Marginesy, Warszawa 2020.
Śledztwo na wyspie
Jean Harambat postanawia pobawić się konwencjami dotyczącymi kryminałów i powieści detektywistycznych – oraz ich autorów – umieszczając wszystko w rozbudowanym komiksie. „Klub Detektywów” to historia, w której igra się ze schematami i stawia na głowie założenia książkowe. Dość wspomnieć, że rozpoczyna się ta książka od podania dziesięciu złotych reguł powieści kryminalnej – autor podaje je po to, żeby rozbawić czytelników absurdem niektórych pomysłów, ale także po to, żeby natychmiast i po kolei zacząć je łamać. Prezentuje Klub Detektywów – zrzeszenie autorów powieści kryminalnych z G. K. Chestertonem i Agathą Christie na czele. Wszystkich tych pomysłowych twórców wysyła do Kornwalii. Tam Roderick Ghyll, fan i szaleniec (przynajmniej z pozoru) przygotowuje wielką niespodziankę: maszynę-robota, który potrafi z podanych mu szczątkowo informacji zaczerpniętych z intryg, podać dane mordercy. Ghyll może doprowadzić do tego, że autorzy kryminałów staną się niepotrzebni: nie przechytrzą sztucznej inteligencji. Oczywiście całe zaproszenie ma też drugie dno, ale o tym już bohaterowie dowiedzą się na miejscu. Na razie mają miło spędzać czas na wyspie i bawić się w swoim towarzystwie, być może obmyślając już kolejne fabuły oraz intrygi. „Klub Detektywów” to okazja do spotkań najlepszych – najbardziej pomysłowi autorzy mierzą się ze sobą i dzielą opiniami. Nie muszą się do tego lubić, więc powietrze szybko stanie się gęste od aluzji, złośliwości i przytyków. Harambat bawi się charakterami postaci, wybierając sobie autorów, na których może się nieco powyżywać, i tych, którzy zasługują na wsparcie. W pewnym momencie pojawia się – co było do przewidzenia – zagadka kryminalna do rozwiązania. Najtęższe umysły muszą stanąć na wysokości zadania i dowiedzieć się, o co naprawdę chodziło Ghyllowi.
Atmosfera lat trzydziestych i bohemy artystycznej – obok środowiska podatnego na plotki i wymysły – to jedna część historii. Druga – to hołd złożony wyobraźni futurystycznej, udaje się autorowi wrzucić do odległej już przeszłości wizję robota-fachowca i wspomagających go maszyn. To oderwanie od przewidywalności – i jednocześnie łamanie reguł kryminału. Zresztą wydaje się, że Harambatowi przede wszystkim zależy na udowadnianiu czytelnikom, że zasady są po to, żeby się im przeciwstawiać. Bohaterowie – autorzy kryminałów – uczestniczą w sytuacji, która w zwyczajnych warunkach stymulowałaby ich do stworzenia pełnowartościowych powieści – tu jednak muszą połączyć siły i pomysły, żeby odpowiedzieć na pytanie postawione przez okoliczności oraz Ghylla. „Klub Detektywów” jest zatem komiksowym żartem z konwencji i z autorów. Jean Harambat wprawdzie nie do końca wygodnie czuje się w formie komiksu – często posługuje się narracyjnymi komentarzami, a część wprowadzeń do rozdziałów w ogóle przerzuca do prozy – rysunki są tu proste i bardziej w stylu Tintina niż Schulza. Jean Harambat opiera się na dobrym pomyśle – satyrycznym w duchu i kreatywnym. To wystarcza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz