poniedziałek, 20 sierpnia 2018

Anna Herbich: Dziewczyny z Wołynia. Prawdziwe historie

Znak, Kraków 2018.

Wstrząs

Te kobiety musiały znaleźć w sobie siłę, żeby przezwyciężyć straszne wspomnienia. W rzezi na Wołyniu straciły - jako dzieci - rodziców i krewnych, przyjaciół i poczucie bezpieczeństwa. Anna Herbich powraca do ocalonych, żeby wysłuchać ich historii i zachować pamięć o zbrodni – ku przestrodze, a może też dla zapewnienia bohaterek tomu, że ich cierpienie kogoś jeszcze interesuje. Bo według większości rozmówczyń kraj nie pomaga w budowaniu pamięci i świadomości historycznej: politycy odmawiają w imię dobrych stosunków z Ukrainą naświetlania wydarzeń z 1939 roku, unikają rozmów o pomnikach czy tablicach upamiętniających tragedię. Ludzie na miejscu wiedzą i przekazują informacje kolejnym pokoleniom, ale to nie wystarczy tym, którzy wciąż czują się pokrzywdzeni. Anna Herbich swoją książką tworzy trochę pomnik zamordowanym, pokazuje też inny wymiar historii: koszmar, w którym sąsiad może stać się największym wrogiem i katem.

Scenariusz w kolejnych opowieściach powtarza się z niewielkimi zmianami: niektóre rodziny słyszały o planowanej napaści, inne nie – nikt nie uwierzył, że dojdzie do masowych mordów na Polakach zamieszkujących Wołyń, i to tylko za to, że nie są Ukraińcami. Pierwszym elementem zwierzeń jest zatem podkreślanie zaskoczenia i nieświadomości. Bohaterki tomu w 1939 roku były kilkuletnimi dziećmi, nie do końca zatem rozumiały, co się stało: teraz mogą o tym mówić, bogatsze o wiedzę historyczną. I tak jednak skupiają się na własnych wspomnieniach i skojarzeniach z tamtego czasu. Opowiadają o strachu i rozłące z rodzicami, te, które widziały śmierć dorosłych lub rodzeństwa, dzielą się naturalistycznymi obrazami, od których się nie uwolnią. Wiele z nich przeżyło przypadkiem: przygniecione zwłokami innych, leżące bez świadomości były pozostawiane przez agresorów, po rzezi zdołały uciec i znaleźć schronienie u innych ludzi. Każda z kobiet przedstawia swoje doświadczenia, powtarza się jednak schemat emocji i instynktownego wręcz działania, walki o przetrwanie. To najbardziej poruszająca część opowieści, bo też i najbardziej osobista. Niektóre szkice uzupełniają się wzajemnie: jedna z kobiet była bezpośrednim świadkiem rzezi w kościele, inna słyszała od dorosłych, że Ukraińcy nie uszanowali sakralnego miejsca. Ożywają sceny sprzed dekad, dramaty i lęk.

A później w relacjach pojawia się konieczny powrót do normalności. Część bohaterek tomu podkreśla, że nie otrzymały żadnej specjalistycznej pomocy, same musiały radzić sobie ze złymi wspomnieniami i powracającymi koszmarami. Każda próbowała ułożyć sobie życie jak najbardziej normalnie: prezentują więc swoje małżeństwa i potomstwo, w ucieczce do codzienności szukając wybawienia. Tamto zło już nie powraca, nigdy w takim wymiarze, ale to dla dziewczyn z Wołynia sygnał, że wszyscy chcą zapomnieć i uciekają od odpowiedzialności. Rozgoryczenie towarzyszy tym historiom i wydaje się jak najbardziej naturalną reakcją na brak zainteresowania z zewnątrz.

Anna Herbich wysłuchuje kolejnych zwierzeń, staje się powiernicą kobiet - dziś już starszych pań, których dzieciństwo zostało nagle i brutalnie przerwane. Spisuje ich wyznania i wygładza tak, by każde przypominało jednolity esej. Chowa się za postaciami, oddaje im głos i wydaje się nie ingerować w wypowiedzi. Chce, żeby wybrzmiały one z całą naturalnością (co trochę przeczy obróbce redakcyjnej, koniecznej, żeby w ogóle udało się stworzyć książkę). “Dziewczyny z Wołynia” to jeden moment w historii widziany oczami dziewięciu kobiet. Jedna historia rozpisana na kilka głosów po to, by przestrzec innych i przypomnieć o tym, jak sielska egzystencja mogła się rozpaść w ciągu kilku godzin.

“Dziewczyny z Wołynia” to tom, do którego dołączone są zdjęcia z rodzinnych albumów, przede wszystkim fotografie z ułożonego już i spokojnego życia “później”: ale czasami opowieści ilustrowane są dokumentacyjnymi fotografiami tego, co podczas rzezi zostało bezpowrotnie utracone.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz