Rebis, Poznań 2019.
Czary
Jest grupa kobiet, z których każda ma swoje określone problemy w związku albo w zwykłym życiu, każda dała sobie przypisać jakąś społeczną rolę i teraz nie umie się z niej wyzwolić, realizuje scenariusze na życie wyznawane przez innych albo po prostu zagubiła się i nie wie, co dalej ze sobą zrobić. Każda z tych kobiet inaczej wygląda, inaczej się ubiera – co znajduje odzwierciedlenie w krótkich notkach pseudobiograficznych na początku książki, ale ma też znaczenie w późniejszych dyskusjach. Każda z kobiet ma inną metrykę i inne życiowe doświadczenia. Wszystkie razem spotykają się na warsztatach terapeutycznych. Przewodzi im Kasia, terapeutka, która nie boi się ostrzejszych słów, na podorędziu ma mnóstwo żartów na różne tematy, a przede wszystkim wie, jak być powinno, żeby było dobrze. Kasia swoje dziewczynki na nowo kształtuje, wychowuje i strofuje (a nawet opierdala, kiedy trzeba – bo i frazy dawniej uznawane za rynsztokowe tu padają, kiedy należy wzmocnić przekaz). Kobiety uważnie słuchają, podejmują wysiłek w pracy nad sobą, starają się zmienić to, co im nie pasuje i dowiedzieć się jak najwięcej o sobie, znaleźć źródło swoich problemów lub nakreślić sytuację charakteryzującą większą grupę społeczną – tak, żeby odbiorczynie mogły się odnaleźć bez trudu w przedstawianych scenkach. Sześć dni to wiele różnych tematów – ważnych do przegadania i przepracowania. Sześć dni to sześć dni łez i oburzeń, wielkich olśnień albo kłótni. Bo Kasia nie zamierza udawać, że jest dobrze, kiedy widzi problem. Nie zamierza milczeć, kiedy wie, jak pomóc. I, co z perspektywy odbiorczyń najważniejsze, nie zamierza teoretyzować. Nawet jeśli przytacza sytuacje czy scenki wyostrzone na potrzeby tego literackiego dialogu, posługuje się rzekomymi anegdotami, przykładami wziętymi z własnego życia lub ze zwierzeń klientek, albo po prostu wplata problem w wyznania jednej z uczestniczek grupy terapeutycznej. Może tak zrobić – w końcu książkę tworzą dwie osoby, Katarzyna Miller i Monika Pawluczuk – nie ma żadnych uczestniczek warsztatów, wszystkie kobiety są zmyślone (mimo że realne w przeżyciach) – o tym autorki uprzedzają na samym początku i trochę psują lekturę. Bo wtedy bardziej zwraca się uwagę na papierowość niektórych zachowań i na to, że prawdziwe kobiety postąpiłyby mimo wszystko inaczej lub miały więcej wątpliwości do przewalczenia.
„Być kobietą i nie zwariować” to lektura ważna i wartościowa – jak większość książek Katarzyny Miller. Dla zwykłych czytelniczek – ze względu na bogaty zestaw porad. Każda z odbiorczyń w jakimś temacie się tu odnajdzie: jeśli nie w relacjach z partnerem, to w związku z rodzicami albo własnymi dziećmi. Każda odkryje w sobie coś, co frustruje, co warto zmienić i – co utrudnia drogę do szczęścia. Katarzyna Miller wie, jak działać, żeby nie robić nic przeciwko sobie i żeby otworzyć oczy na proste fakty czytelniczkom, dlatego też nie przebiera w słowach. Pisze bardzo prosto, tak, żeby nikt nie miał problemu z rozumieniem jej wskazówek – ale też dla odróżnienia się od typowych książek psychologicznych, pełnych specjalistycznego żargonu i niestrawnych dla ogółu. Katarzyna Miller ma szansę podbijać rynek za sprawą ekstremalnej szczerości i braku dyplomacji – w jej ujęciu każdemu problemowi da się zaradzić, trzeba tylko zdobyć się na odwagę. Skoro już wiadomo, jak postępować (a wiadomo, bo autorka to bez ogródek powie), można brać sprawy w swoje ręce. Katarzyna Miller podpowiada, jak zmienić swoje życie na lepsze. Nie tylko kobietom.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz