – do rozwiązania zagadki – ale każdy też prowadzi do kolejnej zagadki. I tu Jorn Lier Horst wykorzystuje bardzo klasyczne łamigłówki, tyle że przystosowane do akcji: jest labirynt, jest porównywanka, jest szukanie szczegółów, wskazywanie drogi albo ocenianie, którędy złodziej mógł się dostać do budynku. To uczy dzieci logicznego myślenia, albo pozwala ćwiczyć logiczne myślenie i zachęca do zaangażowania się w opowieść. Przyda się taka zachęta do pracy najmłodszym – bo wysiłek umysłowy włożony w tę lekturę musi być spory, tu nie ma właściwie czasu na odpoczynek, wszystko toczy się szybko. Konstrukcja tomiku sprawia, że jeśli odbiorcom nie uda się rozwiązać zagadki (albo nie domyślą się, o co chodzi autorowi i bohaterom), z następną stroną zyskają rysunkową podpowiedź. To dyskretna zachęta do samodzielności w sprawdzaniu postępów detektywistycznych i dodatkowa zabawa podczas czytania – warto zatem podążać za akcją i próbować wyprzedzać bohaterów w wymyślaniu rozwiązań.

Szybka akcja i barwne ilustracje to wabiki na odbiorców – sprawiają, że dzieci zechcą się zaangażować w czytanie i w zabawę detektywistyczną. Ćwiczenie logicznego myślenia, spostrzegawczości i wyciągania wniosków – to przepis na dobrą rozrywkę. Dla wszystkich małych fanów tropienia przestępców to oczywiście pozycja obowiązkowa – nie da się jej zignorować. A ponieważ Tiril i Oliver dorobili się już sporego grona wiernych fanów, dodatek do serii sprawi, że dzieci jeszcze chętniej będą zaglądać do ich przygód. Jest to książka udana, dobrze przemyślana, a do tego pełna niekoniecznie oczywistych zagadek i tropów – dzięki temu najmłodsi poczują się dowartościowani jako detektywi.

środa, 26 listopada 2025

Mathilda Masters: 321 niesamowitych faktów przyrodniczych

Nasza Księgarnia, Warszawa 2025

Świat przyrody

Nie dość, że Mathilda Masters proponuje młodym czytelnikom aż 321 ciekawostek przyrodniczych, to jeszcze książka jest kolejną pozycją w bardzo udanej edukacyjnej (wręcz encyklopedycznej) serii. I nawet jeśli odbiorcom nie uda się przejść wszystkich wiadomości (linearna lektura tu się nie sprawdzi, za to można rozłożyć sobie czytanie i losować konkretne numery), to i tak zyskają potężną dawkę wiedzy na temat roślin, zwierząt, grzybów, owadów, wirusów itp. Autorka rezygnuje z infantylizmu na rzecz krótkich omówień, które mogą pomóc odbiorcom w określeniu swoich preferencji w zakresie nauk przyrodniczych. Pozwala obudzić ciekawość badawczą – zwłaszcza że niektóre wiadomości da się przekuć bezpośrednio na doświadczenia do samodzielnego sprawdzenia. Autorka opisuje zjawiska naturalne i wyjątkowe – raz będzie opowiadać o procesie fotosyntezy, raz o grzybach zamieniających mrówki w zombie. Rezerwuar ciekawostek zdaje się nie mieć końca – i to na pewno spodoba się dzieciom ciekawym świata. Jeszcze zanim część informacji zyskają na lekcjach biologii, mogą prześledzić je tutaj – w tomie potężnym (ale z zabawnymi ilustracjami).

Żeby nie przestraszyć czytelników ogromem tekstu (i tak sama objętość książki robi wrażenie), autorka dzieli go na małe przystępne porcje. Przeważnie na jednej stronie mieści jedną albo dwie ciekawostki, więc tekst jednego wyjaśnienia nie przekracza objętości pół strony (drobnym drukiem – ale mimo wszystko nie jest to bariera nie do przejścia). Autorka wie, jak przykuwać uwagę dzieci, sięga w tym celu po tytuły kolejnych numerowanych sensacji ze świata przyrody – w nich zawiera elementy, które budzą wątpliwości lub spotkają się z żywiołowymi reakcjami i stanowić będą zachętę do czytania (i sprawdzania podawanych rewelacji). Całkiem sporo tematów intrygujących da się znaleźć w wiadomościach, które normalnie trafiają do podręczników z biologii. Tutaj nie ma szkolnego podejścia ani skojarzeń z koniecznością uczestniczenia w rutynowych lekcjach, więc będzie się znacznie lepiej przyswajało informacje. Mathilda Masters nie porządkuje ich tak, żeby wprowadzać dane po kolei czy żeby zmuszać dzieci do czytania ciekawostek jedna po drugiej – w ramach tematycznych rozdziałów decyduje się na kontrolowany chaos, co jeszcze bardziej przyczynia się do ułatwiania młodym odbiorcom procesu poznawania ciekawostek.

Jest to publikacja, której warto się przyjrzeć – mocno edukacyjna książka, która nie sprowadza wiedzy do wersji pop. Wszyscy, którzy już poznali serię książek Mathildy Masters, wiedzą, czego się spodziewać – nowi czytelnicy mogą być zaskoczeni rzetelnością i nastawieniem na faktyczne przekazywanie wiadomości a nie na błaznowanie i zabawy. To pozycja nie do tradycyjnego czytania, chyba że ktoś akurat odpoczywa przy encyklopediach. Dobrze skonstruowana, uczy szacunku do przyrody, a także – przyjemności ze zdobywania wiedzy. Mathilda Masters wykorzystuje swoje doświadczenie w zbieraniu ciekawostek i przedstawianiu ich szerokiej grupie młodych odbiorców – tworzy zatem wierną publiczność literacką całego cyklu. „321 niesamowitych faktów przyrodniczych” to zestaw informacji, które czasami będą wręcz pobrzmiewać niewiarygodnie – co zmusi czytelników do weryfikowania danych, a w konsekwencji nauczy ich samodzielnego poszukiwania ciekawostek.

wtorek, 25 listopada 2025

Bluey. Wielki pop-up

Harperkids, Warszawa 2025.

Przestrzeń

To tylko pięć rozkładówek, ale zapewni dzieciom rozrywkę na długo. Kolejna publikacja spod szyldu Bluey – „Wielki pop-up” jest dokładnie tym, co zapowiada. Każda rozkładówka to jedna sytuacja – albo scenka pod sklepem, podczas której ptaki wyjadają przekąski (a ktoś sika w krzakach), albo zabawy w ogródku, nad strumykiem czy na basenie. To znaczy: nie wszyscy i nie zawsze się bawią, tata czasami próbuje pracować, ale dziewczynki bardzo mu w tym przeszkadzają, przechodząc kolejne metamorfozy. Tu przecież liczy się rozrywka i świat dzieci ponad wszystko. Na każdej rozkładówce znajdują się dwa – maksymalnie trzy zdania, które sygnalizują o co chodzi w prezentowanej scence. Resztę odbiorcy będą mogli dopowiedzieć sobie sami na podstawie tego, co zauważą. Kiedy otwiera się książkę, pojawia się trójwymiarowy zestaw obrazków: podnoszą się zabudowania i bohaterowie, dzięki czemu ilustracja zyskuje głębię. Nie zawsze wszystko ujawnia się z pierwszym ruchem: zdarza się, że trzeba jeszcze samemu podnieść jakiś element rozkładówki, żeby zyskać dodatkową niespodziankę. To sprawi, że dzieci będą z radością uczestniczyć w codzienności Blue.

W tekście zostało zaakcentowane wydarzenie (ewentualnie też – emocje dla postaci). Całą resztę będzie można opowiadać na podstawie obrazka, który wyskakuje ze stron: dzieci będą mogły pokazywać kolejnych bohaterów i mówić, czym się zajmują. Zbudują sobie samodzielnie całą historię na podstawie trójwymiarowej ilustracji – i to sposób na rozwijanie wyobraźni oraz na wkroczenie do świata Bluey. Tu nie da się nudzić, dla najmłodszych to prawdziwa radość. Ponieważ tego typu publikacje nie są zbyt częste na rynku, zaskoczenie będzie tym większe. Książka została przygotowana tak, żeby ilustracje nie wypadały szablonowo – zmieniają się tła i okolice, zmieniają się też miejsca przebywania bohaterów i ich emocje. Tu dzieje się sporo, nawet jeśli tekstu nie ma zbyt dużo. Książka zamienia się w zabawkę dla najmłodszych, może być przez nich traktowana jako plac zabaw dla bohaterów – Bluey i jej rodzina wypadają tu bardziej prawdziwe. Wystarczy tak proste – przecież nie odkrywcze – rozwiązanie, żeby przyciągnąć maluchy do książek i zapewnić im rozrywkę konkurencyjną wobec elektronicznych gadżetów. Tekturowe dodatki sprawiają, że książka zyska na trwałości, nie będzie zbyt łatwa do zniszczenia podczas częstej eksploatacji. Bluey po raz kolejny zwraca na siebie uwagę za sprawą gadżetowej i bardzo pomysłowej książki – to może się podobać najmłodszym. Jednocześnie da się tę książkę wykorzystywać do rozwijania mowy czy umiejętności opowiadania. Chociaż szczegółów na stronach pojawia się sporo, nie ma przeładowania nimi – więc dzieci nie zostaną zarzucone elementami, które odwracałyby ich uwagę od głównych postaci. Jest to tomik stworzony z myślą o małych odbiorcach – i z pewnością dzieci będą wyczekiwać niecierpliwie na kolejne części z takiego cyklu.

poniedziałek, 24 listopada 2025

Umberto Eco: Wyspa dnia poprzedniego

Noir sur Blanc, Warszawa 2025.

Podróż

Szukanie nici fabularnej w tej książce jest możliwe, ale mija się z celem – Umberto Eco bowiem koncentruje się o wiele bardziej na pastiszowej formie i grze z czytelnikami niż na treści przekazywanej za sprawą przygód Roberta, szlachcica z Piemontu. Owszem, istnieje tu oś, która pozwala powracać z meandrów pomysłowości i zabaw literackich, trzyma całość w ryzach i mimo wszystko nie pozwala się od lektury oderwać, a jednak sama przyjemność czytania byłaby tu wystarczającym wabikiem na dzisiejszych, co bardziej ambitnych czytelników. „Wyspa dnia poprzedniego” to książka, która powraca aktualnie na rynek i może cieszyć kolejnych odkrywców tęskniących za rozwiązaniami z Defoe rodem – zwodzi, udaje i niewątpliwie bardzo cieszy. Autor popisuje się tutaj umiejętnościami warsztatowymi, zmysłem ironii oraz obserwacji, a także znakomitym wyczuciem pastiszu, który nadaje ton całości.

Bo niby trzeba wytłumaczyć, jak to się stało, że Robert po utracie przytomności w warunkach zagrożenia życia trafia na opuszczony statek – gotowy jednak do zamieszkania – a stamtąd kieruje się na przedziwną wyspę oferującą niecodzienne atrakcje, ale tak naprawdę każde tłumaczenie jest tu tylko płótnem do tworzenia kolejnych hiperbolizowanych relacji kształtujących niemal materialny, kwiecisty styl. To, co w streszczeniach zajmowałoby kilka słów, tu może zamienić się w kilkustronicową impresję, która – wbrew nieekonomiczności – przykuwa uwagę czytelników jeszcze bardziej i nakłania do odkrywania kolejnych zabiegów literackich. Umberto Eco przenosi odbiorców do XVII wieku, chociaż wcale nie musi nakreślać granic epoki. Stawia na inność w stylistyce, na rodzaj opowieści, który fascynuje i jednocześnie bardzo odróżnia się od współczesnych lektur. Staje się autor prestidigitatorem – jego kuglarskie umiejętności budzą zachwyt, bo są naprawdę mistrzowskie. Kolejne frazy będące przecież stylizacją, nie trącą fałszem – są precyzyjne mimo rozłożystości i celne pod kątem opisywania przestrzeni powieściowej. Nawet najbardziej niewiarygodne przygody w takiej oprawie zyskują swoje prawdopodobieństwo – i to zjawisko niecodziennie spotykane w literaturze obecnie. Co ciekawe, chociaż narracja wzorowana jest na archaicznych już schematach, książka nie sprawia wrażenia przebrzmiałej. Na pierwszy rzut oka można wyczuć jej inspiracje i nawiązania. Awanturniczość i filozoficzne rozważania też nie pasują do dwudziestowiecznych kolein scenariuszowych – a jednak tu wszystko się zgadza, nie da się przyłapać autora na obniżeniu jakości czy na próbie zmęczenia czytelników. Melodyjność tej powieści – doskonale w tłumaczeniu uchwycona – jest jej olbrzymim atutem, jednym z wielu. Ważną rolę w tworzeniu narracji odgrywa również ironia wysokiej próby, Umberto Eco nadzwyczaj chętnie wystawia swojego bohatera na rozmaite przeciwności losu, byle tylko trochę go ośmieszyć albo podrwić sobie z typowej sytuacji, w jakiej Robert się znajdzie za sprawą podążania za oczywistymi tropami. W tę historię wpada się od pierwszych stron i nawet widoczne zabiegi pozwalające na budzenie ciekawości odbiorców nie są w stanie zepsuć radości czytania – są po prostu jednym z czynników akcentujących konwencję, wprowadzających w inny tryb prowadzenia historii.

Umberto Eco pokazuje mistrzowską klasę. Proponuje powieść, która bez wątpienia zostanie z czytelnikami na długo i pozwoli im na przeżywanie literatury w najczystszej postaci – to nie jest tom, po który sięga się dla fabuły lub filozoficznych odkryć, to nie jest tom, w którym buduje się archetyp bohatera – to książka, w której chodzi o popis literacki w najlepszej i skondensowanej wersji. I dla odbiorców takie rozwiązanie może okazać się dzisiaj egzotyczne, ale przez to jeszcze bardziej kuszące i niezwykłe. Co ciekawe, to jest proza, która zwraca się ku samej sobie, sama staje się bohaterką opowieści, naśladuje prozę innego gatunku – a jednocześnie okazuje się bardzo zmysłowa i urealniająca najbardziej nierealne przygody.

niedziela, 23 listopada 2025

Jonathan Freedland, Emily Sutton: Urodziny Króla Zimy

Kropka, Warszawa 2025.

Odkrycie klasyki

Ulrich Alexander Boschwitz napisał opowiadanie, które dzisiaj bardzo wpasowuje się w klasyczne baśnie, a zostało przedstawione młodym czytelnikom przez Jonathana Freedlanda i Emily Sutton. „Urodziny Króla Zimy” to krótka historia o następujących po sobie porach roku. Król Zimy, który tęskni za swoim rodzeństwem – Latem, Wiosną i Jesienią – zaprasza wszystkich na urodziny i cieszy się, że może spędzać z nimi czas. Tylko że przyroda szaleje – gorące słońce nie ogrzewa Ziemi wystarczająco, żeby stopić śniegi, liście na drzewach nie wiedziały, czy rozwijać się, czy spadać, zwierzęta szykowały się do snu zimowego i jednocześnie zastanawiały się nad wyborem towarzysza na wiosnę. W takim świecie nikt nie umiał się odnaleźć, zboże nie mogło wyrosnąć, kwiatki potrzebowały słońca, ale musiały walczyć z pokrywą śniegu. Zamieszanie, jakie powstało, pokazało Królowi Zimy, że mimo tęsknoty za rodzeństwem, nie może spędzać czasu z bliskimi. Na szczęście, ponieważ przez chwilę to się udało, Król Zimy może przywoływać piękne wspomnienia i cieszyć się, że kiedyś wszyscy przez moment bawili się razem. To wystarcza: tęsknota nie jest już tak dotkliwa.

„Urodziny Króla Zimy” to książka przypominająca baśń. Została przepięknie wydana: wielki format i piękne ilustracje przykuwają wzrok i sprawiają, że każdy chce mieć takie dzieło w swojej biblioteczce. Baśniowe przesłanie wyjaśnia dzieciom ideę następstwa pór roku w prosty sposób – zamienia w bajkę rzeczywistość. Ale niezależnie od pomysłu, jaki dzisiaj już by się na rynku wydawniczym nie pojawił, liczy się tutaj realizacja. Tekstowo jest to książka przygotowana do szybkiego przeczytania przed snem. Za to ilustracje na bardzo długo zatrzymają czytelników przy tej publikacji. Zwraca tu uwagę zwłaszcza przesycenie stron deseniami – pojawiają się poszczególne płatki śniegu, detale olśniewających strojów bohaterów, starannie wyrysowane gałęzie drzew i szczegóły kwiatków. Każda strona – niezależnie od tego, czy jest pełnowymiarowym rysunkiem, czy zawiera kilka grafik – wymaga skupienia i oglądania kolejnych elementów obrazków. Razem wszystko sprawia duże wrażenie, ale dopiero analiza ilustracji ujawnia wszystkie smakowite pomysły. To bardzo ożywia świat przedstawiony i pozwala się w nim rozgościć, jest tu naprawdę mnóstwo różnorodnych elementów, rozwiązań, które przypadną do gustu nie tylko dzieciom. Nasi odbiorcy – zwłaszcza starsi czytający swoim pociechom – mogą tu mieć skojarzenia z ilustracjami Marcina Szancera, z pewnością jednak najmłodsi, coraz częściej karmieni komputerową i bezduszną papką w grafikach będą olśnieni takimi rozwiązaniami. „Urodziny Króla Zimy” to z jednej strony zatem nawiązanie do odwiecznych baśniowych sposobów objaśniania praw natury i świata – z drugiej prawdziwy popis graficzny. Na rynku pojawia się odkrycie zapomnianego dzieła – ale realizacja sprawia, że to dzieło będzie dla dzisiejszych czytelników zachwycające.

Mrówkacast 6

Szósty odcinek Mrówkacastu już dostępny: https://youtu.be/lpZAL7kbPuA

sobota, 22 listopada 2025

Clayton Page Aldern: Ciężar natury. Jak zmiany klimatu wpływają na umysł, mózg i ciało

bo.wiem, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2025.

Reakcje

Clayton Page Aldern pisze książkę, która wpisuje się w nurt wydawnictw ekologicznych i przez długi czas udaje poetycką refleksję nad egzystencją. „Ciężar natury. Jak zmiany klimatu wpływają na umysł, mózg i ciało” to publikacja nietypowa, otwierająca czytelników na obserwacje i zaskoczenia płynące bezpośrednio ze zjawisk jeszcze do niedawna rzadkich, a obecnie – praktycznie codziennych, a związanych jednoznacznie z obciążeniami klimatu. Tyle że na początku autor koncentruje się znacznie bardziej na temacie neurobiologii i odkryć dotyczących mózgu czy percepcji człowieka – dopiero po pewnym czasie uznaje, że rytm tej książce nadawać powinny jednak zmiany klimatu, które są bezpośrednim powodem przemian w organizmach. Powiązania są jednak niebezpośrednie, a przynajmniej – nie kojarzą się w pierwszym odruchu, dopiero Aldern je uzmysławia czytelnikom. I czasami ma się wrażenie, że dość mocno nagina rzeczywistość do swoich teorii – na szczęście to tylko ułamek opowieści, która z biegiem stron coraz bardziej się rozkręca.

Wychodzi autor od upału. Im wyższa temperatura, tym gorsze reakcje i refleks człowieka. Aldern szuka przykładów na to, że gorąco przeszkadza w realizacji codziennych zadań, przywołuje doświadczenia i żołnierzy, i pracowników biurowych, i uczniów – zaburzona gospodarka termalna w ciele oznacza, że mózg nie jest w stanie osiągać pełni swoich możliwości. Zaznacza, że wiele problemów na egzaminach może brać się ze zbyt wysokiej temperatury otoczenia – i przekonuje do tego czytelników. Klimatyzacja nie jest tu rozwiązaniem a kolejnym źródłem problemów z ocieplającym się klimatem, Aldern nakreśla błędne koło. Zgodnie z teorią ewolucji, rozmaite organizmy przystosowują się do zmian otoczenia – jednak jeśli te zmiany płyną z zawinionych przez człowieka zmian klimatu, mogą prowadzić do katastrofy na ogromną skalę. I to, czego większość odbiorców nie skojarzy, trafia na karty tomu jako przestroga. Zagłada może przybrać różne oblicza i niekoniecznie będzie widowiskowa, za to na pewno – tragiczna w skutkach dla ludzkości i rozmaitych organizmów żywych. Tu może nie wdać na pierwszy rzut oka związków z przemianami człowieka – ale konsekwencje dla niego będą olbrzymie. Nieco łatwiej już zauważyć, że klęski żywiołowe powodują migracje społeczne, wyzwalają stres i nakazują społecznościom szukanie nowego miejsca do funkcjonowania – tutaj wpływ przyrody jest bardziej czytelny i prostszy do wytłumaczenia. Clayton Page Aldern szuka wielu przykładów na potwierdzenie swoich tez. Zajmuje się analizowaniem skutków ocieplania się klimatu w szerokiej perspektywie, dba o to, żeby zaznaczać wydarzenia i fakty znane odbiorcom – porzuca natomiast w pewnym momencie opowiadanie o neurobiologii, skupia się na reakcjach i odruchach. Uświadamia czytelnikom, że katastrofy w świecie przyrody nie pozostaną bez znaczenia dla nich samych, wiele jest tu pułapek i sytuacji, które zaowocują wielkimi tragediami i traumami. Wszystko to autor przywołuje po to, żeby zachęcać odbiorców do zwiększenia postaw proekologicznych, do dbania o przyrodę i do uwzględniania dalekosiężnych konsekwencji w swoich planach. Jest to publikacja, która bardziej nawet ma działać na emocje niż odwoływać się do wiedzy – chociaż wydana pod szyldem bo.wiem, stawia na literackość i na atmosferę narracji. Aldern jest świadomy faktu, że żeby przekonać do siebie większą grupę czytelników, musi uciekać się do chwytów retorycznych, samymi faktami nie zwróci na siebie uwagi.

piątek, 21 listopada 2025

Anna Bykowska: Ciekawe, co robią weterynarze i weterynarki

Nasza Księgarnia, Warszawa 2025.

Pomaganie

Kartonowy picture book z serii Ciekawe, co robią… wychodzi naprzeciw oczekiwaniom i potrzebom najmłodszych. Skoro bowiem niemal każde dziecko marzy o własnym zwierzęciu, często pojawia się u maluchów przekonanie, że fajnie być weterynarzem – to pozwoli na ciągły kontakt ze zwierzętami, stałe zabawy i głaskanie. Nic bardziej mylnego, Anna Bykowska może to przedstawić w zgrabnym tomiku zilustrowanym przez Katarzynę Zielińską w stylu komputerowych grafik z charakterem.

Anna Bykowska opowiada o pracy w klinikach dla zwierząt, pokazuje, czym zajmują się bohaterowie tomiku „Ciekawe, co robią weterynarze i weterynarki” – zagląda do lecznic i do rozmaitych pracowni, do szpitala dla zwierząt, ale też do miejsc, do których bohaterowie książki dojeżdżają – na przykład do gospodarstwa czy do stadniny. Prezentuje ludzi przy codziennych zadaniach związanych z leczeniem zwierząt – jedni analizują zdjęcia rentgenowskie, inni tarką ścierają zęby koniom, inni zajmują się szczepieniem zwierząt albo odwiedzają swoich pacjentów w domach, niektóre zwierzęta muszą przechodzić operacje i później rehabilitację, inne ukrywają swoje schorzenia i problemy – chociaż potrzebują fachowej pomocy. Z jednej strony jest tu praca weterynarzy – pełna poświęceń, ale zupełnie niezwiązana z korzystaniem na obecności zwierząt. Z drugiej wskazówki dla odbiorców, jak się zachować, kiedy przyprowadzi się zwierzę do lecznicy – tu ważne jest, żeby ograniczać stres pacjenta i nie przeszkadzać innym, trzeba zatem przestrzegać reguł, które w tomiku się pojawiają.

Książka jest picture bookiem edukacyjnym, każda rozkładówka jest dużym rysunkiem z kilkoma akapitami tekstu i podpisami, tak, żeby dzieci podczas oglądania nabrały ochoty na poznawanie kolejnych doświadczeń i wyzwań. Żeby odbiór nie polegał jedynie na przyswajaniu treści, przygotowane zostały też zagadki i wyzwania interaktywne dla najmłodszych – niekiedy będą mogli pobawić się w weterynarzy i na przykład ocenić po zdjęciu rentgenowskim, która noga psa jest złamana – poza tym są tu klasyczne wyszukiwanki (szukanie szczeniaków, które ukryły się po kątach), albo labirynty (gąska potrzebuje znaleźć drogę do domu): za każdym razem poza fragmentem do przeczytania i przeanalizowania dzieci mają też sprawdzić, co dzieje się na obrazku, a żeby uważnie mu się przyjrzeć – dostają zadanie na spostrzegawczość albo logiczne myślenie. I dzięki temu nie tylko mogą przyswajać wiadomości i traktować tomik jako książkę edukacyjną, ale dostaną też sporo rozrywki w klasycznym stylu – to się spodoba i to się sprawdza, urozmaica lekturę i odsuwa nudę.

„Ciekawe, co robią weterynarze i weterynarki” to kolejna w serii prezentacja zawodu – i chociaż najmłodsi nie muszą jeszcze wiedzieć, co będą robić w życiu, dobrze, że poznają możliwości i ciekawostki związane z różnymi zajęciami i zadaniami. W tym wypadku liczy się jeszcze weryfikowanie nadziei i podpowiadanie, jakie zadania wiążą się z wybranym zawodem.

czwartek, 20 listopada 2025

Umberto Eco: Rozważania niepoważne

Noir sur Blanc, Warszawa 2025.

Na marginesie

Nie jest to zaskakujący przypadek, nie jest jednostkowy ani dziwny: oto wybitny twórca, znudzony podczas konferencji czy spotkań, wymyśla sobie intelektualną rozrywkę dostarczającą czystej radości. Zjawisko dość powszechne, chociaż nie każda twórczość z marginesów dotrze do świadomości szerokiego grona odbiorców. W przypadku „Rozważań niepoważnych” (spora część tych tekstów pojawiła się na polskim rynku w innej publikacji ponad dwie dekady temu) liczy się nie tylko zestaw humorystycznych streszczeń i zabaw, ale też popis translatorski. Książka, którą czytelnicy otrzymują, przyda się zwłaszcza amatorom filozofii – wszyscy ci, którzy z filozofią nie mieli wcześniej do czynienia, powinni zacząć od końca, to jest od wyjaśnień Tomasza Stawiszyńskiego. Tomasz Stawiszyński bowiem przygotowuje krótkie i celne omówienia dotyczące poszczególnych – pojawiających się w tomie – postaci, tak, żeby czytelnicy zyskali kontekst żartu i mogli go właściwie docenić.

„Rozważania niepoważne” to zestaw rymowanek poświęconych najpierw filozofom, później też wielkim pisarzom. W rymowankach liczy się przede wszystkim dystans, zebranie najważniejszych tez lub osiągnięć i przepuszczenie ich przez filtr ironii, tak, żeby łatwiej zapadały w pamięć czytelnikom. Nieprzypadkowo z tego zbiorku – jak głosi wprowadzenie autora – niektórzy uczyli się do egzaminów z filozofii. Można i tak, ale żeby czerpać przyjemność z zabaw literackich, trzeba najpierw zagłębić się w przesłania i znaczenia i wiedzieć, z czego śmieje się autor. Dopiero wtedy da się odkrywać źródła dowcipu – i go docenić. Umberto Eco niczego tu nie musi osiągać, na pewno dałoby się bardziej skondensować frazy, znaleźć celniejsze omówienia albo przywołać jeszcze bardziej czytelne dla ogółu odnośniki – ale nie o to chodzi. Chodzi o to, żeby zamienić znane – interesującym się filozofią – motywy w literacki żart. Czy ten żart wytrzyma proces przekładu to już inna kwestia – i ocenią to sami czytelnicy, kiedy zostaną zaskoczeni wybranymi frazami. Zapewne nie wszystkie ich olśnią czy zachwycą, ale znajdzie się parę wyjątkowych. „Rozważania niepoważne” przeplatane są jeszcze ilustracjami – znów rysunki satyryczne dotyczące filozofii wymagają znajomości tematu, choćby pobieżnej, ale pokazują też potencjał komizmotwórczy tkwiący w tym właśnie zakresie tematycznym. Umberto Eco funduje swoim czytelnikom skrócony przegląd odkryć i fascynacji, a przy okazji pokazuje, jak można zabijać czas intelektualnymi rozrywkami.

„Rozważania niepoważne” to także książka dla tych wszystkich, którzy potrzebują przewodnika po filozofii na szybko – chcą się zorientować, o co chodziło jakim myślicielom – i wtedy nie będzie się w ogóle szukać żartów ani śladów zabaw, a jedynie strzępków informacji do wynotowania i zapamiętania. Umberto Eco zdaje sobie sprawę, że można na różne sposoby tę akurat książkę odbierać – i sam we wstępie to czytelnikom przekazuje. Dzieli się wytworami, które miały być efemeryczne i wydane w niewielkim nakładzie, ale za sprawą zainteresowania szerokiego grona odbiorców rozrosły się i stanowią teraz ciekawy dodatek do twórczości.

środa, 19 listopada 2025

Zofia Stanecka: Basia i przedstawienie

Harperkids, Warszawa 2025.

Występ

Basia bywa w teatrze i wie, jak ciekawe jest to miejsce. Ale tym razem to ona tworzy teatr – razem z innymi dziećmi w przedszkolu ma przygotować przedstawienie dla bliskich. Pani Marta proponuje niespodziankę dla rodziców – i podsuwa dzieciom, żeby jak najmniej o kolejnych wyzwaniach mówiły. Dorośli nie mogą wiedzieć, co ich czeka – bo dzieci wszystko przygotują same. Scenę, kostiumy i dekoracje zrobią w przedszkolu, swoje kwestie też mogą tam ćwiczyć. Basia jest przejęta – słyszała już, że teatr zmienia człowieka i chce się przekonać, jak to działa. „Basia i przedstawienie” to radosne działania kreatywne, które skończą się amatorskim teatrzykiem – i to zachwyci wszystkich odbiorców. Publiczność złożona z rodziców nie zajmuje się nagrywaniem swoich pociech, a przeżywa uczestniczenie w teatrze i oklaskuje gwiazdy.

Każde z dzieci ma inne potrzeby i inne umiejętności, pani Marta dba o to, żeby każdemu było wygodnie w swojej roli. Doskonale wie, na co stać poszczególne dzieci – jedne dostaną zatem kwestie mówione, inne będą mogły się skupić na zadaniach ruchowych, a jeszcze inne – zrealizować swoje marzenia. Basia też zdaje sobie sprawę, jak różni są jej koledzy – tu nikt nikomu nie zazdrości ról ani strojów, wszyscy działają razem i wspierają się wzajemnie. Zabawa odpędza tremę, liczy się przyjemność tworzenia. Teatr daje wolność i ucieszy wszystkich – przedstawienie to rodzaj święta dla wszystkich, nudzić się tu nie da.

Basia po raz kolejny odkrywa, o co chodzi w rozmaitych powiedzeniach i przekonaniach dorosłych – tutaj może na własnej skórze przekonać się, dlaczego sztuka zmienia człowieka (i czy tylko odbiorcę, czy także twórcę). Zadania wykonywane przez dzieci w bajce odbiorcy mogą przenieść na swoją codzienność – i także bawić się w przygotowanie spektaklu dla najbliższych. Nie trzeba wcale profesjonalnej pomocy, wystarczy wyobraźnia, która pozwoli zamienić przedmioty codziennego użytku w kostiumy i rekwizyty. „Basia i przedstawienie” to zatem nie tylko relacja ze świata bohaterki – kolejny przystanek w jej zwyczajności-niezwyczajności, ale też wielka przygoda inspirująca małych czytelników. Nieprzypadkowo Basia cieszy się od wielu lat ogromnym powodzeniem, a kolejne pokolenia czytelników wyrastają na tej bohaterce – Zofia Stanecka wie, jak precyzyjnie odzwierciedlać emocje, tak, żeby stawały się dla odbiorców zrozumiałe. Książka jest przecież niewielka, a sporą jej część zajmują ilustracje Marianny Oklejak, bez której też trudno wyobrazić sobie doświadczenia Basi – a jednak w krótkim tekście skondensowane zostały naprawdę silne przeżycia, które zrozumie każde dziecko przystępujące do prawdziwej zabawy w teatr. „Basia i przedstawienie” to kolejna bardzo udana propozycja tego duetu – dla najmłodszych, którzy potrzebują przełamania rutyny i odkrywania świata. To także dobre wsparcie dla tych dzieci, które wkraczają w wiek szkolny i chcą się dowiedzieć, jakie rozrywki zaoferują im nauczyciele i grupy rówieśników – taki pomysł warto przenieść na prawdziwe życie.

wtorek, 18 listopada 2025

Masza Potocka: Ja

Czytelnik, Warszawa 2025.

Perspektywa

Masza Potocka chce żyć jak nieprzyzwoita kobieta, czyli jak przeciętny mężczyzna. Nie daje o tym czytelnikom swojej autobiografii zatytułowanej „Ja” zapomnieć – bo zamiast zajmować się kwestiami zawodowymi i artystycznymi poszukiwaniami, zwłaszcza tymi, które wyzwoliły wiele kontrowersji – bez przerwy powraca do swoich łóżkowych podbojów i przedstawia kolejnych mężczyzn, z którymi dzieliła seksualne wzloty. W efekcie ten, kto szuka wiadomości ze świata historii sztuki i relacji z prezentowania tejże sztuki w różnych warunkach, okolicznościach (społecznych i politycznych) oraz w obliczu swoistego braku zaufania do kultury – może się rozczarować. Kto jednak potrzebuje buduarowych wspomnień i wyznań, a nade wszystko galerii kochanków szczegółowo przedstawionych, będzie czuł się usatysfakcjonowany lekturą. „Ja” to książka wyjątkowo przechylająca ciężar narracji w stronę intymności – niekoniecznie nawet przez odbiorców pożądanej. Staje się performensem samym w sobie, bez większych nadziei na odniesienia do burzliwych momentów z życia zawodowego.

Autorka przedstawia siebie jako kobietę wyzwoloną i gotową na kolejne seksualne przygody. Podbojów erotycznych jej nie brakuje, chwali się nimi bez przerwy – ale co pewien czas przypomina sobie, że prawdopodobnie taka postawa nie będzie mile widziana przez ogół czytelników – wprowadza więc do opowieści drobne usprawiedliwienia i komentarze podkreślające jej racje. I to robi zupełnie niepotrzebnie: nieprzekonanych nie przekona, a reszcie da do zrozumienia, że sama niekoniecznie czuje się komfortowo z własnymi wyborami. Co z kolei każe zastanowić się nad tym, czy rzeczywiście wierzyć w głoszone przez nią przekonania, czy to tylko kreacja dla wywoływania kolejnych skandali (chociaż otwarte przyznanie się do aborcji już samo w sobie zapewne dla sporej części czytelników takim skandalem będzie).

O galeriach i twórcach będzie tu naprawdę niewiele – MOCAK przewija się tylko w tle w pewnym momencie, chyba najwięcej energii przeznacza Masza Potocka na zobrazowanie domowej galerii w pustym pokoju – prowadzonej razem z mężem. Jeśli więc ktoś ma nadzieję na poznawanie kulis działań wystawienniczych, może ją szybko porzucić.

Ale nie porzuci przy tym raczej książki, bo bez względu na silny subiektywizm i przekonanie o własnej nieomylności, bez względu na swoiste zadufanie, które wyziera z kolejnych opowieści (autorka nie ogląda się na innych i nie zamierza wykazywać się empatią), pisze ciekawie. I nie o treść chodzi, a o styl – język tej publikacji zatrzymuje odbiorców, kieruje uwagę na melodyjne frazy i na sprawność w posługiwaniu się piórem. Masza Potocka pisać może – robi to kąśliwie i bez krygowania się. Jest szczególnie wprawna w portretach, potrafi w krótkich zdaniach uchwycić sens osobowości swojego modela – a że w ten sposób buduje momentami konterfekty wręcz bezlitosne, tym lepiej dla książki. Kto po nią sięgnie, może przeżyć parę wstrząsów – co oznacza, że na rynku wydawniczym pojawia się coś nietypowego i przełamującego schematy. Masza Potocka chce sprawiać wrażenie osoby, której nie zależy na tym, jak oceniają ją inni – i to widać we fragmentach, w których odmalowuje siebie. A jednak dodatkowe usprawiedliwienia i nawet żale przenikające do narracji uświadamiają czytelnikom coś zupełnie innego.

„Ja” to z pewnością książka, jakich niezbyt wiele na rynku – nie przynosi ani autopromocji (chyba że na bazie sensacji), ani wyjaśnień. Jest rejestrem osobistych przystanków autorki, przefiltrowanym przez jej system wartości i przekonań. Jest głosem, do którego nie wolno dopuszczać innych głosów – bo inne głosy rozbiłyby tę strukturę, którą Masza Potocka buduje.

poniedziałek, 17 listopada 2025

Bluey. Więcej bajek 5 minut przed snem

Harperkids, Warszawa 2025.

Zabawy na co dzień

Blue i jej siostra często bawią się z rodzicami. Co ważne, rodzice ci zwykle podejmują gry proponowane przez najmłodszych – podsycają ich wyobraźnię odpowiednimi reakcjami bez koniecznych tłumaczeń. A chociaż rzecz dotyczy świata kwadratowych kreskówkowych psów, to jednak przynajmniej część podpowiedzi da się przenieść na rozrywki najmłodszych, którzy tę książkę będą przed snem czytać. Pojawiają się tu motywy ważne: kiedy tatuś niechcący bawi się „za mocno” (bo nie zdaje sobie sprawy, że młodsze dziecko potrzebuje więcej delikatności niż starsze), trzeba po prostu wprowadzić hasło, które zasygnalizuje mu, żeby zmniejszyć energię wkładaną w rozrywkę. Zwykle jednak chodzi o sposób na spędzanie wolnego czasu – i to bardzo dobrze się udaje twórcom. Bajki na podstawie kreskówek składają się z kolorowych kadrów i drobnych fragmentów tekstu, nie będzie tutaj zbyt dużo akapitów do czytania – dzieci samodzielnie poradzą sobie z lekturą, ale mogą też zdać się na rodziców czytających im przed snem. Blue w każdym razie to bohaterka, która zaprasza do spędzania czasu razem. W pierwszej bajce z tomiku „Więcej bajek 5 minut przed snem” bawi się w lekarza – kolejni pacjenci mają coraz ciekawsze schorzenia (ugryzienie w głowę przez krokodyla to najmniej skomplikowane z nich), trzeba zatem poradzić sobie nie tylko z organizacją pracy lekarza, ale też z pacjentami, którzy nie mieli tyle szczęścia i nie wymyślili sobie chorób do natychmiastowej reakcji. Rodzice w świecie Bluey przyłączają się do rozrywek niemal zawsze – tata może na przykład być automatem do łapania maskotek – po tym, jak dzieciom nie udało się wydobyć z prawdziwego automatu upragnionych trofeów, dorośli proponują domową wersję automatu – tylko że tata wcale nie zamierza realizować marzeń użytkowniczek automatu, ma swoje zdanie i swoje reakcje. W ten sposób pokazuje dzieciom, że nie zawsze da się otrzymać to, o czym się marzy – ale warto próbować. Z kolei w „Jednorożlu” jest skarpetkowym stworkiem, który non stop przerywa wieczorną lekturę – Blue wie, że to postać, której niełatwo się pozbyć. Ale ma też swoją zaletę: potrafi tak zmęczyć dziecko, że to, wbrew wcześniejszym zapowiedziom, zaśnie natychmiast po starciach i utarczkach. Z kolei wodne lekcje zamieniają się w kurs skarżenia (albo właśnie nieskarżenia) na bliskich. Wszystkie te opowieści łączy dynamiczna akcja, humor i nastawienie na czerpanie z zabaw tak wiele, jak się tylko da. Blue podpowiada odbiorcom, jak spędzać czas z rodzicami i rodzeństwem, podsuwa pomysły na oryginalne rozrywki i przypomina, że warto rozwijać wyobraźnię. To mała bohaterka, która niby wyrosła na kompletnym braku pomysłów, ale z czasem rozwinęła się bardzo – tak, że teraz można śmiało sięgać po jej przygody, żeby rozwijać własne. Blue nie wychodzi poza codzienność, ale wcale nie musi – dla dzieci będzie ciekawą znajomą, kilkulatką, która zawsze czuje się bardziej rozsądna niż jest w rzeczywistości, ale też która w różnych sytuacjach próbuje znaleźć wyjścia nieszablonowe z impasu. Nic dziwnego, że Blue wyrasta na pokoleniową bohaterkę.

niedziela, 16 listopada 2025

Astrid Lindgren: Pippi Pończoszanka

Nasza Księgarnia, Warszawa 2025.

Staruszka

Pippi Pończoszanka ma już osiemdziesiąt lat – trudno w to uwierzyć, że aktualnie wszystkie pokolenia zdążyły ją poznać – Pippi jak nikt inny ubarwiała dzieciństwo i pokazywała, że wszystko jest możliwe. Dziewczynka z rudymi sterczącymi warkoczykami w za dużych butach radziła sobie ze wszystkimi: włamywaczami i nauczycielami, przedstawicielami służb publicznych i z dziećmi, które dręczyły swoich rówieśników. Tworzyła w pojedynkę dom i zapewniała zestaw zabaw swoim małym sąsiadom, Tommy’emu i Annice. Pippi mogłaby być dorosłą opiekunką, która – kiedy inni dorośli nie patrzą – bawi się w najlepsze z dziećmi i może je do woli rozpieszczać. Jednak Astrid Lindgren pozwoliła jej nigdy nie dorastać, dzięki czemu bohaterka stała się ponadczasowym uosobieniem wolności. I wcale nie trzeba, jak Sylwia Chutnik we wstępie, przypisywać Pippi konotacji feministycznych – to postać, która radzi sobie całkowicie ponad podziałami i nadaje się dla wszystkich odbiorców. Co więcej, trudno sobie wyobrazić dzieciństwo bez Pippi – to ikona, która po prostu musi trafić do biblioteczek maluchów. I teraz Pippi powraca w pięknym wydaniu z oryginalnymi ilustracjami i w przekładzie, który odbiorcy dobrze znają. Nie ma lepszej okazji do uzupełnienia swoich biblioteczek i do powrotu do ukochanej lektury z dzieciństwa. U Pippi wszystko po staremu: dalej koń mieszka na werandzie, bo w salonie byłoby mu niewygodnie, dalej można wałkować ciasto na pierniczki na podłodze, spać z butami na poduszce, a w spróchniałym pniu drzewa znajdować prawdziwe skarby. Z Pippi nie da się nudzić. Jednocześnie dziewczynka testuje rozmaite zajęcia, jakie dorośli oferują dzieciom – żeby wyrobić sobie na ich temat opinię. Dlatego idzie do szkoły i sprawdza, czy uda jej się tam wytrzymać. Pippi instynktownie wie, co jest dobre a co złe. Nie szkodzi nikomu, chyba że akurat wymierza sprawiedliwość tym, którzy chcieli krzywdzić innych – i tu jest bardzo pomysłowa w wymyślaniu oryginalnych kar. Pippi chroni: Tommy i Annika są grzecznymi i trochę zahukanymi dziećmi z sąsiedztwa, wiedzą, czego nie wolno i czego nie powinni robić – jednak przy Pippi wszystko staje się na powrót dozwolone. Ta bohaterka tworzy płaszczyznę bezpiecznych eksperymentów i rozwijania wyobraźni. Umożliwia cieszenie się beztroską i ucieczkę od zestawu obowiązków oraz powinności. A przy tym cały czas czuwa: nawet jeśli sama skacze po dachu, nie pozwoli, żeby coś złego stało się jej przyjaciołom. Chociaż nie mówi tego wprost, przygotowuje dla nich kolejne wyzwania i niespodzianki. Pippi nie zna nudy – nie ma na nią czasu. I to, że zawsze wie, co robić, nawet kiedy nie wiadomo, co robić, sprawia, że i czytelnicy zaangażują się w jej świat. Nie ma tu mowy o rutynie albo o męczących przygodach. Co ciekawe, ta książka w ogóle się nie starzeje – można wciąż cieszyć się przygodami Pippi tak samo jak przed dekadami. Astrid Lindgren stworzyła bohaterkę wyjątkową i niepowtarzalną, a przy tym ponadczasową. I dlatego po kolejne wydanie „Pippi Pończoszanki” sięgnąć mogą wszyscy.

Mrówkacast - odcinek 5

Piąty odcinek Mrówkacastu: https://www.youtube.com/watch?v=MV_wwgmmt3M&feature=youtu.be

sobota, 15 listopada 2025

Michał Ritter: Cztery pory zbrodni. Wiosna

Media Rodzina, Poznań 2025.

Komandos

Michał Ritter to na polskim rynku kryminalnym nazwisko nowe, ale nie mamy do czynienia z debiutem tylko z pseudonimem „wielokrotnie nagradzanego autora”. Parę tropów w notce biograficznej się pojawia, więc jeśli czytelnicy będą mieli ochotę przeprowadzić proces dedukcji i porównać dane oraz styl pisania – rozszyfrują z pewnością twórcę. Cała reszta skupi się na zapoczątkowanym właśnie cyklu powieściowym wysokiej klasy rozrywkowej. Polska odpowiedź na Jacka Reachera to mnóstwo bezpośrednich zagrożeń życia, sporo sprytu, wielka trauma z nieodległej przeszłości, twardziel, który pozornie nie kieruje się sentymentami i spostrzegawczość pozwalająca wychwycić najdrobniejsze przesłanki dotyczące zamiarów przestępców. Hubert Rajcher nie może siedzieć spokojnie w miejscu. Wprawdzie pozornie wycofał się z czynnej służby, ale jako były GROM-owiec nie ma problemu ze znalezieniem zajęcia. Teraz pomaga komisarz Annie Zaspie. Działa w ukryciu i samotnie – bo żeby zdobyć potrzebne wiadomości, musi przeniknąć do środowiska, które jest wyjątkowo nieufne wobec nowych. Bezdomni także mają swoje hierarchie i relacje, nie są przesadnie gościnni i potrafią być niebezpieczni. Tymczasem Rajcher musi się dowiedzieć, co kryje się za tajemniczymi zgonami dziewczyn z rozbitych lub patologicznych rodzin. Kolejne nastolatki giną w niewyjaśnionych okolicznościach, ale w końcu rzecz dotyka córki biznesmena i wtedy już nie można dłużej czekać. Anna Zaspa sama ma nastoletnią córkę – nic więc dziwnego, że mocno angażuje się w bieg wydarzeń. Ale to nie ona będzie skupiać na sobie uwagę czytelników, tylko superbohater Rajcher.

Rajcher potrafi wszystko. Jest uważnym obserwatorem i w każdym starciu – czy to z naszprycowanymi oprychami, czy z groźnymi cynglami – poradzi sobie bez pomocy. Przyjmuje na siebie ataki kilku wrogów jednocześnie, a dzieje się to za sprawą świetnej znajomości sztuk walki oraz umiejętności odczytywania intencji. To wszystko, co wie Rajcher, będą też wiedzieć czytelnicy, bo autor nie szczędzi im detali walk – rozpisuje na najdrobniejsze gesty i spojrzenia każdą akcję, wyjaśnia, co i dlaczego robi bohater – i jaki efekt dzięki temu uzyskuje. To jak oglądanie walki w zwolnionym tempie i z komentarzem eksperta. Zresztą każde wyjęcie broni przez któregokolwiek z bohaterów oznaczać będzie dla odbiorców krótki wykład na temat tejże broni – i tego konkretnego egzemplarza czy stopnia jego wysłużenia. Robi autor wiele, żeby czytelnicy uwierzyli, że w doświadczeniu Rajchera nie ma przypadkowości ani magii – wszystko jest starannie wypracowane i uzasadnione. Tak wielka przenikliwość narratora – chociaż zrozumiała w przypadku kreacji bohatera – będzie momentami aż męcząca, chociaż nie ulega wątpliwości, że z prowadzeniem narracji autor sobie radzi. „Cztery pory zbrodni. Wiosna” to powieść gęsta i pełna ciekawych wydarzeń, autor nie tylko prowadzi tu główny wątek dotyczący śledztwa w sprawie śmierci dziewczyn – musi się jednocześnie koncentrować także na relacjach między Zaspą i Rajcherem – pokaleczonymi przez życie ludźmi, którzy potrafią oddawać się pracy. Buduje dalszoplanowe charaktery z wprawą i pomysłem, funduje czytelnikom mnóstwo silnych emocji i co pewien czas dodaje kolejną nitkę w śledztwie. Narracja w tej powieści jest bardzo drobiazgowa, ale ponieważ mnóstwo tu jednocześnie silnych – wybuchowych wręcz – wydarzeń, nikt nie będzie się nią na dłuższą metę męczyć. I wiadomo już, że Hubert Rajcher wyrasta na bohatera, któremu trudno będzie dorównać.

piątek, 14 listopada 2025

Katarzyna Bajerowicz: Fakty i plotki o wróżkach

Nasza Księgarnia, Warszawa 2025.

Przegląd krain

Ponieważ na rynku literatury dla dzieci trwa nieustająca moda na publikacje edukacyjne, przedstawiające wybrane ciekawostki z różnych dziedzin, dobrze przełamać ten schemat i zaoferować maluchom coś dla rozrywki. Katarzyna Bajerowicz wpasowuje się w popularną serię Naszej Księgarni – Fakty i plotki – ale proponuje książkę na własnych zasadach. Przede wszystkim skupia się na ilustracjach bardziej niż na tekście, słowa stanowią tu tylko podpisy, dodatek do obrazków. Poza tym dba o to, żeby prezentować wybrane wytwory fantazji z różnych kultur – nie jest jej celem tworzenie monografii w dziedzinie wróżek, ale inspiracje są tutaj czytelne i przydadzą się dzieciom później. Na razie liczą się historie zamknięte w grafikach – tak, żeby można było samodzielnie na ich podstawie tworzyć własne magiczne fabuły. Wróżek, elfów i innych bajkowych stworzeń jest tu wiele, a Katarzyna Bajerowicz zaludnia kolejne rozkładówki karykaturalnymi golaskami, które dopiero po ozdobieniu mogą zamienić się w „prawdziwe” wróżki – nawet pojawia się takie zadanie dla najmłodszych, którzy będą chcieli dać upust kreatywnym zdolnościom. Wróżki mogą mieszkać w różnych miejscach i odpowiadać za przeróżne działania, mogą używać różnych artefaktów, przechodzić między światami i zajmować się wszystkim, czego tylko zapragną. Mogą się rozmaicie ubierać i psocić – zwłaszcza wtedy, kiedy ich nie widać. Katarzyna Bajerowicz równie dobrze rozumie specyfikę wróżek, jak i istotę wyobraźni maluchów, które te istoty doceniają. Z tego połączenia powstaje książka niezwykła, do oglądania i odkrywania bardziej niż do czytania, a przecież rozwijająca wyobraźnię. Co pewien czas autorka przedstawia dzieciom zadania do wykonania – dzięki temu interaktywna publikacja nie może się zbyt szybko znudzić najmłodszym odbiorcom. Wróżki mają tu swoje charakterki, nie są przesłodzone i męczące pięknością, raczej uwidacznia się w nich skłonność do psot i wybryków. Wiadomo, że z takimi stworzeniami nie sposób się nudzić – a też każdy będzie chciał odkrywać ciekawostki związane z wróżkami. Katarzyna Bajerowicz szuka sobie tematów, które da się przełożyć na pełną ilustracji rozkładówkę, a później wprowadza drobiazgi uruchamiające fantazję dzieci – czasami wykorzystuje nawet absurdalny humor, kiedy sięga po sformułowania i zwroty, które nie kojarzą się z żadnymi konkretami: rozbijanie struktur frazeologicznych pomaga zwrócić uwagę najmłodszych na możliwości kryjące się w języku.

„Fakty i plotki o wróżkach” to duży picture book, bardzo kolorowy – nasycone barwy przyciągają wzrok, a fani Naszej Księgarni na jednej z rozkładówek będą mogli szukać prawdziwych książek z własnej kolekcji – to drobna niespodzianka dla wszystkich tych, którzy cenią sobie dalszy plan i lubią zaskoczenia. Warto prześledzić kolejne ilustracje – nawet nie po to, żeby odkrywać rolę wróżek i zasady ich istnienia w świadomości dzieci, ale po to, żeby rozwijać wyobraźnię i umiejętności narracyjne. Wróżki z tych stron kuszą i urzekają oderwaniem od standardowych zachowań – na pewno są wolne od rutyny codzienności. Ta książka przypadnie do gustu zwłaszcza najmłodszym funkcjonującym na co dzień w świecie wróżek i czarów.

czwartek, 13 listopada 2025

Wauter Mannaert: Jaśmina i ziemniakożercy. Tom 2

Egmont, Świat Komiksu, Warszawa 2025.

Katastrofa

Groza zasygnalizowana w pierwszym tomie tej historii przybiera na sile w tomie drugim (i ostatnim). Starcie Jaśminy z wielkim koncernem spożywczym jest nieuchronne – przede wszystkim dlatego, że dziewczyna nie ma już składników do przyrządzania obiadów dla taty. Ale wydarza się coś jeszcze, coś, co uświadamia społeczeństwu, że nowy gracz na rynku jedzeniowym niekoniecznie ma dobre zamiary. Wszyscy, którzy uwielbiają przekąski serwowane przez bezlitosnego producenta, znienacka zaczynają się zachowywać jak psy – szczekają na listonoszy, gryzą innych i nie przejawiają ludzkich cech, a co najgorsze – nie zdają sobie sprawy ze swojej metamorfozy. Jaśmina jako jedna z nielicznych nie próbuje niezdrowego jedzenia – za to jej tata, który przez ostatnie dni nie mógł się najeść do syta z powodu braków na rynku zdrowej żywności (odcięciu od świeżych warzyw za sprawą wykupienia przez koncern ziemi zaprzyjaźnionych ogrodników), sięga po nowości – i szybko może tego pożałować. Jaśmina musi podjąć radykalne kroki: odwiedza zatem potajemnie sąsiadkę, której działalność może przyczynić się do uratowania świata. Ale owa sąsiadka wyraźnie nie życzy sobie gości, zwłaszcza tych niezapowiedzianych. Jednak tylko ona wie, co zrobić, żeby przywrócić równowagę w codzienności konsumentów.

Wauter Mannaert wykorzystuje lekką formę komiksu, żeby przemycić do świadomości najmłodszych zestaw zagrożeń związanych z uzależniającym, niezdrowym, a przede wszystkim tanim i wszechobecnym jedzeniem. Jaśmina to nastolatka, która uwielbia gotować i robi to tak, że wszyscy tęsknią za jej potrawami – zapachy wabią nawet przechodniów. Nie ma w tym ani żadnego przymusu, ani żadnego poświęcenia: dziewczyna kocha to zajęcie, nawet jeśli początkowo niekoniecznie zdaje sobie sprawę z jego znaczenia dla zdrowia bliskich. Testerem jej kulinarnych poczynań staje się tata oraz jego koledzy z pracy. Jednak kiedy Jaśmina traci dostęp do świeżych dostaw – prawdziwe jedzenie staje się rarytasem, jest bardzo drogie i niemal niedostępne, wypierane z rynku przez dziwaczny produkt – nie może robić tego, co sprawia jej największą radość. Z kolei koncern spożywczy nie przejmuje się ani zdrowiem konsumentów, ani jakością sprzedawanych potraw: ma być tanio, dużo i jak najbardziej uzależniająco. Nie mówi się tu wprost o konkretnym rodzaju jedzenia, chociaż łatwo się domyślić, że to serwowane ma dużo tłuszczu i soli. Jest łatwo dostępne i sprawia, że wszyscy chcą po nie sięgać: najpierw z ciekawości, a później już z niezdrowego nawyku. Skojarzenie z trucizną jest wprowadzane do świadomości czytelników podprogowo, przez charakterystyczne i zbliżone do trupiej czaszki logo producenta – wygląda ono naprawdę złowieszczo i nawet jeśli jest nawiązaniem do pierwszych liter – przekaz jest oczywisty dla wszystkich. Komiks akcji pozwala na poruszanie ważnego społecznie tematu, na przyjrzenie się motywowi zdrowego odżywiania się i dbania o siebie za sprawą rezygnacji z najtańszych, łatwo dostępnych przekąsek. To pogląd, który trzeba zaszczepić już najmłodszym czytelnikom, tak, żeby świadomie wybierali, co znajdzie się w ich żołądkach. Przerysowanie pozwala tutaj na uwypuklenie problemu – a autor odrobinę osłabia humorem tragiczny przekaz. Uzależnienie jest faktem i tylko w komiksie przybiera bajkową i widowiskową zarazem formę – przemianę w psa. W rzeczywistości wcale nie będzie tak zabawnie – i warto, żeby czytelnicy jak najszybciej to pojęli.

środa, 12 listopada 2025

Thiago de Moraes: Atlas wynalazków

Nasza Księgarnia, Warszawa 2025.

Ciekawostki

Thiago de Moraes chce, żeby przy okazji lektury dzieci dowiadywały się różnych rzeczy i żeby znajdowały ciekawostki, które popchną je do dalszych – samodzielnych – poszukiwań. Monumentalny „Atlas wynalazków” to jedna z tych publikacji, które składają się na charakterystyczny cykl – ale funkcjonować mogą samodzielnie – i którą najmłodsi będą długo odkrywać. Tym razem autor przygląda się wynalazkom (i ich autorom), budowlom, dziełom, odkryciom w ramach technologii, oceanicznych głębin, historii i filozofii. Zajmuje się też rozrywką, na przykład sportem czy kuchnią. Wyprawia się w kosmos i ogląda to, czego gołym okiem nie widać. Dwanaście wielkich rozdziałów to dla odbiorców możliwość poznawania ciekawostek, na które normalnie nie mieliby szans wpaść. To zaspokojenie ciekawości i wytężona praca nad docenieniem tego, co warto ocalić przed zapomnieniem. Każdy rozdział składa się z kilku różnych rozkładówek – większość to po prostu krótkie artykuły na wybrany temat, napisane z humorem i atrakcyjnie dla młodych czytelników. Ale za każdym razem autor wprowadza też jedną gigantyczną opowieść rysunkową: tworzy wielki zlepek motywów z danego rozdziału, na przykład kolaż z dzieł (w wersji obrazkowej), albo zestaw budynków. Poszczególne elementy na szczegółowym rysunku opatrzone są numerkami – to odnośniki, na marginesach wokół najważniejszej ilustracji pojawiają się bardzo drobne przypisy – krótkie komentarze przedstawiające wybranych ludzi lub dzieła. I stąd można czerpać inspiracje do dalszych poszukiwań oraz odkryć. Thiago de Moraes wie, jak przyciągnąć uwagę dzieci, wybiera specjalnie konkretne momenty z historii ludzkich dokonań. Eksponuje co bardziej dziwne wynalazki albo nietrafione pomysły (na przykład w dziedzinie medycyny) – chce rozśmieszyć, ale równie często też zaintrygować dzieci, które dzięki temu nie tylko zyskają w miarę szeroką orientację w tym, co człowiek stworzył, ale będą mogły samodzielnie wybrać zestaw własnych zainteresowań.

Jest to książka, której nie da się czytać jak powieści – można za to dowolnie ją odkrywać, we własnym rytmie i zgodnie z własnymi potrzebami. Dzieci same zdecydują, który temat najbardziej je przyciąga, a który można odłożyć na później, sprawdzą po ilustracjach, co wydaje się im najbardziej ciekawe, żeby później doszukiwać się podsumowań i miniopowieści o wybranych dziełach. Ta książka pokazuje ogrom ludzkiej wyobraźni i możliwości – odkryć i przemian czasowych. Nie kojarzy się z rysunkowymi publikacjami, chociaż Thiago de Moraes prezentuje wybitne umiejętności i w tym zakresie. Humor przewija się tu w ilustracjach, chociaż nie zawsze jest możliwe eksponowanie go w każdej informacji. Nie jest to książka, która znudzi: chce się ją po kawałku odkrywać i czerpać przyjemność ze zdobywanych wiadomości. Otwiera najmłodszych na ciekawostki ze świata nauki i sztuki, zachęca do uważnego sprawdzania, kto kryje się za konkretnym wynalazkiem – i jak ten wynalazek zmienia życie całych społeczeństw. To publikacja wartościowa bez żadnych wątpliwości – przyda się dzieciom, które lubią dowiadywać się nowych rzeczy i chcą porządkować swoje otoczenie czy odkrycia. To udana kontynuacja cyklu, który Thiago de Moraes oferuje młodym czytelnikom. A dzięki rozmiarom nie da się jej przeoczyć na ladach księgarskich.

wtorek, 11 listopada 2025

Holly Jackson: Nie całkiem martwa

Must Read, Media Rodzina, Poznań 2025.

Misja

Holly Jackson wie, jak budować napięcie w powieściach sensacyjno-thrillerowych. Nie pierwszy raz na rynku wydawniczym ukazuje się książka, której dramatyczne początki tkwią w obchodach Halloween – dla kogoś świętowanie może zamienić się w koszmar. Ale ta autorka stawia na misję. Oto Jet, młoda kobieta, która została podczas imprezy zaatakowana kilkoma ciosami w tył czaszki, dowiaduje się, że ma bardzo określony termin własnej śmierci: albo zdecyduje się na operację i najprawdopodobniej umrze na stole operacyjnym, albo da sobie jeszcze tydzień życia i zabije ją tętniak, który powstanie w konsekwencji uderzenia. Jet wbrew naciskom ze strony matki postanawia wykorzystać czas, który jej pozostał – i odkryć, kto postanowił pozbawić ją życia. Rzuca się w szaleńczy pościg za (już za chwilę) mordercą, a ponieważ i tak za chwilę umrze, nie ma nic do stracenia i może zrobić absolutnie wszystko. W tym absolutnie wszystkim trochę się Holly Jackson zapomina, bo obdarza swoją bohaterkę niemal supermocami, sprawia, że Jet może dokonywać fizycznych wyczynów na miarę kaskadera – chociaż stopniowo ciało zaczyna jej odmawiać posłuszeństwa. Można jednak przymknąć oko na brak drobnych niedogodności po ciosie zainkasowanym w czaszkę, jeśli akcja rozwija się tak, jak to proponuje autorka.

„Nie całkiem martwa” to niby powieść z dnem kryminalnym: chodzi w końcu o to, żeby wykryć mordercę, a przy okazji powynajdować też rozmaite niesnaski w rodzinie – ale autorka prowadzi ją tak, żeby na plan pierwszy wyszedł niepozorny bohater, chłopak z sąsiedztwa, Billy. Billy jest wrażliwy (nawet za bardzo), delikatny i bojaźliwy. Nikogo by nie skrzywdził, nigdy nie złamałby prawa. Podkochuje się wprawdzie beznadziejnie w Jet, ale na pewno nie zrobi nic, żeby przyjaciółka zwróciła na niego uwagę. I to właśnie ten słodki mały Billy wzywa pomoc, a później przez cały tydzień towarzyszy Jet w jej dążeniu do odkrycia prawdy. Dojrzewa, mężnieje i staje się opoką. Obserwowanie tej postaci stanowi największą przyjemność śledzenia akcji w „Nie całkiem martwej” – i właśnie dla tego rozwoju można wybaczyć scenariuszowe uproszczenia. Dzieje się tu naprawdę dużo, nie wystarczy prześledzić obraz z kamer, to dopiero początek śledztwa i punkt wyjścia do długiego śledztwa – ale wszystkie metody z tradycyjnych kryminałów (choćby włos na miejscu zbrodni) biorą w łeb, tu trzeba ruchu, działania, energii i zdecydowania wszędzie tam, gdzie trzeba się wedrzeć siłą lub podstępem po konieczne informacje. Jet nic już nie przywróci do życia, co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Ale przez tydzień może się wydarzyć jeszcze bardzo dużo i Holly Jackson to właśnie odbiorcom oferuje.

Najlepiej w tej książce wypada gra na emocjach odbiorców: bohaterka, która jest świadoma swojego bliskiego kresu, może pożegnać się z bliskimi i wyznać im to, co powinni usłyszeć. Zyskuje samoświadomość, której nie miałaby w przypadku zwyczajnej codzienności. Wreszcie poznaje zakres własnych możliwości w dziedzinie dążenia do odkrycia prawdy. „Nie całkiem martwa” to książka, która cechuje się udaną narracją (i sprawnym tłumaczeniem). Jest tu wiele sensacyjności, ale równie wiele silnych uczuć – i poza początkowym przymusowym uzasadnieniem uwolnienia bohaterki (przez skrócenie czasu pozostałego do śmierci) nie razi naiwnością.

poniedziałek, 10 listopada 2025

Sylvanian Families. Księga opowieści. 15 rodzinnych historii

Harperkids, Warszawa 2025.

Słodki świat

Kiedyś dla wrażliwych maluchów były Troskliwe Misie, teraz wyobraźnię podsycają członkowie rodzin z kręgu Sylvanian Families – bohaterów kreskówek z „prawdziwymi” postaciami. Małe figurki pokryte zamszem mają urocze pyszczki i oferują zawsze serdeczność i wsparcie. Oczywiście przeżywają rozmaite przygody, jednak bardziej z zakresu emocji na codziennych spacerach niż szarpiących nerwy (także odbiorców) przeżyć. Tu zawsze wszystko skończy się dobrze i nie będzie zbyt dużo skomplikowanych wyzwań. Chodzi przecież o to, żeby odbiorcy mogli się wyciszyć, odpocząć i przygotować do snu. W tym celu dobrze sprawdzają się pojedyncze opowiadania – tym razem zamknięte w dużym zbiorku „Księga opowieści. 15 rodzinnych historii”. Można zapewnić sobie dwa tygodnie lektur na dobranoc – i spotkań z postaciami, które wszystkie zostały zaprezentowane na początkowych rozkładówkach.

Bohaterów z Sylvanian Families jest bardzo wielu. Kilka różnych rodzin, w których każda postać jest przedstawiona z imienia – być może najmłodsi będą się orientować w tym, kto jest kim, ale w razie czego przyda się zestaw wskazówek z pierwszych stron. Piętnaście rodzin, w których zawsze jest kilku dorosłych i kilkoro dzieci w różnym wieku (od samodzielnych po oseski)… Z jednej strony można się tu posiłkować wyznacznikiem gatunkowym (pandy, myszy, pudle, foki), ale czasami trzeba dodatkowych uwag (Pręgowane Kotki, Śnieżne Króliki albo Króliki z Czekoladowymi Uszkami). W samych opowiadaniach te nazwiska rodowe niekoniecznie wybrzmiewają, ale wszystko staje się jasne dzięki ilustracjom – zdjęcia przedstawiające słodkich bohaterów mówią wszystko, a ponieważ niektóre postacie są ważniejsze niż inne, łatwo będzie dotrzeć do konkretnych rodzin.

I teraz już same historie: w Sylvanian Families króluje rodzinna atmosfera i przygody dostępne wszystkim dzieciom. Tu znajdzie się zabawa w poszukiwanie skarbów, wizyta w wesołym miasteczku, dzielenie się swoimi zainteresowaniami (hobby i codziennymi obowiązkami, które płyną z przyjemności), urządzanie domów i domków, jarmarki, biwaki i wyjścia na lody – wszystko to, co dobrze i przyjemnie się kojarzy. Zdarza się, że bohaterowie wspólnie muszą rozwiązać jakiś problem (na przykład ktoś zgubił cenny dla siebie przedmiot i potrzebuje pomocy w znalezieniu go), często też starsze dzieci wymyślają i organizują rozrywki dla młodszych, żeby nikomu się nie nudziło. Wszyscy dobrze się bawią i miło spędzają razem czas, nie da się tutaj nudzić – a twórcy przy okazji pozwalają zaradzić kłopotom, jakie mogą się pojawić. Nie ma tu wielkich dylematów ani wielkich przykrości, nawet jeśli bohaterowie muszą dostać nauczkę, żeby nie popełniać w przyszłości konkretnych błędów. Ta książka dobrze uspokaja najmłodszych, wycisza ich i zaprasza do krainy, w której rządzą sympatia, serdeczność i wrażliwość. To coś dla maluchów, które nie lubią się bać i nie przepadają za strasznymi historiami, za to chcą spędzać czas z rodzicami i słuchać czytanych przez nich bajek. Można dzięki temu budować więzi rodzinne i podkreślać to, co najważniejsze we wspólnych relacjach.

niedziela, 9 listopada 2025

Weronika Jaczewska: Rzym na chwilę

Wydawnictwo Ale, Warszawa 2025.

Rozwiązanie problemów

To jest naprawdę cudowne w romansach, że ten wyjątkowo przystojny, wyjątkowo bogaty i wyjątkowo wyrozumiały mężczyzna zawsze jest wolny, samotny i nie szuka związków, dzięki czemu można mu niemal od razu wskoczyć do łóżka. To jest naprawdę cudowne w romansach, że ona – pokaleczona, porzucona przez partnera, zdradzona, zrozpaczona i wyłączona z życia na długo, może przyjąć stereotypowo męski punkt widzenia i liczyć tylko i wyłącznie na seks i dobrą zabawę – a dzięki temu znaleźć miłość na całe życie. Weronika Jaczewska dobrze zna mechanizmy romansów oraz powieści erotycznych i pozwala swoim bohaterom na spełnianie marzeń w tym zakresie, w konwencjonalnej fabule, która idealistkom przecież się i tak spodoba.

Ona to Victoria. Pretensjonalne imię nadali jej rodzice dla przełamania codziennej szarzyzny, więcej wyjaśnień nie ma, wprawdzie równie dobrze mogłaby być Anką, ale już Szekspir pisał o znaczeniu nazwy. W tym wypadku Victoria musi się sprawdzić w wielkim świecie, a przynajmniej poza granicami kraju. Z Polski wyrzuca ją na przymusową trzymiesięczną rezydencję we Włoszech szefowa i jednocześnie przyjaciółka: w końcu autorka poczytnych romansów, która przez sytuację osobistą straciła wenę, musi ją jakoś odzyskać, najlepiej u boku gorącego Włocha. Gorący Włoch trafia się niemal od razu, młody, zdolny i ambitny perkusista, który mieszka w sąsiedztwie, idealnie wpasowuje się w obraz przystojniaka na przelotny flirt. A dalej to już wiadomo: od seksu do seksu, z małymi przerwami na poznawanie własnych traum i kręgów znajomych. Trzeba przyznać, że Weronika Jaczewska lawiruje nieźle w tych zakresach, zapomina tylko o tym, że bohaterka coś powinna w przerwach od łóżkowych wyczynów pisać – ale z motywu powieści czyni w zasadzie ramę kompozycyjną, więc da się przeżyć. I tak ważniejsze jest przecież budowanie relacji z kimś, kto do tej relacji pozornie w ogóle się nie nadaje.

„Rzym na chwilę” to książka dla tych czytelniczek, którym niestraszne są koleiny scenariuszowe. Gorącokrwisty Włoch z wielkim – powiedzmy, że talentem – nie jest kobieciarzem, ale biegłym w sztuce uwodzenia kochankiem na stałe. Victoria wie, jak podgrzewać zmysły i atmosferę w sypialni. W grę wchodzą jeszcze wielkie pieniądze i niedowartościowani rodzice (z obu stron), żeby nie było zbyt słodko. Rozrywkowa powieść na szybko daje się nawet polubić – za lekkość mimo naiwnych rozwiązań fabularnych i za opisy fantazji erotycznych, od których nie trzeba z zażenowaniem odwracać wzroku. Świadomość, z jakim gatunkiem ma się tu do czynienia, pozwala przejść przez infantylne elementy fabuły – w końcu to opowieść o wielkiej, przypadkowo znalezionej miłości, która rozwiąże absolutnie wszystkie problemy. Spełnienie marzeń czytelniczek pozbawionych szans na podobne przeżycia w swojej codzienności. Tym Weronika Jaczewska może do siebie przekonywać.

Mrówkacast - odcinek 4

Jak co niedzielę, kolejny odcinek Mrówkacastu:

https://www.youtube.com/watch?v=Vz2O2dfr3KU

sobota, 8 listopada 2025

Jorn Lier Horst: Operacja uciekinierka

Media Rodzina, Poznań 2025.

Poszukiwania

Tiril i Oliver, razem z nieodłącznym psem mają zawsze coś do zrobienia. Tym razem angażują się w śledztwo dotyczące brawurowej kradzieży klejnotów, a właściwie jej konsekwencji. Oto wiadomości telewizyjne podają, że Ronja Horgen – która nielegalnie weszła w posiadanie biżuterii Maximillianów – właśnie uciekła z więzienia, a wykorzystała w tym celu furgonetkę odbierającą rzeczy do prania. Ponieważ pralnia znajduje się blisko Biura Detektywistycznego nr 2, dzieci postanawiają rozwiązać kolejną zagadkę kryminalną – i dobrze się dzieje, bo gdyby nie one, policja pewnie nie poradziłaby sobie z wyzwaniem. Na szczęście Tiril i Oliver potrafią wyciągać wnioski, a do tego mają atuty, które pozwalają im wtopić się w otoczenie, w odróżnieniu od stróżów prawa. „Operacja uciekinierka” to kolejna książka Jorna Liera Horsta dla najmłodszych fanów historyjek detektywistycznych. Tym razem autor nie skupia się na wskazywaniu potencjalnego przestępcy, za to zachęca do gromadzenia i analizowania śladów, tropów oraz przesłanek tak, żeby na ich podstawie móc wyciągać daleko idące wnioski i w konsekwencji doprowadzić do schwytania złodziejki. Dzieci muszą wykazać się umiejętnością dedukcji, ale nie tylko – równie ważna stanie się ich kondycja fizyczna i skłonność do podejmowania ryzyka przynajmniej w pewnym zakresie.

Tiril i Oliver początkowo nie planują ujęcia przestępczyni. Na razie działają ostrożnie, chcą obejrzeć miejsca, które mogły umożliwić złodziejce ucieczkę – obserwują i myślą, to przecież nikomu nie zaszkodzi ani nikogo nie zniechęci. Bohaterowie wiedzą, że niewiele informacji uzyskaliby od dorosłych – zostaliby dość szybko odsunięci od śledztwa, bo z małoletnimi detektywami amatorami nikt nie chce współpracować. Dlatego też działają sami: dzięki rowerom dotrą w różne miejsca, a potem wystarczy tylko uważnie obserwować – na pewno dostrzeże się jakiś ślad przeoczony przez dorosłych śledczych. Tak też się dzieje. W efekcie Tiril i Oliver mogą odnotować na swoim koncie kolejny sukces.

Ten cykl – dynamicznych i bogato ilustrowanych historyjek – jest szczególnie cenny dla dzieci, które wchodzą dopiero w świat lektur. Pokazuje im bowiem, jak ważne jest czytanie i rozwijanie umiejętności logicznego myślenia. Autor wprowadza do tekstu przesłanki, które mogą być wskazówkami również dla odbiorców – tak, żeby ci ostatni tuż przed bohaterami zorientowali się, co należy zrobić i w jakim kierunku podążać, żeby odnieść sukces. „Operacja uciekinierka” to książka, w której sprawca jest doskonale znany, chodzi tylko o to, żeby odnaleźć go po ucieczce (zlokalizowanie klejnotów to już dodatkowa korzyść z odpowiednio przeprowadzonego śledztwa). Dzieci nie będą tu samodzielnie łapać złodziejki, przekażą wiadomości policji – ale trzeba im przyznać, że wykonują kawał dobrej roboty w gromadzeniu danych. Taka opowieść może rozwijać wyobraźnię maluchów i sugerować im, dlaczego warto myśleć i wyciągać wnioski z obserwacji – Tiril i Oliver przeżywają wielką przygodę w mikroskali, a razem z nimi tę przygodę mogą przeżywać odbiorcy. Dobrze skonstruowana historyjka zapewnia rozrywkę i pokazuje siłę logicznego myślenia (wspartego odpowiednimi działaniami). To coś, obok czego maluchy nie mogą przejść obojętnie.