Prószyński i S-ka, Warszawa 2018.
Baśń w górach
Chociaż Izabella Frączyk wiele razy udowodniła, że potrafi realizować wytyczne bestsellerowych konwencji i podpiąć się pod każdy styl, który akurat jest modny, w drugim tomie Śnieżnej Grani mocno przesadziła, wcielając się niemal w Katarzynę Michalak. Czy zabrakło jej wyobraźni na tworzenie normalności, czy zatęskniła za nieprawdopodobnymi rozwiązaniami fabularnymi rodem z brazylijskich telenowel - dość stwierdzić, że wymknęły jej się kreacje spod kontroli, a sama fabuła zaczęła brzmieć sztucznie i źle. Każdy skok tematyczny okazuje się tu przesadzony lub podporządkowany wyłącznie emocjom, a nie realiom, jedynie w samych warunkach prowadzenia firmy gdzieś trochę prawdy można znaleźć (a to ze względu na doświadczenia autorki, o czym pisze w posłowiu). Na Śnieżną Grań zabiera autorka czytelniczki po raz drugi (i być może ostatni), w mocno uproszczonym stylu i z filmowymi chwytami. Trochę kończy się tu eldorado, już nie każda decyzja owocuje złotym deszczem, trzeba się nieco natrudzić, żeby odnieść sukces, co po pierwszym tomie już staje się przeskokiem fabularnym. Ale rzecz nie w tym. W Śnieżnej Grani uwaga odbiorczyń kierowana była na życie uczuciowe Loli Stachowiak i – w nieco mniejszym stopniu – jej brata Edka. Tutaj też autorka nie może pominąć perypetii sercowych. Przystojny biznesmen coraz bardziej sprawia, że Loli miękną nogi - ale nie próbuje zrobić żadnego kroku, żeby zacieśnić tę znajomość, przeciwko czemu Lola nie miałaby nic. Siostra owego biznesmena z kolei zawróciła już w głowie Edkowi (którego narzeczona spodziewa się dziecka). Rodzina Stachowiaków może na wielu polach połączyć się wkrótce z nowym inwestorem na Śnieżnej Grani. I kiedy wszystko dąży do baśniowej kreacji, bohaterowie przeżywają wielki szok, bo na jaw wychodzą prawdziwe motywacje. To, co wcześniej wydawało się niezakłamane, teraz staje się niby misternym i precyzyjnie przygotowywanym od dawna planem, realizowanym z zimną krwią. Na drodze do szczęścia pojawia się wiele przeszkód nie do pokonania, a informacje, jakie bohaterowie sobie wzajemnie przekazują, wstrząsną całym ich światem. Niby wszystko ok, fabuła nie będzie nudna – ale przez nadmiar wysiłków w celu urozmaicenia jej – staje się odrobinę niestrawna. Frączyk dalej potrafi pisać z fantazją, tylko tym razem zawodzi ją wyczucie sytuacji i umiejętność budowania przejrzystych charakterów.
Mimo problemów rodem z opery mydlanej, autorka tworzy dla czytelniczek ciekawy azyl: o ile zwykle bohaterki uciekają od szybkiego życia do domku na wsi, w lato i szczęście wiszące w powietrzu, o tyle na Śnieżnej Grani zawsze panuje zima, a postacie skupiają się na rozwijaniu biznesu. Co ciekawe, w rodzinnej firmie nie ma miejsca na sentymenty, dużo się wybacza, ale kiedy trzeba, kobiety potrafią podejmować odważne decyzje bez oglądania się na rodzinne koneksje. Frączyk pokazuje, że warto angażować się w nowe inicjatywy, szukać sposobów na zarabianie i na rozwijanie firmy, nie wolno za to czekać na uśmiechy losu. Tym dopinguje do działania. Jest pełna energii i kreatywna, te cechy zresztą przekazuje Loli, która nigdy się nie załamuje. Każdy z członków rodziny Stachowiaków ma jakieś problemy, nie zawsze do omawiania na forum publicznym, ale w końcu o to chodzi, żeby nie było jednostajnie. To się Izabelli Frączyk wprawdzie udaje, jednak inne powieści obyczajowe tej autorki sprawiają znacznie lepsze wrażenie niż “Pół na pół”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz