wtorek, 22 stycznia 2019

Barbara Gawryluk: Moje Bullerbyn

Akapit Press, Łódź 2018.

Przeprowadzka

Natalka w okres dojrzewania wejdzie z przytupem. I to nie dlatego, że kocha hip-hop i każdą wolną chwilę najchętniej spędzałaby z grupą rówieśników, ćwicząc kolejne układy taneczne. Jej marzenia i plany nagle zostają zrujnowane, a wszystko przez rodziców. Pewnego dnia informują oni potomstwo, że najbliższe dwa lata wszyscy spędzą w Szwecji. Dorośli dostają tam pracę – o wiele lepiej opłacaną niż w kraju. Maluchy pójdą do szwedzkiego przedszkola. I tylko Natalkę czeka rewolucja: dziewczyna musi zmienić środowisko, boi się, że zapomną o niej przyjaciółki, a grupa taneczna się rozpadnie. Opinia dziewczynki nie jest w ogóle brana pod uwagę w dyskusji: rodzina ma się trzymać razem i wszystko już postanowione. W Szwecji Natalka musi nauczyć się języka – właściwie nie sprawia jej to problemów – i znaleźć swoje miejsce w szkolnej społeczności. Koleżanki zyskuje całkiem szybko, za to chłopcy, zwłaszcza przystojniak Mats, trochę jej dokuczają. Barbara Gawryluk stara się odmalować zmiany optymistycznie: przede wszystkim w Szwecji jest sporo Polaków, szkoła to w ogóle zestaw bardzo różnych narodowości. I tutaj Natalka może rozwijać swoje taneczne pasje, a ma na to nawet więcej czasu, bo nauczyciele prawie nie zadają nic do domu. Podobnie rzecz ma się z rodzicami – i oni zyskują możliwość spędzania długich godzin ze swoimi pociechami, pracują mniej i mniej martwią się pieniądze, dzieci doceniają wspólne rozrywki i miłą atmosferę panującą w domu. Rodzice mniej się też denerwują, za to nie muszą oszczędzać. Tęsknotę za dawnymi koleżankami rozwiązać można dzięki lotom do Polski – nie sprawdzają się właściwie żadne obawy bohaterki. W Szwecji jest ciekawie, zwłaszcza że dziewczyna próbuje rozwiązać tajemnicę starszej pani, sąsiadki, która pochodzi ze Lwowa i w młodości tańczyła.

„Moje Bullerbyn” to poppowieść, ale splata się w niej sporo wątków fabularnych, różnych pomysłów na przyciągnięcie uwagi młodych czytelników. Nieprzypadkowo pojawia się tu nawiązanie do Astrid Lindgren – Barbara Gawryluk wybiera podobny sposób na tworzenie domowego azylu, schronienia przed złem świata. Akcentuje znaczenie rodziny, zresztą nawet wtedy, gdy młodzi bohaterowie nie zdają sobie z tego sprawy, to dorośli podkreślają sens istnienia takich więzi. Autorka zajmuje się jednocześnie kwestiami adaptacyjnymi, nawiązywaniem nowych przyjaźni, rozprawianiem się z kolegami, którzy źle się zachowują, ale i poznawaniem przeszłości. Czasami wplata do opowieści zestaw atrakcji, opowiada, co Natalka mogła zobaczyć w Szwecji i jak jej rodzice podróżowali po Lwowie. Krótka jest ta książka, ale pełna wrażeń dla bohaterki – jakby ich było mało, Natalka w Szwecji może wziąć udział w konkursie tanecznym, w którym stawka jest dość wysoka. To dobry pomysł na integrowanie grupy, a i na dodanie emocji do historii. Barbara Gawryluk przygląda się codzienności bohaterki – w dość nietypowej, ale powtarzającej się sytuacji. Odwołuje się do zjawiska eurosieroctwa, a na marginesie też i do rodzin patchworkowych czy do multikulturowości. To wszystko ważne zagadnienia, które tutaj wypadają całkiem zgrabnie i lekko. Czytelnicy otrzymają od autorki zestaw zróżnicowanych wrażeń. Warty wprowadzania w życie jest pomysł nauczycielki Natalki, osoby, która z dystansem – więc i na trzeźwo – ocenia sytuację. Prowadzenie dziennika, w którym należy za każdym razem zapisać jedną ważną myśl, odkrycie lub uwagę przyda się młodym ludziom. Nie wymaga to wiele wysiłku, a jest sposobem na wsłuchanie się w siebie, samopoznanie i częściową autoterapię. To alternatywa wobec wszechobecnych śmieciowych blogów, miły powrót do dawnych czasów. „Moje Bullerbyn” to wartościowa opowieść, chociaż utrzymana w stylistyce pop – szybka, krótka i wycinkowa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz