SQN, Kraków 2020.
Upadek
Przez Matta Rendella Marco Pantani uznawany jest za geniusza. Takie stanowisko odrobinę pozwoli zrozumieć posłowie do polskiego wydania ksiązki „Marco Pantani. Ostatni podjazd”, jednak odbiorcom – zwłaszcza tym, którzy chcieliby widzieć sport jako uczciwą rywalizację i pokonywanie własnych słabości ciężką pracą – opowieść wydać się może bardzo odstręczająca. Marco Pantani ceniony jest za umiejętności kolarskie, które pozwalały „uciec” rywalom zwłaszcza na trudnych podjazdach. Matt Rendell wiele razy zachwycać się będzie w opowieści sylwetką kolarza, jego zachowaniem na trasie, a także podejmowanym ryzykiem: będzie tworzyć peany na cześć mistrza, który przegrywać nie potrafił (podobnie zresztą jak rozmawiać z fanami czy dziennikarzami), będzie rozkoszować się jego jazdą i odnotowywać każde odejście od kolarskiej „normy”. A równolegle zacznie opowiadać o problemach – i to poważnych – ze środkami dopingującymi czy z narkotykami. W ten sposób, czego sam w narracji nie zauważa, automatycznie zacznie podważać jakość odnoszonych sukcesów i talentu Pantaniego.
Zaczyna się ta książka od finału, od śmierci Marco Pantaniego w hotelowym pokoju. Śmierci w samotności, wspomaganej narkotykami i problemami psychicznymi (na których w tomie jednak nikt nie będzie się skupiał, przyćmią je kwestie substancji psychoaktywnych). Dopiero po takim wprowadzeniu Matt Rendell opisuje swojego idola z chwil sławy. Sprawia wrażenie, jakby cały świt uwziął się na geniusza wyścigów: może i Pantani przesadza ze wspomagaczami, ale kontrole antydopingowe działają na oślep i męczą zawodników, a w ogóle to w kolarstwie (z czasów Pantaniego) wszyscy czymś się szprycują, trwa wyścig między lekarzami a kontrolerami – to podstawowa rywalizacja, której ofiarą padają sportowcy. Rendell wydaje się być zaślepiony na ewidentne wady Pantaniego, nie chce też, żeby czytelnicy w jakikolwiek sposób próbowali krytykować kolarza, za każdym razem szuka usprawiedliwienia dla uzależnień i kolejnych wykroczeń poza normy społeczne. Zupełnie jakby Pantani mógł sobie pozwolić na znacznie więcej niż zwykli śmiertelnicy. Jego nonszalancja – i gloryfikowanie sportowca przez autora tomu – to czynniki, które psują lekturę. W dodatku Matt Rendell nie potrafi utrzymać rytmu ksiązki. Raz po raz przetyka relacje z tras wyjaśnieniami dotyczącymi wpływu środków dopingujących na organizm czy przepychanek między lekarzami sportowców i badaczami. Usiłuje prezentować Pantaniego jako ofiarę działań podejmowanych wokół niego, a nie przejmuje się tym, jaki wizerunek rzeczywiście kreuje. I tak obszerna biografia zamienia się w lekturę średnio atrakcyjną z perspektywy zwykłych czytelników – jeśli ktoś nie angażował się w kolarskie tematy, raczej i tak by na tę pozycję nie trafił, ale nawet fani sportu niekoniecznie będą usatysfakcjonowani opowieścią. Marco Pantani funkcjonujący tu jako antyideał – w życiu prywatnym (kłopoty z kobietami i budowaniem relacji międzyludzkich), w sferze dopingu i uzależnienia od kokainy, a nawet w podejściu do porażek – nie przekonuje do siebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz