Znak, Kraków 2020.
Zapiski z codzienności
W życiu znanego pisarza dzieje się sporo rzeczy wartych uwagi, zwłaszcza kiedy ów pisarz decyduje się zachować dla potomności swoje przemyślenia i anegdoty. Tadeusz Konwicki gawędziarzem jest niezłym, a uwielbia też zwięzłość, która pomaga w uruchamianiu żartu. W „Kalendarzu i klepsydrze” dzieli swoje pomysły na pojedyncze akapity, zawierając w nich refleksje na temat kondycji autora, opowieści o domowych sprawach, relacje z wyjazdów, a także historie kolegów po fachu. I chociaż ta lektura do najmłodszych nie należy, „Kalendarz i klepsydra” po raz pierwszy pojawia się z reportażami o Ameryce (w jednym wydaniu). Odbiorcy mogą zatem cieszyć się z literatury faktu w znakomitej odsłonie – i uzupełnić biblioteczki. A ponieważ teksty Konwickiego w ogóle się nie starzeją, ten autor przekona do siebie kolejne pokolenia czytelników. Zwłaszcza wtedy, gdy uruchamia ironię i pozwala sobie na złośliwości pod adresem „bardziej znanych” twórców. Ironia Konwickiego jest dobroduszna, nie ma tu miejsca na prawdziwą krytykę, jest – śmiech ostrożny, często wymierzany w siebie samego. Tadeusz Konwicki poza dowcipami, w których snuciu jest mistrzem – opowiada genialnie anegdoty dotyczące innych literatów, wie, jak wyczuć puentę i przygotować pod nią grunt w narracji, co nie jest wcale oczywistą sztuką – czasami dzieli się odrobiną kompleksów, niekiedy podnosi kwestię języka, żeby przypomnieć o swoim pochodzeniu i związanymi z nim rzekomymi niedoskonałościami. Jako twórca woli siedzieć w swojej „nyży” i obserwować rzeczywistość z dystansu niż pojedynkować się z najlepszymi. A że stale ma coś do powiedzenia – to efekt umiejętnego wsłuchiwania się w siebie. Autorefleksje przekuwa Konwicki na świetne jakościowo opowieści, w których odbiorcy znajdą nie tylko warsztatowe informacje, ale i zestaw przyjaźni czy spotkań pozaartystycznych. Nie jest to autor, który bez przerwy promuje siebie – raczej wzbudza ciekawość stylem prozy. W „Kalendarzu i klepsydrze” też chciałby istnieć na marginesie – często sprawia wrażenie, jakby tłumaczył się z konkretnych postaw czy wybranych dróg. Potrafi zderzać wielkie zamiary z przyziemną realizacją (im bardziej wzniosłe plany, tym większa szansa niepowodzenia i w konsekwencji – żartu). Unika komentowania bieżącej rzeczywistości, przynajmniej w wymiarze społeczno-politycznym, dba o to, by jego spostrzeżenia miały wymiar uniwersalny (jednostkowość pozostawia anegdotom, z natury bezczasowym). A to sprawia, że „Kalendarz i klepsydra” to tom, w którym wciąż można odkrywać kolejne płaszczyzny znaczeń. Nic dziwnego, że wraca na rynek – w pełni na to zasługuje. Tadeusz Konwicki pokazuje tu moc prozy zwięzłej i celnej, łże-dziennik zamienia w literaturę najwyższych lotów. Nie tylko popisuje się możliwościami stylistycznymi: angażuje czytelników w swój własny świat, umożliwia prześledzenie szeregu poglądów na różne sprawy, a do tego też dostarcza rozrywki wysokiej jakości. „Kalendarz i klepsydra” i dzisiaj – po latach – cieszy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz