Media Rodzina, Poznań 2020.
Zagrożenia w sieci
Zanim przystąpi się do lektury tomu „Nabici w facebooka” trzeba uodpornić się na narzekania człowieka przekonanego, że tylko on ma rację, głuchego na argumenty drugiej strony i jak dziecko upierającego się przy swoim. Roger McNamee czuje się jedynym obrońcą ludzkości przed złym portalem społecznościowym – chciałby jego przeorganizowania, najlepiej zwolnienia wszystkich z zarządu i całkowitej zmiany obowiązujących w nim zasad. A ponieważ nikt już nie chce go brać pod uwagę – mocno przesadza w retoryce i żądaniach – swoje żale wylewa w książce. „Nabici w facebooka” to lektura ciekawa i wartościowa tylko pod warunkiem wzięcia poprawki na jękliwy ton autora przekonanego o własnej nieomylności.
Znajdują się tu motywy ważne, które do szerokiego grona odbiorców powinny trafić sposoby zbierania informacji przez pozornie niewinne łańcuszki i „zabawy” dla użytkowników, wiadomości o podkarmianiu sztucznej inteligencji czy bańki informacyjne – podsycanie radykalizmu w grupach, kwestia manipulowania wolnością (wybory w USA przy ingerencji rosyjskich hakerów), udostępnianie danych, śledzenie aktywności użytkowników poza facebookiem – to wszystko zagadnienia, które budzą zaniepokojenie i warte są komentarza. Jednak Roger McNamee zamiast chłodno analizować takie sytuacje, rozpacza nad tym, że facebook nie zwalnia za nie swojego zarządu, a odpowiedzialność zbiorowa jakoś się rozmywa. Skupia się na tym, jakie działania sam podjął, żeby zniszczyć portal (a przynajmniej stworzyć miejsce dla jego konkurencji, bo tym, co w pewnym momencie rozdrażnia autora najbardziej, jest monopol facebooka, zupełnie jakby nie chciał McNamee zrozumieć, że na tym właśnie polega budowanie sieci kontaktów w portalu społecznościowym – rozproszenie platform automatycznie uniemożliwiłoby gromadzenie się znajomych). W tomie „Nabici w facebooka” autor ma mnóstwo powodów do narzekań. Problem w tym, że przyjętym tonem nie przekona do siebie. Podobnie jak szukaniem wrogów w postaci „złych aktorów” (pytanie, czy nie lepiej byłoby nazwać ich w przekładzie „złymi graczami”, jeśli już trzeba czarnych charakterów i grożenia palcem).
Od początku Roger McNamee bardzo nastawia się na autopromocję. To on podsunął „Zuckowi” najbliższą współpracownicę, to on doradził, gdy twórca facebooka znalazł się na pierwszym poważnym życiowym zakręcie i nie wiedział, co zrobić. To on był doradcą cennym i nieomylnym, aż nagle przestał być potrzebny – i wtedy zaczął wychodzić z siebie, żeby znowu się liczyć. Czytelnikom prezentuje nie tylko własny życiorys, ale też… czas trwania poszczególnych spotkań i rozmów z ludźmi, których przekonywał, żeby przeciwstawili się facebookowi. Na początku wygląda to jak megalomania, potem – jak jawna agresja. Nie pomaga zafiksowanie się na temacie portalu, który nie naprawia błędów. W ten sposób McNamee przenosi uwagę odbiorców z zasadniczej kwestii – niebezpieczeństw płynących z używania portalu, który nie dba o dane wrażliwe użytkowników – na siebie samego.
Trzeba zatem czytać między wierszami, żeby móc zastanowić się nad tematem zagrożeń płynących z sieci. Ale jeśli ta sztuka się komuś uda, zyska całkiem pokaźny zbiór danych, którym warto się przyjrzeć. Tyle tylko, że najgorliwsi fani łańcuszków – i ci użytkownicy, którzy bardzo łatwo poddają się manipulacjom – nie sięgają zwykle po takie pozycje. „Nabici w facebooka” to może być dobry wstęp do niewątpliwie potrzebnej w społeczeństwie dyskusji – zestaw wskazówek, które trzeba wyłuskać z narracji i którym warto się uważnie przyjrzeć. Jest w tej publikacji dużo spostrzeżeń na temat korzystania z facebooka – to droga do refleksji nad jego pułapkami. Dla części odbiorców będą to odkrywcze wiadomości, więc książka im się przyda. To wytyczanie ścieżek dla tych, którzy nie wierzą, że korzystanie z portalu społecznościowego nie kończy się na dobrej zabawie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz