czwartek, 17 maja 2012

Mimi Alford: Stażystka

Znak, Kraków 2012.

Romans z prezydentem

Zwierzenie bez cienia sensacji. Opowiedziane po kilku dekadach, już bez emocji, z dystansem i próbą zrozumienia, beznamiętnie i prosto. W „Stażystce” opowieść dotyczy romansu, który wstrząsnąłby opinią publiczną, gdyby ujrzał światło dzienne kilkadziesiąt lat wcześniej – chociaż i dziś części czytelników wyda się nie do przyjęcia, a wyobraźnię innych rozpali. Mimi Alford przedstawia półtoraroczny „związek erotyczny” z Johnem F. Kennedym zapoczątkowany czwartego dnia jej stażu w biurze prasowym w Białym Domu. W tej historii nie ma nic pięknego ani romantycznego, nie ma naiwnych dziewczęcych zauroczeń ani wyrzutów sumienia. Z chłodnym spokojem Alford prezentuje siebie – ówczesną dziewiętnastolatkę, obecną na każde żądanie JFK. Nie próbuje się usprawiedliwiać ani oskarżać – nie robiła tego w czasach romansu, nie widzi potrzeby przyjmowania takiej postawy po wielu latach. I dzięki temu „Stażystkę” czyta się nie jak pochodną brukowca, a interesującą literaturę faktu. Bo nawet kryteria pamiętnika czy autobiografii nie sprawdzają się w tym przypadku. Alford pisze w tak wyprany z emocji sposób, że momentami ma się wrażenie, jakby przedstawiała historię wydumaną i niezbyt dla niej samej interesującą. To zresztą ma swoje wytłumaczenie: autorka chce ostatecznie uciąć wszelkie domysły i plotki na swój temat. Zachowuje klasę i pielęgnuje dobre wspomnienie o prezydencie. Nie namawia do oceniania – ani siebie, ani JFK, który zresztą równocześnie zaangażowany był w kilka innych romansów.

Ze „Stażystki” wyłania się portret, który trudno dzisiaj zrozumieć. Dziewczyna bez żadnych erotycznych doświadczeń, niespecjalnie nawet wikłająca się w relacje z chłopakami, zachowuje się wyjątkowo biernie. Bez cienia protestu poddaje się prezydentowi, jej postawie nie towarzyszy żadna refleksja ani myśl o przyszłości. Widzi wyidealizowany obraz JFK i to wystarcza za wszelkie argumenty. Jest jak zahipnotyzowana, spełnia każdy rozkaz, próbuje nawet cieszyć się swoją przygodą. Z lektury wynika jednak, że poza charyzmą i nimbem prezydenckiej sławy JFK nie prezentował w tej dziwnej relacji żadnych innych zalet. Traktował dziewczynę przedmiotowo: ale to jej nie przeszkadzało.

Mimi Alford prowadzi swoją opowieść w sposób niezwykle precyzyjny i uporządkowany. Zaczyna od przyczyn otrzymania stażu w Białym Domu, zwalnia narrację w czwarty dzień, bardzo drobiazgowo opisując kolejne wydarzenia. Po przedstawieniu pierwszego zbliżenia z prezydentem powraca do dyskrecji, nie mówi już o sprawach intymnych, jedynie je sygnalizuje, nie chcąc karmić wyobraźni żądnych sensacji czytelników. Nie kończy opowieści z chwilą tragicznej śmierci JFK – opowiada o wpływie tego romansu na własne życie i o konieczności zachowania tajemnicy, o burzy, jaka rozpętała się po czterdziestu latach, wreszcie – o swoich partnerach życiowych i ich postawach wobec sekretu.

Elementem zadziwiającym jest w „Stażystce” możliwość zachowania dyskrecji. Wszechobecne media zadowalają się oficjalnymi oświadczeniami (rzecz dziś nie do pomyślenia), nie są agresywne ani dociekliwe – życie prywatne JFK nie interesuje dziennikarzy. Zupełnie inaczej niż czterdzieści lat później – kiedy sprawa należąca już do historii nagle staje się newsem rozpalającym pismaków. Autorka pisze, jaką metodę wybrała, by poradzić sobie z nachalnymi przedstawicielami mediów – niewielu ludzi dzisiaj potrafiłoby zdobyć się na podobną konsekwencję. Ta, która czuła się zaledwie „przypisem do przypisu” w biografii JFK, nie chciała stać się celebrytką, mimo że miała szansę na szybkie wzbogacenie się.
„Stażystka” to książka błyskawiczna: czyta się ją szybko i bez niepotrzebnych emocji – chociaż wywołuje też trochę pytań i czasem budzi wątpliwości. Nieco wysiłku będzie potrzebne jedynie do zaakceptowania postawy bohaterki – Mimi próbuje podpowiadać, dlaczego podejmowała takie a nie inne decyzje – ale bywa, że sama nie rozumie własnych motywacji. To opowieść na marginesie wielkiej historii, jednak nie chodzi w niej ani o historię, ani o uczucia. To raczej próba rozliczenia się z przeszłością, zamknięcie drogi dywagacjom i domysłom.

2 komentarze:

  1. Anonimowy17/5/12 21:13

    Książkę czyta się szybko, bo tajemnica w niej opisana jest dość ciekawa. Sam styl pozostawia wiele do myślenia... ale chyba i tak warto. Zwłaszcza jeśli ktoś jest zainteresowany historią i polityką USA.

    http://americanica.wordpress.com/2012/05/17/staz-u-kennedyego/

    OdpowiedzUsuń
  2. Styl akurat jest tu poprawny, a historii i polityki - jak na lekarstwo (pomijając praktycznie jeden motyw). Jako ciekawostkę i prywatne zwierzenie czyta się najlepiej.

    OdpowiedzUsuń