niedziela, 14 stycznia 2024

J. M. Coetzee: Polak

Znak, Kraków 2024.

Nieromans

Beatriz jest Hiszpanką. Zajmuje się - razem z całym komitetem - organizowaniem koncertów. Pewnego razu sprowadza na recital polskiego pianistę o dziwnym i trudnym do powtórzenia nazwisku, Witolda Walczykiewicza. Starszy pan interpretuje Chopina inaczej niż wszyscy - ma na niego własny pomysł, ale jest to pomysł, który Beatriz nie wydaje się zbyt porywający. W małej powieści, którą proponuje J. M. Coetzee, "Polak", spotkanie tych dwojga staje się kanwą i obietnicą niespełnionego romansu, romansu kompletnie wypranego z namiętności. Coetzee podąża w kierunku, w którym idzie literatura rozrywkowa: bohaterowie muszą poczuć coś do siebie, a przynajmniej muszą spotkać się w łóżku. Chociaż okoliczności wcale nie sprzyjają takiemu rozwiązaniu. Witold ma ponad siedemdziesiąt lat - dobrze się trzyma jak na swój wiek, ale nie jest to postać, która kojarzy się z płomiennymi uczuciami. To raczej dystyngowany starszy pan niż namiętny uwodziciel. Z kolei Beatriz także daleko do seksbomby - to kobieta, która osiadła w małżeństwie, przymyka oczy na ciągłe zdrady małżonka, jest jej wygodnie i nie szuka żadnych przygód. Jest panią w średnim wieku i zajmuje się sztuką - nie potrzebuje adoracji ani przygód erotycznych, nie pasuje to do jej wizerunku.

I teraz po koncercie, po którym Beatriz nie zamierza zasilać szeregu fanów Walczykiewicza, pianista zwraca się do niej. Owszem, kobieta ma zająć się Polakiem, wypełnić mu czas wolny i sprawić, by dobrze się poczuł na wyjazdowym koncercie. Nie ma jednak ochoty nawiązywać głębszej relacji - nie jest jej to do niczego potrzebne. Tylko że Polak próbuje wyraźnie zdobyć serce Hiszpanki. Rozstanie nie oznacza końca znajomości, a prowokowanie kolejnych okazji do spotkań - mimo odległości i różnic kulturowych - może zaskakiwać. Witold Walczykiewicz podejmuje ostatnią próbę podrywu w zupełnie nietypowym dla siebie stylu. Coetzee chce opowiedzieć coś, co stoi w sprzeczności ze standardowymi fabułami z twórczości pop. Pyta, co dzieje się, gdy tylko jedna strona jest zauroczona i tylko jedna strona dąży do skonsumowania znajomości. Unika oczywistych skojarzeń, ucieka też od wielkich uczuć. Nawet w obrębie narracji ucieka od portretowania roznamiętnionych postaci. Przerzuca uwagę z Beatriz na Witolda - ale... przez długi czas w rozdziałach numeruje akapity, sugerując czytelnikom, że nie będzie tu rozbierania na części pierwsze każdego spostrzeżenia. To krótkie komentarze, żeby naświetlić sytuację, scenki na jeden raz: odbiorcy sami mogą wyciągać wnioski na temat wydarzeń i zastanawiać się nad psychologią postaci, bo w "Polaku" aspekty psychologiczne nie mają w ogóle znaczenia. Liczy się wyłącznie działanie - albo brak tego działania. Coetzee oczywiście ma pomysł na puentę i mimo odejścia od oczekiwań czytelników znajdzie coś, co przytrzyma ich przy lekturze. W "Polaku" nie dzieje się zbyt wiele, dopiero z czasem autor dodaje do orbity bohaterów kilka postaci, które mają pomóc w lepszym rozumieniu siebie samych. I w efekcie "Polak", chociaż mocno ascetyczny jako relacja i jako obraz uczuć - może odbiorcami wstrząsnąć. To propozycja także dla tych, którzy są zmęczeni przedstawieniami odwzajemnionego uczucia silniejszego niż konwenanse.

1 komentarz:

  1. Wszyscy czytają Coetzee'go, a ja po próbie z „Hańbą" jakoś nie mogę się przekonać. Jednak „Polak" brzmi bardzo kusząco, jak książka, którą naprawdę warto poznać... Zresztą, uczucie słabsze niż konwenanse brzmi totalnie jak Coetzee. Chyba spróbuję się przekonać na sobie, raz jeszcze próbując tego autora. Zobaczymy jaki będzie rezultat.

    OdpowiedzUsuń