piątek, 1 lutego 2013

Scott Jurek (Steve Friedman): Jedz i biegaj

Galaktyka, Łódź 2012.

Ultramaratony

Komu podobał się tom „Urodzeni biegacze”, tego nie trzeba zachęcać do lektury „Jedz i biegaj”. Tym razem o startowaniu w ultramaratonach i wygrywaniu morderczych wyścigów opowiada Scott Jurek, człowiek-legenda. Do opowieści o emocjach związanych z bieganiem dochodzi jeszcze drugi wątek: weganizm. Jurek przekonuje, że można połączyć wegańską dietę z wysiłkiem sportowca – i kolejne rozdziały przeplata przepisami na potrawy bogate w składniki odżywcze, a przy tym smaczne (czasem też i wygodne do zabrania na trasę). Do tego dokłada też historię o życiu prywatnym – dzieciństwie z chorą na stwardnienie rozsiane matką i despotycznym ojcem, a potem o małżeństwie i przyjaźniach – jakby chciał w ten sposób przełamać mit o samotności maratończyków.

„Jedz i biegaj” to książka-wyznanie. Utrzymana w pierwszej osobie i podpisane przez Scotta Jurka – a w rzeczywistości stworzona przez ghosta, Steve’a Friedmana – jest bardzo udana. Wpisuje się w drobne odgałęzienie literatury faktu poświęcone wyznaniom sportowców, którzy uprawiają sporty ekstremalne (zbliża się na przykład do niektórych pozycji literatury górskiej). Friedman świadomy jest tego, że nie da się w pełni odzwierciedlić przeżyć podczas biegu, z drugiej strony doskonale zna konwencję i wie, czego oczekiwać od niego będą odbiorcy. Potrafi wciągnąć w opowieść z „Jedz i biegaj” ze względu na indywidualizację opowieści oraz niemal klasyczne – a nie męczące powtarzalnością – schematy. Skupia się na ludziach i na myśleniu o sporcie. Przedstawia Dusty’ego, ekscentrycznego przyjaciela Scotta Jurka, pokazuje, jak pokonywać ograniczenia własnego organizmu. Nie ma w tym heroicznych postaw, pojawia się za to brawura niepojęta dla odbiorców: bieganie na długich dystansach ze złamaną kostką czy palcem u nogi, doprowadzanie organizmu na skraj wytrzymałości, wymioty na trasie, odwodnienia, ciągłe ryzyko. Wszystkie te motywy, dalekie od medialnych i filmowych wizerunków zwycięzców, stają się punktem zaczepienia dla atrakcyjnej opowieści o bieganiu na morderczych dystansach.

Chociaż Scott Jurek jako biegacz i fizjoterapeuta mógłby skoncentrować się na technikach biegu, woli postawić na tematy przyjemniejsze dla czytelników – wybiera mówienie o emocjach, nietypowych zdarzeniach na trasie, postawach wobec rywali. Często wraca pamięcią do dzieciństwa i młodości, by pokazać, jak kształtowały się jego sportowe zainteresowania. Stawia na ciekawostki i i oderwanie od rutyny, nie podporządkowuje procesowi biegania całej książki, ale sposób przedstawiania startów w ultramaratonach sprawia, że trudno oderwać się od lektury. Znajdą tu coś dla siebie biegacze: parę wskazówek, podpowiedzi „warsztatowych” i zwierzeń mistrza – ale tak naprawdę tom „Jedz i biegaj” najbardziej spodoba się zwykłym odbiorcom. Niektórych może jeszcze nakłonić do kulinarnych eksperymentów i poszukiwań – rozdziały kończą się tutaj przepisami cennymi nie tylko dla wegańskich sportowców.

Kiedy opowieść wkracza już w rytm kolejnych wyścigów, staje się rejestrem chwil niezapomnianych i znanych do niedawna wyłącznie Jurkowi. Nie zawsze jest pięknie, nie zawsze wszystko układa się po myśli długodystansowca – ale każdy rozdział skoncentrowany wokół innego zagadnienia i innego elementu wyścigu na długo zapada w pamięć. „Jedz i biegaj” to książka, która pozwala przeżyć emocje ultramaratończyka. Scott Jurek nie pozuje w niej na mistrza i legendę, wręcz przeciwnie: pokazuje własną małość w obliczu ekstremalnych wyzwań. To historia pełna pasji i siły.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz