Prószyński i S-ka, Warszawa 2021.
Zajęcia z koszmaru
James Bloodworth stawia na reportaż uczestniczący. Postanawia przetestować na własnej skórze problemy i bolączki najgorzej płatnych prac – wie, że inaczej nie uda mu się zdobyć odpowiednich informacji. Jako jeden z szeregowych pracowników może rozmawiać z innymi i nie budzić niczyich podejrzeń, zbierać materiały do książki i przy okazji obserwować to, co dzieje się wokół. Tak powstaje tom „Zatyrani. Reportaż o najgorzej płatnych pracach”. Autor próbuje swoich sił między innymi w wielkiej firmie zajmującej się sprzedażą wysyłkową, w Uberze czy w opiece społecznej. Sprawdza, co dzieje się w call center i u górników. Wyjaśnia, dlaczego tak trudno wyjść z kryzysu, kiedy ma się wprawdzie zajęcie, ale nie pozwala ono na związanie końca z końcem i w efekcie prowadzi do coraz większych frustracji. Sam zresztą sporo wydarzeń i doświadczeń mocno przeżywa, chociaż wie, że zawsze może uciec przed niechcianym losem. Przekonuje się jednak, jakie komplikacje – między innymi zdrowotne – grożą najgorzej opłacanym pracownikom i dowiaduje się, że z tej drogi nie ma jak zawrócić.
Chociaż autor zastrzega się we wstępie, że nie interesuje go teoretyzowanie, niemal każdy rozdział rozpoczyna od dłuższego socjologicznego wprowadzenia: opowiada o aktualnym stanie rzeczy, systemie, który został wprowadzony i funkcjonuje mimo oczywistych słabych stron. Dba o to, by nakreślić tło wydarzeń, szczegóły, nad którymi później nie będzie musiał się już zastanawiać. Dzięki takiemu podejściu wyjaśni ludziom z zewnątrz, jak wygląda środowisko najbiedniejszych pracowników – wie, że ze swoją książką dotrzeć może do różnych grup społecznych i zawodowych i nie chce zostawiać wątpliwości w żadnej z kwestii. W efekcie trochę osłabia przez to wymowę narracji: jeśli odbiorcy czekają na jego doświadczenia, potraktują te wstępy do rozdziałów jak zbędne rozbiegówki.
Później jednak autor dzieli się z czytelnikami elementami swoich zajęć. Zwraca uwagę na to, co uniemożliwia godne życie: niskie zarobki zwykle idą w parze z wyzyskiem, chociaż oficjalnie się o tym nie mówi. Firmy zalegają z płatnościami, albo wyśrubowują normy tak, by nie było możliwe ich zrealizowanie. Cierpią na tym nie tylko pracownicy, ale i, na przykład, chorzy i starzy ludzie, którzy liczą na pomoc z opieki społecznej. Bloodworth umiejętnie gra tu na emocjach czytelników: pracownicy, nawet gdyby chcieli rzeczywiście nieść wsparcie, są pozbawieni takiej możliwości przez ograniczenia czasowe. Nawet rzekomo wymarzone zajęcia mają sporo wad, bo zostały tak pomyślane, żeby nie dawać pracownikom-wyrobnikom satysfakcji. James Bloodworth obala przy okazji parę mitów, uświadamia odbiorcom, że nie wszystko jest tak proste, jakby się mogło z zewnątrz wydawać. Pisze tom, który jest w narracji dość poszatkowany, chropowaty i nieoczywisty – ale dba o to, żeby podzielić się własnymi przemyśleniami oraz odkryciami. Nie będzie raczej w stanie wstrząsnąć rynkiem, czy doprowadzić do upragnionych zmian: jednak wyrażenie na głos opinii oraz przedstawienie prawdy o specyfice pracy w różnych zawodach może stać się początkiem kolejnych reporterskich testów. A to daje nadzieję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz