sobota, 16 sierpnia 2025

Cormelia Funke: Atramentowa krew

Kropka, Warszawa 2025.

Imperium

Powieści fantasy, które zdobywają największą popularność, wcale nie muszą kreować wyimaginowanych światów od zera, najlepiej wypada połączenie znanej odbiorcom rzeczywistości z elementami magii. I Cornelia Funke, która postanowiła zaistnieć w klasyce literatury fantasy atramentową serią wie o tym najlepiej. Trafia przy tym dzięki autotematyzmowi do wszystkich fanów książek i czytania: każdy rozdział poprzedzony jest mottem – cytatem z jakiegoś arcydzieła literatury (nie tylko dziecięcej), więc można potraktować tomy jako przewodnik po tym, co w powieściach najlepsze. Historia z „Atramentowego serca” w „Atramentowej krwi” zyskuje nowe oblicze. Wcześniej Meggie spędzała czas z tatą, Mo, obserwując go przy pracy introligatorskiej. Mama utknęła w świecie fantazji – i nie wiadomo, czy uda się kiedykolwiek nawiązać z nią kontakt. Wszystko przez umiejętność czytania, a właściwie umiejętność kreowania rzeczywistości za pomocą napisanych przez twórców słów. Fenoglio to pisarz, którego frazom nikt nie może się oprzeć: a najlepsi lektorzy są w stanie przenieść ludzi między światami, kiedy odpowiednio zaintonują zaprezentowane im opisy. Mo to w alternatywnej rzeczywistości Czarodziejski Język – ale nie tylko on jest w stanie dokonywać metamorfoz i transferów między światami. Jednak ci, którym najbardziej zależy na przeskokach, są skazani na pomoc takich jak on. W „Atramentowej krwi” dochodzi do przegrupowania sił: przede wszystkim do domu powraca Resa – i Meggie jest trochę zazdrosna o mamę: teraz to jej Mo poświęca większość uwagi. Pojawia się kolejna postać obdarzona darem czytania: Orfeusz, dość chimeryczny poeta. W tej części – znacznie obszerniejszej niż „Atramentowe serce” – Smolipaluch pragnie wrócić do swojego książkowego domu, Farid marzy o tym, żeby podążyć za nim, chociaż pochodzi z innej książki – a Meggie pielęgnuje w sobie marzenie, żeby przetestować świat, w którym ostatnią dekadę spędziła jej mama.

I to dopiero wstęp: bo Meggie wbrew woli rodziców opuści dom, Smolipaluch będzie próbował uniknąć śmierci, która została przecież zapisana, Farid przekona się, kto jest dla niego najważniejszy, a Elinor dowie się, że powinna lepiej urządzić własną piwnicę. W atramentowym świecie nie ma miejsca na litość, tu wszystko prowadzi do konfliktów i wyzwań. Ale największą i najpoważniejszą bronią są słowa – czytanie może zmienić wiele. Cornelia Funke buduje przestrzeń trochę kojarzącą się ze średniowiecznymi czasami: są tu na przykład kuglarze i mieszkańcy zamków, ale obok nich funkcjonuje cała armia elfów, wróżek i innych stworzeń – nadających kolor tłu. Magia tkwi w literaturze, w słowach, w literach – szacunek do książek to coś, co nie podlega dyskusji. Tylko barbarzyńcy niszczą książki – lub ludzi. Ale chociaż akcja nastawiona jest na słowa, w samej narracji nie ma przestojów ani nudy. Cornelia Funke pisze apetycznie: tak, że trudno wyjść ze świata tej serii. „Atramentowa krew” nie rozczaruje: jest jeszcze lepsza niż „Atramentowe serce” i pokazuje, że autorka nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Dojdzie dzięki Cornelii Funke do zestawu absolutnie obowiązkowych lektur – między innymi obok Narnii, po którą sięgnąć mogą nie tylko młodzi czytelnicy – atramentowa przestrzeń. W tym świecie można się zatracić – i warto.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz