Marginesy, Warszawa 2019.
Nie tylko dla dzieci
Barbara Gawryluk chce ocalać to, co w polskiej szkole ilustracji było najcenniejsze. Do niektórych wiadomości już nie dotrze, ale może przypomnieć czytelnikom – zwłaszcza tym, których okres dojrzewania przypadł na lata 70. i 80. XX wieku – najciekawsze grafiki z książek z literatury czwartej. „Ilustratorki, ilustratorzy. Motylki z okładki i smoki bez wąsów” to książka, na którą rynek czekał – czego dowodem może być chociażby sukces wydawniczy reprintów tomików z serii Poczytaj mi, mamo Naszej Księgarni: coś, co miało być pierwotnie prezentem dla fanów, zdobyło wielkie uznanie – również za sprawą przykuwających wzrok ilustracji. Barbara Gawryluk dociera do ilustratorów lub do ich rodzin, żeby wypytać o szczegóły warsztatu, podejście do zawodu i o możliwości tworzenia w czasach PRL. Notuje informacje o wzajemnych zależnościach i inspiracjach, sprawdza, kto kogo przygotowywał do pracy nad książkami dla dzieci, na co zwracał uwagę i czym musiał się kierować ilustrator przy ozdabianiu tekstów dla najmłodszych. Wypytuje o wolną rękę i style w tworzeniu, ale też o problemy płynące choćby z marnej jakości druku. Czasami sięga po opinie krytyków i pozwala na scharakteryzowanie kreski czy pomysłu na historię bardziej fachowo – dla odbiorców jednak liczyć się będzie możliwość powrotu sentymentalnego do znanych kiedyś doskonale lektur. Ważnym punktem kolejnych rozmów jest podejście ilustratorów do ozdabiania książek dla dzieci – opinia niemal każdego z grafików się tu pojawia. Często wzbudza nostalgię za dawnymi czasami – dzisiaj, gdy ilustrowanie książek dla dzieci przestaje mieć znaczenie.
Barbara Gawryluk wychodzi ze słusznego założenia, że nikt (zwłaszcza dzieci) nie sprawdza nazwiska ilustratora, kiedy sięga do książki – jednak po pewnym czasie budzi się w nim ciekawość. Obrazy, które zapadały w pamięć podczas pierwszych lektur, odbiorcy kojarzą doskonale – teraz mogą świadomie poznawać ich autorów przy pracy i nie tylko. Jest to możliwe również dzięki serii niewielkich przedruków okładek albo wybranych ilustracji – każdy rozdział kończy się takim graficznym przeglądem, zajmującym często kilka rozkładówek – to prawdziwa uczta dla odbiorców, którzy będą dzięki temu odkrywać dawne emocje i fascynacje lekturowe. Drobne grafiki zdobią też właściwe opowieści, pojawiają się na marginesach – dzięki temu można błyskawicznie skojarzyć o czym mowa – i z tym większą uwagą śledzić wyznania twórców. Barbara Gawryluk wyszukuje ciekawostki, ale przede wszystkim oddaje głos tym, którzy zwykle porozumiewali się z odbiorcami za pomocą rysunków. Nie trzeba zbyt długo zachwalać tej książki – wystarczy po nią sięgnąć i pozwolić, by odżyły wspomnienia – reszta to już efekt rosnącego ze strony na stronę zainteresowania. A że Gawryluk bardzo dobrze prowadzi swoje opowieści – można nad tą książką spędzić wiele czasu bez uczucia znużenia. „Ilustratorki, ilustratorzy” to również tom, w którym jest miejsce na trochę anegdot i smaczków z pracy grafików. Czytelnicy zainteresowani późniejszymi losami twórców przekonają się, kto zachowuje swoje prace, kto musi je sprzedawać, żeby przeżyć. Ale ta książka furorę zrobi przede wszystkim dzięki reprodukcjom i przypominaniu charakterystycznych okładek – to zapewni czytelnikom podróż w przeszłość, do sielskich czasów i do pierwszych lektur, kształtujących gust czytelniczy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz