środa, 5 czerwca 2024

Maciej Falkowski: Ślachta. Historie z podlasko-mazowieckiego pogranicza

Czarne, Wołowiec 2024.

Widoki

Maciej Falkowski chce zrozumieć historię rodziny i poznawać ją dogłębnie. Bazuje na opowieściach bliskich i na zachowanych prywatnych relacjach, z rzadka kiedy wypuszczając się dalej – przecież do stworzenia opowieści wystarczy mozolnie poskładać to, co gotowe, znane przodkom, względnie sąsiadom – nie trzeba porywać się ani na wielką historię, ani na nieznane charaktery. „Ślachta. Historie z podlasko-mazowieckiego pogranicza” to zatem narracja mocno prywatna, osobista, chociaż z aspiracjami do uchwycenia rzeczywistości pozadomowej. Autor pozostaje wśród swoich, na ziemiach, które zna równie dobrze z własnego doświadczenia, jak i z wyobraźni – bo ożywały w opowieściach babci. Odkrywa je na nowo, nie tylko dla siebie. Musi to zrobić, jeśli chce ocalać przeszłość w wymiarze mikro. A ponieważ coraz więcej jest wątków, coraz więcej ludzi i przypadków – trzeba zabrać się za ich spisywanie, żeby znów nie stracić tego, co udało się odnaleźć. „Ślachta” to kolejny tom w serii Sulina – i kolejne rozliczenie z dziejami. Małe ojczyzny w takim ujęciu wypadają najszczerzej, najbardziej przekonująco i jednocześnie najbardziej magicznie – bo ludzie w nie wpatrzeni są w stanie wyliczyć zalety i ogrom wad życia „tutaj”. Jeśli czegoś zapomną, odtworzą natychmiast za sprawą rozmów i spotkań. Ale to właśnie oni mogą najlepiej zrozumieć potrzeby i bolączki miejscowych, a wręcz wykreować na kartach książki region do ocalenia. Maciej Falkowski z geografią i topografią radzi sobie na samym początku, jednak nie jest to kluczowe dla zrozumienia jego narracji. „Ślachta” to to, co ludzie mają w głowach i w sercach. Przeważnie nie potrafią tego opisać ani przekazać dalej, po prostu żyją i czerpią z codzienności tyle, ile się da – aż pojawi się ktoś, kto jest w stanie przełożyć przeżycia na język literacki. Wydaje się, że ta książka mniej jest reportażem a bardziej baśnią, do tego stopnia liczą się tu ulotne wrażenia i wspomnienia składane później w sugestywne obrazy. Maciej Falkowski owszem, gromadzi indywidualne historie i skojarzenia – ale po to, żeby spleść z nich wymowną całość, pokazać świat, który poznawał jako dziecko i który chce uchronić przed rozpadem. Podąża śladami dziadków, utrwala ich świat i robi to niezwykle wyraziście. „Ślachta” nie jest tomem, który miałby uczyć historii regionu: wiedza podręcznikowa przegrywa z osobistymi wyznaniami, z relacjami ważnymi w wymiarze mikro. Tutaj najważniejsze dzieje się tuż za progiem, nie ma aspiracji do stawania się jeszcze większym – skoro stanowi wszechświat dla rodzin. Autor nie szuka przepisów na mentalność miejscowych ani na zwyczaje, które mogą zamienić się w cepeliowskie popisy. Stawia na zestaw wspomnień, które mogą pojawić się w atmosferze bliskości i wzajemnej wyrozumiałości. Dzięki temu tworzy książkę inną niż wszystkie, chociaż pozornie oddalającą się od białej serii – to jednak stanowiącą jej kwintesencję. „Ślachta” to komentarz do zwykłego życia, które toczy się niezależnie od obecności lub nieobecności obserwatorów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz