Filia, Poznań 2020.
Nieuświadomienie
Tomasz Kieres próbuje być Januszem L. Wiśniewskim i przekonywać czytelniczki, że doskonale rozumie, o co im chodzi w uczuciach – co oznacza, że mniej energii poświęca na szlifowanie fabuły, skupia się za to na bezustannym roztrząsaniu emocji bohatera. W książce „Kilka słów o miłości” stawia na postać Szymona, mężczyzny, który nie potrafi się zaangażować w żaden związek. Szymon ma trzydzieści pięć lat i jeszcze nigdy nie był z żadną kobietą dłużej niż rok, ale to w żaden sposób nie daje mu do myślenia. Mężczyzna obserwuje za to, jak kolejne partnerki decydują za niego i odchodzą. W momencie otwarcia powieści „Kilka słów o miłości” rezygnuje z Szymona Oliwia – kobieta sukcesu, zdecydowana, silna i pewna siebie. Oliwia potrafi tak pokierować rozmową, żeby z niedopowiedzeń wynikało to, co najważniejsze: w tym związku coś poważnie nie gra. Szymon nie ma jednak czasu, żeby się tym przejąć, bo właśnie zdobywa przyjaciółkę (zresztą – za sprawą Oliwii). Ma tylko jeździć z nią do pracy, do Warszawy. Karolina zresztą jest w stałym związku, przygotowuje się do ślubu, a jej zaborczy i nadopiekuńczy narzeczony nie dopuściłby do jakiegokolwiek pogłębiania relacji z sąsiadem. Kiedy zaczyna się „Kilka słów o miłości”, Szymon poznaje u Karoliny jej siostrę, Weronikę – i to z Weroniką (która w związki nigdy się nie angażuje) zaczyna układać sobie życie. To początek tomu.
Tomasz Kieres po prostu uwielbia psychologiczne dylematy. Jest w stanie w dialogach bez końca zajmować się jednym spojrzeniem czy słowem, albo tonem bohaterów – do tego stopnia, że kiedy dochodzi do poważnych rozmów między postaciami ma się ochotę natychmiast zacząć kartkować powieść. Nie dość, że w tym podejściu jest bardzo drobiazgowy, to jeszcze – przewidywalny, zawsze, kiedy pozwala bohaterom na analizowanie bez końca stanów emocjonalnych, dąży do wstrząsu w ich życiu. Jednocześnie staje się oczywiste, że mimo ucieczek to do Karoliny Szymon czuje najwięcej – nawet jeśli sam przed sobą się do tego nie chce przyznać. I ta przewidywalność w tomie „Kilka słów o miłości” sprawia, że trudno jest czekać na finał. Być może czytelniczki-idealistki będą zachwycone mężczyzną, który tak doskonale rozumie kobiety – tyle tylko, że przez taką kreację Szymon staje się zupełnie niewiarygodny, a jeszcze rozbudza nadzieję tych pań, które nie potrafią odróżniać rzeczywistości od fikcji literackiej. Kieres pisze przez to książkę pod publiczkę, jest świadomy potrzeb odbiorczyń w dziedzinie lektur rozrywkowych – ale mocno przesadza w wykorzystywaniu wiedzy na temat tego, co chciałyby przeczytać. W efekcie „Kilka słów o miłości” często traci rytm, atmosfera siada przez rozwlekłość uczuciowych analiz i znaczące gesty czy spojrzenia. W obrębie samej fabuły z kolei autor stosuje wielkie przeskoki czasowe – i to już całkiem rozbija akcję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz