Znak, Kraków 2018.
Naiwności
Richard Paul Evans przerobił “Opowieść wigilijną” na bardziej współczesną wersję i stworzył przedświąteczny bestseller - coś, co niewymagających czytelników zachwyca. Kolejne wydanie “Stokrotek w śniegu” doczekało się nawet przedmowy do polskich odbiorców. Nieprzypadkowo to wydanie ukazuje się przed świętami: bożonarodzeniowy klimat uzupełnia przemianę bohatera. James Kier jest czarnym charakterem. To człowiek, który potrafi zniszczyć każdego, bezwzględny i okrutny. Budzi strach i niechęć, ale też nienawiść. Przez lata dorobił się całych zastępów wrogów, syn się do niego nie odzywa, chociaż właśnie zamierza się ożenić. Jednak w pewnym momencie James Kier zaczyna chcieć się zmienić. Prosi swoją asystentkę o listę osób, którym zaszkodził najbardziej – i udaje się do nich w odwiedziny. To nie będzie łatwe zadanie. Bohater stopniowo odkrywa, ile zła wyrządził - świadomie albo bezwiednie.
W “Stokrotkach w śniegu” opowieść przeskakuje od sytuacji Kiera (czasami w relacjach z rodziną) do scenek z domów jego dawnych ofiar. Gdzieś tam samotna matka z dzieckiem, gdzieś staruszka, która już nie nadrobi straconych lat i nie zrealizuje marzeń, które kiedyś Kier jej odebrał. Do stosu nieszczęść dochodzi jeszcze Sara, porzucona żona Jamesa Kiera. Sara odchodzi: nie udało się wyleczyć nowotworu, dla kobiety nie ma już ratunku. James opuścił ją, kiedy dowiedziała się o diagnozie, ale Sara nie pielęgnuje w sobie urazy. Żeby przemiana Jamesa była pewna, trzeba naprawić wszystkie błędy. Niby fabule nic poza nadmierną naiwnością rodem z baśni zarzucić nie można - ale właśnie ta wiara w bajkową przemianę psuje efekt. Evans doskonale wie, co zrobi wrażenie na czytelnikach – i to skrzętnie wykorzystuje. Oblicza efekty, manipuluje odbiorcami, suka sposobu na to, żeby wzruszać i dostarczać silnych przeżyć. Czas przed Bożym Narodzeniem jest magiczny - i ta magia staje się jedynym wyjaśnieniem rozmaitych cudów. James Kier z pokorą będzie przyjmował kolejne upokorzenia ze strony ludzi, których kiedyś upokarzał sam. Każda relacja jest inna – rozmiary krzywd trudno ocenić, podobnie jak stopień prawdopodobieństwa w reakcjach. Evans opowiada po prostu odbiorcom to, o czym chcą słuchać, funduje im bajkę pełną obietnic (bez pokrycia) i naiwności. Pisze prosto, a poza tym nie kryje inspiracji: a skoro tak, skoro podstawą fabuły jest “Opowieść wigilijna”, wszystkim znana, łatwo się domyślić, w jakim kierunku skręci relacja i jak autor porozwiązuje problemy, jakie stawia przed bohaterami. Wszystko zostało odgórnie zaplanowane, postacie nie mają prawa głosu. Działają zgodnie z założonym scenariuszem, nie będzie tu nic zaskakującego. “Stokrotki w śniegu” to powieść dla masowej publiczności, bardziej produkt niż literatura – nie czytelnicze wyzwanie, a realizowanie określonych schematów. Evans powołuje do istnienia świat, w którym wszystko jest wyidealizowane, zmartwienia znikną wkrótce po tym, jak się pojawiły. Problemem dla ambitniejszych odbiorców będzie niewystarczające uzasadnianie metamorfoz postaci – owszem, są one radykalne (zresztą cały świat Evansa jawi się jako czarno-biały) - ale nie do końca wiadomo, skąd się biorą, nie zostały dobrze zakotwiczone w charakterach. A skoro bohaterowie wypadają papierowo, osłabia się wymowa tomu. Inna rzecz, że “Stokrotki w śniegu” mają przynosić rozrywkę, nic poza tym, więc można Evansowi wybaczyć sprzedawanie marzeń.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz