Luna, Warszawa 2024.
Pokrzepiacz
Anna H. Niemczynow bardzo chciała podzielić się z czytelniczkami historiami osobistymi i często trudnymi – ale w zamknięciu swojego autobiograficzno-konfesyjnego tryptyku wraca chętniej do spraw jasnych i dodających jej samej otuchy. Owszem, napomyka i o molestowaniu seksualnym w dzieciństwie, i o traumatycznym aresztowaniu męża, o wyrzeczeniach związanych z budowaniem życia na emigracji (i o kosztach, jakie poniósł w związku z tym jej syn) czy o matce, która nie pogodziła się z publicznym praniem brudów. Ale znacznie chętniej podkreśla zwycięskie walki. Pisze o tym, jak przekonywała wydawców, żeby pozwolili jej na stworzenie serii Z zachwytu nad życiem – na przekór informacjom zwrotnym o tym, co się najlepiej sprzedaje. Pisze o modlitwach i pielgrzymkach, dzięki którym budowała własną tożsamość i zyskiwała odpowiedzi na najważniejsze pytania. W efekcie „Moc słabości” to książka, w której bardzo łatwo wytknąć słabe strony – tyle tylko, że ona nie podlega kryteriom oceniania powieści ani autobiografii, jest czymś osobnym i specyficznym tak bardzo, że trafić może przede wszystkim do zdeklarowanych fanek autorki.
Anna H. Niemczynow dzieli swoje opowieści na lekcje dla odbiorczyń – tak, żeby czerpały otuchę i inspiracje z jej własnych doświadczeń. Przedstawia w związku z tym garść wydarzeń z własnego życia (i rozwiewa wątpliwości co do powieściowych nawiązań, trochę podaje klucz do odczytywania kolejnych powieści) i dzieli się non stop własnym nastawieniem, filozofią życia, która – jeśli nie jest dla czytelniczek atrakcyjna (choćby ze względu na infantylizm i zaklinanie rzeczywistości), z miejsca stanie się punktem męczącym. Anna H. Niemczynow chce bowiem pokazywać czytelniczkom swoją radosną stronę, przyznawać, że pokonała ciemne emocje i może teraz do wszystkich podchodzić z miłością i z wiarą w dobro. Chce to pokazywać – ale niekoniecznie przekonuje, bo same słowa bez podparcia w postaci konkretnych wydarzeń brzmią dość sucho. Z kolei przy temacie religijności zamienia się wręcz w kaznodzieję, przedstawia dowody na istnienie Boga, a o Maryi pisze „Matuchna” – i to znów coś, co wydaje się zbyt przesadzone i niepodzielane przez odbiorczynie, więc automatycznie niezbyt przyswajalne. Nieprzekonanych autorka nie przekona, a swoim wyznawczyniom proponuje kolejny element układanki z własnego życia – być może właśnie w szczerości i autentyczności ktoś odkryje sens tych publikacji. „Moc słabości. Z zachwytu nad życiem” to książka, która musiała powstać na marginesie powieści – jako ich dopełnienie i sposób na wyjaśnienie czytelniczkom paru osobistych spraw. Autorka potrzebowała tego rodzaju wiwisekcji i zdecydowała się na publiczne wynurzenia z wiarą, że komuś się to przyda do naprawienia własnej egzystencji. Nie jest to książka, którą da się oceniać przez pryzmat literackości – to raczej proste spotkanie z autorką, okazja do podzielenia się jej odkryciami i przekonaniami. Wszystko dość pretensjonalne i momentami pensjonarskie – ale pasujące do coachingowych propozycji obecnych na rynku, a nawet przebijające je wątkami osobistymi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz