* * * * * * O tu-czytam
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.

Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.

Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.

Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com

sobota, 6 grudnia 2025

David Griswold: Listy niedorzeczne do Mikołaja

Kropka, Warszawa 2025.

Korespondencja

To zbiór rymowanek. W przekładzie – nawet udanych (chociaż można było pokusić się o rymy ABAB zamiast ABCB), z próbami zmian rytmów i formy tak, żeby były jak najbardziej atrakcyjne dla małych czytelników. „Listy niedorzeczne do Mikołaja” to propozycja nietypowa a wpisująca się w grudniowe lektury. Pięknie wydany picture book, duży, kolorowy, w twardej oprawie – ale zupełnie wykraczający poza zestaw stereotypów, a może raczej łamiący kolejne stereotypy dotyczące tematu Świętego Mikołaja i roznoszonych przez niego prezentów. Wiadomo, że dzieci piszą listy do Mikołaja – i w tych listach zwierzają się z największych marzeń. Nie zawsze możliwych do spełnienia, ale wiara najmłodszych bywa wzruszająca. Tym razem jednak nie chodzi o wzruszenie, a o rozśmieszanie odbiorców. A rozśmieszanie wychodzi za sprawą rozmaitych dziwactw i wyjaśnień – prawdopodobnych, a przecież przerysowanych celowo. David Griswold chce bawić dzieci. Wykorzystuje do tego niegrzeczność – jak świat światem, wabik na maluchy. Autorzy kolejnych listów do Świętego Mikołaja przyznają się, że nie zawsze wszystko im wychodzi. Jedni mają problemy z lekcjami (i proponują, żeby to Mikołaj odrobił za nie zadania, dołączając odpowiednie arkusze), inni szukają usprawiedliwień dla niewłaściwych zachowań, jeszcze inni próbują szantażu albo przekupstwa – bo może akurat Mikołaj da radę przymknąć oko na kolejne występki. Ale są też dzieci, którym przeszkadzają świąteczne akcesoria: trudno zachować spokój, kiedy na kominku wiszą skarpety (a nie wiadomo, jak u Mikołaja z higieną stóp), zdarza się, że irytuje wisząca nad głową jemioła. Punkt widzenia może się zmienić w zależności od autora listów: czego innego od Mikołaja chcą rodzice, a czego innego elfy albo renifery zmuszane do katorżniczej pracy. Mało tego: nie wszyscy przejmują się ortografią czy stylistyką; zdarzają się listy pisane niemal całkowicie w slangu albo pełne błędów ortograficznych. Jakby tego było mało, Mikołajem interesuje się nawet urząd skarbowy.

Zestaw listów pokazuje zestaw dylematów, uprzedzeń lub potrzeb. To gra z tradycjami, ale gra ciekawa – odwraca schematy, odświeża je i pozwala na inne spojrzenie na zwyczaje. David Griswold nie tylko rozśmiesza: zachęca do refleksji na temat działalności Świętego Mikołaja i związanych z tym zadań dla najmłodszych. Taka wersja oczekiwania na prezenty świąteczne wiąże się z zachętą do czytania – dzieci znajdą tu dla siebie sporo niespodzianek i ciekawostek, a przy tym – możliwość bawienia się motywami prezentowo-mikołajowymi. Zaproszeniem do czytania może tu być też imitowanie wyglądu kolejnych listów – zmienia się czcionka, zmieniają się papeterie, niezmienne jest tylko rymowanie – forma wiersza zawsze wygrywa, nawet jeśli jest urozmaicana za sprawą rytmów. Po tę książkę dzieci mogą sięgać przede wszystkim w okresie przedświątecznym – to sposób na budowanie atmosfery świątecznej i na podjęcie dyskusji na temat bycia grzecznym i obietnicy nagrody za dobre zachowanie. Niespodzianką dla najmłodszych staje się dowcip, obowiązkowy w przypadku oryginalnego – nietypowego – nawiązywania do czegoś, co wydawałoby się utrwalone i schematyczne.

Jeanett Veronica: Cozy Girl Life. Przytulna kolorowanka o codziennych radościach

Nasza Księgarnia, Warszawa 2025.

Relaks

Od pewnego czasu na rynku wydawniczym dla dzieci kolorowanki musiały wiązać się z dodatkowymi atrakcjami: naklejkami, kredowym papierem, który umożliwiał ścieranie błędów, poleceniami wyszukiwankowymi albo przynajmniej drobnymi wstawkami dotyczącymi zwyczajów prezentowanych bohaterów. Tym przyjemniej będzie wrócić do klasyki absolutnej. „Cozy Girl Life. Przytulna kolorowanka o codziennych radościach” spodoba się nie tylko dzieciom szukającym zwykłych obrazków, które będą mogły być ozdobą pokoju. To propozycja, na którą skuszą się także nastolatki szukające wyciszenia i upustu dla kreatywności. Jeanett Veronica tworzy czterdzieści kadrów o chwilach relaksu – najprostszych i dostępnych dla każdego, można zatem potraktować tę publikację jako wyzwanie tematyczne i skupić się najpierw na swoich ulubionych rozrywkach, a później testować nowe oferty. Można też każdego dnia odkrywać coś nowego i przypominać sobie o podpowiedziach dotyczących spędzania wolnego czasu. Tu nie ma żadnego przymusu ani zabiegania, książka pozwala zwolnić tempo i dostarcza wytchnienia, a do tego nie oczekuje niczego od odbiorców. Można jedynie bawić się w kolorowanie – a pierwsza kolorowanka służy wypróbowaniu kolorów, tak, żeby dzieci nie myliły się już na właściwych stronach.

Kto wie, czy tematycznych propozycji z takiej publikacji nie doceniliby w pierwszej kolejności ludzie dorośli, ci, dla których słuchanie muzyki, pieczenie ciasta albo układanie bukietu z kwiatów stanowi upragniony odpoczynek. Autorka sugeruje, że spokój można odnaleźć nawet w codziennych obowiązkach, choćby przy segregowaniu prania – nie tłumaczy nic słowami, wszystko rozgrywa się w warstwie ilustracji. Dzieci będą zatem mogły przyglądać się kolejnym zajęciom i zastanowić się nad tym, co im samym sprawia przyjemność. Nie ma tu fajerwerków: wielkiej i dynamicznej akcji albo bohaterów z głośnych kreskówek. To coś dla odbiorców, którzy cenią sobie spokojny rytm życia, nie muszą stale dostarczać sobie nowych bodźców albo dawki energii. Ta kolorowanka wycisza i uspokaja, pozwala na skupienie i odpoczynek – bez żadnych większych wymagań. Rysunki, chociaż dość szczegółowe, nie są tak trudne jak w dorosłych mandalach i kolorowankach, jedna grubość konturów sprawia, że to odbiorcy sami wybiorą sobie, jaki motyw na obrazku jest dla nich najważniejszy – i jaki nadaje się do wyeksponowania. W tej publikacji króluje zwyczajność i to od odbiorców zależy, jak bardzo ta zwyczajność stanie się magiczna – normalne życie, które pojawia się na kolejnych obrazkach, może zainspirować, zachęcić do działania, albo przypomnieć, co może być ważne. Cozy Girl jako przewodniczka po takim świecie nadaje się do tego, żeby odpocząć po ciężkim dniu albo żeby przypomnieć o urokach normalności. Jest to książka, która funkcjonuje jako zwyczajna kolorowanka, a przecież ma wielkie znaczenie dla odbiorców w różnym wieku.

piątek, 5 grudnia 2025

Jackie Wullschläger: Chagall

Marginesy, Warszawa 2025.

Z obrazów

Jackie Wullschläger nie ma łatwego zadania. Przedstawienie biografii artysty, który walczyć musiał nie tylko z własnymi demonami, ale i ze światem ogarniętym antysemickimi dążeniami znacznie przekracza objętość pojedynczego tomu, nawet tak obszernego. „Chagall” to wielka opowieść – wielka pod kątem artystycznych poszukiwań i pod kątem układania sobie prywatnego życia, zawsze w opozycji do nastrojów społecznych czy czasów. A jednocześnie autorka rezygnuje z jednoznacznie akademickich relacji, chociaż sporo energii wkłada w to, żeby uświadomić czytelnikom, na czym polegała przełomowość w podejściu do sztuki bohatera książki. Liczy się dla niej w pierwszej kolejności artyzm, pogląd na tworzenie i same twórcze akty – działania, które mają ukształtować wybitnego artystę, a przy tym zapewnić mu byt. Dość szybko jednak w życiu Chagalla pojawia się Bella, największa miłość i późniejsza żona oraz matka jego córki – i tu już odpowiedzialność za utrzymanie rodziny coraz bardziej będzie się kłócić z powinnościami artysty. To rozedrganie autorka tomu próbuje odzwierciedlić w narracji. Bardzo chętnie zajmuje się życiem osobistym Chagalla, bez przerwy do tego wraca, żeby naświetlić czytelnikom kolejne wyzwania i trudy codzienności – zwłaszcza gdy ruchy społeczne wpędzają w ubóstwo i wymuszają na artystach szukanie kompromisów.

Chagall to w dużym stopniu kolorysta, ale z drobnych czarno-białych reprodukcji rozsianych po tomie trudno będzie to wywnioskować, pojawia się mało (zawsze zbyt mało) kolorowych prac – ale Jackie Wullschläger stara się oddać ten motyw w barwnych opisach, zajmuje się technikami i kompozycjami bohatera książki, wprowadza komentarze dotyczące samych dzieł tak, żeby poprowadzić czytelników, żeby pozwolić im na samodzielne odkrywanie tej twórczości. Równolegle prowadzi opowieść dodatkową – o życiu towarzyskim czy o kontekstach społecznych, o tym, w jakim świecie przyszło Chagallowi funkcjonować. I dopiero na tej podstawie buduje relację dotyczącą rodziny i wyborów sercowych oraz związków z przyjaciółmi – tak, żeby odbiorcy uzyskali jak najbardziej nasyconą nie tylko artystycznymi zagadnieniami książkę. To rozwiązanie okazuje się skuteczne, bo „Chagall” to tom, który czytelników zatrzyma na dłużej. Co ważne, autorka rezygnuje tu z nawiązywania kontaktu z odbiorcami, nie chce się im podporządkowywać – przez dłuższy czas prowadzi opowieść w stylu klasycznej popularnonaukowej lektury, dopiero zmuszona koniecznością – to jest obyczajowymi zawirowaniami – wprowadza odrobinę uczuć do opowieści. Chagall jest tu rozczytywany z różnych perspektyw i nie zawsze efekty takich obserwacji będą dla odbiorców oczywiste: tym lepiej dla publikacji. „Chagall” to trochę pozycja, która przywraca malarza do powszechnej świadomości, a trochę pokazuje świat utrwalany przez niego – świat, który przestał istnieć. Jackie Wullschläger nie kieruje się sentymentami ani poprawnością polityczną, szuka za to sposobu na uzmysłowienie odbiorcom, jak ważna jest sztuka w codziennym życiu.

czwartek, 4 grudnia 2025

Katarzyna Zyskowska: Mrok jest po naszej stronie

Znak, Kraków 2025.

Przejście

Już za moment w górach może rozegrać się tragedia. Wszystko zostało starannie zaplanowane i nieuchronnie się zbliża, dla Hanny nie ma już nadziei – pytanie tylko, czy ona sama będzie chciała dalej funkcjonować. Przeszła w końcu tak wiele, a teraz podsumowuje swoje życie w pamiętniku dla córki. Nie spędziła z nią zbyt dużo czasu, nie mogła zbudować głębszej relacji – a to wszystko przez wybory życiowe i nacisk wielkiej historii. Bo akcja tomu „Mrok jest po naszej stronie” zaczyna się w 1938 roku i Katarzyna Zyskowska nie pozostawia nikomu złudzeń: będzie mieszać w losach bohaterów sprawami politycznymi i społecznymi. Szczególnie mocno zaprzątają ją kwestie polsko-żydowskich relacji. Oto pewnego dnia Hanna, która szuka pomysłu na siebie (chciałaby pisać, ale nie ma odwagi pokazać swoich tekstów najbardziej wpływowym redaktorom), staje się przypadkowym świadkiem ataku na młodego prawnika. Arie zaatakowany przez sporą grupę nie ma szans na to, by się obronić – ma szczęście, bo młoda kobieta nie daje się zastraszyć, rozpędza napastników i pilnuje, żeby Arie trafił od szpitala. To wydarzenie sporo w jej życiu zmienia – na początku przyspiesza szansę na spełnienie marzenia o pisaniu. Ale sprawia też, że silne zauroczenie nie daje o sobie zapomnieć. Hanna nie kalkuluje, nie zastanawia się nad tym, czy jakakolwiek przyszłość może ją czekać u boku młodego Żyda – na razie zresztą nie ma odwagi na to, by zrealizować najbardziej śmiałe pragnienia. Z kolei Arie nie potrafi wyrzucić z myśli uroczej kobiety – jego rozpala pożądanie. I w tę zmysłowość, która przy sprzyjających okolicznościach natychmiast przerodziłaby się w płomienny romans, przerywają nastroje antysemickie. Katarzyna Zyskowska wchodzi na niebezpieczny literacko grunt, ale kompletnie nie przejmuje się polityką – potrafi odnotować jej znaczenie dla postaci, za to ucieka od oceniania i komentowania, wnioski pozostawia czytelnikom. Sama koncentruje się przede wszystkim na dwustronnej relacji, na uczuciach, które nie zawsze mogą być ujawnione. Hanna i Arie – już jako Lew – będą na siebie wpadać w różnych momentach historii i komplikacje związane ze społecznymi przemianami uwarunkują ich postawy. Nie będzie tu zbyt wiele miejsca na szczęście – autorka za to mocno komplikuje sytuacje, chociaż zawęża opowieść do dwójki ludzi. „Mrok jest po naszej stronie” to powieść, która wiele razy będzie skręcać w nieoczekiwanych dla odbiorców kierunkach po to, żeby ukazać beznadziejność sytuacji czy ogrom różnorodnych uczuć, jakie żywią do siebie bohaterowie. Tam, gdzie większość twórców postawiłaby na „żyli długo i szczęśliwie”, opowieść dopiero się zaczyna – i do baśniowego finału jej bardzo daleko. Katarzyna Zyskowska bardzo umiejętnie wykorzystuje tematykę wojny i społecznych przemian, nie moralizuje i nie zmusza czytelników do analizowania historii. Wszystko staje się tu zrozumiałe w oparciu o przeżycia postaci, a Zyskowska buduje ich świat z dwóch życiorysów, podbarwiając je kolorytem lokalnym. Zwraca uwagę swoich odbiorców nie na przeszłość – nie na podręcznikową historię, tylko na charaktery i komplikacje w godzinie próby. I to się doskonale sprawdza.

środa, 3 grudnia 2025

Magdalena Kordel: Wzgórze Aniołów

Znak, Kraków 2025.

Ratunek

Dla takich powieści miejsce przed świętami zawsze się znajdzie. „Wzgórze Aniołów” Magdaleny Kordel potrafi jednak momentami wstrząsnąć czytelniczkami, nie jest to wyłącznie sentymentalna obyczajówka z dobrymi duszami na pierwszym planie. Ale spełnianie marzeń musi znaleźć tu swoje miejsce. Tak jest w przypadku Anieli: kobieta kilkadziesiąt lat czekała na kontakt z ukochanym – miłość sprzed lat, niemożliwa do zrealizowania, wyznaczyła termin kontaktu, granicę, po której wszystko musi się wyjaśnić. I chociaż Aniela miała już nawet ochotę rozstać się ze światem, postanowiła uporządkować swoje sprawy i doprowadzić do finału tę najważniejszą – chce zawalczyć o prawdziwe uczucie. A ponieważ zmiany w jej życiu wiążą się też z przeprowadzką, chwilowo trafia do Loli, najlepszej przyjaciółki prowadzącej niezwykle gościnny pub. Lola to ekscentryczka, która widzi więcej niż inni – i zawsze potrafi przyjść z dyskretną pomocą. Oczywiście obie panie muszą sobie długo (jak na możliwości powieści – bardzo długo) poplotkować, dzięki czemu czytelniczki uzyskają w miarę pełny ogląd postaci, sytuacji i wzajemnych zależności. Ale Aniela dostanie do wypełnienia nie tylko swoją misję. Przede wszystkim potrzebna jest doraźna pomoc dla Jagody, ofiary przemocy domowej – i jej synka. Maltretowana przez męża kobieta nie zamierza zgłaszać sprawy na policję, wszyscy starają się ją chronić, żeby nie straciła kontaktu z dzieckiem – ale ten stan rzeczy nie może trwać długo, zwłaszcza jeśli oprawca znęca się też nad maluchem i to w sposób, który przyprawiać może o szok. U Loli przebywa także dawny zakapior, a obecnie złota rączka, mężczyzna, który niejedno w życiu widział i który teraz może zrobić użytek z życiowej mądrości. Jest tu i młoda dziewczyna, która schronienie znajduje w ramionach odwiecznego przyjaciela – a że starsze panie potrafią odróżnić prawdziwą miłość od mrzonek, mogą postarać się być aniołami dla innych.

„Wzgórze Aniołów” to ciepła opowieść, rozłożona na kilka przyspieszonych miesięcy – akcja toczy się tu leniwym rytmem, ale wystarczająco intensywnie, żeby czytelniczki nie straciły ochoty na śledzenie jej. Wiele wątków łączy się w jednym punkcie: trzeba czynić dobro i trzeba pomagać innym, zwłaszcza tym najbardziej zagubionym. I tak wszystko rozwiąże się w grudniu, bo to czas cudów – wtedy spełnią się najbardziej śmiałe marzenia. Niektórym wprawdzie trzeba będzie pomóc, ale autorka sprawi, żeby nikt nie był poszkodowany w wymianie przysług. Na dalekim planie widnieje wielka trauma z zamierzchłej przeszłości, a to wszystko żeby pokazać odbiorczyniom, jak różne są motywacje ludzi i jak łatwo zniszczyć sobie życie przez złe wybory. Magdalena Kordel nie zamierza pouczać, chce, żeby sprawy pozostawione własnemu biegowi same znalazły właściwe tempo. Czytelniczkom oferuje ciepło i wsparcie, serdeczność w narracji i sporo niespodzianek. Ale ta autorka wie doskonale, jak budować literackie azyle, nie jest to dla niej żadne wyzwanie – liczy się efekt. A tu zamiast standardowej grudniowej historyjki odbiorczynie otrzymają wielowymiarową relację o spełnianiu marzeń – i to niekoniecznie własnych.

wtorek, 2 grudnia 2025

Isabella Paglia: Gwiazdka Myszki

Kropka, Warszawa 2025.

Najważniejsze w świętach

Grudzień to doskonały moment na urozmaicenie codziennych lektur bożonarodzeniowymi i ciepłymi historiami, które świetnie pokazują, o co chodzi w magii świąt – niezależnie od religijnych przekonań. Od dawna już Boże Narodzenie w wersji skomercjalizowanej zamienia się w wielką okazję do wspólnego spędzania czasu i czynienia dobra – a jeśli ktoś ma ochotę dołączyć do tego sposobu czynienia grudniowej magii, może korzystać ze specjalnych bożonarodzeniowych lektur pojawiających się na rynku. I do tego zbioru dołącza Isabella Paglia tomikiem „Gwiazdka Myszki” (ilustracje: Paolo Proietti). To bardzo ładna książka, uświadamiająca najmłodszym, na czym polega magia świąt.

Myszka idzie z mamą i bardzo się spieszy – powinna dotrzeć na pocztę przed jej zamknięciem, żeby móc wysłać list do Świętego Mikołaja. Jest już 24 grudnia, a prezenty w tym wypadku pojawiają się kolejnego dnia – czyli to naprawdę ostatni moment na zrealizowanie marzeń. Ale chociaż wszyscy wokół pędzą do swoich spraw, Myszka nie może przejść obojętnie obok potrzebujących pomocy. Bez przerwy się zatrzymuje: a to pomaga komuś odzyskać jego – prawie zgubioną – własność, a to oddaje swój szalik zmarzniętemu bezdomnemu, a to rozśmiesza czyjeś dziecko w wózku (odciążając tym zmęczoną i zestresowaną mamę). Ciągle robi coś dobrego dla innych: ustępuje w autobusie miejsca starszej pani, a kiedy kurier gubi paczkę, biegnie za nim i woła, żeby zwrócić jego uwagę na zgubę. Myszka co chwilę słyszy, że ma dobre serce – nic dziwnego, skoro dla każdego jest życzliwa, uprzejma i wobec każdego wykazuje się empatią. W zasadzie tylko jej własna mama nie dostrzega tych dobrych gestów. Mama jest zabiegana jak wszyscy ludzie w przedświątecznym czasie, nie przychodzi jej nawet do głowy, żeby zwracać uwagę na potrzebujących – nie znaczy to, że jest zła czy niewrażliwa, po prostu zajęta swoimi sprawami, nie ma czasu na analizowanie dostrzeżonych zjawisk. Tym większy jest kontrast z Myszką, która wie, że trzeba pomagać innym – i robi to bez wahania. Wszystko wspaniale, ale przecież Myszka ma do zrealizowania własną misję: rzecz dotyczy prezentu dla niej, więc może powinna zastanowić się też nad tym, czego sama chce?

W „Gwiazdce Myszki” nie ma mowy o myśleniu o sobie. Spełnianie dobrych uczynków to najprostsza droga do późniejszej nagrody – więc nawet drobne dramaty nie przeszkodzą w cieszeniu się magią świąt. Mała bohaterka przekonuje się, że warto pomagać innym i być dobrym i życzliwym – to procentuje. A ponieważ Myszka nie kieruje się wyrachowaniem czy kalkulacjami, po prostu musi dostać swoją nagrodę – i przekonać się o mocy Bożego Narodzenia. Tomik jest pięknie ilustrowany, widać tu ślady kredki na kolejnych uroczych obrazkach – wielkoformatowe rysunki pozwalają poczuć klimat Bożego Narodzenia i zachęcają do oglądania kolejnych rozkładówek. Tu bardzo przyjemnie śledzi się tekst właśnie dzięki opracowaniu graficznemu – książka przyciąga wzrok i podkreśla jeszcze piękno Bożego Narodzenia, świątecznego klimatu, który zostaje w odbiorcach na zawsze.

poniedziałek, 1 grudnia 2025

Formuła wygrywania. Bez filtra o przywództwie, w którym liczą się wyniki, nie etykiety. Red. dr Anna Kieszkowska-Grudny, dr Ewa Szymczak

Studio Emka, Warszawa 2025.

Głos kobiet

Czytelnicy otrzymują zbiór krótkich opracowań naukowych dotyczących roli kobiet w procesie zarządzania. O tym, jakie powinny być współczesne liderki, czego się od nich wymaga i czego się oczekuje po nieuchronnych zmianach na różnych szczeblach zarządzania, piszą autorki kolejnych wystąpień czy szkiców. I trudno się oprzeć wrażeniu, że krążą wokół tematu, do którego pogłębienia brakuje im narzędzi – bardzo wiele prac opiera się po prostu na analizach ankiet, bez większego komentarza na temat uzyskanych wyników. W efekcie stawiane hipotezy, które potwierdzają się (rzadziej – nie) w wyniku zbierania danych są jedynym czynnikiem pokazującym kondycję kobiet w sferze biznesu. Zupełnie jakby autorki bały się bardziej nowatorskiego czy oryginalnego podejścia i korzystały ze sprawdzonych schematów. To spory problem dla czytelników, bo żeby wydobyć z publikacji wartościowe spostrzeżenia, trzeba często przedzierać się przez kolejne metodologie i omówienia okoliczności przeprowadzania badań. I owszem, każdy tekst jest tu opatrzony bibliografią, każde twierdzenie – udokumentowane odpowiednio. Tyle że niewiele wniosków wysnują z tego zwyczajni odbiorcy. Bo pojawia się tu kłopot dość często w publikacjach zbiorczych spotykany – brak moderacji tekstów. Każdy nadsyła swój, nie interesując się, jak wypadnie on w całości – część informacji teoretycznych będzie się zatem do znudzenia powtarzać, podobnie zresztą jak część założeń. A przecież nie chodzi o to, żeby jeden zespół badawczy tworzył podwaliny pod odkrycia drugiego zespołu, a o to, żeby wiadomości uzupełniały się wzajemnie i składały na jeden spójny wywód. „Formuła wygrywania” to bardziej opowieść o tęsknocie i niemożności dotarcia na szczyt niż o faktycznych przemianach, jakie gwarantuje obecność płci pięknej na ważnych stanowiskach. I oczywiście takie uogólnienie też jest krzywdzące, pojawią się tu teksty naprawdę wartościowe, takie, które przyciągają uwagę i takie, które prowokują do dyskusji – ale trochę znikają w gąszczu powtarzalnych fraz. A szkoda. Co ciekawe, w samym budowaniu hipotez trzeba korzystać ze stereotypów, z którymi przecież powinno się już walczyć – płeć w żaden sposób nie gwarantuje określonego stylu zarządzania, tymczasem autorki kolejnych tekstów zdają się nie zwracać na ten fakt uwagi – konsekwentnie przypisują liderkom zachowania dawniej funkcjonujące w świadomości społeczeństwa jako typowo kobiece. I to podczas lektury może budzić silny sprzeciw. Daje się też dostrzec zachwianie proporcji między tabelkami i wykresami – prezentującymi wyniki ankiet – a samym omówieniem tych wyników (które często bazuje po prostu na wyliczeniu procentowym). Z pewnością „Formuła wygrywania” mogłaby dostarczyć czytelnikom więcej wartościowych wskazówek, gdyby przesunąć nacisk z metodologii i bazowania na ankietach na analizowanie dostrzeżonych zjawisk, słowem – nie: co się dzieje na rynku, a dlaczego tak się dzieje.

Bez wątpienia kobiety w biznesie są mniej reprezentowane – jednak te, którym się udało, nie potrzebują wsparcia w rodzaju akcentowania siły ich płci – wydaje się, że autorki zamieszczonych tu tekstów przeoczyły fakt, że poza typowymi kulturowo przypisywanymi do płci cechami istnieje jeszcze cały wachlarz charakterów czy skutków określonego wychowania – i to równie silnie jak stereotypy płciowe może definiować osobę na kierowniczym stanowisku. „Formuła wygrywania” jest zatem dopiero pierwszym krokiem na drodze do poznania możliwości płynących z zarządzania.