Iskry, Warszawa 2019.
Komentarze
Bierze sobie Janusz Rudnicki książkę. I ją czyta. W trakcie lektury się nudzi, więc zaczyna snuć alternatywną narrację na temat bohatera. Czasami zadrwi sobie jeszcze ze stylu autora (czy też z braku stylu), ale nie interesuje go pisanie klasycznych recenzji i komentarzy. Omawiana książka to tylko punkt wyjścia do budowania osobnych charakterystyk. Ale Rudnicki decyduje się na dyskurs, który jest raczej smutnawym znakiem czasów. Chociaż posługuje się ironią, wielu czytelników, zwłaszcza młodszych, rozśmieszy bezkompromisowością i wulgaryzmami. Mógłby zachwycać, ale wybiera spłycanie każdego tematu. Rzecz polega na tym, że w krótkim tekście najpierw pospiesznie omawia wybrane aspekty narracji w ocenianej książce, jeśli może wytykać błędy – zrobi to z radością, chociaż nie zawsze ma na to szansę albo nowy twórczo pomysł. Traktuje je jako okazję do komicznego popisu i tylko wtedy po nie sięga. Potknięcia autorów to margines zainteresowań, Janusz Rudnicki zajmuje się przekładaniem ich odkryć – w ramach biografii – na język gimnazjalistów. To oznacza, że w roli puent wystąpią wulgaryzmy – i w zasadzie chyba tylko one. Rudnicki całą energię wkłada w przeklinanie. Na początku nawet zrobi wrażenie jako ten twórca niepokorny – ale w końcu taki chwyt, powtarzany przy każdej możliwej okazji, może się znudzić. Nie jest to naturalnie monolog spod budki z piwem, za bardzo autor jest na takie porównanie inteligentny i za dużo celnych spostrzeżeń w wywodach zamieszcza. Istnieje jednak spora rozbieżność między wybieranymi zagadnieniami a wiekiem (i zainteresowaniami) odbiorców, których uwiedzie ostry styl.
Janusz Rudnicki wprowadza własne wersje biografii wyczytanych we wskazanych lekturach. Będzie między innymi prezentował różne kobiety w życiu Piłsudskiego, zajrzy do Marii Dąbrowskiej czy do Kornela Makuszyńskiego. Wyciąga bohaterów z lamusa, takich, którzy niewielkie zaangażowanie wyzwalają. W pewnym sensie ożywia ich i przywraca do publicznej świadomości – tyle że w wersji satyrycznej. Fakt, że w mniejszych dawkach – a takie było początkowe założenie, cykl do prasy – utwory te są bardziej strawne i dostarczają więcej rozrywki. Stylistyka buduje spójność serii i nawet budzi ciekawość – kim się autor dalej zajmie. Trochę tylko szkoda, że z takim piórem zatrzymuje się na poziomie utworów dla mas. Skoro jednak takie rozwiązanie się sprawdziło (to w końcu trzeci tom zapisków), można kontynuować zabawę. Zmienia Janusz Rudnicki podejście do gatunków użytkowych. Nie interesuje się do końca omawianiem lektur, raczej – odczytywaniem tajników warsztatów poszczególnych autorów, a później też – uprawianiem publicystycznych przekładów.
Rudnicki staje się tu ironistą, dość okrutnym. Pastwi się nad narracjami, ale i też nad życiowymi wyborami bohaterów. Może teraz komentować bezkarnie ich pomysły, odnosić się do spraw, z którymi się nie zgadza. Może szukać punktów zapalnych, prowokować czytelników i uczyć ich krytycznego podejścia do publikacji. „Życiorysta 3” to nie tom, w którym pojawiają się wyłącznie przerabiane biografie, znajdzie się nawet miejsce na literacki dziennik autora. Zresztą świadectwa lekturowe też się do tego gatunku zaliczają. Rudnicki niby odrabia lekcję, przygotowuje zamówione teksty – ale uprzyjemnia sobie pracę, wprowadzając tu element czystej rozrywki. Pisze na luzie, na przekór rozmaitym ograniczeniom i wymogom. Pozwala sobie na dużo więcej niż by się odbiorcy spodziewali – i także dlatego wstrzela się w zapotrzebowanie rynku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz