Marginesy, Warszawa 2024.
Decyzje
Bohaterka tego tomu nie ma szans, żeby decydować o sobie. Nie może wybrać drogi życiowej, jej los od początku wpisany jest w schematy społeczne. Victoria Nash ma siedemnaście lat – ale „Popłynę przed siebie jak rzeka” nie będzie historią z gatunku young adults, zresztą bohaterka błyskawicznie dojrzewa. Najpierw – ze śmiercią matki. Od tej pory bowiem to ona będzie zajmować się gospodarstwem. Nie może liczyć w pracach domowych na pomoc brata-utracjusza ani ojca, tak samo zresztą jak na wuja, który z wojny wrócił bez nogi i teraz swoim nieszczęściem obdarza wszystkich wokół. Victoria jako jedyna kobieta w domu automatycznie przejmuje wszystkie obowiązki przypisane jej płci – kończy się dopiero pierwsza połowa XX wieku, a Kolorado nie jest miejscem na obyczajowe rewolucje. Zatem: Victoria znosi z pokorą wszelkie przykrości ze strony bliskich (a ci ranić potrafią), dba o dom i o sad – rodzina Nashów słynie z brzoskwiń. Długo trzeba było dbać o drzewa i wymieniać je co ćwierć wieku, żeby brzoskwinie stały się znane nie tylko w okolicy, długo trzeba było uczyć się, jak je zbierać, żeby nie zniszczyć owoców. Ogromna dawka wiedzy ogrodniczej łączy się tu z wyczuleniem na niuanse pogodowe, subtelne zmiany zachodzące w przyrodzie wymagają od ludzi stałej czujności. Ale na razie tym zajmuje się ojciec – Victoria bowiem wchodzi w dorosłość i to raczej gwałtownie. Spotyka na swojej drodze nieznajomego i czuje do niego wielkie przyciąganie. Dowiaduje się też (już po tym, jak jej serce zaczęło żywiej bić dla przybysza znikąd i włóczęgi), że to „indianiec”, wyklęty przez lokalną społeczność i wyrzucany z każdego gospodarstwa, w którym chciałby się zatrzymać. Miejscowi nie tolerują inności, a jeśli ktoś wyróżnia się kolorem skóry – to automatycznie jest skazany na potępienie. Victoria nie przejmuje się głosami ludzi – nawet fakt, że jej własny brat chce dopaść nieznajomego nie powstrzymuje kobiety. Ale wiążąc się z obcym Victoria przypieczętowuje swój los – nawet nie spodziewałaby się, co ją czeka w życiu.
„Popłynę przed siebie jak rzeka” to opowieść o walce kobiety z przeciwnościami losu i z piekłem, jakie są w stanie zgotować jej ludzie. Shelley Read umieściła akcję powieści w czasach, w których bohaterka nie może walczyć o swoje prawa – musi znaleźć sposób, jak dostosować się do wymogów innych. Ma własne nadzieje i plany, tyle że ich realizacja wymaga poświęceń większych niż możliwe do wyobrażenia dla większości odbiorców. W tej powieści tylko początek wydaje się schematyczny i monotonny – kiedy już Victoria dowiaduje się, jak zmieni się jej egzystencja przez związek z przystojnym nieznajomym, akcja nabiera tempa i dramatyzmu – coraz więcej tu wyzwań sensacyjnych i wręcz niemożliwych do zrealizowania w prawdziwym życiu (zresztą wątek nadprzyrodzony momentami się tu przewija, jako spoiwo międzypokoleniowe). Victoria zamienia się w superbohaterkę – przynajmniej w oczach czytelników pozostających bezpiecznie we własnych fotelach. A już list to „mamy z lasu” w wykonaniu Shelley Read to majstersztyk – umieszczony w najlepszym możliwym miejscu i wykonany tak, że o lekturze długo jeszcze będzie się myślało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz