Wydawnictwo Literackie, Kraków 2018.
Szaleństwo śmiechu
W tej książce nic nie może dziać się na poważnie, chociaż poważnie bywa. Elliot, trzynastoletni bohater tomu „Kto wypuścił bogów” musi w przyspieszonym tempie dorosnąć – a to przez tajemniczą chorobę mamy. Mama co jakiś czas zachowuje się dziwnie lub wręcz odstręczająco. Cierpi na zaniki pamięci. Nie może już zarabiać, żeby utrzymać dom, za to wymaga stałej opieki, na którą jej przecież nie stać. Elliot wie, że teraz odpowiedzialność spoczywa na jego barkach. Nie może szukać pomocy u dorosłych, bo ci na pewno rozdzieliliby go z mamą. Nawet najbliższa sąsiadka nie powinna nic wiedzieć – skoro czyha na dom. A jest naprawdę wścibska, utrzymanie przed nią czegoś w tajemnicy wymaga sporo wysiłku. O sytuacji Elliota nie wiedzą nauczyciele – tych interesują wyłącznie oceny (a bohater nie może opuścić się w nauce, to zwróciłoby na niego uwagę), ani koledzy – Elliot w ogóle nie ma przyjaciół. Nastolatek byłby przerażająco samotny w swoich problemach, gdyby pewnego razu na jego stodole nie wylądowała Panna. Panna to postać ze świata mitów, niezbyt rozgarnięta i kompletnie nieobeznana z ziemskimi zwyczajami. Jej upadek na stodołę to początek przygody, w której ziemskie troski tracą na znaczeniu. Nie może być inaczej, skoro bohaterowie przez przypadek uwalniają Tanatosa, demona śmierci. Rozpoczyna się wyścig po kamienie chaosu, a na Ziemię przybywają kolejne postacie, by uratować świat. A przynajmniej Elliota. Zderzenie bogów i ludzi wywołuje pewnego rodzaju cywilizacyjny szok, ale mitologiczne postacie dość szybko odnajdują się w nowej rzeczywistości. Bawią się trendami, korzystają ze zdobyczy techniki i prowokują kolejne komiczne sytuacje.
Maz Evans całą tę historię wyprowadza dla śmiechu. Lubuje się w rubasznych żartach (kiedy Panna wdeptuje w krowie placki) i w komizmie sytuacyjnym (gdy bogowie udają przed nauczycielami krewnych Elliota). Ceni sobie niekończące się przekomarzanki postaci, czasami dialogi wprowadza w ogóle wyłącznie dlatego, że ma pomysły na ich wewnętrzne puenty i chce to wykorzystać. Oblicza lekturę na salwy śmiechu co kilka zdań i znacznie lepiej sprawdziłaby się jako scenarzystka sit-comu. Młodym czytelnikom śmiech dla śmiechu nie będzie przeszkadzać, a „Kto wypuścił bogów” przyniesie odskocznię od nauki. Ci, którzy w mitach funkcjonują jako postacie arcypoważne i zamieszane wyłącznie w wielkie zbrodnie i silne uczucia, tu okazują się naiwni, prostolinijni i bardzo ludzcy. Przy wygłupach Evans sama linia fabularna schodzi na dalszy plan, bardziej liczą się natomiast charakterystyki jej bohaterów i scenki pełne wewnętrznych napięć. Większa część tomu „Kto wypuścił bogów” składa się z żartów gotowych do przełożenia na film. Tu cenny jest absurd, komizm rozwiąże przynajmniej część problemów. Nikt nie będzie zwracać uwagi na akcję, skoro autorka tak chętnie bawi się żartami i humorem. Poważnieje tylko przy mamie Elliota – prawdopodobnie dlatego, by jej powieść nie została odrzucona jako zbyt prześmiewcza. To książka tworzona z rozmachem, ale też bez oglądania się na literackie mody. Dla Evans najważniejsza jest rozrywka, nie chce męczyć małych odbiorców.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz