środa, 1 lipca 2020

Matt Rendell: Marco Pantani. Ostatni podjazd

SQN, Kraków 2020.

Upadek

Przez Matta Rendella Marco Pantani uznawany jest za geniusza. Takie stanowisko odrobinę pozwoli zrozumieć posłowie do polskiego wydania ksiązki „Marco Pantani. Ostatni podjazd”, jednak odbiorcom – zwłaszcza tym, którzy chcieliby widzieć sport jako uczciwą rywalizację i pokonywanie własnych słabości ciężką pracą – opowieść wydać się może bardzo odstręczająca. Marco Pantani ceniony jest za umiejętności kolarskie, które pozwalały „uciec” rywalom zwłaszcza na trudnych podjazdach. Matt Rendell wiele razy zachwycać się będzie w opowieści sylwetką kolarza, jego zachowaniem na trasie, a także podejmowanym ryzykiem: będzie tworzyć peany na cześć mistrza, który przegrywać nie potrafił (podobnie zresztą jak rozmawiać z fanami czy dziennikarzami), będzie rozkoszować się jego jazdą i odnotowywać każde odejście od kolarskiej „normy”. A równolegle zacznie opowiadać o problemach – i to poważnych – ze środkami dopingującymi czy z narkotykami. W ten sposób, czego sam w narracji nie zauważa, automatycznie zacznie podważać jakość odnoszonych sukcesów i talentu Pantaniego.

Zaczyna się ta książka od finału, od śmierci Marco Pantaniego w hotelowym pokoju. Śmierci w samotności, wspomaganej narkotykami i problemami psychicznymi (na których w tomie jednak nikt nie będzie się skupiał, przyćmią je kwestie substancji psychoaktywnych). Dopiero po takim wprowadzeniu Matt Rendell opisuje swojego idola z chwil sławy. Sprawia wrażenie, jakby cały świt uwziął się na geniusza wyścigów: może i Pantani przesadza ze wspomagaczami, ale kontrole antydopingowe działają na oślep i męczą zawodników, a w ogóle to w kolarstwie (z czasów Pantaniego) wszyscy czymś się szprycują, trwa wyścig między lekarzami a kontrolerami – to podstawowa rywalizacja, której ofiarą padają sportowcy. Rendell wydaje się być zaślepiony na ewidentne wady Pantaniego, nie chce też, żeby czytelnicy w jakikolwiek sposób próbowali krytykować kolarza, za każdym razem szuka usprawiedliwienia dla uzależnień i kolejnych wykroczeń poza normy społeczne. Zupełnie jakby Pantani mógł sobie pozwolić na znacznie więcej niż zwykli śmiertelnicy. Jego nonszalancja – i gloryfikowanie sportowca przez autora tomu – to czynniki, które psują lekturę. W dodatku Matt Rendell nie potrafi utrzymać rytmu ksiązki. Raz po raz przetyka relacje z tras wyjaśnieniami dotyczącymi wpływu środków dopingujących na organizm czy przepychanek między lekarzami sportowców i badaczami. Usiłuje prezentować Pantaniego jako ofiarę działań podejmowanych wokół niego, a nie przejmuje się tym, jaki wizerunek rzeczywiście kreuje. I tak obszerna biografia zamienia się w lekturę średnio atrakcyjną z perspektywy zwykłych czytelników – jeśli ktoś nie angażował się w kolarskie tematy, raczej i tak by na tę pozycję nie trafił, ale nawet fani sportu niekoniecznie będą usatysfakcjonowani opowieścią. Marco Pantani funkcjonujący tu jako antyideał – w życiu prywatnym (kłopoty z kobietami i budowaniem relacji międzyludzkich), w sferze dopingu i uzależnienia od kokainy, a nawet w podejściu do porażek – nie przekonuje do siebie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz