W.A.B., Warszawa 2020.
Podglądanie systemu
Chiny wykorzystuje Kai Strittmatter, żeby stworzyć przestrogę dla wszystkich społeczeństw i pokazać, jakie mechanizmy stosują rządy totalitarne, żeby zawładnąć obywatelami. W przypadku cenzurowania prasy czy telewizji niektóre zachowania wydawały się oczywiste – jednak jeśli chodzi o internet, sytuacja się zmienia, również dlatego, że sami użytkownicy nie są czasem w stanie ocenić jakości przedstawianych im informacji. Kai Strittmatter zajmuje się więc opowiadaniem, jak wychowuje się społeczeństwo pozbawione krytycyzmu i refleksji nad treściami, które konsumuje – jak stopniowo ograniczać wolność, by ludzie tego nie dostrzegli lub bali się zareagować. Sprawdza, co oferowano Chińczykom „w zamian” za popularne na całym świecie portale, nie tylko informacyjne – i do czego doprowadziła metoda małych kroków. „Chiny 5.0. Jak powstaje cyfrowa dyktatura” to książka, która przynosi sporo ważnych z perspektywy zwykłych czytelników wiadomości – i sama w sobie jest też przestrogą, rodzajem szczepionki na podstępy i próby zawładnięcia Siecią.
Pierwsze strony tomu jednak mogą odrzucać, bo Strittmatter zamiast od razu przejść do tematu, zaczyna bawić się w politykę i pokazywać posunięcia rządzących – które w kontekście cyfryzacji nie mają większego znaczenia, stanowią za to próbę sił dla społeczeństwa. Analizowanie działań prezydenta USA można by spokojnie zastąpić przejściem do tematu władzy w internecie. Na szczęście Strittmatter dość szybko się reflektuje i wchodzi na zaplanowaną wcześniej ścieżkę. W swoich relacjach łączy obserwacje internetowe – pokazuje, jak zmieniało się oblicze chińskiego internetu i czego obecnie Chińczycy tam nie znajdą – ale też reportaże dotyczące ludzi, którzy nie chcieli podporządkować się decyzjom władz i szybko stali się niewygodni z perspektywy rządzących jako ci, którzy w internecie szukali wolności. Tutaj Kai Strittmatter sięga po historie blogerów lub vlogerów, tych, którzy sądzili, że wszystko im wolno (akurat takiej postawy ustrój totalitarny nie wybacza), tłumaczy, jakich stron w Chinach nie da się odwiedzać. Rozmawia z ludźmi (albo po prostu wykorzystuje ich wypowiedzi) po to, żeby uświadomić odbiorcom, jak wygląda sytuacja – unika dzięki temu oskarżeń o przesadę czy szerzenie strachu. W tomie pojawi się przecież sporo postaw budzących wątpliwości tych, którzy nie znają strachu życia w totalitaryzmie – bezpośrednie wyznania osób, które doświadczyły tego, o czym mówi autor, robią wrażenie. Strittmatter stara się również naświetlać struktury kolejnych zachowań i przekazywać odbiorcom zasady panujące wśród tych, którzy cenzurują internet. Przygląda się z uwagą chińskiemu społeczeństwu internautów – bo to, co trafia do wniosków, stanowi zestaw cennych wskazówek dla odbiorców. Lepiej zawczasu wyczulić na ewentualne zmiany i podstępy, niż później przekonywać już zmanipulowane społeczeństwo, że padło ofiarą medialnego spisku. Tom „Chiny 5.0” wprawdzie niewielką ma podbudowę naukową, autor bardziej koncentruje się na rejestrowaniu rzeczywistości niż na kopaniu w źródłach – ale warto po niego sięgnąć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz