Czarne, Wołowiec 2020.
Spojrzenie na przodków
Górny Śląsk jako przedmiot artystycznej refleksji - to zjawisko nie takie rzadkie w dzisiejszej literaturze, także tej, która trafia do szerokiego kręgu odbiorców. Zbigniew Rokita postanawia dołączyć do autorów opowiadających o codzienności i historii tego regionu przez pryzmat własnych rodzinnych narracji - i tworzy tom "Kajś", trochę reportaż, a trochę wyznanie osobiste i pozbawione chęci definiowania i dookreślania. W pierwszej części tomu Zbigniew Rokita zajmuje się docieraniem do domowych opowieści. Sięga po życiorysy przodków - i tu nie wyłamuje się ze schematu pokazywania Górnego Śląska: skomplikowana przeszłość, konieczność dokonywania niewygodnych wyborów, rozdarcie między różnymi państwami, brak poczucia przynależności i jednocześnie niezwykle silne przekonanie o wyjątkowości śląskich realiów - to wszystko funkcjonuje niemal jak stereotypy. Na szczęście kiedy Zbigniew Rokita postanawia zobrazować to dzięki swoim przodkom, udaje mu się uniknąć banałów i literackich klisz - przez stawianie na indywidualizm postaci może odejść od przewidywalności i skupić się na biografiach ludzi zwyczajnych. Portretuje ich razem z zaangażowaniem w wielką historię, uczy skomplikowanej przeszłości na przykładach - potrzebuje takiego zakorzenienia nie tylko dla czytelników, ale również dla siebie, bo sam Górny Śląsk zaczął odkrywać trochę przypadkiem i trochę z przekory, w wolnej chwili. Zaczął odkrywać - a później wsiąkł w temat, teraz potrzebuje niemal usprawiedliwienia dla tak wielkiej atencji dla regionu do tej pory niespecjalnie rozumianego. I tak tworzy własne górnośląskie mity, opowieści z przeszłości - więc niepodlegające już nowym interpretacjom - za to w swojej wymowie dość mocne. Rodzinne opowieści to coś, czym przykuje uwagę czytelników: nie chodzi tu przecież o Górny Śląsk jako taki, bardziej - o ludzi, ich uniwersalne emocje i doznania - połączone z komplikacjami na płaszczyźnie historycznej. W "Kajś" jest trochę takich niespodzianek dla odbiorców, zarówno tych, którzy Górny Śląsk obserwują codziennie, jak i tych, dla których to teren niezbadany i wiążący się z kilkoma wygodnymi stereotypami.
I wszystko byłoby świetnie, gdyby w pewnym momencie Zbigniew Rokita nie postanowił oddać głosu ludziom, i to ludziom wybranym według nie wiadomo jakiego klucza. Rozmawia między innymi z Alojzym Lysko czy z Jerzym Gorzelikiem, ale na tym nie poprzestaje. Stara się zrozumieć śląskość i w tym celu wybiera się na jedno zaledwie spotkanie poświęcone "godce", uznając je za reprezentatywne. Ogląda hałdę i zastanawia się nad jej znaczeniem oraz wyglądem (i wpływem na krajobraz czy lokalne środowisko). Nagle zaczyna go rozpraszać zbyt wiele bodźców - a sam autor przestaje wiedzieć, za którym chciałby podążać. O ile przeszłość została już uporządkowana, ułożona i oswojona, o tyle w przypadku teraźniejszości na Górnym Śląsku wyraźnie brakuje Rokicie przewodnika, kogoś, kto pozwoliłby wybrać konkretny temat i zastanowić się nad oferowanymi mieszkańcom możliwościami. Początkową staranność i płynność w opowieści zastępuje rozedrganie i gubienie się w szczegółach (jakim cudem autor miałby pić piwo w Teatrze Korez? Zagadka). To, co sobie Rokita wypracował, później traci na brzmieniu - a szkoda.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz