sobota, 28 lipca 2018

Marek Weiss: Amor królem

Novae Res, Gdynia 2018.

Zwierzenia nad trupem

“Jestem starym pederastą” rozpoczyna bohater tomu “Amor królem” Marka Weissa swoje wywody. Chciałoby się zapytać, co z tego, bo w zasadzie na tej wyjściowej przechwałce kończy się inwencja postaci. Bohater snuje niekończące się monologi na temat jakości życia seksualnego albo moralności, nawiązuje do scen i postaw znanych z teatru, czasami wrzuci do opowieści kogoś ze świecznika, sugerując jednocześnie bliskość i poufałość. Nie zrobi w ten sposób na nikim wrażenia (chyba że chce zaszokować skrajnie prawicowe środowiska i zagrać im na nosie), w ten sposób o skandal mógłby się starać dekady temu, a i tak nie jest powiedziane, że by się udało. Problem w tym, że ów “stary pederasta” nie ma do opowiedzenia nic ciekawego, a jedyna historia, jakiej warto by się przyjrzeć, została zawarta w liście, jaki otrzymał. Być może od siebie samego, ale Marek Weiss tak zachwyca się pomysłem metamorfozy teatralnej (jest tu Gustaw i Konrad), że aż zapomina o konkretach. Pederastia ma być tutaj jedynym czynnikiem definiującym postać i jednocześnie jedynym powodem pisania książki - a to za mało. Zresztą cały tom “Amor królem” nadawałby się zaledwie na opowiadanie i to po wycięciu dłużyzn w opisach. Tych jest cała masa, prawdopodobnie autorowi zależało na ich uchronieniu, ale nie wnoszą do lektury nic poza niezbyt chlubną etykietką: autor nie wie, kiedy przestać mówić. Logoreiczny rytm książki usypia i znieczula. Fakt, że źle rozłożone zostały akcenty, dodatkowo utrudnia śledzenie fabuły (szczątkowej).

Skoro pederastia szokuje przede wszystkim samego bohatera, który usilnie szuka placu do zwierzeń, automatycznie staje się też przyczyną i uzasadnieniem jego komentarzy. Bohater tomu Weissa przez cały czas próbuje pokazać, co w jego życiu stało się impulsem do zmiany w seksualnych podnietach. Skrupulatnie opisuje swoje doświadczenia z kobietami, sygnalizuje pierwsze łóżkowe wtajemniczenia i wykroczenia poza kodeks wartości. Uruchamia rozmaite fetysze, proponuje czytelnikom miniskandaliki (ich jakość umniejsza jeszcze samozachwyt narratora). Pochwała witalności trwa aż do wieku, w którym spotkania z waginą przestają bawić, a kojarzą się ze wzmożonym wysiłkiem. I wtedy bohater odkrywa piękno seksualnych kontaktów z mężczyznami. Czuje się jednak winny – i to przemyca w tekście. Tymczasem u jego przyjaciela rozgrywa się największy życiowy dramat: list, który bohater odczytuje, zawiera tragedię pięknej Barbary, kobiety, którą jeden uważa za boginię, a drugi za kurwę. Ciężarna Barbara ginie, żeby móc uruchomić w mężczyznach całe pokłady energii. Nie jest to obrazek zbyt przekonujący, a to z tego względu, że autor za bardzo skupia się na jego naturalistycznej wymowie. Rozkoszuje się każdą kroplą krwi i każdym rozcięciem ciała martwej kobiety, a ponieważ poświęca tej scenie dużo więcej uwagi niż kontaktom erotycznym, pozostaje pytanie, czego właściwie oczekuje od czytelników. Jest “Amor królem” książką naiwną i budowaną na prostym pojedynczym pomyśle. W warstwie tekstowej to zwyczajny słowotok bez możliwości zatrzymania odbiorców na dłużej. Marek Weiss nie znajduje sposobu na wykreowanie postaci z krwi i kości, może tworzyć traktat moralny a rebours, ale też bez echa wśród odbiorców. To jedna z książek, o których szybko się zapomina – i która powstaje wyłącznie dla samego twórcy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz