Egmont, Warszawa 2018.
Bez wyjaśnień
Z kotylionem to limitowana subseria w edycji Czytam sobie – ma dostarczać dzieciom lektur na temat osób, bez których nie udałoby się odzyskać niepodległości. I, jak w przypadku większości ideologizacji, pomysł rozbija się na wykonaniu. Nie dość, że pierwszy poziom serii jest najbardziej zrygoryzowany pod kątem liczby słów czy wyłącznie podstawowych głosek, to jeszcze trzeba nie lada wyczucia, żeby znaleźć sposób opowiedzenia czasem trudnych wydarzeń. W przypadku Wandy Krahelskiej to… zamach na „złego generała” (pomijając już wagę i sensacyjność treści, już widzę, jak początkujące maluchy mozolnie literują „generał-gubernatora” i rozumieją, co udało się im z wysiłkiem przeczytać).
Wanda jest w tym ujęciu bohaterką narodową. O ile jej pierwsze opisane zachowania nie budzą wątpliwości w tej kwestii – pomaga biednym i pociesza ich, uwielbia się uczyć. Szykuje też zamach na generała, rzuca bombę (generałowi udaje się uciec), a „po wieku” udaje się wygrać walkę. Z pewnością nie jest to przesłanie, które maluchy pojmą, nie wspominając już o fabularnych skrótach i przeskokach czasowych nie do strawienia. Nie ma mowy o tym, dlaczego Wanda decyduje się na zamach, nie ma też mowy o tym, że rzucanie bombą w drugiego człowieka to zjawisko raczej mało rozsądne. Nie ma w ogóle miejsca ani możliwości na objaśnianie dzieciom kontekstu i okoliczności – a przecież do lektury powinny przystąpić same. Biografia Wandy Krahelskiej, nawet jeśli sprowadzona do kilku zdań, nie dostarcza małym odbiorcom wiedzy, jedynie silne przeżycie – niepodparte tłumaczeniem. W treści sporo brakuje (nie w sensie dodawania informacji, a opracowania tych wybranych do tomiku), ale to, co wyprawia Roman Kurkiewicz w zakresie narracji, woła o pomstę d nieba. Nie ma w wymogach serii zaznaczenia, że zdania powinny być proste i naturalne – a szkoda. Autor szuka słów, które będą pasowały do wymogu podstawowych głosek i całkowicie zapomina o rytmie. Stosuje bez przerwy albo równoważniki zdań, albo niepotrzebne inwersje, jakby sam przestał odczuwać sens przekazywanych wydarzeń (dlaczego „miota Wanda pakunkiem”?!). Wydaje się, że jeden z nielicznych czasowników, jakie Kurkiewiczowi pozostały to „jest” – w ten sposób słownictwa dzieci nie rozwinie. Niemal na każdej stronie pojawia się jakiś zgrzyt stylistyczny, płynący z trzymania się wymogów cyklu, ale i z niezręczności narracyjnej samego autora, który kompletnie nie myśli o tym, co z jego wykrzyknień zrozumieją dzieci. Jest to książka, w której realizacja koszmarnie zaciemnia przesłanie, dzieci, które uczą się czytać, nie przebrną przez nią bez pomocy rodziców – a to może zniechęcać do ćwiczeń, a już na pewno nie przyczyni się do polepszenia opinii o książkach jako alternatywie spędzania wolnego czasu. Autor przegrał i z formą (napisanie krótkiego tekstu, kiedy nie można korzystać z dwuznaków czy zmiękczeń do prostych nie należy, tu nawet ostra redakcja by nie pomogła), i z treścią (bo dla dzieci nie stanie się jasne, za co mają podziwiać „Wandę, bojową pannę”). Przy tym wszystkim ilustracje Pauliny Dereckiej trochę się gubią: warto jedynie zaznaczyć sposób przedstawiania postaci – do powtórzenia przez najmłodszych w ich rysunkach. Nie jest to publikacja budząca uznanie, raczej słaby punkt w całym świetnym przecież cyklu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz